Music

niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 27 "Tego nie powstrzymasz, nie ty... to jest twoja przyszłość."

"Bywają takie dni i noce, które zmieniają wszystko. Bywają takie rozmowy, które są w stanie wywrócić do góry nogami cały nasz świat. Nie możemy ich przewidzieć. Nie możemy się na nie przygotować. Czyhają gdzieś, zapisane w łańcuchu pozornych przypadków, nieuchronne jak świt po ciemności."


Oto kilka rze­czy które lubię: Za duże swe­try, roz­pusz­czone włosy, pio­senki Michela Jack­sona, adrena­lina, wiatr we wło­sach i cza­ro­dziej­skie mio­tły.
– Co się tak włó­czysz Rachel?! – zawo­łał Fred, który po raz kolejny wyprze­dził mnie w locie.
– Cze­kam aż spad­niesz z mio­tły! – odkrzyk­nę­łam żar­tu­jąc.
– Naprawdę aż tak źle życzysz swo­jemu chło­pakowi!? – Obru­szył się Weasley.
– Mój chło­pak powi­nien wie­dzieć, że jeśli cho­dzi o lata­nie to ja ni­gdy nie prze­gry­wam. – wrza­snę­łam i przy­śpie­szyłam. W prze­ciągu kilku sekund dogo­ni­łam Fred­diego i znaj­do­wa­łam się kilka stóp przed nim.
– Ja to wiem, ale mimo wszystko…– wes­tchnął.
Nie zdą­ży­łam się odwró­cić, a Fred leciał obok i wpa­try­wał się we mnie ze zło­śli­wym uśmie­chem.
– Ty chyba naprawdę chcesz się doigrać. – unio­słam lewą brew z chy­trym uśmie­chem.
– Też Cię kocham. – odbąk­nął i przy­śpie­szył.
Poki­wa­łam głową z poli­to­wa­niem i ruszy­łam za nim.

Pogoda była przed­nia, gorące pro­mie­nie słońca odbi­jały się o nasze twa­rze. Wła­śnie zeszli­śmy z mio­teł i wol­nym kro­kiem trzy­ma­jąc się za ręce kie­ro­wa­li­śmy się w stronę nory. Oboje byli­śmy zmę­czeni, ale i szczę­śliwi.
– Ale przy­znaj, byłem lep­szy. – upie­rał się Fred.
– Dwie sekundy przy dobrych wia­trach to żaden wyczyn. – powie­działam dro­cząc się z chło­pakiem.
– Cze­kaj jak to było? „Jeśli cho­dzi o lata­nie, to ja ni­gdy nie prze­gry­wam”– zacy­to­wał moje słowa z sze­ro­kim uśmie­chem. Za co nie­mal od razu dostał ode mnie kuk­sańca pod żebro. – Żar­to­wa­łem, po pro­stu cie­szę się, że w końcu możemy spę­dzać czas jak chło­pak z dziew­czyną, bez głu­pich gie­rek.
– No pro­szę, Fry­de­ryk Weasley, jeden z naj­więk­szych żar­tow­ni­siów w Hogwar­cie nie chce się bawić w głu­pie gierki, sta­rze­jesz się. – zachi­cho­ta­łam.
– Nie wywo­łuj wilka z lasu, możesz się jesz­cze zdzi­wić. – powie­dział chy­trze.
– No dobrze, dobrze. – mruk­nęłam zawa­diacko.
– Panie przo­dem- odrzekł Fred­die szar­mancko i prze­pu­ścił mnie w drzwiach.
– Ależ dzię­kuję. – uśmiech­nę­łam się pro­mien­nie i weszłam do środka, a zaraz za mną chło­pak.
W jed­nym momen­cie wszyst­kie spoj­rze­nia domow­ni­ków skie­ro­wały się w naszą stronę. Nie wie­dząc dokład­nie jak mam na to zare­ago­wać, uśmiech­nę­łam się nie­śmiało i zada­łam naj­głup­sze pyta­nie jakie mogło paść w tym momen­cie.
– Wyniki SUMów już przy­szły?
– Mają dopiero przyjść jutro. – powie­działa pod­eks­cy­to­wana Her­miona, prze­ry­wa­jąc roz­mowę z Ronem. – Już nie mogę się docze­kać.
W tym momen­cie na twa­rzy chło­paka poja­wiło się zmie­sza­nie. Musiał on nie być pewny co do tego, czy je zdał, jed­nakże nikt, oprócz Her­miony nie był tak pewny swo­ich racji. Nawet ja, SUMy wypa­dły w najgor­szym momen­cie i naprawdę nie byłam prze­ko­nana czy oby sytu­acje, które miały miej­sce w tam­tym momen­cie nie zawa­żyły na moim zdro­wym roz­sądku.
– Tak, będzie cie­ka­wie. – mru­gnę­łam do niej.
– Nudy! – krzyk­nął George. Rozej­rza­łam się po pokoju ale ni­gdzie nie potra­fiłam go dostrzec. – Chodź bra­cie, zanim nas wcią­gną do tej dys­ku­sji, a lepiej żeby Twoja dziew­czyna nie dowie­działa się z jakim dur­niem się zwią­zała. – zażar­to­wał wychy­la­jąc się zza kanapy.
– Dla Two­jej wia­do­mo­ści bra­cie, mie­li­śmy takie same oceny. Więc prak­tycz­nie rzecz bio­rąc, ty także jesteś dur­niem. – odgryzł się Fred­die, na co ja zachi­cho­ta­łam.
– Rachel, mogę wypo­ży­czyć tego dur­nia na jakiś czas. – bliź­niak zwró­cił się teraz do mnie.
– A bierz tylko oddaj w nie­na­ru­szo­nym sta­nie. – zaśmia­łam się, tak samo jak bliź­niacy i Ron.
– Obie­cuję, że wyczysz­czę. – dodał George na odchodne i pocią­gnął roz­ba­wio­nego Fred­diego na zewnątrz. Posła­łam im jesz­cze buziaka na poże­gna­nie i uda­łam się w stronę Rona i Her­miony.
– Ej, a gdzie Harry? – zapy­tałam w końcu zauwa­ża­jąc, że ni­gdzie nie potra­fię dostrzec zie­lo­no­okiego.
– Poszedł na górę, chciał zostać sam. – przy­znał Ron.
– Cie­kawe co znowu się stało. – wes­tchnę­łam.
– Może z nim poroz­ma­wiamy? – zapy­tała Her­miona wle­pia­jąc wzrok w podłogę.
– No dobra. – mruk­nął Ron pod nosem i wstał z sofy, to samo zro­biła Her­miona.
Gdy weszli­śmy do pokoju Rona, zauwa­ży­li­śmy jak Harry prze­gląda stary album rodzi­ców, który dostał po koniec pierw­szego roku od Hagrida. Wyglą­dał on tak, jakby przed chwilą się nad czymś zasta­na­wiał.
– Cześć Harry- zaczę­łam łagod­nie- dla­czego sie­dzisz tutaj sam?
– Wszystko dobrze? – zapy­tał Ron szcze­rząc do niego zęby.
– Jak ni­gdy. – odrzekł Harry, roz­cie­ra­jąc sobie zmę­czone powieki.
– Nie chciał­byś nam o czymś opowie­dzieć? – zapy­tała Her­miona, suchym tonem.
Pot­ter wpa­try­wał się w nią bar­dzo uważ­nie, podej­rze­wam, że musiał zdzi­wić się pyta­niem brą­zo­wo­okiej.
– To co się dzieje? – zapy­tał Ron spo­glą­da­jąc wymow­nie na przy­ja­ciela.
– A skąd mam wie­dzieć, prze­cież tkwi­łem u wujo­stwa. – odrzekł.
– Nie ściem­niaj, byłeś gdzież z Dum­ble­dore’em! – pod­su­mo­wał Gry­fon.
Popa­trzy­łam zacie­ka­wiona na Rona, nie sądzi­łam, że to Dum­ble­dore go tutaj prze­niósł.
Wie­dzia­łam, że dyrek­tor jest dobrym kom­bi­na­to­rem, jed­nakże cza­sami nie­po­ko­iła mnie jego pew­ność sie­bie.
– Nic nad­zwy­czaj­nego, chciał tylko abym pomógł mu prze­ko­nać jed­nego z byłych nauczy­cieli Hogwartu, do powrotu na sta­no­wi­sko. – odparł w końcu czar­no­włosy.
– Pow­rotu? – zdzi­wi­łam się. – jak nazywa się ten nauczy­ciel?
– Chyba Horacy Slu­ghorn. – wes­tchnął zmę­czony.
To imię wyda­wało mi się zna­jome, jed­nak nie potra­fiłam sobie przy­po­mnieć, gdzie je usły­sza­łam. Podra­pa­łam się po gło­wie, aby pobu­dzić swoje szare komórki do życia, jed­nak i to nic nie dawało.
– A czego ma nas uczyć? – zapy­tał Ron
Harry już otwie­rał usta, aby coś odpowie­dzieć, ale Her­miona była szyb­sza.
– Skoro Umbridge ode­szła, to raczej Obrony przed czarną magią. – pod­su­mo­wała. – Jaki on jest?
– Wygląda tro­chę jak mops, no i był opie­ku­nem Sly­the­rinu.
– Miejmy nadzieję, że będzie dobrym nauczy­cielem. – powie­działam cicho, na­dal zasta­na­wia­jąc się nad tym, kim ten cały Slu­ghorn jest.
– No raczej nie będzie gor­szy niż Umbridge- powie­dział z uśmie­chem zie­lo­no­oki.
Zachi­cho­ta­łam, a w pokoju poja­wiła się wyraź­nie nabur­mu­szona Ginny.
– O jesteś Rachel. – mruk­nęła,
– Wszystko dobrze? – zapy­tała tro­skli­wie Her­miona.
– Został ostatni tydzień waka­cji, a Wy sie­dzi­cie w domu i nic. – powie­działa, zakła­da­jąc ręce na piersi.
– A co według Cie­bie mamy robić. – zapy­tał jado­wi­cie Ron.
– Może pój­dziemy na jakiś spa­cer, albo cho­ciaż zagramy w quid­dit­cha, sie­dzi­cie tutaj zamu­ro­wani. – obu­rzyła się naj­młod­sza z Weasleyów.
Spoj­rze­li­śmy po sobie, rze­czy­wi­ście zaj­mu­jemy się takimi spra­wami, zamiast cie­szyć się z ostat­nich dni waka­cji i jakoś się roze­rwać.
– No w sumie możemy pograć. – uśmiech­nął się Harry.
Ginny zda­wała się być zachwy­cona sło­wami zie­lo­no­okiego, wie­dzia­łam że dla Gry­fonki per­spek­tywa spę­dze­nia czasu z Wybrań­cem była bar­dzo istotna. Tylko w gło­wie kłę­biło mi się pyta­nie, kiedy ona w końcu wyzna, że coś do niego czuje.
– Wspa­niale! – kla­snęła w dło­nie. – Mio­tły są w garażu,
– To Wy idź­cie. Rachel, muszę z Tobą poroz­ma­wiać. – Harry zła­pał mnie za ramię. – Zaraz do Was dołą­czymy.
Na te słowa cała trójka nie­pew­nie kiw­nęła gło­wami i wyszła zosta­wia­jąc nas samych.
– O co cho­dzi Harry? – zapy­tałam, gdy tylko drzwi pokoju zamknęły się.
Chło­pak przez chwilę bił się z myślami. Nie potra­fił zacząć roz­mowy. Podej­rze­wa­łam, że musi być to coś poważ­nego, ina­czej chło­pak nie zacho­wy­wałby się w taki spo­sób.
– Harry? – spy­ta­łam ponow­nie, nie­mal mat­czy­nym tonem.
– Chyba musimy im powie­dzieć prawdę. – wypa­lił.
– Jaką prawdę? – zapy­tałam wytrzesz­cza­jąc oczy.
– No o nas, o naszym prze­zna­cze­niu. – przy­znał.
– Żar­tu­jesz?! – zapy­tałam krzy­cząc. – Kate­go­rycz­nie nie powin­ni­śmy.
To było dla mnie nie do pomy­śle­nia, dla­czego Harry tak nagle zmie­nił zda­nie, prze­cież mie­li­śmy ich teraz nie mar­twić, a poza tym… będą chcieli nam pomóc, narażą się na nie­bez­pie­czeń­stwo…
– Nie krzycz- uspo­ka­jał mnie- Mnie też się to nie podoba, ale Dum­ble­dore, uznał że musimy.
– Dum­ble­dore? – zapy­tałam ostro. – Harry, nie wydaje Ci się, że głu­potą jest tak bez­wa­run­kowo mu ufać? – zmarsz­czy­łam brwi.
– Rachel, on jest teraz jedyną osobą, która może nam pomóc. Powin­ni­śmy go posłu­chać. Ja sobie to wszystko prze­my­śla­łem. – stwier­dził cicho.
– Coraz bar­dziej w to wąt­pię Harry. – powie­działam zre­zy­gno­wana. – Ja po pro­stu się o nich mar­twię.
– Ja też, ale cho­ciaż Ron i Her­miona powinni wie­dzieć. – spoj­rzał na mnie pocie­sza­jąco. – I Fred też, jeśli tylko…
– Nie Harry- prze­rwałam mu- Fred nie może się o tym dowie­dzieć, będzie chciał mi pomóc i zrobi coś głu­piego, nie można tak ryzy­ko­wać.
Wie­dzia­łam, że postę­puję nie fair w sto­sunku do bliź­niaka, jed­nak uzna­łam, że gdy nadej­dzie czas, sam się o tym dowie. Prze­cież nie mogłam go teraz obar­czać swo­imi pro­ble­mami, gdy ma na gło­wie sklep i gdy wszystko się na nowo uło­żyło.
– No dobrze, jeśli uwa­żasz, że tak będzie naj­bez­piecz­niej…– prze­rwał– ale zaufajmy intu­icji Dum­ble­dore’a i naszym przy­ja­cio­łom, zgoda?
– Niech będzie, ten jeden raz zro­bię wyją­tek. – odpar­łam nie­chęt­nie. – Ale dopiero gdy wró­cimy, nie chcemy psuć zabawy. – uśmiech­nę­łam się.
– Jasne. – odwza­jem­nił uśmiech. – Chodźmy, bo zaczną nas szu­kać.
Po tych sło­wach wspól­nie i w poro­zu­mie­niu zbie­gli­śmy na dół, aby dołą­czyć do przy­ja­ciół we wspólnej zaba­wie.

