Music

sobota, 26 września 2015

Rozdział 11 "Wszystko się zmieniło, jak wtedy... cholibka, burza idzie, trzeba się na to przygotować."



Minęło kilka dni od czasu, kiedy Malfoy porządnie mnie nastraszył, od tamtego czasu starałam się unikać go na wszelkie możliwe sposoby. Chodziłam innymi korytarzami i ścieżkami, nie zbliżałam się do lochów, chyba że na lekcje, a w klasie gdy mieliśmy inne zajęcia z Ślizgonami pojawiałam się bardzo rzadko, a jeśli już to siadałam jak najdalej Dracona, czyli na na samym przodzie. Moje nieobecności tłumaczyłam złym samopoczuciem, a i owszem... na samym początku wierzono mi, ale po jakimś czasie już nikt się nie nabierał. Tak samo jak dzisiaj, Cho i Padma niemalże siłą zaciągnęły mnie na lekcję eliksirów. Gdzie oczywiście unikałam blondyna jak ognia. Cały czas prześladowała mnie ta okropna wizja arystokratycznej twarzy, która zrezygnowała z swojej całej powagi na rzecz, niepohamowanej furii, brutalności i wściekłości. A on... najwyraźniej czerpie radość z mojego strachu przed nim i bezlitośnie to wykorzystuje.
- Rachel... ty musisz, powiedzieć o tym nauczycielom... on nie może Cię traktować w taki sposób.- powiedziała Hermiona gdy wracałyśmy z lekcji zaklęć i uroków.
- Hermi... jak ty sobie to wyobrażasz? Co miałabym powiedzieć?- zrobiłam pytającą minę.
- Och może całą prawdę, to co wydarzyło się na korytarzu wtedy.
Gryfonka była jedną z nielicznych osób która wiedziała co się zdarzyło tego pamiętnego dnia. Nie potrafiłam ukryć tego przed samą sobą, a co dopiero przed przyjaciółmi, jednak uznałam, że najlepiej będzie jeśli bliźniacy się o tym nie dowiedzą. George mógł jedynie wzruszyć ramionami, ale Fred mógłby zrobić coś głupiego. Wiadomo że lepiej nie narażać się Ślizgonom, a poza tym... no błagam, nie jestem małą dziewczynką która potrzebuje ochroniarza. Z resztą niech on lepiej pilnuje tej swojej Alicji.
- Taak... powiem prawdę, Malfoy dostanie szlaban, a potem będzie się mścił przez resztę życia... Nie dziękuję.- skrzyżowałam ręce na piersi bezradnie.
- Dziewczyny! Czekajcie.- usłyszałyśmy głos Harry'ego za sobą.
Od razu się odwróciłyśmy i zobaczyłyśmy Wybrańca i Rona biegnących w naszą stronę.
- Harry? O co chodzi?- zapytałam
- Hagrid! Hagrid wrócił.- powiadomił nas rudzielec próbując złapać oddech.
- Tak! To cudownie.- krzyknęłam zachwycona.- Chodźmy do niego.
Ruszyliśmy przed siebie, zbiegaliśmy z górki po ścieżce, i ominęliśmy zakazany las. Ron dobiegł do chatki gajowego jako pierwszy, a gdy już chciał zapukać w drzwi usłyszeliśmy lekko poddenerwowany głos Umbridge. Zaciekawieni od razu podeszliśmy do okna aby mieć lepszy widok na to co dzieje się w środku.
- Powtarzam po raz ostatni, ma mi pan natychmiast powiedzieć gdzie pan był.- rozkazała nauczycielka.
-Mówiłem, se tam wyjechałem na wczasy.- próbował tłumaczyć się olbrzym.
- Dla zdrowia?- zapytała po czym zwróciła wzrok w stronę okna za którym staliśmy, od razu się schyliliśmy, aby nas nie zauważyła.
- No tak, trza mi było świeżego powietrza.
- O tak, gajowi zwykle cierpią na niedostatek świeżego powietrza.- stwierdziła drwiąco.
Na co Hagrid milczał, a jedyne co zrobił to tylko odwrócił wzrok w bok, jakby próbując coś ukryć.
- Na pana miejscu, z powrotu zbytnio bym się nie cieszyła, a nawet... -przerwała.- wcale bym się nie rozpakowywała.
- Co ona miała na myśli? Nie może go przecież zwolnić.- szepnęłam do przyjaciół spanikowana.
- Obawiam się, że ona może to zrobić.- stwierdziła smutnie Hermiona.- pamiętasz co było z profesor Trelawney?
- Cii wychodzi.- uciszył nas zielonooki.
Po chwili, drzwi chatki uchyliły się a z nich wyszła zadowolona z siebie Inkwizytorka. Odprowadziliśmy ją wzrokiem na bezpieczną odległość i zapukaliśmy do chatki Hagrida.
- Czego znowu chceta?- usłyszeliśmy głos gajowego, który otwierał drzwi.- Przecież mówiłem, że...- przerwał.- Harry, Ron, Hermiona, Rachel, jak fajnie was widzieć. Wchodźcie szybko.
Po chwili znaleźliśmy się w chatce gajowego, usiedliśmy na miejsce i obserwowaliśmy jak półolbrzym nalewa nam herbaty do dużych błękitnych kubków, które swoją drogą były strasznie duże jak na usta zwyczajnych ludzi. Ale nie to nas martwiło, wszyscy czworo zastanawialiśmy się dlaczego gospodarz ma całą poobijaną twarz. Coś musiało się stać, tylko nie wiedzieliśmy do końca co. Nastąpiła niezręczna cisza, w normalnych warunkach mielibyśmy do obgadania wiele spraw, ale wszyscy milczeliśmy, aby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego.
- Yhm.. Hagrid, gdzie byłeś przez ten cały czas?- odezwałam się jako pierwsza.
- Co ja? A tu i tam..- powiedział wymijająco po czym przyłożył sobie ogromny kawał mięsa do czoła, na którym znajdowała się największa z ran.
- Przecież możesz powiedzieć, nie ufasz nam?- zapytała z wyrzutem Hermiona, upijając łyczek z kubka co sprawiło jej ogromną trudność.
- No właśnie, co się dzieje.- dodał Ron.
- Posłuchajcie mnie, wszyscy czworo, nie wolno mi o tym nikomu powiedzieć... sprawy Hogwartu.- powiedział i spuścił wzrok na kła, który czując, zapach świeżego mięsa zrobił się głodny i zaczął żałośnie piszczeć.
- Hagrid. Nie potrafisz kłamać.- zauważył Harry.- powiedz nam o co chodzi.
- To jest ściśle tajne. jasne?- powiedział z powagą w głosie po chwili namysłu, posłałąc karcące spojrzenie swojemu psu, który najwyraźniej nadal domagał się jedzenia.
- No powiedz nam w końcu.- odparłam lekko zniecierpliwiona, chcąc odłożyć swój kubek na okrągłym i dużym drewnianym stoliku.
- Dumbledore wysłał mnie na pakty z olbrzymami.- przyznał się w końcu.
Na co moja ręka niebezpiecznie drgnęła, co doprowadziło do wylania zawartości naczynia na swoją szkolną szatę. -No pięknie.- pomyślałam i spojrzałam z wyrzutem na Rona, który zachichotał.
- No co ty?- krzyknęła zdziwiona Hermiona. A Harry tylko wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
- Ciii...- uciszył ją Hagrid, przykładając swój gruby paluch do ust.
Ja w tym samym czasie walcząc z napływającym niepokojem próbowałam pozbyć się mokrych plam z ubrania.
- I znalazłeś ich?- wyszeptała nieco ciszej kasztanowłosa.
- Szczerze mówiąc, to nie było ich wcale tak trudno znaleźć. Spore są co nie?- powiedział poważnie olbrzym.- Rachel na brodę Merlina, użyj zaklęcia.- dodał zwracając uwagę na moje nieudolne próby wyzbycia się nieproszonych plam z szaty.
- Ach no tak.- powiedziałam speszona z lekkim uśmiechem na ustach, po czym podniosłam różdżkę, wydukałam zaklęcie i moja szata w mgnieniu oka znowu była czysta.
- No opowiadaj dalej.- naciskał wybraniec.
- Miałem, je przekabacić na naszą stronę, ale nie tylko mnie jednemu, wiecie... na tym zależało.- spojrzał na nas, trzymając w lewej dłoni ogromną padlinę.
- Śmierciożercy...- wydukał zrezygnowany Ron.
Na dźwięk tego określenia, zrobiło mi się momentalnie słabo, co zauważyła Hermiona siedząca obok i złapała mnie za ramię z pocieszającym uśmiechem.
- Kazali im przyłączyć się do Sami-Wiecie-Kogo.- potwierdził Hagrid.
- A oni... zgodzili się?- zapytał zaciekawiony Harry z nutką niepokoju w głosie.
- Dałem im wiadomość od Dumbledor'a, zdaje się niektórzy pamiętali, że był dla nich dobry... tak se myślę... ahhh...- przerwał zaniepokojony, po czym zwrócił wzrok wymijająco na swojego pupila, który w dalszym ciągu żałośnie piszczał i przyglądał się bacznie swojemu panu.
- Iiii... to oni Cię tak pobili?.- rzuciłam naprędce.
- Właściwie to nie...- przyznał się olbrzym i przyłożył padlinę do swojej rany.- Noo masz... łakomy kundlu- złamał się i rzucił Kłowi kawał mięsa. Na co pies radośnie zamerdał swoim maleńkim ogonem, złapał w pysk zdobycz i zaczął ją łapczywie pożerać.
Nagle w całej chatce zrobiło się jakby zimniej, mocny wiatr przedostawał się do pomieszczenia przez małą dziurę wybitą w oknie kamieniem. Wytwarzając przy okazji ponury nastrój, przywodzący na myśl klimat niemalże z horroru.
- Wszystko się zmieniło, jak wtedy... cholibka, burza idzie, trzeba się na to przygotować.- powiedział ponurym głosem Hagrid przyglądając się bacznie rozbitemu oknu.- A teraz lepiej już sobie idźcie, chyba nie chcecie narazić się... niektórym osobom.
Wiedzieliśmy o kogo chodzi. Oczywiście o Umbridge i te jej chore dekrety zakazujące podejmowania większości podstawowych czynności w szkole. Dlatego Ron, Harry i Hermiona, pokiwali głowami w geście zgody.
- Hagridzie? Mogłabym jeszcze z Tobą porozmawiać na osobności?- zapytałam nieśmiało nie do końca wiedząc co robię.
Zauważyłam zaniepokojone miny moich przyjaciół, po czym rzuciłam im przepraszające spojrzenie. Od razu musieli oni zrozumieć, o co mi chodzi i szybko wyszli z chatki, szepcząc coś między sobą.
Zamknęłam za nimi drzwi i zastanowiłam się przez chwilę, jak mam zadać pytanie które nurtowało mnie od dłuższego czasu. Spojrzałam na olbrzyma, on tylko cierpliwie przyglądał się mojej osobie, zauważając, że to o co chcę zapytać musi być bardzo ważne i wymaga ode mnie wiele odwagi.
- Bo, ja ostatnio, byłam...- przerwałam nie wiedząc jak mam zacząć rozmowę na temat tej tajemniczej dziewczyny.- To znaczy przypadkowo zobaczyłam...- usiadłam na krześle zrezygnowana chowając twarz w dłonie przy okazji myśląc w jaki sposób mam sformułować moją wypowiedź.
- No Rachel, śmiało. O co chodzi?- zapytał gajowy lustrując mnie swoim wzrokiem.
- Och.. czy wiesz, jak nazywała się dziewczyna, której Snape, podobno kiedyś uratował życie? - rzuciłam pośpiesznie, nie będąc przekonana jak będzie wyglądała jego reakcja.
Olbrzym przyglądał mi się oszołomiony tym co słyszał, tak jakby jego mózg miał spowolnioną reakcję i dopiero przetwarzał wszelkie przyswojone informacje z jednego dnia.
- No bo, pomyślałam że jeżeli Dumbledore aż tak Ci ufa, mógł powi...
- Posłuchaj mnie młoda damo- przerwał mi, wychodząc z szoku.- Ta informacja nie powinna interesować Ciebie, ani nikogo w Twoim otoczeniu.- powiedział poddenerwowany.
- Ale, Hagrid zrozum, ona jest teraz w ogromnym niebezpieczeństwie. Sama zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że może być właśnie wykorzystywana przez Czarnego Pana.- rzuciłam bezradnie posyłając mu błagalne spojrzenie.
- Nie, to ty zrozum, że są pewne granice tego co powinien wiedzieć zwyczajny czarodziej... dla własnego dobra radzę Ci nie wtykać swojego długiego nochala w nie swoje sprawy.- nagle spoważniał, nie chcąc słyszeć nic więcej na ten temat.
Jeszcze nigdy nie widziałam, aby strażnik kluczy aż tak się zdenerwował, ale mimo to nie chciałam ustąpić, w końcu tu chodziło o życie i przyszłość Wybrańca.
- Bezpieczeństwo Harry'ego to jest moja sprawa, dlatego chcę mieć pewność, że nikt mu nie zagrozi.- zerwałam się na proste nogi i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Zdrowiu Harry'ego nikt, poza Sama-Wiesz-Kim nie zagraża. Nie wiem kto Ci nagadał tylu głupot, ale mówię Ci, że dopóki Dumbledore ma tutaj władzę to Potter jest bezpieczny...- zapewniał mnie.
- Przecież...
- Dosyć...- prawie krzyknął.- cholibka, będzie lepiej jeżeli zakończymy dyskutować. A teraz wracaj do szkoły, robi się ciemno.- wskazał swoim kudłatym łapskiem drewniane drzwi z zamiarem wyproszenia mnie. Uznałam, że i tak niczego mądrego się nie dowiem, dlatego posłusznie wykonałam rozkaz, uprzednio rzucając wymowne spojrzenie w stronę gajowego, na co ten tylko się skrzywił w dwuznaczny sposób...



