Music

poniedziałek, 23 października 2017

Rozdział 52 " Nie ma śmierci, która nie zostawiłaby śladu"


David



– Chcę ją zoba­czyć. – odpar­łem ponuro.
Posre­brzana płachta osu­nęła się, a moim oczom uka­zało się mar­twe obli­cze dziew­czyny. Twarz pozba­wiona życia, blada i opuch­nięta. Zasch­nięta krew i popla­mione ubra­nie.
Nie przy­zna­łem się do tego, że boję się tego widoku. Czu­łem się winny, co tylko potę­go­wało mój nastrój. Chciał­bym cof­nąć czas i nie pozwo­lić jej pójść samej, wie­dząc jaką mocą włada jej sio­stra.
Teraz jestem tu, stoję obok postu­mentu, na któ­rym leży mar­twa dziew­czyna. Ta na którą cze­kał jesz­cze cał­kiem spory kawa­łek życia, ale sie­bie całą ofia­ro­wa­łaby w imię więk­szego dobra.
Pod­sze­dłem bli­żej.
– Dla­czego ona tak wygląda? – spoj­rza­łem na Shac­kle­bolta.
Czar­no­skóry stał za mną z opusz­czo­nymi i zało­żo­nymi na sie­bie rękami. Był wypro­sto­wany i gdyby nie przyj­rzeć się jego minie która dosko­nale ujaw­niała wszel­kie emo­cje, można by stwier­dzić, że śmierć Far­rah wcale go nie poru­szyła.
– Sądzę, że naj­le­piej zosta­wić ją w takim sta­nie. Niech medycy się nią zajmą. – odparł krótko.
– Ma leżeć we wła­snej krwi? – spy­ta­łem z wyrzu­tem i posła­łem wro­gie spoj­rze­nie auro­rowi.
Męż­czy­zna tylko skrzy­wił się.
Wycza­ro­wa­łem gąbkę i miskę z cie­płą wodą po czym zabra­łem się za prze­cie­ra­nie jej twa­rzy.
Deli­kat­nymi ruchami zmy­wa­łem ślady krwi. Nie chcia­łem jej pora­nić, cho­ciaż wie­dzia­łem, że ona i tak nic nie poczuje. Teraz jest tam, wysoko i świet­nie się miewa.
Prze­siąk­nięta wodą twarz wyda­wała się, cho­ciaż przez chwilę pełna życia. Chcia­łem dać upust swoim emo­cjom, ale wie­dzia­łem, że nie jest to dobry czas ani miej­sce.
– Jedna rana kłuta i mnó­stwo otarć, roz­cięta warga i roz­bity łuk brwiowy. – odparł uzdro­wi­ciel sam do sie­bie. – poła­mane dwa żebra, skrę­ce­nie barku…
– Może tro­chę ciszej! – krzyk­ną­łem do chu­dziut­kiego chło­paka z krę­co­nymi wło­sami. – Tro­chę sza­cunku dla zmar­łej. – mruk­ną­łem nie­za­do­wo­lony, a mło­dzie­niec ucichł prze­stra­szony.
Może nie powi­nie­nem zacho­wy­wać się w taki spo­sób, w końcu cza­ro­dziej wyko­nuje tylko swoją pracę, ale wola­łem nie wie­dzieć, jakie męki spo­tkały Far­rah przed jej śmier­cią.
– Chcę ją pomścić.
– Nie możemy na to pozwo­lić. – stwier­dził auror poważ­nym gło­sem.
Odw­ró­ci­łem się na raz i obar­czy­łem aurora groź­nym spoj­rze­niem. Popa­trzy­łem mu oczy i przez chwilę utrzy­my­wa­łem kon­takt wzro­kowy. King­sley rów­nież patrzył w moje oczy. Nie chciał tyle ryzy­ko­wać. Myślał, że się prze­stra­szę. Nie było takiej opcji.
– A jak chcesz mnie powstrzy­mać? – spy­ta­łem nie odwra­ca­jąc wzroku.
