David |
– Chcę ją zobaczyć. – odparłem ponuro.
Posrebrzana płachta osunęła się, a moim oczom ukazało się martwe oblicze dziewczyny. Twarz pozbawiona życia, blada i opuchnięta. Zaschnięta krew i poplamione ubranie.
Nie przyznałem się do tego, że boję się tego widoku. Czułem się winny, co tylko potęgowało mój nastrój. Chciałbym cofnąć czas i nie pozwolić jej pójść samej, wiedząc jaką mocą włada jej siostra.
Teraz jestem tu, stoję obok postumentu, na którym leży martwa dziewczyna. Ta na którą czekał jeszcze całkiem spory kawałek życia, ale siebie całą ofiarowałaby w imię większego dobra.
Podszedłem bliżej.
– Dlaczego ona tak wygląda? – spojrzałem na Shacklebolta.
Czarnoskóry stał za mną z opuszczonymi i założonymi na siebie rękami. Był wyprostowany i gdyby nie przyjrzeć się jego minie która doskonale ujawniała wszelkie emocje, można by stwierdzić, że śmierć Farrah wcale go nie poruszyła.
– Sądzę, że najlepiej zostawić ją w takim stanie. Niech medycy się nią zajmą. – odparł krótko.
Czarnoskóry stał za mną z opuszczonymi i założonymi na siebie rękami. Był wyprostowany i gdyby nie przyjrzeć się jego minie która doskonale ujawniała wszelkie emocje, można by stwierdzić, że śmierć Farrah wcale go nie poruszyła.
– Sądzę, że najlepiej zostawić ją w takim stanie. Niech medycy się nią zajmą. – odparł krótko.
– Ma leżeć we własnej krwi? – spytałem z wyrzutem i posłałem wrogie spojrzenie aurorowi.
Mężczyzna tylko skrzywił się.
Wyczarowałem gąbkę i miskę z ciepłą wodą po czym zabrałem się za przecieranie jej twarzy.
Delikatnymi ruchami zmywałem ślady krwi. Nie chciałem jej poranić, chociaż wiedziałem, że ona i tak nic nie poczuje. Teraz jest tam, wysoko i świetnie się miewa.
Przesiąknięta wodą twarz wydawała się, chociaż przez chwilę pełna życia. Chciałem dać upust swoim emocjom, ale wiedziałem, że nie jest to dobry czas ani miejsce.
– Jedna rana kłuta i mnóstwo otarć, rozcięta warga i rozbity łuk brwiowy. – odparł uzdrowiciel sam do siebie. – połamane dwa żebra, skręcenie barku…
– Może trochę ciszej! – krzyknąłem do chudziutkiego chłopaka z kręconymi włosami. – Trochę szacunku dla zmarłej. – mruknąłem niezadowolony, a młodzieniec ucichł przestraszony.
Może nie powinienem zachowywać się w taki sposób, w końcu czarodziej wykonuje tylko swoją pracę, ale wolałem nie wiedzieć, jakie męki spotkały Farrah przed jej śmiercią.
– Chcę ją pomścić.
– Nie możemy na to pozwolić. – stwierdził auror poważnym głosem.
Odwróciłem się na raz i obarczyłem aurora groźnym spojrzeniem. Popatrzyłem mu oczy i przez chwilę utrzymywałem kontakt wzrokowy. Kingsley również patrzył w moje oczy. Nie chciał tyle ryzykować. Myślał, że się przestraszę. Nie było takiej opcji.
– A jak chcesz mnie powstrzymać? – spytałem nie odwracając wzroku.
Nie odpowiedział mi, nie miał nade mną żadnej władzy. Nawet najmniejszej…
– Tak też myślałem. – uśmiechnąłem się tylko.
Nie był to uśmiech ciepły, był to uśmiech pełen urazy.
Odwróciłem się powoli i wyszedłem przez drzwi.
Mężczyzna tylko skrzywił się.
Wyczarowałem gąbkę i miskę z ciepłą wodą po czym zabrałem się za przecieranie jej twarzy.
Delikatnymi ruchami zmywałem ślady krwi. Nie chciałem jej poranić, chociaż wiedziałem, że ona i tak nic nie poczuje. Teraz jest tam, wysoko i świetnie się miewa.
Przesiąknięta wodą twarz wydawała się, chociaż przez chwilę pełna życia. Chciałem dać upust swoim emocjom, ale wiedziałem, że nie jest to dobry czas ani miejsce.
– Jedna rana kłuta i mnóstwo otarć, rozcięta warga i rozbity łuk brwiowy. – odparł uzdrowiciel sam do siebie. – połamane dwa żebra, skręcenie barku…
– Może trochę ciszej! – krzyknąłem do chudziutkiego chłopaka z kręconymi włosami. – Trochę szacunku dla zmarłej. – mruknąłem niezadowolony, a młodzieniec ucichł przestraszony.
Może nie powinienem zachowywać się w taki sposób, w końcu czarodziej wykonuje tylko swoją pracę, ale wolałem nie wiedzieć, jakie męki spotkały Farrah przed jej śmiercią.
– Chcę ją pomścić.
– Nie możemy na to pozwolić. – stwierdził auror poważnym głosem.
