Music

poniedziałek, 21 listopada 2016

Rozdział 43 " Akurat rujnowanie czyjegoś życia może być bardzo przyjemnym doświadczeniem"



- Rachel, Rachel... obudź się wreszcie.
Słyszałam takie głosy gdzieś na pograniczu rzeczywistości i wyobraźni. Trudno było mi zidentyfikować, czy są czymś więcej niż efektem zmęczenia, czy po prostu fragmentem ostatnio bardziej rzeczywistych snów.
Głosy nie ustawały, chociaż na początku je ignorowałam. 
Powoli otworzyłam opuchłe oczy, nie wiedziałam nawet gdzie jestem... chyba te klątwy nie działały na mnie za dobrze.
Jednak później już wiedziałam... byłam więźniem. Więźniem własnego samozaparcia i własnych snów. Wczorajsza wieczorna klątwa spowodowała u mnie skutki, przybliżone do śmierci. Pamiętam tylko, że ciężko było mi oddychać... dusiłam się krwią, która hektolitrami lała się z moich ust.
- Rachel...- usłyszałam po raz kolejny.
Na drżących rękach podniosłam się z miejsca. Gdzieś obok wyczułam koc... miękki, pobrudzony krwią koc. Było mi zimno, okryłam się nim szczelnie i oparłam się plecami o ścianę.
- Dobrze, że żyjesz...- w głosie, który wypowiadał te słowa było czuć ulgę
Spojrzałam za kraty, stał tam David. Po raz kolejny trzymał w dłoniach tacę z posiłkiem i nowymi eliksirami wzmacniającymi. Byłam tak osłabiona, że nawet nie ruszyłam się z miejsca. Stawało mi się to obojętne. Po co miałam jeść, żeby później mocniej odczuwać skutki klątwy... po co miałam pić eliksiry i przez chwilę poczuć się lepiej, skoro dzisiaj wieczorem i tak zostanie mi to brutalnie odebrane. Nie wytrzymywałam... chciałam umrzeć.
- To nie powinno się zdarzyć.- zdołałam wydusić z siebie tylko to zdanie.


Zaraz potem zamknęłam oczy. Wirowałam gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią. Przypomniał mi się mój sen, kiedy to siedziałam w białym pustym pokoju. Może tak właśnie wygląda niebo? Biała pustka i przeszywające umysł piski żalu osób które nie potrafiły tu dotrzeć. Może zostałam wezwana?
- Rachel, nie zamykaj oczu! Rachel!- krzyczał niewyraźnie David.
Nie, nie chciałam już walczyć. Oddaliłam się w przestrzeń. Krzyki, przeplatane z dźwiękiem ocierania się ciała o kratki trwały jeszcze przez chwilę, później zamilkły...

Fred


- Stary! Potraktowała mnie jak śmiecia!- krzyknąłem zdenerwowany, trzaskając za sobą drzwi.
- Ho ho ho braciszku, wyluzuj.- George wstał z miejsca i spokojnie gestykulował dłońmi.
Chodziłem po pokoju w kółko, nie wiedziałem jak miałem się zachować, czy walczyć dalej, czy po prostu ją olać. Kopałem po drodze wszelkie meble i fotele, aby chociaż trochę wyzbyć się złości. Niestety nie potrafiłem. Ile można latać za dziewczyną która traktuje cię z wyższością?
- Nie uspokajaj mnie George!- zagroziłem mu palcem.- Ona całowała się z Harrym!
- Zaraz, zaraz... co?- spytał zaskoczony bliźniak.- Jak to całowała się z Harrym?
- No lizała się z nim na moich oczach!- wrzasnąłem, tak głośno że do pokoju wparował Ron.
- Mama kazała wam się uspokoić.- odparł obojętnie stojąc w drzwiach.
Spojrzałem na niego. W jednym momencie zalała mnie fala gorąca, miałem wrażenie, że on wiedział o tym, że Pottera i Rachel coś łączy. Tylko nie rozumiałem dlaczego mnie okłamywał.
- Wiedziałeś o tym?!- zwróciłem się do Rona.
- O czym?- zmarszczył brwi.
- O tym, że Harry i Rachel są razem.- odpowiedziałem, ściskając pięści.
Brat przez chwilę patrzył się na mnie głupio, a potem wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Śmiał się głośno, zwijając się z bólu. Chyba uznał, że to był żart... niestety... nim nie był.
- Dobre Freddie. Jeden z waszych lepszych dowcipów.- stwierdził, powoli się uspokajając.
- Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale to nie był żart Ron.- mruknął sucho George.
Wymieniliśmy się z bliźniakiem niejednoznacznymi spojrzeniami, a potem zwróciliśmy wzrok na zdezorientowanego brata.
- Harry i Rachel. Serio?- odparł Ron, dostrzegając nasze poważne twarze.- Nie, nie, nie. Harry jest moim kumplem, na pewno by mi o tym powiedział.
- Widziałem ich, jak się całowali.- mówiąc to, usiadłem na fotelu i nieporadnie przybliżyłem dłoń do twarzy.- Muszę to załatwić.
- Chociaż lubię mordobicie i takie załatwianie spraw...- zaczął George.-... ale jak dla mnie powinieneś się uspokoić, bracie. Twarz Złotego dziecka jest mocno chroniona przez zakon.
Chociaż niezbyt podobało mi się to, co mówił George, musiałem przyznać mu rację. Chociaż nie wiedziałem , czy tak naprawdę chciałem się z nim pobić.
- Porozmawiam z nim.- odparł Ron, zauważając moje wzburzenie.

Rachel


- No już działaj!
Poczułam jakiś, dziwny ostry zapach, który sprowadził mnie natychmiast na ziemię. Żałowałam, żałowałam tego, że się zbudziłam, że siłą wyciągnięto mnie z obłok, po których latałam na czarodziejskiej miotle i niezauważona obserwowałam całe to zło z góry.
Pokiwałam słabo głową, aby odgonić od siebie ten smród po czym otworzyłam oczy. 
Leżałam, leżałam tutaj, gdzie pamiętałam, jednak była jedna różnica. Głowę miałam opartą o kolana Davida... ja zwariowałam.
- Co to było?- spytałam słabym głosem.
- Sole trzeźwiące. Mugolski wynalazek. Pewnie znasz... dobrze, że już nie śpisz.- mruknął trochę zniecierpliwiony.
- Jak tutaj wszedłeś?- kontynuowałam pytania.
- Wykradłem klucze.- przyznał lekko wystraszony- Rachel, nie pownnaś tyle mówić. Wypij to...- odparł, po czym wyciągnął flakon z kieszeni.
Nie chciałam nic mówić, nie chciałam również pić już eliksirów, wszystko stało mi się jedno. Chciałam wrócić w to miejsce... poczuć się znowu wolną, dlatego kiwałam głową na wszystkie strony, aby uniknąć tej czynności.
- Przestań Rachel.- rozkazał poważnie Ślizgon, widząc, że nie mam zamiaru odpuścić.
Jednak zignorowałam to, nie dawałam za wygraną. Śmierć wydawała mi się najlepszym rozwiązaniem. Jednak moje protesty nie trwały zbyt długo, David chwycił mnie za twarz i niemalże siłą podał mi ten eliksir. Nie mogłam wygrać...
Kilka chwil później poczułam jakąś namiastkę mocy. Nie chciałam tego, ale podniosłam się z pozycji leżącej i usiadłam obok Davida.
Poddałam się... nie chciałam już ukrywać łez, nie chciałam być silna. Nie przy nim. Popłakałam się. Nie wiedziałam co miałam zrobić. Byłam zdezorientowana... przytuliłam go, a on objął mnie czule rękoma.





