Music

sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 4 "..nigdy więcej nie nazywaj mnie w taki sposób..."


Draco


-Czego on znowu ode mnie oczekuje?- Głowiłem się nad tym przez całą drogę. Dlaczego to nie mogło poczekać? Mam nadzieję, że to jest właśnie ta misja o której Czarny Pan mówił od paru tygodni. Może mnie przypadnie jakiś ważniejszy udział w niej. Mam taką nadzieję. On nadal mi nie ufa. Nie mam wstępu na te jego cholerne posiedzenia. Jestem ciekaw dlaczego moi rodzice wychodzą z niego zastraszeni- zawsze tak jest. Co tam się dzieje? Zawsze mnie to intrygowało. Przyśpieszyłem kroku. I znalazłem się obok mojego rodzinnym domu, który teraz służył jako siedziba Lorda Voldemorta, a także jako miejsce spotkań śmierciożerców. P
Przybliżyłem się do swojego domu, była to pokaźna rezydencja otoczona przez wyszukane ogrody z fontannami i wędrującymi białymi pawiami. Ogrodzona była bramą z kutego żelaza, przez którą można było wejść jak przez dym, jeśli domownicy wyrazili na to zgodę.
- Draco? Czarny Pan już na Ciebie czeka- przekazała mu Bellatrix. Po czym brama się otworzyła.
Kiwnąłem głową i  przeszedłem przez nią. Szedłem przez wielki korytarz wypełniony portretami wiszącymi na ścianach oraz kamienną posadzką i znalazłem się w salonie. Od razu zauważyłem Czarnego Pana który czekał na mnie. Nerwowo się rozejrzałem


Wszędzie przewijała się ciemność, a pokój był kompletnie pusty po za jedną osobą...usłyszałem wtedy zimny głos:
- Witaj Draconie, czekałem tu na Ciebie- Powiedział Voldemort
Poczułem, że zrobiło mi się słabo, ale nie dawałem tego po sobie poznać.
- Mam dla Ciebie pewną misję, chciałbym aby ta książka trafiła w ręce jednej uczennicy z Hogwartu.
Słysząc te słowa zrobiło mi się niedobrze... z Hogwartu? O co mu może chodzić. Nastąpiła chwila ciszy. Po czym odzyskałem głos.
- Zrobię wszystko co mi rozkażesz- Odparłem spokojnie.
- Doskonale Draco, więc zabierz tą książkę, ale pod żadnym pozorem jej nie otwieraj, to co tam jest zawarte, przeznaczyliśmy dla tej szlamy.
- Szlamy?- Od razu przyszła mi na myśl Granger. Odwróciłem się a za mną lewitowała jakaś rzecz. Złapałem ją w ręce i zobaczyłem księgę. Nie była za duża, miała szarawą okładkę i bordową ramkę. Na środku widniała czaszka z piszczelami ubrana w coś na kształt czapeczki urodzinowej- uznałem że to był kiepski żart. Na samej górze umieszczona była nazwa autorki, wydawało mi się, że kojarzyłem, któreś z jej dzieł. Spuściłem wzrok na sam dół próbując przeczytać tytuł, ale był napisany takim małym druczkiem, że nie potrafiłem go dostrzec gołym okiem.
- Podoba Ci się? Bardzo się z tego powodu cieszę, bo to nasza przepustka do zdobycia ogromnej mocy. Nie możesz nas zawieść.- usłyszałem zimny głos Czarnego Pana.
- Książka jako źródło ogromnej mocy w rękach tej szlamy Granger?- Odpowiedziałem z przekąsem. Nie chciało mi się w to wierzyć. Chociaż.. pewna analogia w tym była.
- Nie chodzi tutaj o Granger.
- Nie?- zapytałem zdezorientowany.
- Ta dziewczyna to Krukonka.- usłyszałem. Już wtedy wiedziałem, o kogo chodzi.- Dostarcz to Trust, Draco. Wtedy pokonamy Chłopca-który-Przeżył. 
- Jak to?- ogłupiałem
- Ona musi ją przeczytać. I tu zaczyna się Twoje zadanie. Masz tego dopilnować.- podszedł do mnie.
- Dopilnować, aby kujonka przeczytała książkę?- uśmiechnąłem się do siebie.- Żaden problem.
- Ta książka, chociaż wygląda niepozornie, kryje jedną z rodzajów bardzo specjalistycznej czarnej magii. Dziewczyna musi być osłabiona psychicznie i fizycznie i na tyle zdemoralizowana, jeżeli ma to w jakiś sposób na nią wpłynąć.- wyjaśnił mi Voldemort.
- Jak mam tego dokonać?- zapytałem..
- Jesteś mądrym chłopcem, Draco. Na pewno coś wymyślisz. Masz tyle możliwości..- Popatrzył się w moje oczy. Poczułem wtedy, że drętwieje mi wtedy całe ciało. Modliłem się o to aby nie zobaczył w nich strachu. Chciałem odejść, ale musiałem zapytać o jeszcze jedną rzecz...
- Dlaczego właśnie ona?- spytałem.
- Dowiesz się w swoim czasie, a teraz odejdź i lepiej mnie nie zawiedź. Bo może się to skończyć dla Ciebie i Twojej rodziny bardzo źle..

