Music

środa, 24 sierpnia 2016

Miniaturka rocznicowa: "Teraz to wiem..."



Witajcie miśki!
Stało się! Właśnie dzisiaj minął rok odkąd dodałam pierwszy rozdział, zaczynając tym samym moją blogową historię. Jestem naprawdę wzruszona. Tyle wzlotów i upadków, pochwał oraz krytyki.

Rok temu...
Ponad 21 tyś wyświetleń temu...
Ponad 500 komentarzy temu...

A emocje towarzyszące mi podczas dodawania każdego nowego rozdziału, są takie same, a nawet i mocniejsze... Dziękuję Wam wszystkim, którzy towarzyszyli mi przez ten cały rok wspierając mnie i moje pomysły, dziękuję również za obecność, z którą- wiadomo- bywa różnie...
Dlatego pragnę uczcić to wydarzenie nową miniaturką...
Miniaturką, która ukazuje początki przyjaźni Krukonki Rachel i Ślizgona Davida...
Mam nadzieję, że sposób, w jaki jest ona napisana przypadnie Wam do gustu... ;)
Jeszcze raz dziękuję! <3



Piękne sobotnie popołudnie, pogoda na dworze była przednia. Wszyscy korzystali z ciepłych dni. Lato przedłużyło się aż do połowy października, więc uczniowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie z uśmiechami wymalowanymi na twarzach spacerowali wesoło po błoniach, kąpali się w jeziorku, bawili się Magicznymi wynalazkami braci Weasleyów i śmiali mi się prosto w twarz...
Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy osoby zamkniętej w kuchni wraz z skrzatami domowymi. Mam tutaj oczywiście na myśli mnie- Rachel.
Dostałam szlaban... tak wiem co myślicie szlaban, pierwszy w życiu, ale czy żałuję? Nie... ta sytuacja nauczyła mnie nie oceniać książki po okładce... Może od początku.

Kroczyłam po ciemnym korytarzu w poszukiwaniu Harry'ego, by powiadomić go o moich przypuszczeniach związanych z jajkiem smoka, które udało mu się zdobyć przy okazji pierwszego zadania w Turnieju Trójmagicznym. Chciałam mu przekazać, że przyuważyłam Cedrica Diggory'ego zmierzającego z swoim jajkiem w stronę Łazienki Prefektów. Wydawało mi się to dosyć dziwne, dlatego uznałam, że ma to związek z rozwiązaniem zagadki. 
Nie potrafiłam nigdzie znaleźć Złotego Chłopca, zastanawiałam się nawet czy rany zadane mu przez tą ogromną jaszczurkę, nie okazały się tak rozległe, aby wylądować ponownie w skrzydle szpitalnym. Po głębszych przemyśleniach zdecydowałam się jednak zaryzykować i udać się do owego pomieszczenia, dlatego zboczyłam z wcześniej obranej przeze mnie trasy i skręciłam w krótszą drogę, prowadzącą do skrzydła szpitalnego. 

Tak, tak. Wiem... mogłam odpuścić, ale nogi zaczynały mnie boleć, a do tego nie odrobiłam jeszcze zaległych zadań domowych.... Nie przewidziałam jednego... zabłądziłam.

W jednym momencie poczułam szarpnięcie. Ogromna męska dłoń oplotła moje ramię. Przestraszyłam się i zaczęłam wrzeszczeć. Pomiędzy moimi krzykami słyszałam jedynie donośny, męski głos, który próbował mnie uspokoić, ale na nic się to zdało. Krzyczałam głośniej, zapominając już o różdżce, którą trzymałam w bucie.
Niestety mój "napastnik" stracił do mnie cierpliwość i drugą ręką przysłonił mi usta, kierując nas tym samym w stronę jednej z pustych klas.
Kiedy drzwi zamknęły się za nami, chłopak oswobodził mnie ze swojego uścisku. Wtedy odrobinę się uspokoiłam i mogłam zajrzeć na twarz mojego napastnika. Był to przystojny chłopak, o muskularnej budowie, ciemnych, niemalże czarnych włosach i zielonych oczach. Na początku nie potrafiłam skojarzyć kim był ten osobnik ale później...

Był to David! David Stone... członek domu węża, dosyć popularny w swoim towarzystwie... Pałkarz w Ślizgońskiej drużynie Quidditcha (stąd też go rozpoznałam).

