Music

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 5 "..bo tacy wspaniali ludzie, jak twój ojciec nie giną z dnia na dzień.."



Obudziłam się w wyśmienitym humorze, dzięki zdarzeniom z wczorajszego wieczoru. Nie potrafiłam sama przed sobą ukrywać faktu iż jestem zakochana. Tak.. ta Rachel Trust- szara myszka pokochała przystojnego Puchona miłością, szczerą do bólu i nie zamierzała się z tym ukrywać przed nikim. Dlatego od razu opowiedziała całą historię ciekawskiej Cho Chang. Która słuchała jej z wypiekami na twarzy.
- Woow, przepiękna historia. Naprawdę romantyczna- Rozmarzyła się dziewczyna.
- Sama do teraz nie potrafię w to jeszcze uwierzyć- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Zazdroszczę Ci.
- Czego? Przecież sama spotykasz się teraz z Harrym. Niech i on Ci taki piknik urządzi- mrugnęłam do niej.
- Wątpię czy to zrobi, jest teraz strasznie zajęty, ma wiele problemów, jeszcze ta sytuacja z dzisiejszej nocy.- stwierdziła z politowaniem.
- Jaka sytuacja?- zapytałam zdezorientowana.
- To ty o niczym nie wiesz?- dziewczyna zdziwiła się.
- Nie, co się stało?
Krukonka opowiedziała mi tą całą historię o wizji Harry'ego z poprzedniej nocy w departamencie tajemnic i ojcu Weasleyów, który został zaatakowany przez ogromnego węża Voldemorta. Słuchałam tego z zapartym tchem.
- Dlaczego ja się dowiaduję o tym dopiero teraz?!- zdenerwowałam się
- Rachel, nikt za bardzo jeszcze o tym nie wie. Tylko Harry, Ron, Hermiona, Fred, George, Ginny, ja i kilku nauczycieli.- wyliczała Chinka.
Zareagowałam na to bardzo impulsywnie, wybiegłam z dormitorium, nie zwracając uwagi na to, że nadal jestem ubrana w piżamę. Dotarłam do Wielkiej sali i tam zobaczyłam załamaną Ginny, siedziała kompletnie sama. Cóż za arogancja ze strony braci. Zostawili ją tu samą w takiej sytuacji.- pomyślałam. Podbiegłam do niej i od razu ją przytuliłam, Musiała się domyślić o co mi chodzi.
- Skąd wiesz?- zapytała ruda pozbawionym uczuć głosem.
- Od Cho Chang, jak mogłaś mi o tym nie powiedzieć?- zapytałam z wyrzutem. Na co ona jedynie się skrzywiła. Wiedziałam, że wspominanie o Cho w jej towarzystwie kończy zwykle niedobrze, od czasu gdy Chinka zaczęła spotykać się z Wybrańcem, ale to nie miało żadnego znaczenia. I tak nie usłyszałam odpowiedzi.
- Ginn, wiem że trudno Ci będzie teraz o tym rozmawiać, i nie będę na to naciskać. Ale powiedz mi proszę, czy twój ojciec przeżyje?- starałam się aby mój głos brzmiał dosyć łagodnie.
- Nie wiem, jest nieprzytomny... ma pełno... zadrapań... ran - wycedziła przez łzy przyjaciółka.- Moi bracia udali się teraz do świętego Munga, dowiedzieć się czegoś więcej.
- Ginny,  nawet nie wiesz jak bardzo wam współczuję..- złapałam ją za rękę.- Ale nie możesz być pesymistką, jestem pewna że nic mu nie będzie.- starałam się pocieszyć przyjaciółkę.
- Skąd to niby wiesz?- zapytała.
- Bo tacy wspaniali ludzie, jak twój ojciec nie giną z dnia na dzień.- uśmiechnęłam się...- A teraz już koniec, przestań płakać, rozumiesz? Masz być silna... dla swojej rodziny.
- Dzięki Rachel, ty zawsze wiesz co powiedzieć.- Weasleyówna otarła łzy rękawem po czym przytuliła mnie najmocniej jak potrafi. Zabrakło mi wtedy tchu, ale nie narzekałam. Bo wiedziałam, że dla niektórych warto się poświęcić.
- Hej, Rachel...- Ginny zaczęła nieśmiało, po chwili milczenia.- Czy nie chciałabyś razem ze mną, moimi braćmi, Harrym i Hermioną spędzić świąt?
Zatkało mnie, nie wiedziałam co odpowiedzieć. Pierwszy raz miałam spędzić święta poza domem. To było przerażające, a jednocześnie wspaniałe. Bardzo chciałam poznać ojca chrzestnego Harry'ego, tyle się o nim nasłuchałam z ust Wybrańca.
- Oczywiście, że mogę. Wow! nie spodziewałam się zaproszenia- krzyknęłam, po czym ponownie przytuliłam przyjaciółkę.
- Hej dziewczyny!- Krzyknął Fred.- O.., wy już wiecie, że ojciec się zbudził i prawdopodobnie wróci na święta do domu- przerwał.- tak chciałem wam przekazać tą radosną nowinę.- speszył się.
Wpatrywałyśmy się w Freda jak w obrazek. Po jakimś czasie, dotarło do nas to co bliźniak właśnie powiedział. Zaczęłyśmy piszczeć histerycznie ze szczęścia. Po czym rzuciłyśmy się na kompletnie zdezorientowanego Freda.



W końcu wszystko zaczęło się układać. Mój związek z Gregiem rozkwitał, każdy wiedział, że nas coś łączy. Plotki szybko się rozeszły, za co później podziękowałam Cho. Wszyscy przyjaciele go zaakceptowali, a niektórzy nawet zaczęli z nim rozmawiać, jak ze starym dobrym kumplem. Tylko Fred coś narzekał, ale zbytnio mnie to nie dziwiło. Jutro miałam wyjechać na swoje pierwsze święta poza domem, ta perspektywa wydawała się lekko przerażająca. Ale wmówiłam sobie, że wszystko będzie dobrze i zaczęłam się pakować.
- Ty jeszcze nie spakowana?- usłyszałam melodyjny głos Luny.
- Nie miałam zbytnio czasu. Musiałam zacząć uczyć się na SUM-y, pogodzić spotkania z przyjaciółmi i z moim chłopakiem, a także treningi quidditcha i spotkania Gwardii Dumbledore'a- zaczęłam wyliczać.
- Rozumiem że jesteś bardzo zajęta, mam tu dla ciebie prezent na gwiazdkę- powiedziała blondyna, potem wyciągnęła z pod łóżka, paczuszkę, otoczoną różowo-niebieskim papierem i z żółtą wstążką.
- Dla mnie? Ale Luno... nie musiałaś.- odparłam, odbierając prezent.
- Tak wiem, ale lubię obdarowywać moich przyjaciół- uśmiechnęła się. Ale nie otwieraj go teraz, tylko w czasie świąt.- powiedziała błagalnym tonem Lovegood.
- Dziękuję i obiecuję- powiedziałam i przytuliłam dziewczynę. Po czym poczułam się beznadziejnie, ponieważ przypomniałam sobie, że ja nic dla niej nie mam.
- Twój prezent wyślę ci pocztą na gwiazdkę.- odwróciłam wzrok.
Oczywiście jeśli uprzednio go kupię- pomyślałam i wróciłam do pakowania walizek.



- Naprawdę, musisz jechać?- zapytał błagalnym tonem Greg- Nie mogłabyś zostać tutaj w Hogwarcie, razem ze mną.
- Wiesz że nie mogę. Już obiecałam, że święta spędzę z przyjaciółmi.- uśmiechnęłam się do niego- I proszę Cię, nie rozmawiajmy o tym teraz. Zaraz wsiądę do pociągu i nie zobaczymy się przez dłuższy czas. Wykorzystajmy to dobrze.
- Masz rację, ale musisz mi obiecać, że święta Wielkanocne spędzisz ze mną- Chwycił mnie za rękę.
- Greg obiecuję Ci to już trzeci raz. Nie martw się..- pocałowałam go w policzek.
Usłyszałam dźwięk, który zwiastował odjazd. Jeszcze raz przytuliłam mojego chłopaka na pożegnanie
Szepnęłam mu do ucha, że będę pisać. Po czym ruszyłam w stronę wejścia do pociągu i zobaczyłam Freda.
- Fred! Zaczekaj!- zawołałam w jego stronę.
Zignorował to i sam wszedł do środka. Zdziwiłam się tym jego zachowaniem. Próbowałam go złapać, dowiedzieć się o co chodzi, ale gdy weszłam do pociągu zgubiłam go z pola widzenia gdzieś pomiędzy przedziałami. Poruszyłam ramionami, po czym uznałam, że później z nim porozmawiam bo w końcu miałam z nimi spędzić święta.
I ruszyłam wgłąb pociągu szukając innych przyjaciół. Po drodze minęłam Draco, który wlepiał we mnie swoje szaroniebieskie, zimne ślepia. Nie powiem, przeraziło mnie to lekko, dlatego postanowiłam jak najszybciej się stamtąd ulotnić. Więc weszłam do następnego przedziału, coś kazało mi spojrzeć jeszcze raz za siebie. To chyba była, najzwyklejsza ludzka ciekawość. Nadal mi się przyglądał. Zaniemówiłam.
- Rachel, szukałam Cię.- usłyszałam głos Ginny.- Chodź, czekamy już na Ciebie.- Pociągnęła moją rękę, a ja posłusznie kiwnęłam głową, nadal trochę przestraszona i ruszyłam za przyjaciółką.
Gdy dotarłyśmy do przedziału, gdzieś na samym końcu Expressu Hogwart. Zauważyłam, że byli tam wszyscy z którymi miałam spędzić święta, oprócz jednej rudej czupryny.
-Ej, a gdzie Fred?- zapytałam, krążąc wzrokiem po całym przedziale.
-Nie wiem. - odezwał się Harry
Wtedy ja zwróciłam wzrok na George'a, przecież oni zawsze trzymali się razem.
Rudzielec chyba wtedy wyłapał moją aluzję.
- Ja o niczym nie wiem, nie rozmawiałem z nim od dwóch dni. Nie jestem przecież jego niańką.- rzucił z wyrzutem.
- No dobrze, przepraszam Cię. -  rzuciłam lekko zawstydzona. - ale gdzie on może być?
- Skąd mamy wiedzieć, ostatnio zachowywał się dziwnie.- stwierdził Ron.- Nawet dziwniej niż zwykle.- Zrobił głupkowatą minę.
- No to się w głowie nie mieści.- odpowiedziałam zażenowana- i was to nic nie obchodzi?
- Oczywiście, że nas to obchodzi.- powiedziała Hermiona lekko zmieszana. - ale zrozum, on często miewa różne humory.
- Trochę jak kobieta w ciąży- zażartował George.
Ron i Harry lekko się roześmiali, a Ginny i Hermiona spiorunowały go wzrokiem.
- Dobra, sama pójdę go poszukać. - odeszłam nie czekając na odpowiedź innych.