Gdy weszłam do pokoju życzeń, zorientowałam się że jeszcze prawie nikogo tutaj nie było poza bliźniakami i paroma innymi osobami którzy w najlepsze bawili się jakąś świecącą iskierką, zapewne najnowszym wynalazkiem bliźniaków. Przedmiot ten miał kształt kuli, która przybierała ten sam kolor, jak rzecz z którą ówcześnie się zderzyła. Najwyraźniej, wszystkim obecnym spodobał się ten pomysł ponieważ, bawili się oni świetnie wyczarowując różne kolorowe przedmioty, które odbijały kulę.
Podeszłam bliżej, ponieważ zaintrygowało mnie to widowisko wtedy nie wiedząc dokładnie kiedy, ale zabawka wylądowała w mojej dłoni, przybierając kolor dopasowujący się do mojej karnacji.
Zachichotałam na ten widok i rzuciłam kulkę w stronę roześmianego Freda, która musnęła go w włosy i przybrała rudawy odcień.
- Hej, uważaj mała.- zwrócił się do mnie nie przestając się uśmiechać.
- No wiesz Freddie, nie moja wina, że nie potrafisz łapać.- zażartowałam.
- A chcesz znowu leżeć na ziemi i błagać mnie o przebaczenie.- zagroził mi palcem w bardzo uroczy sposób.
Nagle wszyscy obecni zwrócili wzrok w naszą stronę, najwyraźniej zaciekawieni tym co Fred powiedział. Zarumieniłam się i bynajmniej nie z tego powodu, że inni, zaczęli się na nas patrzeć jak na psycholi, tylko dlatego, że rudzielec wspomniał o tamtym wydarzeniu.
- Tym razem Ci tak łatwo nie pójdzie.- ostrzegłam rudzielca kładąc ręce na biodrach.
- To się jeszcze okaże.- odgryzł się krzyżując ręce na piersi.
- Hej, Freddie!- zawołała słodko Alicja.- Chodź tutaj, obiecałeś mi pomóc.- odparła robiąc minę zbitego psa.
Oczywiście, znowu ona. Ta laska prześladuje mnie jak jakieś starożytne fatum. Zawsze gdy próbuję rozmawiać z Weasley'em, ona musi wtrącić swoje trzy grosze. Podejrzewam, że próbuje go uwieść na różne sposoby i póki co świetnie jej to wychodzi ponieważ, na każde choćby jej skinienie palcem, chłopak od razu posłusznie wykonuje jej rozkazy.
- Wybacz Rachel, muszę iść.- posłał mi oczko i wyruszył w stronę czarnoskórej.
Wymusiłam na sobie tylko lekki uśmieszek, który posłałam w jego stronę. I obserwowałam, jak Gryfon odchodzi w stronę dziewczyny, powstrzymując silną żądzę mordu.
- No dobrze, skoro jesteśmy już wszyscy, możemy zacząć trening.- usłyszałam głos Pottera.
Przez następną godzinę słuchaliśmy teorii na temat wywoływania patronusa. Dowiedzieliśmy się różnych ciekawostek, jak np. to, że w pełni wykształcony patronus może posłużyć również jako sowa pocztowa. Było to dla mnie dosyć absurdalne, ale postanowiłam nie wyrażać własnej opinii na ten temat.
-... Formuła zaklęcia brzmi Expecto Patronum, jednak przy wypowiadaniu tego zaklęcia, trzeba skupić się na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu.- powiadomił nas lider.- Teraz ćwiczymy... raz raz..- rozkazał wybraniec klaszcząc w dłonie.
Uczniowie rozeszli się po sali i zaczęli rzucać zaklęcie Patronusa. Po całej sali rozeszły się głosy, które wypowiadały formułkę owego zaklęcia, jednak nikomu nie wychodziło to najlepiej przez dłuższy moment. Niektórzy nawet opuszczali różdżki w geście rezygnacji. Jednak zielonooki nie dawał za wygraną. Chodził po całej sali i udzielał nam jak najwięcej rad.
- Niech to będzie najmocniejsze wspomnienie... najlepsze które macie. Niech was całkowicie wypełni.- krzyczał motywująco Harry.-  Podnieś różdżkę i próbuj dalej Seamus.
- Expecto partonum- usłyszałam gdzieś w oddali głos wyżej wymienionego Gryfona.
- Teraz ty George...- zwrócił się do rudzielca wybraniec.
Jednak i bliźniacy pomimo swojego wieku mieli z tym niemały problem.
Tymczasem z mojej różdżki i paru innych zaczął wydobywać się mały srebrno-biały promień, który zwiastował jakiś postęp. Jednak po paru sekundach zanikał.
- W pełni wykształconego patronusa nie jest łatwo wyczarować.- zapewniał nas Harry.- a zaklęcie tarczy może także być bardzo pomocne w przypadku większości przeciwników.- dodawał nam otuchy spacerując po całym pokoju.
W tym momencie, próbowałam przypomnieć sobie o najszczęśliwszym wydarzeniu jakie jak dotąd mnie spotkało, jednak wszystkie wspomnienia okazały się za słabe. Zrezygnowana rozglądałam się po pokoju życzeń i ku mojemu zdumieniu, wielu osobom udawało się poprawnie rzucić zaklęcie, a przestrzeń wypełniały srebrno-białe, w pełni wykształcone patronusy.
Najpierw Hermionie, jej patronusem okazała się być mała wydra, która okrążyła ją wdzięcznie i ruszyła przed siebie.
Póżniej Lunie, z zajączkiem na czele, który wzniósł się w powietrze przekicując szybko nad naszymi głowami.
 Kolejna była Ginny z pięknym rumakiem.
Nawet Ronowi po chwili udało się wyczarować patronusa, którym okazała się dosyć znana rasa psa- Jack Russel Terrier. Biegł on po całym pokoju i przewracał niedbale po kolei uczniów na podłogę. A zszokowany rudzielec nie potrafił nad nim zapanować.



- Rachel!- Krzyknął Harry wyrywając mnie z podziwu.- Nie oglądaj się za siebie, ćwicz!
Posłałam mu przepraszające spojrzenie, jednak najwyraźniej tego nie dostrzegł.
- Ale pamiętajcie, zaklęcie może was ochronić tylko wtedy gdy jesteście całkowicie skupieni. Dlatego skoncentruj się Fred, a ty Neville, pomyśl o czymś szczęśliwym.
- Staram się.- odpowiedział zrezygnowany Longbottom.
- No dobrze, dobrze... spróbuj jeszcze raz.- odparł wybraniec.- To jest naprawdę magia na na najwyższym poziomie.- dodał energicznie zielonooki, usatysfakcjonowany tym, że coraz większej liczbie osób udaje się wyczarować tą tarczę.
Niestety ja nadal nie potrafiłam tego zrobić, ale widząc bliźniaków, którzy poprawnie rzucili zaklęcie, a nad ich głowami pojawiły się patronusy pod postacią kojota i hieny. Postanowiłam spróbować jeszcze raz z nieco innym wspomnieniem. Zebrałam w sobie siły i odetchnęłam głęboko.
- Expecto Patronum!.- krzyknęłam unosząc rękę, a z mojej różdżki wyłoniło się srebrno-białe światło które po chwili uformowało się w tygrysa.

  

Nie mogłam w to uwierzyć, udało mi się w końcu tego dokonać. Przepełniona dumą, obserwowałam to majestatyczne zwierze, które przebierało silnymi łapami i zaczęło skakać nad manekinami przedstawiającymi śmierciożerców.
- Brawo Rachel!- krzyknął Wybraniec.- ten tygrys prezentuje się naprawdę wyśmienicie. To wspomnienie musiało być naprawdę silne.- pochwalił mnie z szerokim uśmiechem.
Wspomnienie. To wspomnienie... - oświeciło mnie.- Moim najszczęśliwszym wspomnieniem okazał się być pocałunek z Fredem...
Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że to jest to czego tak naprawdę chcę. Nie chcę Grega... chcę rudzielca, to moje pragnienie. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, to znaczy wiedziałam, że zauroczył mnie Gryfon, jednak nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to jest aż tak poważne. Oszukiwałam sama siebie, wmawiając sobie, że bliźniak nic dla mnie nie znaczy i za każdym razem zasłaniając się moją urojoną miłością względem Grega. Zdekoncentrowałam się, a mój patronus rozpłynął się w powietrzu.
Nagle, w jednym usłyszeliśmy szmery dochodzące gdzieś zza ściany. Lampy na suficie zaczęły niebezpiecznie się kołysać. Wszystkie patronusy, które do tej pory hasały sobie beztrosko po pokoju, zniknęły. Dźwięki wybuchów, stawały się coraz głośniejsze. Zdezorientowany Harry podszedł do najbliższego lustra, które zaczynało pękać, a wszyscy członkowie gwardii Dumbledor'a, wraz ze mną zebrali się w grupę i podążali niepewnym krokiem za przywódcą.
Po chwili, szkło było już tak popękane, że w mgnieniu oka rozpadło się na małe kawałeczki odsłaniając gołą, poszarzałą i podniszczoną ścianę. Stałam obok bliźniaków i zauważyłam że oboje podnieśli swoje różdżki w pełni gotowi do walki. Wtedy złapałam za wolną dłoń Freda i uśmiechnęłam się do niego prosząco. Na co on opuścił różdżkę i wpatrywał się w moje oczy.
- Prędziutko to załatwimy.- usłyszeliśmy damski głos, który należał do znienawidzonej przez wszystkich nauczycielki.- Bombarda Maxima.
Od razu Fred osłonił mnie swoim ciałem, a ogromny wybuch wywołany zaklęciem rozwalił całą ścianę w drobny mak, robiąc przy tym straszny hałas, słyszalny w całej szkole. Gdy gruzy odsunęły się na ziemię i tynk który z nich odpadł ograniczając widoczność zanikł, po drugiej stronie zauważyliśmy Dolores Umbridge wraz z Argusem Filchem, Draconem, Crabbe'm i Goyle'm oraz innymi Ślizgonami tworzącymi razem Brygadę Inkwizycyjną. Byliśmy przerażeni i nawet nie zdążyliśmy odpowiednio zareagować, ponieważ zostaliśmy trafieni zaklęciem, które w mgnieniu oka oplotło nas wszystkich oddzielnie, unieruchamiając nasze ciała i wyzbywając nas złudnych nadziei na jakąkolwiek ucieczkę. Wszyscy upadli na ziemię z ogromnym hukiem, a zaraz potem nasze spojrzenia napotkały wiwatujący grymas, malujący się na twarzy Umbridge.
- Brać ich.- usłyszałam jej mściwy głos...



Następnego dnia, przy śniadaniu okazało się, że nową dyrektorką Hogwartu została Dolores Umbrdge na miejsce Dumbledor'a którego oskarżono o prowadzenie spisku przeciwko ministerstwu. Co kompletnie nie było prawdą, ponieważ z tego co powiedział nam wybraniec, który uczestniczył w próbie pojmania dyrektora i zamknięcia go w Azkabanie, Dumbledore wziął na siebie całą winę za działalność naszej organizacji, po to aby ochronić nas przed wyrzuceniem ze szkoły. W co Knot od razu uwierzył, ponieważ miał teraz według niego samego, porządne argumenty świadczące o słuszności jego podejrzeń, które dotyczyły prób oderwana go od władzy . Na całe szczęście dyrektorowi udało się uciec i nikt teraz nie wie, gdzie nauczyciel się zajmuje... Tego samego dnia również wyszło na jaw to, że zostaliśmy zdradzeni przez moją koleżankę w Ravenclaw'u... Mariettę Edgecombe, która od samego początku za namowami Cho uczęszczała na spotkania Gwardii. Z tego co zdążyłam dowiedzieć się od Chinki, to Marietta zawsze była wychowywana przyjaźnie w stosunku do Ministra magii. I nawet dostała specjalne podziękowania od Knota za wydanie nas Umbidge. Byłam tym faktem zażenowana, pierwszy raz w życiu odczuwałam odrazę względem własnego domu w Hogwarcie. Czułam się winna całej tej sytuacji. Już nawet kara, którą dostaliśmy od różowej landryny nie robiła na mnie żadnego wrażenia. Niestety, Ci którzy po raz pierwszy pisali na pergaminie własną krwią, nie mogli powiedzieć tego samego. Współczułam wszystkim z całego serca, głównie to Fredowi, było mi ciężko patrzeć jak cierpi, jak jego krew spływa ciurkiem na biurko sprawiając mu tym samym ogromny ból. To samo pewnie czuł także Harry, dodatkowo sprawę pogarszał fakt iż po zdradzie Gwardii Dumbledore'a, miał on żal do Marietty i czuł gniew w stosunku do niej. Nie mógł zrozumieć czemu Cho dalej się z nią przyjaźni. Co w końcu przyczyniło się do kłótni między zakochanymi, a w rezultacie zakończyło się rozstaniem... muszę przyznać, że ja również zaczęłam traktować Cho nieco chłodniej niż zazwyczaj, ale nadal utrzymywałam z nią kontakt, ponieważ nie mogłam od tak wyrzucić pięciu lat wspaniałej przyjaźni do kosza.
- Cho... wyjdziesz w końcu z dormitorium, nie możesz tutaj przesiedzieć całego semestru.- zwróciłam się do zapłakanej Chinki siedzącej w łóżku.
- Mhm..- jęknęła po nosem.
- Oj Cho...- podeszłam do niej i objęłam ją ramieniem.- rozstanie z Harry'm to nie koniec świata, nie możesz z tego powodu zawalać nauki.- pocieszałam ją.
- Chciałabym jeszcze raz z nim porozmawiać, ale on unika mnie na wszystkie sposoby.-dziewczyna odzyskała wreszcie głos i wtuliła się w moje ramię.
- Ale próbuj go zrozumieć...
- Rachel!- krzyknęła przerywając mi.- Dlaczego ja zawsze mam go rozumieć, skoro to nie działa w obie strony. Przez ten cały czas znosiłam jego humory, odsuwałam się w cień za każdym razem gdy był on wściekły, nie wnikałam w tematy jego powiązania z Czarnym panem, nie robiłam mu afer z tego powodu, że nieraz mnie olał!- wstała zdenerwowana w jednym momencie, i powędrowała szybkim krokiem w stronę okna.- Rozumiałam każde jego zachowanie, co więcej... zdawałam sobie sprawę z tego, że ma na głowie wiele spraw, że równie dużo przeżył.- wpatrywała się w okno zwrócone w stronę dziedzińca, które zaczęło zamieniać się w bagno, pod wpływem topniejącego śniegu.- Więc dlaczego on teraz nie potrafi mnie zrozumieć?- zapytała bezradnie już nieco przyciszonym głosem.
- Nie wiem, Cho... nie potrafię Ci tego wyjaśnić.- wstałam i również podeszłam do okna, znalazłam swoje miejsce obok przyjaciółki.- ale jakkolwiek Harry się teraz zachowuje, nie można go oskarżać o to.- dodałam łapiąc ją za ramię.
- Wiem o tym, tylko z jakiego powodu... on może traktować mnie teraz jak najgorszego wroga.- zwróciła się do mnie.
Wtedy zauważyłam, jedną samotną łzę spływającą na jej lekko zaczerwienione policzki.
-  Posłuchaj, spróbuję z nim jeszcze porozmawiać, może zmieni zdanie, ale niczego nie obiecuję.- ostrzegłam ją.
- Tak? To cudownie!- lekko się uśmiechnęła.- Dzięki Rachel, jesteś wspaniałą przyjaciółką.- powiedziała, po czym przytuliła mnie do siebie.
Taak, przyjaciółką...- pomyślałam. Po czym odsunęłam się od niej, z wymuszonym uśmiechem na ustach. Dlaczego wymuszonym?... Wiedziałam, że Ginny również podoba się wybraniec, wielokrotnie mi o tym wspominała podczas naszych pogaduszek. Miała nadzieję, że teraz w końcu Potter ją zauważy i doceni jej starania. Obiecałam jej nawet pomoc w tym... a teraz obiecuję pomoc innej dziewczynie, której chodzi o tego samego chłopaka. Po raz kolejny stoję między młotem a kowadłem. Dlaczego ja zawszę muszę mieć pod górkę?- zapytałam sama siebie, wychodząc z pokoju wspólnego Krukonów.
Chciałam jak najszybciej porozmawiać z wybrańcem, jednak musiałam rozegrać to w taki sposób, aby nie określać szczególnie po czyjej stronie stoję. Szłam przed siebie, nie zwracając szczególnej uwagi na to co działo się na korytarzach. Zastanawiałam się jak zacząć rozmowę z Chłopcem-który-przeżył. Wiedziałam, że jeżeli posunę się zbyt daleko w swoich słowach Harry mógłby obrazić się i na mnie...
- Trust! To znaczy... Rachel!- krzyknął ktoś za mną.- Zaczekaj.
Odwróciłam się gwałtownie do tyłu, nie mogąc wyjść z podziwu. Znałam ten głos, nie słyszałam go za często, a jeśli już to tylko na lekcjach.
- Penelopa?..- przerwałam
- Tak, tak to ja... słuchaj musisz koniecznie ze mną iść. Gregowi odbiło.- powiadomiła mnie pośpiesznie.
- Jakiemu Gregowi...?- przerwałam.- Co?! Mojemu Gregowi?!- dotarło do mnie w końcu widząc jej spojrzenie, które wyraźnie posądziło mnie o głupotę.
- Musisz szybko z nim porozmawiać!- krzyknęła.- Ale już!- pociągnęła mnie za rękę w stronę wieży astronomicznej.
- Ale o co cho...- próbowałam się dowiedzieć, biegnąc za nią.
- Nie ma czasu, on jest jeszcze w stanie coś sobie zrobić!- przerwała mi.

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 10 "... Draco, na Salazara! Co Ci odbiło? Zostaw ją bo możesz mieć poważne kłopoty..."