Rachel


Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że ponownie znajduję się w skrzydle szpitalnym. Obok leżał mój kolega z drużyny Jeremy Stretton. Przypomniałam sobie cały mecz, w którym złapałam znicza i tym samym Ravenclaw wygrał mecz.
Uśmiechnęłam się promiennie na tą myśl.- Pokazałam bliźniakom, gdzie jest ich miejsce.- mruknęłam. 
Nagle moją uwagę przykuły kartki na których widniał napis: "Szybkiego powrotu do zdrowia". Było ich mnóstwo- zdziwiłam się na ten widok. Obok nich leżało pełno słodyczy. Ale zdecydowanie najdziwniejszym zjawiskiem był widok kwiatów. Pięknych lili, które pod wpływem czasu zaczynały więdnąć. -Zaraz? Co? Ile ja tu leżę?- zastanawiałam się nad tym. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyłam w nich George'a. Zauważył, że się zbudziłam, podbiegł wtedy do mnie. Usiadł obok i zaczął mnie przepraszać za swoje wcześniejsze zachowanie.
-George, naprawdę nie gniewam się- odpowiedziałam, gdy z jego ust po raz trzeci padło słowo "przepraszam".
- Ale ja i tak czuję się z tym fatalnie. Fred powiedział mi, że z zemsty na mnie chciałaś za wszelką cenę wygrać ten mecz i udało Ci się to, ale gdy spadłaś z miotły i nie budziłaś się ze śpiączki przez tak długi czas. Poczułem się winny i myślałem, że nie wrócisz do zdrowia- ciągnął.
- Aż tak bardzo się o mnie martwiłeś? Wow, nie wiedziałam że któregokolwiek z braci Weasleyów stać na takie coś.- zażartowałam jednocześnie uśmiechając się do niego.
- Widocznie jeszcze za dobrze nas nie znasz, Rachel- roześmiał się rudzielec.
- Najwyraźniej tak, a co... z.. z..- urwałam. Bałam się zapytać o Ślizgona, ponieważ bałam się, reakcji bliźniaka.
- Z Davidem? O niego Ci chodziło?- zapytał po czym się skrzywił.
- Tak- odparłam, gotowa na najgorsze.
- W sumie to nic, nie rozmawiałem z nim, ale gdy zauważyłem że siedział tutaj dzień i noc. Martwił się i wtedy uznałem, że nie mogę go nienawidzić, jeśli chcę nadal utrzymywać z Tobą kontakt.- Przyznał ze skruchą Weasley.
- Więc już nie będziesz mi robił wyrzutów z powodu mojej przyjaźni z nim?- zapytałam z nadzieją.
- Nie, ale moje myślenie o Ślizgonach nie zmieni się z dnia na dzień- przyznał.
- Nie, no. Rozumiem.- zaśmiałam się.
Wiedziałam, że Gryfoni tak szybko nie zmienią zdania. Ale ucieszyłam się, ponieważ będę mogła spokojnie widywać się z Davidem, fakt- z dala od innych Ślizgonów, ale przynajmniej inna moja przyjaźń nie ucierpi.Uśmiechnęłam się i przytuliłam go mocno. Odwzajemnił mój uścisk.