Nie odpo­wie­dział mi, nie miał nade mną żad­nej wła­dzy. Nawet naj­mniej­szej…
– Tak też myśla­łem. – uśmiech­ną­łem się tylko.
Nie był to uśmiech cie­pły, był to uśmiech pełen urazy.
Odw­ró­ci­łem się powoli i wysze­dłem przez drzwi.

Rachel

Gdzie ja zosta­wi­łam ten pod­ręcz­nik?
Krą­ży­łam po pokoju i szu­ka­łam Wiel­kiej Księgi Cza­rów, którą ukrad­kiem scho­wa­łam do kufra przed odjaz­dem z Hogwartu.
Znowu zna­la­złam się przy Grim­mauld Place. Myśla­łam, że wrócę do domu, ale po ostat­nich ata­kach i moim por­wa­niu, uznano, że wśród auro­rów moja rodzina będzie bez­pieczna.
Sądzi­łam rów­nież, że będą tu Weasley­owie, ale oka­zało się, że muszą zor­ga­ni­zo­wać wesele Billa i Fleur, które mia­łoby się odbyć w środku waka­cji.
Oczy­wi­ście zosta­łam na nie od razu zapro­szona przez Freda, który oso­bi­ście odpro­wa­dził mnie do kwa­tery, obie­cu­jąc, że nie­długo się zoba­czymy.
Nie ukry­wam, że nie czu­łam się w tym miej­scu swo­bod­nie, mimo że spę­dza­łam tutaj naprawdę dużo czasu przez ostat­nie dwa lata. Mia­łam świa­do­mość, że był to rodzinny dom Syriu­sza, a co za tym idzie Regu­lusa- mojego bio­lo­gicz­nego ojca. Nie mogłam oprzeć się dziw­nemu wra­że­niu, że moja matka jest bardo zado­wo­lona z pobytu tutaj, a tacie to wcale nie prze­szka­dzało.
Ojciec, jak to ojciec od razu nawią­zał kon­takt z przebywającymi tutaj członkami Zakonu, a szcze­gól­nie upodo­bał sobie Pro­fe­sora Lupina jako przy­ja­ciela. Sporo roz­ma­wiali i potra­fili się doga­dać, mimo, że pocho­dzili z dwóch róż­nych świa­tów…
Wyrzu­ci­łam z kufra wszyst­kie rze­czy, ale księgi jak nie było, tak nie ma.
Pomy­śla­łam przez chwilę i ude­rzy­łam się w czoło, orien­tu­jąc się, że prze­cież na samym początku mogłam użyć zaklę­cia, zamiast bała­ga­nić w pokoju.
Wycią­gnęła różdżkę z buta i unio­słam ją do góry.
– Accio księga!
W jed­nej chwili książka, wydo­staw­szy się z bluzy, poja­wiła się w mojej ręce.
– Tyle czasu tu prze­by­wam, a na­dal się nie przy­zwy­cza­iłam do… magii.
Odw­ró­ci­łam się w stronę drzwi.
– A co Ty tutaj robisz, mamo? – spy­ta­łam, cho­wa­jąc księgę za plecy.
– Nie nie musisz tego cho­wać. -odparła, opie­ra­jąc się o fra­mugę drzwi. – Już nie.
Spoj­rzałam na zie­mię, po czym uznaw­szy, że mama ma rację, odło­ży­łam pod­ręcz­nik na komodę.
– Możemy poroz­ma­wiać? – spy­tała. – O Twoim bio­lo­gicz­nym ojcu?
– Musimy do tego wra­cać? – usia­dłam nie­chęt­nie na krze­śle.
– Nie słonko. – rów­nież usia­dła. – Możesz pytać o co chcesz.
– Wystar­czy mi to co wiem, mamo. – prych­nę­łam.
– A nie chcesz wie­dzieć co znaj­duje się na rysun­kach, które ukra­dziono? – odparła tajem­ni­czo.
– Skąd o nich…
– Wiem o wszyst­kim co się tu dzieje. Sporo czasu spę­dzam z auro­rami, wypy­tali mnie chyba o wszystko co ma jakiś zwią­zek z Czar­nym Panem i Twoim ojcem Rachel. Nie jest ciężko się domy­ślić.
