Music

środa, 7 lutego 2018

Rozdział 54 "Muszę znaleźć to, co ukrył mój ojciec..."

DAVID


Siedziałem w fotelu bawiąc się własną różdżką. W pokoju przewijał się cień. Okna były zasłonięte firanką, nawet wówczas gdy na dworze świeciło słabe jesienne słońce. Rozmyślałem o wczorajszej rozmowie aurorów na temat tego, co obecnie dzieje się za murami Hogwartu. Ponoć Snape jest skurwisyńskim dyrektorem. Uczniowie nie uczą się niczego poza czarnomagiczną magią. Zaklęcia z tego działu magii ćwiczą zazwyczaj na sobie, nie rzadziej na pierwszoroczniakach. Nie rozumiałem, jak rodzice wiedząc co obecnie dzieje się w świecie czarodziejów, bo z pewnością wiedzą, mogli wysłać swoje dzieci prosto w szpony śmierciożercy. Współczułem im. Cierpią przez własną rodzinę.
Doskonale znałem to uczucie. Niedawno wyszło na jaw to, kto tak naprawdę stał za śmiercią Farrah. I kto chce, aby i mnie uśmiercono w podobny sposób. Autorzy, znając niekonwencjonalne sposoby Sarah, zaproponowali mi obronę.
Nawet nie chciałem tego słuchać, byłem już pełnoletni i potrafiłem  sam o siebie zadbać. Często przenosiłem się z miejsca na miejsce. Spędzałem godziny na tropieniu zabójczyni swojej własnej siostry. Poznałem wiele zaklęć, nie tylko obronnych. Miałem wrażenie tak, jakbym był lepiej przygotowany do walki niż za czasów Hogwartu.
Nie, to nie było wrażenie. Mój ojciec zawsze powtarzał, że jeśli chce się coś więcej osiągnąć trzeba ufać sobie samemu przede wszystkim. Dlatego wierzyłem, że ojciec zapewnił sobie i matce bezpieczną przestrzeń.
Znajdowałem się teraz w Wiedniu, gdzie w ostatnim okresie zdarzyło się najwięcej  niewyjaśnionych zabójstw. Obserwując działalność Sarah zauważyłem, że ona nie tylko posiada klientów na terenie całej ziemi, a także wypełnia swoje zlecenia warstwowo, dzieląc je na państwa. 
Skąd wiem, że ona za tym stoi? A stąd, że ofiary były zabijane w bardzo podobny do siebie sposób, ponadto większość z nich była wysoko postawionymi Czarodziejami. To nie był przypadek.

RACHEL


Akcja w Ministerstwie nie przebiegła tak jak ją sobie zaplanowaliśmy. Na początku wszystko było dobrze, ale później szło coraz gorzej. Na oczach wielu Urzędników zmieniliśmy się z powrotem w siebie, a śmierciożercy gonili nas po całym budynku. W ostateczności z medalionem w rękach udało nam się uciec. Jednak ogromnym kosztem. Podczas teleportacji jeden z popleczników Czarnego Pana złapał Hermionę za rękę i razem z nami aportował się na Grimmuald Place.
Nie mogliśmy tam wrócić, to byłoby zbyt ryzykowne. Na domiar złego, przy teleportacji Ronowi rozszczepiło się ramię. Hermiona z trudem odratowała chłopaka.
Następnego dnia gdy tylko Ron poczuł się lepiej, przy użyciu różnych zaklęć próbowaliśmy zniszczyć medalion. Jednak żadne z nich nie podziałało. Nie rozumiałam dlaczego Dumbledore kazał odnaleźć nam horkruksy, a nie mówił jak można je zniszczyć. Nie podobała mi się ta sytuacja. Harry'emu również, ale pozostawał przy swoim. Ufał staruszkowi i wierzył w jego nieomylność. Stwierdziliśmy, że na czas póki nie odnajdziemy odpowiedniego sposobu na horkruksy będziemy go chronić. Złoty chłopiec uznał, że najbezpieczniejszy będzie na jego własnej szyi.