Przez cały mecz nie potra­fi­łam się sku­pić, cią­gle myśla­łam o tym, czy aby dobrze zro­bi­łam zga­dza­jąc się na pro­po­zy­cję Harry’ego, w końcu… oni w końcu nie są niczemu winni, wiem że nam pomogą jed­nak nie wyba­czy­ła­bym sobie tego, gdyby przez tą wie­dzę coś im się stało.
Zesz­li­śmy z mio­teł, było już ciemno. Dru­żyna, którą Harry dzie­lił z Ginny wygrała z nami trzema punk­tami, które przez nie­uwagę stra­ci­łam. Ron był na mnie zły, a Her­miona, która do tej pory obser­wo­wała grę pró­bo­wała roz­luź­nić napiętą atmos­ferę, miłą poga­wędką w któ­rej bar­dzo chęt­nie uczest­ni­czyła Ginny.
Pod­czas powrotu, co chwilę spo­glą­da­łam na Harry’ego, obser­wu­ją­cego z uwagą roze­śmianą rudą. Myśla­łam, że Wybra­niec jed­nak zmie­nił zda­nie, jed­nak nic na to nie wska­zy­wało. Nie pochwa­la­łam jego bez­gra­nicz­nego zaufa­nia Dum­ble­dore’owi i mia­łam nadzieję, że jed­nak się myli­łam.
Dotar­li­śmy nory, uprzed­nio zosta­wia­jąc w garażu Weasleyów nasze mio­tły. Wesz­li­śmy do środka, rze­czy­wi­ście było już późno. Rozglą­da­łam się po poko­jach chcąc odna­leźć Fred­diego, jed­nak ni­gdzie nie potra­fi­łam go dostrzec. Uzna­łam, że bliź­niacy jesz­cze nie wró­cili. Westch­nę­łam i uda­łam się do pokoju Ginny. Byłam zmę­czona, zdru­zgo­tana, od razu poło­ży­łam się na łóżku myśląc o tym jak zacząć roz­mowę z Her­mioną i Ronem.
Chcia­łam uciec od tych myśli. Pod­nio­słam się z łóżka i pode­szłam do mojego kufra z książ­kami. W sku­pie­niu prze­glą­da­łam wszyst­kie dzieła. Jed­nak musia­łam stwier­dzić, że książki, które zostały mi spa­ko­wane, były już od dawna prze­czy­tane. Nie chcia­łam pogrą­żać się znowu w tej samej lek­tu­rze, więc grze­ba­łam na­dal, aż się dogrze­ba­łam. Prze­je­cha­łam pal­cem po sza­rej okładce na któ­rej wid­niał sym­bol czaszki. Moje dło­nie w jed­nym momen­cie prze­biegł dreszcz, a ja niczym w ago­nii usia­dłam na fotelu i zaczę­łam powtór­nie ją prze­glą­dać. Więk­szość sta­no­wiły zaklę­cia już od dawna mi znane, jed­nak o nie­któ­rych z nich pierw­szy raz sły­sza­łam. Kart­ko­wa­łam strony po kolei, aż mój wzrok sku­pił się jed­nym zaklę­ciu. Odczy­ta­łam je pod nosem:
– „Inspi­ciendo"
Sły­sza­łam o tym zaklę­ciu, byłam pewna że two­rzy ono spot iskier, które tra­fione w ofiarę zamie­niają się w pokaźny ogień. Uśmiech­nę­łam się pod nosem zauwa­ża­jąc, że książka nie stwo­rzyła pro­jek­cji, która mogłaby poka­zać jego dzia­ła­nie. Na wszelki wypa­dek dosię­gnę­łam swo­jej różdżki znaj­du­ją­cej się w bucie, kiedy moją uwagę zwró­cił pewien obiekt, który poru­szał się po podwórku Weasleyów, pode­szłam do okna, aby zoba­czyć czy to nie aby bliź­niacy, jed­nak coś mi tutaj zgrzy­tało. Gdyby to byli bra­cia, zapewne apor­to­wa­liby się do nory. Więc jeśli to nie oni to kto?
Przy­bli­ży­łam się do okna, a w jed­nym momen­cie na dwo­rze zaczęły latać kolo­rowe świa­tła, będąc pewną iż to iskry z róż­dżek, pobie­głam na dół. Gdy przy­by­łam do salonu zauwa­ży­łam jak cały drew­niany budy­nek w jed­nym momen­cie zaczął pło­nąć. Kolo­rowe pło­mie­nie, szybko roz­pro­wa­dza­jące się po całym pokoju paliły wszystko co sta­wało im na dro­dze. Zaczę­łam się dusić. Dym który towa­rzy­szył palą­cemu się pomiesz­cze­niu, nie­mal wypeł­nił moje płuca w cało­ści. Kicha­łam, a ni­gdzie nie mogłam dostrzec wyj­ścia. Byłam prze­ra­żona, nie potra­fi­łam się ruszyć. Za sprawą ciem­nej „mgły” nie mogłam stwier­dzić czy ktoś jesz­cze został w pomiesz­cze­niu.
– Harry! Her­miono! Kto­kol­wiek! Jeste­ście tutaj!? – krzyk­nę­łam nie­wy­raź­nie pró­bu­jąc zatkać nos swoim wła­snym ręka­wem. – Pomocy!
Rozglą­da­łam się nie­spo­koj­nie po pomiesz­cze­niu w poszu­ki­wa­niu wyj­ścia na zewnątrz, jed­nak pło­mie­nie objęły już cały pokój. Coś obok mnie huk­nęło, chyba sufit zaczy­nał się walić. Bie­głam przed sie­bie prze­ska­ku­jąc pło­myki spa­la­jące podłogę. Robiło mi się słabo. Wbie­głam do kuchni, ale i tutaj nie odna­la­złam pomocy.
Bum!
Całe wej­ście do salonu zasło­niła paląca się drew­niana szafa, zosta­łam uwię­ziona.
Kicha­łam coraz inten­syw­niej, czu­jąc iż zaraz wykaszlę wnętrz­no­ści.
– Pomocy! – krzy­cza­łam. – Jest tu ktoś!
Nadal nie było odzewu, przez okno które prze­sło­nił ogień dostrze­głam róż­no­ko­lo­rowe świa­tła. Na dwo­rze toczyła się walka. Byłam bez­bronna. Ogień zbli­żał się w moją stronę. Przez ciemne mroczki, które zaczęły ogra­ni­czać mi widocz­ność dostrze­głam jed­nego z bliź­nia­ków wal­czą­cych z męż­czy­zną w czar­nej pele­ry­nie. –Śmier­cio­żercy- prze­le­ciało mi przez myśl.
Ogień był coraz bli­żej. Bie­ga­łam po całym pokoju, pró­bu­jąc uni­kać iskier. Lecz gdy utwo­rzył się wokół mnie krąg ognia, myśla­łam iż zaraz się spalę. Jed­nak w jed­nym momen­cie przy­po­mnia­łam sobie o różdżce, którą nie­mal od razu podnio­słam.
– Aqu­amenti! – wrzesz­cza­łam krę­cąc się na wszyst­kie strony.
Jed­nak stru­mień wody, który wydo­by­wał się z końca mojej różdżki był zbyt słaby aby uga­sić tak silny ogień, sufit zaczął się kru­szyć, a drewno które nim nie­gdyś było upa­dało na podłogę. Skar­ci­łam się w myślach za to iż nie potra­fi­łam się jesz­cze tele­por­to­wać. Byłoby szyb­ciej.
Ogień dosię­gnął mojego ramie­nia. Odsko­czy­łam z piskiem. Mimo bólu, musia­łam się sku­pić. Prze­cież nie mogłam zgi­nąć w taki spo­sób.
W jed­nym momen­cie wpadł mi do głowy pewien plan.
– Bom­barda Maxima! – wrza­snę­łam, a ściana zamie­niła się z drobny maczek. Uśmiech­nę­łam się nie­mal przez łzy. – Aqu­amenti- doda­łam, a pło­mień, który stał mi na dro­dze znik­nął. Szczę­śliwa
wybie­głam na podwórko.
Rozej­rza­łam się dookoła, kilku śmier­cio­żer­ców wal­czyło z całą rodziną Weasleyów, Har­rym i Her­mioną oraz kil­koma człon­kami Zakonu Feniksa. Musia­łam dołą­czyć do walki, jed­no­cze­śnie uni­ka­jąc zaklęć. Pró­bo­wałam odna­leźć Fred­diego, bie­ga­łam po podwórku poma­ga­jąc innym powa­lić poplecz­ni­ków Vol­de­morta.
– Depulso! – krzyk­nę­łam, a śmier­cio­żerca, który do tej pory wal­czył z Ronem wyle­ciał w powie­trze.
Bie­głam dalej, a przede mną wyrósł bar­czy­sty męż­czy­zna z wielką szopą mato­wych, sza­rych wło­sów na gło­wie, oraz z zmierz­wio­nymi boko­bro­dami.



