"Bywają takie dni i noce, które zmieniają wszystko. Bywają takie rozmowy, które są w stanie wywrócić do góry nogami cały nasz świat. Nie możemy ich przewidzieć. Nie możemy się na nie przygotować. Czyhają gdzieś, zapisane w łańcuchu pozornych przypadków, nieuchronne jak świt po ciemności."
Oto kilka rzeczy które lubię: Za duże swetry, rozpuszczone włosy, piosenki Michela Jacksona, adrenalina, wiatr we włosach i czarodziejskie miotły.
– Co się tak włóczysz Rachel?! – zawołał Fred, który po raz kolejny wyprzedził mnie w locie.
– Czekam aż spadniesz z miotły! – odkrzyknęłam żartując.
– Naprawdę aż tak źle życzysz swojemu chłopakowi!? – Obruszył się Weasley.
– Mój chłopak powinien wiedzieć, że jeśli chodzi o latanie to ja nigdy nie przegrywam. – wrzasnęłam i przyśpieszyłam. W przeciągu kilku sekund dogoniłam Freddiego i znajdowałam się kilka stóp przed nim.
– Ja to wiem, ale mimo wszystko…– westchnął.
Nie zdążyłam się odwrócić, a Fred leciał obok i wpatrywał się we mnie ze złośliwym uśmiechem.
– Ty chyba naprawdę chcesz się doigrać. – uniosłam lewą brew z chytrym uśmiechem.
– Też Cię kocham. – odbąknął i przyśpieszył.
Pokiwałam głową z politowaniem i ruszyłam za nim.
Pogoda była przednia, gorące promienie słońca odbijały się o nasze twarze. Właśnie zeszliśmy z mioteł i wolnym krokiem trzymając się za ręce kierowaliśmy się w stronę nory. Oboje byliśmy zmęczeni, ale i szczęśliwi.
– Ale przyznaj, byłem lepszy. – upierał się Fred.
– Dwie sekundy przy dobrych wiatrach to żaden wyczyn. – powiedziałam drocząc się z chłopakiem.
– Czekaj jak to było? „Jeśli chodzi o latanie, to ja nigdy nie przegrywam”– zacytował moje słowa z szerokim uśmiechem. Za co niemal od razu dostał ode mnie kuksańca pod żebro. – Żartowałem, po prostu cieszę się, że w końcu możemy spędzać czas jak chłopak z dziewczyną, bez głupich gierek.
– No proszę, Fryderyk Weasley, jeden z największych żartownisiów w Hogwarcie nie chce się bawić w głupie gierki, starzejesz się. – zachichotałam.
– Nie wywołuj wilka z lasu, możesz się jeszcze zdziwić. – powiedział chytrze.
– No dobrze, dobrze. – mruknęłam zawadiacko.
– Panie przodem- odrzekł Freddie szarmancko i przepuścił mnie w drzwiach.
– Ależ dziękuję. – uśmiechnęłam się promiennie i weszłam do środka, a zaraz za mną chłopak.
W jednym momencie wszystkie spojrzenia domowników skierowały się w naszą stronę. Nie wiedząc dokładnie jak mam na to zareagować, uśmiechnęłam się nieśmiało i zadałam najgłupsze pytanie jakie mogło paść w tym momencie.
– Wyniki SUMów już przyszły?
– Mają dopiero przyjść jutro. – powiedziała podekscytowana Hermiona, przerywając rozmowę z Ronem. – Już nie mogę się doczekać.
W tym momencie na twarzy chłopaka pojawiło się zmieszanie. Musiał on nie być pewny co do tego, czy je zdał, jednakże nikt, oprócz Hermiony nie był tak pewny swoich racji. Nawet ja, SUMy wypadły w najgorszym momencie i naprawdę nie byłam przekonana czy oby sytuacje, które miały miejsce w tamtym momencie nie zaważyły na moim zdrowym rozsądku.
– Tak, będzie ciekawie. – mrugnęłam do niej.
