Music

niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 20 "Czy tak właśnie wygląda śmierć?"


Rozdział dedykowany moim dwóm anonimowym czytelniczkom, które ciągle wypytywały się o nową część. Więc proszę... na Wasze życzenie ;3


Wpatrywałam się w obraz próbując ubrać w słowa to co wydarzyło się podczas rozmowy z Fredem. Tak naprawdę to sama nie wiedziałam co się tam stało. Mimo iż minęło już parę dni odkąd ostatni raz rozmawiałam z rudzielcem, nie potrafiłam pojąć jego słów. Pierwszy raz ktoś w taki sposób się przede mną otworzył, nie byłam przyzwyczajona, może właśnie dlatego nie było dnia abym o tym nie myślała.
- Witaj Rachel.- usłyszałam głos.
Odwróciłam się w stronę korytarza i dostrzegłam Ginny, która przypatrywała mi się z zaciekawieniem.
- Hej Ginn.- odburknęłam.
- Wszystko dobrze?- zapytała.- Nie wyglądasz najlepiej.
- Raczej tak, zamyśliłam się po prostu.- uśmiechnęłam się do niej.
- Yhmm.- mruknęła ruda.- Powiedzmy, że Ci wierzę.
Już chciałam zapytać się co to niby miało znaczyć, ale coś mi przeszkodziło.
- JEŚLI MYŚLISZ, ŻE ZACHOWAM SIĘ TAK JAKBYM NIC NIE ZOBACZYŁ!- usłyszałyśmy przeraźliwie głośny pomruk dochodzący gdzieś zza korytarza. Od razu zdumione spojrzałyśmy po sobie.
- Kto tak wrzeszczy?- zapytałam zatrzymując swój wzrok na Ginny.
- To chyba jest Harry!- krzyknęła Gryfonka i ruszyła przed siebie, a ja zaraz za nią.
Byłyśmy już bardzo blisko celu, gdy do naszych uszu dobiegł kolejny głośniejszy ryk.
- ALE NA PEWNO POWIEDZIAŁBY CO INNEGO GDYBY,  WIEDZIAŁ CO JA WŁAŚNIE...
Otworzyłyśmy pośpiesznie drzwi, przerywając tym samym awanturę. Spojrzałam do środka i zobaczyłam Harry'ego, który siedział na krześle cały rozwścieczony, czerwony niczym burak, Obok niego stała wyraźnie przerażona Hermiona bliska płaczu, a Ron stojący za nimi sprawiał wrażenie jakby przed chwilą kopnął go prąd. Wszyscy troje od razu zwrócili wzrok w naszą stronę.
- Cześć.- bąknęła Ginny.- Usłyszałyśmy Harry'ego... dlaczego tak wrzeszczysz?
- Nie twoja sprawa.- odpowiedział szorstko Wybraniec, posyłając nam groźne spojrzenie.
Uniosłam brwi, pierwszy raz widziałam zielonookiego tak wściekłego. Musiało się naprawdę coś złego stać, skoro chłopak tak się zachowuje w stosunku do Weasleyównej.
- Nie musisz odzywać się do mnie takim tonem.- powiedziała ostro młodsza Gryfonka.- Chciałyśmy Ci tylko pomóc.
- Nie potrzebuję waszej pomocy.- mruknął lodowato odwracając się na bok.
Owszem, ja też nie lubię jeśli ktoś wtyka nos w nie swoje sprawy, ale zachowanie Pottera było co najmniej żenujące.
- Harry cholera jasna!- krzyknęłam.- Zachowujesz się jak dziecko, może łaskawie wyjaśnisz nam o co Ci chodzi?
- Zaraz.- powiedziała nagle Hermiona.- Harry, one naprawdę mogą nam pomóc.
- Jak?- zapytał.
- No musimy ustalić czy Syriusz naprawdę opuścił Kwaterę Główną.
- Już Ci mówiłem, że widziałem...
- Błagam Cię...- jęknęła brązowooka.- Zanim wyprawimy się do Londynu chociaż się upewnijmy... potem wyruszymy na ratunek...
- O CO CHODZI?- wtrąciłam się w dyskusję.
- Harry miał wizję, że Voldemort torturuje Syriusza.- rzuciła pośpiesznie Hermiona.
- W takim razie zrobimy to.- odpowiedziałam ciężko bez zastanowienia, posyłając porozumiewawcze spojrzenie Ginny, a ona tylko przytaknęła.
- Jaki masz plan Hermiono?- Ron odzyskał głos.
- Ronaldzie, ty wybawisz Umbridge ze swojego gabinetu. Jeśli Ci się to uda to Harry i ja wślizgniemy się pod pelerynę niewidkę i użyjemy jej kominka do tego aby upewnić się czy Syriusz jest na Grimmuald Place, a Rachel i Ginny będą odciągały ludzi z korytarza. Zgoda?
- Zgoda.- mruknęli wszyscy zgodnie.

Zaraz po wyciągnięciu Umbridge z pokoju  przez Rona pod pretekstem zdemolowania klasy z transmutacji dobiegłyśmy z Ginny do kawałka korytarza, który razem z Gryfonką miałyśmy ochraniać prze innymi uczniami. Po drodze spotkałyśmy Lunę, która po opowiedzeniu jej całej historii, bez zbędnych problemów zgodziła nam się pomóc. Co- jak się okazało później- było konieczne.
- Dobra, więc jaki jest plan?- zapytała Gryfonka zajmując swoje stanowisko.
- Możemy ostrzegać wszystkich, żeby tędy nie szli ponieważ ktoś tutaj rozpylił gaz duszący.- zaproponowałam.
- Bardzo ciekawy pomysł, jak na niego wpadłaś?- zapytała pogodnie Luna.
- Fred i George planowali to zrobić zanim odeszli.- wyjaśniłam z ciężkim westchnieniem.
- Dobrze.- mruknęły zgodnie Ginny i Luna.
Mój pomysł okazał się być strzałem w dziesiątkę, ponieważ przez następne kilkanaście minut skutecznie udawało nam się odciągać niezadowolonych uczniów od tej części korytarza. Modliłam się w duchu, aby w tym samym czasie, żaden nauczyciel tędy nie szedł, ponieważ cały plan mógł przez to spalić na konewce. Jednak wszystko szło wyśmienicie, do czasu kiedy zauważyłam, że w jednym momencie Crabb, który wyrósł jak spod ziemi złapał Lunę za włosy nie pozwalając jej tym samym uciec. Najwyraźniej Brygada Inkwizycyjna musiała wykryć nasz mały spisek.
- Zostaw ją!- zawołałam do chłopaka i już chciałam wyciągnąć różdżkę, aby uratować blondwłosą, jednak w plecy ugodziło mnie zaklęcie, które od razu powaliło moje ciało na ziemię. Upadłam twarzą na podłogę, usłyszałam jedynie ciche pojękiwania Luny i krzyki Ginny, a po chwili poczułam mocne szarpnięcie za sweter do tyłu. Stanęłam na nogi i dostrzegłam, że ruda próbuje wydostać się z mocnego uścisku Millicenty Bulstrode kopiąc ją w golenie, a na potężnie zbudowanej Ślizgonce nie robiło to wrażenia. Chciałam wyrwać się z uścisku człowieka, który uprzednio "pomógł mi" wstać na nogi, jednak chłopak okazał się być zbyt silny.
- Nie wierzgaj tak szlamo i tak nie uda Ci się uciec.- usłyszałam oschły głos za sobą.
Od razu wiedziałam do kogo on należał.
- Zostaw mnie Malfoy!- rozkazałam i dostrzegłam jak Millicenta bez żadnej pomocy powala na ziemię Neville'a który pojawił się nie wiadomo skąd i chciał pomóc Ginny. Puszysta dziewczyna uderzyła go pięścią w nos, a Gryfon upadł na zimną posadzkę.
- Puszczaj śmieciu!- krzyknęłam w stronę Malfoy'a jednak ten zakneblował mi usta.
- O wiele lepiej teraz brzmisz Trust...- rzucił obojętnie Ślizgon popychając mnie brutalnie w stronę gabinetu dyrektorki.