Dwa dni później wyszłam ze szpitala. Nadal miałam pełno siniaków na ciele, ale to mnie nie zrażało, ponieważ wiedziałam, że taka była cena za wygrany mecz. I jeśli miałabym po raz kolejny odwalić taką akcję i zaryzykować- zrobiłabym to. 
Ruszyłam korytarzem, naprzeciwko mnie szedł Draco. -O nie.- pomyślałam, znowu się zacznie szydzenie z mojej brudnej krwi. Zawsze starał się mi dopiec, przy każdej lepszej okazji śmiał się ze mnie i z moich "nieudolnych rodziców". Ranił moje uczucia, a przez pierwszy rok. Nie dawał mi spokoju. Płakałam całymi dniami i nocami przez niego. Nagle poczułam, że ogarnia mnie wściekłość. Wyciągnęłam różdżkę i.. BUM. Wpadłam na niego, wytrącając mu tym samym książki z rąk.
- Uważaj jak leziesz!- wydarł się na mnie, po czym strzepnął z swojego ramienia niewidzialny kurz.
- To było niechcący Malfoy- warknęłam przez zęby. Po czym poparzyłam na podłogę, poniważ moją uwagę zwróciła jedna, mała książka z szarą okładką. Nie wiem dlaczego ale schyliłam się, dotknęłam jej i poczułam w dłoni jakieś dziwne, nieprzyjemnie mrowienie. Draco przyglądał się tej scenie ze zdziwieniem. Po czym wyrwał mi ją, tak jakby nagle coś sobie przypomniał. 
- Nie dotykaj tego, nędzna szlamo, nie chcę czegoś od Ciebie złapać.- wymamrotał.
Tego było już za wiele. To był taki impuls. Podniosłam się i przyłożyłam mu moją różdżkę do gardła. Chłopak w jednym momencie znieruchomiał.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie w taki sposób chyba że chcesz stracić te tlenione kudły, Malfoy.- warknęłam, kompletnie nie przejmując się tabunami uczniów, którzy wpatrywali się tej scenie z zaskoczeniem. Spodziewałam się, że po tych słowach sam, wyciągnie swoją różdżkę i zacznie ze mną walczyć, albo przynajmniej mnie wyśmieje. Byłam na to nawet gotowa w pewnym momencie, ale on tylko uśmiechnął się kpiąco, jakby moja postawa sprawiła mu radość. Jednym szybkim ruchem odtrącił moją rękę, która trzymała w ręku różdżkę. I odszedł, a ja zostałam bez słowa. Miałam tylko dziwne wrażenie, że z każdym jego krokiem ustępuje mi złość.
Stanęłam przed drzwiami, które prowadzą do pokoju wspólnego Ravenclawu i usłyszałam zagadkę.
- "Co było pierwsze, feniks czy ogień?"
Zastanowiłam się przez chwilę potem odpowiedziałam:
- Sądzę, że odpowiedź brzmi: "koło nie ma początku".
- Gratuluję rozsądku- po tych słowach drzwi się otworzyły
Gdy stanęłam w progu pokoju wspólnego, rozległy się wiwaty. Przez chwilę stanęłam jak wryta nie wiedząc o co chodzi. Potem każdy Krukon z kolei podchodził do mnie, gratulował mi złapania znicza. "Jeszcze nikt z naszego domu nie był taki dobry w tę grę", "Jesteś niesamowita" i inne tego typu pochlebstwa rzucano w moją stronę. Nie powiem, podobało mi się to, nawet bardzo.
Gdy wszystko się skończyło, weszłam do dormitorium. Na swoim łóżku siedziała Luna i czytała Żonglera.
- Hej Luno, co u ciebie słychać?- zapytałam
- Witaj, bohaterko. Jak się cieszę, że wyszłaś już z szpitala.- dziewczyna zignorowała moje pytanie.
- Ja też, pani Pomfrey uważa, że za często tam przebywam.- odparłam, roześmiana- W sumie coś w tym jest.
- Powinnaś bardziej na siebie uważać- przyznała Lovegood nie odrywając wzroku od gazetki.
- Tak wiem.- odparłam nieśmiało.
- W ogóle to prawie zapomniałabym, przed twoim przyjściem, bardzo ładna brązowo-biała sówka przyniosła list dla ciebie.- odparła współlokatorka.
- Dla mnie?- zdziwiłam się.
- Tak jest na oknie. Musiałam go odebrać i zapewnić to zwierzę, że wiadomość trafi do ciebie, ponieważ nie chciała odlecieć.- Luna podniosła wzrok z gazetki- to takie inteligentne stworzenia.
Podeszłam do okna, zobaczyłam kawałek pergaminu. Podniosłam go i zaczęłam czytać:

Droga Rachel, 

 Nie znasz mnie, może tylko z widzenia. Jesteś bardzo piękną osobą i chciałbym poznać Cię lepiej. Jeśli tylko masz ochotę, przyjdź dzisiaj wieczorem na błonie o 20.  Będę tam na Ciebie czekał.