- Harry? Wszystko gra?- spytałam Gryfona, gdy tylko zauważyłam jak siedzi przy namiocie i wpatruje się w kawałek lekko okrwawionego szkła.
- Tak, ja tylko...
- Co to jest?
- To? Lusterko. Zabrałem je z Grimmauld Place. Wydawało mi się, że widziałem tam Dumbledore'a.
- Dumbledore...
- Nie żyje wiem.- przerwał mi niespokojnie.- Mówię tylko co mi się wydawało.
Nie zachowywał się naturalnie. Był rozdrażniony i zdołowany. Pewnie przez to, że niedawno miał kolejną wizję dotyczącą Voldemorta. Ponoć czegoś szukał. Czegoś na czym mu bardzo zależało...
- Chciałbyś wiedzieć jak zniszczyć horkruksy, prawda?- spytałam, a chłopak tylko kiwnął głową.- Ja również, ale Harry... przed tym jak poszliśmy do Ministerstwa rozmawiałam z stworkiem.
- A co to ma rzeczy?
- A to, że bardzo mu zależało na tym, żebym poszła do lasu i znalazła coś co ukrył Regulus...
- Ja nadal nie widzę związku, Rachel - przerwał mi chamsko podnosząc lekko głos.
- A mógłbyś z łaski swojej mi nie przerywać?- zmarszczyłam brwi - Przecież staram ci się to wyoślić... Nie wątpisz w to, że Regulus miał jakiś związek  z medalionem. A skoro to on wykradł Voldemortowi horkruksa i chciał go zniszczyć to może znalazł jakiś sposób na to, aby to zrobić.
- Tak myślisz?
- Może tak być. Stworkowi jakoś za bardzo na tym zależało... A moje przeznaczenie...
- Nie interesuje mnie twoje przeznaczenie Rachel!- wstał i wytrącony z równowagi krzyknął.- Jeśli nie zauważyłaś to jesteśmy w punkcie wyjścia! Nic nie mamy!
- Mamy Horkruksa! To już chyba coś.- oburzyłam się.
Było mi przykro, że Harry tak się zachowuje. Dobrze wiedział, że siedzimy tym razem i że nie tylko on został wybrany.
- I nie wiemy jak go zniszczyć!
- Robimy co możemy, Harry.- wstałam niezadowolona.- Z resztą przecież jest jakiś trop!
- Serio!?
- Tak!
- A nie pomyślałaś może, że gdyby to co mówisz okazało się prawdą to Stworek zniszczyłby tego Horkruksa wcześniej?!- założył ręce na piersi.
- Jak tak możesz, Harry!? Myślę o tym cały czas!
- Nie widać!- odkrzyknął.
W tym samym momencie namiot otworzył się, a z jego wnętrza wyszła rozespana Hermiona w piżamie i z rozczochranymi włosami. Najwyraźniej krzykami obudziliśmy przyjaciółkę.
- Harry jest agresywny. - poskarżyłam się jak mała dziewczynka.
- Co się z tobą dzieje Harry?- warknęła dziewczyna.
Dałabym głowę, że i ona szybciej doświadczyła zachowania tak ofukanego Pottera.
W tym samym momencie z namiotu wydobył się odgłos ustawiana anteny radiowej. Ron często ją ustawiał, aby chwycić fale radiowe. Na ten dźwięk rozgniewany Gryfon odwrócił się gwałtownie w stronę naszego schronienia.
- Zostaw go. - odparła łagodnie Hermiona.
- I jakie dobre wiadomości on chce usłyszeć?!- spytał ironicznie.
- Liczy na to, że nie usłyszy tych złych. To go uspokaja.
- A kiedy ja poczuję się lepiej?!
- Zdejmij go!- rozkazała nagle Hermiona. - Zdejmij ten medalion!
- Co?
- Zbyt długo to nosiłeś, Harry.- wtrąciłam.- Oddaj go!
Gryfon żachnął się niezadowolony, ale że nie miał innego wyboru, jednym zwinnym  ruchem rozpiął zamek i wcisnął mi przedmiot w rękę.
- Lepiej?- spytałam gdy tylko zacisnęłam na nim pięść.