– Skoro powie­działaś już auro­rom, mnie nie musisz nic mówić.
– Wła­śnie tego się oba­wiam ale muszę. – odparła smutno, a ja tylko spu­ści­łam wzrok. – Nie bez powodu to Cie­bie Rachel chcą dopaść.
– Nie. – zaprze­czyłam- Dla­czego?




– Nie jesteś zwy­czajna Rachel, w każ­dym razie nie w taki spo­sób w jaki chcesz. Zro­zum, to że Twoim ojcem jest Regu­lus już jest nie­zwy­kłe. On jako jeden z nie­wielu oparł się złu i chciał mu zaszko­dzić.
– Mamo, nie pró­buj mnie prze­ko­nać, że Regu­lus był w porządku. Wiele osób pewno przez niego zgi­nęło… a może nawet z jego ręki. – poki­wa­łam głową. – Czego by nie doko­nał, śmier­cio­żercą i tak pozo­sta­nie. – wsta­łam i pode­szłam do okna.
Przez chwilę w ciszy obser­wo­wa­łam jak przez cia­sną ulicę prze­jeż­dżają samo­chody. Świa­tło latarni padało wprost do okna. Gdzieś tam bokiem ulicy, prze­cha­dzała się para zako­cha­nych w sobie ludzi.
Wyglą­dali tak jakby żyli bez trosk. Trzy­mali się za ręce i uśmie­chali cie­pło do sie­bie, nawet nie zda­jąc sobie sprawy z tego jak bar­dzo świat zaczyna się zmie­niać.
Bar­dzo im tego zazdro­ści­łam.
– Twój ojciec…
– To nie jest mój praw­dziwy ojciec. – uprze­dzi­łam, nie odry­wa­jąc wzroku od okna. – Nie mam ojca.
Nastą­piła chwi­lowa cisza.
– Regu­lus oddał życie, dla dobra sprawy. Zgi­nął przez to co wie­dział i chciał to wyko­rzy­stać.
– Cie­bie wyko­rzy­stał.
Mówiąc to, spoj­rzałam na mamę. Na jej twa­rzy malo­wała się bez­sil­ność, mie­sza­jąca się z smut­kiem. Spoj­rzała na zie­mię, a póź­niej na bok, uśmie­cha­jąc się bez­rad­nie.




Wie­dzia­łam, że nie powin­nam oskar­żać mamę o to co jej się wyda­rzyło. Jed­nak byłam zła… już sama nie wie­działam, czy bar­dziej za to kim był Regu­lus, czy za to kim się oka­zał.
– Nie zamie­rzam się z Tobą kłó­cić Rachel, tym bar­dziej, że obie patrzymy na sytu­acje ina­czej. – odparła surowo mama. – Chcę tylko abyś wie­działa, że to Ty musisz zna­leźć to czego tak chce Vol­de­mort.
Spoj­rzałam na podłogę z nie­do­wie­rza­niem.
– Masz. – wstała z miej­sca. – Tu są repliki tych rysun­ków. – poło­żyła mały stos kar­tek na stół.
Pode­szłam bli­żej i dostrze­głam jak mama układa szkice po kolei zakry­wa­jąc każdą wolną powierzch­nię stołu.
– Nie są to dokładne. Nie­stety pamięć już nie taka sama jak kie­dyś, ale wydaje mi się, że to powinno wystar­czyć.
– Mamo, ale…
– Są ponu­me­ro­wane, żebyś nie pomy­liła kolej­no­ści. Osobny rysu­nek nic nie uka­rze, ale
razem stwo­rzą swo­jego rodzaju mapkę.
– Mamo…– pró­bo­wa­łam się wtrą­cić.
– Dopro­wa­dzi Cię ona do miej­sca gdzie kie­dyś prze­by­wa­łam z Regu­lusem, miej­sca, gdzie naj­praw­do­po­dob­niej został ukryty przedmiot, który zaszko­dzi Vol­de­mortowi. – kon­ty­nu­owała.