Śmierć to naprawdę okrutna kochanka, wzbudza w nas strach i odrazę. Sprawia, że całe dobro ulatuje z drugiego człowieka, tak jakby wraz z odchodzącym duchem bliskiej nam osoby, opuściła nas zdolność racjonalnego myślenia i zdolność do odczuwania czegokolwiek. Zwykle rzeczywistość po takim wydarzeniu wbija w nas swe szpony i sprawia, że jednocześnie z naszych ran, oprócz krwi, wydobywa się poczucie winy, samotność i depresja. A wtedy nawet ten cieknący strumień ciemnoczerwonej substancji nie jest niczym ważnym. Dokładnie tak samo czuł się w tym momencie Greg. Nie mówił mi nic, ale jedno jego spojrzenie w moją stronę ujawniał ból, każde słowo wypowiedziane przez niego zdało się być czymś trudnym do zrobienia. Dlatego moje podejrzenia względem jego samopoczucia umacniały się z każdym naszym spotkaniem. Czekałam cierpliwie, czekam i nadal będę czekać na to aż nie powróci mój dawny chłopak. Teraz kochałam go jeszcze bardziej, chociaż nie byłam pewna czy to nie było spowodowane współczuciem.
Szkoła powoli zaczęła odżywać, uczniowie którzy zostali w domu dłużej wrócili w wyśmienitych humorach. Jednak zaraz gdy wiadomość o śmierci Puchona do nich dotarła, w szkole zrobiło się ponuro, każdy, oczywiście oprócz niektórych Ślizgonów, łączył się w bólu wraz z rodziną Zachariasza, domem Hufflepuffu i ich opiekunką Pomoną Sprout.
W dniu kiedy odbył się uroczysty pogrzeb Smith'a, na cmentarzu zjawili się przedstawiciele wszystkich domów, wybranych spośród ochotników, ponieważ miejsce to było zbyt małe, aby pomieścić się w niej taką ilość uczniów Hogwartu, która chciała złożyć zmarłemu hołd. Nie spodziewałam się, że tyle osób zechce uczcić jego pamięć. Pozytywnie mnie to zaskoczyło, jednak to zaskoczenie, nie uciszało mojego sumienia. Wiedziałam, że nie jestem winna śmierci Puchona, jednak doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że gdybym zareagowała w odpowiednim momencie, mogłabym uratować mu życie, podając bezoar, lub inne antidotum na tego rodzaju truciznę. Każdego dnia głowiłam się nad tajemniczym zamachem, jaki motyw miał zabójca, kim on jest i co chciał tym sposobem osiągnąć. W Hogwarcie zrobiło się zamieszanie, do dyrektora dotarło wiele wiadomości od zatroskanych rodziców, nikt się temu nie dziwił, przecież ta szkoła cieszyła się opinią najbezpieczniejszego miejsca do kształcenia przyszłych czarodziejów i czarownic. Również samo Ministerstwo wydawało się zdruzgotane całą tą sprawą, chociaż to był dla nich idealny pretekst, aby w proroku codziennym pojawił się artykuł o bezsilności Dumbledor'a.
Wraz z upływem czasu, sprawa stopniowo zaczynała cichnąć, a uczniowie wracali do codziennej rutyny. Lekcje, mecze quidditcha oraz spotkania gwardii odbywały się normalnie. Chociaż, na meczach brakowało mi kąśliwych uwag Zachariasza na temat poszczególnych zawodników, zawsze poprawiały mi one humor.
- 70- 50 dla Slytherinu. Gryffindor traci kolejny punkt.- usłyszałam głos wydobywający się z megafonu. Rozległy się wiwaty.
Nie wiedziałam, czy mam się z tego powodu cieszyć, czy też nie. Jeśli Slytherin wygra, drużyna Ravenclawu będzie musiała stoczyć walkę półfinałową z domem węża. Co niezbyt mi się podobało. Za każdym razem gdy skończy się z nimi mecz, jestem cała poobijana. W końcu za najskuteczniejszą obronę Ślizgoni uważają atak.
- Kolejny punkt dla Slytherinu! Czy obrońcy Gryffindoru uda się zatrzymać, doskonale dziś grającego Davida Stone'a? - rozległ się głos Lee Jordana, który zastąpił Zachariasza na pozycji komentatorskiej.- Angelina Johnson łapie kafla, podaje go Katie Bell zręcznie unikając tłuczka, która mknie wprost na obręcz... rzuca i ...trafia!! 80:60. Cóż za wspaniała akcja ze strony naszych ukochanych zawodniczek!
Miałam nadzieję, że teraz Gryffindor przełamie swoją złą passę. Kibicowałam Davidowi, ale wolałam zmierzyć się w półfinale z Gryfonami. Tym bardziej, że już raz udało nam się z nimi wygrać i chętnie powtórzyłabym ten sukces.
Patrzyłam na Harry'ego próbując nauczyć się jego nowych technik łapania znicza. Mknął on przez całe boisko w nadziei, że uda mu się znaleźć piłeczkę. To samo robił Draco Malfoy, który posyłał drwiące uśmieszki Ronowi za każdym razem gdy ten nie obronił punktu. W oddali zauważyłam, że tłuczek z niewiarygodną szybkością leci prosto na Harry'ego, który najwyraźniej próbował mu uciec, co kiepsko mu wychodziło. Nagle znikąd podleciał George i od razu odbił tłuczka w stronę David'a. Ślizgon musiał tego nie zauważyć i oberwał kulą w ramię, na co jego miotła zatoczyła niebezpiecznie koło. Przerażona tym widokiem zasłoniłam oczy ręką.
- David Stone utrzymał się na miotle...- zawołam mniej entuzjastycznie Lee.- Przyśpieszył i ruszył w stronę Katie Bell, do której Ginny Weasley podała kafla. Pchnął ją w bok i sam odebrał piłkę.
W tym momencie odsłoniłam oczy i zauważyłam, że Ślizgon zręcznie ominął tłuczka posłanego w jego stronę dwukrotnie przez bliźniaków. I zdobył kolejny punkt.
- 90:60 dla Slytherinu.- poinformował widzów komentator.- No dalej Gryfoni, co się z wami dzieje do jasnej cholery!.- dodał już lekko zdenerwowany.
Już wtedy wiedziałam, że jeżeli Harry nie złapie znicza, nie uda się lwom wyjść na prowadzenie.
Przeniosłam wzrok na Wybrańca, który w dalszym ciągu nie zauważył uskrzydlonej piłeczki, ale nie było się co załamywać, ponieważ szukający Ślizgonów również latał zdezorientowany po boisku.
- Cześć Rachel.- usłyszałam delikatny głos.
- O hej Luna, co ty tutaj robisz?- zapytałam odwracając wzrok w jej stronę.
- Chciałam pokibicować trochę Gryfonom.- odpowiedziała wpatrując się w boisko.
- Tak, gorący doping im się przyda. Szczególnie teraz.
Blondynka słysząc to przeniosła wzrok na tablicę wyników.
- Trzy punkty przewagi, myślałam... że będzie gorzej.- odpowiedziała mi po chwili.
- Ale Luno... w tej grze liczy się każdy gol. Nie można powiedzieć, że to TYLKO trzy punkty.- sprostowałam.
- Jestem przekonana, że Gryfonom uda się wygrać.- ponownie skierowała wzrok na boisko.- Przecież to najlepsza drużyna w Hogwarcie.
Już chciałam coś powiedzieć, na temat jej przekonania o potędze reprezentacji Gryffindoru i podkreślić, że powinna kibicować swojemu domowi, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Najwyraźniej sama musiałam uważać w ten sam sposób.
- Ślizgoni całkiem skutecznie użyli swojej nowej kombinacji taktycznej i tym samym zdobyli kolejny punkt... 100:60 dla zielonych.- usłyszałam zrezygnowany głos Jordana.
- No pięknie... już po ptakach.- odparłam smutno
- Rachel, spokojnie.- uspokajała mnie Luna.- Harry zaraz złapie klucza.
- ... znicza.- poprawiłam.
- No tak.
Przez chwilę oglądałyśmy mecz w ciszy. Moją uwagę po raz kolejny zwrócił Fred, który niczym dzielny lew bronił członków swojej drużyny.W takim wydaniu, rudzielec jeszcze bardziej mi się podobał. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Po chwili otrząsnęłam się, przypominając sobie  Alicji.
- Zapomniałabym. -blondynka przerwała milczenie... Pan Flitwick chce z Tobą porozmawiać. Miałam Ci to przekazać.
- Co?- nerwowo odwróciłam głowę.- Czego on chce?
- Nie mam pojęcia, ale prosił abyś w miarę szybko pojawiła się u niego w gabinecie.
Rozległy się wiwaty Ślizgonów. Kolejny punkt dla Slytherinu.
- Dobra, to nie ma żadnego sensu. Idę zobaczyć czego Flitwick chce.- odparłam wstając.
- To leć.- rzuciła szybko Luna nie odrywając wzroku z boiska.
Po dziesięciu minutach, znalazłam się przed gabinetem opiekuna Ravenclawu. Przez całą drogę zastanawiałam się, czego on może chcieć. Nie przypominałam sobie abym coś złego zrobiła, chociaż ostatnio nie potrafiłam zrozumieć niektórych swoich zachowań.
Nieśmiało zapukałam do drzwi. A one po chwili otworzyły się pod wpływem zaklęcia, od razu weszłam do środka.
W klasie znajdowały się trzy rzędy ławek skierowanych w stronę biurka nauczyciela, za którym stało duże tapicerowane krzesło z wysokim oparciem. Dwie tablice zawieszone były po obu stronach biurka, za którym stała mała półka z książkami i innymi przedmiotami.
- W czym mogę pomóc?- usłyszałam głos nauczyciela. Jednak nigdzie nie potrafiłam go dostrzec.
- Chciał się pan ze mną widzieć, profesorze?- zapytałam zdezorientowana.
Po chwili zza krzesła wyłonił się czarodziej. Flitwick, ze względu na swoje goblińskie korzenie, był niski i często opisywany jako "maleńki profesor Flitwick".
- Witam panno Trust. Proszę usiąść.- powiedział.
Podeszłam do pierwszej ławki i usiadłam na losowo wybranym krześle.
- Dlaczego pan mnie wezwał?- zapytałam.
- Mam dla Ciebie kilka pytań dotyczących wydarzenia, które miało miejsce na balu sylwestrowym.
- Ale profesorze... ja już powiedziałam o wszystkim co wiem.- odpowiedziałam nieśmiało.
- No tak, ale na jaw wyszły nowe okoliczności. Znaleźliśmy w garniturze Smith'a truciznę która jak mniemam była powodem jego śmierci.- poinformował mnie profesor.
- Przepraszam bardzo, ale czegoś tutaj nie rozumiem, brzmi to tak jakby sam Zachariasz zaplanował swoje samobójstwo, ale przecież to absurd.
- I my tak uważamy, dlatego podejrzewamy, że ta trucizna była przeznaczona dla kogoś innego. I tu powstaje pytanie, dla kogo?
- Skąd ja mam to wiedzieć?- zapytałam zdezorientowana.
- Według nas, ten napój miał być przeznaczony dla Ciebie lub twojego chłopaka a zarazem najlepszego przyjaciela ofiary Grega Parkera.
Wytrzeszczyłam oczy, kompletnie nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Mnie albo Grega? Trudno mi było w to uwierzyć. Przecież nie miał on powodu aby to zrobić.
- To dlaczego nie został on podany któremuś z nas? Zachariasza ruszyło sumienie i postanowił, że sam siebie zabije?- zapytałam drwiąco.
- Niekoniecznie, ofiara mogła po prostu pomylić szklanki i całkowicie przypadkowo wypić napój z dodatkiem trucizny.- sprostował.
- Z wielkim szacunkiem, ale tylko kompletny kretyn mógł się w taki sposób pomylić.
- Panno Trust...- upominał mnie.
- Przepraszam.- odpowiedziałam speszona.- Zachariasz nie miał motywu, aby postąpić w taki sposób względem innych. Brzydził się on przemocą i tego typu rozwiązaniom.- kontynuowałam.
- Jest pani całkowicie przekonana, że nie miał on powodu?- zapytał podejrzliwie.
- Nie no skąd. Utrzymywałam z nim dobre stosunki, tak samo jak i Greg, z resztą profesor był świadkiem reakcji mojego chłopaka, na wieść o śmierci Smith'a.- przypomniałam.
- A jak się zachowywała ofiara tuż przed śmiercią?
- Na ten temat, niewiele wiem. W pewnym momencie odłączyłam się od mojego chłopaka. On z nim rozmawiał pod moją nieobecność, może powie coś więcej na ten temat.
- A czy spotkałaś go wcześniej, rozmawiałaś z nim?- zapytał podnosząc lewą brew.
- Nie...- przerwałam.- To znaczy tak... Przez dłuższy czas nie potrafiłam znaleźć Grega, dlatego zapytałam się Smith'a czy nie wie gdzie on się znajduje.
- Co odpowiedział?- zapytał profesor unosząc lewą brew.
- Okłamał mnie, powiedział że nie wie, gdzie teraz jest Greg.
- To bardzo ciekawe... no nic, dziękuję za twoje odpowiedzi Rachel, możesz już iść.- powiedział goblin wdzięcznym tonem.
Uśmiechnęłam się i chciałam już wyjść z sali, gdy nagle mnie oświeciło. Odwróciłam się pośpiesznie w stronę nauczyciela.
- Panie profesorze, czy jest taka możliwość aby Zachariasz był wtedy pod wpływem zaklęcia Imperiusa?- zapytałam.
- Słucham?- Opiekun wytrzeszczył na mnie oczy.
- Zaklęcie niewybaczalne... Istota która zostanie nim dotknięta traci kontrolę nad własnym umysłem i możliwość samodzielnego myślenia, tylko wykonuje rozkazy rzucającego. Przecież gdy Czarny Pan był w pełni mocy, mnóstwo osób znajdowało się pod wpływem klątwy Imperius. Po upadku jego mocy, wielu śmierciożerców kłamało, że Czarny Pan rzucił na nich tę klątwę.
- Panno Trust, zawsze powtarzałem, że jest pani wyjątkowo zdolną i inteligentną czarownicą, nie myliłem się.- powiedział z szerokim uśmiechem.
- Czyli Profesor potwierdza?- zapytałam oszołomiona.
- Mamy takie podejrzenia, ale musimy przebadać tą sprawę, aby móc dokładnie stwierdzić co tak naprawdę się stało.- poinformował mnie.- A teraz możesz wrócić do swoich zajęć. Dyrektor będzie chciał pewnie jeszcze z Tobą porozmawiać, więc proszę wyczekiwać jego sowy.
- Bardzo dziękuję za informacje. Do widzenia.- odparłam i wyruszyłam w stronę drzwi.
- Panno Trust.- usłyszałam głos Flitwicka. - Niech pani na siebie uważa i nie pakuje się w żadne kłopoty, szczególnie teraz. Nie chciałbym aby coś złego Ci się stało.
- Obiecuje.- przyrzekłam i wyszłam z klasy.
Bardzo ucieszyło mnie to ostatnie zdanie wypowiedziane w moją stronę. Profesor Flitwick był bardzo troskliwy i opiekuńczy w stosunku do członków swojego domu. Co nie raz nam pokazywał chroniąc Krukonów przed nauczycielem eliksirów, który wyraźnie za każdym razem faworyzował Ślizgonów. Jednak, nie mogłam zachowywać się zwyczajnie, przecież ktoś chce zabić mnie albo Grega. Musiałam wiedzieć kto, ale póki co postanowiłam, że wrócę na mecz. Miałam nadzieję, że zakończył się on wygraną Gryfonów, na co były nikłe szanse, zważając na fakt, iż zanim opuściłam boisko Ślizgoni prowadzili pięcioma punktami. Ale podobno nadzieja umiera ostatnia.
Gdy dotarłam na miejsce, nikogo nie było. Głucha cisza odbijała się echem od trybun i uderzała w obręcze. Podeszłam bliżej, najwyraźniej mecz się skończył. Byłam bardzo ciekawa wyniku. Rozejrzałam się po boisku, niedaleko miejsca gdzie podczas meczu przesiadywał komentator i informował oglądających o coraz to nowszych postępach w grze zauważyłam ucznia. Wyostrzyłam wzrok i zorientowałam się, że był to Lee Jordan. Od razu do niego podbiegłam, bo w końcu komentator najlepiej wie jaki był wynik meczu.
- Cześć Rachel.- przywitał mnie smutno Gryfon.
Stanęłam jak wryta obserwując jego zawiedzioną twarz.
- Chciałam Cię zapytać o wynik, ale po twojej minie mogę wywnioskować, że Gryffindorowi nie poszło najlepiej.- spuściłam wzrok.
- Na początku może i tak, ale Harry złapał znicza, czerwoni wygrali.- powiadomił mnie.
- To wspaniale!- krzyknęłam zadowolona i podniosłam wzrok na Jordana.- Ale dlaczego ty się nie cieszysz?- zapytałam zdziwiona dostrzegając jego niemrawą twarz.
- Powinienem, ale zaraz po meczu. Ten gnój Malfoy zaczął obrażać Weasleyów...
- Przecież on to często robi, nie powinniśmy się tym przejmować.- przerwałam mu.
- Mnie nie musisz tego mówić, ja to wiem, ale najwyraźniej Harry i bliźniaki nie.- spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Lee... O czym ty mówisz do cholery. Możesz jaśniej?- zapytałam ciemnoskórego krzyżując ręce na piersi.
- Ci kretyni, rzucili się na Malfoy'a z pięściami i zaczęli okładać go po twarzy. - wyjaśnił mi.
- Co?- wytrzeszczyłam oczy.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Jak oni mogli zachować się w taki irracjonalny i głupi sposób. Faceci i ta ich godna pożałowania męska duma. Czasami wydaje mi się, że mężczyźni myślą nie tymi kategoriami, którymi trzeba.
- Oczywiście do bójki dołączyli się inni Ślizgoni, zrobiła się z tego niezła rzeźnia, Do czasu kiedy zauważyła do Umbridge. Od razu zrobiło się spokojniej, jednak Harry, Fred i George zostali zdyskwalifikowani i dostali dożywotni zakaz gry z quidditcha.- wyjaśnił.
- Żartujesz sobie...- odparłam zrezygnowana.
- Czy ja wyglądam jakbym teraz żartował?
Rzeczywiście Lee przez swoją przyjaźń z rudymi bliźniakami strasznie lubił żartować. Jednak teraz wyglądał bardzo poważnie. Coś jak męska, czarnoskóra wersja McGonagall.
- A gdzie oni teraz są?- zapytałam unikając odpowiedzi na jego pytanie.
- Pewnie w skrzydle szpitalnym, trochę im się oberwało.
Nie odpowiedziałam, tylko pobiegłam w stronę szpitala. Po chwili dotarłam na miejsce. Rozejrzałam się nerwowo po sali, która zajmowała dosyć dużą powierzchnię. Nie potrafiłam nigdzie dostrzec przyjaciół. Przez chwilę wydawało mi się, że nikogo tu nie ma. - Może już wyszli?- zapytałam sama siebie. Jednak myliłam się.
- Harry, spokojnie. Trzeba przemyć tą ranę.- usłyszałam głos Ginny.
Od razu ruszyłam w stronę śnieżnobiałej kotary zza której wydobył się głos rudej. Zajrzałam za nią i zauważyłam chłopaków w bardzo rozległymi obrażeniami twarzy. George i Harry najwyraźniej najmniej oberwali, bo ich rany składały się głownie z siniaków i podbitych oczu. A Harry dodatkowo miał rozciętą wargę, którą opatrywała Ginny. Zdecydowanie najgorzej z nich wyglądał Fred, miał rozcięty łuk brwiowy, potargane rude włosy, a jego ręka była opatrzona bandażem, dokładnie tak jak postępuje się w przypadku złamania ręki.
- O cześć Rachel, jak miło Cię widzieć.- powiedział łagodnie Fred, kompletnie nie przejmując się swoim stanem.
- Czy wam kompletnie odbiło?!- krzyknęłam przerażona tym widokiem.- Jak możecie zniżać się do poziomu Malfoy'a?- rzuciłam pośpiesznie.
- Zasłużył sobie na to, tym razem przesadził.- odparł Fred.
- Bracie, nie musiałeś od razu wszczynać bójki i dawać mu po mordzie.- wtrącił George z wyrzutem.
- Nie musiałeś mi pomagać, sam dałbym sobie radę.- rzucił Fred krzyżując ręce na piersi
- I zostawić Cię na pastwę tylu Ślizgonów? Zginąłbyś szybciej niż Ci się wydaje. Do tych umięśnionych to ty nie należysz, bracie.- odparł drwiąco bliźniak.
Najwyraźniej George miał żal do niego za jego zachowanie.
- Ty lepiej popatrz na siebie- odparł poddenerwowany Fred i spiorunował brata wzrokiem.
- Ej, ej, ej. Nie chcemy tu więcej mordobicia.- rzuciła zażenowana ruda tak nieodpowiedzialnym zachowaniem swoich braci, przestając zajmować się wybrańcem.
- To niech on przestanie mnie wkurzać.- powiedział Fred.
- Och zamknijcie się, oboje jesteście sobie winni!- krzyknęłam uspokajając ich.
Wtedy zauważyłam, że z rany na brwi Freda, zaczęła ponownie wydobywać się krew. Od razu podniosłam wacik leżący na szafce nocnej, podeszłam do rudzielca i zaczęłam zmywać mu ciemnoczerwoną substancję z twarzy.
- Gdzie jest pani Pomfrey? To ona teraz powinna się tym zajmować. Nie my.- spojrzałam na rudą. Na co ona tylko wzruszyła ramionami.
- Pielęgniarka, musiała na chwilę wyjść, Ron poszedł jej poszukać.- odpowiedział pokornie Harry, odzyskawszy głos.
Bardzo cieszył mnie fakt, iż chociaż Harry potrafił zrozumieć swój błąd. Czego nie można było powiedzieć o bliźniakach.
- Ja tam nie narzekam, o wiele bardziej pasuje mi taki układ, Rachel jest o wiele delikatniejsza. .- usłyszałam wyraźnie zadowolony głos Freda.- Au Rey! To bolało!.- krzyknął po chwili i odsunął głowę.
- Przepraszam Freddie.- odparłam rozbawiona tą sytuacją, po czym przyciągnęłam jego twarz do przodu, nie przestając opatrywać jego twarzy.
Nastało milczenie, nikt się do siebie nie odzywał. Próbowałam na wszelkie sposoby zatamować mu to krwawienie, ale ono nie ustawało.-Co za uparta rana, zupełnie jak jej właściciel- przemknęło mi przez myśl.
- Zabrakło wacików.- powiedziałam, kiedy moja ręka skierowała się w stronę szafki i nie napotkała na swojej drodze materiału.- Moment, tam jakieś leżą.- opuściłam swoją dłoń odwracając wzrok w stronę łóżka na którym leżał nieprzytomny Krukon z trzeciego roku.
Ruszyłam w tamtą stronę, i poczułam że ktoś chwyta moją rękę i przyciąga do siebie. Odwróciłam się od razu.
- Rachel, co to jest?- zapytał Fred wpatrując się w moją dłoń. Na co wszyscy jak na komendę, zaczęli przypatrywać się mojej dłoni, oczywiście poza wybrańcem który domyślił się co tam może się znajdować.
- Nie to nic.- odparłam pośpiesznie i próbowałam wyrwać rudzielcowi swoją dłoń.
- Kto Cię tak urządził?- zapytał troskliwie.
- Jak to kto? Umbridge przecież.- to samo zrobiła Harry'emu na początku roku.- powiadomiła go Ginny.
- To był tylko szlaban. Na który sama sobie zasłużyłam, nie ma co tego rozdrapywać.- rzuciłam pośpiesznie i udało mi się w końcu wyrwać rękę z mocnego uścisku zdenerwowanego rudzielca.
- Szlaban? Rachel, to podchodzi pod tortury, ta jędza tego pożałuje.- odparł mściwie Fred.
- Fred... masz ją zostawić w spokoju, rozumiesz. Chyba, że ty także chcesz pisać na pergaminie własną krwią...a to do przyjemności nie należy- ostrzegłam go.
Przez chwilę wpatrywał się współczująco w moją twarz. Po czym, zrezygnowany pokiwał głową.
Zaraz potem w drzwiach pojawiła się pani Pomfrey, a za nią stał zmęczony Ron. Biedak musiał nieźle nabiegać się po całej szkole, poszukując pielęgniarki.
- Dziękuję wam bardzo dziewczynki, za opiekę nad chłopcami, ale teraz ja się nimi zajmę.- odparła łagodnie i jednym ruchem wskazała nam wyjście.
- Oczywiście.- powiedziała ruda i pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia.
Szłyśmy korytarzem w milczeniu, dlatego od razu wyczułam, że coś trapi Weasleyówną. Zazwyczaj buzia jej się nie zamyka. A teraz była pogrążona w myślach.
- Ginn? Wszystko gra?- zapytałam zamyśloną dziewczynę.
- Co? A tak, to znaczy nie do końca. Zastanawia mnie fakt, jak teraz drużyna będzie funkcjonowała bez chłopaków.
- Szczerze? Nie mam pojęcia. Ale to powinno być zmartwienie kapitana. Na pewno będziecie musieli zrobić kwalifikacje na nowego szukającego. I to w miarę szybko bo do następnego meczu, musicie mieć pełen skład.- powiedziałam.- Przecież, Krukoni nie przyjmą walkoweru ze strony Gryfonów, wszyscy nastawili się już na to, że po raz kolejny skopiemy wam zadek.- zażartowałam, chcąc rozluźnić sytuację.
- Tak wiem, czeka nas masa pracy.- zgodziła się ze mną ruda.- A co do skopania tyłka, to zobaczymy jeszcze... dobierzemy tak dobrych graczy, że tym razem to my będziemy wiwatować.- roześmiała się ruda. Obie uwielbiałyśmy grę w quidditcha, ale nie na tyle aby kłócić się za każdym razem gdy nasza drużyna przegra.
W wyśmienitych humorach ruszyłyśmy w stronę wielkiej sali. Tam oczywiście, uderzyło nas pełno pytań zrozpaczonych Gryfonów, dotyczących tego co stało się po meczu. Ja w tym nie brałam udziału dlatego odsunęłam się w cień, a Ginny dzielnie odpowiadała na wszystkie pytania. Najwyraźniej była ona jedynym graczem, który od razu nie udał się do pokoju wspólnego...