Od razu roz­po­zna­łam tego czło­wieka. Jego morda wisiała na każ­dym budynku znaj­du­ją­cym się przy ulicy Pokąt­nej.
– Fen­rir Grey­back! – krzyk­nę­łam.
– Czyżby to Rachel Trust? – zapy­tał gło­sem przy­wo­dzą­cym na myśl ochry­płe szcze­ka­nie psa.
– Czego tu chce­cie? – spy­ta­łam uno­sząc różdżkę.
– Drę­twota! – wrza­snął kie­ru­jąc swoją różdżkę w moją stronę
– Pro­tego- obro­ni­łam się.
Skoro nie chce roz­ma­wiać, to trudno.
– Petri­fi­kus Tota­lus!
Odsko­czył nie­mal ze zwie­rzęcą zwin­no­ścią.
– Cru­cio!
– Reduc­tio! – Wrza­snę­łam, jed­nak ugo­dzi­łam jedy­nie drzewo, które upa­dło przed wil­ko­łakiem, pra­wie go przy­gnia­ta­jąc.
– Sądzisz, że uda Ci się wygrać? – zapy­tał zło­śli­wie, a z jego ust zaczęła się toczyć się ślina.
– Dla­czego spa­li­li­ście norę? – spy­ta­łam nie spusz­cza­jąc wzroku ze śmier­cio­żercy.
– A dla­czego nie? Zabawy z ogniem należą do naszych ulu­bio­nych. – odparł kapry­śnie.
Skoro lubi zabawy z ogniem, to dam mu tego czego chce…
– Inspi­ciendo! – wrza­snę­łam, a z różdżki zamiast iskier, wyle­ciało sre­brzy­ste świa­tło, które odbiło się od klaty męż­czy­zny unie­ru­cha­mia­jąc go, a zaraz potem ruszyło w moją stronę. Zasko­czona dziw­nym efek­tem zaklę­cia nie zdo­ła­łam się obro­nić, zaklę­cie tra­fiło i mnie. Wyle­cia­łam do tyłu, ude­rza­jąc ple­cami garaż. Poczu­łam okropny ból roz­cho­dzący się po całym ciele i koń­czący się na czubku głowy. Świat znie­ru­cho­miał, a ja usły­sza­łam tylko dziwne szepty krą­żące po mojej gło­wie.
– Ona musi poczuć się zagro­żona Fen­ri­rze. – usły­sza­łam pierw­szy, zimny głos.
– Co tylko roz­ka­żesz Panie…– odpo­wie­dział mu drugi, ochryp­nięty.
– Spró­buj tra­fić w jej słaby punkt…

Głosy uci­chły, a ja mia­łam wra­że­nie jakby głowa miała mi eks­plo­do­wać. Leża­łam na podło­dze jak wryta. Pod­nio­słam głowę tylko po to, aby obser­wo­wać, czy mój prze­ciw­nik się nie podnosi, jed­nak nic takiego nie miało miej­sca. Zamiast tego dostrze­głam jedy­nie jakąś postać bie­gnącą w moją stronę.
– Rachel, księż­niczko… wszystko dobrze? – zapy­tał Fred­die uno­sząc moją głowę.
– Fred, uwa­żaj…– wymam­ro­ta­łam…– tam jest wil­ko­łak.
Chło­pak jak na komendę zła­pał za swoją różdżkę i ruszył w ówcze­śnie wska­zane przeze mnie miej­sce. Nie minęło pięć minut gdy usły­sza­łam ponow­nie jego głos.
– Tutaj nikogo nie ma! – zawo­łał, a ja w tym samym momen­cie cudem podnio­słam się na łok­ciach go góry i dostrze­głam Gry­fona bie­gną­cego w moją stronę.
– Prze­cież przed chwilą tam był. – powie­dzia­łam łapiąc się za popa­rzone ramię, gdy tylko znalazł się obok, po czym przytulił mnie mocno do sie­bie, pró­bu­jąc dodać mi otu­chy.
– Na szczę­ście znik­nął. – wyszep­tał gdy przy­ci­snę­łam głowę do jego torsu.
– Co się tutaj stało? – zapy­tałam.
– Nie wiem, kilku śmier­cio­żer­ców nas zaata­ko­wało. – powia­do­mił mnie z cięż­kim wes­tchnie­niem- Razem z Geor­giem przy­by­li­śmy w odpo­wied­nim momen­cie.
– Ale dla­czego to zro­bili…– jęk­nę­łam.
– Nie wiem, na szczę­ście znik­nęli, nikt poważ­nie nie ucier­piał.
– Fred…– prze­rwa­łam odłą­cza­jąc się od niego.– Cała nora się spa­liła… Patrz…– wska­za­łam pal­cem.



Weasley poki­wał żało­śnie głową. Podej­rze­wa­łam, że nawet nie odwa­żyłby się spoj­rzeć w tamtą stronę. Świet­nie go rozu­mia­łam, prze­cież w tym momen­cie on i jego rodzina stra­cili dach nad głową. – Chodź musimy opa­trzyć Ci to opa­rze­nie. – rzu­cił wymi­ja­jąco i pocią­gnął mnie za rękę.
Przez całą drogę nie ode­zwa­li­śmy się do sie­bie ani jed­nym sło­wem. Wie­dzia­łam, że rudzie­lec musi czuć się w tym momen­cie okrop­nie. Chcia­łam mu pomóc, lecz nie wie­dzia­łam co mia­ła­bym mu prze­ka­zać. Było mi tak bar­dzo szkoda całej rodziny, niczemu nie byli winni… Wła­śnie dla­tego chcia­łam zacho­wać tajem­nicę o moim prze­zna­cze­niu dla sie­bie i tego od teraz będę się trzy­mać.
– Cie­szę się, że jeste­ście cali. – powie­dział uśmiech­nięty pan Weasley gdy tylko pode­szli­śmy do reszty.
Były to tylko pozory, wie­dzia­łam że chce tylko roz­ła­do­wać atmos­ferę, robić dobrą minę do złej gry i swoim wymu­szo­nym uśmie­chem doda­wać wspar­cia.
– Rachel jest ranna. – odpowie­dział poważ­nie Fred­die wska­zu­jąc pal­cem popa­rze­nie na moim ramie­niu.
– Naprawdę? Pokaż mi to tylko. – Pan Weasley zwró­cił się do mnie.
– Nie to nic takiego. – odpar­łam wymi­ja­jąco. – Z autop­sji wiem, że lepiej się upew­nić. – rzu­cił rudo­włosy męż­czy­zna ojcow­skim tonem.
Poki­wa­łam nie­pew­nie głową i odwra­ca­jąc się uka­za­łam mu popa­rze­nie wid­nie­jące na moim ramie­niu.
– Rze­czy­wi­ście nic takiego. – odparł po krót­kim namy­śle. – Ale lepiej to zabez­pie­czyć. Ferula. – dodał uno­sząc różdżkę.
– Dzię­kuję. – powie­dzia­łam z lek­kim uśmie­chem, gdy tylko moje ramię oto­czył nie­ska­zi­tel­nie czy­sty ban­daż, przy­no­sząc mi tym samym ulgę.
– Pro­szę. – odparł szar­mancko.
– Artu­rze. – prze­rwał nam King­sley. – Jeśli pozwo­lisz, razem z Zako­nem usta­li­li­śmy, że naj­le­piej będzie gdy cała Wasza rodzina będzie od teraz chro­niona. Dla­tego uwa­żamy, że tym­cza­sowo powin­ni­ście zamiesz­kać w naszej sie­dzi­bie przy Grim­mu­ald Place.
– To bar­dzo szla­chetne z waszej strony, jed­nakże osta­teczna decy­zja należy do Harry’ego. Z tego co wiem, Syriusz prze­pi­sał na niego całą posia­dłość.
– Już roz­ma­wia­li­śmy. Harry musiał poczu­wać się do winy z powodu tego co tutaj zaszło, dla­tego sam zapro­po­no­wał takie roz­wią­za­nie. – czar­no­skóry uśmiech­nął się.
– Słu­cham? Prze­cież Harry nie może odpo­wia­dać za to co wypra­wiają poplecz­nicy Czar­nego Pana. – wtrą­ci­łam.
– My o tym wiemy Panno Trust, jed­nak Pot­ter upar­cie trzyma się swo­jej wer­sji. – spro­sto­wał King­sley, uno­sząc brew.
Spoj­rza­łam na norę, która sta­nąw­szy w pło­mie­niach zamie­niła się w ruderę. Chcia­łam, żeby był to jedy­nie zły sen, kosz­mar wręcz. Jed­nak dom, który słu­żył Pań­stwu Weasley przez tyle lat, został im ode­brany w taki bru­talny spo­sób. Nigdy tak bar­dzo nie pra­gnę­łam zemsty, jed­no­cze­śnie nie mogłam się oprzeć dziw­nemu wra­że­niu iż musiał być powód tego zama­chu. Odpo­wiedź nasu­nęła się sama, lecz nie chcia­łam o tym myśleć…
– Gdzie jest Harry? – zapy­ta­łam nagle.
– Pewnie gdzieś na tyłach, ostat­nio roz­ma­wiał z Remu­sem i Nim­fa­dorą. – powie­dział Pan Weasley i odda­lił wraz z Shec­kle­bolt’em w stronę swo­jej rodziny.
Prze­nio­słam wzrok na Freda, był bar­dzo nie­obecny. Jesz­cze ni­gdy nie widzia­łam, aby chło­pak tak długo nic nie mówił. No jasne prze­cież jego poczu­cie bez­pie­czeń­stwa zostało teraz zachwiane.
– Fred­die, bar­dzo mi przy­kro z tego powodu co się tutaj stało.
– To nie Twoja wina Ray. – powie­dział gdy wtu­li­łam się w jego tors.
– W takim razie dla­czego czuję się tak paskud­nie? – spy­ta­łam żało­śnie.
– To minie. – pocie­szał mnie tro­skli­wie, głasz­cząc po gło­wie.
– Muszę zna­leźć George'a, a Ty lepiej nie zosta­waj tutaj sama, póki Zakon nie stwier­dzi, że wszy­scy śmier­cio­żercy ucie­kli.
Odłą­czy­łam się od niego i poki­wa­łam twier­dząco głową. Zaraz potem oboje ruszy­li­śmy w prze­ciwne strony. W mroku nocy pró­bo­wa­łam dostrzec kogoś z moich przy­ja­ciół. Destruk­cyjne pło­mie­nie zani­kały pod wpły­wem zaklęć rzu­ca­nych na posia­dłość Weasleyów. Był to nie­co­dzienny widok. Gdy­bym mogła znać to zaklę­cie szyb­ciej zapewne ura­to­wa­ła­bym sporą część nory, gdy jesz­cze znaj­do­wa­łam się w środku.
– Panno Trust…-usły­sza­łam zna­jomy męski głos.– Muszę dopro­wa­dzić Cię na Grim­mu­ald Place.
Odw­ró­ci­łam się i dostrze­głam Seve­rusa Snape’a który przy­pa­try­wał mi się swo­imi pustymi oczyma.
– Tak jest pro­fe­so­rze.– odpar­łam nie­śmiało i chwy­ci­łam go za zimną, bla­dawą dłoń.
Świat zawi­ro­wał…



Paryż...
Miasto zakochanych
Wieża Eiffla...
Jeden z cudów
I My... Razem
Wokół pełno świec, stół zapełniony smakołykami pośrodku którego stoi "fontanna czekolady".
Obok niej "leżą" truskawki. Z uśmiechem pałaszuję je wszystkie.
Po drugiej stronie, on...
Czarujący jak zwykle. Ma na sobie elegancki garnitur.
Ale chwila? Co on robi? Przyzywa róże...!
Wącha je... muszą pięknie pachnieć.
Uśmiecha się.
O tak, rzeczywiście pięknie pachną.
Patrzy na mnie, o nie!
On patrzy...! Chyba mi je wręczy.
Zatrzymuje jedną... resztę mi oddaje.
Chwila mi? Kim ja w tym momencie jestem... uczestnikiem czy obserwatorem...?
Posyłam mu buziaka...
W tle piękna Francuska muzyka.
Przybliża się...
No całuj, tak jak tylko ty potrafisz.
Nadal nie wiem nic...
Podnoszę różę i patrzę w jego oczy.
Oooo, jego twarz jest coraz bliżej.
Auuuu!- krzyczę.
Chyba się skaleczyłam...
Ale to nic, jego twarz jest bliżej...
Zamykam oczy, nadstawiam wargę...
- Rachel.- popatrz na mnie.
Otwieram oczy...
- Kim jesteś!- wrzasnęłam przerażona.
Co się stało...!
Zauważyłam czarną, chudą postać w poszarpanym płaszczu.
Sceneria uległa zmianie, piękny Paryż zamienił się w czarne opustoszałe miasteczko.
Wszystko było przygaszone... umarłe... martwe... Ta muzyka?