– Skąd ty…
– Jeśli będziesz potrze­bo­wała infor­ma­cji zapy­taj Stworka, on będzie wie­dział wię­cej.
– Mamo spójrz na mnie. – zła­pa­łam ją za ramię i odwró­ci­łam w swoją stronę.
– Nie musisz teraz tego robić Rachel. Gdy przyj­dzie odpo­wiedni czas, poczu­jesz to…– dodała, jakby czy­ta­jąc mi w myślach.– Vol­de­mort w końcu zorien­tuje się, że tylko Ty będziesz potra­fiła odzy­skać przedmiot.
Wzię­łam głę­boki oddech.
– Czy Ty chcesz żebym w ogóle tak ryzy­ko­wała? – spoj­rzałam w jej oczy.
– Nie słonko. – odgar­nęła mi włosy z twa­rzy. – Ale prze­cież zosta­łaś wybrana Rachel. Twoja prze­po­wied­nia jest na to dowo­dem. Jeśli nie mogę powstrzy­mać tego co ma nadejść, chcę Ci pomóc.
– Dzię­kuję mamo. – odpar­łam i mocno przy­tu­li­łam mamę. – Jesz­cze jedno… czy wiesz co jest tym tajem­ni­czym przedmio­tem?
– Nie­stety nie. – zawa­hała się. – To wie­dział tylko Regu­lus.




Las?
Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie głucho, cicho. Nie było ani żywego ducha. Krzyknęłam raz... nic się nie stało. Krzyknęłam drugi raz a odpowiedziało mi tylko echo.
Cóż za dziwna projekcja...
Właśnie odkryłam nowe zaklęcie. Strony książki przesuwały się samoistnie, a ja znowu czułam ten dziwny niepokojący mróz.
Pełno drzew dookoła. Miałam nawet wrażenie, że nie było stamtąd ucieczki.
Chwilę później rozległ się damski głos.
"Diffindo"- Dzięki zaklęciu odcinającemu przecinanie lub rozrywanie przedmiotów to wyłącznie kwestia kontrolowania różdżki. Czar ten może być bardzo precyzyjny w odpowiednich rękach, a zaklęcia odcinającego używa się w wielu czarodziejskich rzemiosłach. To bardzo przydatne zaklęcie powinno się ćwiczyć zachowując ostrożność – jeden niewłaściwy ruch różdżką może wyrządzić ogromne szkody."
Nastąpiła cisza, którą przerwał tylko niepokojący szmer, spojrzałam w górę.
Zrobiłam natychmiastowy unik.
Pień drzewa jakby nigdy nic połamał się, a pal zaczął upadać w moją stronę.
Później zdarzyło się to jeszcze kilka razy, za każdym razem zdołałam uniknąć lecącego w moją stronę drewna.
Zrobiłam kilka kroków w tył i wydostałam z buta różdżkę, jednak w ostatnim momencie ogromny pień przygniótł moje ciało. Krzyknęłam, ale natychmiast znalazłam się z powrotem w swoim pokoju. Spojrzałam zrezygnowana na kartkę, gdzie w rogu pojawił się napis "Spróbuj jeszcze raz".
Mignęło białe światło, a ja przeniosłam się tym razem w inne miejsce.
Była to ulica, gdzie im dalej się spojrzało, tym bardziej zakorzeniał się cień. Po bokach stały potężne, ceglaste budynki. Przynajmniej tak mi się wydawało, do czasu kiedy zauważyłam, że z jednego z nich zaczął odrywać się cement. Wtedy już wiedziałam co się szykuje, czym prędzej wyciągnęłam różdżkę.
W tym samym momencie, potężny dach odczepił się od reszty budynku i z przerażającą szybkością pognał w moją stronę. Podniosłam rękę i pełna skupienia wypowiedziałam zaklęcie.