Ruszyłam w stronę lochów na lekcję eliksirów ze Ślizgonami. Nie byłam zbytnio zadowolona z tego faktu. Sam przedmiot wydawał się być czymś przyjemnym i w miarę łatwym, jednak nauczyciel postarał się, żeby jego lekcje kojarzyły się nam ze szlabanami i niesprawiedliwością. Na każdych zajęciach uczniów z poza domu węża traktowano jak psy. Nie raz próbowałam zrozumieć Snape'a i jego nienawiści do innych domów, ale za każdym razem nie wychodziło mi to za dobrze. Psychika nietoperza to labirynt z którego za nic nie udaje przejść i nawet to stwierdzenie, że trzeba trzymać się lewej strony, aby wyjść nie sprawdzało się z tym przypadku. Weszłam do klasy, nie zwracając uwagi na Malfoy'a, który nie szczędził sobie kąśliwych uwag na mój temat. Usiadłam w ławce, którą dzieliłam wraz z Cho, a ona w tym momencie wydawała się być nieco przygaszona.
- Hej Cho, wszędzie Cię szukałam, dlaczego tak szybko wyszłaś z dormitorium?- zapytałam.
- Po raz kolejny zostałam wezwana o Umbigde na przesłuchanie. Nie wiem o co jej chodzi, ale zaczynam poważnie wymiękać, na okrągło bombarduje mnie pytaniami na temat Harry'ego tak jak miałaby ona podejrzenia dotyczące gwardii Dumbledore'a. Grozi mi nawet zwolnieniem mojej matki z ministerstwa.- odparła zrozpaczona.
- Współczuję Ci Cho, ale musisz to przetrzymać bo jak inaczej nauczymy się bronić przed Czarnym panem? Musisz... to zrobić dla nas i swojego chłopaka.- przypomniałam jej.
Po chwili w klasie pojawił się Snape, od razu wszelkie głosy ucichły, a w lochach zrobiło się mroczniej.
- Dzisiaj popracujemy w parach i będziemy próbowali stworzyć eliksir zapomnienia. Jako że jest to eliksir dwuczłonowy którego przygotowanie wymaga więcej czasu to przez kolejne lekcje będziemy zajmowali się tylko i wyłącznie nim. Kto mi powie jakie są podstawowe składniki potrzebne do wytworzenia owego eliksiru?- zapytał rozglądając się po sali.
Moja ręka od razu wystrzeliła w górę. Jednak nauczyciel zignorował moje zgłoszenie.
- Nikt? A to szkoda. W takim razie sam będę musiał sobie kogoś wybrać. Może panna Chang zechce odpowiedzieć na to pytanie.- zwrócił się w jej stronę.
- Więc, do wytworzenia tego eliksiru potrzebna jest woda z rzeki Lette, waleriana, składnik standardowy oraz kilka jagód z jemioły.- odpowiedziała nieśmiało.
- W jakich ilościach?
- Tego nie wiem, proszę pana.- przyznała po krótkim namyśle.
- To jest podstawowa wiedza, uczono was jej na pierwszym roku, inteligentna Krukonka nie miałaby z tym problemu.- odparł zniesmaczony nauczyciel.- Siadaj!
Usłyszałam za sobą drwiące chichoty Ślizgonów, mogłabym się założyć o milion galeonów, że wśród nich, najgłośniej śmiał się Malfoy.
- Na stronie 128 w waszych podręcznikach znajduje się szczegółowy przepis, macie dwadzieścia minut na przygotowanie jego pierwszej części. Czas, start.
Od razu wszyscy uczniowie zabrali się do pracy. No prawie wszyscy, Draco rozsiadł się na krześle, wiedząc że jego kumpel Nott odwali za niego całą robotę, gdy ten tylko kiwnie małym palcem. Jestem ciekawa, jak on potem będzie chciał zdać egzaminy, pewnie przekupi nauczycieli- pomyślałam zażenowana. Ale to nie miało znaczenia, otworzyłam książkę i zaczęłam dokładnie studiować przepis.
"1.Dodać 2 krople wody z rzeki Lete do kociołka.
2.Podgrzewać przez 20 sekund.
3.Dodać 2 gałązki waleriany.
4.Pomieszać 3 razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
5.Machnąć różdżką."

To był dosyć banalny przepis dlatego od razu z Cho wzięłyśmy się do roboty. Wrzuciłyśmy do kociołka dwie porcje składniku standardowego, dodałyśmy krople wody. Odliczałyśmy sekundy potrzebne do podgrzania mikstury. Jednak nie potrafiłam się skupić na zadaniu i ciągle rozpraszały mnie rozmowy dochodzące z końca klasy. Zwróciłam wzrok na profesora, jednak ten był pochłonięty lekturą i najwyraźniej nie zwracając uwagi na dyskusje Ślizgonów spacerował po klasie.
- Rachel, wyłącz ten ogień. Już minęło 20 sekund.- szepnęła Cho.
- Och, przepraszam, te chichoty mnie rozpraszają. - wyjaśniłam i pośpiesznie wyłączyłam urządzenie. Zaraz potem, sięgnęłam po gałązki waleriany i już chciałam je wrzucić do kociołka, ale Cho złapała moją rękę i popatrzyła się na mnie jak na wariatkę.
- O co chodzi?- zapytałam zdziwiona.
- Rachel... na miłość boską to jest tojad, co ty wyprawiasz?- odparła z wyrzutem Chinka.
- Też chciałbym wiedzieć.- usłyszałam groźny głos Snape'a, który jakby znikąd pojawił się za mną.
Otworzyłam pięść zaciśniętą na roślinie i wlepiłam w nią wzrok. Nie mogłam w to uwierzyć, przecież przez chwilą na stole leżała waleriana. Nie popełniłabym tak karygodnego błędu, te rośliny znacznie się od siebie różnią. Coś mi tutaj nie pasowało.
- Panno Trust, jest pani świadoma jakie konsekwencje niesie ze sobą połączenie wody z rzeki Lete i tojadu?- zapytał ostro.- Powiem, tylko tyle że żaden uczeń z tej klasy nie mógłby swobodnie oddychać przez pewien okres czasu.- dodał, widząc moje zdezorientowanie.
- Ja... naprawdę, nie wiem jak mogło to się wydarzyć, byłam pewna że to jest waleriana.- zaczęłam się tłumaczyć, ale jedynie co wskórałam to bardziej rozwścieczyłam Snape'a.
- Szlaban panno Trust! Przez następny tydzień będziesz przychodziła do mnie na 19, a za karę na następną lekcję napisze pani referat. Co najmniej dziesięć rolek pergaminu na temat różnic pomiędzy właściwościami tojadu, a waleriany.
- Tak jest panie profesorze.- odpowiedziałam pokornie, wściekła sama na siebie.
- Dodatkowo Ravenclaw traci dziesięć punktów.- stwierdził Snape i odszedł w stronę tablicy.
Usłyszałam za sobą drwiące śmiechy Malfoy'a, już wtedy wiedziałam że to była jego sprawka, musiał podmienić rośliny, albo po prostu zmienić walerianę w tojad. Gdy już usiadłam, odwróciłam głowę i posłałam Ślizgonom spojrzenie godne samego Voldemorta. Jednak to jeszcze bardziej ich rozbawiło. Wtedy zaprzysięgłam sobie zemstę.