Potrzebowałam tego, potrzebowałam tak bardzo. Pocieszenia, zrozumienia... pomocy. Nie pamiętałam już nawet, że przez niego znalazłam się w tym miejscu. Łkałam, tak głośno łkałam.
- Ciii, jestem tutaj.- wyszeptał chłopak, po czym mocniej mnie przytulił.
- Chcę zginąć David, nie chcę już dłużej cierpieć.- jęknęłam do jego ramienia.
- Nie będziesz już dłużej cierpieć Rachel...- odparł, a ja po raz kolejny wybuchnęłam płaczem.- Obiecuję, wyciągnę cię stąd.- słysząc te słowa, trochę się uspokoiłam, jednak nadal byłam rozdarta pomiędzy dwoma światami.- Jeszcze dzisiaj.
Poczułam nikły płomyczek nadziei... po raz pierwszy od tak dawna, dlatego przytaknęłam i przymknęłam oczy, na nowo się w niego wtulając.

Stella


- Cholerny przypadek, cholerny eliksir.
Powtarzałam to jak przekleństwo. Znowu byłam Trust... 
Chodziłam niespokojnie po całym pokoju. Zastanawiałam się nad nowym planem odkrycia tajemnicy. Do głowy przychodziły mi naprawdę różne pomysły, jednak ze względu na to, że nie mogę jeszcze swobodnie czarować po za Hogwartem stawało się o niemożliwe. Od razu bym wpadła w sidła Zakonu i Ministerstwa.
Spojrzałam na kalendarz, zostały cztery dni do Świąt. Chciałam je spędzić w domu, jednak na razie tylko sobie szkodzę. Musiałam uśpić czujność wszystkich, a szczególnie już mugolskiej matki. Zostawała jeszcze sprawa Freda, działał mi na nerwy i omal wczoraj nie zamieniłam się na jego oczach w siebie. Drażniło mnie to jego podejście, może powinnam przemówić mu do rozsądku w inny sposób... ale na razie chciałam się skupić na szkicach.
Może veritaserum? Nie, odpadało, nawet nie posiadałam sproszkowanego rogu asfodelusa, ani nalewki z piołunu. Myślałam również nad felix felicis... ale i tutaj nie miałam rozcieńczonej krwi jednorożca, korzenia czyrakobulwy i rogu błotoryja. Z resztą przygotowanie tych eliksirów jest bardzo czasochłonne i na pewno nie wyrobiłabym się z ich ugotowaniem do świąt. Żałowałam, że nie pomyślałam o eliksirach wcześniej. W końcu, w nich jest władza...
Poproszono mnie zejście na kolację, zastanawiałam się jak miałaby ona wyglądać, ale mimo to zeszłam na dół. Scena którą tam zastałam nie wyglądała na normalną...

Fred


- Stary, ja to wszystko widziałem.- odparłem, lustrując wzrokiem Harry'ego, który patrzył na mnie co najmniej tak, jakbym powiedział największą głupotę życia.
- Zaraz? Śledziłeś nas?- spytał zaskoczony Wybraniec, gdy tylko dotarło do niego, o czym mówię.
- Nie miałem tego w zamiarze, okey? Tak wyszło.- wyjaśniłem.- Z resztą nie o tym teraz mowa.
Wiedziałem, ze Harry'emu nie spodoba się to, że obserwowałem jego i Rachel, ale dzięki temu dowiedziałem się o ich relacjach.
- Słuchaj Fred. Co ja mam ci powiedzieć? Rachel mnie po prostu pocałowała, tak? Nie wiem o co jej chodzi.- pokiwał głową z politowaniem.
- Co?- obok nas znalazła się Ginny. - Pocałowała?- spytała sucho.
Była cała czerwona na twarzy. Od razu wiedziałem, że mogła jej się ta sytuacja nie spodobać. Miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie. Każdy wiedział, że Harry podobał się siostrze
- Ginny...?
Czarnowłosy chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie, moja siostra ignorując słowa przyjaciela, uciekła w stronę schodów. Harry wysłał mi tylko podirytowane spojrzenie i sam odszedł od stołu.

