Music

sobota, 11 sierpnia 2018

Rozdział 57 "Jeśli wybiera życie, wybiera także śmierć"


Nie minęło pół godziny, a znaleźliśmy się w tunelu prowadzącym do Hogwartu, idąc za Nevillem. Było tu ciemno i mokro, światło wydobywające się z naszych różdżek było jedynym blaskiem, które oświetlało nam drogę. W tle było słychać jedynie dźwięki kroków, które szły niemalże w równym rytmie. W powietrzu było czuć zapach grzyba. Mijaliśmy wiele zakrętów, prowadzący musiał więc doskonale znać drogę, aby nie zabłądzić. Bo z tego co Gryfon mówił tunel ten prowadził do wielu bardzo ważnych miejsc- w tym do Ministerstwa. Z tego również powodu wejście zostało zamknięte i przypieczętowane magią, aby nikt niepowołany nie mógł nim przejść. Idąc tym tokiem rozumowania, wszystkie wejścia musiałyby być zamknięte, ale nie chciałam o tym wspominać.Wobec tego stwierdziłam, że Zakon zapewne wiedział co robi.
Po kilku minutach w ciszy zaczęliśmy zbliżać się do celu. Z każdym krokiem wyraźniej słychać było szum rozgadanych uczniów, przywodził mi on na myśl te z przerw w Hogwarcie w chwilach, gdy jeszcze wszystko było w normie.
Nawet nie zdążyłam zorientować się gdy dotarliśmy do ślepej uliczki, która powoli zamieniała się w przejście. Obraz który torował wejście powoli odsuwał się w jedną stronę odsłaniając coraz to więcej światła i ujawniając głośniejszy szum, który w jednym momencie ucichł. Gdy tylko tak jasne światło dotarło do moich oczu odruchowo je zasłoniłam. Od wielu miesięcy nie widziałam światła żarówki, jedynie co to świecy która migała słabo w pomieszczeniu.
Odsłoniłam je wówczas wtedy gdy usłyszałam oklaski. Dostrzegłam wtedy pokój życzeń zapełniony po brzegi uczniami i nie tylko, którzy wiwatowali co najmniej tak, jakby zobaczyli światowej sławy gwiazdę. Większość mruczała coś po nosem, ale harmider był tak głośny, iż niemożliwym było dosłyszenie czegokolwiek. Gdzieś tam w tłumie dojrzałam Ginny, która próbowała przecisnąć się przez tłumy. Uśmiechnęłam się tylko na jej widok. Cieszyłam się, że nic jej nie jest, tak samo jak Lunie, Nevillowi i całej reszcie. Mimo, iż wszyscy wyglądani jak cienie człowieka. A niektórzy byli cali poobijani. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać w jakiej sytuacji powstały ich rany.
Gdy tylko Gryfonka przecisnęła się przez tłum i podleciała do mnie, od razu poczułam ścisk. Dziewczyna, nawet jeśli nie wyglądała, była bardzo silna.
- Ginny, zaraz mnie udusisz.- odparłam z trudem.
Przyjaciółka od razu odłączyła się ode mnie.
- Dobrze, że nic ci nie jest.- odparła ignorując moje stwierdzenie- Gdzie jest reszta?
Na to pytanie cała sala ucichła, wszyscy spojrzeli w moją stronę zaciekawionym wzrokiem. Spojrzałam w około, a wielka gula podskoczyła mi do gardła. Nigdy nie przepadałam za przemowami w tłumie, w sumie nawet zawsze udawało mi się zwinnie ich unikać. Teraz miałam wrażenie, że nie byłabym w stanie, nawet jeśli nic nie miałam do ukrycia. Wobec tego westchnęłam jedynie i podniosłam wzrok tak jak zrobiłby to rasowy przywódca.
- Nie mam pojęcia gdzie jest Harry, Ron i Hermiona. Odłączyłam się od nich podczas wyprawy.- odparłam donośnie, starając się aby jak najwięcej osób mnie usłyszało.  Po pokoju rozległo się masowe westchnięcie. A zaraz później zaciekawieni uczniowie rozeszli się po kątach i wrócili do swych obowiązków. Kilka osób mimo wszystko zostało aby mnie wyściskać, byli to m.in gracze quidditcha z mojej drużyny. Za nimi Luna i Cho, później i mojemu zdziwieniu Roger Davis oraz cały Ravenclaw .Odetchnęłam z ulgą, mimo iż widziałam, że nie było to moją winą to w głębi serca bałam się o to co powiedzą. Mogliby na przykład oskarżyć mnie o zaniedbanie, ale nic takiego nie miało miejsca. 
- Ginny. Powiedz mi, wy też nie macie informacji o nich, prawda?
Rudowłosa pokręciła smutno głową
- Od jakiegoś czasu nie mamy z nimi kontaktu, nawet przez radio.  Och Rachel trochę się martwię. 
- Wszystko będzie dobrze.- przytuliłam Gryfonkę.- W końcu nie raz wychodzili z większych opresji.
Próbowałam pocieszyć dziewczynę, jednak nie mogłam sama przed sobą ukrywać faktu iż gdy ostatnio widziałam przyjaciół, ci również się od siebie odłączyli.
- Rachel.
Spojrzałam spod ramienia.  
- Fred?
Odłączyłam się od przyjaciółki i pognałam w stronę chłopaka, niemalże od razu rzucając się mu w ramiona. 
- Widzę, że wszystko z tobą w porzadku Rachel.- odparł z ulgą.
- Ej. Obiecałam, że wrócę i zrobiłam to.- mrugnęłam do niego.
- Nie mogło być inaczej.