Następne lekcje były już spokojniejsze, nadrobiłam moją stratę punktową, na każdej lekcji odpowiadałam na zadane mi pytanie najlepiej jak tylko potrafiłam pogrążając przy tym dom węża.
Gdy zajęcia się skończyły ruszyłam w stronę wielkiej sali, aby wyjaśnić wszystko raz na zawsze z Malfoyem. Szłam korytarzem i zauważając blond włosy zmierzające w moją stronę, ruszyłam przed siebie.
- Malfoy, ty tleniony kundlu. Co to miało znaczyć?!- krzyknęłam gdy podeszłam do niego i przystawiłam mu różdżkę do gardła.
- Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz, szlamo! Zostaw mnie!- krzyknął i odepchnął mnie do tyłu.
- Jak to nie, jeszcze mi powiedz, że ten tojad nie był twoją sprawką.- odkrzyknęłam.- takie głupoty możesz sobie sobie opowiadać swoim nierozgarniętym kolegom, nie mnie!
- To już nie moja wina, że nie potrafisz rozróżnić tojadu od walerianu.- wysyczał kpiąco w moją stronę wyraźnie zadowolony z tego, że może mi dowalić.
- Nie, to ty nie potrafisz tego rozróżnić!- krzyknęłam, widząc jego arogancję.- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że gdyby te składniki połączyły się mogłyby to wywołać niepożądane skutki? Oczywiście nie! Ponieważ twoja głupota przyćmiewa zdrowy rozsądek. Naucz się w końcu myśleć Malfoy, bo skończysz tak samo jak twój ojciec. Jako popychadło Voldemorta, które posłusznie wypełnia wszystkie rozkazy Czarnego pana, jak jakaś małpa która skacze obok swojego właściciela po to aby dostać kawałek banana.- rzuciłam wściekle.
Musiałam wypowiedzieć o jedno zdanie za dużo, ponieważ twarz Malfoy'a poczerwieniała tak, że zaczął on przypominać ognistą salamandrę . Jego oczy gwałtownie się rozszerzyły, a w ich można było dostrzec nieopisaną furię. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wściekłego Dracona, przeraziłam się jego reakcją. Podszedł do mnie zaciskając pięści, na co ja gwałtownie zrobiłam kilka kroków w tył. Jednak to go nie zraziło, przybliżał się do mnie niebezpiecznie z większą szybkością, ale ja na każdy jego krok, zrobiłam dwa kroki do tyłu. Po chwili na swojej drodze napotkałam ścianę, byłam uziemiona. Zanim zdążyłam uciec Ślizgon przybił mnie do niej, chwytając za moje nadgarstki, tak że nasze twarze prawie stykały się nosami, a jego stalowe spojrzenie przeszywało mnie od góry do dołu. Czułam jego mroźny oddech na karku, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Teraz byłam zdana na łaskę, bądź niełaskę Dracona.
- Posłuchaj mnie suko bardzo uważnie, jeszcze raz wyrazisz się w taki sposób o moim ojcu, postaram się o to, aby Twoja śmierć była powolna i bolesna, a to sprawi mi więcej radości niż możesz sobie wyobrazić. Zrozumiałaś?- szepnął mi do ucha gniewnie.
Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego konkretnego dźwięku. Tak bardzo się bałam. Wyglądał on w tym momencie jak psychol, który znalazł w końcu swoją wymarzoną ofiarę.
- Zrozumiałaś!- krzyknął, zaciskając swoją dłoń na moich nadgarstkach mocniej. Sprawiając mi okropny ból.
- Ta.. tak.- zdążyłam wyjęczeć czując ten przeszywający ból.
- Mam nadzieję.- powiedział spokojniej.
- Co to ma znaczyć?- usłyszałam bardzo dobrze znany mi głos Davida.- Draco na Salazara! Co Ci odwaliło? Zostaw ją, bo możesz mieć poważne kłopoty.
Spojrzałam na przyjaciela, tak bardzo cieszyłam się że go widzę. Malfoy także wpatrywał się w niego przez chwilę. Po czym uśmiechnął się drwiąco, jakby groźba o kłopotach nie zrobiła na nim żadnego konkretnego wrażenia. Wyprostował się i popatrzył na niego z wyższością.
- A bierz sobie tą szlamę, jest bezużyteczna.- wysyczał i pchnął mnie w jego stronę z całej siły.
Na szczęście David był w pogotowiu i złapał mnie ratując przed upadkiem. Wtuliłam się od razu w jego ramię. A on tylko mnie objął, próbując w jakiś sposób uspokoić moje roztrzęsione ciało.


- Jakie to żałosne.- odparł zażenowany Malfoy, widząc to, że inny Ślizgon czystej krwi, śmiałby dotykać szlamy, w innym celu niż uduszenie jej.
- Ostrzegam Cię stary, jeszcze raz zobaczę jak znęcasz się nad Rachel to gorzko tego pożałujesz.- oburzył się David widząc moje łzy które były spowodowane strachem przed Malfoy'em.
- Mam się bać miłośnika szlam? Nie wydaje mi się.- odparł kpiąco Draco.- A teraz zejdź mi z drogi!- krzyknął i minął nas, gorączkowo nad czymś myśląc. Przez chwilę Ślizgon wpatrywał się w swojego kumpla, który szybkim krokiem odchodził w stronę wyjścia.
- David jak się cieszę, że tu jesteś.- powiedziałam słabo do przyjaciela.
- Co mu zrobiłaś? Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.- odpowiedział oszołomiony.
- Chciałabym wrócić do dormitorium.- powiedziałam błagalnie unikając odpowiedzi na to pytanie.
- To chodź, odprowadzę Cię.- złapał mnie pod ramię i oboje ruszyliśmy przed siebie. David był nieocenionym wsparciem. Sam fakt, że coraz bardziej naraża się na gniew Malfoy'a dla mnie jest godny podziwu. Wtedy wiedziałam, że mogłabym zrobić dla niego naprawdę wszystko, z resztą tak samo jak on dla mnie.

Zbliżaliśmy się do celu gdy nagle jak z pod ziemi wyrósł Ron. Od razu zauważył, że coś musi być ze mną nie tak.
- Co jej zrobiłeś!?.- usłyszałam jego wściekły głos.
Najwyraźniej rudzielec uważał, że to co się ze mną stało to była jego sprawka. No naprawdę, myślałam że w końcu przyjaciele uświadomią sobie, że David to nie jest typowy Ślizgon.
- Ja nic nie zrobiłem, ruda łasico.- odpowiedział mu spokojnie atakowany chłopak.
- Taa... akurat Ci uwierzę. Puszczaj ją! - rozkazał.
- Ron, to nie była jego wina, on mi tylko pomógł.- odparłam poddenerwowana, wyrywając się z objęć David'a i stając na nogach co swoją drogą było trudniejsze niż mi się wydawało.
- Pomógł? Ale jak to?- zapytał zdezorientowany Ron, robiąc charakterystyczny dla siebie głupawy wyraz twarzy.
- Tak to, gdyby nie on, leżałabym teraz nieprzytomna w korytarzu na czwartym piętrze.- odparłam z wyrzutem i skrzyżowałam ręce na piersi.
Ron stał naprzeciwko nas jak wryty. Czekałam na coś w stylu przeprosin skierowanych w stronę David'a, ale niestety... najwyraźniej jego Gryfońska duma nie pozwalała mu przyjąć do siebie wiadomości, że uczeń należący do domu węża, mógł kogokolwiek uratować. Tym bardziej, że ten ktoś to najzwyklejsza w świecie szlama.
- Ronaldzie, powinieneś się wstydzić.- przerwałam ciszę.- Następnym razem może najpierw pomyśl, zanim cokolwiek powiesz... Chodź David. Nie mam ochoty z nim rozmawiać.- zadecydowałam, po czym złapałam Ślizgona za rękę i pociągnęłam za sobą...

Draco

- Mam się bać miłośnika szlam? Nie wydaje mi się. A teraz zejdź mi z drogi.- rozkazałem.
Nie czekając na odpowiedz ruszyłem pospiesznie przed siebie. Trudno mi było uwierzyć w to jak ta szlama, mogła wyrażać się w taki sposób o moim ojcu. Owszem może i wypełnia on rozkazy Voldemorta, ale robi to pod groźbą śmierci. Jestem święcie przekonany, że ta cnotka postąpiłaby w taki sam sposób. A nie! Ona zginęłaby na samym początku, przecież ktoś tak żałosny nie mógłby pracować dla Czarnego pana. Mam nadzieję, że przynajmniej teraz będzie bardziej uważała na to co mówi. Bo przysięgam, że następnym razem skończy o wiele gorzej i nawet ten idiota Stone nie zdąży jej uratować... apropo "dumnych" potomków Stone'ów. Gdzie do cholery znajduję się ta jego siostrzyczka... Od czasu tego balu, nigdzie nie potrafiłem jej dostrzec. W duchu miałem nadzieję, że leży już gdzieś zimna w rowie. Jednak nie mogłem oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że gdyby ona już nie żyła zostałbym o tym powiadomiony. Aby nadal móc swobodnie kontynuować swoje zadanie bez pomocy kogoś trzeciego. Nasz plan... a tfu, jej plan nie wypalił, zamiast tego Puchona Grega, zginął jego kumpel. Powtarzałem tej kretynce, że podczas zaklęcia Imperiusa nie myśli się racjonalnie... w ogóle się nie myśli!! Jednak ona musiała zrobić po swojemu...
Byłem tak pogrążony w myślach, że nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się przed pokojem wspólnym Slytherinu. Podałem hasło i rzuciłem się na fotel.
...Oczywiście teraz, nauczyciele będą bacznie ich obserwowali, a gdy wyczują zagrożenie puchon będzie miał całodobową ochronę. Co mi znacznie utrudni zadanie, ale dość użalania się nad sobą. Jestem Malfoy'em do cholery jasnej coś na pewno wymyślę, a gdy Stella będzie chciała przypadkowo namieszać mi w planach, wyślę ją z kwitkiem do Voldemorta na pewną śmierć...
- Cześć Draco.- odparł Zabini wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nie powinieneś być teraz na szlabanie u McGonagall?- zapytałem zwracając wzrok na kumpla, który rozsiadł się w fotelu obok.
- Powiedzmy, że nasza "ukochana" profesorka ma teraz większy problem na głowie.- odpowiedział wyraźnie zadowolony z siebie Blaise po czym wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
Lubiłem Zabiniego, a szczególnie jego umiejętność wychodzenia z najgorszych tarapatów. W sprawach dotyczących zniesienia szlabanu, albo sprawianiu, że Slytherin zamiast tracić punktów, zyskuje je był skuteczniejszy niż Snape. Ale zaraz!... przecież on może mi się przydać- nagle mnie oświeciło.
- Ej Zabini, mam dla iebie pewną propozycję. Tylko czy nie będziesz bał się na nią przystać.- podpuszczałem kumpla.
- Czy ty próbujesz mnie obrazić?- zapytał z wyrzutem czarnoskóry, krzyżując ręce na piersi.- Mów co to za propozycja...

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 9 "... nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół co wiary, że taką pomoc możemy uzyskać..."


- Cho! Cho, zaczekaj!- krzyczałam do przyjaciółki, biegnąc przez korytarz.
- Rachel?- zatrzymała się.- Czego chcesz?
Podbiegłam do niej i chwilę minęło, zanim odzyskałam głos.
- To naprawdę nie jest tak, jak Ci się wydaje...- zaczęłam się tłumaczyć.
- Tak? Czyli nie całowałaś się teraz z Fredem?- zapytała krzyżując ręce na piersi.- Rachel masz chłopaka.
- No tak wiem, ale...- nie wiedziałam jak mam to wyjaśnić.
- Skomplikowane? Rey! Zdecyduj się na jedno. Kogo ty tak naprawdę kochasz? -zapytała.
Tego pytania najbardziej się obawiałam. Tak naprawdę nie miałam pojęcia kogo wybiorę, czy zabawnego i słodkiego Gryfona, czy przystojnego i romantycznego Puchona. Miałam mętlik w głowie. W obydwóch było coś intrygującego, a zarazem przyciągającego...
- Nie... potrafię Ci odpowiedzieć na to pytanie. Przepraszam.- odparłam żałośnie.
- Ty nie mnie powinnaś teraz przepraszać tylko chłopaków, bo w tym momencie krzywdzisz ich... obu.
Łzy pociekły mi po policzku.
- Ja.. naprawdę nie chciałam Cię zranić.- odparła Krukonka przepraszającym tonem, najwyraźniej zauważając moje łzy.
- Nie... to nie twoja wina. Sama jestem sobie winna, muszę coś z tym zrobić.
- Czyli co?- zapytała
- Zerwę kontakt z Fredem.- odpowiedziałam smutno
- Wolisz Grega? - wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Nie, z nim także przestanę się widywać.
- Więc chcesz odciąć się od ludzi. Którym naprawdę na Tobie zależy?- zapytała unosząc lewą brew.
Zdziwiłam się jej pytaniem, jej chodziło o obu, ale nie wiem skąd ona domyśliła się, że i Fred coś do mnie ma. 
- Rachel, widzę jak Fred na Ciebie patrzy, widzę jak się dogadujecie, a przede wszystkim widzę jak się zachowywał zaraz po tym gdy dowiedział się o Gregu.- wyjaśniła mi, najwyraźniej wyczuwając moje zdezorientowanie.
-Aż tak łatwo było to wyłapać?
- Tak, każdy to widział. I nie rozumiem dlaczego ty tego nie zauważyłaś.
Poczułam się jak niepoważna, zarozumiała i pozbawiona uczuć kretynka w tym momencie.
- Nie mam pojęcia, ale to i tak nieważne, nie będę ich obu zwodzić...- powiedziałam z powagą w głosie.
- Jesteś tego pewna? W końcu...
- Nie Cho, ty nic nie rozumiesz.- przerwałam jej.- Ja nie potrafię zachowywać się w taki sposób. Nie zasługuje na miłość żadnego z nich, skoro nie potrafię się zdecydować...
- Dziewczyno, ty się lepiej zastanów nad tym, bo zasługujesz na nią. Tylko w tym momencie jesteś rozerwana wewnętrznie. 
Nie potrafiłam ustać na nogach. Emocje targały mną na wszystkie strony. Musiałam gdzieś iść, zrobić cokolwiek...
- Wybacz, muszę iść na spacer.- odparłam wymijająco. 
- No dobrze, tylko nie rób nic głupiego.
- Cho... spokojnie. Aż tak zdeterminowana nie jestem.- zapewniłam ją wiedząc co miała na myśli.
Chwilę potem znalazłam się na dworze. Był to mroczny zimowy dzień, czułam jak mroźny powiew powietrza uderza o moje ciało które pod jego wpływem zaczęło niebezpiecznie drżeć. Ta sama bryza lekko poruszała gałęziami drzew, pozbawionych liści i jakiejkolwiek obrony. Dokładnie jak moje uczucia, które nie miały ujścia w jednym konkretnym osobniku. Tak jakby podzieliły się one na dwie przeciwne sobie części, a każda z tych części namawiała mnie do innych czynności z nią związanych. Po jednej stronie dzielne i waleczne serce Gryfona, a po drugiej romantyczne i lojalne serce Puchona. A każda strona ma to szczególne coś, dzięki czemu staje się niepokonane, dlatego nie potrafię się zdecydować.
Szłam dosyć długo prostą ścieżką przez las, pokryta była ona białym puchem. Dźwięki wydawane przez nacisk na owy puch brzmiały jak ta wojna o moją miłość, która wyniszczała mnie od środka i miażdżyła moje nadzieje na spokojne życie.
Ruszyłam w stronę zamarzniętego jeziora. Myślałam, że właśnie w tym miejscu odnajdę spokój, po drodze minęłam kamienny krąg, gdzie na pierwszym roku poznałam Freda. Zatrzymałam się na chwilę. Rozejrzałam się po okolicy, a po chwili w mojej głowie pokazały się skrawek wydarzeń z tego momentu.