Stella


Po schodach wbiegała młoda Weasley. Była cała roztrzęsiona, zakrywała twarz w dłoniach na tyle mocno, że nie zauważyła nawet, iż leci wprost na mnie. Zanim zdążyłam się odsunąć poczułam jak Gryfonka wpada na mnie, popychając moje ciało do tyłu.
- Co ty robisz?- spytałam ostro, odzyskując równowagę.
Młoda zatrzymała się w miejscu i spojrzała na mnie spod swoich dłoni. Przez chwilę stała cicho, a ja oczekiwałam natychmiastowej odpowiedzi. Przez jej nieuwagę mogłam jeszcze spaść z tych ciasnych schodów, dlatego wyjaśnienie mi się należało.
- No wybaczę ci tego.- prychnęła nienawistnie Gryfonka i ruszyła w dalszą drogę.
Nie zważając na jej słowa, poprawiłam ubranie i zirytowana zeszłam do kuchni.
Od razu wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Nie obchodziło mnie to, w końcu teraz nie jestem sobą. Jednakże musiałam udawać, że wszystko gra dlatego przywołałam na twarz sztuczny uśmiech i zaczęłam rozglądać się za wolnym miejscem. Od razu w oczy rzuciło mi się jedno obok Pottera, ale widząc jego niemrawą minę, zastanawiałam się, czy aby nie wylecę stamtąd z hukiem. Podejrzewałam już wtedy, o co mogło pójść. No, ale długo tu nie zabawię... nie chciałam się tym przejmować. Akurat rujnowanie czyjegoś życia może być bardzo przyjemnym doświadczeniem.
Nie potrafiłam również dostrzec rodziców Trust. Obydwoje gdzieś znowu zniknęli... Pewnie zdradzają tajemnicę rysunków tym z Zakonu. Dosyć często znikali i bynajmniej nie z tego powodu, że na tej pipidówie znajdują się miejsca, które warto odwiedzić.
Zmrużyłam oczy i usiadłam gdzieś w kącie. Przez całą drogę towarzyszyły mi niechętne spojrzenia. Ja nie widziałam w tym nic dziwnego, przywykłam do nich. W takim przypadku najlepiej unieść wysoko głowę i patrząc przed siebie, dumnie kroczyć do celu.
Siedziałam na krześle i patrzyłam, jak wszyscy pochłaniają swoje posiłki. Nie było starszej Weasley, dlatego nikt nie mógł tego dopilnować. Byłam... zdumiona tym, jak wszyscy zgodnie uśmiechają się do siebie, rozmawiają i po prostu dobrze się bawią przy kolacji. U mnie na zamku byłoby to niemożliwe, ze względu na śmierciożerców wałęsających się po posiadłości. Nie podobała mi się ta atmosfera, czułam się jak ostatnia debilka,  dlatego zabrałam talerz i nałożyłam na niego jedzenie. Później oddaliłam się od kuchni i z zamiarem spożycia posiłku w spokoju, udałam się do pokoju. 
Jednak w drodze zza uchylonymi drzwiami, dostrzegłam mugolską matkę. 
Siedziała przed jakimś dziwnym, stojącym kawałkiem drewna i w skupieniu patrzyła na niego. W jednej ręce trzymała paletę z kolorowymi substancjami, a w drugiej pędzel. To ostatnia rzecz była mi znana. Miała podobny kształt do różdżki, tylko była szersza i zakończona włosiem.
- Mamo?- mruknęłam cicho, wolno wchodząc do pokoju.- Wszystko gra?
- O Rachel, tak wszystko w porządku.- powiedziała, patrząc raz na paletę, a raz na obraz.
Nastąpiła niezręczna cisza. Szczerze mówiąc wolałabym, aby taka została, ale musiałam wyciągnąć on niej ten sekret.
- Przyniosłam ci kolację. Pomyślałam, że możesz być trochę głodna.- odparłam, patrząc na tacę z kanapkami.
Słysząc te słowa, kobieta odwróciła się w moją stronę i przez chwilę patrzyła się na mnie zaciekawionym wzrokiem. Później ponownie spojrzała na swoje dzieło.
- Lepiej ty zjedz, nie wyglądasz najlepiej.- zaproponowała na odczepnego.
Znowu niezręczna cisza. Nie wiedziałam jak mam do niej mówić. Słyszałam coś o zatracaniu się w pasji, ale nigdy nie widziałam tego przypadku na żywo. Teraz stałam pośrodku pokoju i mocno trzymałam tacę w rękach. Poczułam się głupio, dlatego odłożyłam naczynie na szafkę i niechętnie podeszłam do obrazu. Chciałam znaleźć jakiś kompromis.
Spojrzałam na płótno znad ramienia rudej kobiety. Nie rozumiałam o co chodziło w tym obrazie. Widniały na nim różnokolorowe kreski, posortowane odcieniami tak, aby patrzenie na nich nie męczyło oka. Kreski te zbierały się w jednym punkcie, sprawiając wrażenie jakby miał to być oświetlony różnymi kolorami, kręty tunel. Tło było całe czarne, aby uzyskać efekt spójności. Ciekawiła mnie ta przerwa pomiędzy ciągłością lin... Cholera, co ja wyprawiałam... Prawdziwa sztuka powinna cieszyć oko i dawać czytelny obraz. A to? To było niczym, pierwszoroczniak mógłby lepiej naskrobać...
- Podoba ci się?- spytała
 - Jest bardzo interesujące.- skłamałam.- Mamo, chciałam cię... prze... przeprosić.- wydusiłam z siebie, czując jak to słowo rośnie mi w gardle.- Nie chciałam naciskać w taki sposób z tymi szkicami.
- Rozumiem, że mogłaś być nieco,.. zagubiona słonko, ale nie powinnaś być aż tak dociekliwa.- kobieta odłożyła pędzel na miejsce.
Zmarszczyłam brwi. Nic nie szło idealnie po mojej myśli... miałam ochotę wyciągnąć różdżkę i po prostu przyłożyć jej ją do gardła, może wtedy okazałby się bardziej rozmowna.
- Tak...- odparłam gburowato.- Może masz rację, mamo. Już nie będę pytać.- przytaknęłam chytrze.
Kobieta najwyraźniej mi uwierzyła ponieważ pocałowała mnie czule w czoło. Stało mi się to obojętne, ja nic z niej nie wyciągnę, nie mogłam nawet użyć czarów, aby rozplątać jej język. Byłoby miło gdyby sama postanowiła wyjawić całą prawdę, niekoniecznie mnie...