                         
Stella

Czyli nasza szlama zdołała zwiać?
Uderzyłam pięścią w ścianę z całej siły.  Po raz kolejny uciekła.
Złość kipiała ze mnie z wszystkich stron. Myślałam, że tym razem mój perfekcyjny plan dostarczy mi tego, czego oczekiwałam, jednak myliłam się i tym razem. Wszystko to było sprawką mojego braciszka. Kopnęłam w krzesło na wspomnienie o tym zdrajcy rodziny.
Mogłam go zabić gdy jeszcze siedział w tym śmierdzącym lochu. Cholerne więzi rodzinne, ale nie. Nie tym razem. Obiecuję ci braciszku, że przy najbliższym naszym spotkaniu nie okażę żadnej skruchy, żadnego przywiązania, żadnej litości. Na Salazara! Pożałujesz, że wchodzisz mi w drogę!
Spojrzałam w lustro i dostrzegłam swoje odbicie, przynajmniej to połowiczne.  Wszystko doprowadzało mnie w nim do szału, nawet te rysy twarzy, które tak bardzo mi go przypominały.  Czułam nienawiść do swojego wyglądu. Odrzucał mnie, a w połączeniu w twarzą Trust, która powoli znikała była nie do zniesienia. Spojrzałam na siebie, na to ciemne odbicie zmarnowanego człowieka. Nie... To co braciszka zaboli najbardziej to śmierć Trust.

                       
David

 Mimo iż wróciłem do Hogwartu, czułem się gorzej niż zwykle. Nie było to to samo miejsce gdzie mogłem odciąć się od problemów w domu.  Gdzie spędzałem swoje najlepsze lata w spokoju i beztrosce. Patrzyłem dookoła pokoju życzeń.  Rachel została powitania w bardzo szczególny sposób.  Parker również znalazł swoich przyjaciół z Huffelpuffu, którzy pogratulowali mi odwagi, on najwyraźniej czerpał radość z swojej chwilowej sławy i puszył się niesamowicie, a ja? Stałem jak słup soli w kącie i przyglądałem się wszystkiemu. Dałbym głowę, że byłem tu jedynym przestawicielem domu węża, co jeszcze bardziej mnie przybijało. Chociaż w sumie nie byłem pewien czy chciałbym tu kogoś z nich spotkać. Co miałbym powiedzieć? Z wieloma Ślizgonami popadłem w konflikt, który dodatkowo zaognił się po za moją uwagą. Tęskniłem za kimś kto potrafił mnie zrozumieć.  Spoglądałem na twarze uczniów, a co rusz zatrzymałem wzrok na którymś z nich sprawiając wrażenie jakbym posiadał możliwość oceny samopoczucia tejże osoby.  Niestety nie potrafiłem. Niektórzy się nawet uśmiechali i żartowali, a pozostali śmiali się wniebogłosy, zachęcając swoich przyjaciół do dalszych wybryków. W tym momencie miałem ochotę podejść do nich i wykrzyczeć w twarz, że są idiotami, że zapominają o tym co właściwie się szykuje i jaką ogromną mocą władają poplecznicy Czarnego Pana. I że ignorują zagrożenie, czekając na własną śmierć.