- Ej, Ron- zaczęłam nieśmiało.- skąd pewność, że Hagrid będzie chciał nam udzielić informacji. Moglibyśmy po prostu poszukać czegoś w bibliotece?
- Spokojnie, Rachel.- Uspokajał mnie rudzielec.- Hagrid to spoko gość. Na pewno zechce nam opowiedzieć coś o... o... 
- O kłaposkrzeczkach.- dokończyłam zdanie przechodząc przez most.
- No właśnie o tym... 
- Ale, może mu tego nie wolno mówić uczniom...
- Posłuchaj, wiem że siedzenie w bibliotece to ulubiona czynność Krukonów... i Hermiony.- ale to jest nudne. Miną wieki zanim coś znajdziemy. A poza tym sama mówiłaś, że te rośliny są bliżej nieznane hodowcom w Hogwarcie.
- No dobra.- zgodziłam się na jego propozycję i przyśpieszyłam kroku.
Wiedziałam, że chłopak chciał tylko wywinąć się z zadania. A spotkanie z gajowym, stanowił idealny pretekst do tego. Jednak uznałam, że może rzeczywiście on będzie wiedział więcej na temat tej rośliny. Szkoda tylko, że sama musiałam męczyć się z zadaniem, podczas gdy mojemu "partnerowi" wszystko było jedno. 
- Hej bracie!- krzyknęły zgodnie dwa chłopięce głosy.
Od razu popatrzyłam w stronę kamiennego kręgu, gdzie znajdowało się dwóch chłopców, podobnych do siebie jak dwie krople wody.
- Cześć wam.- odpowiedział Ron.
- Jak Ci się podoba nasza buda?- zapytał wyższy chłopak.
- Nie jest wcale taka okrutna jak próbowaliście mi wmówić.- stwierdził z pogardą w głosie, po czym udał się w stronę swoich braci zapominając o moim towarzystwie. Pobiegłam za nim.
- Ronuś, trudno nam Ciebie nie wkręcać, jak wierzysz we wszystko co ci powiemy. -zaśmiał się drugi.- A co to za dama która stoi za Tobą.
Uśmiechnęłam się zawstydzona.
- A no tak... To jest Rachel.- przedstawił mnie.
-  Twoja dziewczyna?- zapytał ten sam chłopiec który nazwał mnie damą, po czym uśmiechnął się drwiąco do brata, a ten momentalnie się zarumienił.
- Nie wygłupiajcie się, robimy razem zadanie na zielarstwo.- odpowiedział.
- Ronaldzie.-odzyskałam głos.- Ale ty nic nie robisz, sama odwalam całą robotę.- sprostowałam.
- Mała, przyzwyczaj się, on nie należy do tych szczególnie uzdolnionych.- odparł z lekkim uśmiechem ten od damy.- Jetem Fred.- podał mi dłoń, uścisnęłam ją z szerokim uśmiechem.
- A ja George.- odpowiedział drugi.- I szczerze współczuję takiego partnera...
- Skończcie temat.- rozkazał speszony Ron.
- Ale przecież to cała prawda braciszku.. - zażartował George.
- Dobra George... nie będziesz przecież sprzeczał się z Ronem... przy Rachel. Dobrze zapamiętałem?- zwrócił się do mnie Fred.
- Bardzo dobrze...- odpowiedziałam nie przestając się uśmiechać.
- Chodźmy stąd, jeszcze dzisiaj nie zniszczyliśmy żadnego sedesu.- Odparł George. 
Po czym bliźniacy odeszli.
Dopiero później zorientowałam się, że to byli Ci dowcipnisie, na których miałam uważać. Zupełnie nie wiedziałam dlaczego... przecież wydawali się mili...

Obraz rozmył się w mojej głowie, byłam zdruzgotana, od razu spodobał mi się wtedy charakter Freda...
Zaraz potem ruszyłam w stronę jeziorka. Jednak i tam nie zaznałam spokoju. Tym bardziej, że przypomniało mi się pierwsze spotkanie z Gregiem które odbyło się właśnie tam. Tak bardzo chciałam aby nam wyszło, starałam się. Więc czemu, skoro dopięłam swojego czułam się samotniejsza niż zwykle. Nie było przy mnie Davida, nie miałam komu się wygadać. Dlaczego kiedy zwykle wszystko się układa zawsze muszę coś rozwalić. Ja chyba po prostu nie dorosłam do poważniejszych sytuacji i głębszych uczuć...
Ruszyłam w stronę zakazanego lasu, wiedziałam, że nie można tam wchodzić ale to nie miało znaczenia. Nogi same pokierowały mnie w tamtą stronę, chciałam znaleźć ukojenie w mroku i samotności, która oplotła mnie jak diabelskie sidła. W oddali dostrzegłam stadko hipogryfów, były one wielkości konia. Znałam te stworzenia, jedno z nich na trzecim roku zaatakowało Dracona Malfoy'a, za co później zostało skazane na śmierć przez ścięcie głowy, na szczęście udało mu się uciec. Oczywiście tak brzmiała oficjalna wersja, ja znałam całą prawdę.
Podeszłam do jednego z nich bliżej, wybrałam właśnie tego, ponieważ jako jedyny miał kruczoczarne ubarwienie, zobaczyłam jak jego pomarańczowe oczy zwróciły się w moją stronę. Delikatnie się ukłoniłam, nie wykonując przy tym gwałtownych ruchów. Zauważyłam, że po chwili odwzajemnił ukłon. Podeszłam do niego i wyciągnęłam dłoń, aby go pogłaskać. Na początku odsunął dziób do tyłu, ale potem sam skierował łeb w stronę mojej otwartej dłoni. Wtedy dotknęłam jego piór, były takie delikatne. Pokierowałam dłoń w stronę jego grzbietu i wsiadłam na to stworzenie. Od razu gwałtownie się poruszyło, ale uspokoiłam go dotykiem. Szepcząc przy tym: -Spokojnie, nic Ci nie zrobię. Najwyraźniej zdobyłam jego zaufanie ponieważ, po chwili stworzenie ruszyło przed siebie i wzbiło się w powietrze. Było to wspaniałe uczucie, czułam się wtedy wolna. Wiatr unosił delikatnie moje włosy, zapomniałam już o zimnie które odczuwałam na samym początku. Chwyciłam go mocniej i wzniosłam się ponad majestatyczne mury Hogwartu. Okrążyłam je parę razy, za każdym razem czując napływającą adrenalinę, wtedy spostrzegłam, że słońce zaczyna chować się za horyzontem. Cudowna, wielka czerwona kula na tle żółto-czerwonego nieba nigdy mi się nie znudzi. Za każdym razem gdy na nią patrzę na nowo odkrywam to piękno i z optymizmem patrzę na następny dzień u schyłku którego znów będzie można podziwiać nowy zachód słońca i niegasnący jego blask. Gdy znalazłam się na ziemi podziękowałam stworzeniu za taki wspaniały lot. Chciałam wrócić do Hogwartu, ponieważ cały mój organizm domagał się ciepłego posiłku. Ale niestety, mój spacer po zakazanym lesie zauważył Filch.
- No młoda damo, teraz masz poważne kłopoty.- odparł drwiąco.- Za mną.
Oczywiście... mój spokój który osiągnęłam w tym momencie musiał zostać zachwiany. Od razu zbudziłam się z tego letargu i wściekła na samą siebie ruszyłam za zrzędliwym woźnym. Zaprowadził mnie on do samego Hogwartu pod pokój wielkiego Inkwizytora Hogwartu, którym została niedawno Dolores Umbridge. Przełknęłam ślinę, byłam przerażona, wiedziałam jak wyglądają jej kary, ale w duchu liczyłam na to, że nie będę musiała w taki sposób jej odbywać.
- Wchodź do środka.- rozkazał, uprzednio otwierając przede mną drzwi.
Usłuchałam jego rozkazu, nie chciałam pogarszać swojej już i tak beznadziejnej sytuacji.
W środku, na krześle siedziała znienawidzona przez wszystkich uczniów nauczycielka Obrony przed Czarną magią. Zapisywała coś energicznie na pergaminie, różowym piórem. -Pewnie kolejny dekret nie dający żyć.- pomyślałam krzywiąc się. Cały ten róż sprawiał, iż robiło mi się niedobrze. Lubiłam ten kolor, ale nie w takich ilościach. A przez te głośne pomrukiwania kotów, które wydobywały się z obrazów bolały mnie uszy.
- Pani profesor.- zaczął nieśmiało charłak.- Przyprowadziłem pani uczennicę..
- Tak i co w związku z tym?- przerwała mu nie odrywając wzroku od biurka.
- Złamała zasady, włóczyła się po zakazanym lesie i latała na hipogryfie bez opieki nauczyciela. A zasady surowo tego zabraniają.
Umbridge podniosła w końcu głowę i spojrzała w moją stronę, po czym uśmiechnęła się sztucznie.
- Rozumiem, Argusie. Sama się nią zajmę. Proszę nas zostawić samych.- rozkazała, a on posłusznie opuścił jej pokój.- Usiądź.- zwróciła się do mnie.
Podeszłam niepewnie do biurka sztywnym krokiem...
- No chodź, chodź przecież Cię nie ugryzę panno Trust.- odparła przesłodzonym tonem.
Usiadłam naprzeciw niej, ale nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy, tak bardzo się bałam. Skierowałam wzrok w podłogę.
- A teraz będziesz mi się gęsto tłumaczyć, dlaczego Krukonka z tak nienagannym zachowaniem jak Twoje, postąpiła w taki lekkomyślny sposób?
Musiałam na szybko coś wymyślić, i nawet miałam pewien pomysł, ale gdy spojrzałam na jej karcące spojrzenie. Zaniemówiłam i ponownie wlepiłam wzrok w swoje dłonie.
- Mam rozumieć, że nie masz nic na swoją obronę...- uśmiechnęła się szelmowsko.- W takim razie będziesz musiała odbyć szlaban, przyjdziesz do mnie jutro z samego rana.- oznajmiła mi.
- Oczywiście pani profesor.- powiedziałam ściszonym głosem.
- Dodatkowo Ravenclaw traci dwadzieścia punktów za niesubordynację.- dodała.- A teraz wróć do swojego dormitorium.- rozkazała i wróciła do notowania.
Wstałam i pokornie oddaliłam się w stronę drzwi. Straciłam apetyt, marzyłam tylko o prysznicu i o ciepłym łóżku.



Obudziło mnie mroźne powietrze, które ukradkiem przedostawało się do mojego dormitorium przez otwarte okno. Spojrzałam na zegarek, było wcześnie, ale myśl o wczorajszym dniu nie pozwoliła mi ponownie zasnąć, dodatkowo moje samopoczucie pogarszał fakt, iż miałam dzisiaj stawić się na szlabanie, za pałętanie się po zakazanym lesie. Miałam o to żal do samej siebie, nie obwiniałam nikogo, nawet tej różowej landryny. Wyskoczyłam z łóżka, zamknęłam okno i ruszyłam w stronę łązienki. Tam wzięłam prysznic, szorowałam się strasznie mocno, tak jakbym chciała zmyć z siebie wszystkie problemy i cały ten wstyd. Nic to jednak nie dało, jedynie sprawiłam sobie ból.
Gdy wyszłam z łazienki zauważyłam Lunę która już nie spała.
- Witaj Rachel.- odparła spokojnie.
- Cześć Luno, jak minęła ci noc?- zapytałam i ruszyłam w stronę swojego łóżka.
- Całkiem nieźle, ale miałam straszny sen.. śniło mi się, że atakowały mnie Akwawirusy i rzucały we mnie glonami.
- Co to są Akwawirusy?- zapytałam zdziwiona.
- Magiczne stworzenia hodowane w ministerstwie magii. Są to ryby które zamiast rybich głów posiadają ludzkie mózgi.
Trudno było mi to sobie wyobrazić, zastanawiało mnie czy to w ogóle było anatomicznie możliwe.
- Czy wszystko dobrze?- zapytała mnie blondynka nieobecnym głosem.
- Tak...- skłamałam.- nie... nie wiem.- sprostowałam.
- Coś Cię gnębi?
- Och Luno, to jest naprawdę długa opowieść, nie chcę Cię nią zanudzać.- odparłam smutno.
- Jak chcesz, ale uważam że powinnaś komuś o tym opowiedzieć. Mój tatko zawsze powtarzał, że my nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół co wiary, że taką pomoc możemy uzyskać.
- Twój ojciec jest bardzo mądrym człowiekiem.- przyznałam z uśmiechem.
Na co ona tylko uśmiechnęła się do mnie i ruszyła w stronę łazienki.
Długo zastanawiałam się nad słowami ojca Luny. jest o trochę niezrównoważony, ale wbrew pozorom to bardzo inteligentny i wykształcony człowiek.
Po chwili ruszyłam w stronę wielkiej sali na śniadanie. Na miejscu zobaczyłam Harry'ego który po raz kolejny czytał proroka codziennego i zadręczał się jego treścią.- Dlaczego on ciągle sobie to robi?- przemknęło mi przez myśl. Podeszłam do niego, ale nawet nie zauważył mojej obecności. Zabrałam mu gazetę sprzed nosa.
- Rachel! Co to ma znaczyć?- zapytał z wyrzutem.
- Już od teraz nie czytujesz tego szmatławca.- powiedziałam ostro. Po czym zgniotłam gazetę i wyrzuciłam w tył.
- Ale Ray ja muszę...
- Jedynie co ty teraz musisz to skupić się na lekcjach oklumencji ze Snape'm.- stwierdziłam.
- Ale...
-  Harry! Nie ma żadnego ale... nie pamiętasz tego co chciałeś zrobić Dumbledorowi kiedy nie zwracał na Ciebie uwagi?- chwyciłam go za ramię.- Ty nie możesz teraz zaprzątać sobie głowy tymi głupotami, zrozumiano?- zapytałam twardo
- No tak masz rację.- odparł zrezygnowany.
- I lepiej się tego trzymaj, bo sama tego dopilnuję.- uśmiechnęłam się, siadając obok niego.
On również słabo się uśmiechnął... nastąpiła chwila milczenia.
- Harry... wiem, co przechodzisz. Wiem również, że te lekcje nie są zbytnio przyjemne, ale pomyśl, nie robisz tego tylko dla siebie. Robisz to dla swoich przyjaciół, którzy zawsze będą Cię wspierać do końca. Zdaję sobie sprawę z tego, że o tym zapewne wiesz, jednak nie mogę oprzeć się dziwnemu wrażeniu że oddalasz się od nas. Popraw mnie jeśli się mylę.
- Ostatnio tyle się zdarzyło. Tylu nowych rzeczy się dowiedziałem, tylko nie daje mi spokoju jedna rzecz...
- Jaka?- zapytałam i złapałam go na rękę
- Na ostatniej lekcji oklumencji, profesor wyszedł na chwilę z klasy. Wtedy dostrzegłem jego myślodsiewnię. Z czystej ciekawości zanurzyłem w niej głowę i znalazłem się w czasach szkolnych Snape'a. Zobaczyłem tam mojego ojca i matkę...
- Nie przerywaj...
- Okazało się, że mój ojciec nie jest taki sam jak sobie go wyobrażałem. Za czasów jego młodości lubił znęcać się nad Snape'm, używał na nim różnych zaklęć. Moja mama chciała go ochronić, ale on nie był jej wdzięczny i przy okazji nazwał ją szlamą...
Na dźwięk tego określenia skrzywiłam się. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak tak wspaniały człowiek jak ojciec wybrańca, o którym nasłuchałam się tyle dobrego , mógł zachowywać się tak bestialsko względem innych.
- To bardzo smutne, dowiadywać się takich rzeczy o błędach swoich rodziców.- stwierdziłam współczująco.
- Zawsze uważałem iż mój ojciec, chociaż lubił łamać szkolne przepisy był porządny i w miarę miły.- odparł zrozpaczony.
Nie mogłam patrzeć na rozczarowanie Harry'ego. W jednym momencie musiał runąć mu cały system wartości zbudowany na autorytecie swojego ojca.
- Każdy z nas tak myślał, ale popatrz na to z innej strony. Widziałeś tylko jedno wspomnienie. Może to był tylko jednorazowy wybryk, nie powinieneś od razu posądzać ojca o najgorsze.- próbowałam go pocieszyć.
- To samo powiedział mi Syriusz, kiedy wczoraj rozmawiałem z nim przez kominek.- uśmiechnął się.
- No więc widzisz. Nie przejmuj się niepotrzebnie.
- Tylko rzecz w tym, że nietoperz z lochów nakrył mnie na przeglądaniu jego wspomnień, wyrzucił mnie z gabinetu i odmówił dalszego prowadzenia lekcji...- przyznał się zielonooki.
- A to czarna gnida! Jak on śmiał to zrobić?!- wykrzyczałam zdenerwowana.
- Rachel, ciszej. Nie każdy musi o tym wiedzieć.- odparł przykładając mi rękę do ust i rozglądając się nerwowo po sali.- Ja go nawet trochę rozumiem...
- Harry, ja też go rozumiem, ale tak czy inaczej powinien nadal nad Tobą pracować. Nie może przedkładać własnej przeszłości nad przyszłość, śmierć i zniszczenie.
- Nie przesadzasz trochę? "śmierć i zniszczenie"?- zapytał lekko zmieszany.
- Tak, dokładnie. Losy wszystkich ludzi przewijają się teraz, a jedyną osobą która może je zmienić, jesteś właśnie ty, a to Ci się nie uda jeśli do porządku nie opanujesz oklumencji. Voldemort wdziera się do Twojej głowy, nie wiem czy jest świadom tego, co was łączy, ale zapewniam Cię on się o tym dowie, wtedy Twoje życie będzie zagrożone.- odparłam przerażona.
- Może i masz rację, ale co ja mam w tym momencie zrobić?- zapytał zdezorientowany.
- Musisz ćwiczyć nadal, z pomocą czy bez, to ty udowodniłeś swoimi czynami przez te wszystkie lata że jesteś potężniejszy niż Ci się wydaje, jestem przekonana, że dasz sobie radę.
- Dzięki Rachel, jesteś prawdziwym wsparciem.
- Staram się, dla przyjaciół wszystko.- zapewniłam wybrańca.- Teraz przepraszam, muszę iść na zasłużony szlaban.- odparłam
- Szlaban? U kogo i za co?- zapytał zaciekawiony.
- Dowiesz się jak wrócę z poranioną ręką na której została wyryta moja wina.- odpowiedziałam zażenowana.
- Idziesz na szlaban do Umbridge- stwierdził po krótkim namyśle.
Nie odpowiedziałam, Harry przyglądał mi się ze współczuciem, wiedział co mnie czeka, sam przecież doświadczył czegoś podobnego o wiele wcześniej. Słabo się do niego uśmiechnęłam i wyszłam z sali.
Przez całą drogę do gabinetu różowej ropuchy miałam nadzieję, że ominie mnie jednak pisanie na pergaminie własną krwią, jednak myliłam się. Od razu jak weszłam do środka kobieta charakterystycznym dla siebie przesłodzonym tonem kazała mi usiąść w ławce, którą wcześniej wyczarowała. Podała mi czarne, długie i bardzo ostre pióro. -Więc tak wygląda to słynne narzędzie tortur. - pomyślałam.
- A teraz proszę napisać zdanie "Nigdy więcej nie złamię, żadnego punktu regulaminu."- rozkazała.
Nie pytałam się ile razy. Nie miałam na to ochoty. Złapałam pióro mocniej w dłoń, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam pisać. Już po napisaniu pierwszych dwóch słów, poczułam pieczenie w okolicach dłoni. Zignorowałam je i dopisałam resztę zdania. Po chwili poczułam, że ból robi coraz to bardziej silniejszy. Spojrzałam na swoją dłoń i zauważyłam, że zaczyna mi się tworzyć rana. Przerażona napisałam po raz kolejny to zdanie. Krew ciekła mi po dłoni i spływała na pergamin. Wtedy już nie wytrzymałam, z oczu pociekły mi łzy. Ból był taki przerażający, poczułam się słabo. Spojrzałam ukradkiem na jędzę która stanęła obok i najwyraźniej cieszyła się z mojego cierpienia.