Trupi mrok... jeszcze gorsze powietrze, stęchłe zwłoki i zapach krwi...
Boję się, piszczę i krzyczę! Pusto...
Strach całkowicie mną zawładnął...
Chciałam wstać- nie potrafiłam...
O nie! Postać się do mnie zbliża! Jak mam siebie uratować...!Wygina nienaturalnie dłoń, wskazuje na coś...
Co to jest...!?
- Bardziej kto...
No nie! Freddie, kochanie! Co on robi... dlaczego leży i się nie rusza!
Piszczę, wołam!
- Kochanie! Fryderyku, ratuj! Nie leż! Wstań!
"Moje" próby nic nie dawały... strużka krwi, ciągnąca się od nieruchomego ciała chłopaka dotarła pod moje stopy... Czy on żyje?
Istota uśmiechnęła się ponuro, jej zęby... kły? Miały nienaturalnie żółty kolor. Zapach... odór.
Czyżby szczątki? Przekrwione oczy, twarz pokryta bliznami.
Nachyla się nade mną...
Na twarz spadło mi kilka kropel krwi, toczących się po "głowie" istoty... parzy!
Zamykam oczy... dławię się łzami, to koniec.
Jęczę, krzyczę... ginę?
Co ona robi? Wyciąga dłoń?
Obrazy, wszędzie obrazy. Zobaczyłam wiele zła jakie zostało wyrządzone na świecie, śmierć małych niewinnych dzieci, katastrofy i tragedie rodzinne.
Nadal parzy! Matka zjadające niemowlę...? Co to ma być!- sama krzyknęłam.
- Wszelkie zło... cierpienie i śmierć.- wychrypiała istota.- Tego nie powstrzymasz, nie ty... To jest twoja przyszłość!
Leżące ciało... czyżby?- powiedziałam. Wyciągam dłoń, obracam zwłoki twarzą do mnie... co widzę?
To ja... blada, zimna i opleciona ciasno zakrwawionymi łańcuchami...
Wszystko się rozmywa.. bardziej i bardziej... Czuję, że tonę... próbuję łapać powietrze w płuca.
Tracę przytomność, ze stoickim spokojem przyjmuję mój los...

środa, 20 stycznia 2016

Rozdział 26 "... Jestem od niego uzależniona"



Został ostatni tydzień wakacji, wszystkie zmartwienia zmieniły się w morze nieustannych zabaw i żartów. Cała nasza ekipa spędzała ze sobą jak najwięcej czasu. Nic nie zdołało zakłócić spokoju, który po burzliwych przeżyciach został zaburzony i odcisnął swoje piętno na każdym z nas.
A najbardziej na mnie i moim poczuciu bezpieczeństwa, lecz odwagi, siły i chęci do walki dodawało mi wiele osób i wiele sytuacji z nimi związanych.
Siedziałam właśnie na fotelu, próbując zebrać myśli do kupy, za kilka minut u drzwi nory pojawi się Harry Potter, Wybraniec, Chłopiec-Który-Przeżył-i-Żyć-Musi-Nadal.
Układałam sobie w głowie to, co chcę przekazać zielonookiemu, sklejałam kawałki minionych wydarzeń i próbowałam ułożyć z nich jakąś konkretną myśl, konkretny czyn lub konkretny plan. Nie chciałam wyjść na nieporadną przy przyjacielu, on miał nie takie problemy na głowie, jednak sobie z nimi radził, a ja? Chciałam mieć jakiś trop, coś co zbliżyłoby mnie do treści zawartej w przepowiedni, coś, co mogłoby mnie zaprowadzić na właściwe tory, mimo iż w myślach ciągle szumiało mi zdanie "...Bo takie są bowiem reguły: jeśli wybiera życie, wybiera także śmierć.".
Szczerze? Nie bałam się śmierci, tylko tego, że być może nie zdążę powiedzieć wielu osobom, jacy są dla mnie ważni, jaką wewnętrzną siłę mi dodawali i jak bardzo mi przykro...
- Rachel, rusz ten Krukoński zad sprzed telewizora i pomóż mi tutaj ogarnąć!- usłyszałam ostry ton Ginny.
- Przecież jest czysto.- powiedziałam otępiałym głosem.
- Skąd wiesz, skoro nawet nie spojrzałaś na salon, wgapiasz się w jakiś mugolski serial od godziny i błądzisz gdzieś myślami.
- Brzmisz jak swoja matka- odparłam żartobliwie, a widząc zdetonowane spojrzenie rudej, której najwyraźniej ten "żarcik" nie podszedł, chwyciłam za pilot i wyłączyłam telewizję.
- No dobrze- westchnęłam- co mam zrobić?
- Zrób porządek w szafie z książkami. Ostatnio, gdy Ron czegoś szukał, porozrzucał wszystkie na ziemię.- rozkazała, poprawiając za mną poduszki.
- A poukładać je w porządku alfabetycznym?- zapytałam złośliwie.
- Ha ha ha, zabawne Rachel.- prychnęła.
Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do szafki z zamiarem jak najszybszego wykonania zadania.
Po chwili do salonu wszedł Freddie.
- Nie widziałyście może mojej gorszej wersji?
- Wybrał się do Angeliny- wyjaśniła ruda.
- Ciekawe co by zrobił George, gdyby dowiedział się, że nazywasz go swoją gorszą wersją.- odwróciłam się do niego i dopiero wtedy zauważyłam, że rudzielec jest przebrany w szary, elegancki garnitur, a na szyi zawieszony miał ciemnoczerwony krawat, idealnie współgrający z resztą odzienia. Stał oparty o ścianę i uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Zapewne przytaknąłby niczym posłuszna owieczka.- zażartował, podchodząc do mnie.
- Coś się tak odwalił?- zapytałam udając, że mało mnie to obchodzi i układając na szafce jakąś książkę z kuchennymi przepisami Pani Weasley.
- A co podoba Ci się?- zapytał zawadiacko podając mi kolejny wolumin.
O tak..!
- Nie wiem, może być.- westchnęłam aktorsko.
- I tak wiem, że Ci się spodobało. Widzę po oczkach.- powiedział chytrze i chwycił mnie za rękę, która sięgała po ostatnie dzieło.- Choć tylko ze mną.
Przytaknęłam z uśmiechem, zastanawiając się, o co tym razem Freddiemu może chodzić. Wiedziałam, że bliźniakom wychodzą najlepsze niespodzianki.
- Fred, Rachel ma mi pomóc sprzątać.- wtrąciła Ginny, pełnym wyrzutu głosem.
- Siostrzyczko, Rachel nie chce sprzątać, chce się rozerwać.- odparł Freddie, śmiejąc się.
- Ale...- zaczęłam.
- Obiecała mi pomóc.- dodała Gryfonka zakładając ręce na piersi.
- Ej...
- Poproś o pomoc Hermionę, albo Rona.- mruknął chłopak.
- Nie ma ich, pojechali po Harry'ego.- odpowiedziała zdenerwowana.
- Kochani...- próbowałam nadal zwrócić ich uwagę.
- Ach jakże mi przykro.- rzekł ironicznie, drażniąc swoją siostrę.
- Rachel, obiecywałaś.- zwróciła się do mnie ruda.
- No właśnie...- nie skończyłam.
- Pewnie nie chciała ci zrobić przykrości.- odparł kąśliwie.
- Dosyć!- krzyknęłam zdenerwowana.- Obiecałam Ginny pomoc i tego dotrzymam,
Spojrzałam przepraszająco na Freddiego, który- nadal uśmiechnięty- patrzył raz na mnie, a raz na siostrę z politowaniem.
- No to chyba jestem zmuszony to zrobić.- powiedział Gryfon i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Mrugnął do mnie, po czym wykonał nią dwa niekomplikowane ruchy nadgarstkiem. W mgnieniu oka cały salon zaczął błyszczeć, a ruda dziewczyna z podziwem obserwowała całe to zjawisko.
- Chodź szybko, zanim wyjdzie z szoku i zagoni Cię do sprzątania łazienek.- rudzielec szepnął mi do ucha i pociągnął na górę.
- O co chodzi Freddie?- zapytałam, pokonując kolejno, szybkim krokiem wszystkie schodki.
- Potrzebuję pomocy, dzisiaj mamy imprezę biznesową. George zabiera Angelinę, dlatego i ja powinienem mieć jakąś śliczną czarownicę obok siebie- wyjaśnił- więc od razu pomyślałem o Tobie.- dodał przymilnie stając przed drzwiami swojego pokoju.
- Czy ja dobrze zrozumiałam?- spytałam ostro, wyrywając dłoń- Mam iść z Tobą na imprezę, ponieważ... jak to ładnie ubrać w słowa... nie chcesz wyjść na gorszego?- zmarszczyłam brwi i świdrowałam wzrokiem chłopaka, do którego właśnie musiało dotrzeć, jak paskudnie musiało to zabrzmieć.- Mam być "laleczką salonową"?- dodałam.
- Nie Rachel...- mruknął.- Przepraszam, to nie miało tak wyglądać.
- Czyżby?
- Tak, chciałem z Tobą spędzić trochę czasu, ostatnio zachowujemy się jak przyjaciele, a ja tak nie potrafię. Oddalasz się ode mnie.- przyznał skruszony.
Westchnęłam, nie wiedziałam że ten dystans który się wytworzył między nami tak bardzo przeszkadza Freddiemu,. Skupiałam się na wielu rzeczach, tylko nie na potrzymaniu dobrej relacji z moim... chłopakiem...? Zachowałam się egoistycznie...
- No dobrze, nic takiego się nie stało- powiedziałam łagodnie chwytając chłopaka za rękę- To o której jest ta impreza?
- Za godzinie.- odpowiedział niepewnie.
- Co?! Nie zdążę!- krzyknęłam.- Nie mogłeś wcześniej? Nie mam sukienki, nie zdążę się ogarnąć. Patrz wyglądam jak zombie- przygładziłam włosy dłońmi spanikowana.
- Ej, ej, ej- chwycił moje dłonie- wyglądasz przepięknie, a na sukienkę też znajdzie się sposób.- powiedział bliźniak i uśmiechnął się sprytnie.
- Zaczynam się bać.- rzuciłam niepewnie.
- Nie musisz.- pokiwał głową i otworzył przede mną drzwi.
Uraczyłam go ciekawskim spojrzeniem i weszłam do środka, a pierwszą rzeczą, która swoim kolorem i przeznaczeniem rzuciła się w oczy była przepiękna jasnoróżowa sukienka, zawieszona na szafie z podszewką tego samego koloru z dodatkiem srebrzystej mgiełki. Podeszłam bliżej, aby przypatrzyć się tej sukni. Tym razem kątem oka zauważyłam malutkie welurowe wzory ze srebrną niteczką. Pogładziłam delikatny materiał otwartą dłonią, a w mojej wyobraźni rozbłysło białe światło, po środku którego stałam ja w tej sukni. Wszystkie lampy były skierowane w moją stronę, a rozbłysk promieni oświetlał całą moją kreację,
- Skąd ty ją wytrzasnąłeś?- zapytałam zdumiona.
- Pewien projektant z Francji wisiał nam przysługę za pozbycie się współpracownika.- odpowiedział dumnie, zwinnie omijając szczegółów tej akcji.
Nie zwracałam uwagi na to co mówił Weasley, w tym momencie myślałam tylko o przymierzeniu sukienki co było tylko formalnością, ponieważ gołym okiem było widać, że będzie idealnie na mnie leżeć.
- Założysz ją?- dodał.
Odwróciłam się z wdzięcznością w oczach. Podbiegłam o niego i pocałowałam go w policzek, a zaraz potem wypchnęłam usatysfakcjonowanego chłopaka za drzwi dając mu jasno do zrozumienia, że chcę zostać sama.
- Nie podglądaj i poczekaj na dole. Muszę się przygotować.- rozkazałam, zamykając drzwi za rudzielcem.