Gdzieś tam siedziała Rachel. Mimo tego co wydarzyło się w zamknięciu starała się robić dobrą minę do złej gry.  Sprawiała wrażenie jakby cieszyła się chwilą, mimo iż jej dłonie drżały z przerażenia. Siedziała naprzeciwko Wesleya, który zauważając tą sytuację objął jej dłonie w swoje, na co kąciki jej ust podniosły się wysoko gdy jej twarz nabrała koloru. 
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Może właśnie takie zachowania pozwalają innym odciąć się od problemów. Sprawiają, że chociaż na chwilę zapominają o całej sytuacji i cieszą się chwilą. 
Oparłem się o ścianę, schowałem dłonie w kieszeniach spodni i spojrzałem  na podłogę. Im pozwalały, niestety nie mnie.
- Cześć Stone.
Podniosłem wzrok i spojrzałem w bok. Dostrzegłem wtedy bardzo dobrze znajomą mi postać.
- Parker? Nie powinieneś odbierać kwiatów, czy czegoś?
Puchon zaśmiał się tylko cicho.
- Ciężka sytuacja, prawda?- zignorował moją zaczepkę i również oparł się o ścianę.- Dla ciebie pewnie też.
- Nie mam pojęcia o czym ty do mnie mówisz.
Nastąpiła chwila ciszy, przynajmniej między nami, czego nie można było powiedzieć o reszcie rozgadanych uczniów. Modliłem się, żeby Parker zostawił mnie w spokoju i bynajmniej nie chodziło o to, że nie przepadam za jego towarzystwem, choć w istocie mogłem, tylko o to że chciałem pozostać sam ze swoimi myślami.
- Widać, że naprawdę mu na niej zależy.- westchnął Greg spoglądając w kierunku Rachel, która właśnie położyła głowę na ramieniu Weasleya, a ten cmoknął ją w czoło.
- Jesteś śmieszny.- prychnąłem, śmiejąc się złośliwie.- Wyruszyłeś jej na pomoc jak typowy bohater, a ona i tak wybrała jego. 
- Prawda jest taka, że to Fred poprosił mnie o to, abym jej pomógł. Powiedział nawet gdzie mogę jej szukać i jak wyjść z Hogwartu.
Spojrzałem zdziwiony na Parkera, który w dalszym ciągu przyglądał się Rachel i Gryfonowi.
- Trochę nie łapię. Dlaczego obecny partner wysłałby byłego chłopaka swojej dziewczyny, aby jej pomagał?
Kolejna chwila ciszy.  Puchon kompletnie nie wiedział co ma odpowiedzieć, albo po prostu  udawał, że nie zna odpowiedzi.  
Stał tylko ze stoickim spokojem, nadal opierając się o ścianę.
Wyglądał tak jakby dosłownie wchłaniał to co dzieje się nieopodal, uśmiechając się słabo. 
- On po prostu wiedział, że za nic nie pozwolę jej skrzywdzić.- Parker uśmiechnął się do mnie przyjacielsko- I zdaje mi się, że miał w tym sporo racji.
Zmarszczyłem czoło ta sytuacja rodem przypominała mi te z filmów.  Zdawało mi się nawet, że wyrozumiałość Puchona była sztuczna, chociaż nie miałem ku temu powodów po za nietęgą miną chłopaka. Czy naprawdę ktoś mógłby aż tak kochać drugą osobę, ażeby pozwolić jej być z kimś innym? Dla mnie było to nierealne. 
- Ej Greg. Opowiesz nam co tam się wydarzyło?- usłyszeliśmy głos zupełnie nieznanej mi Puchonki. Miała długie brązowe włosy i zielone oczy. Musiała być kilka roczników młodsza, ponieważ nie kojarzyłem ją z naszych okręgów.  Była to chyba przyjaciółka Parkera.
- No wiesz.- podrapał się po głowie- Nie ma tutaj za dużo do opowiadania.
Dziewczyna od razu się spieszyła, spojrzała na podłogę, a na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie.
- No dalej stary. Pochwal się jak sam odgoniłeś całą grupę dementorów.- odparł z chytrym uśmieszkiem, na co dziewczynie zaświeciły się oczy.
- Co? Przecież to...- przerwał zapewne rozumiejąc o co mi chodziło.- A w zasadzie to mógłbym coś opowiedzieć. 
Uśmiechnąłem się do siebie dostrzegając jak dziewczyna w momencie chwyciła dłoń chłopaka i pociągnęła za sobą.
W końcu on miał zainteresowanie, a ja święty spokój.