- Co ty sobie wyobrażasz!?- krzyknęłam do chłopaka, odzyskując odwagę.
- Możesz się zamknąć na moment?- spytał obojętnie ciemnowłosy, zaglądając przez dziurkę od klucza.
- Czego chcesz?- zapytałam ignorując prośbę Ślizgona.- Dlaczego mnie porwałeś?
- Gdybym miał cię porwać zapewne teraz nie potrafiłabyś się poruszać. Nie sądzisz?- rzucił arogancko i uprzednio podchodząc do krzesała, rozsiadł się na nim wygodnie.- Ty, ja cię znam. Nazywasz się Rachel Trust, szukająca Krukonów.
- Niech cię to nie obchodzi Stone.- prychnęłam niedbale.- Muszę już iść...
- Nie radziłbym.- mruknął pod nosem Ślizgon i zmierzył mnie złośliwym spojrzeniem.
- Bo co? Zatrzymasz mnie?- spytałam, splątując ręce na piersi.
- Ja? Skąd... ale na zewnątrz czai się McGonagall i szuka winnego wlaniu barwnika do zbiornika z wodą lete...- odparł usatysfakcjonowany.- Jeśli nie chcesz dostać szlabanu to lepiej zostań.

Coś się wtedy we mnie zagotowało. Zaczęłam sprzeczać się z Davidem, dodatkowo wkurzała mnie jego ignorancja. Próbowałam przegadać mu do rozsądku, że powinien się przyznać i nie robić takich głupot, tym bardziej że barwnik mógł uszkodzić naturalną cząsteczkę wody lete, ale on elegancko wszystko zlewał. No cóż... poniosło mnie... powiedziałam kilka niemiłych słów na temat jego przynależności do Slytherinu i tym samym wywołałam lawinę. Zaczęłam się przekrzykiwać z Ślizgonem, już nawet nie zwracając uwagi na poziom hałasu... do czasu... McGonagall nakryła naszą kryjówkę, jakimś cudem połączyła fakty i skazała nas na szlaban... Davida za ten głupi żart, a mnie za włóczenie się nocami po korytarzach... Mieliśmy pomagać skrzatom domowym co wieczór przez tydzień. Razem... głupi pomysł? A i owszem, jeszcze nigdy nie byłam taka zła za zwykły przypadek, co później przedkładało się naszą współpracę w kuchni... kłóciliśmy się, dyskutowaliśmy bez sensu, a z każdym dniem coraz bardziej zaczynałam się denerwować. Stone, nie robił kompletnie nic, a tylko oceniał. Nie słuchał skrzatów, które dostały za zadanie pilnowanie naszego szlabanu, spóźniał się na wyznaczone godziny tłumacząc się nawałem prac domowych (których i tak nie robił, bo umawiał się z kumplami). Nie raz zachowywał się gorzej niż Malfoy, z resztą nie miałam co się dziwić, to hołota z Slytherinu zachowywała się podobnie. Przez występki i kłótnie, głównie spowodowane przez Ślizgona  zarobiliśmy wspólnie kolejny tydzień kary... Nie wytrzymywałam nerwowo. Do czasu, kiedy doświadczyłam cudu na własne oczy...

- Rusz się Trust.- mruczał Ślizgon, czekając aż zbiorę wszystkie garnki.- Włóczysz się gorzej niż na boisku.- dodał.
- Odczep się od mojej gry, sam nie jesteś lepszy, Stone.- warknęłam, krążąc wokół poszczególnych blatów.- Po za tym zamiast marudzić, byś mi pomógł...
- Odpada.- pokiwał głową.- To twoja fucha, tak ustaliliśmy.
- Mów za siebie, sam to ustaliłeś. Nie miałam nic do powiedzenia.- odparłam, czując, że kosz z brudnymi garnkami robi się coraz cięższy.
- Gdybyś tyle nie narzekała, pewnie udało by się to inaczej rozegrać.- odwrócił się w stronę blatu.
- Narzekam, bo nie potrafię wyrobić się z czasem. Mam tyle zadań, obowiązków... a przez te szlabany dostałam już ostrzeżenie od Davisa, że jeśli nie pojawię się punktualnie na kolejnym treningu, zostanę wyrzucona! Więc łaskawie proszę... rusz tutaj te swoje Ślizgońskie cztery litery i pomóż w zbieraniu tych garów.- zarządziłam ostro.
Chłopak przyglądał mi się bacznie przez chwilę, a jego twarz nabrała purpurowej barwy. Nie byłam przekonana, czy chodziło o to, że Ślizgon się wkurzył, czy zawstydził, ale akurat mnie to nie obchodziło. Chciałam skończyć to co zaczęłam i iść na trening.
- Dobra!- krzyknął rozzeźlony David, rzucając agresywnie gąbkę do zlewu.
- W końcu.- mruknęłam i zaczęłam obserwować jak chłopak zbiera brudne naczynia z blatów.

Ucieszyłam się, że mój "współpracownik" zaczął mieć w końcu jakieś ludzkie odruchy. Miałam wtedy nadzieję, że tym razem uda mi się jednak przyjść na czas, po to by potrenować. Jednak myliłam się... po raz kolejny błędnie odczytałam intencje chłopaka.