Na ciele kolor sukni stał się jeszcze jaśniejszy niż na wieszaku. Miałam podkreśloną talię, a marszczenia a dekolcie uwydatniły mój biust.
Wyglądałam wspaniale, jednak nie byłam przekonana czy aby Freddie dobrał mi odpowiednią suknię na tego rodzaju imprezkę, ale nie było to aż tak ważne. Uśmiechnęłam się szeroko, zakręciłam się wokół własnej osi, zmuszając tym samym podszewkę do ruchu.



Poczułam się wtedy jak prawdziwa księżniczka... ale chwila, mój książę czekał na mnie na dole, musiałam mu się pokazać.
Szybko wbiegłam do łazienki, zrobiłam delikatny makijaż, lekko podkreślający moje rysy twarzy.
Ułożyłam włosy w wysoki kok, do którego wpięłam srebrno-białe spineczki. Dobrałam odpowiednią, delikatną biżuterię, a także pożyczyłam obcasy od Ginny.
Zabrałam torebkę, do środka której ówcześnie spakowałam potrzebne mi rzeczy i zeszłam wolno po schodach. Dawno nie nosiłam obcasów, dlatego musiałam na nowo nauczyć się na nich poruszać.
Zeszłam na dół, jeszcze wzięłam głęboki oddech i najbardziej eleganckim krokiem weszłam do salonu.
- I jak wyglądam?- zapytałam prostując się, a dopiero po chwili zorientowałam się, kto siedzi w pokoju.
- No no Rachel, jak bym wiedział, że tak się wystroisz, może sam ubrałbym się odpowiednio.- zażartował Gryfon prezentując swoją jasnoniebieską , znoszoną koszulkę.
- Harry!- krzyknęłam uradowana, a zaraz potem podbiegłam do Wybrańca i mocno go uścisnęłam.
- Takiego powitania to nawet Fred nie mógł się doczekać.- zażartował Ron, na co ja zawstydzona odłączyłam się od zielonookiego.
- Jak się czujesz Ray?- spytał w końcu Potter.
- Mogło być lepiej.- westchnęłam.
- Chcesz o tym porozmawiać?- zapytał unosząc brew.
- Rachel jest teraz zajęta- wtrącił sucho Freddie łapiąc mnie za ramię- Chodź księżniczko, trzeba się zbierać.
- Ach tak, rzeczywiście- uśmiechnęłam się łagodnie- Później porozmawiamy, miło że dotarłeś.-dodałam na odchodne i wyszłam na dwór wraz z rudowłosym.
- Więc co teraz?- zapytałam wpatrując się w gwiazdy.
- Musimy się teleportować na miejsce.-powiadomił mnie podając dłoń
- Nie możemy dotrzeć tam w jakiś inny sposób?- powiedziałam błagalnym tonem.
Nie chciałam używać czarów, kochałam je, ale uczucie, które towarzyszyło podróżom za pomocą nich nie należało do najprzyjemniejszych.
- Zawsze możemy pojechać starym autem ojca, to tylko jakieś trzy godzinki drogi.- rzucił chłopak z chytrym uśmiechem.
- No dobrze- zgodziłam się chwytając go za dłoń.
- A przy okazji, będziesz najśliczniejszą "lalką salonową", jaką widziałem.- zażartował brązowooki i jeszcze mocniej zacisnął swoje palce na moich.
Nie zdążyłam mu się odegrać, ponieważ świat zawirował, a ja poczułam znajome uczucie skręcanych kiszek w żołądku, a po chwili moje stopy dotknęły szaro-białych dosyć sporych płytek chodnikowych.
Minęło kilkanaście sekund zanim zdołałam zatamować mdłości i spojrzeć przed siebie, a gdy to zrobiłam zaparło mi dech w piersiach. Przede mną stał średniej wielkości, mocno oświetlony budynek. Ciepłe beże i paleta szarości, która dominowała na ścianach, przywodziła mi na myśl wojaże po chłodnej i deszczowej Norwegii, po której wraz z rodzicami podróżowałam rowerem.
Zrobiło mi się wtedy smutno, żałowałam, że tak mało czasu spędzałam z mamą i tatą w te wakacje, że tak mało z nimi rozmawiałam. Ale przecież... to wszystko masz u Weasleyów- Odezwał się cichy głos w mojej głowie, ale czy się z tym zgadzałam? Nie do końca, serce od zawsze podpowiadało mi, że nic i nikt nie zastąpi Ci tego rodzinnego domu, rodzinnej atmosfery, ponieważ... to TWOJA rodzina...
Spochmurniałam, ale gdy poczułam jak męska dłoń oplata się z moją, tworząc coś na kształt więzi, po ręce przeleciał mi dreszcz, który trafił wprost w serce i tym samym odciągnął ode mnie złe myśli, a na moją twarz powrócił uśmiech.
-Witamy w Calvadosie! "Trunek niosący ciepło, otwartość, gościnność, po prostu zapach południa, kawy, porannej bryzy i dojrzewających jabłek."- usłyszałam głos Freda.
- Słucham?- zapytałam zaniepokojona.
- To takie ich powitanie, nie martw się, zaraz zrozumiesz.- uśmiechnął się chytrze.- No chodź, musimy znaleźć George'a i Angelinę, zanim dopadną nas nasi wspólnicy.
Nie czekając na odpowiedź weszłam wraz z Fredem do środka. Od razu o mojego nosa dobiegł słodki zapach jabłek, które w połączeniu z małą espresso tworzyły niesamowitą kompozycję smaków.
W tle grała piosenka Franka Sinatry. Wszędzie rozpoznałabym ten kawałek, był taki czas że matka nałogowo ją słuchała. Odruchowo zaczęłam nucić ją w sobie w myślach, ale robiłam to tylko dlatego, aby się uspokoić. Nie rozumiałam dlaczego, ale w jednym momencie zaczęłam się stresować. Cała atmosfera lokalu, Ci wszyscy eleganccy goście, wspaniale prezentujący się, nie tylko w tańcu napawali mnie niepokojem, nie wiedziałam czy przypasuję się do innych.
Fred szedł przede mną, z tyłu trzymając mnie za rękę, abym przypadkiem się nie zgubiła wśród żywiołowo tańczących par. Rozglądał się za swoim bratem, ja w końcu i również zaczęłam gorączkowe poszukiwania moich przyjaciół. Nagle zza rogu wyłoniła się Angelina. Prezentowała się przepięknie w białej, obcisłej i sięgającej do kostek sukience, idealnie dopasowaną wolno puszczoną fryzurę, oraz idealnie dopasowanym makijażem do jej odcienia skóry.



- No jesteście w końcu, George się już niepokoił czy przypadkiem nie aportowaliście się w inne miejsce.- powiedziała z uśmiechem prezentując rząd swoich śnieżnobiałych zębów.
- Spokojnie Angie, wszystko gra. Gdzie on jest?- zapytał Freddie.
- Stoi tam.- wskazała palcem- Chodźcie zaprowadzę was, a przy okazji Rachel, śliczna sukienka.
- Dziękuję, twoja także.- odpowiedziałam z uśmiechem.- Fred wybierał.
- Naprawdę?- przeniosła zaciekawiony wzrok na Gryfona.- Pozazdrościć, gdyby George miał mi wybierać sukienkę, zapewne byłaby ona z epoki mojej babci- zażartowała czarnowłosa.
- Oj maleńka jak ty mnie dobrze znasz.- powiedział George wyrastając jak spod ziemi i obejmując Gryfonkę. Uśmiechnęłam się mimowolnie, oboje tak słodko razem wyglądali, oczywiście nie powiedziałabym im tego, ale zaczęłam się zastanawiać czy gdybym nie miała tylu spraw na głowie mogłabym tak samo wyglądać z Freddim.
- W końcu jesteś moim chłopakiem, muszę Cie chociaż odrobinę znać.- mruknęła słodko i pocałowała go w usta.
Popatrzyliśmy z Fredem po sobie, oboje musieliśmy w tym momencie poczuć się odrobinę nieswojo w ich towarzystwie. I pomyśleć, zaledwie trzy miesiące temu zachowywaliśmy się podobnie.
- Dobra bracie, koniec tych czułostek, bo za chwilę przyrośniecie do siebie.- zażartował.- Chodź musimy już oficjalnie przywitać gości.
Bliźniak przytaknął i zniknął gdzieś wraz z swoim bratem za tłumem, zostawiając mnie i Angelinę samych pośród tłumu bawiących się osób.
- Widzę, że wam się układa.- odezwałam się pierwsza
- Tak, jest wspaniale.- powiedziała słodkim głosem.- A co z Tobą i Fredem?
Spojrzałam na nią ukradkiem, mogłam się spodziewać, że takie pytanie może paść. Szczególnie po tym, że sama zaczęłam drążyć temat.
- W sumie, to my sami nie wiemy.- powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
- Żartujesz sobie? Przecież jesteście idealnie dobrani i... przyszliście tutaj razem.
Razem... Razem- to słowo odbiło się echem po mojej głowie. Co miałam odpowiedzieć?Rzeczywiście... pasujemy do siebie, ale czy na tyle aby nasz powtórny związek przetrwał ten okropny czas?
- W każdym razie.-zaczęła wyrywając mnie z zamyślenia.- takie imprezy to idealny moment aby wszystko naprawić, przemyśl to, bo za wiele stracisz.- wyszeptała.
Trudno było się z nią nie zgodzić, wystarczyłby jeden wolny taniec, jeden dotyk dłoni, jego wspaniałe perfumy... Rachel co ty do cholery wyprawiasz, ogarnij się!- mruknęłam pod nosem.
- Teraz zapraszamy na scenę organizatorów tej wspaniałej imprezy!- po całym pomieszczeniu rozszedł się głęboki męski głos, który wydobywał się z głośników.
Podniosłam głowę i spojrzałam na mocno oświetloną scenę, gdzie sekundę później znaleźli się bliźniacy. Najpierw wszedł Freddie uśmiechnięty od ucha do ucha, przy czym bardzo przystojny, a za nim George. Przynajmniej tak myślałam, ponieważ na sali panował taki tłok, że trudno było coś konkretnego stwierdzić. Oboje wesoło machali na powitanie, a na sali rozległy się gromkie oklaski.