Gdy dotarliśmy do gabinetu dostrzegłam, że w środku znajduje się Ron z rozbitym łukiem brwiowym, którego prowadził Warrington. Hermionę, która próbowała się wydostać z uścisku tęgiej szóstoklasistce, oraz Harry'ego siedzącego na krześle pośrodku sali i Umbridge, która próbowała przymusić do czegoś Wybrańca ciągnąc go za kruczoczarne włosy, co najwyraźniej sprawiało chłopakowi ból.
- Mamy wszystkich.- Powiedział Warrington popychając Rona na środek sali.
Spojrzałam na twarz rudzielca, była cała posiniaczona. Musiał on zostać pobity przez Ślizgona, ponieważ ledwo utrzymywał się na ziemi o własnych siłach.
- Świetnie.- ucieszyła się nauczycielka patrząc na wysiłki Rona.- Coś mi się wydaje, że Hogwart niedługo będzie strefą wolną od Weasleyów.
Usłyszałam Malfoya, który śmiał się pochlebczo, a w tym samym momencie żabie usta Umbridge rozciągnęły się w pełnym zadowolenia uśmiechu.
- Tak Potter... Rozstawiłeś czujki wokół mojego gabinetu i wysłałeś tego błazna...- wskazała na Rona.- ...aby odciągnął mnie od gabinetu. Więc mów teraz chłopcze z kim chciałeś porozmawiać?
- Nie pani interes!- warknął Wybraniec, zaraz potem Umbridge uderzyła go w twarz otwartą dłonią, tak mocno, że aż chłopak o mało nie upadł z krzesła. Skrzywiłam się na ten widok.
- Rozumiem.- odpowiedziała mu fałszywie słodkim głosem.- Dałam Ci szansę ale...-  przerwała wyciągając różdżkę.- ...nie mam wyboru, jeśli chodzi o spawy Ministerstwa...- Ropucha wyglądała teraz tak jakby sama siebie do czegoś przekonywała.- ...mała klątwa Cruciatus powinna rozwiązać Ci język.
Wybałuszyłam oczy, nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Jak pracownica Ministerstwa może postępować w taki sposób, przecież te metody są stosowane przez Czarnego Pana. Przenosiłam swój niespokojny wzrok raz na Wybrańca, raz na kobietę. Chciałam coś zrobić, pomóc mu jednak ilekroć próbowałam wyrywać się z uścisku Malfoy'a, kończyło się to niepowodzeniem.
- Nie!- Wrzasnęła głośno Hermiona.- To jest niezgodne z prawem!
Jednak kobieta nie zwróciła na to uwagi, niebezpiecznie przybliżała koniec swojej różdżki do Wybrańca.
- Minister nie zgodziłby się na takie łamanie prawa!- dodała.
- Czego Korneliusz nie widzi, to go nie zaboli.- mruknęła Umbridge celując różdżką w Harry'ego.- On nawet nie wiedział, że to ja wysłałam dwukrotnie dementorów w teren.
Już wtedy wszystko stało się dla mnie jasne.
- To pani!- krzyknęłam wyzbywając się jakimś cudem uciążliwego knedla z ust.- To pani wysłała w lato dementorów na Harry'ego. I podczas ostatniego meczu na mnie i Ginny.- warknęłam, a widząc że kobieta nie zamierza zaprzeczyć, zapytałam.- Ale dlaczego?
- Ktoś musiał działać.- powiedziała cicho Umbridge.- Nie mogłam pozwolić na to abyś razem z Potterem opowiadała brednie na temat tego, jak rzekomo zobaczyliście Czarnego Pana.- wyjaśniła.- A, że wtedy obok ciebie znajdowała się panna Weasley, było przypadkiem. Zapewne wiesz jak działają te istoty.
- Pani jest chora!- wrzasnęłam i z niepokojem obserwowałam, jak kobieta ignorując mnie podnosi różdżkę na zielonookiego.
- Cruc...
- NIE!-  krzyknęła ochrypłym głosem Hermiona.- Ja już dłużej nie wytrzymam... ale... muszę powiedzieć prawdę.
- Hermiono co ty wyprawiasz?- zapytałam nie wierząc w to co Gryfonka właśnie próbuje zrobić.
- Przepraszam Rachel.- powiedziała zapłakana brązowooka.- Przepraszam wszystkich, ale nie mamy innego wyjścia.
Spuściłam swój zrezygnowany wzrok na podłogę. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Spojrzałam na twarze moich przyjaciół, one również nie ukrywały niepokoju.
- Jaką prawdę?- zapytała ciekawsko Umbridge.
- Prawdę o tym gdzie znajduje się tajna broń Dumbledore'a..
Wszystko było jasne... Hermiona po prostu chciała improwizować, odetchnęłam z ulgą. Zazdrościłam jej odwagi. Jednak nie byłam przekonana, czy jej plan się powiedzie.
- Tajna broń Dumbledore'a- powtórzyła wiwatującym głosem kobieta.- W takim razie zabierzemy ze sobą Pana Pottera i zaprowadzi nas pani do niej... a ich...- wskazała palcem na nas.- ...dopilnujcie... aby przypadkowo nie strzeliła im do głowy ucieczka.
Po tych słowach dwójka Gryfonów, wraz z dyrektorką na czele udali się w stronę drzwi, zostawiając nas samych na pastwę kilku Ślizgonów, którzy niezbyt ochoczo skinęli głowami na polecenie o pilnowaniu nas. Jednakże nasza "inteligentna" Brygada Inkwizycyjna, a przynajmniej jego część zapomniała o jednym małym, na pozór nieistotnym szczególe. Były nią różdżki... przecież każdy z nas posiadał przy sobie swoją własną broń. Jednakże musiałam jakoś wyswobodzić ręce z uścisku Malfoya. Uśmiechnęłam się sprytnie przypominając sobie o pewnym zaklęciu niewerbalnym którego nauczyłam się używać stosunkowo niedawno dzięki "Wielkiej Księdze Czarów". W jednym momencie skupiłam całą swoją energię na dłoniach, poczułam jak skóra na nich, w każdej sekundzie robi się cieplejsza. Po krótkim czasie, usłyszałam jedynie głośny pomruk blondyna, który gwałtownie odskoczył ode mnie.
- Co to jest?- zapytał przerażony łapiąc się za poparzone dłonie, a ja w tym samym czasie zdążyłam wyciągnąć różdżkę.
- Drętwota!- krzyknęłam, a ciało Malfoya w jednym momencie znieruchomiało. Zaraz po tym moi przyjaciele wykorzystując chwilę zamieszania również zaczęli rzucać zaklęciami w stronę członków domu węża. Cały gabinet wypełnił się czerwonymi światłami i odgłosami upadających na podłogę tęgich ciał Ślizgonów, którzy nie zdążyli odpowiednio zareagować na atak.
- I załatwione!- krzyknęłam z satysfakcją.
- Coś ty mu zrobiła?- zapytał Ron, przyglądając się sparzonym dłoniom nieprzytomnego Ślizgona. Rozejrzałam się po gabinecie, Luna jak zwykle jakby nie przejmując się niczym patrzyła przez okno, a Ginny i Neville przyglądali się mi przestraszeni.
- Czy to istotne?- zapytałam wzruszając ramionami.- Chodźcie, musimy znaleźć Harry'ego i Hermionę, zanim Umbridge zorientuje się, że broń Dumbledore'a nie istnieje, nie wiadomo co może jej wtedy odbić.- dodałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
Błądziliśmy tak po całym zamku, jednak nigdzie nie było widać dwójki Gryfonów i nauczycielki. Biegłam pierwsza, czułam taki przypływ energii, że pozostali przyjaciele mieli problem z dogonieniem mnie.
- Rachel! Zatrzymaj się.- wołała za mną Ginny próbując mnie doścignąć.
- Ginn nie mamy czasu musimy ich znaleźć! -krzyknęłam przez plecy.- Ona może im coś zrobić! Czy ktoś podejrzewa, gdzie Hermiona mogła zaprowadzić tą ropuchę?
- Może się gdzieś deportowali?- powiedział Rona, który biegł obok mnie.
- Wątpię, Hermiona by tak nie ryzykowała.- odpowiedziała mu ruda.
- A może zakazany las.- usłyszałam zdyszany głos Neville'a.
- Możliwe.- rzuciła Luna.- Popatrzcie przez okno.
Odwróciłam się w stronę witrażu i zauważyłam jak z lasu wychodzą dwie postacie- mężczyzny i kobiety. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam z miejsca w stronę błoni. Ulżyło mi, że Gryfonom nic się stało.
Po chwili nawet nie zauważyłam kiedy odbiłam się nagle od Pottera, nie potrafiąc zahamować kroków. Na całe szczęście w pogotowiu był Ronald, który w odpowiednim momencie złapał mnie na plecy i pomógł utrzymać się na nogach.
- Jak wam się udało uciec?- zapytał skamieniały Harry odbierając swoją różdżkę od młodszej Gryfonki.
- Parę oszałamiaczy, Neville puścił naprawdę bardzo fajne Impedimento, jedno zaklęcie rozbrajające i jedno...- Ron przerwał patrząc na mnie i oczekując, że dokończę za niego zdanie.
- W każdym razie udało nam się uciec. Gdzie Umbridge?- zapytałam wymijająco.
- Poniosło ją gdzieś stado centaurów.- odpowiedział Wybraniec pośpiesznie.
- No dobra, co teraz?
- Musimy dostać się do Londynu.- rzekł zielonooki.
- Jak?- zapytała wystraszona Ginny.
Nastąpiła chwil ciszy każdy zastanawiał się jak można niepostrzeżenie opuścić Hogwart. Kominek odpadał, nie można było ryzykować tego, że Ślizgoni po raz kolejny nas złapią.
- Możemy polecieć- odezwała się Luna rzeczowym tonem.
- Posłuchajcie.- zaczął nieśmiało Harry.- Nie chcę żebyście się wszyscy narażali, to sprawa pomiędzy mną, a nim.
- Nie Harry.- odezwałam się ostro.- Nie możesz lecieć tam sam. Zwariowałeś?
- Ale ja...- zaczął.
- Wszyscy jesteśmy Gwardią Dumbledore'a.- powiedział cicho Longbottom.- Tego nas uczyłeś, obrony przed nim... obrony słabszych, pamiętasz?
- Zgoda.- powiedział z ciężkim westchnieniem Harry, wciąż niepewny tej decyzji.- No to jak mamy polecieć?

Nie minęły dwie godziny, jak razem z całą ekipą szybując na Testralach dostaliśmy się do Londynu, weszliśmy do Ministerstwa, przez budkę telefoniczną. Gdy znaleźliśmy się przez wielkimi, czarnymi drzwiami, które Harry widział w swoich snach, Gryfon zatrzymał się jakieś sześć stóp przed nimi.
- Dobra słuchajcie, może... może kilka osób zostanie tutaj jako czujki, i... i...- jąkał się.
- A jak Ci damy znać, że ktoś nadchodzi?- zapytała Ginny marszcząc brwi.- Możesz być już daleko.
- Idziemy z Tobą Harry.- rzucił Neville wymijając Harry'ego
- No to do dzieła.- zarządziłam podchodząc do wrót, które same się przede mną otworzyły.
Najwyraźniej Wybraniec nadal nie chciał, aby aby wszyscy brali udział w tej misji. Wiedziałam, że chłopak się o nas martwi, jednakże nikt z nas nie chciał puszczać go samego na pastwę Voldemorta. Może robiliśmy głupotę, ale to nie było istotne. Liczyły się pomoc i wsparcie, a w tym momencie mogą się one przydać chłopakowi. Z resztą, nie miał wyjścia... musiał się zgodzić.
Mijaliśmy po drodze kilka pokoi, w środków których znajdowały się bardzo dziwne urządzenia, kilka kominków i... akwarium z pływającymi mózgami...
- Fuu, co to jest?- zapytałam wpatrując się w owy przedmiot.- Dlaczego Ministerstwo je hoduje?
- Chyba zaraz zemdleję.- wtrącił słabym głosem Neville.
- Neville, nie teraz.- prosił Ron. Spojrzałam na rudzielca aby przytaknąć, jednak chłopak był bardzo blady i mimo, że próbował sprawiać wrażenie, jakby wszystko było w porządku, nie potrafił ukryć, tego, że w tym samym momencie zbierało mu się na wymioty.
- Harry, zmywajmy się stąd. Bo nasze księżniczki zaraz zwymiotują.- zwróciłam się do Wybrańca, jednak zauważyłam, że pochłania on wzrokiem kolejne lekko uchylone srebrne drzwi.- Harry?- podeszłam do niego nieśmiało.
- To tutaj!- krzyknął wskazując palcem na wejście, gdy znalazłam się obok niego. Zaraz potem wbiegł szybko do środka, a my za nim.
Była to sala wewnątrz której znajdowało się mnóstwo cudownych, roztańczonych i rozmigotanych, jak diamenty światełkach, a gdy moje oczy przyzwyczaiły się do tych błysków, zauważyłam wiele zegarów, wiszących na ścianach o bardzo różnych kształtach i rozmiarach. Zajmowały one każdą wolną przestrzeń między półkami, na których w rządku ustawione były srebrzyste kule.
- Tędy!- rozkazał Wybraniec.
Ruszyliśmy za nim, każdy z nas mocno zaciskał pięści na różdżce, aby w razie czego móc ochronić się przed wszelkiego rodzaju atakami. Szedł on pierwszy wąskim przejściem. Obserwując Gryfona, który jak w amoku zmierzał do kryształowego klosza zaczęłam się bać. Kroczył on tak jakby był pod działaniem Imperiusa. Zacisnęłam mocniej dłonie na różdżce, aby się uspokoić, a moje serce biło jak oszalałe. W tle było słychać tylko głośne, nieregularne oddechy oddawane przez moich przyjaciół. Wcale się temu nie dziwiłam, sama miałam problemy z opanowaniem wdechów, a moje ciało kołysało się na wszystkie strony. Pałętaliśmy się tak obok półek przez kilkanaście minut.
91
92...
Monitorowałam po kolei srebrne numerki, które znikały i pojawiały się na coraz to nowszych półkach.
93...
94...
Harry, z każdą nowo pojawiającą się liczbą przyśpieszał kroku, tak że w pewnym momencie odłączył się od nas.
95...
 Po chwili Wybraniec zatrzymał się nagle i nerwowo rozejrzał się po rozwidleniu ścieżek pomiędzy rzędem numer 95, a 96. Najwyraźniej było to miejsce, którego szukaliśmy. Wyostrzyłam wzrok, ale nic podejrzanego nie dojrzałam.
- Powinien być tutaj!- zawołał wybuchowo chłopak.
- Ale go tutaj nie ma!- odkrzyknęłam, czując że zaraz eksploduję.
- Ej Harry... tu... tutaj jest Twoje nazwisko... - mruknął Neville wpatrując się w tajemniczą złotą tabliczkę. Podeszłam do niego bliżej, aby zaspokoić moją ciekawość i rzeczywiście, widniał na niej napis:
S.P.T do A.P.W.B.D.
Czarny Pan
i (?) Harry Potter

Zaraz potem poczułam, jak obok mnie staje Harry. Przyglądał się on kuli, która tak jakby wyczuwając obecność chłopaka zaiskrzyła się niebieskim światłem.
- Skąd to tutaj się wzięło?- zapytał Gryfon drżącym głosem.
- Mnie tu nie ma...- powiedziałam z zakłopotaniem.- Nikogo z nas poza Tobą...
- Harry, chyba nie powinieneś tego dotykać.- powiedziała Hermiona, gdy on wyciągnął dłoń ku szklanej kulce. Jednak złoty chłopiec zignorował to, a jego ręka przybliżała się do obiektu.
Spanikowana złapałam ją, a Gryfon spojrzał na mnie ukradkiem.
- Harry, nie.- mruknęłam.
- Tu jest moje imię i nazwisko.- warknął i wyrwał swoją dłoń.
Nie mogłam nic zrobić, czułam że postępuje on lekkomyślnie. Jednak Wybraniec okazał się uparty, a jego palce zacisnęły się na kulce. Zdjął ją z szafki i przyjrzał się jej. A po chwili salę wypełnił kobiecy głos.

„Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...”