                                   
Rachel

- "Al mutare malum", "Al mutare malum".
Przejeżdżałam palcem po kartce papieru w któreś kolei książce z zaklęciami. Przejrzałam ich conajmniej dziesięć, ale nigdzie nie było nawet zmianki o owym zaklęciu. Zaczynałam coraz bardziej niepokoić się o to, czy uda mi się znaleźć intrersującą mnie fazę oraz dzięki temu dowiedzieć się co tak naprawdę wydarzyło się kiedy byłam dzieckiem.
- To już chyba wszystkie książki o zaklęciach jakie tu są Rachel.
Ginny spojrzała na mnie zaspanymi oczyma. Była już nocna godzina, a my siedziałyśmy tutaj bardzo długo. Prawdę mówiąc ja również zaczynałam się męczyć, ale musiałam za wszelką cenę coś znaleźć.
- Sprawdź jeszcze w dziale ksiąg zakazanych. Tam na pewno będzie ich jeszcze więcej. 
Przyjaciółka skrzywiła się, ale nie dając po sobie poznać, że jest już bardzo wyczerpana udała się wgłąb boblioteki. Jednak nie było nic bardziej mylnego. Jej twarz ukazywała wszelkie emocje, tak samo jak zgarbione plecy i rozczochrane włosy. Przez krótką chwilę zrobiło mi się jej nawet żal, jednak ostrzegałam je może być to bardzo żmudna praca, ale uparła się że chce że mną iść, tak samo jak Fred. On jednak zwracałby na siebie za dużo uwagi, więc uznawszy, że i tak potrzebuję pomocy, ostatecznie zgodziłam się na to, aby Ginny że mną szła.