– Nudy! – krzyknął George. Rozejrzałam się po pokoju ale nigdzie nie potrafiłam go dostrzec. – Chodź bracie, zanim nas wciągną do tej dyskusji, a lepiej żeby Twoja dziewczyna nie dowiedziała się z jakim durniem się związała. – zażartował wychylając się zza kanapy.
– Dla Twojej wiadomości bracie, mieliśmy takie same oceny. Więc praktycznie rzecz biorąc, ty także jesteś durniem. – odgryzł się Freddie, na co ja zachichotałam.
– Rachel, mogę wypożyczyć tego durnia na jakiś czas. – bliźniak zwrócił się teraz do mnie.
– A bierz tylko oddaj w nienaruszonym stanie. – zaśmiałam się, tak samo jak bliźniacy i Ron.
– Obiecuję, że wyczyszczę. – dodał George na odchodne i pociągnął rozbawionego Freddiego na zewnątrz. Posłałam im jeszcze buziaka na pożegnanie i udałam się w stronę Rona i Hermiony.
– Ej, a gdzie Harry? – zapytałam w końcu zauważając, że nigdzie nie potrafię dostrzec zielonookiego.
– Poszedł na górę, chciał zostać sam. – przyznał Ron.
– Ciekawe co znowu się stało. – westchnęłam.
– Może z nim porozmawiamy? – zapytała Hermiona wlepiając wzrok w podłogę.
– No dobra. – mruknął Ron pod nosem i wstał z sofy, to samo zrobiła Hermiona.
Gdy weszliśmy do pokoju Rona, zauważyliśmy jak Harry przegląda stary album rodziców, który dostał po koniec pierwszego roku od Hagrida. Wyglądał on tak, jakby przed chwilą się nad czymś zastanawiał.
– Cześć Harry- zaczęłam łagodnie- dlaczego siedzisz tutaj sam?
– Wszystko dobrze? – zapytał Ron szczerząc do niego zęby.
– Jak nigdy. – odrzekł Harry, rozcierając sobie zmęczone powieki.
– Nie chciałbyś nam o czymś opowiedzieć? – zapytała Hermiona, suchym tonem.
Potter wpatrywał się w nią bardzo uważnie, podejrzewam, że musiał zdziwić się pytaniem brązowookiej.
– To co się dzieje? – zapytał Ron spoglądając wymownie na przyjaciela.
– A skąd mam wiedzieć, przecież tkwiłem u wujostwa. – odrzekł.
– Nie ściemniaj, byłeś gdzież z Dumbledore’em! – podsumował Gryfon.
Popatrzyłam zaciekawiona na Rona, nie sądziłam, że to Dumbledore go tutaj przeniósł.
Wiedziałam, że dyrektor jest dobrym kombinatorem, jednakże czasami niepokoiła mnie jego pewność siebie.
– Nic nadzwyczajnego, chciał tylko abym pomógł mu przekonać jednego z byłych nauczycieli Hogwartu, do powrotu na stanowisko. – odparł w końcu czarnowłosy.
– Powrotu? – zdziwiłam się. – jak nazywa się ten nauczyciel?
– Chyba Horacy Slughorn. – westchnął zmęczony.
To imię wydawało mi się znajome, jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie je usłyszałam. Podrapałam się po głowie, aby pobudzić swoje szare komórki do życia, jednak i to nic nie dawało.
– A czego ma nas uczyć? – zapytał Ron
Harry już otwierał usta, aby coś odpowiedzieć, ale Hermiona była szybsza.
– Skoro Umbridge odeszła, to raczej Obrony przed czarną magią. – podsumowała. – Jaki on jest?
– Wygląda trochę jak mops, no i był opiekunem Slytherinu.
– Miejmy nadzieję, że będzie dobrym nauczycielem. – powiedziałam cicho, nadal zastanawiając się nad tym, kim ten cały Slughorn jest.
– No raczej nie będzie gorszy niż Umbridge- powiedział z uśmiechem zielonooki.
Zachichotałam, a w pokoju pojawiła się wyraźnie naburmuszona Ginny.
– O jesteś Rachel. – mruknęła,
– Wszystko dobrze? – zapytała troskliwie Hermiona.