Z końca różdżki niemal natychmiast wystrzeliło białe światło, a dach w powietrzu przepołowił się na pół. W tym momencie otoczenie wypełnił szary dym, a gdy rozpłynął się w powietrzu stałam pomiędzy gruzami.
Uśmiechnęłam się i wróciłam do pokoju.
Miałam dziwne wrażenie, że zaklęcia zawarte w księdze są coraz prostsze. Tęskniłam do czegoś nowego. Czegoś nieznanego. Chciałabym poznać sztukę dzięki której mogłabym zaskoczyć Czarnego Pana, jak również go pokonać.
Były to tylko marzenia, ponieważ doskonale wiedziałam co trzeba zrobić, aby go zranić na tyle mocno iż stanie się znów śmiertelny.
W tym momencie usłyszałam pukanie do okna i natychmiast odwróciłam się w tamtą stronę.
- Fred? - szepnęłam wypuszczając księgę z rąk.
Podbiegłam do okna i otworzyłam okno na oścież, tak aby chłopak mógł wlecieć przez nie do pokoju na miotle,
- Zwariowałeś?- spytałam zamykając okno.- Ktoś mógł cię zobaczyć.
- Spokojnie księżniczko. Mam swoje sposoby na mugoli.- szepnął schodząc z miotły.- Dobrze znów się widzieć.- dodał, po czym pocałował mnie w policzek.
- Mnie wcale nie chodziło o mugoli.- odparłam, ponownie spoglądając zaniepokojona przez okno.- Tylko o śmierciożerców.- ściszyłam głos.
- O to też zadbałem.- mrugnął do mnie.- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Nie wygaduj bzdur Freddie,.- przytuliłam go mocno.- Dobrze wiesz, że bardzo się cieszę.
Chłopak odwzajemnił uścisk, obejmując mnie w pasie.
- Jestem trochę przewrażliwiona po prostu.- usiedliśmy na łóżku.- Ale Freddie, jest jakiś konkretny powód, że tutaj jesteś? Stało się coś?
Gryfon spojrzał na mnie wnikliwie i przez chwilę milczał. Po czym uśmiechnął się tylko troskliwie i przejechał palcem po moim policzku.
- Nie Rachel, nic poważnego. Po prostu chciałem się upewnić, że wszystko z tobą w porządku i dowiedzieć się, czy to o czym mówił Ron to prawda.
- A o czym on mówił?
-  O horkruksach. O tym, że chcecie pójść nie wiadomo gdzie. Szukać czegoś co nie wiadomo gdzie się znajduje.
- Musimy to zrobić Freddie.- odpowiedziałam nieco przygaszona, kładąc dłoń na ręce chłopaka.-  Czarny Pan musi umrzeć.
- To wiem, ale chodziło mi o to czy konkretnie i TY to musisz zrobić?- spytał, akcentując słowo "ty".
- Znasz moją przepowiednię Fred. Do szkoły i tak nie mam po co wracać... Snape jest dyrektorem...- rozejrzałam się.- On zabił Dumbledore'a.- szepnęłam nachylając się nad chłopakiem.
- To też wiem.- stwierdził, a ja spojrzałam na niego zgłupiała.- Wiesz, że Ron jet straszną paplą.
- Zauważyłam.- wypaliłam, a potem zaśmiałam się cicho, to samo zrobił Fred.
- Wygląda na to, że wciąż się żegnamy.- przerwał chwilową ciszę.- Uważaj na siebie księżniczko.
- Obiecuję, że już ostatni raz.- uśmiechnęłam się.
Chłopak tylko w odwecie pocałował mnie w czoło, a później spuścił wzrok na podłogę... prawdopodobnie po to, aby uniknąć mojego wzroku.
- Co to jest?- wstał z miejsca.
- Co, gdzie?- spytałam głupio.- Nie czekaj!
Krzyknęłam za późno, Fred już zdążył otworzyć księgę na losowej stronie.
Rozbłysło się białe światło, a oboje wylądowaliśmy w jednej w projekcji.
Wyglądała bardzo podobnie jak poprzednia, ciemna ulica, po obu stronach usytuowane były bardzo stare budynki, a im dalej zajrzało się wgłąb uliczki, tym bardziej zakorzeniał się cień.