Fred


-Jest szczęśliwa z tym Puchonem.- próbowałem to sobie wmówić od dłuższego czasu. Ale jakoś kiepsko mi to szło.  Przecież ona wie co robi, jednak miałem co do niego mieszane uczucia. Zjawia się nie wiadomo skąd i przyczepia się do naszej Rachel.  Miesza jej w głowie miłymi słówkami, tym że od dwóch lat starał się do niej zagadać.. Frajer- mruknąłem pod nosem.  Po czym w głowie pokazała mi się scena ich dzisiejszego pożegnania. Od razu poczułem dziwny ścisk w okolicy serca... Znalazłem pusty przedział gdzieś na samym przodzie. Usiadłem i patrzyłem na oddalające się gdzieś za horyzontem majestatyczne mury Hogwartu. Pogrążyłem się w myślach.
-O.. Fred, tu jesteś- odezwała się Rachel, odwróciłem się w jej stronę.- Wszystko gra?
Spuściłęm wzrok.



- Dlaczego tak uciekałeś, gdy Cię zawołałam?- zapytała, przysiadając się do mnie.
- To byłaś ty? Nie zauważyłem- skłamałem, patrząc w przeciwną stronę.
- No tak...- urwała, chyba mi nie uwierzyła.
- Dlaczego ostatnio tak dziwnie się zachowujesz w stosunku do mnie i swoich przyjaciół- kontynuowała Krukonka.
- Czemu tak sądzisz?
- Fred, mam oczy i widzę. Odcinasz się od nas- popatrzyła w moje oczy.
Od razu zrobiło mi się jakoś cieplej.
- Jesteś przewrażliwiona... po prostu... martwię się o ojca- skłamałem po raz drugi. Nie chciałem jej mówić o moich przypuszczeniach względem jej chłopaka. Bo wyszedłbym na zazdrosnego durnia...
- I to tyle?- zdziwiła się.- Fred... to zupełnie naturalne. Powinieneś się cieszyć, że wszystko dobrze się skończyło. Twój ojciec ma sporo szczęścia.- chwyciłam go za ramię.
- Racja.- przyznałem po czym lekko się uśmiechnąłem.- Powinienem być wdzięczny Harry'emu.
- To okaż mu tę wdzięczność.- podniosła się i podała mi rękę.
Przez chwilę nie wiedziałam co mam z tym zrobić. Ciekawe o co jej chodziło, z tym "okaż mu tę wdzięczność". Brunetka to chyba zauważyła, ponieważ pokiwała z politowaniem głową.
- Harry ma teraz bardzo ciężki okres w życiu. Na jego oczach Voldemort się odrodził i zabił Cedrica. Wszyscy uważają, że kłamie. Mają do niego pretensje. Ta różowa ropucha się na niego uwzięła, za to że mówi prawdę. Ministerstwo nie chce przyjąć tego do wiadomości, a ty się od niego odwracasz?
- Ja wcale nie odwracałem się od niego, tzn. odwracałem, ale przecież nie z jego winy.- odparłem pośpiesznie.
 Uciekałem przed Tobą...- przemknęło mi przez myśl.
-Fryderyku Weasley, jak ci nie wstyd, tak postępować. Podnieś swoje szanowne cztery litery i wróć ze mną do przedziału. Masz się ładnie uśmiechać i pokazać Potterowi, jakiego ma wspaniałego przyjaciela- roześmiała się wydając mi polecenie.
Uznałem, że nie warto z nią dyskutować, ponieważ nieźle bym się ośmieszył. Jeśli chodzi o przyjaciół, to była nieugięta.
-Tak jest kapitanie Trust!- zasalutowałem, chwyciłem jej rękę i wyszliśmy razem z przedziału.



Ruszyliśmy przed siebie trzymając się za dłonie. Emanowało z nich dziwne ciepło. Kiedy weszliśmy do przedziału, wszyscy zwrócili się w naszą stronę i uśmiechali się w dosyć dziwaczny sposób. Wtedy spostrzegłam, że nadal trzymam za rękę Freda. Wyglądało to dosyć dwuznacznie. Od razu ją puściłam lekko zawstydzona. Na szczęście nikt nic nie powiedział, tylko George oczywiście musiał dodać swoje dwa grosze.
- No brat! Gratulacje.- zażartował.
- Stary, czego ty mi gratulujesz?- zapytał Fred z uśmiechem.
- Od kiedy jesteście razem z Rachel? I czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz?- wybuchnął śmiechem drugi bliźniak.
Po tych słowach poczułam się nieco głupio. Ale nie odzywałam się, chciałam sprawdzić reakcję Freda na tą niezbyt realną, a jednocześnie wspaniałą zaczepkę... Chwila, co...? wspaniałą? Zgłupiałam? Wykreślić to ostatnie.
- No wiesz bracie, widocznie uznałem że nie jesteś godzien tej wiedzy- roześmiał się Freddie
- Dzięki stary, nawet nie wiesz jak bardzo głęboko zraniły mnie twoje słowa- dotknął swojej piersi w miejscu gdzie znajdowało się serce.- Tutaj.- odparł, udając minę zbitego psa.
Mógłby grać w filmie. Oczywiście do tego trzeba mieć jeszcze jakiś tam talent i dobrze się prezentować- pomyślałam, po czym zachichotałam.
- Rachel?- zwrócił się do mnie George, widząc moją roześmianą minę.- Nie znałem cię od tej strony.- stwierdził.
- Od... jakiej strony?- zapytałam podejrzliwie.
- No wiesz, raz ten Puchon, teraz Fred. Punktujesz sobie- odpowiedział rozbawiony tą całą sytuacją.
- Przymknij się, George.- odparłam po czym uderzyłam go w ramię.
- Piękna i drapieżna. Zazdroszczę bracie.-wyszeptał Fredowi do ucha, mając nadzieję że tego nie usłyszę. Nawet nie wiedział jak bardzo się pomylił..
- Nie ma to jak śmiać się ze swojej własnej głupoty, trochę dystansu do siebie nie zaszkodzi... prawda George? W końcu ty masz już w tym dosyć duże doświadczenie- zażartowałam.
Wyglądał tak jakby oberwał z kuksańca gdzieś w okolice żeber. Nie potrafiłam zahamować śmiechu na widok jego głupawej miny.
Ron, Harry, Hermiona i Ginny przyglądali się tej całej idiotycznej sytuacji z rozbawieniem. Pewnie uznali nas za kompletnych debili. Ale to nie miało znaczenia, dawno się tak nie uśmiałam.
Resztę drogi wszyscy przebyli w wyśmienitych humorach. Kiedy dotarliśmy na dworzec King's Cross. Zaczęłam się rozglądać, czy gdzieś z pociągu nie wysiada David, nie zdążyłam złożyć mu życzeń świątecznych. Jednak nigdzie go nie dostrzegłam. W sumie to nawet się nie dziwiłam... na dworcu panował straszny tłok.
Po chwili usłyszałam głos Molly Weasley. Zanim zdążyłam się odwrócić zobaczyłam jak kobieta przytula na powitanie do każde ze swoich "dzieci" po kolei. Najpierw oczywiście Ginny, Hermionę, Harry'ego i później dopiero Rona oraz bliźniaków. Ale nigdzie nie potrafiłam dostrzec pana Weasley'a, pomyślałam że pewnie teraz odpoczywa po tym ataku węża w domu, albo jeszcze nie wyszedł z świętego Munga. Ciekawe czy mnie pamięta..- pomyślałam- w końcu raz przyjechałam do nich na wakacje gdy byliśmy na trzecim roku, nie zabawiłam tam długo bo tylko tydzień ale liczy się..- no nie? Zapytałam sama siebie.
Przypomniałam sobie, jak dostałam do niego pochwałę, za bardzo skuteczne pozbycie się gnomów z ogródka Weasleyów. Rozbawił mnie wtedy fakt iż, gdy zaczęło się odgnamianie, wszystkie szkodniki wyszły, aby sobie na to popatrzeć.
- Witaj Rachel, oboje z Arturem bardzo się cieszymy, że zgodziłaś się spędzić z nami całe święta- zwróciła się do mnie pani Weasley z uśmiechem po czym mnie przytuliła, nie dając mi szansy, abym jej cokolwiek odpowiedziała.

sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 4 "..nigdy więcej nie nazywaj mnie w taki sposób..."


Draco


-Czego on znowu ode mnie oczekuje?- Głowiłem się nad tym przez całą drogę. Dlaczego to nie mogło poczekać? Mam nadzieję, że to jest właśnie ta misja o której Czarny Pan mówił od paru tygodni. Może mnie przypadnie jakiś ważniejszy udział w niej. Mam taką nadzieję. On nadal mi nie ufa. Nie mam wstępu na te jego cholerne posiedzenia. Jestem ciekaw dlaczego moi rodzice wychodzą z niego zastraszeni- zawsze tak jest. Co tam się dzieje? Zawsze mnie to intrygowało. Przyśpieszyłem kroku. I znalazłem się obok mojego rodzinnym domu, który teraz służył jako siedziba Lorda Voldemorta, a także jako miejsce spotkań śmierciożerców. P
Przybliżyłem się do swojego domu, była to pokaźna rezydencja otoczona przez wyszukane ogrody z fontannami i wędrującymi białymi pawiami. Ogrodzona była bramą z kutego żelaza, przez którą można było wejść jak przez dym, jeśli domownicy wyrazili na to zgodę.
- Draco? Czarny Pan już na Ciebie czeka- przekazała mu Bellatrix. Po czym brama się otworzyła.
Kiwnąłem głową i  przeszedłem przez nią. Szedłem przez wielki korytarz wypełniony portretami wiszącymi na ścianach oraz kamienną posadzką i znalazłem się w salonie. Od razu zauważyłem Czarnego Pana który czekał na mnie. Nerwowo się rozejrzałem