Rachel


Ostre światło uderzyło mnie w oczy, Przymknęłam je szybko... przez ostatni czas przebywałam w ciemnym pomieszczeniu, dlatego nie potrafiłam przyzwyczaić się do jaskrawego błyśnięcia.
- Rachel, zbieraj się, dzisiaj stąd wychodzisz.- mruknął drżącym głosem David, rozglądając się niepewnie po całym lochu.- Mamy jakieś piętnaście minut zanim Hudges wróci na kolejną porcję tortur.
Na wzmiankę o śmierciożercy zimny dreszcz przeleciał mi po plecach. Próbowałam wstać, tak bardzo chciałam stąd wyjść.  Nie było mi łatwo się podnieść, a tym bardziej gdzieś biec. Nie wiedziałam jak mogłoby to wyglądać...
- Jak ty sobie to wyobrażasz?- spytałam, lekko chwiejąc się na nogach.
- Masz, łyknij tego. Podwędziłem siostrze.- uśmiechnął się lekko próbując wsadzić, duży mosiężny klucz w dziurę od klucza.
Nie wiedziałam co tu się właśnie odbywało. Nie chciałam nad tym myśleć... po prostu odkorkowałam buteleczkę i powąchałam jej zawartość. Zapach nie wskazywał na to, że mogło być to coś złego... chociaż pozory mylą, tak samo jak w przypadku Stelli, ale teraz nie miałam nawet po co wybrzydzać. Do tej pory eliksiry, które podawał mi David były w mirę skuteczne. Dzięki nim jeszcze żyłam, dlatego nie zastanawiając się dłużej wlałam całą zawartość do gardła i poczułam dziwne mrowienie w okolicach brzucha. Poczułam się dobrze, po raz pierwszy od tak dawna poczułam się dobrze...
- Co to za eliksir?- spytałam przyglądając się butelce na dnie której uchowała się resztka turkusowej substancji.
- O ile pamiętam był to wzmocniony eliksir dodający wigoru. Stella lubiła eksperymenty z eliksirami.- wyjaśnił obojętnie, otwierając mój loch.
- A skąd ty masz...- zaczęłam, dostrzegając Ślizgona w posiadaniu klucza Hudgesa.
- Czy ty naprawdę chcesz teraz ucinać sobie pogawędki?- spytał gburowato, niespokojnie rozglądając się po lochu.- Dobra, wyjście powinno być tam.- złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Jaki jest plan?
- Po prostu mi zaufaj.
David nie oczekiwał odpowiedzi, poruszał się szybko, ciągnąc mnie za sobą. Biegliśmy przed siebie mijając kilkadziesiąt klatek, których trzymani zostali inni wymęczeni więźniowie. Niektórzy nawet błagali nas, abyśmy ich wypuścili z zamknięcia. Było mi ich żal, niektórzy byli w takim stanie, że sprawiali wrażenie jakby laminowali gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią. Sama byłam takim stanie, dlatego wiedziałam jaki to horror, ale nawet pomimo to, David nie pozwalał mi się zatrzymać. Trzymał mnie mocno za dłoń i nawet na chwilę nie zwalniał uścisku. Może to i dobrze... mogłabym się wtedy za bardzo narazić, mimo to wiedziałam że będę miała żal sama do siebie.
- Cholera, Hudges!- mruknął cicho Ślizgon, patrząc zza ściany.
- Co?!- krzyknęłam, ale David w tym samym czasie przymknął mi usta.
Przekaz dany mi przez przyjaciela był na tyle jasny, że w sekundzie się uspokoiłam. Teraz wyczuwałam jedynie drżące dłonie chłopaka i mój przyśpieszony puls. Uważnie obserwowaliśmy Śmierciożercę, który z szatańskim uśmiechem na ustach patrzył na strach i mękę wszystkich uwięzionych. Nie rozumiałam jak można być, aż tak bezdusznym. Drażnił on swoją obecnością, a jeńcy widząc go, chowali się wgłąb swoich cel.
W końcu mężczyzna skręcił w drugą stronę, a my nie czekając dłużej pobiegliśmy przez siebie. Nie minęła minuta a do naszych uszu dobiegł przeraźliwy krzyk. Zatrzymaliśmy się na chwilę i spojrzeliśmy za siebie. Pisk rozdarł mnie kompletnie, zaczęłam jęczeć z bezsilności, a nogi miałam jak z waty. Otarłam się o ścianę lochu i zjechałam na ziemię. Schowałam twarz w dłoniach i płakałam, płakałam cały czas. Tego było dla mnie za dużo.
- Rachel. Proszę.. proszę wstań.- błagał Ślizgon, próbując mnie podnieść.
Łkałam cicho. Nie potrafiłam się uspokoić, drżałam całym ciałem, a ścisk w okolicy serca wzmocnił się, powodując trudności z oddychaniem.
- Rachel, zginiemy tutaj. Proszę cię wstań. Badź silna...- prosił chłopak, ale sam już powoli nie wytrzymywał pisków.
Później wszystko wydarzyło się tak szybko. Usłyszałam jedynie zaklęcie i jakiś trzask. Od razu przejrzałam na oczy. Nie było tu Davida, a piski ucichły.
- David! David!- krzyknęłam panicznie, bojąc się, że przyjaciel zginął.
Nie otrzymałam odpowiedzi, dlatego wstałam na nogi i wybiegłam zza ściany.
- David!- krzyknęłam głośniej, ale nadal nic.
- Co się to do cholery dzieje?- usłyszałam męski głos.
Niemalże od razu wbiegłam z powrotem za ścianę. Byłam cała roztrzęsiona. Wychyliłam się i zobaczyłam Rockwooda, który rozglądał się dookoła. Najwyraźniej został zwabiony tutaj przez moje krzyki i rzucane zaklęcia. W rękach trzymał różdżkę i celował przed siebie.
Oparłam się o ścianę, nie wiedziałam co mam zrobić. Nie miałam różdżki, ani żadnej innej broni, po za tym poplecznik ciemności był o wiele większy i silniejszy ode mnie więc atak fizyczny również nie wchodził w grę. Przymknęłam oczy.
- David, proszę...- szepnęłam do siebie i wzięłam głęboki wdech.
Chwile później znowu wychyliłam lekko głowę. Nikogo nie było... wyszłam z swojej kryjówki.
Przez chwilę było cicho, chciałam stąd uciec, miałam nawet okazję bo schody były niedaleko, ale po tym wszystkim nie potrafiłam zostawić Davida tutaj samego. Mógł gdzieś cierpieć... nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Pobiegłam więc w przeciwną stronę niż schody.
Przez chwilę szłam w totalnych ciemnościach. Wolno poruszałam się na sztywnych nogach i wsłuchiwałam się w swoje kroki. Lochy tak jakby całkiem opustoszały, mimo, że teraz powinni to krążyć śmierciożercy w poszukiwaniu źródła dźwięków.
Nagle zza zakrętu dostrzegłam błysk zielonego światła, podeszłam bliżej i zaciekawiona spojrzałam w tamtą stronę, miałam nadzieję, że był tam David, cały i zdrowy.
- Teraz mi grzecznie powiedz, co ty dzieciaczku planujesz?- spytał groźnie Hudges, celując różdżką w Ślizgona.
Wstrzymałam oddech, rzeczywiście, był tam David, ale został przyparty do ściany przez mężczyznę, który wielokrotnie rzucał we mnie zaklęcie torturujące. Musiałam coś zrobić...
- Przecież już mówiłem, że byłem tutaj zobaczyć więźniów.- odparł sucho chłopak, a z jego ust ciekła wolno krew.
- Kłamiesz!- krzyknął śmierciożerca i mocno uderzył głową chłopaka o ścianę.- Ciekawe co na to Czarny Pan.
Zadrżałam. Nie potrafiłam nic zrobić. Chciałam mu pomóc... naprawdę chciałam. Znowu zaczęłam płakać, ale nie mogłam się teraz poddać. Otarłam oczy o rękaw i ponownie wychyliłam głowę.
- Wiesz kim jest mój ojciec.- mruknął ostro Ślizgon patrząc mężczyźnie w oczy.- Wiesz, jakie ma relacje z Czarnym Panem. Tylko mnie tknij, a sam się przekonasz co to śmierć w męczarniach.- zagroził mu.
Przyłożyłam dłoń do ust. David przemawiał teraz jak prawdziwy śmierciożerca... przestraszyłam się tego, przestraszyłam się go po raz pierwszy. Z drugiej strony rozumiałam jego zachowanie.
- Więc trzeba zadbać o to, abyś nie puścił pary z ust.- odparł groźnie Hudges i po raz kolejny uderzył plecami chłopaka o ścianę. Później wypuścił go z uścisku i zostawił na ziemi. Odszedł kilka kroków do przodu i wymierzył różdżką w mojego przyjaciela.
- Jakieś ostatnie słowo?- spytał oschle, gdy tylko David stanął na nogi.
- Nie!- krzyknęłam głośno.
Podbiegłam do niego i zanim śmierciożerca zdążył się odwrócić, wskoczyłam na jego plecy.
Trzymałam się mocno jego karku, próbując jakoś powstrzymać go od dalszych działam. Mężczyzna wierzgał dookoła próbując mnie zrzucić, ale ja się nie dałam. David próbował go jakoś unieruchomić, ale gwałtowne ruchy Hudgesa mu w tym nie pomagały. W głowie miałam wizję, kiedy to codziennie byłam przez niego torturowana. Wtedy jakaś dziwna siła opanowała moje ciało... czułam jak robi mi się gorąco. Wiedziałam co to oznacza, przyłożyłam dłonie do jego twarzy i poczułam jak zaczynają się stopniowo nagrzewać. Po chwili śmierciożerca zaczął głośno krzyczeć. Przez chwilę próbował jeszcze walczyć z tą temperaturą, próbował ściągnąć moje dłonie i uchronić się przed spaleniem twarzy, ale zaczęło brakować mu sił.
- Rachel starczy!- krzyknął przerażony David.
Zignorowałam to, byłam jak w amoku... chciałam, chciałam go zabić. Chciałam, aby zapłacił za te tortury, nie tylko te, użyte na mnie, ale też na innych więźniów. Potrafił to robić kilkanaście razy dziennie, sprawiało mu to radość. Tak samo jak palenie jego twarzy, teraz mnie.
- On na to zasłużył.- prychnęłam pogardliwie, gdy mężczyzna zaczynał klękać na kolana z bólu.
- Tym sposobem pokażesz, że jesteś taka sama jak oni.- odparł szybko Ślizgon.- Tego chcesz?
Przymknęłam oczy...  miał rację. Nie byłam taka, nie potrafiłabym zabić, nawet taką szumowinę jak Hudges.
- Nie, nie chcę.- mruknęłam i odłączyłam moje dłonie od twarzy mężczyzny.
Zaraz później mężczyzna upadł na podłogę. Oddychał, więc jeszcze żył... spojrzałam jeszcze z nienawiścią na jego przypaloną twarz.
- Pomyślmy co dalej.- odparł po chwili David.
- Musimy się stąd wynieść zanim nas znajdą.- spojrzałam na zamyślonego Ślizgona.
- Śmierciożercy uruchomili alarm, będą nas szukać. Musimy się ukryć.- stwierdził chłopak, podnosząc z ziemi swoją różdżkę.- Weź jeszcze jego, może nam się przydać.
Przytaknęłam tylko i posłusznie wykonałam polecenie. Czułam się dziwne dzierżąc w dłoniach sztywną różdżkę Hugdesa. Różdżkę, z której tyle razy mnie torturowano. Miałam ochotę ją połamać, ale mogła mi się jeszcze przydać. Swojej nie miałam... to mogła być moja jedyna broń.
-  Nie możemy się stąd teleportować? Przecież możesz już używać magii poza Hogwartem.- stwierdziłam.
- Lochy są obaczone potężnymi czarami, które nie pozwalają na używanie takiej magii. Plan szlak trafił, musimy wymyślić coś innego... chyba nawet wiem kto może nam pomóc.- stwierdził Ślizgon i po raz kolejny łapiąc mnie za rękę, poprowadził za sobą.