- Tak.- zciszył głos.
- Nośmy go na zmianę.- zaproponowała Gryfonka, a ja kiwnęłam głową i w tym samym momencie naszyjnik wylądował na mojej szyi. A ja poczułam nieopisaną ulgę.
Tej samej nocy spało mi się wyjątkowo dobrze. Nie pamiętam czy coś mi się śniło. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Spałam tak głębokim snem, że ponoć bardzo ciężko było mnie obudzić. Dopiero rano dowiedziałam się o sytuacji, która miała miejsce w nocy.  Hermiona opowiedziała mi, że gdy stała na straży.  Wokół namiotu, otoczonego potężnymi zaklęciami obronnymi i kamuflującymi kręcili się śmierciożercy i na nasze nieszczęście wyczuli perfumy Gryfonki. Stanowiło to dla nas ogromne zagrożenie, dlatego w czwórkę postanowiliśmy, że będziemy się przemieszczać w różne miejsca, tak aby ciężej było nas wytropić. Niestety ręka Rona nadal była usztywniona, a Hermiona zrażona ostatnią sytuacją postanowiła, że póki co najlepiej będzie abyśmy poruszali się na nogach.
Tak też się stało. W międzyczasie byłam zmuszona, aby oddać medalion Ronowi. Nie ucieszyłam się z tego. Nie rozumiałam niczego. Doskonale wiedziałam jaki wpływ miał medalion na innych, ale ja nie wyczuwałam żadnej szczególnej różnicy. Czułam się tak jak zwykle, a nawet lepiej. Nie potrafiłam tego opisać, ale coś mi mówiło, że ma to związek z moim ojcem i tym co rzekomo mam odnaleźć.
Dni mijały, a my mieliśmy nadal więcej pytań niż odpowiedzi. Rzadko jedliśmy, a o usługach typu lekarz lub fryzjer mogliśmy zapomnieć.
Tym razem to ja siedziałam na straży podczas gdy Gryfoni odpoczywali w namiocie. Zaczynałam powoli wątpić w słuszność naszej misji. Czas leciał, a nasza czwórka dalej stała w miejscu. Coraz częściej myślałam o Stworku, Regulusie i o mojej mamie. Odkąd ostatni raz rozmawiałam z skrzatem domowym, myśl, co takiego ukrył mój biologiczny ojciec nawiedzała mnie co chwilę. Nie rozumiałam tej zależności.
A jeśli to ja stałam na przeszkodzie tej misji? Jeśli to przez moją ignorancję względem własnego przeznaczenia nie potrafimy doprowadzić do skutku sprawy Voldemorta? Nie mogłabym sobie tego wybaczyć.
Trzymałam w dłoniach repliki rysunków mojej mamy. Przeglądałam je po kolei. Każdy ich fragment potrafiłam odtworzyć w głowie bez większego problemu.
Ale ten jeden szkic, który nie dawał mi spokoju... Był to rysunek przedstawiający domek. Domek w lesie porośnięty dziką różą. Dałabym głowę, że gdzieś go już widziałam. Nie potrafiłam określić gdzie. Miałam podejrzenie, że możliwie w którymś moim śnie. Niestety, nie pamiętałam co się w nim działo.  Przymrużyłam oczy. Ponoć jest to bardzo dobra metoda na to, aby skupić się na myślach, a tym samym odciążyć inne zmysły. Nie wątpiłam w to.
W tym samym momencie z naszego namiotu dochodził odgłos kłótni. Odwróciłam się na pięcie. Było głośniej niż zwykle, dlatego od razu pobiegłam w tamtą stronę, aby zobaczyć co się tam działo.
- A może wiesz dlaczego codziennie słucham radia? Po to aby mieć pewność, że nie usłyszę nic o tacie, mamie, Ginny, Fredzie i Georgie.- warczał Ron.
Nie wyglądał najlepiej. Był przygarbiony, brudny i rozczochrany, a już o opuchniętych oczach z których wprost emanował groźny jad nie wspomnę.
Obok stała przestraszona Hermiona, której łzy napływały do oczu.