                                                                                                                        Greg Parker.

Nie mogłam uwierzyć w to co przeczytałam, rzeczywiście nie znałam nikogo o imieniu Greg Parker, miałam pewnie wątpliwości co do wiarygodności tego listu. Jeśli ktoś chce sobie ze mnie tylko zażartować, albo to jest pułapka.- pomyślałam. Długo się nad tym zastanawiałam. Wpatrywałam się w list z otwartymi ustami.
- Coś się stało?- zapytała Luna, lekko rozbawiona tą całą sytuacją.
- Nie tylko... Znasz kogoś o imieniu Greg Parker?- spojrzałam na nią.
- Tak to bardzo miły Puchon z twojego roku, zawsze pomaga mi karmić testrale.- uśmiechnęła się
- Karmić... co?- wypaliłam.- Z resztą nie ważne. Można zaufać temu Gregowi?
- Oczywiście, jak każdemu Puchonowi-  odłożyła Żonglera- często o Ciebie pytał.
- Naprawdę?- lekko się zarumieniłam.
- Tak. Mam ochotę na budyń.. Chcesz też?- zapytała
- Nie, dziękuję.- Odpowiedziałam nie przestając się uśmiechać. 
Pomyślałam, że może warto zaryzykować i pójść tam dzisiaj. W końcu miałam okazję, na nawiązanie nowej przyjaźni, a może nawet i czegoś więcej. Czasami brakowało mi tego wsparcia i silnego ramiona.. oczywiście, miałam Davida. Ale on jest tylko moim przyjacielem. To przecież nie to samo.
Postanowiłam, że się tam wybiorę i w razie czego zabiorę różdżkę.Przezorny zawsze ubezpieczony.- uśmiechnęłam się do siebie, po czym przypomniałam sobie, że muszę oddać Umbridge zaległe wypracowanie na temat nieofensywnych środków obrony. Wyciągnęłam pergamin, kałamarz i pióro po czym zaczęłam pisać. Nie chciałam dać tej różowej jędzy powodu, do wlepienia mi szlabanu.


Gdy dochodziła ósma godzina, zerwałam się na równe nogi. Pobiegłam się przygotować do łazienki.
W tym samym czasie do dormitorium weszła Cho Chang, usłyszała że ktoś kąpie się w łazience i uznała, że najlepiej poczekać na swoją kolej. Pomyślałam, że przybyła w dobrym momencie, ponieważ nie wiedziałam co na siebie włożyć. Nigdy nie byłam na jakiejkolwiek randce. Wybiegłam z łazienki i poprosiłam ją o pomoc w przygotowaniach.
-To świetnie!- krzyknęła uradowana.- Wreszcie pójdziesz na prawdziwą randkę.
Podczas wybierania odpowiedniego stroju. Cho bombardowała mnie pytaniami na temat tego chłopaka. Niestety, nie potrafiłam jej odpowiedzieć na większość z nich. Długo przekopywałyśmy ubrania po czym brałyśmy pudrową sukienkę z czarną wstążką, pończochy, małą torebeczkę w kwiatowe wzory i czarne szpilki..
-Wyglądasz pięknie- zapewniała mnie lokatorka. Układając mi fryzurę. A ja tylko nieśmiało się uśmiechnęłam. Było za dziesięć ósma więc wybiegłam z pokoju wspólnego. Użyłam zaklęcia kameleona, aby nikt mnie nie nakrył i ruszyłam wprost na błonie. 
Przy jeziorku stał chłopak, zastanawiałam się czy to jest on. Mógł chociaż dać mi jakąś wskazówkę po czym miałam go rozpoznać, a tu nic. Jednak zaryzykowałam, zdjęłam z siebie zaklęcie, podeszłam bliżej i.. zobaczyłam go, w blasku księżyca. Był taki przystojny, miał jasno-brązowe włosy, brązowe oczy które zawsze mi się podobały i rozbrajający uśmiech