czwartek, 3 listopada 2016

Rozdział 42 "Wszyscy wiedzą, że magia uwalnia się od środka."



- Odwaliło ci Weasley?!- krzyknęłam głośno, uderzając chłopaka w policzek.
Kipiałam ze złości i nienawistnym wzrokiem wpatrywałam się w rudzielca. On, zszokowany moim moim zachowaniem stał cały czerwony na twarzy i nie wiedział jak ma zareagować. Całe pozostałe towarzystwo zamilkło. Spojrzałam naokoło, wszyscy zamarli w bezruchu i wpatrywali się we mnie.
Teraz to i ja zrobiłam się czerwona. Myślałam, że płomienny romansik Trust i Weasleya zakończył się po wakacjach. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i wyparzyć wargi, ale teraz nie mogłam tego zrobić, musiałam załagodzić sytuację.
- To znaczy... co ty wyrabiasz Freddie?- spytałam, chwytając się ostatniej deski ratunku.
Ponownie rozejrzałam się dookoła, teraz wszyscy, albo szeptali coś do siebie, albo wymieniali się dwuznacznymi spojrzeniami.
- Myślałem, że...
- Mniej myśl Freddie.- przerwałam mu i oddaliłam się na szary koniec kolejki.
Zostawiłam zaskoczonego rudzielca za sobą i zatrzymałam się za młodą Weasley.
- Wszystko w porządku Rachel?- spytała cicho Ginny, bacznie obserwując zdębiałego brata.
- Tak, zaskoczył mnie po prostu.- odparłam, zgodnie z prawdą.
Chwilę później, gdy wszyscy się otrząsnęli się z szoku, zaczęliśmy powoli opuszczać dworzec King's Cross.

W Norze sytuacja nieco się uspokoiła. Błądziłam po całej posiadłości, nie wiedziałam co gdzie jest. Na całe szczęście nie wydało się to podejrzane, ponieważ stara chata Weasleyów została spalona. Musiałam przechodzić trudy poruszania się po budynku. Było tutaj ciasno, ale czego można było spodziewać się po takich biedakach. Nawet nie zdziwiłabym się gdyby tu gdzieś po kątach łaziły robaki i szczury.
- Tutaj Rachel.- odparła Ginny, otwierając jedne z kilkunastu takich samych drzwi o różnych numerach.- Twoi rodzice jutro wrócą. Pewnie się cieszysz.
Nie odpowiedziałam rudej, weszłam do małego, kwadratowego pokoiku o niebieskich ścianach oraz białym, puchowym dywanie i zaczęłam się rozglądać, udając skupienie.
Chwilę to trwało zanim spojrzałam ponownie na drzwi. Na całe szczęście były one zamknięte. Skrzywiłam się widząc styl w jakim został urządzony pokój, jak w tanim hotelu, a w kilku z nich miałam nieprzyjemność spędzać noc. Podeszłam do okna, z widokiem też było średnio. Pole zarośnięte jakimiś dziwnymi magicznymi roślinami o pomarańczowym kolorze i wyglądzie rozgwiazdy. Dalej małe jeziorko, w którym odbijało się światło słoneczne a na samym końcu ledwo co widoczne zarysy gór. Uśmiechnęłam się sama do siebie, przynajmniej były góry... patrzyłam na nie przez chwilę gdy poczułam, że cała twarz zaczęła mnie piec. Doskonale znałam to uczucie. Tych kilka iskier, które paliły moje oblicze mogło uspokoić jedno... więcej eliksiru wielosokowego. Niemal natychmiast podbiegłam do swojego kufra, z którego wyciągnęłam fioletowy, niepozornie wyglądający flakonik i wypiłam jego zawartość.
Skrzywiłam się na ten smak sików goblina, ale po chwili poczułam ulgę. Spojrzałam w małe lusterko, które zabrałam ze sobą, aby upewnić się, że nadal pozostaję tą, za którą się podaję. Po drugiej stronie zobaczyłam twarz Trust. Nigdy jakoś nie potrafiłam się przyjrzeć, ale jej twarz miała bardzo wyraźne arystokratyczne rysy. Przez chwilę się zastanowiłam, potem wyśmiałam sama siebie.
Gdzie szlama i Arystokracja, prychnęłam głośno, po czym usłyszałam kobiecy głos, który wołał na kolację. No nic, musiałam tam zejść...

Fred


Chodziłem po całym pokoju w kółko i trzymałem się za- nadal piekący policzek. Nie rozumiałem wielu rzeczy, ale zachowania Rachel to już w ogóle. Czy ona dostała mój list? Może nie spodobała jej się treść? Ale czy to powód do wyżywania się na mojej twarzy. Może rzeczywiście za szybko chciałem to rozwiązać i to w jaki sposób? Zachowałem się jak rasowy debil, Musiałem z nią porozmawiać. Nie było innego wyjścia...
- Fredziu, idziesz? Matka woła na kolację.- usłyszałem głos brata, stojącego w drzwiach.
- A nie mieliśmy jej nie dostać?- spytałem, przypominając sobie o naszej karze.
- O stary!- George podszedł do mnie i poklepał po ramieniu.- Może przez Rachel twoja twarz wygląda teraz jak pupa pawiana, ale przynajmniej załatwiła nam kolację.- mrugnął do mnie.
Nie miałem ochoty na jedzenie, ale przez to, że moje kiszki zaczęły grać walca, pokręciłem nieporadnie głową i ruszyłem w stronę drzwi.