- A myślisz, że ja nie słucham?!- krzyczał rozeźlony Harry.- Że ja nie wiem jak to jest?!
- A właśnie, że nie wiesz! Twoi rodzice nie żyją! Twoja mama została zamordowana!
W tym momencie Wybraniec nie wytrzymał. Podbiegł do Rona i zaczął się z nim szarpać. Przykryłam ręką usta. Byłam przerażona. Mało, że nie wiedziałam o co im dwóm poszło to jeszcze nie potrafiłam niczego zrobić.
- Stop! Przestańcie!- krzyczała wystraszona Hermiona, stając między nimi.
Na ten rozkaz Harry wydobył się z uścisku swojego przyjaciela i popchnął go w stronę wyjścia.
- Wynoś się stąd!- krzyknął głośno.- Wynoś się!- gestykulował agresywnie rękoma.
Ron tylko spojrzał na niego spode łba. Bez zastanowienia zabrał plecak. Wydobył się z medalionu i rzucił nim w Hermionę.
- Ron, co ty wyprawiasz?- spytałam cicho, patrząc na poczynania rudzielca.
Nie odpowiedział mi. Posłał groźne spojrzenie Harry'emu i odwrócił się w stronę wyjścia z zamiarem opuszczenia namiotu.
- Ron.- Hermiona zciszyła głos.
- A ty?- spytał sucho chłopak, odwracając się w stronę Gryfonki.
Ja również spojrzałam na dziewczynę.
Podejrzewałam, że Ron próbował wymusić na niej pozostawienie Harry'ego. A ona patrzyła tylko błagalnym wzrokiem na przyjaciela. Wiedziałam, że Hermiona chciałaby pozostać z Ronem, ale nie należała do osób które nie wiedzą co jest ważniejsze, dlatego spojrzała na Wybrańca,  który trzymał się za bolące ramię, a później ponownie jej wzrok ponownie spoczął na Ronie.
- Jasne.- odparł ponuro.- Wiem co się to dzieje.
- Nic... Nic się nie dzieje.- wyjąkała.
Na te słowa Gryfon w te pędy wyszedł z namiotu, a Hermiona poleciała za nim.
Ta sytuacja była dla mnie wystarczającą motywacją. Chciałam to zrobić od dawna, ale nie miałam odwagi, a teraz i ja nie wytrzymałam. Podbiegłam do kąta, skąd wyciągnęłam małą torebeczkę Hermiony. Zaklęciem przywołałam potrzebne mi rzeczy i zaczęłam je pakować do swojego plecaka w akompaniamencie przywoływania dziewczyny Rona do porządku. Spojrzałam kątem oka na Harry'ego który zdziwiony patrzył na moje poczynania.
- A ty co robisz?- spytał oskarżycielsko.
- Ja nie potrafię na to patrzeć. Robi się coraz gorzej. Muszę znaleźć to co ukrył mój ojciec. Zanim będzie za późno.
- Na co?- dopytał, kiedy zakładałam kurtkę.
Nie odpowiedziałam mu. Spoglądając na podłogę założyłam na plecy moją torbę i udałam się w stronę wyjścia. Gdy już chciałam wyjść, do namiotu weszła rozpłakana Hermiona, była sama. Najwyraźniej nie udało jej się zatrzymać chłopaka.
- Rachel, a ty co robisz?
- Wybacz Hermiono. Dzieje się coraz gorzej. Muszę odnaleźć to co schował mój ojciec zanim misję szlak trafi.- wyjaśniłam.
Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco.
- Harry wszystko wyjaśni.- prychnęłam i niechętnie opuściłam przyjaciół.
Zaczęłam podróż samotnie. Miałam własne zadanie i nie potrafiłam ciążyć dłużej na barkach Gryfonów. Wiedziałam, że mamy wspólny cel i na pewno kiedyś się jeszcze spotkamy.