Wszędzie przewijała się ciemność, a pokój był kompletnie pusty po za jedną osobą...usłyszałem wtedy zimny głos:
- Witaj Draconie, czekałem tu na Ciebie- Powiedział Voldemort
Poczułem, że zrobiło mi się słabo, ale nie dawałem tego po sobie poznać.
- Mam dla Ciebie pewną misję, chciałbym aby ta książka trafiła w ręce jednej uczennicy z Hogwartu.
Słysząc te słowa zrobiło mi się niedobrze... z Hogwartu? O co mu może chodzić. Nastąpiła chwila ciszy. Po czym odzyskałem głos.
- Zrobię wszystko co mi rozkażesz- Odparłem spokojnie.
- Doskonale Draco, więc zabierz tą książkę, ale pod żadnym pozorem jej nie otwieraj, to co tam jest zawarte, przeznaczyliśmy dla tej szlamy.
- Szlamy?- Od razu przyszła mi na myśl Granger. Odwróciłem się a za mną lewitowała jakaś rzecz. Złapałem ją w ręce i zobaczyłem księgę. Nie była za duża, miała szarawą okładkę i bordową ramkę. Na środku widniała czaszka z piszczelami ubrana w coś na kształt czapeczki urodzinowej- uznałem że to był kiepski żart. Na samej górze umieszczona była nazwa autorki, wydawało mi się, że kojarzyłem, któreś z jej dzieł. Spuściłem wzrok na sam dół próbując przeczytać tytuł, ale był napisany takim małym druczkiem, że nie potrafiłem go dostrzec gołym okiem.
- Podoba Ci się? Bardzo się z tego powodu cieszę, bo to nasza przepustka do zdobycia ogromnej mocy. Nie możesz nas zawieść.- usłyszałem zimny głos Czarnego Pana.
- Książka jako źródło ogromnej mocy w rękach tej szlamy Granger?- Odpowiedziałem z przekąsem. Nie chciało mi się w to wierzyć. Chociaż.. pewna analogia w tym była.
- Nie chodzi tutaj o Granger.
- Nie?- zapytałem zdezorientowany.
- Ta dziewczyna to Krukonka.- usłyszałem. Już wtedy wiedziałem, o kogo chodzi.- Dostarcz to Trust, Draco. Wtedy pokonamy Chłopca-który-Przeżył. 
- Jak to?- ogłupiałem
- Ona musi ją przeczytać. I tu zaczyna się Twoje zadanie. Masz tego dopilnować.- podszedł do mnie.
- Dopilnować, aby kujonka przeczytała książkę?- uśmiechnąłem się do siebie.- Żaden problem.
- Ta książka, chociaż wygląda niepozornie, kryje jedną z rodzajów bardzo specjalistycznej czarnej magii. Dziewczyna musi być osłabiona psychicznie i fizycznie i na tyle zdemoralizowana, jeżeli ma to w jakiś sposób na nią wpłynąć.- wyjaśnił mi Voldemort.
- Jak mam tego dokonać?- zapytałem..
- Jesteś mądrym chłopcem, Draco. Na pewno coś wymyślisz. Masz tyle możliwości..- Popatrzył się w moje oczy. Poczułem wtedy, że drętwieje mi wtedy całe ciało. Modliłem się o to aby nie zobaczył w nich strachu. Chciałem odejść, ale musiałem zapytać o jeszcze jedną rzecz...
- Dlaczego właśnie ona?- spytałem.
- Dowiesz się w swoim czasie, a teraz odejdź i lepiej mnie nie zawiedź. Bo może się to skończyć dla Ciebie i Twojej rodziny bardzo źle..

Rachel


Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że ponownie znajduję się w skrzydle szpitalnym. Obok leżał mój kolega z drużyny Jeremy Stretton. Przypomniałam sobie cały mecz, w którym złapałam znicza i tym samym Ravenclaw wygrał mecz.
Uśmiechnęłam się promiennie na tą myśl.- Pokazałam bliźniakom, gdzie jest ich miejsce.- mruknęłam. 
Nagle moją uwagę przykuły kartki na których widniał napis: "Szybkiego powrotu do zdrowia". Było ich mnóstwo- zdziwiłam się na ten widok. Obok nich leżało pełno słodyczy. Ale zdecydowanie najdziwniejszym zjawiskiem był widok kwiatów. Pięknych lili, które pod wpływem czasu zaczynały więdnąć. -Zaraz? Co? Ile ja tu leżę?- zastanawiałam się nad tym. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyłam w nich George'a. Zauważył, że się zbudziłam, podbiegł wtedy do mnie. Usiadł obok i zaczął mnie przepraszać za swoje wcześniejsze zachowanie.
-George, naprawdę nie gniewam się- odpowiedziałam, gdy z jego ust po raz trzeci padło słowo "przepraszam".
- Ale ja i tak czuję się z tym fatalnie. Fred powiedział mi, że z zemsty na mnie chciałaś za wszelką cenę wygrać ten mecz i udało Ci się to, ale gdy spadłaś z miotły i nie budziłaś się ze śpiączki przez tak długi czas. Poczułem się winny i myślałem, że nie wrócisz do zdrowia- ciągnął.
- Aż tak bardzo się o mnie martwiłeś? Wow, nie wiedziałam że któregokolwiek z braci Weasleyów stać na takie coś.- zażartowałam jednocześnie uśmiechając się do niego.
- Widocznie jeszcze za dobrze nas nie znasz, Rachel- roześmiał się rudzielec.
- Najwyraźniej tak, a co... z.. z..- urwałam. Bałam się zapytać o Ślizgona, ponieważ bałam się, reakcji bliźniaka.
- Z Davidem? O niego Ci chodziło?- zapytał po czym się skrzywił.
- Tak- odparłam, gotowa na najgorsze.
- W sumie to nic, nie rozmawiałem z nim, ale gdy zauważyłem że siedział tutaj dzień i noc. Martwił się i wtedy uznałem, że nie mogę go nienawidzić, jeśli chcę nadal utrzymywać z Tobą kontakt.- Przyznał ze skruchą Weasley.
- Więc już nie będziesz mi robił wyrzutów z powodu mojej przyjaźni z nim?- zapytałam z nadzieją.
- Nie, ale moje myślenie o Ślizgonach nie zmieni się z dnia na dzień- przyznał.
- Nie, no. Rozumiem.- zaśmiałam się.
Wiedziałam, że Gryfoni tak szybko nie zmienią zdania. Ale ucieszyłam się, ponieważ będę mogła spokojnie widywać się z Davidem, fakt- z dala od innych Ślizgonów, ale przynajmniej inna moja przyjaźń nie ucierpi.Uśmiechnęłam się i przytuliłam go mocno. Odwzajemnił mój uścisk.

Dwa dni później wyszłam ze szpitala. Nadal miałam pełno siniaków na ciele, ale to mnie nie zrażało, ponieważ wiedziałam, że taka była cena za wygrany mecz. I jeśli miałabym po raz kolejny odwalić taką akcję i zaryzykować- zrobiłabym to. 
Ruszyłam korytarzem, naprzeciwko mnie szedł Draco. -O nie.- pomyślałam, znowu się zacznie szydzenie z mojej brudnej krwi. Zawsze starał się mi dopiec, przy każdej lepszej okazji śmiał się ze mnie i z moich "nieudolnych rodziców". Ranił moje uczucia, a przez pierwszy rok. Nie dawał mi spokoju. Płakałam całymi dniami i nocami przez niego. Nagle poczułam, że ogarnia mnie wściekłość. Wyciągnęłam różdżkę i.. BUM. Wpadłam na niego, wytrącając mu tym samym książki z rąk.
- Uważaj jak leziesz!- wydarł się na mnie, po czym strzepnął z swojego ramienia niewidzialny kurz.
- To było niechcący Malfoy- warknęłam przez zęby. Po czym poparzyłam na podłogę, poniważ moją uwagę zwróciła jedna, mała książka z szarą okładką. Nie wiem dlaczego ale schyliłam się, dotknęłam jej i poczułam w dłoni jakieś dziwne, nieprzyjemnie mrowienie. Draco przyglądał się tej scenie ze zdziwieniem. Po czym wyrwał mi ją, tak jakby nagle coś sobie przypomniał. 
- Nie dotykaj tego, nędzna szlamo, nie chcę czegoś od Ciebie złapać.- wymamrotał.
Tego było już za wiele. To był taki impuls. Podniosłam się i przyłożyłam mu moją różdżkę do gardła. Chłopak w jednym momencie znieruchomiał.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie w taki sposób chyba że chcesz stracić te tlenione kudły, Malfoy.- warknęłam, kompletnie nie przejmując się tabunami uczniów, którzy wpatrywali się tej scenie z zaskoczeniem. Spodziewałam się, że po tych słowach sam, wyciągnie swoją różdżkę i zacznie ze mną walczyć, albo przynajmniej mnie wyśmieje. Byłam na to nawet gotowa w pewnym momencie, ale on tylko uśmiechnął się kpiąco, jakby moja postawa sprawiła mu radość. Jednym szybkim ruchem odtrącił moją rękę, która trzymała w ręku różdżkę. I odszedł, a ja zostałam bez słowa. Miałam tylko dziwne wrażenie, że z każdym jego krokiem ustępuje mi złość.
Stanęłam przed drzwiami, które prowadzą do pokoju wspólnego Ravenclawu i usłyszałam zagadkę.
- "Co było pierwsze, feniks czy ogień?"
Zastanowiłam się przez chwilę potem odpowiedziałam:
- Sądzę, że odpowiedź brzmi: "koło nie ma początku".
- Gratuluję rozsądku- po tych słowach drzwi się otworzyły
Gdy stanęłam w progu pokoju wspólnego, rozległy się wiwaty. Przez chwilę stanęłam jak wryta nie wiedząc o co chodzi. Potem każdy Krukon z kolei podchodził do mnie, gratulował mi złapania znicza. "Jeszcze nikt z naszego domu nie był taki dobry w tę grę", "Jesteś niesamowita" i inne tego typu pochlebstwa rzucano w moją stronę. Nie powiem, podobało mi się to, nawet bardzo.
Gdy wszystko się skończyło, weszłam do dormitorium. Na swoim łóżku siedziała Luna i czytała Żonglera.
- Hej Luno, co u ciebie słychać?- zapytałam
- Witaj, bohaterko. Jak się cieszę, że wyszłaś już z szpitala.- dziewczyna zignorowała moje pytanie.
- Ja też, pani Pomfrey uważa, że za często tam przebywam.- odparłam, roześmiana- W sumie coś w tym jest.
- Powinnaś bardziej na siebie uważać- przyznała Lovegood nie odrywając wzroku od gazetki.
- Tak wiem.- odparłam nieśmiało.
- W ogóle to prawie zapomniałabym, przed twoim przyjściem, bardzo ładna brązowo-biała sówka przyniosła list dla ciebie.- odparła współlokatorka.
- Dla mnie?- zdziwiłam się.
- Tak jest na oknie. Musiałam go odebrać i zapewnić to zwierzę, że wiadomość trafi do ciebie, ponieważ nie chciała odlecieć.- Luna podniosła wzrok z gazetki- to takie inteligentne stworzenia.
Podeszłam do okna, zobaczyłam kawałek pergaminu. Podniosłam go i zaczęłam czytać:

Droga Rachel, 

 Nie znasz mnie, może tylko z widzenia. Jesteś bardzo piękną osobą i chciałbym poznać Cię lepiej. Jeśli tylko masz ochotę, przyjdź dzisiaj wieczorem na błonie o 20.  Będę tam na Ciebie czekał.

