Music

piątek, 9 czerwca 2017

Rozdzał 49 "To dlaczego, skoro miałaś okazję, nie oddałaś jej w ich ręce?"


David

"Jeszcze chwilka, jeszcze kawałek, kilka kilometrów"- powtarzałem sobie te formułkę w myślach od jakichś dwóch godzin. Szedłem za Farrah, próbując zrozumieć jej tok rozumowania.
- Farr! Ej Farr!- zawołałem.
- Co?- odparła idąc przed siebie.
- Mam dwie sprawy...
- Mianowice?- stanęła w miejscu i odwróciła się w moją stronę.
Też przystanąłem.
- Raz: Dokąd idziemy? Dwa: Czemu się po prostu nie przeteleportujemy jak cywilizowani czarodzieje?- skrzyżowałem ręce na piersi.
- Raz: Idziemy gdzieś, gdzie moja siostrzyczka nas nie znajdzie. Dwa: To zbyt ryzykowne.- odpowiedziała niemal od razu po czym ruszyła dalej przez siebie.
- A co jest ryzykownego w teleporcie!?- spytałem.
- Idziesz!?- skwitowała.
Pokiwałem głową z dezaprobatą i pobiegłem za nią. Farrah w złości może być naprawdę szybka.
- Dlaczego nie mówiłaś, że masz siostrę bliźniaczkę? Do tego płatną zabójczynię?- nie dawałem za wygraną. Puchonka skrywała w sobie zbyt wiele tajemnic. Za bardzo mnie to zintrygowało.- Farr!
- To tylko i wyłącznie moja sprawa.- odparła zimno.
- Jak w takim wypadku mam ci zaufać? Skoro nie znam prawdy.- próbowałem złapać oddech.
Dziewczyna milczała, nie odpowiadała na pytania i dzielnie szła przed siebie. Nie znosiłem, gdy ktoś mnie ignorował, dlatego przybliżyłem się na odpowiednią odległość i odruchowo chwyciłem aurorkę za rękę tak aby powstrzymać ją od pójścia dalej.
- No jak?- powtórzyłem, nadal nie puszczając jej dłoni.
Dziewczyna przez chwilę jeszcze patrzyła przed siebie, ale się nie ruszyła. Później odwróciła się w moją stronę.
- Ty i tak mi nie ufasz.- odparła poważnie, ale nie wyrwała się z mojego uścisku.
- Chciałbym ci zaufać naprawdę... ale muszę wiedzieć. Ty masz dostęp do moich myśli, ale ja nie.- odparłem z lekkim uśmiechem.- Więc jak będzie?- dodałem sugestywnie poruszając głową.