Wszyscy wpatrywaliśmy się w Wybrańca z zaciekawieniem, nikt nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Głos ten należał do naszej nauczycielki wróżbiarstwa, dlatego musiała to był przepowiednia, ale dlaczego ona właśnie tutaj się znalazła.
- Bardzo dobrze Potter. A teraz odwróć się grzecznie i powoli, i oddaj mi to.- usłyszeliśmy głos.
Nagle otoczyły nas czarne postacie, zagradzając nam z każdej strony drogę. Spod kapturów błyskały oczy, z tuzin zapalonych różdżek wycelowane były w nasze serca. Ginny wydała zduszony okrzyk.
- Gdzie jest Syriusz!- krzyknął Harry w stronę mężczyzny w którym rozpoznał Lucjusza Malfoy'a.
- Chyba powinieneś zauważyć różnicę między snem, a rzeczywistością.- rzucił kpiąco mężczyzna.
Podniosłam różdżkę, a moją głowę nawiedziło wspomnienie dwóch Cruciatusów wysłanych w moją stronę przez Malfoy'a. Wzdrygnęłam się niespokojnie.- Widziałeś tylko to co Czarny Pan chciał, abyś zobaczył, a teraz daj mi przepowiednię. 
Zdałam sobie sprawę z tego, że Hermiona miała rację. Było to tylko pozorne, Syriusz miał się dobrze, a my teraz wpadliśmy w pułapkę.
- Zniszczę ją jeśli komuś coś zrobisz.- zagroził oschle Wybraniec, gdy dotarło do niego to co właśnie się wydarzyło.
- He he he he, potrafi się bawić.- zaśmiała się triumfalnie kobieta wyłaniająca się z cienie .- Ecie pecie... mały Potter.- czarnowłosa udawała szczebiotanie małego dziecka.
- Bellatrix Lestrange.- rzucił ponuro Neville.
- Neville Logbottom tak? I jak tam rodzice?- zapytała drwiąco.
- Jak ich pomszczę poczują się lepiej!- krzyknął celując w nią różdżką, jednak Harry zdążył go powstrzymać. Najwyraźniej przywódca uznał, że to nie jest odpowiedni moment na walkę. 
- Proponuję abyśmy się wszyscy opanowali.- rzucił chmurno blond-włosy śmierciożerca.- My chcemy tylko dostać przepowiednię.
- Dlaczego Voldemort chciał, aby wpadła w moje ręce?- zapytał Potter.
- Śmiesz wymawiać jego imię?- oburzyła się Bellatrix.- Plugawy Mieszańcu!- krzyknęła.
- Nie krzycz, bo nie robisz na nikim wrażenia.- odrzekł Lucjusz.- Przepowiedni może dotknąć tylko osoba, której ona dotyczy, więc miałeś dużo szczęścia.- podchodził do nas wolno, a ja chciałam znaleźć jakiś słaby punkt, spróbować uciec.- Nie zastanawiało cię nigdy jaka jest przyczyna tej więzi między tobą a Czarnym Panem? Dlaczego nie mógł cię zabić, gdy byłeś jeszcze niemowlęciem? Nie chcesz poznać tajemnicy blizny na czole? Wszystkie odpowiedzi znajdują się tutaj Potter, w Twoich rękach.- Śmierciożerca był już bardzo blisko nas.- Wystarczy tylko, że mi ją dasz.
- Czekałem czternaście lat...- zaczął Potter, a koło które utworzyli naokoło nas śmierciożercy, zaczęło niepokojąco się zawężać.
- ...to wiem.- mruknął Lucjusz.
- Więc mogę poczekać jeszcze.- rzucił nagle Potter.- Już!
Sześć różnych głosów, wraz z moim ryknęło "Reducto". Siedem zaklęć buchnęło na wszystkie strony, roztrzaskując stojące naprzeciwko nas półki. Zauważyłam, że ogromne regały zadygotały, gdy wybuchło ze sto leżących na nich szklanych kul. W powietrzu zaroiło się od perłowo-białych postaci, które natychmiast rzuciły się na śmierciożerów. 
Kilku z nich dało się odciągnąć, ale niektórzy podbiegli do nas rzucając w naszą stronę kilkanaście różnych zaklęć. Udało mi się obronić przed jednym i drugim, a trzecie przeleciało kilka milimetrów nad moją głową.
- W nogi!- krzyknął Harry.
Rzuciliśmy się w ucieczkę. Kilka półek obok nas ugodzonych zaklęciem zachwiało się złowieszczo, a z nich zaczęło spadać jeszcze więcej kulek kulek. Biegłam przed siebie próbując wyłapać wśród okrzyków trwogi i bólu i dziwnych strzępów nowych przepowiedni, szmer próbujących mnie trafić zaklęć. Gdy wyczułam odpowiedni moment odwróciłam się szybko na pięcie.
- Depulso!- krzyknęłam, a jeden z popleczników Czarnego Pana został odrzucony do tyłu.



Zaraz potem biegłam nadal przed siebie, nie tylko unikając zaklęć, ale też je rzucając. Spojrzałam do tyłu, aby zorientować się ilu złych czarodziei nas goni, a w pewnym momencie nawet nie zauważyłam, kiedy jeden z tych nich uderzył mnie ramieniem mocno w brzuch, Jednak nie upadłam, podniosłam różdżkę.- Duro!- zawołałam, a śmierciożerca znieruchomiał i zamienił się w kamień. Jednak zaraz potem czyjaś ręka chwyciła mnie za ramię, usłyszałam, jak Ron krzyczy:- Drętwota i poczułam jak dłoń puszcza.
Pognałam przed siebie, a gdy dobiegłam razem w resztą do końca rzędu dziewięćdziesiątego siódmego, niespodziewanie odłączyłam się od reszty i skręciłam w lewo. 
Nagle jakby głosy, jęki i szmery ucichły. Spojrzałam za siebie, a gdy nie dostrzegłam tam nikogo podejrzanego. Stanęłam w jednym miejscu, próbując złapać oddech. Poczułam jak stróżka krwi płynie po moim policzku, złapałam się za głowę i spojrzałam na place, dostrzegłam na nich ciemnoczerwoną substancję. Westchnęłam, nawet nie zauważyłam kiedy zraniłam się w czoło.

Gdy już odpoczęłam, chciałam znaleźć moich przyjaciół, jednak nigdzie nie potrafiłam ich dostrzec. Błądziłam pomiędzy regałami, próbując nasłuchiwać głosów bitwy, ale wszystkie dźwięki, tak jakby nagle ulotniły się. Rozglądałam się wokół siebie, a w jednym momencie poczułam taką dziwną energię, która przyciągała mnie do siebie. Słabym krokiem powędrowałam w tamtą stronę. Stanęłam przez rzędem półek numer 99 i wlepiłam swój wzrok w jedną z kul, która od razu rozjarzyła się błękitno-bladym światłem, takim samym jak wtedy gdy Harry podszedł do swojej przepowiedni. Schyliłam wzrok, a na złotej tabliczce prześwitywał napis:

S.P.T do A.P.W.B.D
Rachel Lyrae Trust

Wybałuszyłam oczy, jednak była tutaj przepowiednia, która dotyczyła mojej osoby. Bez zastanowienia chwyciłam ją w dłonie. Moją rękę przeszedł wtedy dziwny dreszcz, przyjrzałam się kuli i dostrzegłam rozmazaną twarz kobiety, a po chwili do moich uszu dotarł głos:

"To właśnie jest ona, ta dla której pisana jest tajemnica, 
ta której dobro i zło może okazać się nieoczywistym kluczem.
Ta, która będzie swoim własnym przeciwnikiem.
Ona sama wybierze sobie los godny jej pochodzenia...
Bo takie są bowiem reguły: jeśli wybiera życie, wybiera także śmierć."

Głos ustał, a ja z otwartymi ustami wpatrywałam się w kulę przez dobre kilkanaście sekund póki nie wyszłam z szoku. Nie potrafiłam zrozumieć ani jednego słowa, zawartego w przepowiedni. Nie pojmowałam co to miało znaczyć. Jednak, jedno było pewnie... nigdy nie pragnęłam niczego tak bardzo, jak rozszyfrowania tej wiadomości.
Ruszyłam przed siebie, zabierając ze sobą kulkę, pragnęłam jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Nie obchodziło mnie nic w tym momencie, ani Voldemort, ani Harry... po prostu nic, tylko ta zagadka. Biegłam tak przez kilka minut ściskając mocno szklany obiekt, aby przypadkowo go nie uszkodzić. W pewnym momencie poczułam jak podłoga pode mną znika, staczałam się w dół po stromych kamiennych stopniach, obijając się boleśnie o nie, aż w końcu runęłam na ziemię z takim impetem, że aż zaparło mi dech w piersiach. Leżałam na samym dnie zagłębienia. Mimo bólu okolicach pleców, podniosłam się na nogi tak, że ledwo mogłam na nich ustać. Spojrzałam na swoją dłoń, to cud, że nie rozbiłam kuli. Gdy usłyszałam znajome dźwięki bitwy podbiegłam do drzwi, były one zamknięte. Przyłożyłam do niej ucho, aby wsłuchać się w te szmery. Uchwyciłam jedynie znajomy głos Bellatrix.
- No wyjdź Harry! Wyjdź maluszku!- wołała kobieta, naśladując kpiący głos dziecka.- To po co za mną biegałeś? Myślałam, że chcesz pomścić mojego drogiego kuzyna!
"Pomścić" "kuzyna", te słowa odbiły się echem po mojej głowie. Jak pomścić? O nie Syriusz!- krzyknęłam histerycznie w myślach.
- Chcę!- krzyknął Harry tak głośno, że echo słowa "chcę!" dotarło i do moich uszu.
- Ajajaja! Więc dzidziuś go kochał?
Chwila ciszy... myślałam, że coś się stało, że Harry oberwał jakimś zaklęciem, że ktoś go zabił.
Próbowałam użyć zaklęcia, jednak drzwi nawet nie ruszyły. Chwyciłam klamkę próbując jeszcze raz otworzyć niebieskoszare wrota, a gdy moje nachalne ciągnięcie za nią nic nie dawało, przysunęłam moją twarz bliżej do drzwi, błagając w myślach, aby Wybrańcowi nic się nie stało.
- Crucio!- usłyszałam Harry'ego, a zaraz potem krzyki bólu Lestrange.
Przeklęłam pod nosem, wyciągnęłam różdżkę - Bombarda Maxima!- rzuciłam. Zaklęcie zadziało, od razu drzwi rozwaliły się na milion małych kawałeczków, tworząc mi przejście do sąsiedniego pokoju, które dostrzegłam dopiero po tym, gdy dym zniknął z mojego pola widzenia. Gdy odzyskałam widoczność dostrzegłam Bellatrix leżącą obolałą na ziemi, która spojrzała na mnie i Harry'ego piorunującego ją wzrokiem. Odniosłam wrażenie, że Wybraniec po raz kolejny chciał rzucić zaklęcie torturujące na kobietę.
- Harry! Przestań!- krzyknęłam nerwowo, próbując powstrzymać go przez tym pomysłem.
- Ona zabiła Syriusza! Rozumiesz to Rachel, ZABIŁA!- krzyczał Gryfon jakby w transie nadal obserwując Lestrange.
- Ale Harry, ty nie postępujesz w taki spo... - przerwałam dostrzegając pośrodku sali wysokiego, chudego w czarnej szacie z kapturem mężczyznę. Miał on białą twarzą gada, w której płonęły szkarłatne oczy z pionowymi szparkami źrenic. To był Voldemort, który przybliżał się wolno do zielonookiego. Chłopak zamarł bez ruchu. Poczułam wtedy dziwny ścisk w żołądku, nie mogłam się odezwać, bałam się, że Czarny Pan mnie dostrzeże. Mój mózg kazał mi uciekać tam gdzie pieprz rośnie, ale nie potrafiłabym zostawić tutaj złotego chłopca, oparłam się tej chęci.
- Musisz naprawdę tego chcieć Potter- odezwał się cicho wpatrując się w Gryfona swoimi bezlitosnymi czerwonymi oczami.- Musisz naprawdę chcieć zadać ból... ona go zabiła, powinna ponieść karę...
- Nie słuchaj go! Nie jesteś zły, on Cię podpuszcza Harry! Nie poddawaj się tej żądzy sprawiania bólu, bo staniesz się taki sam jak on! - nie potrafiłam powstrzymać swojego głosu, musiałam to wykrzyczeć. W tym samym momencie zauważyłam, jak Tom odwraca się w moją stronę, chcąc w jakiś sposób zareagować. Jednak nie zdążył niczego zrobić...
- Expeliarmus!- Usłyszałam głos Harry'ego, który najwyraźniej wziął sobie moje słowa do serca. Zostawił Bellatrix w spokoju, która od razu ulotniła się z pomieszczenia przez kominek.
- Protego.- Czarny Pan obronił się.- Crucio.
Harry upadł na ziemię trafiony zaklęciem torturującym. Usłyszałam jedynie jego koszmarne krzyki, wił się on po podłodze próbując przetrzymać te okropne katusze...
Podniosłam wzrok, zauważyłam jak Tom nachyla się nad kulejącym chłopakiem...



- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia Potter.- odezwał się mężczyzna.- Za często mnie drażniłeś, za długo. Avada...  
Niee!- wrzasnęłam podnosząc różdżkę Harry'ego, która leżała nieopodal.- Alarte Ascendare!- wypowiedziałam formułkę, która jako jedyna wpadła mi do głowy. A w tym samym czasie, Voldemort rzucił inne zaklęcie, którego nie znałam. Promienie wystrzelone z naszych różdżek spotkały się po drodze, tworząc coś na kształt magicznej liny, czerwone promienie oplatały się w tym momencie z zielonymi. Walczyły one o dominację. Próbowałam utrzymywać zaklęcie na odpowiednio mocnym poziomie,  jednak przytłaczała mnie ogromna moc Czarnego Pana. Po chwili traciłam już siły, czułam jak różdżka odmawia mi posłuszeństwa, a struga czerwonego światła zbliża się do mnie szybkim pulsem. 



Nie wytrzymałam, zaklęcie rzucone przez dziedzica Slytherinu ugodziło mnie w brzuch. Odleciałam do tyłu i  grzmotnęłam w podłogę jakieś dwadzieścia stóp dalej. Pulsujący ból nawiedził moją głowę, rana na niej, po raz kolejny zaczęła krwawić, ograniczając mi widoczność. Dodatkowo wróżba, która do tej pory znajdowała się w mojej dłoni, rozbiła się upadając na kamień. Próbowałam się podnieść, jeszcze raz walczyć, chciałam dosięgnąć różdżki, która upadła niedaleko mnie.... Przeklęłam w myślach, usiłowałam podnieść się na łokciach, aby mieć do niej bliżej ale za każdym razem upadałam osłabiona na zimną podłogę. Nie miałam szans... spojrzałam w górę i zobaczyłam zadowoloną twarz Riddle'a.
- Tak! To zaklęcie... działa.- mężczyzna o białej twarzy wyglądał tak jakby przed chwilą wygrał drugie życie. Nie rozumiałam tego, przyglądał mi się uważnie, a jego pozbawione życia spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze.
- Ty musisz być Rachel, w końcu cię poznałem... och jakże mi miło.- powiedział ironicznie.- Taka mała i słaba istotka, jakim sposobem...- przerwał z niesmakiem, gorączkowo nad czymś myśląc.
- Skąd wiesz jak mam na imię?- mruknęłam słabo, ukradkiem zaciskając pięści na różdżce
- Trust... to chyba, nadzieja... żałosne nazwisko, nie sądzisz?- zapytał.
- Drętwota!- krzyknęłam ostatkami sił celując w niego.
- Crucio.- odpłacił się, unikając mojego zaklęcia.
Poczułam ból, jakiego nie doświadczyłam, ból, który trudno sobie wyobrazić, ból nie do zniesienia. Czułam wtedy, że umieram. Było to zaklęcie przepełnione nienawiścią, rzucane przez okrutnego czarodzieja, który z pewnością miał już doświadczenie w używaniu go. Leżałam na podłodze, twarzą w dół. Byłam zbyt słaba, żeby mieć prawo płakać. Moje łzy nie mają miały bytu. Nie miały prawa się pokazywać. Walczyłam o to, żeby nie płakać... i wygrywałam. Pochwyciłam uchem dźwięk, który brzmiał tak jakby dwie zbroje ocierały się o siebie, a potem odgłosy pojedynku. Promienie buchały nad moją głową, ale nie mogłam jej podnieść, aby sprawdzić co się stało.
- To była głupota, Tom przychodzić tutaj dziś w nocy.- powiedział spokojny głos.- Aurorzy zaraz tu będą...
- Zanim przyjdą, Dumbledore, ja będę daleko, a ty będziesz martwy!- warknął Voldemort.
Tymczasem... kuło mnie w nosie, chwytało za gardło i dusiło w piersiach... ale nie poddałam się... leżałam wpatrując się zamglonym wzrokiem w przestrzeń... Czy tak właśnie wygląda śmierć...?

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 19 "Dlaczego do cholery mnie zostawiłeś...?"


Dedykuję ten rozdział dziewczynie o nazwie: "brak nazwy" (świetny żart xd) i serdecznie zapraszam na jej bloga: Hogwarckie tajemnice. Warto, naprawdę ^^


- Miłość to ściema!- powtarzałam to sobie w myślach biegnąc przez korytarz. Z moich oczu płynęły kaskady łez, nie potrafiłam nad nimi zapanować. Co chwilę ścierałam je rękawem, aby poprawić sobie widoczność i przy okazji nie upaść na ścianę. Pozwoliłam nogom pokierować mną tak, aby dotrzeć do miejsca gdzie będę mogła na spokojnie zalać się łzami. Dokładnie w taki sposób w jaki Fred utopił moje uczucia.
Po drodze potrącałam przypadkowych pierwszoroczniaków, których prefekci odprowadzali do dormitoriów, aby nauczyciele mogli bez zbędnej widowni usunąć skutki kieszonkowego bagna.
Skręciłam w stronę biblioteki, podczas gdy drogę zagrodził mi Wybraniec salutując rękoma abym się uspokoiła. Najwyraźniej musiał zobaczyć całą akcję, którą odwalili bliźniacy. Jednak nie chciałam tego zrobić, chciałam krzyczeć, uderzyć coś... cokolwiek.
- Rachel zatrzymaj się.- poprosił mnie zielonooki.
- Zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam krztusząc się własnymi łzami.
Nawet nie zauważyłam kiedy minęłam Gryfona, odpychając go na bok. Jednak chłopak nie dawał za wygraną, gonił mnie. Dobiegłam do biblioteki gubiąc Pottera i próbowałam schować się pomiędzy regałami. Jednakże za sobą usłyszałam głos Ginny. Prosiła mnie abym się zatrzymała i posłuchała jej. Zignorowałam to, znalazłam pusty kąt. Upadłam na podłogę opierając się o ścianę i szlochając starałam się zapanować nad sobą. Czy się udało? Nie... Po raz pierwszy czułam, że książki wokół zaczęły mnie przytłaczać. Ich ciężar, który był spowodowany ilością historii, zazwyczaj kończących się szczęśliwie, spisanych na kartkach przywiódł mi na myśl ponury obraz prawdziwego życia, które nijak nie przypomina opisanych opowieści. Byłam zagubiona, ciężko oddychałam czułam kujący ból w okolicach klatki piersiowej. Rozglądałam się żałośnie po regałach w poszukiwaniu, tej jednej... jedynej książki. W pewnym momencie zobaczyłam rozmazany obraz ręki wędrującej w moją stronę. Nie zastanawiając się dłużej chwyciłam za nią i poczułam lekkie mocne szarpnięcie do przodu, a zaraz potem wtuliłam się w rudowłosą dziewczynę.
- Rachel, wszystko gra?- zapytała troskliwie Ginny.
- Nie, wszystko się wali. Powiedz mi dlaczego on to zrobił? Dlaczego mnie zostawił, akurat teraz!- zawołałam histerycznie.
- Uspokój się, proszę Cię.- błagała Gryfonka mocniej przytulając się do mnie.
- Kiedy ja go tak cholernie kocham, czy on nie wie co ja do niego czuję?- zapytałam żałośnie.
- Ray, on to wie...- rudowłosa odczepiła się ode mnie.- Kazał Ci to przekazać.- podniosła rękę, a moim oczom ukazał się śnieżnobiały papierek, w całości zapisany lekko niechlujnym pismem.
Wytarłam łzy rękawem. Przez chwilę biłam się z myślami, bałam się tego co jest tam zapisane. W mojej głowie od razu pojawiło się milion czarnych scenariuszy. Jednak pomimo moich obaw skierowałam wzrok na papier i zaczęłam czytać.


Najdroższa Rachel
Moja ukochana księżniczko.

Nie mam słów, aby opisać to co zrobiłem. Perfidnie Cię okłamałem, chciałbym tym listem pokazać, jak wiele dla mnie znaczy Twoja miłość, jak jest ona ważna i jakim egoistycznym dupkiem jestem, lecz nie potrafię dobrać odpowiednio słów. Więc może zacznę od początku:
Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Pierwszą rozmowę, pierwszy uśmiech...? Już wtedy wiedziałem, że jest w Tobie coś wyjątkowego, na samym początku brałem to za zwykłe zauroczenie... cholerne szczeniackie zauroczenie. Trwałem w tym przekonaniu przez kilka lat. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie traktuję Cię jak zwyczajną przyjaciółkę, ale nie dopuszczałem do siebie tej myśli... Bałem się... Dziwne no nie? Fred Weasley czegoś się bał... Teraz też się boję... boję się, że Cię stracę już na zawsze, ale nie mogłem postąpić inaczej, otwarcie sklepu mieliśmy zaplanowane od dawna, a miłości do Ciebie nie zaplanowałem. Proszę Cię tylko o to abyś przeczytała ten list do końca. 
Kim jestem? Zwykłym chłopakiem, który zakochał się w tak wspaniałej dziewczynie jaką jesteś. Jedynym moim osiągnięciem była Twoja miłość, a wiesz dlaczego? Dlatego, że każda minuta spędzona z Tobą, w Twoich objęciach sprawiała iż moje serce biło szybciej. Miałem wrażenie, że każdy skradziony pocałunek był najwspanialszą nagrodą za moje starania, że nagradzał mi on te kilka lat kiedy to nie byliśmy razem i że byłaś tym, do czego dążyłem w życiu. To wszystko co napisałem płynie z głębi serca i mimo tego, że tak mało tu zawarłem to dąży to tylko do jednego ...Kocham Cię Rachel!
 I zanim podejmiesz ostateczną decyzję co do nas... przyjdź na otwarcie naszego sklepu... wtedy będę gotowy, zrobię wszystko, aby ponownie zasłużyć na Twoje zaufanie... Tylko przyjdź...

Twój, na zawsze Fred.


Zauważyłam, że na papierze pojawiły się mokre plamy. Bezradne łzy płynęły po mojej twarzy i opadały powoli na skrawek papirusu spisanego słowami. Słowami na pozór płynącymi prosto z serca, jednak w tym momencie nie potrafiłam tego wyczuć. Gryfon za bardzo mnie zranił, aby uwierzyć w słowo pisane. Skierowałam wzrok niżej i dostrzegłam malutką adnotację dopisaną na samym dole strony:

Pamiętaj: "Amor omnia vincit"



Zanim słowa spisane na kartce do mnie dotarły, musiałam przeczytać ten list kilka razy. Pochłaniałam każde zdanie jak najciekawszą książkę, nie byłam przekonana czy było to napisane prosto z serca, czy rudzielcowi po prostu zrobiło się mnie żal. W każdym razie... ten list jedynie pogorszył sprawę, miałam mętlik w głowie. Jednak większej głupoty niż zdanie, że Fred miłości do mnie nie zaplanował nie było. Tak naprawdę skupiłam się jedynie na nim, a moje myśli kotłowały się niebezpiecznie i podpowiadały mi to, że gdyby Weasley naprawdę mnie kochał, nie dopuściłby do takiej sytuacji. Poddenerwowana jeszcze raz przeleciałam wzrokiem po treści, a moje spojrzenie przez chwilę zatrzymało się na zdaniu: "Teraz też się boję... boję się, że Cię stracę już na zawsze".  A po sekundzie jednym zwinnym ruchem zgniotłam papier i wyrzuciłam go w bok. Zaraz potem zwróciłam wzrok na skonsternowaną twarz Gryfonki. Posłałam jej ostatnie spojrzenie i chciałam już wyjść z biblioteki, ale Ginny dogoniła mnie i złapała za nadgarstek.
- Rachel, Fred był naprawdę w okropnym stanie... jak dawał mi ten list prawie płakał. Jeszcze nigdy nie widziałam aby on płakał.- powiedziała delikatnie puszczając moją dłoń.
Jednak ja byłam nieugięta. 
- Muszę się skupić na egzaminach. Fred już wybrał to, co jest dla niego najważniejsze, ale niestety to nie jestem ja.- rzuciłam oschle i oddaliłam się w stronę wyjścia.





Gdy dotarłam do pokoju wspólnego Krukonów, od razu po całym pokoju rozległy się pytania uczniów dotyczące ucieczki bliźniaków. Widocznie wszyscy uznali, że ja najwięcej będę o tym wiedzieć. Jednakże mylili się, czułam się osaczona, w uszach dzwoniły mi formułki rzucane w moją stronę, które brzmiały mniej więcej tak: "Czy to prawda, że oni to zrobili?" "Od kiedy to planowali?"
"Oni się świetni" i "Twój chłopak ma naprawdę wielkie poczucie humoru".  To ostatnie zdanie było najgorsze, brzmiało ono tak jakby związek ze mną był dla niego jedynie żartem, przynajmniej dla mnie. Jakoby Fred traktował mnie jako zabawkę... nic nie znaczącą zabawkę. Próbowałam wyprzeć te myśli ze swojej świadomości, ale naciski innych zdawały mi się silniejsze.
- Nie wiem! Dajcie mi wszyscy spokój!- krzyknęłam histerycznie, nie wytrzymując napięcia ze strony innych uczniów. W jednym momencie pytania ucichły, a zakłopotani członkowie domu orła  
lustrowali mnie wzrokiem. Posyłając im pełne wyrzutu spekulacje spojrzenie ruszyłam w stronę swojego dormitorium.
Tego dna nie miałam siły aby wychodzić z mojego pokoju. Odpowiadałam wymijająco na pytania moich współlokatorek, a one po wielu próbach pocieszania mnie uznały, że najlepiej będzie zostawić mnie w spokoju, przynajmniej na razie...