Odwróciłem się na raz i obarczyłem aurora groźnym spojrzeniem. Popatrzyłem mu oczy i przez chwilę utrzymywałem kontakt wzrokowy. Kingsley również patrzył w moje oczy. Nie chciał tyle ryzykować. Myślał, że się przestraszę. Nie było takiej opcji.
– A jak chcesz mnie powstrzymać? – spytałem nie odwracając wzroku.
Nie odpowiedział mi, nie miał nade mną żadnej władzy. Nawet najmniejszej…
– Tak też myślałem. – uśmiechnąłem się tylko.
Nie był to uśmiech ciepły, był to uśmiech pełen urazy.
Odwróciłem się powoli i wyszedłem przez drzwi.
Rachel |
Gdzie ja zostawiłam ten podręcznik?
Krążyłam po pokoju i szukałam Wielkiej Księgi Czarów, którą ukradkiem schowałam do kufra przed odjazdem z Hogwartu.
Znowu znalazłam się przy Grimmauld Place. Myślałam, że wrócę do domu, ale po ostatnich atakach i moim porwaniu, uznano, że wśród aurorów moja rodzina będzie bezpieczna.
Sądziłam również, że będą tu Weasleyowie, ale okazało się, że muszą zorganizować wesele Billa i Fleur, które miałoby się odbyć w środku wakacji.
Oczywiście zostałam na nie od razu zaproszona przez Freda, który osobiście odprowadził mnie do kwatery, obiecując, że niedługo się zobaczymy.
Nie ukrywam, że nie czułam się w tym miejscu swobodnie, mimo że spędzałam tutaj naprawdę dużo czasu przez ostatnie dwa lata. Miałam świadomość, że był to rodzinny dom Syriusza, a co za tym idzie Regulusa- mojego biologicznego ojca. Nie mogłam oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że moja matka jest bardo zadowolona z pobytu tutaj, a tacie to wcale nie przeszkadzało.
Ojciec, jak to ojciec od razu nawiązał kontakt z przebywającymi tutaj członkami Zakonu, a szczególnie upodobał sobie Profesora Lupina jako przyjaciela. Sporo rozmawiali i potrafili się dogadać, mimo, że pochodzili z dwóch różnych światów…
Wyrzuciłam z kufra wszystkie rzeczy, ale księgi jak nie było, tak nie ma.
Pomyślałam przez chwilę i uderzyłam się w czoło, orientując się, że przecież na samym początku mogłam użyć zaklęcia, zamiast bałaganić w pokoju.
Wyciągnęła różdżkę z buta i uniosłam ją do góry.
– Accio księga!
W jednej chwili książka, wydostawszy się z bluzy, pojawiła się w mojej ręce.
– Tyle czasu tu przebywam, a nadal się nie przyzwyczaiłam do… magii.
Odwróciłam się w stronę drzwi.
– A co Ty tutaj robisz, mamo? – spytałam, chowając księgę za plecy.
– Nie nie musisz tego chować. -odparła, opierając się o framugę drzwi. – Już nie.
Spojrzałam na ziemię, po czym uznawszy, że mama ma rację, odłożyłam podręcznik na komodę.
– Możemy porozmawiać? – spytała. – O Twoim biologicznym ojcu?
– Musimy do tego wracać? – usiadłam niechętnie na krześle.
– Nie słonko. – również usiadła. – Możesz pytać o co chcesz.
– Wystarczy mi to co wiem, mamo. – prychnęłam.
– A nie chcesz wiedzieć co znajduje się na rysunkach, które ukradziono? – odparła tajemniczo.
– Skąd o nich…
– Wiem o wszystkim co się tu dzieje. Sporo czasu spędzam z aurorami, wypytali mnie chyba o wszystko co ma jakiś związek z Czarnym Panem i Twoim ojcem Rachel. Nie jest ciężko się domyślić.
– Skoro powiedziałaś już aurorom, mnie nie musisz nic mówić.
– Właśnie tego się obawiam ale muszę. – odparła smutno, a ja tylko spuściłam wzrok. – Nie bez powodu to Ciebie Rachel chcą dopaść.
– Nie. – zaprzeczyłam- Dlaczego?
– Nie jesteś zwyczajna Rachel, w każdym razie nie w taki sposób w jaki chcesz. Zrozum, to że Twoim ojcem jest Regulus już jest niezwykłe. On jako jeden z niewielu oparł się złu i chciał mu zaszkodzić.
– Mamo, nie próbuj mnie przekonać, że Regulus był w porządku. Wiele osób pewno przez niego zginęło… a może nawet z jego ręki. – pokiwałam głową. – Czego by nie dokonał, śmierciożercą i tak pozostanie. – wstałam i podeszłam do okna.
Przez chwilę w ciszy obserwowałam jak przez ciasną ulicę przejeżdżają samochody. Światło latarni padało wprost do okna. Gdzieś tam bokiem ulicy, przechadzała się para zakochanych w sobie ludzi.
Wyglądali tak jakby żyli bez trosk. Trzymali się za ręce i uśmiechali ciepło do siebie, nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak bardzo świat zaczyna się zmieniać.
Bardzo im tego zazdrościłam.
– Twój ojciec…
– To nie jest mój prawdziwy ojciec. – uprzedziłam, nie odrywając wzroku od okna. – Nie mam ojca.
Nastąpiła chwilowa cisza.