Znieruchomiałam, nie spodziewałam się, że biznes Weasleyów może stać się aż ta popularny w czarodziejskim świecie. Z drugiej znowu strony wcale się temu nie dziwiłam, teraz nastały takie czasy, że ludzie tęsknią do odrobiny rozrywki w swoim zabieganym życiu.
- Witamy wszystkich mężczyzn, charłaków i dzieci.- zaczął żartobliwie Fred.
- Oraz wszystkie piękne panie, które onieśmielają nas swoim widokiem.- zawtórował mu brat.
- Jesteśmy wielce usatysfakcjonowani tym, że nasze modły skierowane do samego Merlina zostały wysłuchane...- kontynuował Freddie.
- Dzięki temu możecie być tutaj i świętować wraz z nami trzeci miesiąc istnienia Magicznych dowcipów Weasleyów.- dokończył George.
-Trzeci miesiąc? Naprawdę?- zwróciłam się do Angeliny.- Oni już nie mają czego świętować.
- Znasz ich.- westchnęła.- Pewnie uznali, że będzie to świetna okazja na urządzenie hucznej imprezki.

Powitanie wszystkich gości i zaprezentowanie nowej serii wynalazków bliźniaków trwało jakąś godzinę. Godzina rozmów, śmiechu do rozpuku przez bardzo trafione żarty braci oraz cholerne 60 minut powtórnego zakochania się w Fredzie. Tak... zakochania się... obserwowałam rudzielca, każdy jego ruch, każdy błysk w oku, każdy uśmiech... ten cudowny uśmiech, od którego moje nogi niebezpiecznie drgały. Byłam już pewna tego, że chcę jeszcze raz spróbować z nim być, trudno niech się dzieje co chce, jestem od niego uzależniona.
- Ej, ziemia do Rachel.- usłyszałam głos Angeliny.
- Słucham?- zapytałam otępiała.
- Co się tak wgapiasz na tą scenę?
- Wgapiam? Nie, ja tylko...
- No i co podobało wam się?- zapytał bliźniak stając obok.
Dzięki Bogu...
- Byliście świetni.- powiedziałam ciepłym głosem, nieśmiało uśmiechając się do Freddiego.
- Rządzimy bracie, dziewczyny do teraz nie wyszły z szoku.- zażartował George
- Ho ho ho, chodź tu do mnie ty mój królu marketingu.- rzuciła Angelina drocząc się ze swoim chłopakiem.- Obiecałeś mi taniec.- mrugnęła do niego.
- Rzeczywiście.- odpowiedział, a chwilę później wywijał z czarnowłosą na parkiecie.
Obserwowałam ich kocie ruchy, widać że ta dwójka jest wprost dla siebie stworzona. Zazdrościłam im takiego dobrania, ale czy miałam czego? W końcu Fred...
- Chcesz coś do picia?- odezwał się.
- Tak, dzięki.- odparłam z uśmiechem i odprowadziłam chłopaka wzrokiem do stołu, przy okazji porządkując sobie chaos, który zagościł w mojej głowie. Martwiłam się o to czy oby podjęłam dobrą decyzję.
- Proszę, specjalność zakładu.- Gryfon podał mi kielich jakiejś białej substancji, prawdopodobnie wina. Przybliżyłam naczynie do nosa, aby móc wywąchać aromat, jednakże ten zapach był dla mnie absolutnie obcy, wahałam się. Nigdy nie miałam alkoholu w ustach, nawet smak zwykłego wina mnie odrzucał.- No spróbuj, jest wyśmienite.- dodał i upił łyk trunku.
Uśmiechnęłam się i jednym ciurkiem wypiłam całą zawartość kielicha. Dopiero po kilku sekundach zaczęłam odczuwać prawdziwy posmak kwaśnego wina. Skrzywiłam się pod nosem, ten smak nigdy nie będzie należał do moich ulubionych.
- Widzę, że nie piłaś jeszcze podobnych mózgotrzepów.- zażartował rozbawiony moja reakcją.
- Nie.- zaprzeczyłam- I raczej pić nie będę.
Zaśmialiśmy się w jednym momencie, a po chwili dołączyliśmy do George'a i Angeliny w dzikich tańcach. Muzyka, którą wybrali bliźniacy była różna, zaczynając od piosenek retro (czyt. Frank Sinatra) po przeboje Elvisa Presley'a, Michela Jacksona i Modern Talking, ciągnąc po obecne piosenki popu i kończąc na całkiem głośnych rockowych brzmieniach.
Tańczyłam z wieloma osobami, nawet kompletnie mi nie znanymi. Ale niezaprzeczalnie moim faworytem był Freddie, chociaż George również wywijał na parkiecie jakby był chory na nadpobudliwość, co ciągnęło za sobą mnóstwo przewrotów i upadków na całkiem przypadkowe osoby, a co za tym szło... kupa śmiechu.
Czułam się wtedy wspaniale, niczym kopciuszek na balu. Zapominałam o wszystkim, było wprost idealnie. Jednakże brakowało mi dosyć istotnego szczegółu, jakim stały się zmysłowe wargi rudzielca. Ustaliłam, iż najlepiej będzie pokazać mu w tańcu, jakie mam dalsze plany odnośnie jego osoby, a do tego potrzebny był mi wolny taniec. Romantycznych piosenek puszczano niewiele, a jeśli już to były całkiem nieodpowiednie.
- Co się stało?- zapytał Freddie, gdy tylko poczuł że się od niego odłączam.
- Muszę odpocząć- odparłam ciężko i udałam się w stronę stołu.
Wydawało mi się, że utykam. Tańczenie w szpilkach chyba nie było najmądrzejszym pomysłem. Usiadłam opornie na krześle i zdjęłam buty, przypatrzyłam się mojej lewej stopie i zauważyłam na niej całkiem spore czerwone pęcherze. Przeklęłam pod nosem, tak bardzo chciałam pokazać Freddiemu w tańcu, że nadal jest dla mnie kimś ważnym, a teraz? Teraz to mogłam mu to przekazać jedynie ustnie.
- Wszystko w porządku?- zapytał troskliwie bliźniak podchodząc do mnie.
- Niezbyt, nabawiłam się niezłych odcisków na stopie.- poskarżyłam się smutno.
- No niestety, nie znam zaklęcia które mogłoby je usunąć, ale mogę przynieść plastry.- zaproponował Weasley, po czym zrobił odwrócił się gwałtownie i już chciał odejść, ale złapałam go za rękę.
- Nie, czekaj. Nie musisz.- powiedziałam błagalnym tonem, gdy tylko chłopak obrócił głowę w moją stronę.- Musimy porozmawiać.
- Teraz?- zapytał zaskoczony.
- Tak, teraz. Chciałam znaleźć odpowiedni moment, ale...
I w tym momencie usłyszałam znajomą melodię . -Cudownie.- pomyślałam, dopiero teraz puszczono coś odpowiedniego.
- Ale?- zapytał patrząc w moje oczy.
Uśmiechnęłam się.
- W końcu się doczekałam.- powiedziałam łapiąc go za rękę.- Chodź, ze mną.
Rudzielec nie odpowiedział, posłusznie wykonał moje polecenie. Nie chciałam, aby taka drobnostka mi przeszkodziła. Zaciągnęłam go na środek sali, złapałam za dłoń i wtuliłam się w jego tors.
Przez chwilę wydawało mi się, że Freddie zdziwił się moim zachowaniem, ale potem sam ochoczo czule objął mnie w pasie.
Milczeliśmy, położyłam głowę na jego ramieniu...
- Wiesz...- zaczął- może nie powinienem tego mówić, ale wszyscy się na nas patrzą.
- No i co? Niech patrzą, może się czegoś nauczą.
Zapadła cisza, wsłuchiwaliśmy się w słowa piosenki.


Każdej nocy w moich snach. Widzę Cię, czuję Cię
Stąd wiem, że nadal istniejesz
Daleko przez odległość
I przestrzenie pomiędzy nami
Przychodzisz by pokazać, że jesteś.


Fred odsunął się trzymając mnie za rękę i odwrócił mnie teraz tak, że stałam do niego tyłem. Kołysaliśmy się powoli w rytm piosenki, a ja poczułam jak chłopak położył głowę na moim ramieniu.

Blisko, daleko, gdziekolwiek jesteś
Wierzę w to, że serce to wytrwa
Jeszcze raz otwierasz drzwi
I jesteś tu w moim sercu i
Moje serce będzie kochało jeszcze przez długi czas

Znowu mnie odwrócił, wtuliłam głowę w jego klatę. Położył rękę na moich plecach i lekko przyciągnął mnie do siebie.


- Księżniczko, czy chciałabyś mi coś powiedzieć?- zapytał ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Nooo wiesz...- westchnęłam.- Chciałam Cię pocałować, ale skoro wolisz rozmawiać...
- Pocałować?- powtórzył, a ja zadrżałam.

Miłość może dotknąć nas jeden raz
I trwać przez całe życie
I nigdy nie przeminie, dopóki nie odejdziemy

-Amor omnia vincit Freddie.- wyszeptałam podnosząc ręce i obejmując jego szyję.- Kocham Cię.

To była miłość gdy kochałam Cię
Jedyny prawdziwy czas, który chciałam zatrzymać
W moim życiu zawsze będziemy trwać


Rudzielec nic nie odpowiedział, położył drugą dłoń na moich plecach.
Teraz patrzyliśmy sobie w oczy, stykając się nosami.

Jesteś tu, nie mam się czego bać
I wiem, że moje serce będzie kochało
Na zawsze tak pozostanie


Piosenka się kończyła, a Freddie odciągnął moje dłonie ze swojego karku i splótł swoje palce z moimi, poczułam wtedy tą niesamowitą energię.

Jesteś bezpieczny w moim sercu.
Moje serce będzie kochało jeszcze przez długi czas
.

Przybliżyłam swoje usta do jego i złożyłam na nich namiętny- tak wytęskniony- pocałunek.
Freddie nie został mi dłużny, oddawał je, tylko, że bardziej zachłanne. Poczułam, że powieki robią mi się mokre, nie sądziłam, że mogę i w takiej sytuacji płakać. Freddie najwyraźniej też to poczuł ponieważ odsunął swoją twarz od mojej.
- Też Cię kocham, nie musisz płakać.- zażartował w uroczy sposób.
Uśmiechnęłam się przez łzy i po raz kolejny złączyłam swoje wargi z jego.
Trwaliśmy tak połączeni do końca piosenki, naszej piosenki.

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 25 "Chciałbym Ci pogratulować..."