– Został ostatni tydzień wakacji, a Wy siedzicie w domu i nic. – powiedziała, zakładając ręce na piersi.
– A co według Ciebie mamy robić. – zapytał jadowicie Ron.
– Może pójdziemy na jakiś spacer, albo chociaż zagramy w quidditcha, siedzicie tutaj zamurowani. – oburzyła się najmłodsza z Weasleyów.
Spojrzeliśmy po sobie, rzeczywiście zajmujemy się takimi sprawami, zamiast cieszyć się z ostatnich dni wakacji i jakoś się rozerwać.
– No w sumie możemy pograć. – uśmiechnął się Harry.
Ginny zdawała się być zachwycona słowami zielonookiego, wiedziałam że dla Gryfonki perspektywa spędzenia czasu z Wybrańcem była bardzo istotna. Tylko w głowie kłębiło mi się pytanie, kiedy ona w końcu wyzna, że coś do niego czuje.
– Wspaniale! – klasnęła w dłonie. – Miotły są w garażu,
– To Wy idźcie. Rachel, muszę z Tobą porozmawiać. – Harry złapał mnie za ramię. – Zaraz do Was dołączymy.
Na te słowa cała trójka niepewnie kiwnęła głowami i wyszła zostawiając nas samych.
– O co chodzi Harry? – zapytałam, gdy tylko drzwi pokoju zamknęły się.
Chłopak przez chwilę bił się z myślami. Nie potrafił zacząć rozmowy. Podejrzewałam, że musi być to coś poważnego, inaczej chłopak nie zachowywałby się w taki sposób.
– Harry? – spytałam ponownie, niemal matczynym tonem.
– Chyba musimy im powiedzieć prawdę. – wypalił.
– Jaką prawdę? – zapytałam wytrzeszczając oczy.
– No o nas, o naszym przeznaczeniu. – przyznał.
– Żartujesz?! – zapytałam krzycząc. – Kategorycznie nie powinniśmy.
To było dla mnie nie do pomyślenia, dlaczego Harry tak nagle zmienił zdanie, przecież mieliśmy ich teraz nie martwić, a poza tym… będą chcieli nam pomóc, narażą się na niebezpieczeństwo…
– Nie krzycz- uspokajał mnie- Mnie też się to nie podoba, ale Dumbledore, uznał że musimy.
– Dumbledore? – zapytałam ostro. – Harry, nie wydaje Ci się, że głupotą jest tak bezwarunkowo mu ufać? – zmarszczyłam brwi.
– Rachel, on jest teraz jedyną osobą, która może nam pomóc. Powinniśmy go posłuchać. Ja sobie to wszystko przemyślałem. – stwierdził cicho.
– Coraz bardziej w to wątpię Harry. – powiedziałam zrezygnowana. – Ja po prostu się o nich martwię.
– Ja też, ale chociaż Ron i Hermiona powinni wiedzieć. – spojrzał na mnie pocieszająco. – I Fred też, jeśli tylko…
– Nie Harry- przerwałam mu- Fred nie może się o tym dowiedzieć, będzie chciał mi pomóc i zrobi coś głupiego, nie można tak ryzykować.
Wiedziałam, że postępuję nie fair w stosunku do bliźniaka, jednak uznałam, że gdy nadejdzie czas, sam się o tym dowie. Przecież nie mogłam go teraz obarczać swoimi problemami, gdy ma na głowie sklep i gdy wszystko się na nowo ułożyło.
– No dobrze, jeśli uważasz, że tak będzie najbezpieczniej…– przerwał– ale zaufajmy intuicji Dumbledore’a i naszym przyjaciołom, zgoda?
– Niech będzie, ten jeden raz zrobię wyjątek. – odparłam niechętnie. – Ale dopiero gdy wrócimy, nie chcemy psuć zabawy. – uśmiechnęłam się.
– Jasne. – odwzajemnił uśmiech. – Chodźmy, bo zaczną nas szukać.
Po tych słowach wspólnie i w porozumieniu zbiegliśmy na dół, aby dołączyć do przyjaciół we wspólnej zabawie.