- Trzymaj to, Trust!- krzyknął Ślizgon i wrzucił na moją tacę kilka nowych talerzy, co spowodowało zaburzenie naturalnego ułożenia naczyń i w efekcie, przyczyniło się do rozbicia kilku z nich.



Zrezygnowana i zawiedziona, nie miałam już ochoty wydzierać się na Ślizgona za jego głupi wybryk. Z łzami napływającymi do oczu, uklękłam przez stosem potłuczonych naczyń i zaczęłam ostrożnie je zbierać. Nie było to łatwe... różdżki nam zabrano, a talerze rozbiły się na tysiące małych kawałków.
W jednym momencie stało się coś dziwnego. Stone podszedł do mnie i w milczeniu, nie zwracając uwagi na moją osobę zaczął zbierać kawałki naczyń.


Po czym zostawiając mnie w totalnym osłupieniu odszedł w stronę zlewów, niosąc na rękach kosz, do którego wcześniej zbierałam brudne pojemniki.

Nie rozumiałam co się wtedy wydarzyło... Jak przez mgłę pamiętam, że ten moment był przełomowy. Od tamtego dnia nie pokłóciliśmy się ani razu. Osobno, ale i razem wykonywaliśmy sumiennie wszystkie zadania. Przeważnie milczeliśmy, czasami wypowiadaliśmy do siebie kilka zdań... a z czasem nawet zaczęliśmy częściej rozmawiać na tematy szkoły, quidditcha czy też najnowszych wieści o turnieju i balu. Okazało się, że zadziwiająco dobrze się ze sobą dogadujemy. Raz nawet, przypadkowo wspomniałam coś o tym, że nie wyrabiam się z zadaniami przed świętami i balem. David, po wysłuchaniu moich słów w milczeniu, zaproponował, abym zajęła się odrabianiem prac, podczas kiedy on obejmie moje obowiązki. Po dłuższym namyśle, a także wychodzeniu z szoku zgodziłam się na ten pomysł, pod warunkiem, że jutro to ja zajmę się jego obowiązkami.
Szalone...? Może. Podczas odrabiania zadań przyglądałam się czasami pracy Ślizgona. 



W ten sposób, mogłam zrozumieć jego zachowanie. Próbowałam rozgryźć chłopaka, ponieważ na początku był strasznie niemiły, ale coś się z nim zmieniło... W moim myśleniu również... nie był taki zły, jak mi się wydawało na początku. Uśmiechał się, był uprzejmy i naprawdę uczynny, jeśli tylko się go o to poprosiło. Wtedy już wiedziałam... oceniłam go przez pryzmat domu. Nie powinnam była tak robić... nie znałam go... a on najwyraźniej musiał poczuć się urażony moim pośpiesznym osądem charakteru...Teraz to wiem.

A jak to się skończyło? Hmmm, powiedzmy, że z przytupem, szalonymi rytmami i pięknymi kreacjami... nie to nie było wesele... Tylko bal Bożonarodzeniowy na który poszliśmy razem.



I było po prostu dobrze... 


Wiem... ta historia trochę przypomina scenariusze tych wszystkich filmów, ale mnie to nie przeszkadzało... I nie, nie poczułam do niego czegoś więcej, sądzę że to tylko przyjaźń, ale ta prawdziwa. Na całe życie... 

**"Nie zakochaliśmy się w sobie, bo nasza przyjaźń wie o nas dużo więcej 
niż oczekiwałaby tego miłość".**

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Rozdział 38 "Chciałaś mnie chronić... MNIE?"