- Rachel, nie chciałbym być upierdliwy ale co to do jasnej cholery ma znaczyć?- spytał skołowany.
Nie odpowiedziałam mu. Rozglądałam się dookoła, ponieważ byłam przekonana, że słyszę jakiś dziwny szmer, co w połączeniu z sytuacją było bardziej niż niepokojące.
W chwili, gdy mrugnęłam, moim oczom ukazał się mężczyzna, jednak nie wyglądał normalnie.
Miał niemal przezroczyste rzęsy, rzadkie, postrzępione włosy. Cały był dziwnie bezbarwny i tak wiotki, wydawało mi się jakby z łatwością mógłby porwać go nawet najmniejszy podmuch wiatru.
- Profesor Twycross?- spytał zdębiały Fred.
- Kto taki?- szepnęłam do niego.
- Wilkie Twycross.- odpowiedział.- Pamiętam jak uczył mnie i George'a teleportacji na ostatnim roku.
- Słucham?
Spojrzałam jeszcze raz na czarodzieja. Wyglądał bardzo żywo, jednak w jego oczach można było dostrzec coś w rodzaju pustki. Jakby był jakąś maszyną czy czymś w tym rodzaju. Stał tylko z założonymi rękami na plecach i wpatrywał się pusty wzrokiem w naszą dwójkę.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć Gryfonowi, po otoczeniu rozległ się "jego głos".
Znałam go... z innych projekcji. 
- Teleportacja. Jedna z magicznych sztuk transportu. W skrócie polega ona na znikaniu i pojawianiu się w zupełnie innym miejscu przy użyciu siły woli. Jest to bardzo trudna sztuka, a błędy w jej wykonaniu mają katastrofalne skutki. Teleportacja jest najszybszą magiczną metodą dotarcia z jednego do drugiego punktu.- mówił w jednym ciągu.
- A nie mówiłem.- odpalił Fred.
Nie rozumiałam tej sytuacji. Znaczy, brałam udział w naprawdę wielu projekcjach, stworzonych przez książkę, ale w żadnej z nich nie pojawił się człowiek. Sądziłam, że była ona zdolna jedynie do projekcji pokoi i sytuacji.
- Ja...
- Pierwsza zasada.- odparł po chwili.- Zasada ce-wu-en.  Jest zasadą zapewniającą udaną teleportację, składającą się z trzech kroków: Celu (C), Woli (W) oraz Namysłu (N). Zasadę tę trzeba opanować, aby skutecznie nauczyć się teleportacji.
- Rachel, czy to jest taki jakby... książkowy Hogwart?- spytał głupio chłopak.
- Nie, przynajmniej nie zawsze.- odparłam skołowana.
- Więc co to jest?
Wiedziałam, że muszę powiedzieć prawdę. Chłopak i tak nie dałby mi spokoju.
- Fred, ta książka, którą otworzyłeś to "Wielka Księga Czarów". Jest tak zaczarowana, aby tworzyć projekcje.
- Projekcje?- wtrącił.
- Tak. Po to, aby nauczyć się używać zaklęć spisanych w środku.
- Najpierw należy skupić się na celu teleportacji. Następnie trzeba natężyć wolę, aby znaleźć się w przestrzeni celu. Na koniec konieczny jest obrót w miejscu, w czasie którego osoba teleportująca się używa namysłu, chcąc osunąć się w nicość.- odparł mężczyzna.
- Czyli to oznacza, że...- zaczął Fred.
- Oznacza, że nie wyjdziemy stąd za szybko.- dokończyłam za nim.
Oboje spojrzeliśmy zaniepokojeni na nauczyciela.
- Celem waszej teleportacji jest to miejsce.- mówiąc to, "Profesor" wskazał dłonią kawałek podłogi, na którym widniał czerwony okrąg.- Najpierw dziewczyna. Wystąp.
Posłałam przepraszające spojrzenie Fredowi, a potem zrobiłam dwa kroki do przodu.