                                                                                                                        Greg Parker.

Nie mogłam uwierzyć w to co przeczytałam, rzeczywiście nie znałam nikogo o imieniu Greg Parker, miałam pewnie wątpliwości co do wiarygodności tego listu. Jeśli ktoś chce sobie ze mnie tylko zażartować, albo to jest pułapka.- pomyślałam. Długo się nad tym zastanawiałam. Wpatrywałam się w list z otwartymi ustami.
- Coś się stało?- zapytała Luna, lekko rozbawiona tą całą sytuacją.
- Nie tylko... Znasz kogoś o imieniu Greg Parker?- spojrzałam na nią.
- Tak to bardzo miły Puchon z twojego roku, zawsze pomaga mi karmić testrale.- uśmiechnęła się
- Karmić... co?- wypaliłam.- Z resztą nie ważne. Można zaufać temu Gregowi?
- Oczywiście, jak każdemu Puchonowi-  odłożyła Żonglera- często o Ciebie pytał.
- Naprawdę?- lekko się zarumieniłam.
- Tak. Mam ochotę na budyń.. Chcesz też?- zapytała
- Nie, dziękuję.- Odpowiedziałam nie przestając się uśmiechać. 
Pomyślałam, że może warto zaryzykować i pójść tam dzisiaj. W końcu miałam okazję, na nawiązanie nowej przyjaźni, a może nawet i czegoś więcej. Czasami brakowało mi tego wsparcia i silnego ramiona.. oczywiście, miałam Davida. Ale on jest tylko moim przyjacielem. To przecież nie to samo.
Postanowiłam, że się tam wybiorę i w razie czego zabiorę różdżkę.Przezorny zawsze ubezpieczony.- uśmiechnęłam się do siebie, po czym przypomniałam sobie, że muszę oddać Umbridge zaległe wypracowanie na temat nieofensywnych środków obrony. Wyciągnęłam pergamin, kałamarz i pióro po czym zaczęłam pisać. Nie chciałam dać tej różowej jędzy powodu, do wlepienia mi szlabanu.


Gdy dochodziła ósma godzina, zerwałam się na równe nogi. Pobiegłam się przygotować do łazienki.
W tym samym czasie do dormitorium weszła Cho Chang, usłyszała że ktoś kąpie się w łazience i uznała, że najlepiej poczekać na swoją kolej. Pomyślałam, że przybyła w dobrym momencie, ponieważ nie wiedziałam co na siebie włożyć. Nigdy nie byłam na jakiejkolwiek randce. Wybiegłam z łazienki i poprosiłam ją o pomoc w przygotowaniach.
-To świetnie!- krzyknęła uradowana.- Wreszcie pójdziesz na prawdziwą randkę.
Podczas wybierania odpowiedniego stroju. Cho bombardowała mnie pytaniami na temat tego chłopaka. Niestety, nie potrafiłam jej odpowiedzieć na większość z nich. Długo przekopywałyśmy ubrania po czym brałyśmy pudrową sukienkę z czarną wstążką, pończochy, małą torebeczkę w kwiatowe wzory i czarne szpilki..
-Wyglądasz pięknie- zapewniała mnie lokatorka. Układając mi fryzurę. A ja tylko nieśmiało się uśmiechnęłam. Było za dziesięć ósma więc wybiegłam z pokoju wspólnego. Użyłam zaklęcia kameleona, aby nikt mnie nie nakrył i ruszyłam wprost na błonie. 
Przy jeziorku stał chłopak, zastanawiałam się czy to jest on. Mógł chociaż dać mi jakąś wskazówkę po czym miałam go rozpoznać, a tu nic. Jednak zaryzykowałam, zdjęłam z siebie zaklęcie, podeszłam bliżej i.. zobaczyłam go, w blasku księżyca. Był taki przystojny, miał jasno-brązowe włosy, brązowe oczy które zawsze mi się podobały i rozbrajający uśmiech



 Modliłam się w duchu, aby moim wielbicielem okazał się właśnie on.
- A jednak przyszłaś, bałem się że się wystraszyłaś- odpowiedział z ulgą. Po czym złapał mnie za ręce. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. On również się zarumienił.
- Greg?- zapytałam niepewnie, oszołomiona jego dotykiem.
- Tak, Rachel to ja. Wyglądasz przepięknie. Z resztą tak jak zawsze- skomplementował mnie,
- Dziękuję- mogłam wydukać jedynie to.
- Od dwóch lat zbierałem się w sobie, aby Cię w końcu gdzieś zaprosić- popatrzył mi w oczy.
- Dwóch lat?- zdziwiłam się.-Jak to się stało, że nigdy tego nie zauważyłam?
- Starałem się zachowywać naturalnie, musiało nieźle mi to wychodzić- roześmiał się.
- Tak, najwyraźniej- uśmiechnęłam się nieśmiało, po czym spuściłam wzrok na ziemię.
Poczułam jak jego palce dotknęły mojego podbródka i delikatnie skierowały go w górę.
- Chodź, przygotowałem coś dla ciebie.
Ruszyłam za nim posłusznie, a to co zobaczyłam gdy już dotarliśmy w wyznaczone miejsce zaparło mi dech w piersiach.
- Jakie to wspaniałe- odpowiedziałam z zadumą. Patrząc na miejsce gdzie leżał biały koc otoczony przez kilkadziesiąt mugolskich świec, które rzucały światło na całą zastawę. Na kocu znajdował się piękny pleciony koszyk, a obok niego malowane talerze, serwetki zgięte na kształt łabędzi, a całość dopełniała romantyczna muzyka grająca w tle. 
Greg pociągnął mnie za rękę i posadził na kocu. Zaczęliśmy rozmawiać, poznawać się lepiej. Okazało się, że on także jest mugolakiem, co wydawało mi się bardzo romantyczne. Przez całą rozmowę nie odrywaliśmy od siebie wzroku. Czułam się wtedy bezpieczna, doceniona i piękna. Dokładnie tak jak powinna czuć się każda kobieta przy swoim wybranku. To chyba była miłość od pierwszego wejrzenia, na szczęście odwzajemniona. Rozmawialiśmy na przeróżne tematy, od Hogwartu do naszej mugolskiej rodziny...
- Mój brat jest mugolem, nie wiem jak nasze geny się skrzyżowały, ale to właśnie ja zostałem czarodziejem, dosyć to dziwne. Ale podobno takie rzeczy się zdarzają- powiedział z uśmiechem
- Tak, ostatnio bardzo często się o tym słyszy. To piękne jest mieć taką moc, ale to ma też swoje złe strony, dla niektórych jesteśmy tylko i wyłącznie szlamami, których trzeba unikać. Wiesz, brudna krew i te sprawy- powiedziałam pozbawionym uczuć głosem. 
Teraz wiem, że po tylu latach kpin ze strony Ślizgonów, a szczególnie jednej fałszywej fretki, przyzwyczaiłam się do tego określenia. Więc dlaczego dzisiaj o mało nie zrobiłam czegoś złego Malfoyowi, gdy ten po raz kolejny nazwał mnie szlamą?- Do teraz nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, po prostu... nie byłam sobą...   
- A jak dla mnie to kompletna głupota, nie ma mugola który nie miałby czarodzieja w rodzinie.- stwierdził Greg.
- Niby masz rację, ale nie ka...- przerwał mi odgłos grzmotu.
- Burza się zaczyna, musimy wrócić do zamku jak najszybciej- rzucił pośpiesznie Puchon.
Wstaliśmy chwyciliśmy się za ręce i zaczęliśmy biec w stronę zamku. Akurat zaczął padać deszcz, a ja kompletnie nie byłam na to przygotowana. Było mi ciężko biec po lesie w tych butach. W końcu szpilki do najwygodniejszych nie należały, ale radziłam sobie bardzo dobrze. Przynajmniej tak myślałam do czasu gdy nie poślizgnęłam się na błocie, zaraz potem jak wybiegliśmy z lasu. Greg to zauważył i podbiegł do mnie.
- A podobno Puchoni są fajtłapami- zażartował i podał mi rękę.
- Pobiegaj sobie po lesie i błocie w szpilkach to zobaczymy- prychnęłam. 
Złapałam jego dłoń, wstałam i wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem cała ubrudzona.
- Cholera.- warknęłam.- To była moja najlepsza sukienka. 
Chłopak tylko się uśmiechnął i założył na mnie swoją kurtkę z zamiarem okrycia mnie. Poczułam motylki w brzuchu. Odwróciłam się, popatrzyłam się mu w oczy, on zrobił to samo. Wtedy przybliżył się do mojej twarzy i złożył na moich ustach namiętny pocałunek


Wtedy nic się nie liczyło, moja ukochana sukienka cała w błocie, zniszczona fryzura, deszcz i grzmoty mu towarzyszące oraz poobdzierane kolana z których lała się krew. Liczyliśmy się tylko my, tak jakby reszta świata zniknęła. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie, ale po chwili odłączyliśmy się od siebie i nie przestając patrzeć sobie w oczy, uśmiechnęliśmy się do siebie. Wtedy Puchon mnie przytulił


Nie wiem dokładnie ile staliśmy w taki sposób przytulając się do siebie. Ale jedno było pewne, jeszcze nigdy aż tak nie cieszyłam się z tego powodu, że spadł deszcz.

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 3 "Obiecaj mi, że zrobisz wszystko aby przekonać ich do siebie. Obiecujesz?"