 Modliłam się w duchu, aby moim wielbicielem okazał się właśnie on.
- A jednak przyszłaś, bałem się że się wystraszyłaś- odpowiedział z ulgą. Po czym złapał mnie za ręce. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. On również się zarumienił.
- Greg?- zapytałam niepewnie, oszołomiona jego dotykiem.
- Tak, Rachel to ja. Wyglądasz przepięknie. Z resztą tak jak zawsze- skomplementował mnie,
- Dziękuję- mogłam wydukać jedynie to.
- Od dwóch lat zbierałem się w sobie, aby Cię w końcu gdzieś zaprosić- popatrzył mi w oczy.
- Dwóch lat?- zdziwiłam się.-Jak to się stało, że nigdy tego nie zauważyłam?
- Starałem się zachowywać naturalnie, musiało nieźle mi to wychodzić- roześmiał się.
- Tak, najwyraźniej- uśmiechnęłam się nieśmiało, po czym spuściłam wzrok na ziemię.
Poczułam jak jego palce dotknęły mojego podbródka i delikatnie skierowały go w górę.
- Chodź, przygotowałem coś dla ciebie.
Ruszyłam za nim posłusznie, a to co zobaczyłam gdy już dotarliśmy w wyznaczone miejsce zaparło mi dech w piersiach.
- Jakie to wspaniałe- odpowiedziałam z zadumą. Patrząc na miejsce gdzie leżał biały koc otoczony przez kilkadziesiąt mugolskich świec, które rzucały światło na całą zastawę. Na kocu znajdował się piękny pleciony koszyk, a obok niego malowane talerze, serwetki zgięte na kształt łabędzi, a całość dopełniała romantyczna muzyka grająca w tle. 
Greg pociągnął mnie za rękę i posadził na kocu. Zaczęliśmy rozmawiać, poznawać się lepiej. Okazało się, że on także jest mugolakiem, co wydawało mi się bardzo romantyczne. Przez całą rozmowę nie odrywaliśmy od siebie wzroku. Czułam się wtedy bezpieczna, doceniona i piękna. Dokładnie tak jak powinna czuć się każda kobieta przy swoim wybranku. To chyba była miłość od pierwszego wejrzenia, na szczęście odwzajemniona. Rozmawialiśmy na przeróżne tematy, od Hogwartu do naszej mugolskiej rodziny...
- Mój brat jest mugolem, nie wiem jak nasze geny się skrzyżowały, ale to właśnie ja zostałem czarodziejem, dosyć to dziwne. Ale podobno takie rzeczy się zdarzają- powiedział z uśmiechem
- Tak, ostatnio bardzo często się o tym słyszy. To piękne jest mieć taką moc, ale to ma też swoje złe strony, dla niektórych jesteśmy tylko i wyłącznie szlamami, których trzeba unikać. Wiesz, brudna krew i te sprawy- powiedziałam pozbawionym uczuć głosem. 
Teraz wiem, że po tylu latach kpin ze strony Ślizgonów, a szczególnie jednej fałszywej fretki, przyzwyczaiłam się do tego określenia. Więc dlaczego dzisiaj o mało nie zrobiłam czegoś złego Malfoyowi, gdy ten po raz kolejny nazwał mnie szlamą?- Do teraz nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, po prostu... nie byłam sobą...   
- A jak dla mnie to kompletna głupota, nie ma mugola który nie miałby czarodzieja w rodzinie.- stwierdził Greg.
- Niby masz rację, ale nie ka...- przerwał mi odgłos grzmotu.
- Burza się zaczyna, musimy wrócić do zamku jak najszybciej- rzucił pośpiesznie Puchon.
Wstaliśmy chwyciliśmy się za ręce i zaczęliśmy biec w stronę zamku. Akurat zaczął padać deszcz, a ja kompletnie nie byłam na to przygotowana. Było mi ciężko biec po lesie w tych butach. W końcu szpilki do najwygodniejszych nie należały, ale radziłam sobie bardzo dobrze. Przynajmniej tak myślałam do czasu gdy nie poślizgnęłam się na błocie, zaraz potem jak wybiegliśmy z lasu. Greg to zauważył i podbiegł do mnie.
- A podobno Puchoni są fajtłapami- zażartował i podał mi rękę.
- Pobiegaj sobie po lesie i błocie w szpilkach to zobaczymy- prychnęłam. 
Złapałam jego dłoń, wstałam i wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem cała ubrudzona.
- Cholera.- warknęłam.- To była moja najlepsza sukienka. 
Chłopak tylko się uśmiechnął i założył na mnie swoją kurtkę z zamiarem okrycia mnie. Poczułam motylki w brzuchu. Odwróciłam się, popatrzyłam się mu w oczy, on zrobił to samo. Wtedy przybliżył się do mojej twarzy i złożył na moich ustach namiętny pocałunek