Pierwszym miejscem, które wpadło mi do głowy była posiadłość przy Grimmuald Place. Musiałam wiedzieć gdzie móc zacząć poszukiwania. Prawda, miałam rysunki, ale na żadnym z nich nie było informacji o tym, gdzie znajduje się las w którym niegdyś przebywała mama wraz z Regulusem. Jedyną istotką, która mogłaby mi w tym momencie pomóc to Stworek. Miałam mieszane uczucia co do tego, czy ryzykować na tyle aby wrócić do rodzinnego domu mojego ojca, tym bardziej, że śmierciożercy mogliby tam grzebać, ale nie miałam wyjścia, ani tym bardziej śladu. Jedyne co mi pozostało to mieć nadzieję, że Stworek nie opuścił posterunku.

DAVID


Przeglądałem się dookoła gdy tylko znalazłem się w miejscu gdzie rzekomo widziano czarownicę do złudzenia podobną do Farrah.
- Sarah wiem, że tutaj jesteś!- krzyknąłem, wcześniej uprawniając się, że żadnego mugola nie ma w pobliżu.- To co zrobiłaś własnej siostrze było obrzydliwe!
Odpowiedziała mi cisza. Osoba, która nie znała zabójczyni uznałaby, że jej tutaj nie ma, ale nie ja. Zbyt długo śledziłem jej poczynania, aby dać się zwieść.
- Raz, dwa, trzy. Ślizgonek wpada do gry.- rozległ się tajemniczy kobiecy głos, gdzieś pomiędzy krzakami.
- Nie będę grał w twoje gierki.- rozejrzałam się dookoła, rozpoznając Sarrah- Chcesz mnie dopaść to walcz!
- A właściwie dlaczego miałbym walczyć?- usłyszałem ją z jednego miejsca.- Myślałeś, że to ty mnie śledzisz? Że jesteś o krok przede mną?- głos dobiegał teraz z innego kąta, wydawałoby się znajduje się coraz bliżej- Zapomniałeś tylko, że to nie ja jestem zwierzyną, a łowcą. To ja pozwoliłam ci się odnaleźć w odpowiednim dla mnie momencie.
- Łżesz!
- Na ironię. Brzmisz teraz jak moja biedna, słodka, niewinna siostrzyczka.- odparła złośliwie, a ja zmarszczyłem brwi.
- Nie zasługiwała na śmierć. I nie mów o niej w taki sposób. To ty powinnaś teraz gnić pod ziemią.
- Widocznie los chciał inaczej. Może nie była ci pisana.- usłyszałem już wyraźniej. Od razu odwróciłem się w tamtą stronę, ale nic nie zauważyłem.
Na Salazara ona po prostu się mną bawiła...
- Pamiętaj tylko, że to ja zawsze jestem krok przed tobą. W końcu spotkasz swoją księżniczkę Sir Ślizgoński rycerzyku.- żażartowała kąśliwie.
W tym samym momencie duża ognista kula rozjarzyła się z niewiadomego miejsca i galopem powędrowała w moją stronę.
Na całe szczęście zdążyłem unieść swoją różdżkę i utworzyć tarczę która miała zablokować atak. Nie było to łatwe, kula niczym żywa istota próbowała przebić się płachtę przeźroczystego zaklęcia. Uderzyła bardzo mocno, a z każdym zderzeniem wzmacniała atak, zbijając mnie z nóg.
- Widzę, że nauczyłeś się kilku nowych sztuczek.- odparła sucho nad moim uchem.
Nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, w jednym momencie poczułem pulsujący ból w okolicy ramienia. Ugiąłem się pod nim, a moja tarcza rozpłynęła się w powietrzu. Przyłożyłem dłoń do bolącego ramienia i podniosłem wzrok do góry. Nade mną stała Sarah, trzymała w dłoniach długi drewniany pręt którym najprawdopodobniej oberwałem w ramię. Jej wzrok nie ujawniał nic więcej, poza czystą złośliwością i radością z zadawania komuś krzywdy. Nie bałem się tego co ma się stać, nie odczuwałem ani krzty strachu, bowiem ja również miałem pewien plan.
- Mam ich więcej. Drętwota!- krzyknąłem, celując różdżką w dziewczynę
Jej ciało uniosło się do góry i poszybowało kilkanaście stóp dalej, uderzając tym samym w pobliskie drzewo, które stało na drodze.