Zbudził mnie głos, bardzo dobrze mi znany.
- Rachel, dobrze się czujesz?- zapytała Ginny
- Nie, fatalnie.. Co ty tutaj robisz? W jaki sposób tu weszłaś?- zapytałam zdezorientowana
- Luna mi pomogła. Uważała, że to nie ja powinnam z tobą rozmawiać. Ale... musiałam, musiałam cię przeprosić.. Naprawdę nie spodziewałam się, że ten idio... to znaczy David tyle dla Ciebie znaczy...- wycedziła skruszona.
Nie chciałam jej z początku wierzyć, ale gdy tylko popatrzyłam w jej oczy, od razu wiedziałam, że naprawdę tego żałowała. Poczułam się okropnie z tą myślą, więc przytuliłam ją pośpiesznie.
- Przeprosiny przyjęte.- powiedziałam z uśmiechem- Chociaż chciałabym je usłyszeć od innej osoby.
- Jestem pewna, że w tym momencie George wszystko sobie przemyślał i teraz jest mu strasznie głupio, że tak postąpił- zapewniała mnie przyjaciółka.
- Mam taką nadzieję- uśmiechnęłam się, ale zaraz coś mi się przypomniało i rzuciłam pośpiesznie-Ginny? Która godzina?!
- Jest za dwadzieścia siódma, a co?- zapytała patrząc na zegarek.
- Co?!- krzyknęłam, po czym zerwałam się z fotela do łazienki.
Spojrzałam w lustro- wyglądałam okropnie z rozmazanym makijażem, popuchniętymi oczami od płaczu i kompletnie zniszczonej fryzurze. Od razu chwyciłam za szczotkę. Najpierw ułożyłam włosy. Potem pośpiesznie zrobiłam makijaż, co chwilę patrząc się na zegarek. Ginny obserwowała mnie z wyraźnym zdziwieniem.
- Co się stało?- ponownie próbowała się czegoś dowiedzieć.
Wybiegłam z łazienki- zostało mi tylko dziewięć minut- pomyślałam. Zaczęłam przekopywać szafę w celu znalezienia czegoś odpowiedniego- Wybrałam czarny T-shirt i różową zwiewną bluzeczkę, jakieś poszarpane dżinsy i baletki. I wybiegłam z dormitorium, wcześniej informując Weasleyówną o moich planach.

W tym samym czasie


- No bracie, nie wiedziałem że jest w Tobie tyle jadu- odrzekł Fred- Chylę czoła..
- Nie wygłupiaj się Freddie- powiedział z niesmakiem George.
- Mam przestać robić sobie żarty? Przecież to nie leży w naszej naturze. Tak samo jak obrażanie przyjaciół... bracie.- wyraźnie zaakcentował to ostatnie słowo.
- Zasłużyła sobie, jeśli woli trzymać stronę Ślizgonów...
- Ale ona nie trzyma strony wroga, tylko tego całego Davida- słusznie zauważył Fred, jednocześnie czując dziwne ukłucie w okolicy brzucha.
- A on to co? Arystokrata dziadowskiego pochodzenia?
- Wiesz George, to co powiedziałeś nie miało żadnego sensu- stwierdził z politowaniem bliźniak- Chyba to poczucie winy zżera Ci mózg, oczywiście uprzednio zakładając że go miałeś- ciągnął dalej.
Nawet nie zauważył kiedy poduszka z dużą szybkością uderzyła go w twarz. Otrząsnął się po chwili.
- Dobra, jednak nie masz tego mózgu- powiedział Fred, po czym wybuchnął śmiechem.
- Jesteś kretynem, Fryderyku- odpowiedział mu bliźniak i roześmiał się razem z nim na głos.



Przybiegłam na miejsce i odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam, że do zaplanowanego spotkania zostały dwie minuty. Jeszcze raz wzięłam głęboki oddech i popatrzyłam w górę, wtedy zobaczyłam, że księżyc już dawno pojawił się na horyzoncie.



 Byłam pewna, że dzisiaj jest pełnia. Co mnie cieszyło, ponieważ gdy byłam mała bardzo uwielbiałam tą fazę księżyca. Zawsze siadałam na parapecie i wtedy czułam spokój, wszystkie moje zmartwienia znikały jak za dotknięciem różdżki. A światło księżyca zawsze porównywałam do magii. Było w nim to coś tajemniczego, pięknego i intrygującego jednocześnie. Po chwili zbudziłam się z tej zadumy, ponieważ przypomniałam sobie o spotkaniu. Szłam ścieżką ówcześnie wydeptaną przez kilkanaście tysięcy uczniów, którzy spędzali tutaj wolne chwile by nacieszyć się świeżym powietrzem i spokojem. Jednak nie zawsze było tu spokojnie, zdarzały się sytuacje kiedy odbywały się tu bardzo głośne bitwy na śnieżki w zimie, albo gdy zgrzane ciała w lecie pluskały się w pobliskim jeziorku, nie zwracając uwagi na to że na dnie mieszka ogromna kałamarnica.
Wytężałam wzrok, żeby cokolwiek zobaczyć, ale im głębiej wchodziłam w las tym mniej zdołałam zobaczyć.
-Lumos- mruknęłam. Wtedy niczym grom wyłowiło się maleńkie światełko z końca różdżki które oświetlało mi drogę.
-David, gdzie jesteś?- szepnęłam, ponieważ nigdzie nie potrafiłam dostrzec chłopaka.
Widziałam tylko drzewa, które pod wpływem lekkiej bryzy powietrza poruszały się powoli w jedną stronę. Ponownie podjęłam próbę zawołania chłopaka. - Jest tutaj ktoś?- Powiedziałam nieco głośniej. Znowu cisza, zrezygnowana chciałam powrócić do zamku. Jednak gdy się odwróciłam zobaczyłam postać stojącą naprzeciwko mnie. Od razu rozpoznałam tą posturę.
-David!- rzuciłam mu się na szyję- już myślałam, że zapomniałeś o tym spotkaniu.
- Hej... nie mógłbym zapomnieć. Chociaż teraz powinienem się obrazić za twoje spóźnienie.- odparł z uśmiechem.
Poczułam się nieco głupio.
- Przepraszam, David. Zapatrzyłam się na księżyc.- powiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
 Po czym zdałam sobie sprawę, że podałam naprawdę idiotyczny powód. Skarciłam się za to.
- Nie ma sprawy- westchnął.- Chodź, rozpaliłem już ognisko.
Pomyślałam, że to bardzo romantyczne, ale zaraz potem oddaliłam od siebie tę myśl i obserwowałam, jak przyjaciel siada obok ogromnego ogniska, na białym kocu. Jednym ruchem ręki zawołał mnie do siebie. Gdy już usiadłam wygodnie obok Davida, zaczęłam ponownie wpatrywać się w księżyc, który z tego miejsca był jeszcze lepiej widoczny.
- Jest piękny- usłyszałam po chwili głos przyjaciela.
- Uwielbiam się w niego wpatrywać. Zawsze wtedy przypomina mi się niezbyt ciekawe dzieciństwo..
- Opowiesz o tym?- Zapytał Ślizgon,a w jego głosie było słychać troskę.
- Nie byłam zbytnio lubiana jako dziecko. Byłam spokojna, uwielbiałam się uczyć... zawsze zdobywałam lepsze oceny.. inne dzieci chyba mi zazdrościły tego. Czułam się inna do innych, nie rozumiałam tego, ale gdy przyszedł do mnie list z Hogwartu, wszystko nagle stało się jasne, te wszystkie dziwne rzeczy które działy się obok mnie, to była magia, tak samo jak to światło księżyca w pełni. - Odpowiedziałam nie odrywając od niego wzroku.
-To musiało być straszne. Pewnie czułaś się samotna.
Nie chciałam o tym więcej rozmawiać, ufałam Davidowi jak nikomu innemu. Tylko to, że to były dawne czasy a ja nie chciałam tego zbytnio rozdrapywać. W końcu teraz moje życie wyglądało kompletnie inaczej.
- I było, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać. To wszystko co zdarzyło się kiedyś, teraz nie miało żadnego znaczenia. Teraz mam Ciebie, mam moich przy...- Tutaj urwałam, ponieważ przypomniałam sobie dzisiejszą przykrą sytuację. Łza pociekła mi po policzku. Spuściłam głowę i popatrzyłam na ogień.
- Dlaczego płaczesz?- Zapytał zaciekawiony David, zauważając, że coś mnie trapi.
Opowiedziałam mu całą historię, która miała miejsce dzisiaj na obiedzie.
- A to fałszywa ruda łasica!- Krzyknął.- Już ja mu pokażę. Wstał zdenerwowany.
Wiedziałam wtedy co chce zrobić.
- David nie! Usiądź- złapałam go za nadgarstek i ściągnęłam na dół, ale on nadal stał.- Tym sposobem pokażesz Gryfonom, że jesteś taki sam jak reszta Ślizgonów.
Najwyraźniej przyznał mi rację, bo po krótkim namyśle usiadł obok i chwilę się zastanawiał.
- Więc co mam zrobić, aby uwierzyli że nie jestem taki sam jak Malfoy?- Zapytał zrezygnowany.
- Nie wiem, ale obiecaj mi że zrobisz wszystko, aby ich przekonać do siebie? Obiecujesz?
- Obiecuję..



Potem rozmawialiśmy najzwyczajniej w świecie jak dawniej, tak jakby wcześniejsza sytuacja się nie wydarzyła. Kiedy zorientowaliśmy się, że jest późna pora. Wróciliśmy do zamku..