Zaczynało robić się już naprawdę jasno. Nie zauważyłam nawet kiedy w komnacie robiło się bardziej przejżyście. Spojrzałam dookoła i dopiero teraz zorientowałam się, że przyjaciółka od dłuższego czasu nie wracała. Zaniepokojona zamknęłam księgę, która liczyła sobie plus minus tysiąc kartek, chwyciłam ją pod pachę i udałam się do działu ksiąg zakazanych. Tam rozglądałam się dookoła, ale mając przeczucie, że za niedługo cały Hogwart stanie na nogi zaczynało się robić niebezpiecznie. Mógłby zobaczyć mnie ktoś niepowołany i donieść Snape'owi, a stąd już prosta droga wprost do oślizgłych łap Voldemorta. 
Znalazłam ją po kilku minutach. Siedziała na krześle pomiędzy regałami i spała. Tak najzwyczajniej w świecie drzemała oparta o stół. Złapałam się za głowę od razu. Podeszłam do niej i wtedy dostrzegłam, że głowę miała położoną na książce. Była ona nietypowa. Była okrągła i bardzo chuda. Tytuł był zasłonięty przez długie włosy dziewczyny, dostrzegłam tylko autora. Nazywał się Diego Sanchez. Nie słyszałam nigdy o tym autorze, dlatego ciekawość wzięła górę. Wyciągnęłam delikatnie książkę spod głowy Gryfonki w taki sposób aby jej nie zbudzić. Wtem dziewczyna poruszyła się niespokojnie, ale znów usnęła, przy okazji śliniąc się jak buldog. 
Spojrzałam na pierwszą stronę.  Od razu dostrzegłam duży napis na górze "Czary mary inaczej, czyli zaklęcia typu duże uszy". Uśmiechnęłam się dostrzegając to zdanie. Było nawet zabawne, ale nijak nie potrafiłam domyślić się o co chodzi, ponieważ poza nim na stronie była zapisana jedynie data wydania, która świadczyła o tym, że  książka ta została wydana stosunkowo niedawno, czyli w pierwszej połowie XX wieku. 
Otworzyłam zatem drugą stronę i stamtąd wyczytałam, że chodziło w niej o zaklęcia, których potrafią używać jedynie skrzaty domowe, oraz o tym, że Diego napisał tą książkę po to, aby uświadomić społeczności Czarodziei, jaką ogromną mocą władają te istoty. Poczułam nieopisaną ulgę. Właśnie tego szukałam, jednak nie pomyślałabym żeby poszukać czegoś o mocy magicznej skrzatów. Ginny to miała głowę, aby wpaść na taki pomysł. Tylko szkoda, że nie zdołała przynieść jej nieco wcześniej, zanim ucięła komara. 
Z wprowadzenia doczytałam się również, że i on posiadał skrzata domowego. Nazywała sie Pestka i to jej Diego dedykuje całą tą książkę. Dziękuje jej również za wspólnie spędzone chwile i przyjaźń, która stała się podstawą powstania tej księgi. 
Autor twierdził jeszcze, że napisał tą książkę po to, aby udowodnić jaką wielką moc posiadają w sobie te istoty i co potrafiłyby zrobić, gdyby nie były aż tak zależne od swoich właścicieli.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, dając świadectwo tego iż rozumiem istotę tej księgi.
Na następnej stronie pojawiły się już wyczekiwane przeze mnie zaklęcia. Z tego co zdążyłam zauważyć jest to iż nie jest ona jakoś zawile skonstruowana. Wyraźnie widać było jej prostotę i zwięzłość. Ucieszyłam się z tego powodu. Ksiażka ta mogłaby zadowolić nawet najbardziej leniwego czytelinka. Ja nie zaliczałam się do takich, jednakże zważając na sytuację i to, że powoli nastawał świt, o czym świadczyły pierwsze promiemie słabego słońca wydobywające się wprost z malutkiego okna, znalazłam stronę na której znajdowały się zaklęcia na litery "Ad" i wbiłam wzrok w miejsce, gdzie opisane było pierwsze z nich. 
Na odzew nie musiałam długo czekać. Gdy tylko dotarłam do tak długo męczącego mnie zaklęcia od razu usiadłam na krzesło.
"Ad mutare malum"- (wwt. zmieniać błąd). Skrzacie zaklęcie odwołujące się do pragnień i potrzeb istoty go uzywającej. Może mieć ono różne działanie w zależności od sytuacji, tym samym naprawiając problem, lub całkowice go komplikując. Użyty jednorazowo musi być bardzo dokładnie przemyślany. W innym przypadku (czyt. niedokładne wyrażenie prośby) może stać się niebezpieczne i tragiczne w skutkach. Zakazane w wielu kulturach ze względu na jego destrukcyjny (niepojęty) sposób nawet dla bardzo wymagającego czarodzieja (Pana).
Uniosłam głowę w sufit. Czyżby wszystko zaczynało się układać w logiczną całość?