- Dobrze, ale nie tutaj.- skruszyła się.- To nie jest przyjemne, dlatego wolałabym żeby nikt nas nie podsłuchiwał.
Teraz już nie miałem wątpliwości. Wzrok dziewczyny mówił sam za siebie, dlatego czym prędzej poszedłem za nią.
Nie minęło pół godziny jak dotarliśmy do małej drewnianej chatki. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak opuszczona. Nie wiedziałem jaki Farrah miała powód do tego, aby tu skręcić, ale dzielnie szedłem za nią co rusz rozglądając się po opustoszałym polu uprawnym, na którym swojego czasu musiało rosnąć bardzo wile roślin.
Dziewczyna również się rozglądała, ale zazwyczaj robiła to patrząc za siebie i unikając mojego wzroku. Chwilę później weszliśmy do środka. Miałem mieszane uczucia co do tego, ale a końcu zrozumiałem, dlaczego Farrah wybrała akurat o miejsce.
Po wejściu do środka, pomieszczenie automatycznie zamieniło się w dosyć pokaźną kafejkę. Przez chwilę nie wiedziałem jak mogło się to zdarzyć, ale później zrozumiałem, że to jedno z tych miejsc przeznaczonych do spotkań dla czarodziejów.
- Kafejka czarodziejów. Praktycznie niewidoczna na mugoli.- wyjaśniła pośpiesznie.
- Zorientowałem się.- odparłem obojętnie, patrząc na tłumy czarodziejów wesoło rozmawiających ze sobą, w większości pijących jakiś dziwny pomarańczowy nektar i używających różnorakich czarów.
W końcu znaleźliśmy pusty kąt, gdzie niemal od razu usiadłem.
- Nie rozgaszczaj się.- zganiła mnie.- I tak za chwilę musimy ruszać w drogę.
- Farr, wyluzuj. Chodziliśmy od kilku godzin, a twoja siostra nawet nie wie, że nas spotkała.- wyjaśniłem lekko.- Poza tym nogi mnie bolą.
- Czyżbyś dorobił się Arystokratycznych odcisków na palcach?- zapytała złośliwie.
- Daruj sobie takie komentarze. Usiądź na spokojnie, bo ja nigdzie dalej nie zajdę.
Dziewczyna aktorsko wzruszyła ramionami, po czym zdjęła kurtkę i usiała na miejscu naprzeciwko mnie. Tak, że mogłem na spokojnie spojrzeć jej w oczy.
- O Panna Whitman.- Obok nas pojawił się elegancko ubrany, lekko podstrzały już kelner.- Dawno Pani u nas nie było.- Mężczyzna miał Hiszpański akcent, ale bardzo dobrze radził sobie z naszym językiem.
 - Miałam ostatnio bardzo dużo zajęć.- odparła łagodnie, lekko uśmiechając się do mężczyzny.
Uniosłem brew. Dla mnie nie potrafiła się tak uśmiechać. Nie rozumiałem dlaczego...
- Ale smak się nie zmienił jak sądzę.- mrugnął do niej.- To co zwykle?
- Oczywiście.
- A dla Pana.- kelner zwrócił się teraz do mnie.
- To samo...- odparłem na odczepne.
W prawdzie nie wiedziałem co zmówiłem, ale teraz nie chciałem się nad tym zastanawiać.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko łagodnie, po czym ukłonił się i odszedł w stronę drewnianego barku.
- Teraz powiedz mi o co biega.- przybliżyłem twarz do dziewczyny, a ramiona oparłem o blat stolika.
Dziewczyna wzięła oddech po czym spojrzała mi prosto w oczy.
- Dawno temu, zanim ja i moja siostra otrzymałyśmy list w Hogwartu byłyśmy nierozłączne. Chodziłyśmy wszędzie razem, bawiłyśmy się tymi samymi zabawkami. Byłyśmy jak cienie, jak na bliźniaczki przypadło. Mimo różnic charakterów, zawsze odnajdywałyśmy wspólny język. Gdy jedna wpadała w kłopoty, druga ją ratowała. Nasi rodzice- czarodzieje, wkładali dużo pracy w to, abyśmy wyszły na ludzi. Uczyli nas najprostszych zaklęć w teorii, nawet wówczas, kiedy nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego czego tak naprawdę nas uczono. Myślałyśmy, że to normalne. Dlatego też później, zdolnościami zawsze odstawałyśmy od rówieśników. Przynajmniej moja siostra. Uczyła się wszystkiego szybciej. Rodzice pokładali w niej wielkie nadzieje. Ja spędziłam dzieciństwo na dorównywaniu jej. Ale prawda jest taka, że nawet teraz jest potężniejsza ode mnie.
Przy ceremonii koronacji, ja trafiłam do Hufflepuffu, a moja siostra do Ravenclawu. Na początku bardzo cierpiałyśmy z tego powodu, że nas rozdzielono, ale z czasem poczucie goryczy ustawało.
Wraz z upływem lat, widywałyśmy się coraz rzadziej. Praktycznie tylko na zajęciach. Ja miałam swoich przyjaciół, a ona przez swoją ambicję traciła jednego po drugim. Od każdego starała się być lepsza, bo to wyniosła z domu, a ja no cóż, nie zwracałam uwagi na to kto jaką ma moc, skupiałam się na przyjaciołach. Pomocy im...
- Skąd ja to znam.- przerwałem jej.
- Wiem, że doskonale to rozumiesz.- odparła.
Dałbym głowę, że w tym momencie jej kąciki ust lekko się uniosły.
 - Państwa zamówienie.- przy stoliku po raz kolejny pojawił się kelner.- Sok z granatu, manuki z dodatkiem mięty.
- Gracias.- uśmiechnęła się do niego.
- De nada- odparł, po czym odszedł.
- ... Wkrótce moja siostra zaczęła zazdrościć mi przyjaciół. Nie rozumiałam dlaczego, skoro ja zawsze zazdrościłam jej zdolności. Kłóciła się ze mną, próbowała na wszelkie sposoby obrzydzić mi ich, skłócić nas, a jej charakterek tylko jej w tym pomagał. Jednak siostra nie osiągnęła celu. Na szóstym roku została sama. Po skończeniu Hogwartu, dzięki naszym wynikom z Owutemów, dostałyśmy propozycję współpracy z Ministerstwem jako aurorki. Ucieszyłyśmy się... przynajmniej to nas wtedy połączyło. Musiałyśmy tylko przejść kilka testów... siostra była niemal przekonana, że zostanie przyjęta. Ja nie, Sarah była bardziej uzdolniona i to jej- mimo urazów z Hogwartu, życzyłam powodzenia. Cóż... testy skończyły się. Mnie się udało przejść je pozytywnie, ale moja siostra poległa. Zdziwiłam się... ale później dowiedziałam się, że została odrzucona z powodu braku umiejętności współpracy. Później zniknęła...-  Farrah spojrzała smutno na podłogę.- Pół roku później dowiedziałam się, że aurorzy z całego kraju jej szukają za zabójstwa. Zabójstwa dwóch moich najlepszych przyjaciółek z Hogwartu... mści się teraz. Sądzi, że zabrałam jej szansę.
- Najwyraźniej zabijanie musiało jej się spodobać.- odparłem cicho, pierwszy raz od tak dawna współczułem dziewczynie. Odnajdywałem w tym nawet podobieństwa do mnie i Stelli.
- Dowiedziała się, że można na tym sporo zarobić. Teraz zabija na potęgę... co rusz spływają do Ministerstwa informacje o tym, że ktoś padł jej ofiarą.
Pogładziłem dziewczynę po ramieniu. Z jednej strony ucieszyłem się, że potrafi być delikatna, a drugiej żałowałem, że akurat w takiej sytuacji. Chyba wolałbym, żeby ignorowała mnie jak wcześniej.
- Ale skoro aurorzy jej szukają. To dlaczego, skoro miałaś okazję, nie oddałaś jej w ich ręce?- spytałem zaciekawiony.
- A ty co? Skoro wiedziałeś, że twoja siostra służy Czarnemu Panu, nie wydałeś jej w ręce aurorów?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Spojrzałem na nią. Miała rację... nie potrafiłbym.