Następnego dnia, obudziły mnie promienie jesiennego słońca, które ukradkiem wkradały się do dormitorium przez okno. Spojrzałam w zegarek, była 7:00, a ponieważ mój organizm uznał, że się wyspał. Wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki. Tam wzięłam prysznic, ułożyłam włosy, zrobiłam makijaż. Ubrałam top w niebiesko-białe paski, niebieską kamizelkę, proste dżinsy i trampki a także dobrałam odpowiednią biżuterię. Rzuciłam jeszcze spojrzenie w stronę moich lokatorek- Lunę i Cho, które jeszcze smacznie chrapały, po czym ruszyłam na śniadanie.
Kiedy dotarłam do dużej sali, zauważyłam że nikogo oprócz Freda i Georga oraz ich przyjaciela Lee, Pansy Parkinson wraz ze swoją świtą i kilku Puchonów, nie ma. Nie mając ochoty siadać obok bliźniaków usiadłam przy stole Ravenclawu. Zaczęłam konsumować gofra z dżemem i myśleć nad dzisiejszym meczem z Gryfonami. W tym samym czasie ktoś dosiadł się do mnie.
- Hej Rachel.- powiedział z radością w głosie Fred.
- Cześć.- starałam się aby mój głos brzmiał obojętnie, ale chyba nie potrafiłam tego zrobić.
- No weź Rachel, nie gniewaj się już..
Udałam, że go nie słucham.
- Oj bo będę zmuszony użyć na Tobie środków przymusu...
Nadal cisza.
-Dobra, tylko daj mi się zastanowić którego wynalazku z bombonierek Lesera użyć, może krwotoczków truskawkowych, albo omdlejków grylażowych.- zastanawiał się rudzielec, a miarka się przebrała.
- Nie zrobisz tego!- wrzasnęłam, wstając na nogi.
- Oj złotko, ty chyba mnie nie znasz- mrugnął do mnie.
- Fryderyku Weasley'u, czego ode mnie oczekujesz?- zapytałam lekko zdezorientowana.
- Przestań się na mnie boczyć. Ja próbowałem załagodzić sytuację, to George się wydarł.- również wstał. Po czym wskazał na swojego brata palcem. Na co ten popatrzył się na nas, a gdy zastał moje spojrzenie, nerwowo się odwrócił, udając że rozmawia z Lee.
- Jestem pewna, że ty myślisz podobnie jak brat.- Nie dawałam za wygraną.
- Ej, może jesteśmy podobni, ale nie myślimy tak samo, chociaż co do tego też niektórzy mają wątpliwości.- roześmiał się, a gdy zauważył, że moje kąciki ust lekko podniosły się, kontynuował:
- Jeśli chcesz się na nim odegrać to polecam, jeden z naszych wynalazków, ale to byłby co najmniej głupi pomysł, zważając na to że on zna ich działanie.- zażartował.
Hmmm, zemsta. Brzmi świetnie, tylko jakim cudem mogłabym jej dokonać- zastanawiałam się, w końcu wpadł mi do głowy pewien iście szatański plan.
-A ja mam lepszy pomysł- pokonamy was w dzisiejszym meczu quidditcha- po czym uśmiechnęłam się sprytnie.
-Hola, hola maleńka, nie zapominaj się i nie żyj marzeniami. To Gryfoni dzisiaj wygrają.- Odpowiedział Fred z pełnym przekonaniem. Po czym się wyprostował.
- Tak, to zobaczymy jeszcze- uśmiechnęłam się chytrze.



- Pamiętaj, że lepiej nie jest mieć w nas wroga Trust.- ostrzegł mnie.
- Nie boję się Ciebie, Weasley.
Po moich słowach głośno prychnął- uśmiechając się przy tym i odszedł w stronę swojego brata i przyjaciela.

Wsiadłam na miotłę, mocno odepchnęłam się od ziemi i już latałam w powietrzu. Po chwili usłyszałam głośny gwizd który oznaczał początek meczu. Nie minęło pięć minut a Gryffindor prowadził trzydziestoma punktami. To działo się tak szybko.
-Angelina Johnson rzuca kafla iii.... trafia!!- 60- 20 dla Gryffindoru. Ravenclaw traci kolejne punkty!
Przeklęłam pod nosem i pomyślałam, że szybko muszę złapać znicza, bo nic nie wyjdzie z mojej zemsty. Zaczęłam krążyć wokół boiska szukając złotej, uskrzydlonej piłeczki.
- Hej! I co?!- Mówiłem, że Gryffindor wygra.- Wołał za mną Fred. Wiedziałam, że mówił to specjalnie aby mnie sprowokować... i całkiem nieźle mu to wychodziło...
Po moim trupie- pomyślałam i ruszyłam przed siebie mijając rudzielca.
W oddali zobaczyłam Harry'ego Pottera goniącego złotego znicza. Złapałam się mocniej miotły i ruszyłam z niesamowitą szybkością za Wybrańcem. Zauważył to i ruszył szybciej przed siebie.
Nie dawałam za wygraną- goniłam go. Zdążyłam usłyszeć tylko, że Ravenclaw stracił jednego ścigającego- Jeremiego Strettona, przez Freda, który w obronie Alicji Spinnet odbił tłuczek w jego stronę. Ścigający Krukonów oberwał wprost w brzuch po czym spadł z miotły.
- Roger Davies przechwycił kafla rzuconego do niego przez Randolpha Burrow'a i mknie prosto na Rona Weasley'a. Unika tłuczka i... Ginny Weasley, rzuca........ gooool! 120-100, mimo takiej pięknej akcji ze strony kapitana Krukonów, nadal prowadzą rywale.
Do czasu- pomyślałam po czym odwróciłam się i zauważyłam, że goni mnie tłuczek z przerażającą szybkością. Chyba został on odbity w moją stronę z wielką siłą. Zleciałam na dół jednocześnie unikając uderzenia i lecąc pod zniczem. Zobaczyłam, że tłuczek trafił Pottera, który nie zauważył, że mknie on wprost na niego. A sam Gryfon został odrzucony na bok, wtedy zobaczyłam w tym swoją szansę. Podleciałam do góry. Stanęłam na miotle gdy byłam już wystarczająco blisko mojego celu, lekko się schyliłam i poczułam że kulka ląduje w mojej dłoni. Ucieszyłam się, ale chyba zbyt energicznie na to zareagowałam i spadłam z miotły. Usłyszałam jęki uczniów i upadłam na ziemię. Jednak miałam na tyle siły aby wyciągnąć rękę i pokazać przepustkę do wygranej Ravenclawu. Po tym wszystkim usłyszałam gwizdek.
-Koniec meczu. Rachel Trust złapała znicz. Wygrali Krukoni!!- rozległy się wiwaty, ale ja zobaczyłam jedynie jakieś postacie które biegną wprost na mnie i.. ciemność.

środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 2 "Nie każdy Ślizgon to zdradziecka żmija"


Minęły dwa tygodnie od tego okropnego wydarzenia. Ból spowodowany podwójnym uderzeniem zaklęcia Cruciatusa minął, a ja wróciłam do dawnej formy. Bardzo dobrze, ponieważ jutro miał odbyć się mecz quidditcha pomiędzy drużyną Gryffindoru, a Ravenclawu. Ja jako najdrobniejsza z drużyny grałam na pozycji szukającego. To bardzo odpowiedzialne. Szukający do kluczowa postać w każdym meczu. Dostałam się do drużyny w drugiej klasie... co jest niezłym osiągnięciem, pomijając fakt iż mój przyjaciel Harry dostał się do niej w pierwszej klasie... No tak, najmłodszy gracz w tym stuleciu. Uśmiechnęłam się i zaczęłam wsypywać płatki do miski i usłyszałam za sobą głos:
- Hej Rachel, jak zdrówko przed jutrzejszym meczem z Gryfonami?- zapytał mnie Roger Davies, kapitan naszej drużyny.
- Jest o wiele lepiej- uśmiechnęłam się do niego uprzednio nalewając mleko do miski.
- Naprawdę? Dasz radę zagrać? Bo w razie czego mogę poprosić o zastępstwo Cho Chang, jestem pewien, że się zgodzi.
- Nie, nie potrzebuję zastępstwa. Jestem pewna, że dam radę zagrać- odpowiedziałam nie przestając się uśmiechać
- Bardzo mnie to cieszy- złapał mnie za rękę- Jesteś niesamowita.
Po tych słowach odszedł, a ja zaczęłam konsumować płatki. Po czym zorientowałam się, że do rozpoczęcia lekcji zostało mi 6 minut. Och nie Krukonka spóźniająca się na zajęcia, to jest niedopuszczalne- pomyślałam i ruszyłam w stronę wyjścia. Wbiegłam naprędce do klasy, po czym zauważyłam, że wszyscy, wraz z nauczycielem eliksirów zwrócili na mnie uwagę.
- Bardzo przepraszam za spóźnienie... ja... eeee- myślałam nad powodem mojego spóźnienia, ale nic odpowiedniego nie przychodziło mi do głowy.
- Siadaj- warknął Snape- Ravenclaw traci 5 punktów.
Przeklęłam w myślach. I zauważyłam, że Draco patrzy na mnie z kpiącym uśmieszkiem. Chciałam mu coś powiedzieć, ale nie chciałam aby Ravenclaw stracił więcej punktów. Nie chciałam również dostać szlabanu- który, znając profesora Snape'a miałby się odbyć jutro, po to abym nie zagrała w meczu. Na pewno to by go usatysfakcjonowało. Zamyśliłam się, kompletnie nie zwracając uwagi na to, co działo się na lekcjach. Myślałam o wszystkim i o niczym.
- Oczywiście nasza spóźnialska woli... mnie... nie słuchać.- zauważył to profesor, specjalnie robiąc odstępy między słowami, po to aby zwrócić na siebie moją uwagę.
- To nieprawda, słuchałam Pana- skłamałam nie odrywając wzroku z ławki.
- Ach tak więc, do czego służy wywar dekompresyjny?- zapytał.
Spodziewałam się trudniejszego pytania, na to oczywiście znałam odpowiedz, więc podniosłam wzrok i spojrzałam w jego oczy.
- Wywar dekompresyjny to eliksir, który służy do przywracania naturalnego rozmiaru obiektu spryskanego Eliksirem rozdymiającym.- Odpowiedziałam z uśmiechem.
Dobrze pamiętałam ten moment kiedy użyto go w drugiej klasie.
- A do czego służy wywar ze szczuroszczeta?- zapytał, próbując mnie pogrążyć, ale na to pytanie także znałam odpowiedz.
- Służy do leczenia ran i przecięć. Głównym składnikiem są czułki szczuroszczeta. Ma on barwę żółtą.- Odpowiedziałam uprzedzając jego kolejne pytania. Znałam już bardzo dobrze tę jego taktykę. Po czym uśmiechnęłam się kpiąco do Malfoy'a. Co zauważył po czym z pogardą w oczach odwrócił się w przeciwną stronę.
- Dobrze, usiądź.- Odwrócił się.
Potem już miałam spokój do końca lekcji.
Gdy zajęcia się skończyły, ruszyłam w stronę wielkiej sali. Zobaczyłam tam Davida, bardzo miłego Ślizgona z którym zawsze świetnie się dogadywałam. Tak wiem, szaleństwo ale on był naprawdę miły, to był mój przyjaciel. Zaprzyjaźniłam się z nim na czwartym roku, podczas balu Bożonarodzeniowego na który poszliśmy razem. Ruszyłam w jego stronę. Mijając coraz to dłuższe stoły nakryte przepysznym jedzeniem. Gdy dotarłam do stołu Slytherinu zorientowałam się, że Draco wraz z Crabbem i Goylem patrzyli na mnie z politowaniem
Pewnie to przez tą sytuację sprzed dwóch tygodni- pomyślałam.
- Hej David- pocałowałam go w policzek. Na co Draco siedzący naprzeciwko nas skrzywił się na ten widok.
- O witaj Rachel- uśmiechnął się do mnie radośnie. Robiąc przy tym głupią minę. Wiedział, że mnie to bawi.