Siedziałam sama w pokoju, próbując skupić się na książce jednak moja wyobraźnia ciągle wracała do tego wspaniałego miejsca gdzie wczoraj zabrał mnie Fred.
Ta wspaniała plaża, mieniąca się w dzień złotym blaskiem słońca, a w nocy napawająca się srebrną poświatą księżyca pięknie wyeksponowanego w tafli wodnej. Ci wszyscy ludzie o cudownej mocy, próbujący w odpoczynku odnaleźć zagubioną cząstkę rozrywki, tak upragnionej przez ludzkie serce. Majestatyczne statki turystyczne unoszące się beztrosko na wodzie i piękne budynki, których konstrukcja- z całą pewnością- nie była skalana przez zwyczajne mugolskie dłonie. I on... Freddie... mój Freddie, marzenie serca przepełnionego strachem i tajemnicami. Wystawionego na ciężką próbę przez inne serca- zimne i wygasłe, szare i okrutne. Dlaczego tak musi być?
Kartkowałam "Kości księżyca" raz po razie, czytając co piękniejsze cytaty, jakimś cudem zapadające mi w pamięci. Jednak moim faworytem został jeden- tak bliski moim ideałom. Przejechałam po nim palcem, "Nie mówię, że muszę walczyć o wiele z tych darów, które otrzymałam, ale to, że należałam do wybrańców losu, czyniło mnie tylko bardziej świadomą faktu, jak bardzo należało to doceniać, i jak ważne było chronienie tych skarbów, gdy wokół czaiło się pragnące je zniszczyć zło."- Zawsze gdy sobie o nim przypominałam, miałam ochotę walczyć, walczyć o moją wolność o wolność moich przyjaciół i rodziny. Byłam gotowa stanąć do bitwy z Voldemortem tu i teraz.
Szaleństwo? Nie sądzę.
Głupota? Już szybciej.
Odwaga? O tak!
Miłość? Słowo klucz.

Cała ja.- pomyślałam z uśmiechem.- niby słaba, jednak silna. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na specjalnym miejscu- w szufladzie, gdzie oprócz zdjęć rodzinnych, zdjęć z przyjaciółmi, dokładnie zabezpieczonego listu z Hogwartu, który został mi wysłany sześć lat temu, naszyjnika ze złotym zniczem z magicznie wygrawerowanym zdaniem "Amor omnia vincit" i o dziwo- bukiecikiem otrzymanym od Grega, swoje miejsce zajęło to dzieło. I jeżeli ktoś zapytałby mnie teraz, gdzie znajdują się moje skarby z czystym sercem powiedziałabym...
Po pierwsze- głęboko w moim sercu
Po drugie- tutaj w szufladzie.
Zza drzwiami usłyszałam czyjeś kroki. Zamknęłam szufladkę i wyprostowałam się na łóżku, a nawet zdołałam przywołać na swoją twarz cień uśmiechu.
- Ray zejdź na dół, masz gości.- powiadomił mnie Ron otwierając drzwi.
- Gości?- powiedziałam zdziwiona.- kogo?


- Zejdź na dół to się przekonasz.
Rozejrzałam się po pokoju, a zaraz potem przytaknęłam. Wstałam z łóżka i przeszłam przez drzwi, za mną szedł Ron. Zbiegłam po schodach i skręciłam w stronę salonu. Gdy dotarłam nie mogłam uwierzyć w to co widzę, na pomarańczowej kanapie siedziała zmartwiona mama, którą czule obejmował ojciec, próbując dodać jej otuchy. Obok sofy stał profesor Dumbledore, pociesznie uśmiechnięty, brodaty staruszek. A naprzeciw nich siedziało rude małżeństwo- pani Weasley uważnie słuchająca słów mamy i pan Weasley z podziwem obserwujący moich rodziców mugoli.
Twarze wszystkich zwróciły się w moją stronę, czułam się wtedy niemal jak na przesłuchaniu, tak jakbym popełniła najgorszą zbrodnię i czekała na wyrok. Na szczęście to było tylko złudzenie.
- Zeszłaś w końcu, patrz masz gości.- powiedziała łagodnie Molly Weasley.
Podeszłam niepewnie do fotelu i usiadłam na nim. Byłam cała spięta, dlatego nie potrafiłam wygodnie się ustawić. Próbując zrobić dobrą minę do złej gry uśmiechnęłam się żałośnie do rodziców, którzy wpatrywali się we mnie jak w najpiękniejsze dzieło sztuki.
- Mogę wiedzieć o co chodzi?- zapytałam przerywając niezręczną sytuację.
- Chcieliśmy się upewnić, że wszystko z Tobą w porządku myszko.- odezwał się tata.
- Jak widzicie, wszystko gra, niepotrzebnie się martwiliście.- odparłam chłodno, jakby próbując odpędzić od siebie uciążliwego komara.
- Ale my się zawsze będziemy o Ciebie martwić.
- Tak, jasne- prychnęłam.
- No oczywiście...- przerwał rozglądając się.- Chcielibyśmy z Tobą porozmawiać na osobności.
Spojrzałam na rodziców, a potem na profesora, który przytaknął ze zrozumieniem. I wyszedł wraz z Państwem Weasley z salonu zostawiając nas samych.
- Otóż słucham, ale ostrzegam, że jeżeli będziecie mnie powstrzymywać od powrotu do Hogwartu to lepiej oboje sobie odpuśćcie.- rzuciłam oschle.
- Nie o to chodzi.- odezwała się w końcu mama.
- Więc o co chodzi?- zapytałam poddenerwowana.
- Wiemy o wszystkim, wiemy o tym co działo się w Hogwarcie, o tym jak walczyłaś i o tym czego się dowiedziałaś.
- Dumbledore wam powiedział?- zapytałam podejrzliwie.
- Tak, to znaczy nie wszystko, o niektórych z tych rzeczach dowiedzieliśmy się już nieco szybciej.- powiedział tata, lustrując wzrokiem matkę.
- Co to oznacza?
- Tylko tyle, że dowiesz się w swoim czasie.- odparła nerwowo matka, próbując zamknąć usta tacie.
Zmarszczyłam brwi, miałam problemy z pojęciem tego jak wiele tajemnic się przede mną kryje, nie potrafiłam im sprostać. Pragnęłam, aby wszystko zaczęło się wyjaśniać, a tu się okazuje że rodzice- zamiast mnie wspierać, również coś ukrywają.
- Dlaczego traktujecie mnie jak dziecko? Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć teraz kiedy nadarzyła się okazja?- skrzyżowałam gniewnie ręce na piersi.- Skoro wiecie co mi grozi... nie przyszło wam do głowy to, że możemy rozmawiać ostatni raz?- wypaliłam.
Rodzicie przypatrywali mi się przestraszeni, najwyraźniej nie spodziewali się tego, że ich ukochana córeczka- optymistka od urodzenia może wygadywać takie brednie... z resztą, jakie brednie skoro to była czyta prawda, w każdym momencie mogę zginąć...
- Nie wolno Ci tak myśleć.- powiedział ponuro ojciec.
- Wiecie jaka próba mnie czeka.
- Mówiłem, że to zły pomysł, aby tutaj przychodzić- mruknął do swojej małżonki, na co ta teatralnie przewróciła oczami.
- Nie? Dlaczego?- warknęłam zła niczym osa.- A może od razu mi powiecie, że jestem zbyt nieudolna na to aby żyć.
- O czym ty mówisz skarbie?- zapytał z wyrzutem mężczyzna.- Dobrze wiesz, że to nie jest prawdą.
- Mam co do tego wątpliwości, a może w ogóle mnie nie kochacie!- krzyknęłam zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Córciu, kochamy Cię najmocniej na świecie.- powiedziała mama, której niebezpiecznie zaszkliły się oczy.- Czy ty nie rozumiesz, że próbujemy Cię ochronić przed przeznaczeniem.
- Mamo...-westchnęłam.- Chociażbyście zawarli pakt z diabłem to nie ucieknę od przeznaczenia. To jest zapisane w mojej historii od początku. Muszę się zmierzyć z przeciwnościami, z własnym strachem. Muszę chronić ludzi, muszę istnieć, muszę się uczyć, muszę... wygrać. Jestem odpowiedzialna za was, za przyjaciół, za... miłość. Jestem nawet gotowa umrzeć za to co jest dla mnie ważne. Dorosłam, jasne? Podejrzewam, że jestem potężniejsza niż mi się wcześniej wydawało i jestem gotowa podjąć próbę, chyba nawet zawsze byłam... Rozumiem wasze obawy, ale to działa w dwie strony. Wy też musicie mnie zrozumieć, wspierać, chronić... i nie w taki sposób, w jaki planowaliście, w inny. Zostać ze mną, nie bagatelizować moich decyzji, w każdym razie nie wszystkich, po prostu... nie zatrzymywać mnie. Dobrze wiecie, że szkoła jest dla mnie ważna, że jest to moja przepustka do zwycięstwa... baa, do zdrowszego życia. Tam są wszyscy których kocham, których cenię. Wszystko co pokochałam jest zagrożone, dosłownie wszystko, nie chcę się ukrywać... nie chcę podwijać ogona i chować się jak ten ostatni tchórz tylko dlatego, że się boję, albo że uważam iż nie dam rady. Bo kim ja wtedy będę? Pieprzoną egoistką, dbającą tylko o swój nadęty zad. Nie chcę tak skończyć, po prostu nie chcę. Zrozumcie mnie proszę...- zakończyłam błagalnie.
Poczułam się tak jakby ogromny głaz spadł mi z serca. W końcu odważyłam się walczyć o swoje zdanie. Wtedy miałam takie poczucie, jakby los miał rację powierzając mi taką misję. Wtedy... coś się zmieniło, nie potrafiłam określić co dokładnie... ale chyba w końcu zaakceptowałam moje przeznaczenie.
- Córciu.- mruknął ojciec przepełniony dumą.- Kiedy ty tak dorosłaś?
- Kiedy życie wywróciło mi się do góry nogami.- powiedziałam z cieniem uśmiechu.
- Jesteśmy z Ciebie dumni.- odezwała się mama z łzami w oczach.- Nie sądziliśmy, że stać Cię na taki rachunek sumienia.
- Ja też nie sądziłam, tylko teraz...
- Zrozumieliśmy.- przerwał mi tata.- Nie będziemy Cię zatrzymywać, chociaż bardzo tego chcemy.
Tym razem to ja poczułam jak po moim policzku spływają pojedyncze łzy. Wyszczerzyłam się pod nosem, jednak musiałam się dopytać.
- To... mogę wrócić do szkoły?
- Możesz, możesz. Bo kto będzie kolejną bohaterką?- zażartował ojciec.
Pisnęłam ze szczęścia. pobiegłam w stronę rodziców i przytuliłam każdego z nich mocno, szepcząc jak bardzo ich kocham. Od bardzo dawna nie poczułam takiej rodzinnej więzi, tego było mi trzeba. Wsparcie i zrozumienie rodziców, było moją siłą, moim natchnieniem. I jeśli będzie trwało przetrzymam całe zło.
- Wszystko w porządku?- zapytała wzruszona pani Weasley.
Uśmiechnęłam się po nosem, czyli moje krzyki było słychać prawie w całej norze, powinnam się teraz wstydzić? No cóż, może i tak, ale nie miałam na to ochoty, wręcz przeciwnie- cieszyłam się.
Miałam ku temu powody.
- Tak, w najlepszym.- odpowiedziałam.
- Zechcą Państwo zjeść z nami obiad?- zapytała Molly Wesley po krótkim namyśle.
Moi rodzice popatrzeli po sobie zaraz potem oboje uśmiechnęli się promiennie.
- Z wielką chęcią, moja żona była tak zestresowana tym spotkaniem, że kompletnie zapomniała o przygotowaniu posiłku- rzekł radośnie ojciec obejmując moją mamę.
- Jeśli to nie będzie problem.- dodała mama sprzedając tacie mściwego kuksańca w brzuch.
- Nie, nie- ruda kobieta wskazała ręką drzwi za którymi znajdowała się kuchnia.- zapraszam.
- Panno Trust, czy i ja mogę z Tobą porozmawiać?- zapytał łagodnym głosem Profesor Dumbledore, patrząc na mnie spod swoich okularów-połówek.
- Ta.. tak,- zgodziłam się.- Zaraz przyjdę do kuchni.
- Chciałbym Ci pogratulować.- zaczął profesor, gdy tylko drzwi się zamknęły.
- Czego?- spytałam uśmiechnięta.
- Silnej woli, obrony własnych przekonań i przede wszystkim tej odwagi, którą zaprezentowałaś przed chwilą, oraz wiary we własne możliwości.
- No cóż.- mruknęłam czując jak moje policzki zaczynają się rumienić.- Musiałam chyba do tego dojrzeć, panie Profesorze.
- Przynajmniej masz teraz poczucie, że jesteś tą osobą na właściwym miejscu. Prawda?- zapytał mrugając do mnie.
- Tak chyba tak.- powiedziałam cichym głosem.
Uświadomiłam sobie wtedy cel wizyty moich rodziców i dyrektora w norze. 
Czyżby Dumbledore specjalnie sprowadził mnie do nory, a potem zaprosił do niej moich rodziców, wiedząc jak to się skończy? A może to był pomysł moich rodzicieli? Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, ale skoro jestem aż taka przewidywalna to chyba zacznę się bać dyrektora...
- Tego Ci było trzeba Rachel.- rzekł zadowolony.- Mam tu coś dla Ciebie. To jest specjalny eliksir, który uwarzył profesor Snape, pomoże Ci on odrobinę zapanować nad tym co się teraz z Tobą dzieje.
- Profesor Snape?- zapytałam zaskoczona odbierając od dyrektora flakonik z pomarańczowo-żółtą substancją.
- Tak, sam zaproponował, że go zrobi.- powiedział unosząc brew.- Powinnaś zażywać go raz na dwa dni. Ten flakonik zawiera wystarczającą ilość napoju, aby starczyło Ci do końca wakacji. Resztę będziesz otrzymywać w Hogwarcie. A i lepiej nie przekraczaj wskazanej dawki, niby nic takiego i się nie powinno stać, ale lepiej dmuchać na zimne.- zakończył "radosnym" akcencikiem
- Dziękuję- powiedziałam zbaraniała obserwując jak dyrektor rusza w stronę drzwi.- Przepraszam, a co... z... no z tym mini tornadem w kuchni? Nie zostanę ukarana?
- Za co? -zapytał sprytnie profesor, a na jego twarzy malował się szelmowski uśmiech.
Wiedząc o co mu chodzi, odwzajemniłam uśmiech. Nie miałam pojęcia jakim cudem mogą mi to odpuścić, ale czy było to istotne? Nie sądzę...