W tym momencie wstałem, nawet i nie zwracając uwagi na moje ramię, szybkim krokiem podchodziłem do przeciwniczki, która wyprostowała się na nogach.
- Petrificus totalus!- wycelowałem, ale Sarah odbiła moje zaklęcie podwójną tarczą.
- Rictusempra! Incendio! Depulso!- rzucałem zaklęciami na prawo i lewo, ale moje usilne próby ataku zostały zawsze blokowane. Kolorowe światełka rozbijały się o pobliskie drzewa i ławki powodując dookoła chaos. Zaklęcia trafiały wszędzie, ale nie w swój cel. Poczułem wtedy nieopisaną wściekłość .- Cruciatus!- krzyknąłem już kompletnie wprowadzony z równowagi.
- Protego Horribilis.- obroniła się.
Otworzyłem oczy z zdziwienia. Nie sądziłem, że tego rodzaju zaklęcia można w jakiś sposób zablokować.
- Naprawdę sądzisz chłopczyku, że dasz mi radę?- spytała drwiącym tonem, nie ukrywając zadowolenia i bawiąc się własną różdżką.- Taki, że dajesz się ponieść emocjom. Żal wylewa ci się z każdego zakamarka duszy. Crucio!- wycelowała we mnie, a ja poczułem ten piekący ból, który nawiedził całe moje ciało.- Teraz widzisz, że życie nie zawsze jest sprawiedliwe. W końcu się przekonasz...

STELLA


- Mam go szefowo.- odezwał się głos wychodzący wprost z mojej różdżki.
Uśmiechnęłam się szyderczo. Dzień mojego triumfu nadchodzi. W końcu i udowodnię wszystkim, innym śmierciożercom, mojemu braciszkowi, a przede wszystkim mojemu Panu, że zasługuję na znak i miano Jego sługi.
- Dobra robota. Dostarcz go w umówione miejsce.- zarządziłam.- Też się tam znajdę za niedługo.
- Tylko nie zapomnij o zapłacie. Bez odbioru.- odparła.
- Nie zapomnę.- szepnęłam do siebie.- Możesz być o to pewna.
Schowałam różdżkę w kieszeni, a następnie wyciągnęłam z płaszcza flakonik z eliksirem. Natychmiast go otworzyłam, a mój nos nawiedził obrzydliwy zapach do złudzenia przypominający siki goblina. Odwróciłam się w przeciwną stronę i zajrzałam na Hudgesa, który dzierżył w dłoni włos osoby której on już od dawna nie był potrzebny. Jego spalona twarz nie ukrywała satysfakcji z tego, że mógł w końcu brać czynny udział w misji tak ważnej dla Czarnego Pana.
- Jesteś pewna, że to ta okolica?- spytał ochrypłym głosem.
- Ja nie. Felix już bardziej. A jemu nie można wprost nie wierzyć.- odparłam spokojnie wciąż dzierżąc w dłoni flakonik z eliksirem wielosokowym.- Pamiętasz cały plan?
- Oczywiście, gdy tylko przejście się otworzy, robimy zamieszanie. Ty wchodzisz pod inną postacią i porywasz szlamowatych rodziców.
- Dobry chłopiec.- odparłam cicho zadowolona, po czym łyknęłam wielosokowego.
Smak nigdy nie przypadał mi do gustu, dlatego pośpiesznie wyciągnęłam z drugiej kieszeni felix felicis i zapiłam nim poprzednika. W jednym momencie obrzydliwy smak spoconych skarpet ustąpił niesamowitej czystości umysłu i nieocenionej pewności siebie. Czułam się o wiele lepiej niż poprzednio. Emanowała ze mnie ogromna duma. Nawet mogłabym się przyzwyczaić do takich odczuć, ale miałam plan. Plan tak doskonały, że nikt nie mógłby mi przeszkodzić, nawet sam Czarny Pan. Uśmiechnęłam się przebiegle. Wyciągnęłam z kieszeni skalibrowany sztuczny galeon, który był używany do skontaktowania się z członków zakonu ze sobą i przyłożyłam do ust posyłając do nich sygnał SOS.
Szablon wykonany przez Melody