Rachel


- Jak to zapominasz?- Hermiona wydawała się bardziej przestraszona ode mnie.
- Hermiono, nie wiem. Pojęcia przecież nie mam...- pokiwałam głową.- Może po prostu stres zatkał mi usta.
- Miejmy nadzieję, Rachel... Bez twoich zeznań, Stella nigdy nie odpowie za to co ci zrobiła.
- Nie strasz jej Hermiono.- odparł ze spokojem Harry.
- Wcale jej nie straszę Harry.- odpowiedziała z wyrzutem Hermiona.- Boję się tylko, że w takim wypadku nikt nie może być bezpieczny.
- Hermiona ma rację.- wtrącił Ron.- Jeszcze te jej sztuczki z wszystkimi eliksirami...
Nikt się nie odezwał. Przenosiłam wzrok raz z Harry'ego, na Hermionę, poprzez Rona i na odwrót. Ostatnimi czasy nikt z nas nie wiedział jak ma się zachować w sytuacji wymagającej ratowania czyjegoś życia. W tle słychać było tylko radio. I nie, nie były to radosne piosenki świąteczne, czy też życzenia przekazywane sobie poprzez radiofonię, tylko kolejne informacje o katastrofach spowodowanych przez działalność Czarnego Pana, czy też jego popleczników. Tym razem na pierwszy ogień poszedł Paryż, ponoć łuk triumfalny został doszczętnie zniszczony...
Marazm tej sytuacji polegał na bezsilności wobec cierpienia innych. I wobec siebie.
Tym razem mój wzrok zatrzymał się na Harrym. Wybraniec wsłuchiwał się dokładnie w głosy i z nieukrytym żalem zaciskał mocno usta.
- Więc bał bożonarodzeniowy.- Przerwałam ciszę.- Wybieracie się może?
Gryfoni spojrzeli po sobie, a potem na mnie. Może i ten temat był kompletnie wyrwany z kontekstu, ale nic mądrzejszego nie przychodziło mi wtedy do głowy.
- Po ostatnich wydarzeniach, nie wiem czy byłby to najlepszy pomysł. Prawda chłopaki?- Hermiona zwróciła się do przyjaciół, na co tamci tylko spojrzeli głupio na ścianę. 
Uśmiechnęłam się lekko, doskonale wiedziałam, że obydwoje pozapraszali już partnerki na bal. Harry obiecał, że wybierze się z Ginny, a Ron w końcu uległ pod namowami Lavender i postanowił z nią pójść.
- No oczywiście.- prychnęła Hermiona z żalem, uświadamiając sobie, że decyzja padła poza jej dyżurką.