Po czym wybuchnęłam śmiechem, a on zaraz za mną. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć. Może właśnie dlatego tak bardzo go lubiłam. 
- Jak się czujesz przed jutrzejszym meczem?- zapytał, przerywając nasze histeryczne śmiechy.
- Świetnie- odpowiedziałam- Na pewno wygramy z Gryfonami. Jestem tego prawie pewna.
- No mam taka nadzieję. Pokaż bliznowatemu, gdzie jego miejsce i kto jest najlepszym szukającym w Hogwarcie.- mrugnął do mnie.
- David, Harry to mój przyjaciel, tak samo jak ty, prosiłam Cię, abyś tak go nie nazywał.- Powiedziałam z powagą w głosie.
- No dobrze, przepraszam.- przyznał ze skuchą
Malfoy miał dość tego, że ze sobą rozmawiamy, albo tego że szlama siedzi przy stole Slytherinu. W sumie to na jedno wychodzi. Patrzył się na mnie z wściekłością, co, w jednym momencie zauważyłam, wtedy wolałam już sobie iść i się mu bardziej nie narażać, niż jest to potrzebne. Budził on w mnie odrazę, tak samo jak ja, zapewne w nim.
- Dobrze to ja już może sobie pójdę, nie jestem tu mile widziana. Zobaczymy się później, David?- zapytałam
- O 19 na błoniach, co ty na to?- uśmiechnął się do mnie.
- Jasne- Przytuliłam go i odeszłam, nie zwracając uwagi na pozostałych Ślizgonów, którym również nie podobało się moje towarzystwo. Usłyszałam jedynie rozwścieczony głos Draco za mną, który krzyczał:
-Stary! W co ty pogrywasz?! Za chwilę utopisz się w tym szlamie. Otrząśnij się koleś, póki nie jest za późno.

Teraz usiadłam w towarzystwie Gryfonów. Trochę przybita tym, że przez moją przyjaźń z chłopakiem, David ma teraz na pieńku z połową Slytherinu. O czym sobie przypomniałam po słowach Draco i skarciłam się w myślach za zbliżanie się do ich stołu.
- Cześć Rachel!- usłyszałam wesoły głos Freda i Georga
- Witajcie- starałam się aby mój głos brzmiał naturalnie, ale chyba niezbyt mi to wyszło bo Ron od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
- Co się stało?- zapytał 
- Nie, nic...- westchnęłam, siląc się na sztuczny uśmiech. 
Nie chciałam dać po sobie poznać i ciągnęłam tę grę. Przecież oni i tak nic by nie zrozumieli.
- Przecież widzimy- teraz odezwała się ruda dziewczyna.
- Ginny.. Nic takiego się nie stało, jasne?- trochę się zdenerwowałam.
- Rachel... nie kłam, za dobrze Cię znam.
- No dobrze-  najmłodsza córka Weasleyów zawsze miała na mnie dziwny wpływ. Nigdy nie dawała za wygraną, to mi się w niej podobało- Chodzi o to, że martwię się o Davida...
- Tego Ślizgona?- zdziwił się Harry- A co z nim nie tak? Oczywiście pomijając fakt, iż jest w Slytherinie.
Udawałam, że nie słyszałam tego ostatniego zdania.
- No tak, przez to że przyjaźni się z nim taka szlama jak ja, ma teraz przerąbane u większości Ślizgonów, a w tym samego Malfoy'a, a to nigdy nie kończy się za dobrze- posmutniałam.
- Naprawdę się o niego martwisz? - zapytała Luna, która jakby znikąd znalazła się przy stole wspólnym Gryffindoru.
- Tak, przecież to mój przyjaciel, tak samo jak ty i reszta- stwierdziłam.
Luna już chciała odpowiedzieć, ale nie było jej to dane.
- A ja myślę, że powinnaś już z nim nie rozmawiać- usłyszałam głos jednego z bliźniaków.
- George, nie mów tak, przecież...- zaczęłam.
Nie zdążyłam dokończyć ponieważ bliźniak przerwał mi niespodziewanie.
- To Ślizgon, wróg. A do tego przyjaźni się z tą tlenioną fretką- stwierdził już nieco wkurzony.
- George, wiem że twoja nienawiść do Davida się pogłębiła, przez to że Angelina oberwała tłuczkiem od niego na ostatnim meczu quidditcha i spędziła dwa tygodnie w skrzydle szpitalnym, ale nie musisz tak się wściekać.- stwierdziłam spokojnie.
- Przecież on go posłał w jej stronę!- rudy krzyknął.
- Stary, uspokój się- usłyszałam Freda, ale jego brat nie zwrócił na to uwagi.
- Na tym polega jego pozycja w tej grze, a poza tym zaraz potem, odbiłeś tłuczka w jego stronę. Dostał nim i spędził tyle samo czasu w śpiączce co twoja dziewczyna, ale czy miałam do ciebie o to pretensje? Nie?! Bo tak zachowują się przyjaciele.- sama teraz krzyknęłam, nakładając specjalny nacisk na to ostatnie słowo.
- Przestańcie się kłócić!- krzyknęła Hermiona- Nie jesteście sami. 
- Nie dobra... wiecie co?! Mam dosyć tej głupiej dyskusji.- uspokoiłam się lekko, po czym wstałam i już chciałam wychodzić, ale Fred złapał mnie za rękę.
- Rachel, zostań. Zaraz się to wyjaśni- zrobił proszącą minę. 
Przez chwilę biłam się z myślami, ale w końcu wyrwałam moją rękę.- Wiedziałam, że tak zareagujecie...sami nie jesteście lepsi.. traktujecie ich jak śmieci. Przez tę waszą ciągłą kłótnię, nie zauważacie, że nie każdy Ślizgon jest wredny, tak samo jak nie każdy Gryfon jest w porządku.- Wycedziłam przez zęby i z łzami w oczach wybiegłam z wielkiej sali, zostawiając przy tym moich speszonych "przyjaciół".

Biegłam i biegłam, aż w końcu wpadłam na jakiegoś chłopaka, to był chyba Puchon. Zdążyłam go tylko przeprosić i ruszyłam dalej. Dotarłam do pokoju wspólnego Ravenclawu, odpowiedziałam na pytanie. Wbiegłam do niego, na szczęście był pusty. Rzuciłam się na fotel, przykryłam się kocem i wybuchnęłam płaczem.



- Jak oni mogli, czy aż tak nienawidzą Ślizgonów?!- zapytałam sama siebie. Nie każdy z nich to zdradziecka żmija. Jak to możliwe, że obie strony nie mogą tego zrozumieć.
Głowiłam się nad tym dosyć długo, po czym zasnęłam...

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 1 "To nie Twój dom świadczy o Twoim charakterze"



Znowu ten ból, znowu to zaklęcie mnie dosięgnęło, tylko tym razem rzucane przez innego czarodzieja o wiele potężniejszego niż poprzednik i bardziej znienawidzonego.
-I co? Nędzna szlamo, jesteś tak samo bezużyteczna jak twoi rodzice mugole.- usłyszałam zimny głos Voldemorta- Zginiesz ty i twoi przyjaciele, wraz z samym cudownym chłopcem na czele. A ty? nic nie zrobisz. Nie jesteś już żadnym zagrożeniem.
Na wspomnienie o jej przyjaciołach jedna, jedyna samotna łza pociekła mi po policzku, a rozmazany obraz przyjaciół pojawił się w mojej głowie
Pamiętałam jak pierwszy raz rozmawiałam z Wybrańcem, wydawał się bardzo miłym chłopcem skrzywdzonym przez los, jednakże zawsze starał się uśmiechał i istotnie, robił to póki Czarny Pan nie powrócił. Zawsze podziwiałam jego Gryfońską odwagę. Ja, jako Krukonka mogłam tylko pomarzyć o takiej. Jednak zawsze słyszałam:
- To nie twój dom świadczy o twoim charakterze, tylko o jego części.- odparł Harry
- Często tak jest, że jako dzieci nie mamy jeszcze w pełni wykształconego charakteru- dodała Hermiona.
Wtedy pomyślałam, że coś w tym jest. Bo inaczej brązowowłosa nie należałaby do Gryffindoru tylko do Ravenclawu, biorąc pod uwagę to, że jest najlepszą uczennicą w szkole.
Była to moja ostatnia myśl, przed tym jak dosięgło mnie zaklęcie Avada Kedavra.


Obudziłam się z ogromnym krzykiem, który postawił na nogi połowę skrzydła szpitalnego. Niemal natychmiast podbiegła do mnie pani Pomfrey, coś do mnie mrucząc. Jednak nie usłyszałam nic co do mnie powiedziała. Nadal byłam sztywna ze strachu, z jednej strony, jeśli spotkanie Voldemorta w śnie, sprawił iż tak się przeraziłam, to co by było gdybym spotkała go na żywo. Ale nie, skarciłam się w myślach, Nie wolno mi tak myśleć: "To nie twój dom świadczy o twoim charakterze"- przypomniałam sobie słowa Pottera.
- Muszę zobaczyć się z przyjaciółmi- zwróciłam się do pielęgniarki.
- Kochanie, nie masz siły aby wstać z łóżka. Nikt by nie miał gdyby oberwał dwa razy z Cruciatusa. Powinnaś się cieszyć, że żyjesz. Mało komu to się udaje.
- Ale ja muszę, to naprawdę ważne.
Po tych słowach próbowałam wstać na nogi, jednak bez skutku. Upadłam na zimną podłogę, nabawiając się przy tym kolejnych sinaków.
- No widzisz, mówiłam.- odparła pielęgniarka podnosząc mnie.- Połóż się, wypij to a jutro poczujesz się o wiele lepiej.
Nie chciałam czekać do jutra, ale nie miałam wyjścia. Jestem taka słaba. Postanowiłam się przespać, więc próbowałam odwrócić się na drugi bok, co sprawiło mi wielką trudność. Nadal czułam skutki zaklęcia niewybaczalnego, ale moje usilne próby zaśnięcia doczekały się w końcu finiszu, a ja wtuliłam się w poduszkę i tym samym odleciałam w objęcia Morfeusza.