Zaczynał się ostatni tydzień nauki przed egzaminami, a ja przez Freda, nie chciałam ich zawalić. Tego nawet on nie zdoła mi zabrać, a ja przez tą sytuację z Dementorami miałam sporo rzeczy do nadrobienia. Ustaliłam, iż póki co moje myśli będą krążyć jedynie pomiędzy transmutacją, zaklęciami, eliksirami, astronomią, obroną przed czarną magią, zielarstwem, historią magii i kilkoma innymi dziedzinami, które sama sobie wybrałam. O tak miałam tego sporo, ale dzięki nieustającym zajęciom dodatkowym ostatecznie udało mi się skupić nie myśleć o rudzielcu. Na ich miejscu pojawił się strach przez zawaleniem SUM-ów. Nawał zadań, prac i obowiązków wyciskał ze mnie ostatnie poty. Z resztą nie tylko ze mnie, na korytarzach nie można było dostrzec ani jednego ucznia z piątego i siódmego roku. Wszyscy siedzieli w dormitoriach i ostro zakuwali, a na zewnątrz wychodzili tylko podczas posiłków. Zaraz potem znikali za wejściami do pokojów wspólnych, a posiłkowali się sproszkowanymi pazurami smoka i butelkami eliksiru mózgowego Barufa- jedynymi działającymi środkami do wspomagania koncentracji, sprawności umysłowej i pobudzenie.

Tego dnia wyszłam z dormitorium, nie po to, aby coś zjeść, tylko na korepetycje ze Stellą, mimo moich spraw, nie potrafiłam odmówić jej pomocy. Widziałam, że robi ona postępy, na ostatnich zajęciach zaskoczyła mnie perfekcyjną przemianą czajnika w żółwia. Poza tym, mam możliwość traktowania tych korepetycji jako powtórzenia wszystkich praw działających w transmutacji przed testami.
- Gratulacje Stello.- uśmiechnęłam się.- w końcu wymieniłaś mi wszystkie Prawa Gampa, szczerze Ci powiem, że dwa z nich kompletnie wyleciały mi z głowy.
- Tobie? Niemożliwe- Ślizgonka zachichotała.
- Życie potrafi zaskakiwać, jak widać.- mrugnęłam do niej.
Bardzo polubiłam dziewczynę, podczas naszych zajęć potrafiłam naprawdę rozładować stres i przestać zadręczać się problemami. Stella była bardzo charyzmatyczna, może właśnie dlatego tak świetnie się dogadujemy. Nasza znajomość bardzo się rozwinęła, od czasu kiedy Ślizgonka odegrała się na Spinnet, która nie szczędziła mi przykryw słów na temat ucieczki Freda. Podała jej wtedy zrobiony przez siebie Eliksir Bujnego Owłosienia, który zmienił "uroczą" czarnoskórą Gryfonkę w owłosionego szympansa na cały tydzień.
- Dobrze, skoro potrafisz je wymienić, może spróbujemy zająć się trudniejszą rzeczą.- zaproponowałam.
- Coś czuję, że sobie tego nie odpuścisz.- odpowiedziała mi.
- Nazywam to przemianą międzygatunkową.- powiadomiłam ją z cieniem uśmiechu.- W najprostszym języku to zmiana jednej istoty żywej w drugą.
Stela przytaknęła, a ja podeszłam do jednej z klatek i wyciągnęłam z niej białego szczura z czerwonymi oczami. Położyłam go w osobnym pojemniku i wyciągnęłam różdżkę.
-  Teraz uważaj, to zaklęcie jest dosyć trudne w wymowie. Jedno małe przejęzyczenie, a skutki mogą być okropne.- zaczęłam poważnie.- Obserwuj mój ruch ręką.
Po tych słowach podniosłam wzrok na mój cel, wypowiedziałam formułkę zaklęcia, a zwierze w jednym momencie zmieniło się w jaszczurkę.
- To jest bardzo wyczulona dziedzina transmutacji- zaczęłam obserwując łuskowate zwierzątko.-często zdarza się że transmutowane zwierzę jest zdeformowane, lub nie posiada kręgosłupa, albo innej części szkieletu.- podniosłam wzrok, a dostrzegając zmieszane spojrzenie Ślizgonki kontynuowałam.- To nic takiego, po powrocie do dawnej postaci wszystkie braki się uzupełniają.- sprostowałam.
- Rozumiem.- mruknęła niepewnie dziewczyna.
Machnęłam różdżką, a gad odzyskał swoją prawidłową postać.
- Poćwiczymy to następnym razem.- dodałam spoglądając na zegarek.
- No dobrze.- zgodziła się Ślizgonka.- Wybierasz się może na Hogsmeade po SUM-ach?
Moja twarz w jednym momencie spochmurniała. Przypomniałam sobie, że podczas tej wycieczki czeka mnie spotkanie z Fredem i ta... rozmowa podczas której wszystko miało się wyjaśnić. Ale czy ja tego chciałam? Czy chcę go w ogóle słuchać?- zapytałam sama siebie i usiadłam słabo na krześle.
- Ymmm... przepraszam, ja naprawdę nie chciałam.- powiedziała niewinnie czarnowłosa siadając na krześle obok.
Stella, jako jedna z nielicznych wiedziała jak naprawdę postąpił rudzielec. Nie podobało jej się to, że Gryfon postąpił tak okrutnie względem mnie.
- Wszystko dobrze, to ja muszę się w końcu ogarnąć, nie mogę się zachowywać w taki niedorzeczny sposób.
- Jak dla mnie powinnaś nie dawać mu satysfakcji.- zaczęła.- Potraktował Cię jak ścierwo, rozbudził w Tobie uczucia i je zgniótł, czy tak zachowuje się kochający chłopak?
- Stello, wiem jak on mnie potraktował ale nie potrafię wyzbyć się wszystkich uczuć do niego od tak. Rozumiesz?
- Własnie nie, nie rozumiem Ciebie, ani jego postępowania, najpierw mówi, że Cię kocha a potem zostawia samą bez słowa.
Westchnęłam ciężko, dla Ślizgonki sprawa była jasna. Ale skąd ona może wiedzieć jak trudno jest przestać kochać. Właściwie czy ona była w ogóle zakochana? Szczerze wątpię...
- Nie chcę o tym rozmawiać- mruknęłam.- chciałabym tylko o tym zapomnieć i przestać zaprzątać sobie nim głowę.
- No cóż, nie rzucę na Ciebie zaklęcia zapomnienia, bo nie potrafię... ale mogę dać Ci radę, abyś zrobiła teraz coś na co masz ochotę.- mrugnęła do mnie.- Czy jest takie coś?
- Poza płaczem to chyba zaklęcia.- rzuciłam szybko nie zastanawiając się na moimi słowami.
Stelli, aż zaświeciły się oczy gdy usłyszała ostatnie słowo. Jej reakcja była dosyć specyficzna, ponieważ, jak na komendę uśmiechnęła się sprytnie, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać. W tym momencie myślałam tylko nad tym, aby skorzystać z jednej księgi...



Egzaminy przeleciały jak orkan Ksawery, a piątoklasiści odetchnęli z ulgą. Jednak było to tylko pozorne, cała szkoła huczała teraz o zwolnieniu Hagrida z funkcji nauczyciela Opieki nad magicznymi stworzeniami i ataku Umbridge, oraz aurorów na profesor McGonagall. Miało to miejsce podczas naszego praktycznego egzaminu z astronomii. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Teraz, gdy nie ma McGonagall, nikt nie będzie w stanie powstrzymać tej różowej ropuchy przed "zniszczeniem" szkoły. Uczniowie zaczynają się powoli bać o swoje życia wielu z nich uważa, że dyrektorka zwariowała. Nikt się im nie dziwi... dlatego normalne jest to, że w dobie samych problemów, czasami warto jest od nich odskoczyć.
Nadeszła sobota, a tym samym wycieczka do Hogsmeade. Od rana było mi niedobrze, nie wiem czy było to spowodowane stresem przed rozmową z Fredem, czy zmęczeniem.
Nie wysypiałam się w nocy, zaczęłam wysiadać nerwowo. Czułam się jak cień człowieka, te wszystkie kłopoty zwaliły się na mnie tak nagle. Przekradły się niepostrzeżenie... martwiłam się praktycznie o wszystko. Sama się sobie dziwię, że jeszcze normalnie funkcjonuje.
Zauważyłam ostatnio zmianę w swoim zachowaniu, chodzę cała rozdrażniona, kłócę się ze wszystkimi i raz na jakiś czas przechodzi mnie zimny dreszcz po plecach. Tłumaczyłam sobie moje zachowanie, jako skutek ostatnich wydarzeń. I nawet jeśli sama siebie okłamywałam, nie chciałam o tym myśleć...



Weszłam do sklepu wraz z Harrym, Hermioną, Ronem i Ginny. Nie czułam się tego dnia zbyt dobrze, dlatego chciałam czym prędzej zakończyć tą sprawę z Fredem.
Nie było to zbyt proste, ponieważ od razu jak weszliśmy do moich uszu dobiegł dźwięk chichotów, i rozmów, ludzi odwiedzających miejscówkę bliźniaków. Rozejrzałam się dookoła.  W środku było mnóstwo półek z produktami i stosów pudełek piętrzących się aż do sufitu, które utrudniały poruszanie. Dostrzegłam, że artykuły przeznaczone do robienia dowcipów i te z serii Cud - Miód Czarownica miały krzykliwe barwy. A te służące obronie osobistej były skromniejsze, sektor z nimi został oddzielony od reszty sklepu kotarą. Mogłabym godzinami wpatrywać się w wspaniałe kolory i produkty bliźniaków, zachwycać się ich efektami, oraz śmiać się z miniaturowej Umbridge na monocyklu, mówiącej charakterystycznym dla niej tonem: "Natychmiast ma być spokój!".
Jednak nadal pamiętałam o prawdziwym celu mojej wizyty. Pośród tego tłumu próbowałam wypatrzeć właścicieli, chodziłam po dosyć sporym budynku, gubiąc się gdzieś pomiędzy przedziałami, których ułożenie przypominało mi labirynt.
W jednym momencie wychwyciłam wzrokiem Cho, która przyglądała się eliksiru miłosnemu bliźniaków, zmarkotniałam. Przypomniałam sobie o tej sytuacji kiedy to Fred chciał się poświęcić dla mnie i nakłamał Umbridge, że podał mi eliksir miłosny. Podeszłam marnym krokiem do przyjaciółki i poklepałam ją po ramieniu.
- Cho, nie wiesz gdzie są bliźniacy?- zapytałam.
-Nie wiem Rachel, nie widziałam ich w tym tłumie, ale skoro pytasz to jednak chcesz z rozmawiać z Fredem?- zapytała patrząc na mnie skupionym wzrokiem.
- Nie powiedziałabym, że chcę.- zaprzeczyłam.- bardziej, że muszę.
- Nie powiem, żeby to był za dobry pomysł Rachel...
- Ja też nie jestem co do tego przekonana, ale muszę poznać całą prawdę.- sprostowałam,.
- Ale co zamierzasz z zrobić, zerwać z nim?- zapytała ciekawskim tonem Chinka.
- Nie wiem...- przerwałam i rozglądnęłam się po sklepie, ponieważ wydawało mi się, że słyszę Freda.
- Powinnaś tak zrobić.- doradzała mi Krukonka, a ja zwróciłam wzrok w jej stronę nie dostrzegając rudzielca.
- Ty także?- zapytałam powątpiewająco.- Dlaczego tak bardzo chcesz, abym z nim zerwała?
- Bo widzę, jak się z tym męczysz.- rzuciła szybko dziewczyna, odkładając na miejsce flakonik.
- Ale ty od samego początku chciałaś żebyśmy nie byli razem... możesz mi wyjaśnić dlaczego?- zapytałam ostro.
Nie otrzymałam odpowiedzi, ponieważ w tym samym momencie usłyszałam głos bliźniaków.
- Do nas! Do nas!- krzyczeli zgodnie.
- Omdlejki grylażowe.- zawołał George.
- Krwotoczki truskawkowe.- zawtórował mu Fred.
- Doskonałe do szkoły...- dodali oboje
Te słowa trafiły do mnie jak grom z jasnego nieba. Odwróciłam wzrok w stronę bliźniaków.
Zobaczyłam go... w eleganckim brązowym garniturze, dokładnie ułożonymi włosami, uśmiechniętego od ucha do ucha i z radością obserwującego tłum pałętający się po sklepie. Moje serce natychmiast zaczynało bić, wystukując rytm szczęścia. Natomiast mój rozum próbował nad tym jak najszybciej zapanować.