– Regulus oddał życie, dla dobra sprawy. Zginął przez to co wiedział i chciał to wykorzystać.
– Ciebie wykorzystał.
Mówiąc to, spojrzałam na mamę. Na jej twarzy malowała się bezsilność, mieszająca się z smutkiem. Spojrzała na ziemię, a później na bok, uśmiechając się bezradnie.
Wiedziałam, że nie powinnam oskarżać mamę o to co jej się wydarzyło. Jednak byłam zła… już sama nie wiedziałam, czy bardziej za to kim był Regulus, czy za to kim się okazał.
– Nie zamierzam się z Tobą kłócić Rachel, tym bardziej, że obie patrzymy na sytuacje inaczej. – odparła surowo mama. – Chcę tylko abyś wiedziała, że to Ty musisz znaleźć to czego tak chce Voldemort.
Spojrzałam na podłogę z niedowierzaniem.
– Masz. – wstała z miejsca. – Tu są repliki tych rysunków. – położyła mały stos kartek na stół.
Podeszłam bliżej i dostrzegłam jak mama układa szkice po kolei zakrywając każdą wolną powierzchnię stołu.
– Nie są to dokładne. Niestety pamięć już nie taka sama jak kiedyś, ale wydaje mi się, że to powinno wystarczyć.
– Mamo, ale…
– Są ponumerowane, żebyś nie pomyliła kolejności. Osobny rysunek nic nie ukarze, ale
razem stworzą swojego rodzaju mapkę.
– Mamo…– próbowałam się wtrącić.
– Doprowadzi Cię ona do miejsca gdzie kiedyś przebywałam z Regulusem, miejsca, gdzie najprawdopodobniej został ukryty przedmiot, który zaszkodzi Voldemortowi. – kontynuowała.
– Skąd ty…
– Jeśli będziesz potrzebowała informacji zapytaj Stworka, on będzie wiedział więcej.
– Mamo spójrz na mnie. – złapałam ją za ramię i odwróciłam w swoją stronę.
– Nie musisz teraz tego robić Rachel. Gdy przyjdzie odpowiedni czas, poczujesz to…– dodała, jakby czytając mi w myślach.– Voldemort w końcu zorientuje się, że tylko Ty będziesz potrafiła odzyskać przedmiot.
Wzięłam głęboki oddech.
– Czy Ty chcesz żebym w ogóle tak ryzykowała? – spojrzałam w jej oczy.
– Nie słonko. – odgarnęła mi włosy z twarzy. – Ale przecież zostałaś wybrana Rachel. Twoja przepowiednia jest na to dowodem. Jeśli nie mogę powstrzymać tego co ma nadejść, chcę Ci pomóc.
– Dziękuję mamo. – odparłam i mocno przytuliłam mamę. – Jeszcze jedno… czy wiesz co jest tym tajemniczym przedmiotem?
– Niestety nie. – zawahała się. – To wiedział tylko Regulus.
Las?
Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie głucho, cicho. Nie było ani żywego ducha. Krzyknęłam raz... nic się nie stało. Krzyknęłam drugi raz a odpowiedziało mi tylko echo.
Cóż za dziwna projekcja...
Właśnie odkryłam nowe zaklęcie. Strony książki przesuwały się samoistnie, a ja znowu czułam ten dziwny niepokojący mróz.
Pełno drzew dookoła. Miałam nawet wrażenie, że nie było stamtąd ucieczki.
Chwilę później rozległ się damski głos.
"Diffindo"- Dzięki zaklęciu odcinającemu przecinanie lub rozrywanie przedmiotów to wyłącznie kwestia kontrolowania różdżki. Czar ten może być bardzo precyzyjny w odpowiednich rękach, a zaklęcia odcinającego używa się w wielu czarodziejskich rzemiosłach. To bardzo przydatne zaklęcie powinno się ćwiczyć zachowując ostrożność – jeden niewłaściwy ruch różdżką może wyrządzić ogromne szkody."
Nastąpiła cisza, którą przerwał tylko niepokojący szmer, spojrzałam w górę.
Zrobiłam natychmiastowy unik.
Pień drzewa jakby nigdy nic połamał się, a pal zaczął upadać w moją stronę.
Później zdarzyło się to jeszcze kilka razy, za każdym razem zdołałam uniknąć lecącego w moją stronę drewna.
Zrobiłam kilka kroków w tył i wydostałam z buta różdżkę, jednak w ostatnim momencie ogromny pień przygniótł moje ciało. Krzyknęłam, ale natychmiast znalazłam się z powrotem w swoim pokoju. Spojrzałam zrezygnowana na kartkę, gdzie w rogu pojawił się napis "Spróbuj jeszcze raz".
Mignęło białe światło, a ja przeniosłam się tym razem w inne miejsce.
Była to ulica, gdzie im dalej się spojrzało, tym bardziej zakorzeniał się cień. Po bokach stały potężne, ceglaste budynki. Przynajmniej tak mi się wydawało, do czasu kiedy zauważyłam, że z jednego z nich zaczął odrywać się cement. Wtedy już wiedziałam co się szykuje, czym prędzej wyciągnęłam różdżkę.
W tym samym momencie, potężny dach odczepił się od reszty budynku i z przerażającą szybkością pognał w moją stronę. Podniosłam rękę i pełna skupienia wypowiedziałam zaklęcie.