Patrzyłam w okno i myślałam nad bieżącymi wydarzeniami. Ukrywanie się w pokoju życzeń przez tak długi czas potrafiło znużyć człowieka. Nie miałam dostępu do bieżących wydarzeń, ani do wiadomości o Harrym i Hermionie, a także o Ronie. Z resztą nie tylko ja. Kontakt z nimi urwał się jakiś czas temu. Co gorsza Luna nie wróciła do szkoły po przerwie świątecznej. Nikt nie miał pojęcia co się z nią wydarzyło. Dyrekcja nie zainteresowała się tym problemem, ale czego można było spodziewac się po Snapie i innych śmierciożercach. Mówi się, że mogła zostać porwana, przez popleczników Czarnego Pana. Po co? Nie wie nikt. Odniosłam jednak wrażenie, że inni wolą przyjąć taką przerwę niżeli obstawiać, że mogła tak po prostu zostać przez nich zamordowana. 
Freddie starał się odwiedzać mnie jak tylko sytuacja mu na to pozwalała, ale było to ciężkie ze względu na to, że po miastach szlajało się coraz więcej śmierciożerców śledząc każdego, kto nie przypadł im do gustu lub po prostu szperać po kątach.
Jednak nie poczuwałam się do tego, aby musiał koniecznie przy mnie zostać. Robiąc to, mógłby narazić się na niebezpieczeństwo, tak samo jak Greg, który przez ostatnią naszą przygodę nie mógł kontynuować nauki z obawy, że śmierciożercy mogliby go dopaść. 
On również ukrywał się w pokoju życzeń, a wraz z nami David. Który stawał się coraz bardziej tajemniczy. Nie dawało mi spokoju jego zachowanie, może dlatego, że tak bardzo przypominało mi je o Stelli, a tego nie potrafiłam znieść, w końcu to ona jest winna śmierci mojego taty.
Spojrzałam na niego spode łba. Ślizgon był moim przyjacielem i zawsze miałam w nim oparcie. Teraz, gdy na niego patrzę, czuje jedynie całkowicie uzasadniony niepokój. On musiał to wyczuwać, ponieważ za każdym razem, gdy nasze spojrzenia miały się skrzyżować, odwracał szybko wzrok. Może czegoś się wstydził? Albo obawiał. Co takiego wydarzyło się, gdy nie miałam z nim kontaktu. Co takiego ukrywa? Co jest powodem takiego, albo innego zachowania? Musiałam spytać.
- David. Mógłbyś na chwilę na mnie spojrzeć?- spytałam ledwo dosłyszalnie, a chłopak odwrócił wzrok.
- Właśnie to zrobiłem.
- Tak. Widzę... słuchaj. Może chciałbyś porozmawiać o czymś? Nie żebym naciskała, ale boję się o ciebie.
- O mnie? Nie musisz.- uciął.
- Owszem muszę.- podeszłam bliżej.- Cały czas jesteś zamyślony i wgapiasz się w to głupie okno.
- Do czego zmierzasz?
- Chodzi ci o siostrę?
- Nie Rachel. Nie chodzi o nią.
- Jesteś mało przekonujący.- prychnęłam.
- A co mam ci odpowiedzieć. No nie wiem, nie wiem. Tak, martwię się o  rodziców, o tym co się dzieje i ile ludzi zginęło!- wrzasnął wytrącony z równowagi.- To chyba wystarczający powód. Prawda?!
Westchnęłam z przestrachem.
- Proszę opanuj się.- poprosiłam.
Chłopak przez chwilę patrzył na mnie tępym wzrokiem, a później spojrzał na zaniepokojonego Grega, który przypatrywał się mu uważnie.
- Wybacz Rachel. To nie tak miało być.- złagodnial nagle.
- Chciałam ci tylko pomóc.- odparłam cicho, czując że kilka łez napłynęło mi do oczu. Nie wiedziałam, że może mnie to aż tak zaboleć.
Wtem poczułam jak Greg staje obok i kładzie mi rękę na ramieniu.
- Teraz przegiąłeś stary.- warknął Puchon.- Zadowolony jesteś z siebie? Jest ci lżej?
- Nie. Znaczy jeszcze gorzej.- skruszył się nagle.- Wybacz Ray.- odparł łagodnie, złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę. Zaraz później przytulił mnie do siebie.