W jednym momencie zauważyłam, jak skupiony wzrok Freda spotyka się z moim. Podbudowany rudzielec czym prędzej zbiegł ze schodów i ruszył w moją stronę. Gdy był już blisko mocno objął mnie w pasie. Ja nie wiedząc jak mam się zachować odwzajemniłam uścisk, jednak zaraz odsunęłam się od niego. Przez chwilę wpatrywaliśmy się sobie w oczy, ale to nie miało tak wyglądać.
- Jednak przyszłaś... bałem się, że się nie zjawisz.- rzekł pełnym nadziei głosem.
- Nie myśl sobie za dużo Fred. Chciałam jedynie wiedzieć dlaczego to zrobiłeś, dlaczego do cholery mnie zostawiłeś?- założyłam ręce na piersi.
- Ray, chodźmy może do innego pomieszczenia.- pociągnął mnie za rękę.
Szliśmy tak w ciszy przez cały sklep, mijając po drodze tabuny klientów, przeglądających różnorakie produkty Weasleyów. Przez całą drogę zastanawiałam się jak potoczy się rozmowa. Bałam się jej, jednak nie mogłam w tym momencie uciec.
Po chwili dotarliśmy na miejsce był to składzik o prostokątnym kształcie, miał ściany koloru czerwonego a po kątach walały się pudła wypełnione po brzegi nowymi wynalazkami bliźniaków. Jako pokój o takim właśnie przeznaczeniu, zdawał się strasznie duży. Krążyłam zaciekawiona po całym pomieszczeniu mijając po drodze tekturowe kartony, aż w końcu dotarłam pod duże, obtoczone czarną ramą okno. Spojrzałam przez nie, a moim oczom ukazał się wspaniały widok. Najpierw zauważyłam wysokie drzewa z bujnymi koronami i białą korą, których liście pod wpływem lekkiej bryzy powietrza poruszały się na boki. Rosły one wzdłuż krętej ścieżki na bokach której znajdowały się drewniane ławki. W oddali zauważyłam piękne, zielone wzgórza, porośnięte drzewami tworzącymi wspólnie lasek. Między polami płynęła rzeczka, a nad nią rozłożony był drewniany, mały mostek, łączący deptak. Był to piękny widok, jednak coś mi tutaj nie pasowało.
- Fred to nie jest prawdziwy widok, zgadza się?- zapytałam.
- Strzał w dziesiątkę księżniczko. To efekt zaklęcia.- podszedł do mnie.
- Tak coś podejrzewałam, tutaj nie ma aż takich pięknych widoków.- powiedziałam wpatrując się w malowniczy krajobraz.
Poczułam wtedy jak rudzielec obejmuje mnie w pasie i przytula się do mnie. Zamknęłam oczy rozkoszując się tym dotykiem. Jednak gdy wyczułam, że Gryfon zaczyna delikatnie muskać moją szyję, obudziłam się z tej błogości i odskoczyłam od niego jak poparzona.
- Przestań Fred...- powiedziałam ostro, a dostrzegając skołowane spojrzenie rudzielca kontynuowałam.- Możesz mi się w końcu wytłumaczyć, dlaczego tak postąpiłeś? Dlaczego mnie skrzywdziłeś?
- Rachel... sądziłem, że to wszystko zrozumiesz. Ale jak obiecywałem tak też zrobię... Mam nadzieję, że czytałaś list.- spojrzał na mnie.
- Tak czytałam i co w związku z tym?
- Te słowa płynęły prosto z serca, tak samo jak i te...- złapał mnie za rękę.- Wiem jak mocno Cię zraniłem. Ja po prostu chciałem udowodnić, że potrafię zrobić coś więcej niż tylko żartować, próbowałem zachowywać się jak na mężczyznę przystało, rozwijać się, spełniać marzenia. Wszystko po to aby Ci zaimponować, ale w pewnym momencie coś we mnie pękło... Pogubiłem się w uczuciach. Pewnie teraz powiesz, że jestem za słaby, za bardzo nieudolny, że nie potrafię kochać, a tylko łamać serca... wcale się temu nie dziwię. Nie zdziwię się również, jeśli mnie znienawidzisz. Nie jestem zbytnio doświadczony w miłości... dopiero raczkuję. Zrozumiałem swój błąd, wtedy... gdy zobaczyłem Cię wtedy na korytarzu. Jednak było już zbyt późno aby się wycofać. Uczę się kochać, rozumiesz, uczę... pobieram od Ciebie cholerne korepetycje i za każdym razem odnajduję w nich część siebie, tą głęboko ukrywaną część siebie...- wypowiedział to wyznanie na jednym oddechu.
Czułam jak moje oczy zaszły się łzami, jednak nie mogłam odpuścić, po prostu coś mi podpowiadało, że jeżeli teraz czegoś z ty nie zrobię to się będzie powtarzać.
- Freddie, ja to wszystko rozumiem, tylko nie mogę uwierzyć temu, że nic mi nie powiedziałeś.- oparłam się o ścianę.- Zrozumiałabym to... jak mogłeś wątpić?
- Ale ja wcale w to nie wątpiłem.- podszedł do mnie.- Wiem, że jesteś inteligentna i na pewno zależy Ci na moim dobru...
- Mam nieco inne odczucia.- mruknęłam przewracając teatralnie oczami. Na co rudzielec stanął naprzeciwko mnie, aż uderzył mnie zapach jego perfum.
- To sobie je miej, ale ja i tak będę się starał Ci to wytłumaczyć... Nigdy nie miałaś takiego wrażenia jakby rozum kłócił się z sercem? Jakby Twoje pragnienia, chęć samorealizacji nie zgadzały się z uczuciami?- przybliżył swoją twarz do mojej na zaledwie kilka centymetrów.- Jakby wszystko co jest dla Ciebie najważniejsze podzieliło się na dwie części?- wyszeptał.
Wpatrywałam się w jego brązowe źrenice, które przeszywały mnie na wskroś. Nie potrafiłam skupić się na niczym. Dostrzegłam w nich tą samą znajomą iskierkę, a przede wszystkim troskę i... miłość. Pod wpływem jego spojrzenia w geście zgody kiwnęłam lekko głową.
- I właśnie to mnie hamowało. Pamiętasz ten moment na błoniach i... mój prezent? Twoje oczy mówią mi, że tak...- uśmiechnął się łobuzersko.- Zapamiętaj te słowa umieszczone na zniczu. A razem wszystko przetrwamy. Obiecuję...
Czułam, że za chwilę zrobię coś, czego będę znowu żałowała. Mimo, że mu uwierzyłam, nie potrafiłabym być z nim i zachowywać się jak kiedyś. Może później, na pewno nie teraz.
- Ja... chyba muszę już iść.- powiedziałam drżącym głosem. I już chciałam ulotnić się z tego pomieszczenia, ale oczywiście Fred musiał dołożyć trzy grosze. Wykonał nagły ruch i w sekundzie wpił się w moje usta obdarowując je gorącym pocałunkiem.
Poddałam się temu, przez chwilę oboje trwaliśmy złączeni ze sobą wargami. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, dlatego jednym momencie odsunęłam go delikatnie do tyłu, ale nic mu nie powiedziałam. Wpatrywałam się w jego twarz, bałam się tego że rudzielec zaraz zacznie się awanturować lub dopytywać jednak nic takiego nie miało miejsca.
- Teraz wiem, że nadal mnie kochasz, a tylko o to mi chodziło.- uśmiechnął się łobuzersko.-  I jeżeli potrzebujesz czasu, aby to wszystko na spokojnie przemyśleć... dostaniesz go, tyle ile potrzebujesz.- dodał i odszedł usatysfakcjonowany zostawiając mnie samą, bijącą się z myślami...

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 18 "ONA... jest największą szansą mojego życia."



Kolejna dedykacja dla Wiktorii Jabłońskiej, świetnej bloggerki i czytelniczki. Która... tak samo jak poprzedniczka jest ze mną od początku. Jesteś najlepsza!



Smutek, żal, łzy, nawet i gniew?... Czym one są w porównaniu do miłości? Właśnie niczym, tylko dlaczego tak się dzieje, że zazwyczaj jedno bez z drugiego nie potrafi istnieć. Patrząc na przygaszoną twarz osoby, która jest dla Ciebie ważna, czujesz się tak... jakby coś w środku w Tobie pękło, uwalniając całą rozpacz, która ciąży Ci na żołądku i niczym nie potrafisz jej zlikwidować. 
Co jest gorsze? Ta bezsilność wobec niektórych sytuacji, czy świadomość, że ktoś tak ważny sercu może umierać na Twoich oczach...? Nie wiem... Na szczęście, w tym nieszczęściu znajduje się jeden malutki płomyczek nadziei, który oświetla ciemne zakamarki twoich myśli. Ta jedna mała iskra, najjaśniejsza iskra, pozwala Ci krążyć w ciemnościach, przy okazji pilnując abyś nie wywrócił się w otchłań całkowitego zaćmienia...

Fred


- Freddie, obudź się!- poczułem mocne szarpnięcie w ramię.
Podniosłem głowę. Przez chwilę sen, który mnie znużył, musiał przysłonić mi świadomość obecnej sytuacji. Rozejrzałem się dookoła, właśnie wtedy przypomniało mi się wszystko. Mecz o puchar Quidditcha pomiędzy Gryfonami, a Krukonami. Dwa nieprzytomne ciała- mojej siostry i mojej dziewczyny spadające szybko na ziemię, ratunek ze strony nauczycieli i dwa tygodnie bezustannego siedzenia przy łóżku...- skierowałem wzrok w stronę brązowowłosej dziewczyny, leżącej pod śnieżnobiałym kocem.- Rachel, a ty wciąż tutaj leżysz.. taka bezbronna, właśnie teraz...- wyszeptałem do niej, z nadzieją że mnie usłyszała.