- Jak to nie może Pan mi udzielić informacji na temat tożsamości charłaków?- spytałam ostro opierając się rękoma o jasnobrązowe sosnowe biurko.- Taka wiedza nie powinna być zatajana, szczególnie przed członkami rodziny.
- Takie są procedury Panienko.- odparł wysoki, brązowowłosy mężczyzna, siedzący za owym meblem.- Złamałbym zasady ustalone z góry przez Ministerstwo.
- Ale to jest kompletnie bezsensu.- prychnęłam sucho i poczułam jak Hermiona łapie mnie za ramię.
- Rachel, on nie może nic za to...- szepnęła Gryfonka, próbując mnie uspokoić.
- Proszę Pana.- przybliżyłam się do mężczyzny, ignorując słowa przyjaciółki.- Moja matka coś ukrywa i przez to prawdopodobnie może grozić jej niebezpieczeństwo za strony najgroźniejszego czarownika naszych czasów.
- Ja doskonale rozumiem Pani troski...
- ...to niech Pan chociaż potwierdzi, że na spisie widnieje kobieta, o imieniu Yvonne Montrose-Trust.- poprosiłam, przerywając jego zdanie.- Za zwykłe skinienie głową nic się nie stanie.
- Rachel, odpuść... spróbujemy inaczej dowiedzieć się prawdy. Na pewno z Harrym i Ronem coś wymyślimy.- odparła Granger, błagalnym tonem, a ja zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem.
- Zanim coś wymyślimy to Voldemort, albo któryś z jego popleczników może ją dopaść, a ja nie zamierzam do tego dopuścić Hermiono...- mruknęłam i odwróciłam się z powrotem do nieznajomego.-  Nie wyjdę stąd póki nie dowiem się tego czego chcę.- odparłam tonem nie wnoszącym sprzeciwu.
- W takim razie będę zmuszony wezwać straż.- odparł oschle mężczyzna stając z miejsca.
- Chodź Ray, tutaj niczego nie załatwimy.- jęknęła Gryfonka i pociągnęła mnie w stronę drzwi. Na samym początku nie chciałam odpuścić, ale widząc dwóch rosłych mężczyzn, zmierzających w naszą stronę poddałam się i ruszyłam za Hermioną, opuszczając tym samym biuro Wmigurok'a.
Zmierzając w stronę kominka który miał nas przetransportować z powrotem do Hogwartu próbowałam się uspokoić. Nie mogłam uwierzyć, że w świetle przedstawionych przeze mnie powodów, zasady okazały się ważniejsze...
- I co mam teraz zrobić Hermiono?- spytałam bezbronnie.
- Znajdziemy inny sposób na dowiedzenie się prawdy, Rachel...- odparła pocieszająco przyjaciółka.- Trzeba tylko znaleźć złoty środek.

Gdy tylko dzięki sieci Fiuu znalazłyśmy się w Hogwarcie, od razu udałyśmy się do pokoju wspólnego Grryffindoru, po to, aby opowiedzieć Harry'emu i Ronowi o naszej nieudanej wizycie w Wmiguroku.
- Czekaj Rachel!- krzyknęła nagle Hermiona.- Coś mi właśnie przyszło do głowy.
- Co takiego?- spytałam pełnym nadziei głosem.
- Jeśli Twoja mama Rachel, jest naprawdę charłakiem to nie dowiemy się tego wprost...- zaczęła, a ja pokiwałam głową.- ...ale kiedyś byłam w bibliotece, w dziale ksiąg zakazanych i natknęłam się na jedną książkę dotyczącą pradawnych rodów magicznych.- odparła Gryfonka.
- I ty sądzisz, że będzie tam jakaś wzmianka o Montrose'ach?- spytałam, kładąc ręce na biodrach.
- Posłuchaj Rachel, każda moc magiczna ma swoje źródło, które w końcu się wyczerpuje. Jeśli charłactwo twojej matki jest prawdziwe to tam na pewno znajdziemy tam jakąś wskazówkę.- wyjaśniła mi brązowowłosa, a w jej oczach pojawiły się znajome iskierki.
Mimo to, że miałam duże wątpliwości dotyczące tej książki, to i tak nie potrafiłam wymyślić nic bardziej logicznego. No... po za włamaniem się do Wmiguroka, ale perspektywa spędzenia najbliższych lat w Azkabanie nie napawała mnie zbytnim entuzjazmem.
- W takim razie chodź, musimy obadać twoją teorię.- pociągnęłam przyjaciółkę za rękę.
- Nie Rachel, ty nie możesz.- Hermiona pokiwała głową.- Masz zakaz wstępu do biblioteki, a co za tym idzie, nie masz zezwolenia nauczycielskiego na wejście do działu ksiąg zakazanych.
- A ty masz?- spytałam sucho.
Niezbyt podobało mi się to co Granger mówiła, a najgorsze było to, że miała rację...
- Tak, Profesor Sprout udzieliła mi pozwolenia. W zamian za dodatkową ocenę mam napisać wypracowanie na temat mięsożernych drzew świata.- odparła dumna Gryfonka.
- Hermiono.- pokiwałam głową z aprobatą.- Jeśli uda ci się coś znaleźć, to będę u ciebie miała dług do końca życia.- przytuliłam mocno przyjaciółkę.
- Drobnostka.- odparła skromnie, wydostając się z mojego uścisku.- Teraz tak, ja idę do biblioteki, a ty powiadom proszę Harry'ego i Rona o tym, co zaszło w Wmiguroku. Hasło to smocze łajno- dodała, uśmiechając się ciepło.
Kiwnęłam tylko głową i z uśmiechem wymalowanym na twarzy udałam się w stronę wierzy Gryffindoru.