Stella


Zeszłam na dół, z każdym krokiem karcąc te wąskie schody. Na jednym omal się nie przewróciłam. Nie przywykłam do ciasnoty, a to był dopiero początek. Gdy zeszłam do kuchni kierując się bardzo... ciekawym zapachem zauważyłam przy stole całą rodzinę Weasleyów z Potterem i jakąś czarnoskórą dziewczyną, siedzieli niczym stado wygłodniałych małp przy stole. Przynajmniej jakaś część z nich. Dostrzegłam, że Potter rozmawiał z Weasley'em seniorem o jakiejś sprawie, która najwyraźniej zanudziła Weprzleja, który postanowił pobawić się sztućcami. Wyglądało to co najmniej żałośnie. Lecz nie bardziej żałośnie niż to, że nie potrafiłam dostrzec wolnych miejsc i na szczęście żadnego z bliźniaków. Wiedziałam, że w końcu i tak się pojawią, gdy tylko wyczują chociaż krztę pożywienia, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Miałam nadzieję, że ten siarczysty policzek dał do zrozumienia jednemu z rudzielców, że ma się do mnie nie zbliżać.
- Rachel kochanie, usiądź tam obok Ginny.- usłyszałam za sobą głos Pani Weasley.
Pokiwałam tylko głową, nawet nie patrząc na tą kobietę i luźnym krokiem, udałam się w miejsce specjalnie mi przeznaczone.
 Gdy tylko usiadłam w drzwiach pojawili się bliźniacy. George oczywiście nie przejmując się niczym pobiegł w stronę garnków popatrzeć co też takiego w nich jest, a Fred? Fred zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na mnie. Patrzył się tak przez chwilę, lecz później odwrócił wzrok i usiadł na jednym z wolnych miejsc. Ulżyło mi, on może stanowić dla mnie zagrożenie, dlatego musiałam je ukrócić. Nie wiedziałam jak, ale gdy tylko spojrzałam na Grzmottera, chytry plan przyszedł mi do głowy.   
- Nic nie jesz?- spytała Ginevra, nakładając na swój talerz porcję ziemniaków.
- Zaraz sobie wezmę.- odpowiedziałam jej rozglądając się po kuchni.
- Czekasz na rodziców, co?- spytała, uśmiechając się chytrze.
Eureka! Przeszukanie całej posiadłości zdrajców mogłoby mi zająć za dużo czasu, a jeśli uda mi się przesłuchać szlamowatą mamusię? Na pewno będzie to szybszym sposobem niż odkrywanie tajemnicy "jej" rysunków, w końcu... komu najprędzej powie, jak nie swojej ukochanej córci.
-  Tak...- położyłam akcent na o słowo.- Ogromnie.
Nakładałam na talerz porcję sałatki, która jako jedyna przypadła mi do gustu. Musiałam jakoś zabić smak eliksiru, który gdzieś tam w ustach nadal się przewijał. Poza tym... nie mogłam sobie pozwolić na więcej wyskoków z mojej strony. Musiałam zachowywać się normalnie...

Następny dzień nie zapowiadał się zwyczajnie, z resztą żaden z tych dni nie zapowiadał się normalnie. Prysznic, śniadanie, unikanie Freda, obiad, powtórne unikanie Freda. Nie potrafiłam się odnaleźć w roli Trust, wszystko było dla mnie jedną wielką tajemnicą. Za słabo ją poznałam, aby móc wgłębić się w ten żałosny charakter, dlatego wolałam towarzystwo pokoju i czterech ścian. Nie miałam ochoty na żadne spacery, głupie gierki w eksplodującego durnia i mini meczyki w quidditcha na placu rudzielców. Tłumaczyłam się złym samopoczuciem i czekałam tylko na jedno, aż mugolscy rodzice pojawią się w końcu u progu chaty, aż w końcu stało się to, na co czekałam.

Stałam w bezruchu w objęciach rudej kobiety, matki Trust. Udawałam tęsknotę i radość z tego powodu. Musiałam zachować resztki pozorów. Przytuliłam się mocno do niej, a ona gładziła mnie po głowie i przez łzy szeptała, jak bardzo się cieszy, że żyję. Zbaczając na tą sytuację, mogłam definitywnie stwierdzić, że kobieta nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie czyha na jej rodzinę. Wydało mi się to podejrzane.
Jeszcze przez chwilę trwałam w objęciach, a później już podstarzały mężczyzna, kilka lat starszy od kobiety również mnie przytulił w iście ojcowskim geście. Trwało to krótko, jednak wystarczająco długo, abym stwierdziła, że mój beznadziejny tato nigdy nie przytulał mnie w taki sposób.
- Tak bardzo się martwiliśmy.- przyznał, gdy tylko wypuścił mnie z objęć.
- Tato, ja byłam bezpieczna w Hogwarcie, bardziej martwiłam się o was.- przyznałam w akorski sposób.- Szczególnie po tym, co zdarzyło się w domu.
- Córciu, nie wybaczyłabym sobie tego, gdyby coś ci się stało. O nas się nie martw. Razem z ojcem mamy doskonałą ochronę.- "mama" uśmiechnęła się ciepło.
- Na szczęście żadnych więcej ataków nie było.- stwierdził ciemnoskóry mężczyzna, chyba Shacklebolt.- Jednak nadal musimy być czujni, licho nie śpi.
- To cisza przed burzą Kingsley.- spojrzałam w bok i dostrzegłam Lupina, który trzymał za rękę jakąś kobietę.- Na szczęście kryjówka specjalnie przygotowana przez zakon jest bardzo skuteczna. Miło cię widzieć znowu Panno Trust.- Profesor podszedł do mnie i wystawił rękę na powitanie, którą niepewnie uścisnęłam.
- Witam profesorze.- przytaknęłam taktownie.- Co miała oznaczać ta "specjalna kryjówka"?
W głowie plątały mi się różne myśli, kombinowałam, czy nie wyciągnąć o nich więcej informacji o pracy Zakonu. Mogłoby to być bardzo przydatne...
- Nie mnie o tym z tobą rozmawiać Rachel.- Lupin uśmiechnął się ciepło.- Rodzice maja dobrą ochronę, to najważniejsze.
Oczywiście, mnie nic nie powiedzą. No, ale trudno... musiałam się skupić na własnym zadaniu.
- Rozumiem.- mruknęłam niechętnie.- Mamo? Czy mogłabym z tobą porozmawiać na osobności.- zwróciłam się do kobiety.
- Oczywiście córciu.- odparła potulnie kobieta.- Ale pozwól, że najpierw z ojcem się rozpakujemy.
- Do doskonały pomysł!- krzyknął entuzjastycznie Pan Weasley i zgarnął pod ramię "rodziców"- Zaprowadzę na pokoje.- dodał żartobliwie.
Zacisnęłam usta, z jednej strony nie podobało mi się to że muszę tyle czekać, a z drugiej dziękowałam Salazarowi za to, że mam jeszcze trochę czasu na przemyślenie dialogu o rysunkach w taki sposób, żeby moje pytania nie wzbudzały wątpliwości.
- W takim razie może przejdę się na spacer.- odparłam i ruszyłam w stronę drzwi.
- To nie jest dobry pomysł Panno Trust.- powiedział czarnoskóry auror.- Powinnaś mieć kogoś do ochrony, nawet tutaj nie jest bezpiecznie.
- Może ja!- krzyknął Fred zza drzwi.
Nie wiem, czy to była kwestia wyczulenia, ale mam wrażenie, że rudzielec podsłuchiwał wszystko to co działo się w środku... byłam zażenowana.
- Nie, dzięki.- odparłam, zachowując spokój.- Pójdę z...- rozejrzałam się po sali.-... z Harrym.
Gryfon do tej pory przysłuchiwał się wszystkiemu z boku, ale gdy wypowiedziałam jego imię, wzrok chłopaka skierował się w moją stronę.
- Co?- spytał.
- Idziesz ze mną czy nie?- zapytałam, uśmiechając się sztucznie.
- No jasne.- uniósł ramiona i podszedł do drzwi, przy których stałam, a później wyszliśmy razem na zewnątrz. Kusiło mnie to, aby spojrzeć wymownym wzrokiem na bliźniaka, ale oparłam się tej chęci. Chyba wolałam funkcjonować w niepewności.