- No patrz na siebie stary, jak ty wyglądasz...
Odwróciłem swój nieprzytomny wzrok w stronę brata, posyłając mu groźne spojrzenie.
- Wyglądam właśnie tak, jak powinienem.- mruknąłem.
- Nie wydaje mi się, weź idź coś zjedz, prześpij się. Zapuściłeś się.- dodał George.
- Masz dla mnie jeszcze jakieś wartościowe rady?- zapytałem z wyrzutem.
- Tak, tylko jedną... ogarnij się bracie. Za tydzień otwieramy sklep...
- Nie. Ty go otwierasz.- wskazałem palcem brata.
- Nie żartuj sobie Freddie, zgodziłeś się. Pamiętasz?
- Zgodziłem się nie wiedząc, że taka sytuacja nastąpi.- dotknąłem delikatnie zimną dłoń Rachel, oddając jej przy tym trochę swojego ciepła.
- Nikt nie wiedział i naprawdę nie zrozum mnie źle, bardzo lubię Rachel, ale jestem pewien, że wyjdzie z tego gówna, a ty przez swoją głupotę stracisz jedną z największych szans swojego życia.- powiedział George z powagą w głosie.
Na te słowa niemal natychmiast wstałem i podszedłem do brata szybkim krokiem, próbując zapanować nad sobą.
- ONA... jest największą szansą mojego życia.- powiedziałem ostro.
- Posłuchaj mnie bo już tracę do Ciebie siły. Dumbeldore'a nie ma, Umbrigde przejęła szkołę, Hagrida też lada dzień wyleją, dostaliśmy dożywotni zakaz gry w Quidditcha, nawet nie wspomnę o Twoim zawieszeniu w obowiązkach ucznia i o OWU-temach, których na bank oboje nie zdamy. Rachel ma teraz SUM-y, w Hogwarcie nie ma szans na romantyczne schadzki w obawie, że po raz kolejny dostanie się szlaban, a wiadomo co za tym idzie. Twoja dziewczyna nie należy do ludzi, którzy zrezygnują ze szkoły na rzecz miłości. Poza tym jest to przyjaciółka Harry'ego, wątpię czy będzie miała czas na romanse podczas walki z Voldkiem.
Patrzyłem osłupiały na brata, chciałem się zbudzić ale to nie był sen. Próbowałem nawet wypowiedzieć kilka słów obronnych, ale nie potrafiłem nic odpowiedniego wymyślić. Wszystko co mówił George było prawdą, było czymś co mnie nie przyszło do głowy. Westchnąłem i słabym krokiem ruszyłem na swoje miejsce obok łóżka mojej ukochanej. Spojrzałem się na jej pozbawioną blasku, szarą twarz i wpatrywałem się w nią, jakby chcąc znaleźć rozwiązanie problemu.
- Ja też... mam problem z zostawieniem tutaj Angeliny, ale porozmawiałem sobie z nią szczerze. Zrozumiała wszystko. Jestem przekonany, że Rachel też zrozumie. Jest zbyt inteligentna na to, aby po prostu Cię ograniczać.- usłyszałem pocieszający głos brata.
- A jeżeli jednak nie zrozumie?- zapytałem cicho.
- Nie zrozumie jeżeli nie wykorzystasz swojej szansy.
W końcu przyznałem mojemu bratu rację, zdałem sobie sprawę że byłbym tylko ciężkim balastem na jej barkach. Tylko łatwo mówić... gorzej zrobić. Moje serce pękało na pół, jestem tylko głupim Fredem Weasley'em bez perspektyw na przyszłość. Kocham ją i właśnie dlatego postanowiłem zwrócić jej wolność. Przynajmniej na jakiś czas, a potem... zobaczymy. Jeśli ją stracę zrobię wszystko, żeby odzyskać jej zaufanie i miłość.
- Zgoda bracie...- powiedziałem ciężko.- Skończmy to co oboje zaczęliśmy.- Zmusiłem się nawet do lekkiego uśmiechu.
- W końcu pojąłeś.- odpowiedział mi z ulgą w głosie George.- W takim razie idę rozesłać zaproszenia i podpisać resztę papierków, ty też powinieneś to zrobić.
- Tak, ale chciałbym jeszcze posiedzieć trochę z Rachel.
- A proszę. Tylko nie zapomnij o swojej obietnicy...- przypomniał mi brat i zniknął za drzwiami skrzydła szpitalnego.
Rachel

Miałam wrażenie, że leżę na skraju oceanu, a morskie fale obijają się niemiłosiernie po moim obtłuczonym i poranionym ciałem uniemożliwiając mi oddychanie. Uchyliłam lekko oczy, a moją głowę nawiedził ogromny ból, porównywalny do używania na niej młota pneumatycznego. Za każdym razem gdy próbowałam wziąć głęboki oddech, czułam dziwne ukłucia w okolicach płuc. Z wielkim trudem odwróciłam głowę w lewą stronę. Kątem oka zauważyłam, że moje palce poruszają się powoli, ocierając się o koc. Jednak musiałam stracić czucie w dłoniach, ponieważ nie wyczuwałam, aby ta część ciała miała kontakt z materiałem. Leżałam oszołomiona na łóżku próbując sobie przypomnieć co tak naprawdę się stało. Jednakże bezskutecznie, chciałam podnieść się na łokciach, aby dokładniej obadać otoczenie. Udało mi się zaledwie podnieść lekko głowę do góry, a po sekundzie ociężała, wylądowała z powrotem na poduszce. Zrezygnowana odwróciłam głowę w prawą stronę nadal jednak czując jakoby fale delikatnie ją odsuwały. Na szafce nocnej w szklanym, błyszczącym wazonie dostrzegłam pojedyncze róże, miały one czerwony, podchodzący pod róż kolor, często dostawałam takie i byłam pewna kto mi je przyniósł. Uśmiechnęłam się słabo i po raz kolejny odleciałam w krainę Morfeusza, mając w myślach uśmiechnięte oblicze Freda.


Otworzyłam ciężkie powieki i dostrzegłam rażące światło, które świeciło wprost w moje oczy, natychmiast zamknęłam je z powrotem. Dosięgłam ręką twarzy, było już lepiej wyczuwałam w niej słaby puls, przetarłam oczy, a do moich uszu dobiegł dźwięk kłótni. Mimo szumu który nawiedzał moje myśli potrafiłam zidentyfikować głos. Był to on, mój Freddie... prosił aby pielęgniarka próbowała mnie, zbudzić albo przynajmniej oddać mnie pod opiekę do Munga. Uśmiechnęłam się słabo. Chciałam zwrócić jego uwagę w jakiś sposób.
Fred.- mruknęłam, jednak za cicho, aby Gryfon mógł mnie usłyszeć. Nie miałam sił aby spojrzeć w jego stronę. Jednak próbowałam za wszelką cenę, pokazać "Oto ja, żyję.".- Freddie.- powiedziałam już nieco głośniej.
- Ray...- usłyszałam ciepły, delikatny głos. A po sekundzie rudzielec już znalazł się przy moim łóżku, splótł moją rękę ze swoją, a wolną kończyną pogładził mnie po włosach.- Już myślałem, że się nie zbudzisz.
Jego dotyk działał na mnie uzdrawiająco. Czując tą delikatność, poddałam się jej całkowicie.
- Co się stało?- zapytałam w amoku.
- Dementorzy... ale to nie ważne. Ważne, że już jesteś przytomna.
- A co z Ginny?- zapytałam  przypominając sobie o mojej przyjaciółce.
- Z nią wszystko w porządku, wyszła ze szpitala trzy dni temu. O wiele mniej oberwała niż ty.- Gryfon próbował mnie pocieszać.
- To dobrze... nie wybaczyłabym sobie gdyby... gdyby coś jej się stało.
- Proszę Cię nie martw się, nie pozwolę Cię już skrzywdzić.- po tych słowach chłopak musnął swoimi ustami po moich.
- Panie Weasley, muszę zająć się panną Trust. Proszę przyjść po nią jutro, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, a sądzę że tak. Już jutro Rachel będzie mogła stąd wyjść.- pani Pomfrey wskazała Fredowi drzwi.
- Dobrze, dobrze.- powiedział radośnie Gryfon mrugając do mnie i udał się w stronę wyjścia.


- Jesteś już gotowa do wyjścia?- usłyszałam głos pielęgniarki.
- Tak, już prawie. Spakuję jeszcze resztę rzeczy i mogę wrócić do dormitorium.- mówiąc to zeskoczyłam z łóżka, co biorąc pod uwagę ostatni atak na mnie powinno mi sprawić większy problem. Podeszłam do szafki i wyciągałam z niej potrzebne mi rzeczy. Z tego co wiem leżałam tutaj przez niecałe trzy tygodnie nieprzytomna, przez ostatnie trzy dni byłam na tyle nieobecna, że nie zdawałam sobie sprawy z tego co się wokół mnie działo. Słyszałam tylko części zdań skierowanych w moją stronę. Zdążyłam wyłapać, tylko tyle, że podczas meczu z Gryffindorem o puchar w pewnym momencie mnie i Ginny zaatakowali dementorzy, którzy dziwnym trafem znalazły się w pobliżu szkoły. Jestem ciekawa, jak tym razem Ministerstwo wytłumaczy się z ich obecności i ataku na kolejnych uczniów. Przy Potterze w wakacje było to łatwe, ale ja tym razem nie dam się im zrobić w konia. Prawda MUSI wyjść na jaw.
- Rachel!- usłyszałam za sobą męski głos.
Odwróciłam się w stronę drzwi i dostrzegłam w nich stojącego Freda wraz z Georgiem, Harrym, Hermioną, Ronem i całkiem dobrze trzymającą się Ginny. Od razu odrzuciłam od siebie książkę, którą miałam zamiar spakować i pobiegłam w stronę moich przyjaciół. Najpierw rzuciłam się na szyję Freda, tak że chłopak miał problemy z utrzymaniem równowagi  i wpiłam się w jego usta łapczywie. Tak bardzo mi ich brakowało.
- No proszę, widzę że moja śpiąca królewna już lepiej się czuje.- powiedział rudzielec odrywając się od mnie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- A może książę za słabo całował i nie mógł uzdrowić królewny wcześniej.- zażartowałam.
- Sugerujesz, że słabo całuję?- chłopak zrobił nadąsaną minę.
- Może tak, może nie.- posłałam rudzielcowi szelmowski uśmieszek.
- A może królewna przywita się również z swoimi krasnoludkami, którzy także się martwili?- Zwrócił się do mnie George i założył ręce na piersi, a Fred w tym samym momencie zaśmiał się. Odwróciłam się w stronę pozostałej czwórki Gryfonów i oblałam się rumieńcem.
- Ależ oczywiście.- posłałam im przepraszające spojrzenie i przytuliłam każdego osobno, byłam taka zadowolona, że ani mnie ani Ginny nic poważniejszego się nie stało że prawię się popłakałam.- Nawet nie wiecie jak się cieszę, że was wszystkich widzę.
- My też się cieszymy.- odparła Hermiona.- Mam nadzieję, że się już dobrze czujesz.
- Ja tak.- zwróciłam się do młodszej Gryfonki.- A ty?
- Mogło być lepiej.- powiedziała ruda z uśmiechem.- Chodź mamy sporo do nadrobienia.- chwyciła mnie za ramię.
- Ale plecak...- przypomniałam.
- A przestań, Twój ukochany książę się nim zajmie.- Weasleyówna rzuciła wymowne spojrzenie bratu i pociągnęła mnie w stronę drzwi.

Wracałam do dormitorium dopiero wieczorem, cały dzień spędziłam na rozmowach i śmianiu się z moimi przyjaciółmi. Nie przypominam sobie, kiedy razem, całą siódemką spędziliśmy tyle czasu ze sobą. Ostatnio każdy z nas przejmował się czymś innym. A tego dnia wszyscy zapomnieliśmy o problemach i było tak samo jak dawniej. W erze takiego zagrożenia trudno o chwile wytchnienia. Dlatego cieszyłam się, że chociaż raz mogłam się niczym nie przejmować. Jednak musiało się to kiedyś skończyć, zaraz po przyjściu do pokoju znalazłam list leżący na mojej komodzie. Już po kopercie mogłam stwierdzić, że to odpowiedź z Ministerstwa. Wzięłam pismo do ręki zastanawiając się kiedy do mnie przyszło. Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam śnieżnobiały papier, był on napisany dokładnym, lekko pochyłym pismem. Od razu zaczęłam czytać. Po chwili okazało się, że moja prośba została zaakceptowana, a ja dostałam zezwolenie na spotkanie się z Gregiem. Postanowiłam, że najlepiej będzie gdy jak najszybciej się z nim spotkam.
- Rachel? Czy to ty?- po pokoju rozniósł się melodyjny głos Luny.
- O Luno, witaj.- odwróciłam się do niej z uśmiechem.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłaś. Sądziłam, że więcej czasu minie zanim się zbudzisz. Sporo czasu spędziłaś sam na sam z tymi stworami. Jak się czujesz?
- Jest już o wiele lepiej. Chociaż nadal nie potrafię zrozumieć co dementorzy robili tak blisko szkoły...- westchnęłam siadając na łóżku.
- Nikt o tym nie wie, zaraz po waszym wypadku, szkoła dosłownie się zatrzęsła,  każdy szuka winnego tej sytuacji, do szkoły przychodzi wiele listów od zatroskanych rodziców, Umbridge nie radzi sobie z tą sytuacją.- blondwłosa przysiadła się do mnie.
- A Prorok codzienny pewnie milczy.- odparłam zażenowana.
- Tak, ale nie przejmuj się nim. Żongler dużo o tym pisze, mam nadzieję że się nie obraziłaś.- przerwała.
- Nie, dobrze że chociaż jedno pismo przekazuje całą prawdę.
- Naprawdę tak myślisz?- dziewczyna zapytała z nadzieją.- Bo pomyśleliśmy z tatkiem, że mogłabyś udzielić wywiadu dla Żonglera, tak samo jak Harry.
- Luno ale to jest świetny pomysł!- krzyknęłam radośnie.- Przyda się trochę podetrzeć nosa... niektórym osobom.- mrugnęłam do niej.
-Nie boisz się reakcji Umbridge? Ona może stać się przez to niebezpieczna...- uprzedziła mnie Lovegood.
- Trochę tak, ale nie można pozwolić na to, aby ucierpiała kolejna osoba...