Następnego dnia wstałam z łóżka bez problemu, podziękowałam losowi za taką ulgę i szybko ruszyłam w stronę wielkiej sali, mając nadzieję że spotkam tam Harry'ego Pottera. Istotnie nie myliłam się. Siedział tam razem z Ronem i zajadali się nowymi wynalazkami bliźniaków.
- Oj, oni zawsze coś wymyślą- szepnęłam do siebie, kiwiąc pogardliwie głową.
Nigdy nie lubiłam takiego typu rozwiązań ale z czasem zaczęło mnie to nawet śmieszyć.
-Rachel!- usłyszałam głos Hermiony za sobą- Wszystko gra? Jak się czujesz? Pani Pomfrey powiedziała, że otrzymałaś dwa razy z Crutiatusa. To okropne, dobrze że nic ci się nie stało.- ciągnęła.
-Hermiono, wszystko gra, magiczne napoje naprawdę potrafią czynić cuda- odpowiedziałam po czym z lekkim uśmiechem, mrugnęłam do niej.
-Chodź tu do mnie.- przytuliła mnie
Od razu zrobiło mi się cieplej. Przypomniałam sobie jednak o jednym pytaniu, które mnie nurtowało przez cały wieczór.
- Kto jest moim tajemniczym wybawicielem?- Zaśmiałam się.
- Fred- odpowiedziała pośpiesznie.
- Fred?- powtórzyłam, otwierając oczy ze zdziwienia.- Co on tam robił?
- Nie mam pojęcia, ale razem z Georgiem, często wymykają się w nocy.- odparła, kręcąc teatralnie oczami.- Och naprawdę zachowują się czasami jak duże dzieci.- dodała.
- W każdym razie, nieważne, i tak muszę mu później podziękować. Na razie chcę porozmawiać z Harrym, o tym, czego się dowiedziałam..
- To chodź- odpowiedziała Hermiona po czym złapała mnie za ramię i pociągnęła w stronę przyjaciół. Gdy dotarłyśmy, zgodnie z moim przypuszczeniem, zaczęły się pytania na które nie potrafiłam odpowiedzieć.
-Rachel, co się stało? Dlaczego włóczyłaś się po wrzeszczącej chacie o tak późnej porze?- zapytał Harry, odkładając widelec na miejsce.
- Przecież to niebezpieczne.- dodał Ron.- Mogło ci się coś stać.
- Ronaldzie... przecież jej się coś właśnie stało- odpowiedziała sucho Hermiona.
- Ale nie zginęła...- rzucił Weasley.
Od razu pomyślałam, że musieli się po raz kolejny pokłócić.
- Harry... Nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie. Nie wiedziałam gdzie idę, tak jakbym była pod działaniem zaklęcia Imperiusa. - odzyskałam wreszcie głos.
- Imperiusa, ale jakim cudem? Ktoś musiałby go rzucić na ciebie z bardzo bliskiej odległości, to by oznaczało, że któryś uczeń, chce cię skrzywdzić.- stwierdziła Hermiona.
-No naprawdę nie wiem, ale nie o to chodzi. Chcę powiedzieć, że widziałam tam Sami-Wiecie-Kogo, rozmawiał z Glizdogonem.
- Co?- odparł przerażony Ron.- I to on Cię tak urządził?
- Nie, od razu uciekłam w przeciwną stronę. Chodzi o to, że Voldemort szuka jakiejś dziewczyny. Podejrzewam, że właśnie chodzi ona do Hogwartu.- poinformowałam zdziwionych przyjaciół.
- Usłyszałaś coś więcej? Wiesz kim ona jest?- zapytał zaciekawiony Harry
- Niestety od razu uciekłam, ale dopadł mnie Lucjusz Malfoy. To on... te zaklęcia to jego sprawka.- zacisnęłam ręce w pięści.
- No to ładnie, co teraz?- Ron wydawał się wstrząśnięty tym co usłyszał.
- Teraz to Rachel musi odpocząć- stwierdziła z troską Hermiona, po czym zwróciła się w moją stronę.- Powinnaś odpocząć, zjedz coś i wróć do dormitorium.
-Nie, nie jestem głodna. Może od razu pójdę się położyć.- powiedziałam i oddaliłam się z Wielkiej sali. Po drodze spotkałam Draco Malfoy'a, patrzącego się na mnie z kpiącym uśmieszkiem.
- No proszę szlama jednak przeżyła, a już miałem nadzieję że szkoła zrobi się czystsza.- zwrócił się do mnie, po czym wybuchnął śmiechem.
- Odczep się Malfoy. Wolę być szlamą niż rozpuszczonym dzieciakiem, który bez swojego ojczulka śmierciożercy nie potrafi przeżyć dnia- odparłam zdenerwowana.
Malfoy przez chwilę patrzył się na mnie potem tylko zrobił ten swój grymas i powiedział:
- Widocznie za słabo oderwałaś od niego, ale to jeszcze nie koniec, zapamiętaj.
Po czym odszedł. Stałam jak wryta, on wie. Zrobiło mi się słabo i o mało nie zemdlałam, gdyby ktoś z tyłu nie złapał mnie, ratując tym samym moją godność.
- Czemu zawsze trzeba cię pilnować?- zażartował Fred podtrzymując moje plecy.
- Fred! Jak się cieszę, że cię widzę.- powiedziałam z uśmiechem.
- A ja się cieszę, że żyjesz, ale nie rób więcej takich głupot. Bo kiedyś się zdążę Cię uratować.- mrugnął do mnie.- Wagarowanie po Hogsmeade nie jest już takie proste jak na początku.- zaśmiał się, puszczając mi oczko.
- Postaram się. Bardzo ci dziękuję- odparłam po czym ruszyłam w stronę drzwi.
- Szkoda by było takiej ładnej Krukonki- zawołał do mnie.
Odpowiedziałam mu tylko ciepłym uśmiechem.



Po czym odeszłam w stronę dormitorium, zastanawiając się, jakim cudem Draco wiedział o swoim ojcu. Dotarłam do wielkich i starych drewnianych drzwi, po czym padła zagadka:
- "Biegną za Tobą. Nie możesz ich złapać. Są ciemni, Bez słońca byliby niczym...
O kim mowa?"
Zupełnie zapomniałam, że aby wejść do dormitorium, trzeba odpowiedzieć na zagadkę. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie słuchałam. Chciałam poprosić o powtórzenie jej, ale zanim to zrobiłam usłyszałam rozmarzony głos:
- Cienie.- odparła pociesznie Luna.
- Gratulacje rozsądku.- usłyszałyśmy głos, a drzwi otworzyły się na oścież.
- Idziesz Rachel? Czy zamierzasz tu stać i narazić się na atak gnębiwtrysków.- odezwała się Lovegood i weszła do środka, a ja zaraz za nią.

sobota, 22 sierpnia 2015

Prolog



Szłam nocą do... a, właściwie nie wiem dokąd. Jakaś magiczna siła której nie potrafiłam się oprzeć kazała mi wyjść z łóżka o tak późnej porze i włóczyć się bez celu po zimnych, rozpadających się korytarzach.
Wszędzie było ciemno, tylko gdzieniegdzie zauważyłam ledwo widoczne światło księżyca padające z okien.Wyciągnęłam różdżkę-  Lumos - mruknęłam pod nosem i zobaczyłam bardzo jasne światło wydobywające się z niej. Uśmiechnęłam się do siebie, po czym luźnym krokiem pomknęłam naprzód. Nie wiem za bardzo ile już tak chodziłam z 20 może 30 minut. Nie zwalniałam tępa mimo tego. Miałam wrażenie, że znam to miejsce od bardzo dawna, a prawda była taka, że pierwszy raz widziałam je na oczy.
Świat dawno spowił mrok i bynajmniej nie za sprawą nocy, tylko ponownego zbudzenia się zła w najczystszej postaci. O kim mowa? Oczywiście o Czarnym Panu a'la Lord Voldemort. Wspomnienie tego imienia wzbudziło we mnie niepokój oraz niepohamowane zaciekawienie tym jak niegdyś chłopiec o niepozornym imieniu Tom, mógł stać się głównym antagonistą dzisiejszych czasów. Z pewnego rodzaju zamyślenia wyrwał mnie cichy łoskot dochodzący gdzieś zza korytarza. Zatrzymałam się na chwilę i zaczęłam wyobrażać sobie przeróżne zagrożenia które mogą na mnie czyhać za rogiem. Pomimo moich obaw udałam się w stronę tego dziwnego dźwięku, uprzednio przypominając sobie coraz to nowsze zaklęcia obronne.
- Glizdogonie, jesteś pewien że to ona?
- Oczywiście Panie, obserwowałem ją od sześciu lat. Wszystko na to wskazuje, a najbardziej ten kawałek papieru- odpowiedział niski mężczyzna o szczurzym wyglądzie po czym wyjął z kieszeni list i podał komuś siedzącemu na czarnym krześle.
Przybliżyłam się i dostrzegłam przeraźliwie biały kolor skóry. Już wtedy wiedziałam z kim mam do czynienia. Zaczęłam biec w stronę wyjścia, jedynie co usłyszałam to oddalający się głos Sami-Wiecie-Kogo.
- Doskonale Glizdogonie, już nam nie ucieknie...
Biegłam przez cały czas zastanawiając się o kogo chodziło Czarnemu Panu i dlaczego tak się ucieszył, musiała wszystkim powiedzieć Gwardii Dumbledore'a.. to nie mogło czekać.
Nagle drogę zaszedł mi mężczyzna o długich blond włosach opadających bezwiednie na ciało. Był to Lucjusz Malfoy trzymający w ręce różdżkę
- No kogo my tu mamy, mamusia nie uczyła że nie wolno podsłuchiwać?- zapytał z kpiącym uśmieszkiem..
- Expelliarmus- zawołałam- nie mając ochoty odpowiadać
Niestety śmierciożerca odbił moje zaklęcie. Zaklęłam pod nosem
- Bardzo ładnie, teraz moja kolej- Crucio!
Zobaczyłam jedynie czerwone światło po czym upadłam na ziemię. Poczułam okropny ból spowodowany falą paraliżującej energii. Krzyczałam, błagałam aby przestał.
- Takie to słabe, takie naiwne- zakpił Lucjusz po czym po raz kolejny wymierzył we mnie Cruciatusa, ale o wiele silniejszego niż wcześniej.
Nie miałam już sił by błagać. Czułam jak powoli tracę przytomność o ile nie umieram.
- Drętwota- Krzyknął ktoś za nami. I wtedy ból ustał a ja czułam jak powoli ulatuje ze mnie życie.
- Nic ci się nie stało?- Zapytał ten sam głos który powalił śmierciożercę i tym samym uratował mi życie- Trzeba cię zaprowadzić do skrzydła szpitalnego.
Miałam wrażenie jakbym znała ten głos, ale za bardzo nie miałam siły by się nad tym zastanawiać.
Jedyne co zobaczyłam przed utratą przytomności to jak przez mgłę, wielką burzę rudych włosów.
I zemdlałam...



Prolog krótki, zdaję sobie z tego sprawę, ale obiecuję że rozdziały będą dłuższe. To moje pierwsze opowiadanie więc proszę o wyrozumiałość, ale w razie czego można mi wytknąć błędy ;) więc śmiało. 
Szablon wykonany przez Melody