Przez cały mecz nie potrafiłam się skupić, ciągle myślałam o tym, czy aby dobrze zrobiłam zgadzając się na propozycję Harry’ego, w końcu… oni w końcu nie są niczemu winni, wiem że nam pomogą jednak nie wybaczyłabym sobie tego, gdyby przez tą wiedzę coś im się stało.
Zeszliśmy z mioteł, było już ciemno. Drużyna, którą Harry dzielił z Ginny wygrała z nami trzema punktami, które przez nieuwagę straciłam. Ron był na mnie zły, a Hermiona, która do tej pory obserwowała grę próbowała rozluźnić napiętą atmosferę, miłą pogawędką w której bardzo chętnie uczestniczyła Ginny.
Podczas powrotu, co chwilę spoglądałam na Harry’ego, obserwującego z uwagą roześmianą rudą. Myślałam, że Wybraniec jednak zmienił zdanie, jednak nic na to nie wskazywało. Nie pochwalałam jego bezgranicznego zaufania Dumbledore’owi i miałam nadzieję, że jednak się myliłam.
Dotarliśmy nory, uprzednio zostawiając w garażu Weasleyów nasze miotły. Weszliśmy do środka, rzeczywiście było już późno. Rozglądałam się po pokojach chcąc odnaleźć Freddiego, jednak nigdzie nie potrafiłam go dostrzec. Uznałam, że bliźniacy jeszcze nie wrócili. Westchnęłam i udałam się do pokoju Ginny. Byłam zmęczona, zdruzgotana, od razu położyłam się na łóżku myśląc o tym jak zacząć rozmowę z Hermioną i Ronem.
Chciałam uciec od tych myśli. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do mojego kufra z książkami. W skupieniu przeglądałam wszystkie dzieła. Jednak musiałam stwierdzić, że książki, które zostały mi spakowane, były już od dawna przeczytane. Nie chciałam pogrążać się znowu w tej samej lekturze, więc grzebałam nadal, aż się dogrzebałam. Przejechałam palcem po szarej okładce na której widniał symbol czaszki. Moje dłonie w jednym momencie przebiegł dreszcz, a ja niczym w agonii usiadłam na fotelu i zaczęłam powtórnie ją przeglądać. Większość stanowiły zaklęcia już od dawna mi znane, jednak o niektórych z nich pierwszy raz słyszałam. Kartkowałam strony po kolei, aż mój wzrok skupił się jednym zaklęciu. Odczytałam je pod nosem:
– „Inspiciendo"
Słyszałam o tym zaklęciu, byłam pewna że tworzy ono spot iskier, które trafione w ofiarę zamieniają się w pokaźny ogień. Uśmiechnęłam się pod nosem zauważając, że książka nie stworzyła projekcji, która mogłaby pokazać jego działanie. Na wszelki wypadek dosięgnęłam swojej różdżki znajdującej się w bucie, kiedy moją uwagę zwrócił pewien obiekt, który poruszał się po podwórku Weasleyów, podeszłam do okna, aby zobaczyć czy to nie aby bliźniacy, jednak coś mi tutaj zgrzytało. Gdyby to byli bracia, zapewne aportowaliby się do nory. Więc jeśli to nie oni to kto?
Przybliżyłam się do okna, a w jednym momencie na dworze zaczęły latać kolorowe światła, będąc pewną iż to iskry z różdżek, pobiegłam na dół. Gdy przybyłam do salonu zauważyłam jak cały drewniany budynek w jednym momencie zaczął płonąć. Kolorowe płomienie, szybko rozprowadzające się po całym pokoju paliły wszystko co stawało im na drodze. Zaczęłam się dusić. Dym który towarzyszył palącemu się pomieszczeniu, niemal wypełnił moje płuca w całości. Kichałam, a nigdzie nie mogłam dostrzec wyjścia. Byłam przerażona, nie potrafiłam się ruszyć. Za sprawą ciemnej „mgły” nie mogłam stwierdzić czy ktoś jeszcze został w pomieszczeniu.