 - A to podła suka.- pomyślałam. Nie chciałam dać jej satysfakcji, nie po tym jak paskudnie traktuje uczniów. Zacisnęłam zęby i mimo bólu który przeszywał moją dłoń, unieruchamiając ją dopisałam kolejne zdanie, potem kolejne i jeszcze jedno. Z każdą nowo napisaną literą, rana robiła się głębsza. Jednak to mnie nie załamało, powstrzymałam łzy i dopisywałam kolejne zdania.
Po jakimś czasie pozwolono mi zakończyć moje tortury i przestać pisać.
- Możesz już wyjść panno Trust. Mam nadzieję, że wyciągnęłaś z swojej kary jak najwięcej wniosków.- odparła trzymając w ręce RÓŻOWĄ filiżankę herbaty i upijając z niej łyczek po łyczku.
- Bardzo dziękuję, za tą jakże pouczającą lekcję pani profesor.- Zmusiłam się do uśmiechu i skrzyżowałam ręce na piersi.- A tą krew radzę jak najszybciej usunąć z biurka, bo gdy zaschnie będzie miała pani ogromne kłopoty z wyczyszczeniem jej.- dodałam drwiąco.
I wyszłam gabinetu zostawiając za sobą kompletnie zdezorientowaną Umbridge.
Gdy zamknęłam na sobą drzwi, poczułam ulgę. Spojrzałam na moją poranioną dłoń, i wlepiłam wzrok w rany które ułożyły się w zdanie:
"Nigdy więcej nie złamię żadnego punktu regulaminu". - No jasne, tylko szkoda że teraz najchętniej, użyłabym Cruciatusa na tej landrynie.- pomyślałam.
Postanowiłam, że odwiedzę klasę eliksirów i stworzę coś co wyleczy tą ranę. Ruszyłam w stronę lochów i skręciłam w jej stronę, niestety była ona zamknięta.
- Alohomora.- rzuciłam zaklęcie, a drzwi otworzyły się. Rozejrzałam się po korytarzu, nikogo nie było więc pośpiesznie weszłam do środka. Było to duże, kwadratowe pomieszczenie. W rogu znajdowała się umywalka w której uczniowie myli ręce po przygotowaniu mikstur. Nad jednym oknem wyryty był napis Potassa carbonate. Kiedyś czytałam w krótkiej Historii Hogwartu, że napis ten oznaczał węglan potasu. Podeszłam bliżej do kociołka Malfoy'a, aby w razie czego wina nie spadła na mnie, uprzednio mijając klapę prowadzącą do piwniczki gdzie przetrzymywane były rzeczy potrzebne na zajęcia.  Próbowałam sobie przypomnieć jakie były składniki eliksiru Wiggenowego. Nie potrafiłam tego zrobić, dlatego podeszłam do szafy, gdzie znajdowały się książki. I zaczęłam szukać tego przepisu po wszystkich książkach. Pociągnęłam za jedną z nich a moim oczom ukazało się sekretne, malutkie pomieszczenie w którym znajdowała się jak mniemam myślodsiewna Snape'a.
Podeszłam bliżej, przyjrzałam się temu płytkiemu naczyniu, było ono zdobione cennymi kamieniami i tajemniczymi runami, które mimo moich wyśmienitych ocen z Run nadal stanowiły dla mnie niezwykłą zagadkę. Jej wnętrze było wypełnione myślami i wspomnieniami które normalnie miały srebrno-biały kolor, a w tym momencie emanowały one srebrzystą poświatą. Po długim namyśle zanurzyłam w niej głowę, ponieważ byłam bardzo ciekawa jakie jeszcze sekrety skrywa profesor.
Świat zawirował a ja znalazłam się w biurze dyrektora. Za biurkiem siedział Dumbledore i prowadził poważną dyskusję z nietoperzem, stojącym naprzeciw niego. Oboje byli lekko poddenerwowani, tak jakby przez chwilą dowiedzieli się czegoś niezwykłego.

- Severusie, dobrze wiesz, że to o nią chodzi.- Usłyszałam głos Dumbledora.
- Jemu chodzi głównie o Pottera, przecież przepowiednia mówiła o chłopcu, nie o dziewczynie.- zaprzeczył Snape.
- Pierwsza część, owszem. Ale oboje wiemy, że to nie była cała wróżba. Została w niej zawarta jednak bardzo istotna informacja o zagrożeniu ze strony najbliższej mu osoby.
- Obserwuję ją od samego początku, nie ukazuje żadnych szczególnych zainteresowań czarną magią.- zapewnił go Snape.
- Dlatego teraz, gdy Voldemort dowiedział się o jej przeszłości będzie chciał ją wykorzystać, sprowadzić na złą ścieżkę, a gdy mu się to uda. Będzie stanowić dla nas wszystkich poważne zagrożenie.- odpowiedział spokojnie Dumbledore.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę, w otoczeniu wybrańca jest jedna osoba, której oprócz jego samego szuka Voldemort. Poczułam się tak jakbym dostała zaklęciem Drętwota. Długo nie mogłam przetrawić tej wiedzy.
- Więc, twierdzisz że powinniśmy w tym momencie skupić się na ....- nagle wyciszył się głos profesora. Najwyraźniej sam Snape musiał majstrować przy tym wspomnieniu, w obawie że ktoś usłyszy nazwisko domniemanej osoby i narazi ją na niebezpieczeństwo.
-  Tak to bardzo ważne. A opieką nad nią zajmiesz się ty osobiście. Zrobiłbym to sam, ale mam do zrobienia jeszcze kilka innych rzeczy.
 Dyrektor wstał i ukłonił się nisko. Zdążył dodać tylko coś w stylu "Uratuj ją jeszcze raz Severusie" i zniknął z pola widzenia najwyraźniej teleportując się w inne miejsce.

Wtem ponownie świat znowu zawirował, a ja oszołomiona znalazłam się na środku klasy eliksirów. Zapominając o moim prawdziwym powodzie włamania się do tego miejsca, wybiegłam z lochów. Szukałam Harry'ego, chciałam mu o wszystkim opowiedzieć. Nigdzie jednak go nie dostrzegłam, moja forma kulała, dlatego zatrzymałam się po pewnym czasie, oparłam się o korytarz na piątym piętrze, usiadłam aby złapać oddech. Wtedy mnie oświeciło, zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę niczego nowego się nie dowiedziałam. Przypomniał mi się mój nieświadomy spacer w październiku po wrzeszczącej chacie, rozmowę pomiędzy Voldemortem, a Glizdogonem o tajemniczej dziewczynie i ból spowodowany podwójnym uderzeniem Cruciatusa. Wszystkim im chodziło o tą samą czarodziejkę. W mojej głowię kłębiło się pełno pytań dotyczących indywidualności tej uczennicy. Na które nie znałam odpowiedzi. A w myślach ciągle przewijały się słowa Dumbledor'a: "URATUJ JĄ JESZCZE RAZ SEVERUSIE".



Po wczorajszych wydarzeniach nie potrafiłam zasnąć, przez całą noc zastanawiałam się o kogo może chodzić Voldemortowi. Czemu akurat ta dziewczyna, co jest w niej takiego niezwykłego i przede wszystkim, jak odkryć jej tożsamość, aby w czas zapobiec tragedii. Nie potrafiłam się na niczym skupić, na śniadaniu, treningu quidditha a nawet na spotkaniu z moim chłopakiem. Tak jakby nagle moje własne problemy związane z uczuciami, zostały zesłane na dalszy plan. A na ich miejscu pojawił się strach przed  tajemnicą.
- Kochanie, nad czym tak myślisz?- zapytał się mnie Greg, łapiąc za moją rękę.
Uznałam, że najlepiej będzie jak nikt nie dowie się o zamierzeniach Czarnego Pana, przynajmniej na jakiś czas. Ponieważ mogło to już do reszty załamać Harry'ego.
- Nie, nic... zastanawiam się jaką kreację włożyć na dzisiejszy bal sylwestrowy.- skłamałam.
- We wszystkim będziesz wyglądać zjawiskowo.- mrugnął do mnie.- ale najlepiej będzie jak założysz coś jasnego, najlepiej białego, albo żółtego.
- A to niby dlaczego?- zapytałam zaciekawiona.
- Ponieważ, twój strój musi pasować do tego:- powiedział, po czym wyczarował dla mnie mały bukiecik kwiatów i podarował mi go.
- Oooo... jaki on piękny. Bardzo Ci dziękuję.- odparłam wdzięcznym tonem.



Cmoknęłam go w policzek w ramach podziękowania i wtuliłam się w jego ramię, a on zaczął mnie głaskać po włosach. Po chwili ogarnął mnie głęboki smutek, pogłębiany przez poczucie winy. Przecież miałam z nim niedługo zerwać. Chciałam poczekać do samego końca balu Sylwestrowego, ponieważ nie potrafiłam mu popsuć całej zabawy. A jak ja się teraz zachowuję?- zdenerwowałam się sama na siebie. - Jestem nienormalną, psychopatyczną, chorą, skretyniałą, nieracjonalną, nierozważną, lekkomyślną, ograniczoną umysłowo idiotką!- zgnoiłam się w myślach.
Niepotrzebnie daję mu nadzieję. Skoro ten cyrk i tak miał się zakończyć zaraz po balu. Nerwowo podniosłam się na nogi.
- Wszystko w porządku?- zapytał lekko zszokowany moim zachowaniem.
- Tak, tak w najlepszym.- odpowiedziałam pośpiesznie.
No proszę. Kolejne kłamstwo wydobywające się z ust zakłamanej szmaty.- kontynuowałam mój łańcuszek w myślach. Zażenowana swoim zachowaniem.
- Jesteś pewna?- on także się podniósł zatroskany.
- Jak mówię, że tak to tak.- odpowiedziałam.- a teraz przepraszam muszę iść do dormitorium... zaklęcia czekają...
- No dobrze, leć.- odparł zrezygnowany.
Zdążyłam wybiec z wieży astronomicznej, zanim Puchon dokończył zdanie. Zbiegłam ze schodów, minęłam gabinet dyrektora i sowiarnię. Po chwili znalazłam się w pokoju wspólnym Krukonów.
Siedziałam samotnie w fotelu i zastanawiałam się w jaki sposób bezboleśnie mogę zerwać z Gregiem. Szkoda, że od tak w przeciągu kilku minut nie można wyzbyć się wszystkich emocji, to by mi o wiele bardziej ułatwiło sprawę.
- Hej Rachel!- Krzyknęła Padma w wyśmienitym humorze.
- O, witaj Padmo- uśmiechnęłam się sztucznie.
Po chwili podniosłam wzrok na nią i zobaczyłam, że trzyma ona w rękach piękną jasnoczerwoną sukienkę zwężoną na dolnej części, miała ona wycięcie na plecach, koronka pokrywała rękawy, a czarny, cieniutki pasek dodawał jej eleganckiego wyglądu.
- Ładna sukienka nie?-zapytała podnosząc ją w górę.- kupiłam ją w Hogsmeade.
- Jest przepiękna, masz świetny gust.
- Bardzo dziękuję. Długo szukałam czegoś odpowiedniego na bal.- odparła z uśmiechem. Nie
odrywając wzroku od sukni.- A ty w czym idziesz?
- Yyyy, no wiesz... Ja w ogóle nie wiem czy pójdę.- odparłam nieśmiało.
- Co?- Jej wzrok zwrócił się nagle w moją stronę.- Przecież to jedyny taki bal w Hogwarcie, musisz na nim być.
- Wcale nie muszę... nie ma takiego przymusu. Poza tym nie mam ochoty na tańczenie.
- A co? Będziesz siedziała z nosem w książkach?- zapytała nie wierząc w to co słyszy.
- A nawet jeśli, przecież SUM-y nam się zbliżają...
- Nie wykręcaj się, do egzaminu daleka doga...- podeszła do mnie bliżej, złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę mojego dormitorium.- Chodź trzeba Cię umalować.
- Ale mówiłam, że ja...
- Nie ma żadnego ale...- przerwała mi.- zostały nam tylko dwie godziny.
Nie potrafiłam z nią wygrać, jeśli chodziło o sprawy balu, była ona nieubłagana. W drzwiach zastałyśmy Cho, która szperała w szafie najwyraźniej czegoś szukając.
- Cześć Cho.- zaczepiła Chinkę, Hinduska.
- O hej wam... Możecie mi doradzić którą sukienkę mam wybrać? Mam chyba za duży wybór.- odparła z radosnym uśmieszkiem Krukonka. Otwierając swoją szafę.
- We wszystkich będziesz wyglądać pięknie.- pochwaliła ją Padma.- Wiesz, co nie chciałabyś mi pomóc przygotować Rachel do balu, bo obawiam się że jeśli my się nią nie zajmiemy, sama tego nie zrobi.- zażartowała Hinduska.
- No no, przygotować Rachel. To będzie ciężka sztuka.- zaśmiała się Cho.
- Ej co to miało znaczyć?- zapytałam z wyrzutem.
- Nie nic.- dodała rozbawiona Padma, po czym posadziła mnie przed toaletką. A Cho w tym momencie wyczarowała kuferek z kosmetykami.
Przez następne pół godziny, siedziałam na miejscu. Czułam się nieco dziwnie, jeszcze nigdy na twarzy nie miałam tyle tapety, czułam się tak jakby ktoś nakładał mi na twarz betonową maskę. Gdy obie przestały znęcać się nad moją twarzą, znalazły sobie inną ofiarę- moje włosy.
- Rachel, wyglądasz przepięknie.- dodała Padma, lokując je.- Greg będzie zachwycony.
Nagle poczułam, ukłucie w okolicach moich palców. Najwyraźniej Cho, która doprowadzała moje paznokcie do porządku, na dźwięk imienia Puchona musiała przypadkowo spiłować mi skórkę otaczającą paznokieć.
- Au! Cho, uważaj.- krzyknęłam zwracając wzrok jej stronę.
Najwyraźniej przyjaciółka nadal miała do mnie żal, za moje zachowanie względem chłopaków.
- Nie wierć się.- rozkazała mi Hinduska, po czym pociągnęła moje włosy bardziej do tyłu.
Po godzinie mogłam już swobodnie zajrzeć w lustro, ponieważ wcześniej mi na to nie pozwolono. To co zobaczyłam zaraz po tym gdy odwróciłam się w stronę zwierciadła, zaparło mi dech w piersiach.
- Jest pięknie...