Było już po obiedzie, pożegnałam się czule z rodzicami. Na samym początku, sądziłam iż po pogodzeniu się będę mogła wrócić do Portsmouth, do domu. Jednak wspólnie wszyscy uznaliśmy, że póki co tu jestem bezpieczniejsza. W końcu sama nie mogę jeszcze przez rok używać czarów, a tutaj przynajmniej mam szansę na ucieczkę, gdyby miała nastąpić sytuacja która tego wymaga.
Na samym początku nie chciałam ustać na ten pomysł. Nie zrozumcie mnie źle, kocham Weasleyów, to moja druga rodzina, ale nie chciałam zostawiać mamy i taty, oni również są zagrożeni. Jednak gdy dowiedziałam się, iż Dumbledore wyznaczył dwóch członków Zakonu Feniksa do obrony poczułam się pewniej i uległam pod naciskami. Poza tym... za cztery dni ma przyjechać Hermiona, a później Harry. Musiałam z nim porozmawiać...



Cztery dni minęły ja z byka strzelił, odkąd pierwszy raz zażyłam miksturę moje samopoczucie się poprawiło. Okropne bóle głowy z rana, niepokojące wizje i mój ogólny stan fizyczny uległ drastycznej zmianie na lepsze. Wreszcie mogłam cieszyć się końcem wakacji jak należy. Świetnie dogadywałam się z Ronem i Ginny, Państwo Weasley traktowali mnie jak swoją córkę. Gdy musieliśmy posprzątać, sprzątałam. Gdy potrzebowałam rady, dostawałam, a gdy miałam dostać opieprz, również dostawałam. Tutaj mogłam o wszystkim zapomnieć, odprężyć się. Bliźniacy również dołączali się do naszych zabaw. Czasami graliśmy na podwórku w quidditcha i kąpaliśmy się w jeziorku nieopodal. Poznałam również gry czarodziejów w których zazwyczaj przegrywałam, dlatego postanowiłam odpłacić rudzielcom pięknym za nadobne pokazując mugolskie gry... w których również przegrywałam...
- W końcu.- westchnęłam ciężko, odsłaniając swoje karty.- Mam fulla, a wy?- zapytałam z chytrym uśmieszkiem.
- Ja mam trójkę.- powiedziała Ginny.
- Ja nic.- rzucił George na odczepnego.
- Ja też.- warknął Ron.
- A ty Freddie?- zapytałam czując smak wygranej.
- Kareta.- powiedział zadowolony rudzielec, uśmiechając się złośliwie.
- No nie!- krzyknęłam wraz z innymi odrzucając karty do tylu.- Czwarty raz?!
- Pogódźcie się z tym. Nie macie szans- zaśmiał się Freddie stając na krześle i wykonując taniec zwycięstwa.
- Oszukujesz- prychnęłam zakładając ręce na piersi.
Chciałam brzmieć groźnie, ale przez to, że nie potrafiłam zahamować śmiechu na widok rudzielca gibającego się na krześle, niezbyt mi to wyszło.
- Nie posądza się Króla Pokera oszustwo...- powiedział z udawanym wyrzutem.- moja Księżniczka powinna o tym wiedzieć.- dodał zawadiacko Gryfon nadal stając na meblu.
Zaraz potem usłyszałam stłumione śmiechy przyjaciół.
- Oh, rzeczywiście.- zachichotałam, podchodząc do krzesła.- Chyba przydałby Ci się nowy tron.- dodałam i szybko odsunęłam je do tyłu, na co rudzielec tracąc uwagę upadł całym ciężarem ciała na podłogę robiąc ogromny huk.
- Przepraszam bardzo, czyżby Wasza Wysokość obiła sobie swoje arystokratyczne pośladki.- zażartowałam stając nad leżącym chłopakiem przypatrującym mi się z rozbawieniem.
- Hmmm, no nie wiem sama zobacz.- powiedział chytrze po czym chwycił mnie za nogi i pociągnął ku sobie. Nie miałam wyjścia, to stało się tak szybko... sama teraz upadłam piszcząc na podłogę robiąc większy hałas, który zwabił do pokoju Panią Weasley.
- Myślałam, że mam dorosłe dzieci.- rzuciła ruda kobieta kręcąc z politowaniem głową i bacznie obserwując całe to zajście.
- Mamo, to ty nie wiedziałaś, że teraz tak okazuje się uczucia?- zapytał drugi bliźniak robiąc poważną minę.- Ja i Angelina na okrągło tarzamy się po podłodze.
- Jesteś ohydny George.- prychnęła rudowłosa.
- No nie mów, że ty i Harry tak nie robicie- odegrał się rudzielec sugestywnie poruszając brwiami. Na co jego brat bliźniak roześmiał się jeszcze głośniej.
Mijając skonsternowane spojrzenie Rona, podniosłam wzrok na Ginny, której twarz w tym samym momencie zmieniła barwę z bladej na czerwoną.
- To nie Twoja sprawa!- krzyknęła ruda popychając do tyłu George'a, który przez chwilę stracił równowagę.
- Dosyć!- wrzasnęła pani Weasley.- Macie się natychmiast uspokoić, bo zaraz całą piątkę zagonię do sprzątania strychu.- zagroziła.
Wszyscy w jednym momencie ucichli. Nikt z nas nie chciał sprzątać strychu, a szczególnie ja... Ghul, który tam mieszkał, budził we mnie odrazę mimo, iż cała rodzina Weasleyów uważała go za swoje zwierzątko domowe. Nie potrafiłam pojąć, tego jak takie stworzenie może swobodnie mieszkać w ludzkim domu... przecież te wystające zęby i jego duży wzrost, nie klasyfikuje go do "zwierzątek". Już nawet nie wspominając o jego zachowaniu i szczególnym upodobaniu do jedzenia kretów...
- Wyruszamy z tatą i Ronem do Londynu, po Hermionę.- powiedziała kobieta zmieniając to na łagodniejszy.
- Mamo, mogę i ja z Wami jechać?- zapytała błagalnie Ginny, na co jej mama skinęła głową.- Rachel, a ty?- zapytała lustrując mnie wzrokiem.
- Z wielką chę...- nie dokończyłam, ponieważ poczułam jak czyjeś ręce zasłaniają mi usta.
- Rachel zostanie z nami.- powiedział Freddie nie dopuszczając mnie do głosu.- Zaopiekuję się nią.
- I tego się boję.- westchnęła Molly Weasley.- Szerokiej drogi mamo- zawtórował bratu George, radośnie kiwając ręką na pożegnanie.
- No dobrze, w międzyczasie ogarnijcie trochę pokój, bo wygląda jak istny śmietnik.- dodała na odchodne.
Zaraz gdy drzwi za Państwem Weasley zamknęły się, zdołałam wyswobodzić się z uścisku Freddiego którego niemal od razu obdarowałam gniewnym spojrzeniem.
- Dzięki baranie, teraz muszę sprzątać.- odparłam chłodno.
- Żartujesz sobie?- zapytał George z wyrzutem.- Myślisz, że naprawdę będziemy sprzątać.
- Przecież wasza mama prosiła.- wyjaśniłam ogłupiała.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć mała.- powiedział Fred troskliwie troskliwie głaszcząc mnie po głowie.- George do dzieła!
Bliźniak pokiwał twierdząco głową, poruszył dwa razy różdżką, a pokój błysnął czystością. Wszystkie brudne ubranie przeniosły do łazienki, czyste natomiast poskładały się w zgrabny stosik i znalazły swoje miejsce w szafce. W zapuszczonym jak dotąd stoliku, można było się przejrzeć. Brudne naczynia już zmywały się w kuchni, a bliźniacy zadowoleni rozsiadli się na sofie.
- No co się tak parzysz?- zapytał George chwytając na pilot.- Co oglądamy?
Uśmiechnęłam się do siebie kiwając głową. Ruszyłam w stronę rudzielców i rozsiadłam się między nimi.
Po dwudziestu minutach w drzwiach znalazło się Państwo Weasley, wraz z Ronem Ginny i...
- Hermiona!- krzyknęłam podbiegając do brązowowłosej i przytulając ją na powitanie.
- Rachel, a co ty tutaj robisz?- zapytała Gryfonka odłączając się ode mnie.
- Jak to co przyjechałam na wakacje.- zażartowałam.
- Długo tu jesteś?
- Z tydzień.- odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- Witamy naszą mądralińską.- wtrącił się George przytulając dziewczynę.
- Nic się nie zmieniłeś- odparła brązowooka, niemal dusząc się w objęciach bliźniaka.- A ty Freddie co się tak gapisz?
- Wyładniałaś.- rzucił żartobliwie Fred, za co niemal od razu dostał ode mnie kuksańca w brzuch.
- Jak ja się za wami stęskniłam.- powiedziała Hermiona chichocząc.
- My za Tobą też.- dodał Ron.
Zauważyłam, że Hermiona lekko się zarumieniła. To mogło oznaczać tylko jedno... jednak trzeba było ją uratować.
- Choć Hermi.- pociągnęłam ją za rękę po schodach.- Musisz się rozpakować...
Szablon wykonany przez Melody