– Harry! Hermiono! Ktokolwiek! Jesteście tutaj!? – krzyknęłam niewyraźnie próbując zatkać nos swoim własnym rękawem. – Pomocy!
Rozglądałam się niespokojnie po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia na zewnątrz, jednak płomienie objęły już cały pokój. Coś obok mnie huknęło, chyba sufit zaczynał się walić. Biegłam przed siebie przeskakując płomyki spalające podłogę. Robiło mi się słabo. Wbiegłam do kuchni, ale i tutaj nie odnalazłam pomocy.
Bum!
Całe wejście do salonu zasłoniła paląca się drewniana szafa, zostałam uwięziona.
Kichałam coraz intensywniej, czując iż zaraz wykaszlę wnętrzności.
– Pomocy! – krzyczałam. – Jest tu ktoś!
Nadal nie było odzewu, przez okno które przesłonił ogień dostrzegłam różnokolorowe światła. Na dworze toczyła się walka. Byłam bezbronna. Ogień zbliżał się w moją stronę. Przez ciemne mroczki, które zaczęły ograniczać mi widoczność dostrzegłam jednego z bliźniaków walczących z mężczyzną w czarnej pelerynie. –Śmierciożercy- przeleciało mi przez myśl.
Ogień był coraz bliżej. Biegałam po całym pokoju, próbując unikać iskier. Lecz gdy utworzył się wokół mnie krąg ognia, myślałam iż zaraz się spalę. Jednak w jednym momencie przypomniałam sobie o różdżce, którą niemal od razu podniosłam.
– Aquamenti! – wrzeszczałam kręcąc się na wszystkie strony.
Jednak strumień wody, który wydobywał się z końca mojej różdżki był zbyt słaby aby ugasić tak silny ogień, sufit zaczął się kruszyć, a drewno które nim niegdyś było upadało na podłogę. Skarciłam się w myślach za to iż nie potrafiłam się jeszcze teleportować. Byłoby szybciej.
Ogień dosięgnął mojego ramienia. Odskoczyłam z piskiem. Mimo bólu, musiałam się skupić. Przecież nie mogłam zginąć w taki sposób.
W jednym momencie wpadł mi do głowy pewien plan.
– Bombarda Maxima! – wrzasnęłam, a ściana zamieniła się z drobny maczek. Uśmiechnęłam się niemal przez łzy. – Aquamenti- dodałam, a płomień, który stał mi na drodze zniknął. Szczęśliwa
wybiegłam na podwórko.
Rozejrzałam się dookoła, kilku śmierciożerców walczyło z całą rodziną Weasleyów, Harrym i Hermioną oraz kilkoma członkami Zakonu Feniksa. Musiałam dołączyć do walki, jednocześnie unikając zaklęć. Próbowałam odnaleźć Freddiego, biegałam po podwórku pomagając innym powalić popleczników Voldemorta.
– Depulso! – krzyknęłam, a śmierciożerca, który do tej pory walczył z Ronem wyleciał w powietrze.
Biegłam dalej, a przede mną wyrósł barczysty mężczyzna z wielką szopą matowych, szarych włosów na głowie, oraz z zmierzwionymi bokobrodami.
Od razu rozpoznałam tego człowieka. Jego morda wisiała na każdym budynku znajdującym się przy ulicy Pokątnej.
– Fenrir Greyback! – krzyknęłam.
– Czyżby to Rachel Trust? – zapytał głosem przywodzącym na myśl ochrypłe szczekanie psa.
– Czego tu chcecie? – spytałam unosząc różdżkę.
– Drętwota! – wrzasnął kierując swoją różdżkę w moją stronę
– Protego- obroniłam się.
Skoro nie chce rozmawiać, to trudno.
– Petrifikus Totalus!
Odskoczył niemal ze zwierzęcą zwinnością.
– Crucio!
– Reductio! – Wrzasnęłam, jednak ugodziłam jedynie drzewo, które upadło przed wilkołakiem, prawie go przygniatając.
– Sądzisz, że uda Ci się wygrać? – zapytał złośliwie, a z jego ust zaczęła się toczyć się ślina.