Gdy tylko weszłam do pokoju wspólnego domu lwa, zauważyłam niecodzienną scenę. Harry siedział na kanapie przy kominku, który jarzył się żywym ogniem, wyglądał na zdezorientowanego. Twarz zakrył w dłoniach i mruczał coś pod nosem. Ginny siedziała obok Wybrańca, miała bardzo bladą minę i w geście pocieszenia głaskała Harry'ego po ramieniu. Ron siedział nieopodal swoich przyjaciół na fotelu i z bardzo poważną miną obserwował całe to wydarzenie.
- W porządku?- spytałam zaniepokojona tym, co zobaczyłam.
Spojrzenia wszystkich uczniów, którzy akurat przebywali w pokoju wspólnym Gryfonów skierowały się w moją stronę. Nie poczułam się zbyt komfortowo, kiedyś przebywałam tu prawie codziennie, więc większość przywykła do mojego widoku, ale przez ostatnie wydarzenia nie miałam na to czasu.
- Rachel, dobrze że jesteś. Możesz przekazać Złotemu dziecku, żeby pozbył się tej książki?- spytała ruda, stanowczym głosem.
- Jakiej książki?- podrapałam się po głowie.
- Tej od Księcia Półkrwi... przecież widziałaś co stało się z Malfoyem.- odparła Ginny.- Może ciebie posłucha.
- Malfoy miał to, na co zasłużył.- mruknął niezadowolony Harry.
- Nie mogę tego słuchać. Harry, będziesz miał przez to o wiele większe kłopoty.- młodsza Gryfonka zwróciła się teraz do Wybrańca.
- Już ma, McGonagall o wszystkim się dowiedziała.- dodał Ron.
- Harry...- zaczęłam podchodząc do przyjaciela.- Rozumiem, że jesteś zły na Malfoy'a, ale ta książka jest niebezpieczna...
- ... i gdyby nie Rachel to miałbyś go teraz na sumieniu.- wtrąciła ruda.
- Stary ja też nie przepadam za Malfoyem, ale to było głupie. Chciałeś przez takiego kogoś trafić z Azkabanu?- mruknął Weasley a Potter zamilkł.
- Posłuchaj Harry. Nie wiesz jakie czary znajdują się jeszcze w tej księdze... Sectumsempra to zaklęcie z dziedziny czarnej magii, a o Księciu Półkrwi nic nie wiemy. To zaklęcie nawet nie zostało zaaprobowane przez Ministerstwo Magii, a może być ich tam więcej.- stwierdziłam, łapiąc przyjaciela za ramię.- Musisz coś z tym zrobić.
- Pozbądź się jej Harry.- poprosiła ruda, a Gryfon w końcu pokiwał głową.- Ja chyba nawet wiem gdzie już jej nie znajdziesz...

Stella


- Wszystko gotowe Stello?- w mroku usłyszałam zimny głos mojego Pana.
- Oczywiście Panie.- odparłam dumnie.- Wszystko już jest dopracowane, podejrzewam, że Trust niedługo wpadnie w pułapkę.
- Doskonale Stello, teraz wystarczy znaleźć te rysunki, a one doprowadzą nas do celu... To będzie dalsza część twojego zadania.- powiadomił mnie.




Skrzywiłam się na tą wieść, kochałam służbę Czarnemu Panu, ale zadania, którymi mnie obaczono wydają się coraz to bardziej skomplikowane.
- Słucham...- odparłam sucho, przygryzając dolną wargę.
- Nie bez powodu kazałem ci się z nią zaprzyjaźnić...- przerwał.-... tylko ty jedyna możesz wykonać to zadanie, ponieważ wiesz o niej więcej niż ktokolwiek z moich popleczników.
- Mam zakraść się do jej dormitorium i je wykraść?- spytałam egocentrycznie.- Ale w Hogwarcie to nie jest możliwe.
- Czyżbym wyczuł wahanie w twoim postępowaniu, Stello?-  Voldemort podszedł do mnie wolnym krokiem.- Czyżbyś uchylała się od wykonania powierzonego ci przeze mnie zadania?- Objął mnie swoim mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
- Nie Panie, ale...
- Nie toleruję nieposłuszeństwa w moich szeregach Stello...- przerwał mi, przysuwając swoją różdżkę do mojego brzucha.- Pamiętaj, że przysięga wieczysta obowiązuje nadal i zapewniam cię, że szybciej, albo później odczujesz konsekwencje niedotrzymania jej.
- Panie...- zniżyłam głos i popatrzyłam na podłogę.- Złożyłam przysięgę i jej dotrzymam. Dostarczę Panu te rysunki, a zemsta w końcu się dopełni.-  wydukałam z pamięci już wyuczony tekst.
- O tego zadania zależy twoje nędzne życie Stello.- odparł Czarny Pan na odchodne, a ja ukłoniłam się nisko i z nowym planem rodzącym się w mojej głowie odeszłam w stronę wyjścia.