Z końca różdżki niemal natychmiast wystrzeliło białe światło, a dach w powietrzu przepołowił się na pół. W tym momencie otoczenie wypełnił szary dym, a gdy rozpłynął się w powietrzu stałam pomiędzy gruzami.
Uśmiechnęłam się i wróciłam do pokoju.
Miałam dziwne wrażenie, że zaklęcia zawarte w księdze są coraz prostsze. Tęskniłam do czegoś nowego. Czegoś nieznanego. Chciałabym poznać sztukę dzięki której mogłabym zaskoczyć Czarnego Pana, jak również go pokonać.
Były to tylko marzenia, ponieważ doskonale wiedziałam co trzeba zrobić, aby go zranić na tyle mocno iż stanie się znów śmiertelny.
W tym momencie usłyszałam pukanie do okna i natychmiast odwróciłam się w tamtą stronę.
- Fred? - szepnęłam wypuszczając księgę z rąk.
Podbiegłam do okna i otworzyłam okno na oścież, tak aby chłopak mógł wlecieć przez nie do pokoju na miotle,
- Zwariowałeś?- spytałam zamykając okno.- Ktoś mógł cię zobaczyć.
- Spokojnie księżniczko. Mam swoje sposoby na mugoli.- szepnął schodząc z miotły.- Dobrze znów się widzieć.- dodał, po czym pocałował mnie w policzek.
- Mnie wcale nie chodziło o mugoli.- odparłam, ponownie spoglądając zaniepokojona przez okno.- Tylko o śmierciożerców.- ściszyłam głos.
- O to też zadbałem.- mrugnął do mnie.- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Nie wygaduj bzdur Freddie,.- przytuliłam go mocno.- Dobrze wiesz, że bardzo się cieszę.
Chłopak odwzajemnił uścisk, obejmując mnie w pasie.
- Jestem trochę przewrażliwiona po prostu.- usiedliśmy na łóżku.- Ale Freddie, jest jakiś konkretny powód, że tutaj jesteś? Stało się coś?
Gryfon spojrzał na mnie wnikliwie i przez chwilę milczał. Po czym uśmiechnął się tylko troskliwie i przejechał palcem po moim policzku.
- Nie Rachel, nic poważnego. Po prostu chciałem się upewnić, że wszystko z tobą w porządku i dowiedzieć się, czy to o czym mówił Ron to prawda.
- A o czym on mówił?
- O horkruksach. O tym, że chcecie pójść nie wiadomo gdzie. Szukać czegoś co nie wiadomo gdzie się znajduje.
- Musimy to zrobić Freddie.- odpowiedziałam nieco przygaszona, kładąc dłoń na ręce chłopaka.- Czarny Pan musi umrzeć.
- To wiem, ale chodziło mi o to czy konkretnie i TY to musisz zrobić?- spytał, akcentując słowo "ty".
- Znasz moją przepowiednię Fred. Do szkoły i tak nie mam po co wracać... Snape jest dyrektorem...- rozejrzałam się.- On zabił Dumbledore'a.- szepnęłam nachylając się nad chłopakiem.
- To też wiem.- stwierdził, a ja spojrzałam na niego zgłupiała.- Wiesz, że Ron jet straszną paplą.
- Zauważyłam.- wypaliłam, a potem zaśmiałam się cicho, to samo zrobił Fred.
- Wygląda na to, że wciąż się żegnamy.- przerwał chwilową ciszę.- Uważaj na siebie księżniczko.
- Obiecuję, że już ostatni raz.- uśmiechnęłam się.
Chłopak tylko w odwecie pocałował mnie w czoło, a później spuścił wzrok na podłogę... prawdopodobnie po to, aby uniknąć mojego wzroku.
- Co to jest?- wstał z miejsca.
- Co, gdzie?- spytałam głupio.- Nie czekaj!
Krzyknęłam za późno, Fred już zdążył otworzyć księgę na losowej stronie.
Rozbłysło się białe światło, a oboje wylądowaliśmy w jednej w projekcji.
Wyglądała bardzo podobnie jak poprzednia, ciemna ulica, po obu stronach usytuowane były bardzo stare budynki, a im dalej zajrzało się wgłąb uliczki, tym bardziej zakorzeniał się cień.
- Rachel, nie chciałbym być upierdliwy ale co to do jasnej cholery ma znaczyć?- spytał skołowany.
Nie odpowiedziałam mu. Rozglądałam się dookoła, ponieważ byłam przekonana, że słyszę jakiś dziwny szmer, co w połączeniu z sytuacją było bardziej niż niepokojące.
W chwili, gdy mrugnęłam, moim oczom ukazał się mężczyzna, jednak nie wyglądał normalnie.
Miał niemal przezroczyste rzęsy, rzadkie, postrzępione włosy. Cały był dziwnie bezbarwny i tak wiotki, wydawało mi się jakby z łatwością mógłby porwać go nawet najmniejszy podmuch wiatru.
- Profesor Twycross?- spytał zdębiały Fred.
- Kto taki?- szepnęłam do niego.
- Wilkie Twycross.- odpowiedział.- Pamiętam jak uczył mnie i George'a teleportacji na ostatnim roku.
- Słucham?