– Dlaczego spaliliście norę? – spytałam nie spuszczając wzroku ze śmierciożercy.
– A dlaczego nie? Zabawy z ogniem należą do naszych ulubionych. – odparł kapryśnie.
Skoro lubi zabawy z ogniem, to dam mu tego czego chce…
– Inspiciendo! – wrzasnęłam, a z różdżki zamiast iskier, wyleciało srebrzyste światło, które odbiło się od klaty mężczyzny unieruchamiając go, a zaraz potem ruszyło w moją stronę. Zaskoczona dziwnym efektem zaklęcia nie zdołałam się obronić, zaklęcie trafiło i mnie. Wyleciałam do tyłu, uderzając plecami garaż. Poczułam okropny ból rozchodzący się po całym ciele i kończący się na czubku głowy. Świat znieruchomiał, a ja usłyszałam tylko dziwne szepty krążące po mojej głowie.
– Ona musi poczuć się zagrożona Fenrirze. – usłyszałam pierwszy, zimny głos.
– Co tylko rozkażesz Panie…– odpowiedział mu drugi, ochrypnięty.
– Spróbuj trafić w jej słaby punkt…
Głosy ucichły, a ja miałam wrażenie jakby głowa miała mi eksplodować. Leżałam na podłodze jak wryta. Podniosłam głowę tylko po to, aby obserwować, czy mój przeciwnik się nie podnosi, jednak nic takiego nie miało miejsca. Zamiast tego dostrzegłam jedynie jakąś postać biegnącą w moją stronę.
– Rachel, księżniczko… wszystko dobrze? – zapytał Freddie unosząc moją głowę.
– Fred, uważaj…– wymamrotałam…– tam jest wilkołak.
Chłopak jak na komendę złapał za swoją różdżkę i ruszył w ówcześnie wskazane przeze mnie miejsce. Nie minęło pięć minut gdy usłyszałam ponownie jego głos.
– Tutaj nikogo nie ma! – zawołał, a ja w tym samym momencie cudem podniosłam się na łokciach go góry i dostrzegłam Gryfona biegnącego w moją stronę.
– Przecież przed chwilą tam był. – powiedziałam łapiąc się za poparzone ramię, gdy tylko znalazł się obok, po czym przytulił mnie mocno do siebie, próbując dodać mi otuchy.
– Na szczęście zniknął. – wyszeptał gdy przycisnęłam głowę do jego torsu.
– Co się tutaj stało? – zapytałam.
– Nie wiem, kilku śmierciożerców nas zaatakowało. – powiadomił mnie z ciężkim westchnieniem- Razem z Georgiem przybyliśmy w odpowiednim momencie.
– Ale dlaczego to zrobili…– jęknęłam.
– Nie wiem, na szczęście zniknęli, nikt poważnie nie ucierpiał.
– Fred…– przerwałam odłączając się od niego.– Cała nora się spaliła… Patrz…– wskazałam palcem.
Weasley pokiwał żałośnie głową. Podejrzewałam, że nawet nie odważyłby się spojrzeć w tamtą stronę. Świetnie go rozumiałam, przecież w tym momencie on i jego rodzina stracili dach nad głową. – Chodź musimy opatrzyć Ci to oparzenie. – rzucił wymijająco i pociągnął mnie za rękę.
Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie ani jednym słowem. Wiedziałam, że rudzielec musi czuć się w tym momencie okropnie. Chciałam mu pomóc, lecz nie wiedziałam co miałabym mu przekazać. Było mi tak bardzo szkoda całej rodziny, niczemu nie byli winni… Właśnie dlatego chciałam zachować tajemnicę o moim przeznaczeniu dla siebie i tego od teraz będę się trzymać.
– Cieszę się, że jesteście cali. – powiedział uśmiechnięty pan Weasley gdy tylko podeszliśmy do reszty.
Były to tylko pozory, wiedziałam że chce tylko rozładować atmosferę, robić dobrą minę do złej gry i swoim wymuszonym uśmiechem dodawać wsparcia.
– Rachel jest ranna. – odpowiedział poważnie Freddie wskazując palcem poparzenie na moim ramieniu.