Rachel


Udałam się w stronę mojego dormitorium, musiałam dokończyć wszystkie prace i wymyślić taktykę na kolejny mecz z Ślizgonami, który miałby się odbyć zaraz po świętach. Dobrze wiedziałam, że Reprezentacja Slytherinu prowadzi teraz w klasyfikacji pucharowej i będzie chciała utrzymać tą pozycję. Przerażała mnie perspektywa zarządzania całą drużyną, a mecz miałby być moim debiutem na stanowisku kapitana, dlatego tym bardziej musiałam poświęcić więcej energii na rozplanowanie poszczególnych kroków.
Gdy weszłam do dormitorium zauważyłam, że w środku nie ma nikogo. Tym bardziej podziękowałam losowi, że mogę w spokoju i bez rozpraszania zając się moimi obowiązkami.
Usiadłam przy biurku, wyciągnęłam z szuflady pergamin, pióro oraz kałamarz i zajęłam się odrabianiem zadań domowych. Szło mi to całkiem sprawnie, ale to pewnie dlatego że tematy były w miarę proste...
Teraz próbowałam się skupić na na taktykach używanych przez Ślizgonów w meczu. Zawsze wydawało mi się, że gra członków domu węża skupia się na sile i brutalności wykonywanych trików. Dlatego pierwszym punktem na treningu będzie przede wszystkim wytrzymałość i zwinność. Najlepiej byłoby, gdybym otrzymała pozwolenie od dyrektora na ćwiczenie latania w terenie, na dosyć ciężkim odcinku.... to mogłoby usprawnić pewność całej drużyny w poruszaniu się na miotle. Przy okazji moglibyśmy również poćwiczyć uniki.
Drugim punktem może być poprawa tych wszystkich błędów, które na ostatnim zebraniu wytknął nam Roger... kilka ich było, a to jest naprawdę kwestia sekund, kiedy szukający przeciwnej drużyny chwyci złotego znicza...
- A właśnie!- krzyknęłam sama do siebie.- Musimy znaleźć nowego ścigającego drużyny. Ktoś musi zastąpić Rogera na tym stanowisku.
- Rachel, gadasz sama do siebie... mam się zacząć bać?- spytała Cho, stojąc w drzwiach i obserwując moje próby zebrania wszystkich myśli do kupy.- Wiesz, że to objaw choroby psychicznej...?- dodała chichocząc.
- Zabawne Cho.- mruknęłam niezadowolona, dopisując na pergaminie podpunkt trzeci: "Znaleźć ścigającego".- A właściwie co ty tutaj robisz? Nie miałaś się spotkać Terrym Bootem?
- Miałam, ale dostał szlaban od Sprout za przesadzenie z Cornerem wszystkich mandragor.- odparła wymijająco kładąc się na łóżku i wyciągając Żonglera.
- Cho, przecież ci mówiłam, że to nie najlepszy egzemplarz na chłopaka.- pokiwałam głową, nie odrywając wzroku z papieru.- Ej, Cho...- przerwałam.
- Co?- krukonka wychyliła nos zza czasopisma.
- Nie chciałabyś spróbować swoich sił jako ścigająca?- spytałam, odkładając pióro.
- O czym ty mówisz Rachel?- zapytała zaciekawiona przyjaciółka.
- No wiesz... Roger odszedł, a my potrzebujemy nowego ścigającego, a chyba lepiej, żeby była to osoba już trochę bardziej zgrana z całą ekipą.- odparłam zachęcająco.
- Nie wiem Rachel, nigdy nie próbowałam startować na to stanowisko. Jedyne na czym się znam to na taktykach szukających i to ciebie miałam w razie czego zastępować.- krukonka wyglądała na zaniepokojoną.
- Proszę cię Cho, chociaż spróbuj żebyś potem nie żałowała...- mrugnęłam do niej.
Przyjaciółka już chciała coś odpowiedzieć, ale usłyszałam stukot, dochodzący gdzieś z okolicy okien. Odwróciłam wzrok w stronę źródła tego dźwięku i spostrzegłam małą czarną sówkę z przyczepionym liścikiem do nóżki. Spojrzałam jeszcze na Cho, która machnęła ramionami i uprzednio podchodząc do okienka, wpuściłam zwierzę do dormitorium.
- Czyja jest ta sowa?- spytałam dziewczynę, a ta tylko pokręciła głową, informując mnie, że nie ma pojęcia kto jest właścicielem tego ptaka.
- Otwórz list i poczytaj.- nalegała przyjaciółka.
Przytaknęłam głową i odczepiłam liścik od nóżki małej sówki. Od razu zauważyłam, że kartka na której napisany jest tekst była jakoś dziwnie pozwijana i zdeformowana, ale nie zraziłam się tym. Rozwinęłam pismo i zaczęłam czytać:

Księżniczko
Rachel,

Pewnie zdziwił Cię mój list, po tak długim czasie, ale musiałem się do Ciebie odezwać.
W taki, albo inny sposób.
Wiedz, że moja nieobecność w Twoim życiu, nie jest przypadkowa.
Musiałem sobie to wszystko przemyśleć.
Te wszystkie sekrety i kłamstwa.. jestem przekonany że nie chciałaś mnie nimi zranić, ale jednak udało Ci się to... Zabawne no nie?
Złamałaś jednego z najweselszych chłopaków w Hogwarcie. Gratulacje.
Nie wiem, czy jest to jakikolwiek powód do dumy. Jednak jedno wiem na pewno.
Chciałaś mnie chronić... MNIE!
A nie pomyślałaś, że ty także potrzebujesz ochrony...?
Kto Ci ją zapewni?
Harry? Ona ma swoje problemy na głowie,
Ron? Mój przygłupi brat.
Hermiona? Może i tak, ale nie na długo.
Rodzice? Bez magii...
 Nauczyciele? Dyrektor?
Te wszystkie osoby nie znają Cię tak dobrze jak ja. Nie mogą poświęcać Ci tyle czasu ile ja bym mógł... Nie martw się o sklep, nim ma się kto zająć. Tobą też ma...
Muszę Ci się przyznać, że mimo, iż mnie zraniłaś, chcę być nadal obecny w Twoim życiu...
Nawet jako przyjaciel.
Chcę Cię chronić. Tylko musisz mi dać taką możliwość. Zobaczyłabyś wtedy, że ja naprawdę mogę być więcej wart.

Musisz również wiedzieć, że ten list to był spontan. Chwyciłem pierwszą pod ręką kartkę (mam nadzieję, że George nie zauważy potarganego rozliczenia za zeszły miesiąc) i pisałem.
Nie ma tu zbyt dużo miejsca. Dlatego musimy porozmawiać w cztery oczy. 
Teraz nie, mam przed świętami sporo pracy, ale później.
W święta... Pewnie wiesz, że spędzasz je wraz z rodzicami w Norze.
 Muszę kończyć brat mnie woła, a zły George, to niebezpieczny George...
I nie martw się, Twoi rodzice mają się dobrze, kilka razy już pytali kiedy wracasz.

Do zobaczenia, Fred.

Ścisnęłam kartkę mocniej w dłoniach i przeczytałam kilkakrotnie tekst w niej zawarty. Pożerałam wzrokiem każde zdanie i słowo, które zostało napisane, koślawym, lekko niechlujnym pismem.
Próbowałam zrozumieć, co Freddie chciał mi przekazać w tym liście. Mimo, iż odpowiedź była jasna, ja nadal miałam wątpliwości. Dlaczego? Nie wiem, może nauczyłam się już żyć bez niego, może nie potrafiłam uwierzyć, w to, że mój ukochany może chcieć do mnie wrócić.
- Rachel?- odezwała się po chwili Cho.
- Tak?- odparłam, wpatrując się w kawałek papieru.
- Od kogo to jest?- spytała, podchodząc do mnie szybkim krokiem.
- Co?- zapytałam głupio.- A list... Tak, to pomyłka.- zgięłam karteczkę na pół.
- Coś kręcisz Rachel.- stwierdziła szelmowsko przyjaciółka. Po czym szybko wyciągnęła zza pasa różdżkę i wycelowała nim we mnie.- Accio list!- rzuciła czar, a przedmiot wyrwał się z mojej dłoni i pofrunął wprost na Krukonkę.
- Tak nie można...- zganiłam przyjaciółkę, obserwując jak skrawek papieru powędrował wprost do rąk dziewczyny.
Cho była jak najbardziej w porządku, ale często denerwowała mnie, tym, że musiała o wszystkim wiedzieć, nawet wtedy, gdy to nie była jej sprawa.
- Rachel...- zaczęła Cho, przyglądając się mojej własności.- Dlaczego nie mówiłaś, że macie jakieś problemy z Fredem?
- Nie było tu o czym gadać Cho. Nie chciałam aby wszyscy mi współczuli, bo przecież byliśmy tak zgrani.- odparłam zgodnie z prawdą, wiedząc, że i tak tego teraz nie ukryję.
- "Sekrety i kłamstwa"?- zacytowała przyjaciółka.- Ray? To nie brzmi zbyt dobrze.
- Przecież wiem... ale nie martw się... to nie jest poważne.- mruknęłam, odbierając list.
- Jaka ochrona?- dopytywała przyjaciółka, ignorując moje słowa.
- Może kiedyś ci opowiem.- powiedziałam i w te pędy wyszłam z dormitorium.
Być może popełniałam ten sam błąd co z Fredem, ale miałam już dość tłumaczenia wszystkim, jaki los nade mną ciąży. To była tylko i wyłącznie moja sprawa, nie chciałam aby tyle osób o tym wiedziało. A grono się jeszcze poszerzało... Równie dobrze mogłam wyznać wszystko całej szkole...