Spojrzałam jeszcze raz na czarodzieja. Wyglądał bardzo żywo, jednak w jego oczach można było dostrzec coś w rodzaju pustki. Jakby był jakąś maszyną czy czymś w tym rodzaju. Stał tylko z założonymi rękami na plecach i wpatrywał się pusty wzrokiem w naszą dwójkę.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć Gryfonowi, po otoczeniu rozległ się "jego głos".
Znałam go... z innych projekcji.
- Teleportacja. Jedna z magicznych sztuk transportu. W skrócie polega ona na znikaniu i pojawianiu się w zupełnie innym miejscu przy użyciu siły woli. Jest to bardzo trudna sztuka, a błędy w jej wykonaniu mają katastrofalne skutki. Teleportacja jest najszybszą magiczną metodą dotarcia z jednego do drugiego punktu.- mówił w jednym ciągu.
- A nie mówiłem.- odpalił Fred.
Nie rozumiałam tej sytuacji. Znaczy, brałam udział w naprawdę wielu projekcjach, stworzonych przez książkę, ale w żadnej z nich nie pojawił się człowiek. Sądziłam, że była ona zdolna jedynie do projekcji pokoi i sytuacji.
- Ja...
- Pierwsza zasada.- odparł po chwili.- Zasada ce-wu-en. Jest zasadą zapewniającą udaną teleportację, składającą się z trzech kroków: Celu (C), Woli (W) oraz Namysłu (N). Zasadę tę trzeba opanować, aby skutecznie nauczyć się teleportacji.
- Rachel, czy to jest taki jakby... książkowy Hogwart?- spytał głupio chłopak.
- Nie, przynajmniej nie zawsze.- odparłam skołowana.
- Więc co to jest?
Wiedziałam, że muszę powiedzieć prawdę. Chłopak i tak nie dałby mi spokoju.
- Fred, ta książka, którą otworzyłeś to "Wielka Księga Czarów". Jest tak zaczarowana, aby tworzyć projekcje.
- Projekcje?- wtrącił.
- Tak. Po to, aby nauczyć się używać zaklęć spisanych w środku.
- Najpierw należy skupić się na celu teleportacji. Następnie trzeba natężyć wolę, aby znaleźć się w przestrzeni celu. Na koniec konieczny jest obrót w miejscu, w czasie którego osoba teleportująca się używa namysłu, chcąc osunąć się w nicość.- odparł mężczyzna.
- Czyli to oznacza, że...- zaczął Fred.
- Oznacza, że nie wyjdziemy stąd za szybko.- dokończyłam za nim.
Oboje spojrzeliśmy zaniepokojeni na nauczyciela.
- Celem waszej teleportacji jest to miejsce.- mówiąc to, "Profesor" wskazał dłonią kawałek podłogi, na którym widniał czerwony okrąg.- Najpierw dziewczyna. Wystąp.
Posłałam przepraszające spojrzenie Fredowi, a potem zrobiłam dwa kroki do przodu.
- Skoncentruj się na tym okręgu, później wytęż wolę i zechciej się znaleźć na przestrzeni tego miejsca. Ostatnim krokiem jest obrót w miejscu. Ważne jest, aby w tym samym czasie nie tracić namysłu.
Przytaknęłam na wznak zrozumienia i starałam się skoncentrować na jednym celu. Patrzyłam skupionym wzrokiem na jedno miejsce i starałam się zechcieć znaleźć się w tym okręgu. Gdy byłam przekonana, że wystarczająco natężyłam wolę, zrobiłam szybki obrót, przy czym odruchowo zamknęłam oczy.
Jednak sztuka teleportacji nie była aż taką prostą sprawą. Sztuczka nie wyszła, a ja poczułam się jak idiotka kręcąc się w miejscu bez konkretnego skutku.
- Czy ja powiedziałem, że trzeba zamykać oczy próbując się teleportować?- spytał oschłym tonem, a ja spuściłam wzrok na podłogę.- Próbuj jeszcze raz!- zarządził tonem nie wnoszącym sprzeciwu.
Skinęłam słabo głową, po czym odtworzyłam to, co zrobiłam prędzej, próbując tym samym nie zamknąć oczu. Jednak i tym razem nie potrafiłam się teleportować, ponieważ przez ten cały czas starałam się nie zamknąć oczu, pewnie ta myśl nie pozwoliła skupić mi się na celu.
- Troll!- krzyknął nerwowo.- Teraz chłopak.
Odwróciłam się na pięcie i wściekła pomaszerowałam na swoje miejsce. Niby wiedziałam, że nie jest to Hogwart i tak naprawdę ta "projekcja" nie ma prawa dawać mi ocen, nawet jeśli czarodziej na którym jest ona wzorowana ma status profesora i uczy w Hogwarcie, ale i tak byłam pełna żalu za to jak mnie potraktowano.
- Nie przejmuj się Rachel, teleportacja to już wyższy poziom.- odparł łobuziarsko Fred i mrugnął do mnie znacząco.
- A myślisz, że tobie wyjdzie?- prychnęłam chamsko.
Chłopak tylko pokiwał teatralnie głową i odwrócił wzrok w stronę okręgu. Nie minęło kilka sekund, a usłyszałam ciche piknięcie. Chwilę później Gryfon znalazł się idealnie pośrodku okręgu, aż otworzyłam oczy ze zdziwienia. Kompletnie zapomniałam, że bliźniacy używali tej sztuki wcześniej.