– Naprawdę? Pokaż mi to tylko. – Pan Weasley zwrócił się do mnie.
– Nie to nic takiego. – odparłam wymijająco. – Z autopsji wiem, że lepiej się upewnić. – rzucił rudowłosy mężczyzna ojcowskim tonem.
Pokiwałam niepewnie głową i odwracając się ukazałam mu poparzenie widniejące na moim ramieniu.
– Rzeczywiście nic takiego. – odparł po krótkim namyśle. – Ale lepiej to zabezpieczyć. Ferula. – dodał unosząc różdżkę.
– Dziękuję. – powiedziałam z lekkim uśmiechem, gdy tylko moje ramię otoczył nieskazitelnie czysty bandaż, przynosząc mi tym samym ulgę.
– Proszę. – odparł szarmancko.
– Arturze. – przerwał nam Kingsley. – Jeśli pozwolisz, razem z Zakonem ustaliliśmy, że najlepiej będzie gdy cała Wasza rodzina będzie od teraz chroniona. Dlatego uważamy, że tymczasowo powinniście zamieszkać w naszej siedzibie przy Grimmuald Place.
– To bardzo szlachetne z waszej strony, jednakże ostateczna decyzja należy do Harry’ego. Z tego co wiem, Syriusz przepisał na niego całą posiadłość.
– Już rozmawialiśmy. Harry musiał poczuwać się do winy z powodu tego co tutaj zaszło, dlatego sam zaproponował takie rozwiązanie. – czarnoskóry uśmiechnął się.
– Słucham? Przecież Harry nie może odpowiadać za to co wyprawiają poplecznicy Czarnego Pana. – wtrąciłam.
– My o tym wiemy Panno Trust, jednak Potter uparcie trzyma się swojej wersji. – sprostował Kingsley, unosząc brew.
Spojrzałam na norę, która stanąwszy w płomieniach zamieniła się w ruderę. Chciałam, żeby był to jedynie zły sen, koszmar wręcz. Jednak dom, który służył Państwu Weasley przez tyle lat, został im odebrany w taki brutalny sposób. Nigdy tak bardzo nie pragnęłam zemsty, jednocześnie nie mogłam się oprzeć dziwnemu wrażeniu iż musiał być powód tego zamachu. Odpowiedź nasunęła się sama, lecz nie chciałam o tym myśleć…
– Gdzie jest Harry? – zapytałam nagle.
– Pewnie gdzieś na tyłach, ostatnio rozmawiał z Remusem i Nimfadorą. – powiedział Pan Weasley i oddalił wraz z Shecklebolt’em w stronę swojej rodziny.
Przeniosłam wzrok na Freda, był bardzo nieobecny. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby chłopak tak długo nic nie mówił. No jasne przecież jego poczucie bezpieczeństwa zostało teraz zachwiane.
– Freddie, bardzo mi przykro z tego powodu co się tutaj stało.
– To nie Twoja wina Ray. – powiedział gdy wtuliłam się w jego tors.
– W takim razie dlaczego czuję się tak paskudnie? – spytałam żałośnie.
– To minie. – pocieszał mnie troskliwie, głaszcząc po głowie.
– Muszę znaleźć George'a, a Ty lepiej nie zostawaj tutaj sama, póki Zakon nie stwierdzi, że wszyscy śmierciożercy uciekli.
Odłączyłam się od niego i pokiwałam twierdząco głową. Zaraz potem oboje ruszyliśmy w przeciwne strony. W mroku nocy próbowałam dostrzec kogoś z moich przyjaciół. Destrukcyjne płomienie zanikały pod wpływem zaklęć rzucanych na posiadłość Weasleyów. Był to niecodzienny widok. Gdybym mogła znać to zaklęcie szybciej zapewne uratowałabym sporą część nory, gdy jeszcze znajdowałam się w środku.
– Panno Trust…-usłyszałam znajomy męski głos.– Muszę doprowadzić Cię na Grimmuald Place.
Odwróciłam się i dostrzegłam Severusa Snape’a który przypatrywał mi się swoimi pustymi oczyma.