Dotarłam bezpiecznie do Londynu. Na całe szczęście istnieje coś takiego jak "Błędny rycerz", w rekordowym czasie przebyłam całą drogę za zaledwie 11 sykli. Podeszłam do ukrytego przed mugolami szpitala w domu handlowym Purge & Dowse Ltd. Był to duży, staroświecki dom handlowy zbudowany z czerwonej cegły. W oknach wystawowych było kilka podniszczonych manekinów w przekrzywionych perukach, prezentujących modę sprzed 10 lat. Na wszystkich drzwiach widniał napis: „Zamknięte” z powodu remontu. Rozejrzałam się po oknach i podeszłam to wybranego manekina kobiety. Przybliżyłam swoją twarz o niego i wyszeptałam:
- Rachel Trust, w sprawie wizyty z pacjentem.
Odczekałam pięć sekund i dostrzegłam, że powyższy przedmiot kiwnął głową, a moim oczom ukazało się wejście do Szpitala św. Munga. Gdy weszłam do środka zauważyłam, że szpital nie charakteryzował się nowoczesnym wyglądem, daleko mu także było do ideału czystości. Izba przyjęć była zwykle bardzo zatłoczona: znajdowało się w niej wielu pacjentów czekających na przyjęcie do szpitala i pomoc uzdrowiciela. Z powodu ilości czarodziejów oraz ich niespotykanych schorzeń i przeobrażeń, przez które wydawali różne dźwięki, w izbie panował zgiełk podobny do tego na zewnątrz budynku. Wśród wielu potencjalnych pacjentów w poczekalni krążyli uzdrowiciele, zadając pacjentom pytania i notując ich odpowiedzi na podkładkach. Minęłam punkt informacyjny gdzie siedziała pulchna blondynka, która udzielała wskazówek i kierowała pacjentów na dalsze piętra. Obok niej znajdowała się tablica informacyjna, z której dowiedziałam się na jakim oddziale znajduje się Greg. Ruszyłam w stronę długiego korytarza, na ścianach którego znajdowały się portrety uzdrowicieli i uzdrowicielek. Z podziwem obserwowałam kryształowe kule pełne świec, podlatujące pod sufitem jak wielkie bańki mydlane i nawet nie zauważyłam kiedy zza rogu wyskoczył mężczyzna z przerażoną miną.
- Ratuj.... to te... buty... chcą mi zjeść... palce... parzy... to parzy!- krzyczał, błagając o moją pomoc.
Podczas gdy pacjent przeskakiwał z nogi na nogę, tak jakby dno butów miał wyłożone rozżarzonymi węgielkami, ja nie wiedziałam jak mam zareagować. Zrobiłam kilka kroków do tyłu, aby móc w razie czego uciec, jednak po drodze natknęłam się na kolejnego pacjenta, którym okazał się być... mój były nauczyciel.
- Miły Panie, niech pan zostawi tą panią.- zarządził Gilderoy.
Lokhart był ofermą, Jednak potrafił skutecznie przegonić nachalnego pacjenta.
- Dziękuje profesorze.- rzuciłam obserwując oddalającego się mężczyznę.
- Profesorze... he he, ale fajnie.- zdawał się być usatysfakcjonowany moimi słowami.
Najwyraźniej zaklęcie modyfikujące pamięć musiało nadal działać, dlatego nie miałam ochoty na dalszą rozmowę z nauczycielem, tym bardziej że w kącie zauważyłam prawdziwy cel mojej wizyty. Na ten widok serce podskoczyło mi do gardła, przełknęłam ciężko ślinę i zapominając o Lokharcie ruszyłam drżącym krokiem w stronę Grega. Z każdym krokiem czułam napływający niepokój, na szczęście wokół było dużo uzdrowicieli, którzy w razie czego mogli mi pomóc. Zatrzymałam się na bezpieczną odległość, a chłopak jakby wyczuwając moją obecność, wolno odwrócił głowę w moją stronę. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, dostrzegłam tylko kamienną twarz Puchona z która nie ukazywała żadnych uczuć.
- Witaj Greg.- przerwałam ciszę, wgapiając się brązowe źrenice chłopaka. Ich widok zawsze działał na mnie jak magnez. Na te słowa, chłopak powoli wstał z krzesła nie odrywając ode mnie wzroku. W momencie kiedy zaczął się do mnie przybliżać, odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył. Bałam się tego co ma nastąpić.
- Rachel... czy to ty?- zapytał niepewnie, niebezpiecznie się do mnie zbliżając. Chciałam uciec, ale miałam dziwne przeczucie, że Greg nic mi nie zrobi.
- Najwyraźniej.- odezwałam się.
- Ja... tego nie ch... chciałem... to był taki... impuls, ale Rachel ja... ja... nigdy nie przestałem Cię kochać!- Puchon krzyknął, impulsywnie klęcząc na kolanach.



Przez chwilę stałam jak wryta, nie potrafiłam się poruszyć. Miałam wrażenie, że ktoś oblał mi nogi cementem, przyczepiając je tym samym do podłogi. Próbowałam coś powiedzieć, ale za każdym razem gdy otworzyłam usta nie wydobył się z nich żaden konkretny dźwięk. Rozejrzałam się po sali, a dostrzegając zdziwione spojrzenia pacjentów i uzdrowicieli, wyszłam z szoku.
- Co ty wprawiasz? Wstań.- rozkazałam zawstydzona.
- Nie...
- Greg, cholera jasna... nie wygłupiaj się.- powiedziałam poddenerwowana.
- Wybaczysz mi?- zapytał pełnym nadziei głosem, nadal klęcząc.
- Tak wybaczę, ale wstań w końcu.- rzuciłam.
Chłopak tylko uśmiechnął się do mnie, wyprostował się i podszedł bliżej.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę że do mnie przyszłaś.- powiedział i ujął moją dłoń z swoje. Poczułam jakieś dziwne ciepło emanujące z tego dotyku. Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. Spojrzałam mu w oczy, tak samo jak on w moje. Po chwili gwałtownie odskoczyłam od niego i wyrwałam swoją dłoń przypominając sobie o Fredzie.
- Greg! Nie po to tutaj przyszłam.- rzuciłam ostro dostrzegając jego zdziwione spojrzenie.
- W takim razie po co?
- Chciałabym wiedzieć dlaczego to zrobiłeś, dlaczego w ogóle oskarżyłeś mnie o śmierć Zachariasza, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to nie była moja wina.- zapytałam krzyżując ręce na piersi.
- A więc o to Ci chodzi...- posumował smutno siadając z powrotem na krześle.
- Tak... tylko o to mi chodziło.
- No więc... niczego konkretnie nie pamiętam. Tego dnia, od rana chodziłem jakiś wkurzony na wszystkich. Miałem pretensje do każdego. Nie potrafiłem spać w nocy, ciągle śniła mi się martwa twarz Zachariasza...
- To nie jest żadne wytłumaczenie.- mruknęłam ostro.- Mogłam przez Ciebie zginąć i gdyby nie Snape, pewnie teraz leżałabym w trumnie.
- Teraz to wiem, wiem że postąpiłem źle. Nie wiem jak mam Ci się tłumaczyć...
- Co się stało tam, na wieży Astronomicznej?- zapytałam wymijająco.
-  Poszedłem tam aby odpocząć od ludzi... pamiętam tylko, że rozmawiałem z Blaisem.
- Zabinim?- wybałuszyłam na niego oczy.- Tym Ślizgonem?
- Tak, ale naprawdę uwierz mi. Nie mam pojęcia o czym rozmawialiśmy, wiem tyle, że brzmiał on bardzo wiarygodnie.
- Czyli on mógł Ci tylu bzdur nagadać tak?- spuściłam wzrok, jakby próbując dostrzec jakąś wskazówkę na podłodze.
- Rachel posłuchaj...- zaczął chwytając mnie za ramię.- Ja naprawdę nie chciałem zrobić Ci krzywdy, przecież nadal Cię kocham, nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło i jeżeli to ma być koniec naszych relacji, zrozumiem. Ale mam nadzieję, że jednak to nie będzie koniec i że nadal coś do mnie czujesz..
- Ale...-zaczęłam
- Nie ma żadnego ale... Ray obiecaj mi, że to wszystko przemyślisz.- spojrzał mi w oczy.- obiecasz?
Nie powiedziałam nic, wiedziałam że nie zostawię Freda, ale mimo to pokiwałam delikatnie głową. Na co chłopak przytulił mnie.





Gdy wróciłam z Londynu, od razu ruszyłam do dormitorium, aby wszystko sobie jeszcze raz przemyśleć. Byłam na siebie zła, obiecałam Gregowi, że wszystko sobie jeszcze przemyślę. Nie potrzebnie dawałam mu nadzieję. Jestem pewna, że już do niego nic nie czuję. Dziurę w moim sercu zapełniła teraz tylko jedna osoba i był nią Fred. Teraz to jego kocham i nie zmienię zdania...
Kroczyłam pogrążona w myślach przez korytarz nawet nie zauważając, że jak na tą porę dnia jest niewiele osób w szkole. Moje myśli krążyły pomiędzy Gregiem i Fredem, a Blaise'm. Nie wiedziałam, dlaczego Ślizgon oczerniał mnie przed Puchonem... nie wiedziałam jaki czarnoskóry miał w tym cel. Myślałam, że jest porządny, mimo iż przyjaźni się z tą tchórzofretką. Dlatego Malfoy musiał maczać w tym palce, jestem co do tego przekonana... dowiem się całej prawdy.
Szłam właśnie na trzecie piętro gdy w oddali usłyszałam głośny huk, który rozległ się po całym piętrze. Zatrzymałam się nagle próbując zlokalizować źródło dźwięku. W jednym momencie dostrzegłam Filch'a, który biegł szybko z jakimś papierkiem w ręce. Zaciekawiona tym niecodziennym zjawiskiem pobiegłam za nim. Gdy przybiegliśmy zauważyłam uczniów którzy stali w wielkim kamiennym kręgu, przecisnęłam się pomiędzy nimi i nauczycielami, którzy bacznie przyglądali się całemu zajściu. Wtedy pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam był cały korytarz uwalony czymś co z bliska przypominało odrosok i dziurę w podłodze pośrodku której znajdowali się Fred i George. Spojrzałam na nich nie wiedząc co mam o tym myśleć, ale zaraz usłyszałam triumfujący głos woźnego.
- Mam! Mam pozwolenie na chłostę, a bicze już czekają!- krzyczał.
Serce we mnie na chwilę zamarło, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, przeniosłam wzrok na Umbridge.
- No i co?- zapytała kobieta stojąc kilka stopni niżej niż bliźniacy.- Uważacie, że to jest zabawne? To zobaczymy co powiecie o tym.
- Tak, uważamy że to bardzo zabawne.- Fred popatrzył na dyrektorkę bez śladu lęku.
- Zaraz dowiecie się co w mojej szkole robi się z złoczyńcami.- powiedziała pełnym jadu głosem.
- Taaak?- mruknął Fred.- Raczej się nie dowiemy.- spojrzał porozumiewawczo na brata.- Chyba już wyrośliśmy ze szkoły.
- Mnie też się tak wydaje.- rzekł ochoczo George.- Czas wypróbować nasze talenty w prawdziwym świecie.
- Masz świętą rację bracie.- zgodził się Fred.
A zanim Umbridge zdążyła zareagować na ich słowa, oboje podnieśli różdżki i mruknęli zgodnie:- Accio miotły!
W oddali usłyszałam tylko huk, po czym dwie miotły znalazły się przy bliźniakach.
- Już się nie zobaczymy.- powiadomił landrynę Fred wsiadając na nią.
- Masz to jak w banku. Nie musisz do nas pisać.- dodał George, również przekładając nogę przez miotłę.
Gdy oboje wznieśli się w powietrze, Freddie przez chwilę patrzył na milczący, obserwujący to wszystko w napięciu tłum uczniów i nauczycieli. Gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z moim, spuścił głowę, a uśmiech znikł z jego twarzy.
- Jeśli ktoś chciałby nabyć Kieszonkowe Bagno, którego demonstracja odbyła się na górze, zapraszamy na ulicę Pokątną numer dziewięćdziesiąt trzy! Czarodziejskie Dowcipy Weasleyów! Nasz nowy lokal!- krzyknął rudzielec.
- Specjalne zniżki dla tych uczniów Hogwartu, którzy przysięgną, że użyją naszych produktów do pozbycia się tej ohydnej ropuchy- dodał George, wskazując na Profesor Umbridge.
Rozzłoszczona nauczycielka już zaczęła ich ścigać, ale bliźniacy wylatywali już przez otwarte okno, krzycząc na odchodne: -Irytku, zrób im piekło w naszym imieniu!
I odlecieli w bajecznie kolorowy zachód słońca... a mnie już nie było...
Szablon wykonany przez Melody