- Idealnie, wspaniale.- wybuchł rozradowany profesor.- Dziewczyna powinna się od niego uczyć.
Mężczyzna miał naprawdę bardzo zmienne humorki.
- Mówiłem, że to wyższa sztuka.- zaśmiał się głośno Weasley, podchodząc do mnie.
- To niesprawiedliwe. Ty już się tego uczyłeś.- założyłam ręce na piersi.- Po za tym ten profesor jest bardzo uporczywy.
- Dlatego większość z nas nazywała go "Celnie Walniętym Namolcem", lub po prostu "Cewnikiem".- zażartował chłopak, a ja mimowolnie wybuchnęłam cichym śmiechem.
- Albo Centralnie węźlasty narwaniec.- szepnęłam do chłopaka, na co on tylko zaśmiał się lekko.
Bawiło mnie to jak bardzo te sformułowania pasowały do Twycross'a. Nie wiedziałam tylko, czy Fred zaśmiał się bo musiał, czy naprawdę zrozumiał znaczenie słowa "węźlasty".
- Teraz spróbujemy teleportacji na dłuższą odległość.
Mówiąc to, wskazał miejsce gdzie w mgnieniu oka rozstąpiła się ziemia, tworząc coś na kształt głębokiego wąwozu.
- Ej Fred, jeśli potrafisz się teleportować...- szepnęłam do niego trochę przestraszona.
- Powiadasz?- spytał, najwyraźniej wiedząc o co mi chodzi.- Za trzy dwa, jeden!
W tym momencie chwyciłam się mocno chłopaka. Zrobiło mi się mgliście przed oczami.
Poczułam, że ramię Freda wymyka mi się z ręki, dlatego wzmocniłam uścisk. W następnym momencie ogarnęła mnie ciemność, a ze wszystkich stron coś zaczęło na mnie mocno napierać. Zabrakło mi oddechu, żelazna obręcz ścisnęła moją klatkę piersiową, gałki oczne zostały wepchnięte w głąb oczodołów, bębenki uszne w głąb czaszki, a potem...
Zachłysnęłam się chłodnym powietrzem i otworzyłam załzawione oczy.
Nie teleportowałam się od dłuższego czasu, dlatego trochę zajęło mi dojście do siebie.
Fred nic nie mówił, stał i patrzył na mnie zaniepokojony. Później przybliżył się do mnie i mocno złapał mnie w pasie, abym nie upadła.
Uspokoiłam nieco oddech i otarłam łzy z oczu, później uspokoiłam się i choć Gryfon wzmocnił uścisk w obawie przed moim zasłabnięciem, wyprostowałam się, spoglądając w oczy chłopaka.
- Za pierwszym razem poszło ci trochę lepiej.- odparł opiekuńczo i przytulił do siebie.
- To wiem, czuję.- prychnęłam słabo, ale objęłam rękoma szyję Freda, dopóki nie odzyskałam pełnej świadomości.
- Sarrah!- krzyknąłem tak głośno jak tylko zdołałem.- Wychodź! Przecież o mnie ci chodziło!
Wróciłem do miejsca gdzie Farrah została zabita przez własną siostrę, była to zwykła mugolska szatnia. Znajdowała się ona w budynku, gdzie usytuowało się przejście do miejsca, w którym przebywali członkowie Kręgu Niezrzeszonych.
- Sarrah! Chcę ją pomścić!- krzyczałem tak głośno, że aż zabrakło mi tchu w piersiach.- Stań do walki!
Rozglądałem się niespokojnie, a każdy, chociażby najcichszy dźwięk typu szumu wiatru, który z łatwością przymknął niedomknięte drzwi odwracał moją uwagę.
Sądziłem, że dziewczyna wróci do miejsca, gdzie popełniła zbrodnię, że zrobi to z wielką chęcią, aby bez skrupułów nacieszyć się jej dokonaniem, ale nie...
Trochę czasu zajęło mi, aby zrozumieć, że jej tak naprawdę już tutaj nie ma i że żadnym magicznym znanym mi sposobem nie usłyszy mojego wołania.
Spuściłem ramiona i uderzyłem zamkniętą pięścią o jedną z szafek, aż poczułem piekący ból.
Później otworzyłem oczy i wbiłem wzrok w wgiętą w jednym miejscu półkę.
Co się ze mną dzieje?
Nie rozumiałem dlaczego tak bardzo oburzyła mnie śmierć aurorki. Pierwszy raz w moim życiu doświadczyłem tak ogromnej straty.
Straty?
Właściwie kim ona dla mnie była? Fakt, uratowała mi kilka razy życie, tak samo jak kilka razy doprowadzała mnie do wściekłości, ale co to oznacza?
Wiedziałem, że nie ma śmierci, która nie zostawiłaby śladu, ale zastanawiałem się nad tym, czy aby jej osoba nie zawróciła mi za bardzo w głowie. Prawdę mówiąc często nawiedzały mnie tego rodzaju myśli, ale nigdy nie przywiązywałem do nich za dużej uwagi.
Chciałem stąd wyjść, przecież cel mojej wizyty tutaj był jasny, ale w połowie drogi zauważyłem w kącie ślady krwi. Krwi- prawdopodobnie aurorki. Podszedłem tam, chociaż wcale tego nie chciałem.