- Skoncentruj się na tym okręgu, później wytęż wolę i zechciej się znaleźć na przestrzeni tego miejsca. Ostatnim krokiem jest obrót w miejscu. Ważne jest, aby w tym samym czasie nie tracić namysłu.
Przytaknęłam na wznak zrozumienia i starałam się skoncentrować na jednym celu. Patrzyłam skupionym wzrokiem na jedno miejsce i starałam się zechcieć znaleźć się w tym okręgu. Gdy byłam przekonana, że wystarczająco natężyłam wolę, zrobiłam szybki obrót, przy czym odruchowo zamknęłam oczy.
Jednak sztuka teleportacji nie była aż taką prostą sprawą. Sztuczka nie wyszła, a ja poczułam się jak idiotka kręcąc się w miejscu bez konkretnego skutku.
- Czy ja powiedziałem, że trzeba zamykać oczy próbując się teleportować?- spytał oschłym tonem, a ja spuściłam wzrok na podłogę.- Próbuj jeszcze raz!- zarządził tonem nie wnoszącym sprzeciwu.
Skinęłam słabo głową, po czym odtworzyłam to, co zrobiłam prędzej, próbując tym samym nie zamknąć oczu. Jednak i tym razem nie potrafiłam się teleportować, ponieważ przez ten cały czas starałam się nie zamknąć oczu, pewnie ta myśl nie pozwoliła skupić mi się na celu.
 - Troll!- krzyknął nerwowo.- Teraz chłopak.
Odwróciłam się na pięcie i wściekła pomaszerowałam na swoje miejsce. Niby wiedziałam, że nie jest to Hogwart i tak naprawdę ta "projekcja" nie ma prawa dawać mi ocen, nawet jeśli czarodziej na którym jest ona wzorowana ma status profesora i uczy w Hogwarcie, ale i tak byłam pełna żalu za to jak mnie potraktowano.
- Nie przejmuj się Rachel, teleportacja to już wyższy poziom.- odparł łobuziarsko Fred i mrugnął do mnie znacząco.
- A myślisz, że tobie wyjdzie?- prychnęłam chamsko.
Chłopak tylko pokiwał teatralnie głową i odwrócił wzrok w stronę okręgu. Nie minęło kilka sekund, a usłyszałam ciche piknięcie. Chwilę później Gryfon znalazł się idealnie pośrodku okręgu, aż otworzyłam oczy ze zdziwienia. Kompletnie zapomniałam, że bliźniacy używali tej sztuki wcześniej.
- Idealnie, wspaniale.- wybuchł rozradowany profesor.- Dziewczyna powinna się od niego uczyć.
Mężczyzna miał naprawdę bardzo zmienne humorki.
- Mówiłem, że to wyższa sztuka.- zaśmiał się głośno Weasley, podchodząc do mnie.
- To niesprawiedliwe. Ty już się tego uczyłeś.- założyłam ręce na piersi.- Po za tym ten profesor jest bardzo uporczywy.
- Dlatego większość z nas nazywała go "Celnie Walniętym Namolcem", lub po prostu "Cewnikiem".- zażartował chłopak, a ja mimowolnie wybuchnęłam cichym śmiechem.
- Albo Centralnie węźlasty narwaniec.- szepnęłam do chłopaka, na co on tylko zaśmiał się lekko.
Bawiło mnie to jak bardzo te sformułowania pasowały do Twycross'a. Nie wiedziałam tylko, czy Fred zaśmiał się bo musiał, czy naprawdę zrozumiał znaczenie słowa "węźlasty".
- Teraz spróbujemy teleportacji na dłuższą odległość.
Mówiąc to, wskazał miejsce gdzie w mgnieniu oka rozstąpiła się ziemia, tworząc coś na kształt głębokiego wąwozu.
- Ej Fred, jeśli potrafisz się teleportować...- szepnęłam do niego trochę przestraszona.
- Powiadasz?- spytał, najwyraźniej wiedząc o co mi chodzi.- Za trzy dwa, jeden!