– Tak jest profesorze.– odparłam nieśmiało i chwyciłam go za zimną, bladawą dłoń.
Świat zawirował…
Paryż...
Miasto zakochanych
Wieża Eiffla...
Jeden z cudów
I My... Razem
Wokół pełno świec, stół zapełniony smakołykami pośrodku którego stoi "fontanna czekolady".
Obok niej "leżą" truskawki. Z uśmiechem pałaszuję je wszystkie.
Po drugiej stronie, on...
Czarujący jak zwykle. Ma na sobie elegancki garnitur.
Ale chwila? Co on robi? Przyzywa róże...!
Wącha je... muszą pięknie pachnieć.
Uśmiecha się.
O tak, rzeczywiście pięknie pachną.
Patrzy na mnie, o nie!
On patrzy...! Chyba mi je wręczy.
Zatrzymuje jedną... resztę mi oddaje.
Chwila mi? Kim ja w tym momencie jestem... uczestnikiem czy obserwatorem...?
Posyłam mu buziaka...
W tle piękna Francuska muzyka.
Przybliża się...
No całuj, tak jak tylko ty potrafisz.
Nadal nie wiem nic...
Podnoszę różę i patrzę w jego oczy.
Oooo, jego twarz jest coraz bliżej.
Auuuu!- krzyczę.
Chyba się skaleczyłam...
Ale to nic, jego twarz jest bliżej...Zamykam oczy, nadstawiam wargę...
- Rachel.- popatrz na mnie.
Otwieram oczy...
- Kim jesteś!- wrzasnęłam przerażona.
Co się stało...!
Zauważyłam czarną, chudą postać w poszarpanym płaszczu.
Sceneria uległa zmianie, piękny Paryż zamienił się w czarne opustoszałe miasteczko.
Wszystko było przygaszone... umarłe... martwe... Ta muzyka?
Trupi mrok... jeszcze gorsze powietrze, stęchłe zwłoki i zapach krwi...
Boję się, piszczę i krzyczę! Pusto...
Strach całkowicie mną zawładnął...
Chciałam wstać- nie potrafiłam...
O nie! Postać się do mnie zbliża! Jak mam siebie uratować...!Wygina nienaturalnie dłoń, wskazuje na coś...
Co to jest...!?
- Bardziej kto...
No nie! Freddie, kochanie! Co on robi... dlaczego leży i się nie rusza!
Piszczę, wołam!
- Kochanie! Fryderyku, ratuj! Nie leż! Wstań!
"Moje" próby nic nie dawały... strużka krwi, ciągnąca się od nieruchomego ciała chłopaka dotarła pod moje stopy... Czy on żyje?
Istota uśmiechnęła się ponuro, jej zęby... kły? Miały nienaturalnie żółty kolor. Zapach... odór.
Czyżby szczątki? Przekrwione oczy, twarz pokryta bliznami.
Nachyla się nade mną...
Na twarz spadło mi kilka kropel krwi, toczących się po "głowie" istoty... parzy!
Zamykam oczy... dławię się łzami, to koniec.
Jęczę, krzyczę... ginę?
Co ona robi? Wyciąga dłoń?
Obrazy, wszędzie obrazy. Zobaczyłam wiele zła jakie zostało wyrządzone na świecie, śmierć małych niewinnych dzieci, katastrofy i tragedie rodzinne.
Nadal parzy! Matka zjadające niemowlę...? Co to ma być!- sama krzyknęłam.
- Wszelkie zło... cierpienie i śmierć.- wychrypiała istota.- Tego nie powstrzymasz, nie ty... To jest twoja przyszłość!
Leżące ciało... czyżby?- powiedziałam. Wyciągam dłoń, obracam zwłoki twarzą do mnie... co widzę?
To ja... blada, zimna i opleciona ciasno zakrwawionymi łańcuchami...
Wszystko się rozmywa.. bardziej i bardziej... Czuję, że tonę... próbuję łapać powietrze w płuca.
Tracę przytomność, ze stoickim spokojem przyjmuję mój los...