Ukląkłem i oglądałem zaschnięte czerwone plamy, jakby były one wspaniałym dziełem sztuki.
- Nieważnie kim dla mnie była.- pomyślałem.- Ważne, że osoba która ją zabiła musi ponieść karę.
- Najpierw należy skupić się na celu teleportacji. Następnie trzeba natężyć wolę, aby znaleźć się w przestrzeni celu. Na koniec konieczny jest obrót w miejscu, w czasie którego osoba teleportująca się używa namysłu, chcąc osunąć się w nicość.- odparł mężczyzna.
- Czyli to oznacza, że...- zaczął Fred.
- Oznacza, że nie wyjdziemy stąd za szybko.- dokończyłam za nim.
Oboje spojrzeliśmy zaniepokojeni na nauczyciela.
- Celem waszej teleportacji jest to miejsce.- mówiąc to, "Profesor" wskazał dłonią kawałek podłogi, na którym widniał czerwony okrąg.- Najpierw dziewczyna. Wystąp.
Posłałam przepraszające spojrzenie Fredowi, a potem zrobiłam dwa kroki do przodu.
- Skoncentruj się na tym okręgu, później wytęż wolę i zechciej się znaleźć na przestrzeni tego miejsca. Ostatnim krokiem jest obrót w miejscu. Ważne jest, aby w tym samym czasie nie tracić namysłu.
Przytaknęłam na wznak zrozumienia i starałam się skoncentrować na jednym celu. Patrzyłam skupionym wzrokiem na jedno miejsce i starałam się zechcieć znaleźć się w tym okręgu. Gdy byłam przekonana, że wystarczająco natężyłam wolę, zrobiłam szybki obrót, przy czym odruchowo zamknęłam oczy.
Jednak sztuka teleportacji nie była aż taką prostą sprawą. Sztuczka nie wyszła, a ja poczułam się jak idiotka kręcąc się w miejscu bez konkretnego skutku.
- Czy ja powiedziałem, że trzeba zamykać oczy próbując się teleportować?- spytał oschłym tonem, a ja spuściłam wzrok na podłogę.- Próbuj jeszcze raz!- zarządził tonem nie wnoszącym sprzeciwu.
Skinęłam słabo głową, po czym odtworzyłam to, co zrobiłam prędzej, próbując tym samym nie zamknąć oczu. Jednak i tym razem nie potrafiłam się teleportować, ponieważ przez ten cały czas starałam się nie zamknąć oczu, pewnie ta myśl nie pozwoliła skupić mi się na celu.
- Troll!- krzyknął nerwowo.- Teraz chłopak.
Odwróciłam się na pięcie i wściekła pomaszerowałam na swoje miejsce. Niby wiedziałam, że nie jest to Hogwart i tak naprawdę ta "projekcja" nie ma prawa dawać mi ocen, nawet jeśli czarodziej na którym jest ona wzorowana ma status profesora i uczy w Hogwarcie, ale i tak byłam pełna żalu za to jak mnie potraktowano.
- Nie przejmuj się Rachel, teleportacja to już wyższy poziom.- odparł łobuziarsko Fred i mrugnął do mnie znacząco.
- A myślisz, że tobie wyjdzie?- prychnęłam chamsko.
Chłopak tylko pokiwał teatralnie głową i odwrócił wzrok w stronę okręgu. Nie minęło kilka sekund, a usłyszałam ciche piknięcie. Chwilę później Gryfon znalazł się idealnie pośrodku okręgu, aż otworzyłam oczy ze zdziwienia. Kompletnie zapomniałam, że bliźniacy używali tej sztuki wcześniej.
- Idealnie, wspaniale.- wybuchł rozradowany profesor.- Dziewczyna powinna się od niego uczyć.
Mężczyzna miał naprawdę bardzo zmienne humorki.
- Mówiłem, że to wyższa sztuka.- zaśmiał się głośno Weasley, podchodząc do mnie.
- To niesprawiedliwe. Ty już się tego uczyłeś.- założyłam ręce na piersi.- Po za tym ten profesor jest bardzo uporczywy.
- Dlatego większość z nas nazywała go "Celnie Walniętym Namolcem", lub po prostu "Cewnikiem".- zażartował chłopak, a ja mimowolnie wybuchnęłam cichym śmiechem.
- Albo Centralnie węźlasty narwaniec.- szepnęłam do chłopaka, na co on tylko zaśmiał się lekko.
Bawiło mnie to jak bardzo te sformułowania pasowały do Twycross'a. Nie wiedziałam tylko, czy Fred zaśmiał się bo musiał, czy naprawdę zrozumiał znaczenie słowa "węźlasty".
- Teraz spróbujemy teleportacji na dłuższą odległość.
Mówiąc to, wskazał miejsce gdzie w mgnieniu oka rozstąpiła się ziemia, tworząc coś na kształt głębokiego wąwozu.
- Ej Fred, jeśli potrafisz się teleportować...- szepnęłam do niego trochę przestraszona.
- Powiadasz?- spytał, najwyraźniej wiedząc o co mi chodzi.- Za trzy dwa, jeden!
W tym momencie chwyciłam się mocno chłopaka. Zrobiło mi się mgliście przed oczami.