Stella


- Czyli chcesz mnie zostawić na pastwę losu, bracie?- spytałam oskarżycielskim tonem.
- Sama sobie na to zasłużyłaś siostro. Nie będę ci pomagał, przynajmniej nie w tym.- odpowiedział niespokojnie, krzyżując ręce na piersi.
- Dobra!- wydarłam się na cały pokój wspólny Slytherinu, aż kilka osób popatrzyło się w naszą stronę.- Więc nie obchodzi cię los twojej rodziny! Wolisz jakąś beznadziejną szlamę?- spytałam ściszając głos, aby nikt nie usłyszał.
- Nie mów tak o niej Stello. Nie znasz jej.- pokiwał głową.
- Ona i tak już nie żyje. Obudź się bracie i zacznij funkcjonować jak na Stone'a przystało. Czarny Pan On i tak ją dopadnie, a przynajmniej będziesz miał czas, aby się pożegnać.- odparłam sucho.
- Posłuchaj siostro. Nie będę ci pomagał, wybij to sobie z tego pustego łba.- mruknął David złośliwie.- Już i tak przez twoje paranoje muszę wykonywać jego rozkazy...
- To pomóż mi wykonać i ten.- ściszyłam głos, czując że zaraz eksploduję.
- Sama sobie radź. Ja odpadam.- mruknął niezadowolony David i odszedł w stronę swojego dormitorium ignorując moje propozycje.
Nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, jak on może być moim bratem. Ktoś musiał go podmienić w szpitalu. Miałam ochotę rzucić na niego Imperiusa, ale szybko bym się sparzyła... No nic, skoro on  nie chce mi pomagać, a magia odpada przez ten głupi namiar, to będę musiała użyć czegoś innego...
- Dostałaś drętwotą, czy coś?- spytał Blaise, podchodząc do mnie.
- "Czy coś"- powtórzyłam jadowicie, siadając na fotelu.
- Nie przekonałaś go?- spytał czarnoskóry, śmiejąc się zgryźliwie.- Stone za bardzo zżył się z Trust. Wiedziałem, że będą z tego kłopoty.- odparł dumnie.
- Zamknij się baranie i pomóż mi znaleźć jakiś sposób na niego.- zarządziłam.
- Spokojnie perełko.- Blaise obaczył mnie swoim chytrym spojrzeniem.- Wydaje mi się, że zostało mi jeszcze trochę ingrediencji do uwarzenia mikstury powodującej chaos w głowie...
- No jasne!- krzyknęłam, pojmując istotę planu Ślizgona. Wtedy mogłabym łatwiej nim manipulować.- wstałam z fotela.- No, no Blaise. Chytrze.
- Mów mi mistrzu.- zażartował chłopak.
- No więc mistrzu. Jeszcze raz nazwiesz mnie perełką, to mistrz będzie zbierał swoje pierwszorzędne ząbki z podłogi, zrozumiałeś?- spytałam kąśliwie.
- Niby tak.- pokręcił głową.- A właściwie, miałem zapytać... Dlaczego, akurat tą częścią planu musi zając się twój brat? Przecież to nie był rozkaz.
- Ponieważ, jak to sam ująłeś. mój brat za bardzo zżył się z Trust, a więc zimny prysznic im nie zaszkodzi.- przyznałam hardo.

Perspektywa Rachel.

- Och Rachel, tutaj jesteś.- usłyszałam za sobą niewyraźny głos Hermiony.
- Hermiono, szukałam cię wszędzie. Wcięło cię na cały wieczór.- odparłam zaniepokojona, odkładając tosta na talerz.
- No ja... tak jak prosiłaś, poszukałam czegoś w dziale ksiąg zakazanych.- Gryfonka wyciągnęła spod szaty dużą, brązową i lekko podniszczoną księgę o tytule "Nienaruszalna dwudziestka ósemka".- Tylko nie za bardzo wiem, czy powinnaś...
- Co powinnam?- spytałam histerycznie, czując, że to nic dobrego.- Hermiono?
- Ale proszę cię nie denerwuj się. Równie dobrze to mógł być inny człowiek o tym samym nazwisku...- wyjąkała przyjaciółka, kartkując nerwowo książkę, póki nie znalazła tego, czego chciała.- O tutaj...- wskazała palcem jeden fragment...
Szablon wykonany przez Melody