Wtedy nic się nie liczyło, moja ukochana sukienka cała w błocie, zniszczona fryzura, deszcz i grzmoty mu towarzyszące oraz poobdzierane kolana z których lała się krew. Liczyliśmy się tylko my, tak jakby reszta świata zniknęła. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie, ale po chwili odłączyliśmy się od siebie i nie przestając patrzeć sobie w oczy, uśmiechnęliśmy się do siebie. Wtedy Puchon mnie przytulił


Nie wiem dokładnie ile staliśmy w taki sposób przytulając się do siebie. Ale jedno było pewne, jeszcze nigdy aż tak nie cieszyłam się z tego powodu, że spadł deszcz.

8 komentarzy:

  1. Ale super rozdział!!! Jak czytam to, co mówi Luna to po prostu słyszę jej głos i widzę jaką ma minę. Myślę że zachowałaby się identycznie tak jak ty to przedstawiasz. Fajnie, że nasza bohaterka jest szczęśliwa i George ją przeprosił - jeden kłopot z głowy.

    Tylko... wydaje mi się (ale nie jestem tego pewna, po prostu tak mi się wydaje), że się nieco pomyliłaś i w zdaniu "nie ma ucznia w Hogwarcie, który nie miałby czarodzieja w rodzinie" słowo "czarodzieja" powinno być zamienione na słowo "mugola". ^^

    Ale rozdział super!!!! Strasznie mi się podobał i dodałam już Cie do mojego spisu, jeszcze (jeśli nie zapomnę) zmieszczę reklamę Twojego bloga pod kolejnym rozdziałem ;) To blog jak najbardziej warty przeczytania! Jest cudny!!!
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na next! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zwrócenie mi uwagi, coś mi tu nie pasowało.. ^^
      Już poprawiam swój błąd.

      Usuń
  2. Świetny rozdział. I ten moment na błoniach... cudny... Ale mimo to nadal jestem za Fredem xd Podoba mi się, że nie piszesz dużo o Potterze, tylko skupiasz się na postaciach, które rzadziej są opisywane (np. bliźniacy, Luna).
    Życzę weny i czekam na następny rozdział ;) Johanna Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historie skupiające się głównie na Potterze, są już dla mnie co najmniej nudne i monotonne. Dlatego staram się, aby Chłopiec-Który-Przeżył, pojawiał się bardzo rzadko.
      Cieszę się, że to zauważyłaś ^^

      Usuń
  3. WOWWWWWWWW <3
    Kolejny cudny rozdział :3
    Awwww
    Chce nexta
    (sorry że tak krótko :/ jutro napiszę dłuższy pod tym rozdziałem ;p )

    OdpowiedzUsuń
  4. Ahhhhh! Zachwycasz mnie! Twoje opowiadanie jest bardzo różne od tych, które czytam, ale chyba to też sprawia, że czytam je z szczytową ciekawością. Ten Puchon wydaje mi się podejrzany...nie wiem czemu, po prostu mu nie ufam. Aaaaa czemu Rachel nie z Georgie'm? Pasują mi do Siebie :D
    Ale zdradze Ci tajemnice...KOCHAM TWOJĄ HISTORIĘ! Dawaj mi tu nexta szybciutko! Bo oszaleję z niepewności
    Weny życzę
    Lestrange

    OdpowiedzUsuń
  5. George i Rachel? Ciekawy parring ^^
    Dziękuję za miły komentarz ;)
    A na nexta zapraszam już jutro ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Melody