Poczułam, że ramię Freda wymyka mi się z ręki, dlatego wzmocniłam uścisk. W następnym momencie ogarnęła mnie ciemność, a ze wszystkich stron coś zaczęło na mnie mocno napierać. Zabrakło mi oddechu, żelazna obręcz ścisnęła moją klatkę piersiową, gałki oczne zostały wepchnięte w głąb oczodołów, bębenki uszne w głąb czaszki, a potem...
Zachłysnęłam się chłodnym powietrzem i otworzyłam załzawione oczy.
Nie teleportowałam się od dłuższego czasu, dlatego trochę zajęło mi dojście do siebie.
Fred nic nie mówił, stał i patrzył na mnie zaniepokojony. Później przybliżył się do mnie i mocno złapał mnie w pasie, abym nie upadła.
Uspokoiłam nieco oddech i otarłam łzy z oczu, później uspokoiłam się i choć Gryfon wzmocnił uścisk w obawie przed moim zasłabnięciem, wyprostowałam się, spoglądając w oczy chłopaka.
- Za pierwszym razem poszło ci trochę lepiej.- odparł opiekuńczo i przytulił do siebie.
- To wiem, czuję.- prychnęłam słabo, ale objęłam rękoma szyję Freda, dopóki nie odzyskałam pełnej świadomości.
David |
- Sarrah!- krzyknąłem tak głośno jak tylko zdołałem.- Wychodź! Przecież o mnie ci chodziło!
Wróciłem do miejsca gdzie Farrah została zabita przez własną siostrę, była to zwykła mugolska szatnia. Znajdowała się ona w budynku, gdzie usytuowało się przejście do miejsca, w którym przebywali członkowie Kręgu Niezrzeszonych.
- Sarrah! Chcę ją pomścić!- krzyczałem tak głośno, że aż zabrakło mi tchu w piersiach.- Stań do walki!
Rozglądałem się niespokojnie, a każdy, chociażby najcichszy dźwięk typu szumu wiatru, który z łatwością przymknął niedomknięte drzwi odwracał moją uwagę.
Sądziłem, że dziewczyna wróci do miejsca, gdzie popełniła zbrodnię, że zrobi to z wielką chęcią, aby bez skrupułów nacieszyć się jej dokonaniem, ale nie...
Trochę czasu zajęło mi, aby zrozumieć, że jej tak naprawdę już tutaj nie ma i że żadnym magicznym znanym mi sposobem nie usłyszy mojego wołania.
Spuściłem ramiona i uderzyłem zamkniętą pięścią o jedną z szafek, aż poczułem piekący ból.
Później otworzyłem oczy i wbiłem wzrok w wgiętą w jednym miejscu półkę.
Co się ze mną dzieje?
Nie rozumiałem dlaczego tak bardzo oburzyła mnie śmierć aurorki. Pierwszy raz w moim życiu doświadczyłem tak ogromnej straty.
Straty?
Właściwie kim ona dla mnie była? Fakt, uratowała mi kilka razy życie, tak samo jak kilka razy doprowadzała mnie do wściekłości, ale co to oznacza?
Wiedziałem, że nie ma śmierci, która nie zostawiłaby śladu, ale zastanawiałem się nad tym, czy aby jej osoba nie zawróciła mi za bardzo w głowie. Prawdę mówiąc często nawiedzały mnie tego rodzaju myśli, ale nigdy nie przywiązywałem do nich za dużej uwagi.
Chciałem stąd wyjść, przecież cel mojej wizyty tutaj był jasny, ale w połowie drogi zauważyłem w kącie ślady krwi. Krwi- prawdopodobnie aurorki. Podszedłem tam, chociaż wcale tego nie chciałem.
Ukląkłem i oglądałem zaschnięte czerwone plamy, jakby były one wspaniałym dziełem sztuki.
- Nieważnie kim dla mnie była.- pomyślałem.- Ważne, że osoba która ją zabiła musi ponieść karę.
Zaczynam po części żałować, że wykrakałam zemstę Davida. Łatwo jest wysyłać kogoś, aby się zemścił, podczas gdy ty nie przyłożysz do tego ręki, a jak zemsta zawiedzie, to jeszcze dojdą wyrzuty sumienia.
OdpowiedzUsuńChyba, że niespodziewanie problem z Sarrah rozwiążę ktoś inny...więcej nie powiem.
I nie dziwi mnie, że tata Rachel tak szybko zakumplował się z Lupinem. Jego nie da się nie lubić ;D
Pozdrawiam!
Myślę, że sprawa Davida powinna sama się wyjaśnić ;)
UsuńDawaj David! Znajdź tą całą Sarre (Idk jak to się odmienia) i skręć jej kark lub wypruj flaki! ZRÓB WSZYSTKO ABY CIERPIAŁA O WIELE BARDZIEJ NIŻ FARRAH! (G:Merlinie, ja się zadaje z jakąś psychopatką)
OdpowiedzUsuńOch, Davidku. Ja wiem co ci się dzieje gdy myślisz o Farrah! (G:...) [GINNY!]
Przecież ja to wiedziałam od samego początku. Tylko jeden problem... Naszej młodej aurorki już z nami nie ma. A ciul... DARRAH FOREVA!
Ginny, ty lepiej zajmij się swoimi... yhym sercowymi sprawami :D
Usuń