Nie potrafiłam uwierzyć, w to co widziałam po drugiej stronie. Nigdy nie uważałam samej siebie za jakoś wybitnie piękną osobę, byłam raczej przeciętniakiem pośród innych dziewczyn.
- Punkt dla nas Cho, chyba jej się spodobało.- zwróciła się do Chinki. Padma, po czym obie przybiły sobie piątkę. Z wyraźnie zadowolonymi minami.
- Teraz zostaje kwestia sukienki, hmm.- zastanowiła się Cho.
- Ale ja mam sukienkę!
- Masz?!- zapytały jednocześnie zdziwione dziewczyny.
- A co wy takie zszokowane.- zapytałam rozbawiona ich rekcją. - Ja też czasami lubię wyglądać elegancko.
- To pokaż nam.- poprosiła Cho.
Wstałam z krzesła, podbiegłam do szafy i wyciągnęłam złotożółtą suknię. Odwróciłam ją w ich stronę. Najwyraźniej im się spodobała, ponieważ obie wpatrywały się w nią jak w obrazek. A po chwili obie popchnęły mnie w stronę przebieralni abym jak najszybciej zaprezentowała im całość.

Gdy już wszystkie trzy byłyśmy gotowe, wyruszyłyśmy w stronę wielkiej sali. Weszłyśmy do środka, a naszą uwagę zwróciły czerwono-złote dekoracje. Stoły poustawiane po lewej stronie, były nakryte wyszukanymi zastawą, wśród której pierwsze skrzypce grały śnieżnobiałe sztućce i naczynia. Po prawej stronie została zachowana wolna przestrzeń na tańce. Pod sufitem wisiały kryształowe lampy, które dawały bladoróżowe światło, takie jak w czasie zachodu słońca. 
- Rachel, pięknie wyglądasz...- usłyszałam głos Freda za sobą.
- O.. dzięki Fred. Ładny garnitur.- odpowiedziałam uprzednio odwracając się w jego stronę.
- Odrobinę niewygodny. Ale da się przeżyć, świetnie będzie się prezentował w tańcu.- zażartował i wykonał niezbyt skomplikowany ruch taneczny. 
- Zapewne będzie się świetnie prezentował w tańcu, ale nie takim.- mrugnęłam do niego.
Na co on tylko roześmiał się.
 Nagle obok nas pojawiła się Alicja Spinnet.
- Cześć Freddie.- powiedziała z uśmiechem i pocałowała w policzek rudzielca.
Na ich widok poczułam dziwne ukłucie w okolicy brzucha. Czyżby Fred zaprosił ją na bal?
- Cześć mała.- odpowiedział Weasley i objął ją ramieniem.
- Hej, ty jesteś Rachel tak?- zapytała.- Szukająca Krukonów. 
Cóż za niebywała spostrzegawczość.- pomyślałam. 
- Tak miło mi poznać- powiedziałam z wymuszonym uśmieszkiem. 
- Mnie również, to co Fred?- zapytała z zalotnym uśmiechem.- Idziemy tańczyć?
- Tak, jasne... dobrej zabawy Rachel.- rudzielec zwrócił się w moją stronę.
- I przy okazji ładna sukienka.- dodała ścigająca Gryfonów.
Potem oboje trzymając się za ręce, oddalili się w stronę parkietu. -Szkoda, że o twoim stroju wywłoko, nie można powiedzieć tego samego.- pomyślałam i obserwowałam jak parka Gryfonów bawi się w najlepsze. Momentalnie zrobiło mi się gorąco gdy zauważyłam, że Fred tak nachalnie obłapia Alicję. A jej najwyraźniej  pasował taki układ. - Puszczalska gnida.- przeszło mi przez myślł kolejne oszczerstwo.
 Po chwili podszedł do mnie Greg.
- Rachel? Wyglądasz, wyglądasz woow.- zatkało go.
Nie wiem dlaczego, ale ucieszyłam się na jego widok.
- Ty też wyglądasz całkiem woow.- powiedziałam z uśmiechem.
- Tak w ogóle, chyba o czymś zapomniałaś.- wyciągnął zza pleców bukiecik, który podarował mi dzisiaj rano.- Czy pozwolisz, abym Ci go założył na rękę?
- Jak pan sobie życzy.- odpowiedziałam, kłaniając się.
Po czym poczułam, że chwycił mnie za rękę, założył na nią bukiecik i pocałował delikatnie moją dłoń.
- Chodź.- pociągnęłam go za rękę.- Mam ochotę zatańczyć.
Gdy zbliżaliśmy się do parkietu, zauważyłam Harry'ego tańczącego z Cho. Jednak wolałam skierować się w stronę Freda i Alicji. I właśnie w tym miejscu zacząć tańczyć. Bawiliśmy się we dwójkę dosyć długo, jednak Fred nie zwracał na nas uwagi, wszędzie chodził za rączkę z Alicją. Złapałam ich nawet kilka razy na obściskiwaniu się. Co dziwne robili to zawsze gdy byli niedaleko nas. 
- Greg, przepraszam.- powiedziałam nieco rozczarowana.- Potańcz teraz sam, ja muszę odpocząć.
- Pójdę z Tobą.- zaproponował.
- Nie trzeba, naprawdę...-przerwałam.- za jakiś czas wrócę.
- No dobrze, będę czekał.- odparł nieco zdziwiony.
Wyszłam z sali, usiadłam na schodach i schowałam dłoń w ręce. Próbowałam powstrzymać płacz, aby nie rozmazać makijażu.- Dlaczego on to robi? - zapytałam sama siebie. Jeśli spotyka się z nią, to dlaczego cholera wszędzie go widzę. Co on chce tym sposobem wskórać? Poniżyć mnie, podnieść swoje ego? Sprawić abym była zazdrosna? No brawo, tylko dlaczego bawi się uczuciami Alicji. Przecież to widać gołym okiem, że jej na nim zależy. To żałosne... ale zaraz, przecież ja w taki sam sposób traktuje Grega, tylko u mnie to jest bardziej prawdopodobne... Moment prawdopodobne? A co jeśli Fred rzeczywiście zakochał się w czarnoskórej? Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka to jest poważna sytuacja. 
- Cześć Ray- przywitał mnie George.- dlaczego nie tańczysz.
- Nie mam zbytnio ochoty, proszę Cię zostaw mnie w spokoju.- powiedziałam słabym głosem.
- Wszystko w porządku?- zapytał i przysiadł się obok mnie. 
- Tak, idź sobie.- powiedziałam błagalnie.
Gryfon nie odpowiedział tylko pogładził mnie po włosach. Czując to zwróciłam wzrok w jego stronę. 
- Ray, mnie możesz powiedzieć, chociaż podejrzewam, że wiem o co chodzi.- odparł spokojnie.
- Wiesz?- zapytałam zdziwiona.
- Tak... Chodzi o Freda i Alicję.- stwierdził rudzielec.
- George? Czy oni... - nie mogłam dokończyć zdania. 
-Czy oni są ze sobą...- dokończył za mnie.- Nie wiem, Alicja zawsze podkochiwała się w moim bracie. Do teraz nie potrafię tego zrozumieć.- próbował rozluźnić atmosferę, żartem. Co niezbyt mu wyszło.
Zrozpaczona położyłam głowę na jego ramieniu, a on tylko chcąc mnie pocieszyć objął mnie.
Przez chwile oboje milczeliśmy, najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć. 
- Jesteś prawdziwym przyjacielem George.- przyznałam przerywając ciszę, lekko uspokajając się.
- Nawet mnie się zdarza- zaśmiał się.- Teraz chodź. - wstał i podał mi rękę.
- Gdzie mam iść?- zapytałam podnosząc wzrok.
- Chyba nie odmówisz przyjacielowi jednego tańca, nie chcesz przecież abym i ja się poczuł odrzucony?- zaśmiał się.
Na jego słowa uśmiechnęłam się lekko, pokręciłam głową i złapałam go za rękę. Po chwili znaleźliśmy się na parkiecie. Bawiłam się naprawdę dobrze, nie spodziewałam się, że z George'a jest taki dobry tancerz. A pod koniec utworu pocałowałam go w policzek.
- A to za co?- zapytał się lekko speszony.
- George, to w ramach podziękowania.- odparłam z uśmiechem.- A teraz przepraszam, muszę znaleźć Grega, gdzieś się tutaj włóczy. 
Nie czekając na odpowiedź zaczęłam rozglądać się po sali, jednak nigdzie nie mogłam dostrzec Puchona. Lekko mnie to zdziwiło, przecież samą by mnie tutaj nie zostawił. Podeszłam do Hermiony bawiącej się z Harrym i zapytałam się jej, czy go nie widziała, zaprzeczyła. To samo zrobiłam w przypadku Rona i Lavender, Ginny i Deana Thomasa, a nawet najlepszego przyjaciela Grega- Zachariasza Smith'a, który swoją drogą zachowywał się dziwniej niż zazwyczaj. Nikt nie wiedział, gdzie mój chłopak się podziewa. Zrezygnowana usiadłam na krześle. Przeróżne okropne myśli chodziły po mojej głowie, ale nie mogłam im się poddać. Przyglądałam się, tańczącym uczniom w nadziei, że gdzieś tam Puchon właśnie teraz tańczy z piękną uczennicą, która mu raz na zawsze wybije mnie z głowy. O tak, taka perspektywa najbardziej mi się spodobała. W pewnym momencie kątem oka zauważyłam bardzo dobrze znaną mi posturę. Wbiegłam w tłum z nadzieją, że to nie było złudzenie. Gdy już byłam bardzo blisko celu, poczułam że ktoś przypadkowo popchnął mnie do przodu, najwyraźniej tańcząc. I gdyby nie szybka interwencja mojego chłopaka, którego zauważyłam wcześniej, upadłabym na ziemię.
- Och Rachel, ty mała niezdaro.- powiedział pieszczotliwie Greg i odgarnął włosy z mojej twarzy.
- Greg. Tu jesteś, a ja wszędzie Cię szukałam.- ucieszyłam się na jego widok.
- Przecież byłem tutaj przez cały czas.- Chwycił za moją rękę.
- Co robiłeś przez ten cały czas?- zapytałam.
- Tańczyłem... i rozmawiałem z Zachariaszem...-przerwał widząc moją minę.- głównie rozmawiałem.
- Ale jak zapytałam go o Ciebie, odpowiedział mi że Cię nie widział.- stwierdziłam.
- Tak? Bardzo dziwne był tu ze mną, chociaż wydawał się być nieobecny przez cały czas, tak jakby nie był sobą. No bo w końcu, to gaduła, przecież komentuje mecze itd.- przyznał.
Sam Greg wydawał się zdziwiony tą wiadomością. Przez chwilę oboje staliśmy w milczeniu, w tle było słychać jedynie dziką muzykę. Zastanawiałam się, dlaczego Smith mnie oszukał, chciałam poznać prawdę.
- W ogóle gdzie on się teraz podziewa.- zapytałam rozglądając się po sali.
-  Ach, miał przynieść mi coś do picia.- odpowiedział mi, również zaczynając się rozglądać po sali. - O tam jest, idzie w naszą stronę.
Po chwili Puchon podszedł do nas, oczy miał wlepione w przestrzeń, to nie było zbyt normalne.
- Dzięki stary.- powiedział przyjacielowi Greg i odebrał od niego szklankę wypełnioną ponczem.- To na zdrowie.- podniósł naczynie. To samo zrobił Zachariasz i oboje upili łyczek napoju.
Nagle zapadła cisza. Melodia przestała grać.
- Co się stało?- zapytałam zdezorientowana. Na co mój chłopak wskazał jednym teatralnym ruchem wielki zegar który znikąd pojawił się na środku sali. Miał on cztery tarcze, żeby wszyscy dookoła zauważyli, że do północy zostało czternaście sekund.
- No i proszę, nowy rok za chwilę będzie.- ucieszył się Greg. I zaczął odliczać.- 10, 9, 8...
I ja się dołączyłam.
-7, 6, 5, 4,...
Już za chwilę, rozbłysną się wszędzie zimne ognie. Cieszyłam się jak dziecko.
- 3, 2, 1..
Wszyscy zgodnie krzyknęli wesoło "Nowy Rok!".

[Muzyka]

Zachariasz jakby znikąd przewrócił się na ziemię. Zdążyłam tylko usłyszeć trzask padającego bezwiednie na podłogę ciała. Od razu odwróciłam się do tyłu, to samo zrobił Greg. Na sali było słychać chichoty i uczniów radośnie składających sobie nawzajem życzenia. Najwyraźniej nie zauważyli oni, że coś złego stało się z Puchonem. Od razu padłam na kolana, żeby sprawdzić czy wszystko jest w porządku, sprawdzałam puls. Nagle nieruchome jak dotąd ciało Smith'a zaczęło niebezpiecznie drgać, jego orzechowe źrenice zapadły się na sam dół gałki ocznej ukazując jedynie białe wypełnienie. Wyglądało to okropnie, przerażona reakcją jego ciała od razu odsunęłam się w tył. Chichoty na sali powoli milkły, każdy wpatrywał się w Zachariasza, niektórzy zasłaniali usta rękoma, a zdecydowana większość nie wiedziała co ma w tym momencie zrobić. Z ust ofiary zaczęła sączyć się biała piana w dużych ilościach, a gdy nauczyciele, zdążyli dobiec do Puchona, było już za późno. Pani Poomfrey przebadała ciało, nastąpiła chwila milczenia, wszyscy wstrzymywali oddech, bojąc się najgorszego. Przez ten czas łzy pociekły mi policzkach, modliłam się w myślach, aby trucizna, którą najwyraźniej ktoś dodał do napoju nie okazała się śmiertelna. Jednak pomyliłam się, pielęgniarka zawróciła wzrok na Dumbledor'a i poruszyła głową na znak, że uczeń umarł. Greg wybuchnął histerycznym płaczem, zbliżył się do martwego ciała swojego najlepszego przyjaciela, podniósł jego głowę i wpatrywał się zapłakany najpierw w jego klatkę piersiową, która już nigdy się nie podniesie. Potem w jego zapadnięte oczy które już nie zobaczą światła dziennego. Nie mógł przestać płakać, jęczał tylko coś w stylu "proszę Cię stary, nie umieraj, nie zostawiaj mnie, błagam powiedz, że to tylko jakiś żart, że... zaraz wstaniesz i zaczniesz się ze mnie śmiać, Zach... Zachariasz, uśmiechnij się, walnij mnie w twarz, zrób cokowiek, daj znać, że żyjesz. Stary... proszę, proszę ". Puchon próbował na wszelkie sposoby wybłagać, aby to był tylko sen, koszmar wręcz. Ale jego próby okazały się bezpodstawne. Przybliżyłam się do mojego chłopaka, objęłam go i delikatnie pociągnęłam w tył. Chciałam być teraz przy nim, wspierać go z całych moich sił, w końcu nie na co dzień przyjaciel umiera na Twoich oczach... nie mogłam teraz zostawić go samemu sobie, nie mogłam dodatkowo wbijać mu kolejnego noża w plecy, bo równie dobrze mogłabym wbić mu go w głowę, aby na zawsze pozbawić go życia...
Szablon wykonany przez Melody