- Dlaczego tak traktujesz Freda?- spytał zaciekawiony Potter gdy tylko zamknęły się za nami drzwi.
- Jak go traktuję?- spytałam, udając, że nie wiem o co mu chodzi.
- No oschle...- mruknął czarnowłosy.- Coś nie tak?- dopytywał.
Zakręciłam teatralnie oczami. Mogłam wyjść z Wieprzlejem, przynajmniej on nie dopytywałby się o wszystko, bo by go najzwyczajniej w świecie to nie obchodziło.
- Fred mnie skrzywdził... zostawił mnie gdy tylko dowiedział się o wszystkim. Po prostu... - zastanowiłam się nad odpowiedzią, adekwatną do sytuacji.-... muszę to przemyśleć, a on tego nie rozumie...- wyjaśniłam niepewnie.
- Może mu o tym powiedz.- zaproponował po chwili milczenia.
- Nie mam ochoty o tym teraz rozmawiać...- mruknęłam, gdy usiedliśmy pod drzewem.- Mam za dużo spraw na głowie, żeby się jeszcze nim przejmować.
Starałam się mówić spokojnie i panować nad sobą. Nie podobała mi się ta sytuacja, ale musiałam udawać smutek i żal... w końcu to Trust.
- A co z tymi wizjami?- Potter zmienił temat.- Wiesz coś więcej o Farrah?
- Farrah?- spytałam, nim zdążyłam przemyśleć odpowiedź.
- No Farrah, aurorka, która ocaliła życie twoim rodzicom przed Fenrirem.- Bliznowaty zmarszczył czoło.
- A Farrah!- powtórzyłam to imię.- Nie, nic o niej nie wiem. Jest... spokój.- odparłam wymijająco.
Wizje? Jakie wizje? Nie wiedziałam o tym, że Trust miała jakieś wizje. I co z tym wspólnego miał ten przygłup Fenrir? Czułam, że ta rozmowa zmierza donikąd. Mogłam siedzieć w pokoju... jeszcze przez własną głupotę i dociekliwość Pottera plan pójdzie w błoto. Musiałam to ukrócić.
- Czy my naprawdę nie mamy innych tematów niż wojna?- spytałam poważnie.- Najlepiej będzie jak nie będziemy o tym rozmawiać.
- Jasne, rozumiem.- mruknął Wybraniec.
Siedzieliśmy na ławce w milczeniu. Zastanawiałam się, czy taka cisza jest dobra... ale dzięki temu mogłam dosłyszeć w oddali jakieś dziwne dźwięki, jakby ktoś potrząsnął gałązką, z której spadł śnieg. Rozejrzałam się dookoła, nikogo nie spostrzegłam. Zastanawiałam się nawet nad tym, czy to nie jest jakaś zasadzka innych śmierciożerców. Chociaż ciężko było mi w to uwierzyć... wiedziałabym o tym. Zimny chłód ocierał mi się o twarz, a ja w skupieniu obserwowałam miejsce z którego dobiegał ten dziwny szmer. Nie było ciężko zlokalizować tego miejsca, ponieważ w pobliżu były tylko trzy gołe drzewa, ustawione z rzędzie i obsypane śniegiem.
Tak długo patrzyłam się w to miejsce, że aż w końcu wypatrzyłam kawałek brązowego płaszcza i rude włosy. Już wtedy wiedziałam kim jest nasz prześladowca, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Fred nie dawał za wygraną, ale nie spodziewałam się, że będzie nas śledził. Miałam tego dosyć, chciałam po dobroci, ale sam się o to prosił. Skoro jestem w ciele Trust, to mogę coś zamieszać, nie chciałam tego, zostałam sprowokowana.
W jednym momencie spojrzałam na Pottera, który w tym samym momencie podniósł twarz i spojrzał na mnie. Chwyciłam jego twarz w dłonie i zbliżyłam moje usta do jego warg, składając na nich pocałunek.



Nie wierzyłam w to co robię, ale był to możliwie jedyny sposób na wyzbycie się wkurzającego adoratora. Pocałunek trwał krótko, odłączyłam się od niego po kilku sekundach i z chytrym uśmieszkiem odeszłam od Wybrańca, zostawiając go oszołomionego. Nawet nie spojrzałam w stronę drzew.

David


- Synu, podejdź no tutaj.
W pokoju było pusto. Nie wiedziałem, dlaczego ojciec chciał ze mną porozmawiać. Ulżyło mi, gdy dostrzegłem, że jest on całkiem sam. Obawiałem się, że śmierciożercy znowu do czegoś go zmusili.
- Tak ojcze?
- Ty dobrze wiesz, że wszystko co robimy z matką, robimy po to, abyś ty i Stella byli bezpieczni.- usłyszałem poważny głos.
Przytaknąłem niechętnie, wiedziałem, że może to dotyczyć sytuacji, w jakiej teraz wszyscy się znaleźliśmy. Przygotowywałem się na taką konieczność.
- Oczywiście.- powiedziałem niemal w półgłosie, a ojciec wstał z miejsca.
- Doszły mnie słuchy, że sprzeciwiłeś się moim zakazom i pomimo ich wplątałeś się w sprawy, które dla własnego bezpieczeństwa powinny zostać utajnione.
Spojrzałem na marmurową podłogę. A więc o to chodzi... wiedziałem, że ojciec ma jakieś niewielkie wtyki wśród śmierciożerców, a w wielu z nich wzbudza respekt. Nie sądziłem jednak, że posunie się, aż tak daleko, po to aby śledzić własne dzieci.
- Wiem, że nie posłuchałem...
- Czy ta dziewczyna jest warta, aż tak wielkiego ryzyka?- spytał, podchodząc bliżej.- Czy może coś Cię z nią łączy?
- Nie ojcze.
- Więc dlaczego jej pomagasz?
- Rachel to moja przyjaciółka, nie zasługuje na takie traktowanie.- odpowiedziałem, bez chwili zawahania.
- A inni więźniowie zasługują?- drążył temat, a ja tylko pokiwałem przecząco głową.- Na tym polega  życie Davidzie. Na życiu dla siebie, życiu z wrogami.
- Wystarczy, że Stella się już wystarczająco z nimi zżyła.- mruknąłem gburowato pod nosem.
- Stella, synu wybrała już swoją drogę. Próbowaliśmy przemówić jej do rozsądku, aby zachowywała się obojętnie wobec działań popleczników Pana. Wielokrotnie już o tym rozmawialiśmy, dobrze wiesz, czym się to kończyło.- powiedział, zachowując spokój.
- Mogliście być od niej bardziej wymagający, tak samo jak dla mnie.- odparłem, nie rozumiejąc jak ojciec, może mówić tak spokojnie o tym, że Stella zachowuje się w taki sposób.
- Posłuchaj synu, jesteś inteligentny, więc to zrozumiesz...- ojciec wyciągnął różdżkę zza pasa i uniósł ją do góry.- Rodzina jest jak ta różdżka, musi współpracować z właścicielem, aby magia mogła być skuteczna. Jeśli energia magiczna nie współpracuje z różdżką, to nie można rzucać poprawnie czarów.- wyjaśnił
- Różdżka powinna być tylko dodatkiem do energii magicznej. Wszyscy wiedzą, że magia uwalnia się od środka... coś na zasadzie zaklęć niewerbalnych.- zaprzeczyłem.
- Tutaj jest ta różnica. Aby móc rzucać zaklęcia niewerbalne, trzeba się od niej uniezależnić, od innych również. Trzeba odciąć się od różdżki...- schował ją w kieszeni- ...i mieć wolną wolę, a przede wszystkim chęć na pojęcie tej sztuki.
- Energia magiczna jest o wiele skuteczniejsza, jeśli korzysta się z niej tak, jak powinno.- odparłem, pojmując powoli to, co ojciec chce mi przekazać.
- Może... jednak niektóre składniki, jeśli są samotne nie tworzą różdżki, a nawet niektóre z nich są bezużyteczne.- spojrzał mi w oczy.
Chwilę patrzyłem na wzrok ojca. Miałem wrażenie, że spojrzeniem obejmuje każdą komórkę mojego ciała. Przez całe życie czułem do niego respekt, nawet wtedy, gdy po raz kolejny poddał się naciskom i ugiął kolana przed Czarnym Panem.
- A jeden wadliwy składnik może zaszkodzić różdżce...- wyszeptałem.
- Cieszę się, że to zrozumiałeś synu.- ojciec poklepał mnie po ramieniu.- Oczywiście, żeby być sprawiedliwym wobec potomków i ty możesz objąć własną drogę, ale miej na względzie dobro rodziny.- oddalił się ode mnie.
Przez chwilę myślałem na sensem całej tej rozmowy. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, ale zrozumiałem naukę, dlatego spojrzałem na ojca, po czym uśmiechnąłem się chytrze. "Jeden wadliwy składnik może zaszkodzić różdżce, chyba że znajdzie się kolejny potężniejszy i przejmie kontrolę"- pomyślałem na odchodne.