W tym momencie chwyciłam się mocno chłopaka. Zrobiło mi się mgliście przed oczami.
Poczułam, że ramię Freda wymyka mi się z ręki, dlatego wzmocniłam uścisk. W następnym momencie ogarnęła mnie ciemność, a ze wszystkich stron coś zaczęło na mnie mocno napierać. Zabrakło mi oddechu, żelazna obręcz ścisnęła moją klatkę piersiową, gałki oczne zostały wepchnięte w głąb oczodołów, bębenki uszne w głąb czaszki, a potem...
Zachłysnęłam się chłodnym powietrzem i otworzyłam załzawione oczy.
Nie teleportowałam się od dłuższego czasu, dlatego trochę zajęło mi dojście do siebie.
Fred nic nie mówił, stał i patrzył na mnie zaniepokojony. Później przybliżył się do mnie i mocno złapał mnie w pasie, abym nie upadła.
Uspokoiłam nieco oddech i otarłam łzy z oczu, później uspokoiłam się i choć Gryfon wzmocnił uścisk w obawie przed moim zasłabnięciem, wyprostowałam się, spoglądając w oczy chłopaka.
- Za pierwszym razem poszło ci trochę lepiej.- odparł opiekuńczo i przytulił do siebie.
- To wiem, czuję.- prychnęłam słabo, ale objęłam rękoma szyję Freda, dopóki nie odzyskałam pełnej świadomości.

David

- Sarrah!- krzyknąłem tak głośno jak tylko zdołałem.- Wychodź! Przecież o mnie ci chodziło!
Wróciłem do miejsca gdzie Farrah została zabita przez własną siostrę, była to zwykła mugolska szatnia. Znajdowała się ona w budynku, gdzie usytuowało się przejście do miejsca, w którym przebywali członkowie Kręgu Niezrzeszonych.
- Sarrah! Chcę ją pomścić!- krzyczałem tak głośno, że aż zabrakło mi tchu w piersiach.- Stań do walki!
Rozglądałem się niespokojnie, a każdy, chociażby najcichszy dźwięk typu szumu wiatru, który z łatwością przymknął niedomknięte drzwi odwracał moją uwagę.
Sądziłem, że dziewczyna wróci do miejsca, gdzie popełniła zbrodnię, że zrobi to z wielką chęcią, aby bez skrupułów nacieszyć się jej dokonaniem, ale nie...
Trochę czasu zajęło mi, aby zrozumieć, że jej tak naprawdę już tutaj nie ma i że żadnym magicznym znanym mi sposobem nie usłyszy mojego wołania.
Spuściłem ramiona i uderzyłem zamkniętą pięścią o jedną z szafek, aż poczułem piekący ból.
Później otworzyłem oczy i wbiłem wzrok w wgiętą w jednym miejscu półkę.
Co się ze mną dzieje?
Nie rozumiałem dlaczego tak bardzo oburzyła mnie śmierć aurorki. Pierwszy raz w moim życiu doświadczyłem tak ogromnej straty.
Straty?
Właściwie kim ona dla mnie była? Fakt, uratowała mi kilka razy życie, tak samo jak kilka razy doprowadzała mnie do wściekłości, ale co to oznacza?
Wiedziałem, że nie ma śmierci, która nie zostawiłaby śladu, ale zastanawiałem się nad tym, czy aby jej osoba nie zawróciła mi za bardzo w głowie. Prawdę mówiąc często nawiedzały mnie tego rodzaju myśli, ale nigdy nie przywiązywałem do nich za dużej uwagi.
Chciałem stąd wyjść, przecież cel mojej wizyty tutaj był jasny, ale w połowie drogi zauważyłem w kącie ślady krwi. Krwi- prawdopodobnie aurorki. Podszedłem tam, chociaż wcale tego nie chciałem.
Ukląkłem i oglądałem zaschnięte czerwone plamy, jakby były one wspaniałym dziełem sztuki.
- Nieważnie kim dla mnie była.- pomyślałem.- Ważne, że osoba która ją zabiła musi ponieść karę.
Szablon wykonany przez Melody