Wtem zielone światło pognało w stronę niczego nie spodziewającego się goblina. A ten odleciał kilka metrów dalej zatrzymując swe martwe ciało na zagipsowanej ścianie.
Po pomieszczeniu rozległ się wrzask innych istot tego pokroju. Krzyki mieszały się z odglosem rzucania zaklęć. Gobliny jak dotąd siedziące w rzędzie i obserwujące bacznie każdego przybywającego rozbiegły się po holu niczym mrówki, a zaraz potem padały jeden po drugim. 
Nie. Nawet ci w pierwszym zamyśle mający chronić całego dobytku uciekali. Nikt się nie bronił przed napastnikiem. Wszyscy się bali, a ten niczym nie wzruszony posyłał więcej zaklęć, coraz częściej i częściej.
Był zły. Emocje górowały, co najwyraźniej sprawiało iż jego moc przewyższała każdego. Tak jakby utracił... cząstkę siebie.
A ja? Stałam pośrodku jak duch, w samym centrum "domostwa diabła". Obserwowałam z bólem serca całe to wydarzenie. I mimo, iż nie darzyłam sympatią tego gatunku istot, nie potrafiłam im pomóc. 
Spojrzałam na atakującego którym był sam Czarnoksiężnik. Nie był świadom tego, kto stoi i przygląda się tej zbrodni. Na jego bladej twarzy gościł jeden z najbardziej złowieszczych uśmiechów stulecia. Maszerował pomiędzy martwymi ciałami przez kilka sekund. Później z impetem kopnął w mordkę jednego z nieboszczyków. Tego z rozciętym policzkiem, a rana ta pod wpływem uderzenia rozdarła się ponownie. 
Poczułam gniew i smutek jednocześnie. Spojrzałam na antagonistę, a ten ukląkł pod ciężarem moich zeźlonych oczu. Spojrzał wtedy w moją stronę, a jego wężowe oczy rozszerzyły się niepokojąco.
- A więc to tak.- rzekł wreszcie stając na nogi.- Nie doświadczysz już dobra. Dopóki ja żyję.
- O czym ty mówisz?- odparłam.
Nie słyszałam sama siebie. Czułam się tak jakby jakaś niewidzialna bariera odzielała mój głos od jego uszu. Jednakże wiedziałam im on to słyszał.
- Ten żałosny skrzat namieszał w twojej duszy. Skazał na zarazę. Tutaj już nie będzie światła.
Rozejrzałam się dookoła. Nagle moim oczom ukazała się ta sama postać, którą już bardzo dobrze znałam. A która zajęła miejsce mojego poprzedniego rozmówcy.
- Regulus?
- Córko ty moja. To nie jest najlepsze miejsce na rozmowy. Czeka cię ciężka przeprawa. "Jeśli wybiera życie, wybiera także śmierć."- zacytował część mojej przepowiedni, aż otworzyłam oczy ze zdziwienia.
- To znaczy, że będę musiała umrzeć?- spytałam drżącym głosem.
Ten tylko pokręcił twierdząco głową.
- Rachel! Rachel!- usluszam głos z nieznajomego źródła.- Wstawaj!
Zmarszczyłam czoło, a świat jakby z mojej wyobraźni zaczął się kręcić dookoła osi. Miałam wrażenie jakby część mnie odłączała się od reszty i zaczęła swoją własną podróż donikąd. To działo się tak szybko, zdążyłam jedynie raz jeszcze spojrzeć na Blacka i rozpłynęłam się w powietrzu.
Otworzyłam wraz oczy, czułam że aż lepię się od potu. A co zobaczyłam?
W dzwiach stała Ginny, była cała roztrzęsiona i czekała nieciwrpliwe aż wstanę z łóżka.
- Harry, Ron i Hermiona wrócili. Są cali!- odparła szybko.
Szablon wykonany przez Melody