Stella


- Mamo, możemy teraz porozmawiać?- spytałam niecierpliwie, kiedy dostrzegłam szlamowatą matkę siedzącą samotnie przy oknie i trzymającą jakiś gorący napój.
- Zawsze możemy porozmawiać córciu.- powiedziała przymilnie kobieta i odłożyła kubek na drewniany, okrągły stół.
Podziękowałam Salazarowi w duchu i złapałam ją za rękę, próbując zaprowadzić gdzieś, gdzie nie będzie nikt podsłuchiwał. Wybrałam jedno pomieszczenie na końcu korytarza i wypchnęłam tam matkę Trust.
- Dlaczego w łazience?- spytała, oglądając się dookoła.
Dopiero teraz dostrzegłam, gdzie nas zaprowadziłam. Nie spodobało mi się to, poczułam się jak kretynka, ale no trudno... przynajmniej tu będzie pewność, że pozory tajemniczości zostaną zachowane.
- Po prostu...- odparłam wymijająco, powstrzymując ryk żalu.- Mamo, mam takie małe pytanie. Ty kiedyś rysowałaś, tak?
Kobieta przestała się rozglądać i w sekundę spojrzała na moją twarz. Nie ukrywała pewnego rodzaju niepokoju, który pojawił się w jej oczach.
- Córciu, do teraz rysuję. Z resztą nie raz widziałaś moje prace nie raz. Skąd to niemądre pytanie?- zapytała, marszcząc czoło.
- No tak, zapomniałam... Chodzi o to, że w naszej posiadłości, po tym ataku Fenrira, byłam tam i znalazłam kilka ciekawych obrazów...- mówiłam, a w oczach kobiety pojawił się strach.- Na jednym z nich był domek obrośnięty dziką różą, a na jeszcze innym leśna ścieżka. Możesz mi powiedzieć skąd... taki pomysł?- spytałam, niezgrabnie ubierając w słowa to, o co mi chodziło.
- Dlaczego cię to interesuje Rachel?- zapytała, po czym słabo usiadła na toalecie.
Przez chwilę zastanowiłam się nad odpowiednią odpowiedzią. Nie chciałam jej przestraszyć, przed tym, póki powie mi całą prawdę. Dlatego wzięłam głęboki oddech i odpowiedziałam;
- Czy to coś złego, że interesuje mnie twoja przeszłość... mamo.- zaakcentowałam to ostatnie słowo.
- Nie... ależ skądże.- zawahała się.- Jako nastolatka miałam bardzo bogatą wyobraźnię, to były tylko jej wytwory.- wyjaśniła.
- Wytwory wyobraźni... tak.- spojrzałam na sufit, dając jej do zrozumienia, że nie przyjmuję takiej wersji wydarzeń.- To bardzo ciekawe, że twoja wyobraźnia stworzyła taką... rzeczywistość.
- Nie rozumiem o co ci chodzi młoda damo.- kobieta wstała z miejsca już wyraźnie wzburzona.- Z resztą co to za pytania. Od kiedy interesuje cię moja twórczość?
- Odkąd na jednym z obrazków zauważyłam zamek, zarysem przypominający Hogwart.- odpowiedziałam sucho i spojrzałam kobiecie w oczy.
Jej źrenice były rozszerzone, co wskazywało na silne emocje. Wtedy już wiedziałam, że dowiem się w końcu tego, czego chcę.
- Ja... bo to nie jest tak jak myślisz.- matka Trust pokiwała głową.- Ale... Rachel, od kiedy ty masz oczy dwóch różnych kolorów?- zapytała zaskoczona.
- Co?!- krzyknęłam, zasłaniając twarz dłońmi.
Kolejny zły moment, poczułam kilka igiełek, które obeszły moją twarz, już wtedy wiedziałam co się święci. Z impetem kopnęłam w drzwi łazienki, aby nie używać do tego rąk i w sekundzie z niej wybiegłam. Miałam strasznego pecha, byłam o krok od poznania prawdy. Los chciał inaczej... teraz martwiłam się tylko tym, aby nie zamienić się w Stellę na oczach wszystkich.
Byłam już blisko drzwi, przez dłonie wyczułam, że moje włosy zaczęły się prostować, a nos odzyskał swój naturalny kształt.
Wyciągnęłam jedną dłoń, aby dosięgnąć klamki, gdy drogę zaszedł mi wyraźnie rozdrażniony Fred.
- Co miał znaczyć ten pocałunek z Harrym!?
- Nie teraz Fred!- odparłam pośpiesznie, próbując po raz kolejny dosięgnąć klamki.
- Powiedziałaś, że nic cię z nim nie łączy po za przyjaźnią.- skrzyżował ręce na piersi.
- Jak widać nie!- krzyknęłam rozeźlona.- Zejdź mi z drogi rudzielcu!- rozkazałam, czując, że zaraz się skurczę, a moja twarz odzyska swoje kształty.
- Poczucie winy cię męczy, że ukrywasz tak twarz!?- zarzucił mi, dostrzegając moje próby zakrycia prawdy.
- Won!- krzyknęłam i tracąc opanowanie odepchnęłam ramieniem bliźniaka.
Gdy tylko udało mi się odsunąć chłopaka, pośpiesznie wbiegłam do środka pokoju i zamknęłam za sobą drzwi z wielkim hukiem.
Szablon wykonany przez Melody