David


Basen?
Nie mogłem uwierzyć, że Farrah, na jedno w "najbezpieczniejszych miejsc na ziemi" wybrała zwyczajny mugolski basen. 
- Nie chciałbym być uciążliwy, czy coś, ale dlaczego basen?- spytałem patrząc z dezaprobatą na duży, podświetlany szyld z napisem "Rekinek".
Czy ona zwariowała?
- Najciemniej jest zawsze pod latarnią.- odparła z lekkim uśmiechem i ruszyła przed siebie. 
Spojrzałem tylko na nią, od kiedy Farr opowiedziała mi historię swojego życia, zachowuje się jakby inaczej? Jakby milej...?
Kierowany tą myślą, niemal od razu ruszyłem za nią. Przeszliśmy przez duże szklane drzwi, przy czym wcale nie zatrzymaliśmy się na recepcji, tak jak myslałem na samym początku. Nawet kobieta siedząca za niewielkim drewnianym biurkiem, przypominającym nieco kształtem druzgotki nie zareagowała na naszą wizytę.
Weszliśmy po krętych schodach, a chwilę później znaleźliśmy się w pomieszczeniu gdzie znajdowało się kilkanaście szafek, ułożonych w rzędzie. Udaliśmy się na sam koniec i zatrzymaliśmy się przy jednej z ostatnich. Próbowałem się dopatrzyć w niej jakiejś różnicy, ponieważ było to pewne, że stoją za tym jakieś magiczne sztuczki, ale nic nie znalazłem.
Farrah również przez chwilę wahała się nad czymś, lecz później wyciągnęła różdzkę i jej końcem narysowała jakiś wzór na niej.
Już chciałem zapytać, dlaczego macha nią przy mugolach, ale nagle szafka otworzyła się sama z siebie.
- Spokojnie wężu.- odparła łagodnie aurorka, widząc moje zdziwienie po czym weszła do środka i w mgnieniu oka zniknęła.
Przetarłem oczy z niedowierzania. Wprawdzie nie wiem dlaczego to zrobiłem, ponieważ jako czystokrwisty czarodziej takie rzeczy powinny być na porządku dziennym...
Cóż, chyba za długo funkcjonowałem poza Hogwartem...
- Farr, jesteś tam?- spytałem wsadzając głowę do środka, chociaż czułem się jak idiota.
Odpowiedziała mi cisza.
- Jeśli to jest jakiś żart, to naprawdę nieśmieszny.- dodałem.
- Zrób to co ja Davidzie.- odpowiedziała mi aurorka.
- Mam wejść do szafki?- spytałem już z góry znając odpowiedź i wsadzając jedną nogę do niej.- To jest bezsens... Dobra jednak nie.- dodałem zauważając, że w przeciągu sekundy znalazłem się na początku ciemnego tunelu, oświetlanego przez kilka pochodni zawieszonych w równych odstępach od siebie.
- Nie mów, że jesteś zdziwiony?- spytała dziewczyna stojąc przede mną.
- Wcaaale.- przeciągnąłem.
Farrah zaśmiała się delikatnie, ale od razu spoważniała.
- Nie wiem czy robię dobrze, że cię tutaj przyprowadziłam, dlatego siedź cicho i staraj się nie wychylać na tyle ile to jest możliwe. Jasne?
- Oczywiście.- prychnąłem z powagą.
Farrah tylko pokiwała głową i ruszyła przed siebie.
Nie minęła minuta, gdy przeszliśmy przez korytarz, a moim oczom ukazały się wrota w kolorze zgniłej zieleni. W ust Whitman padło dziwne hasło, którego nie byłem w stanie dosłyszeć, ale coś mi podpowiadało, że nie powinienem wnikać w ten temat. 
Chwilę później drzwi otworzyły się, a gdy przez nie przeszliśmy do moich uszu doszło kilkanaście głosów, które od razu ucichły.
Kilkadziesiąt spojrzeń skierowało się w naszą stronę. Poczułem się niepewnie i szczerze mówiąc już układałem sobie w głowie plan ucieczki.
Nagle zza ciemności wyłoniła się wysoka, muskularna postać mężczyzny.
Na oko mógł mieć co najmniej 35 lat, a wnosząc po ilościach blizn i ran, głównie na rękach, domyśliłem się, że miał za sobą niejedną walkę.
- Panno Whitman.- mężczyzna ukłonił się szarmancko, co nieco kłóciło się z jego wizerunkiem.- Cieszę się, że Pani do nas wróciła.- uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała tym samym.
- Panie Thyne. Jak zwykle szarmancki.- odpowiedziała, a w tym momencie, mężczyzna cmoknął jej dłoń.
Nie zrozumiałem dlaczego, ale zaniepokoiłem się tą sytuacją, jednak nie miałem czasu, aby się nad tym zastanowić, ponieważ usłyszałem bardzo niski i donośny głos.
- Panno Whitman, wydawało mi się, że zrozumiała Pani zasadę, iż nikt poza naszym kręgiem nie powinien się znaleźć w tym pomieszczeniu. Nawet Pani, ani tym bardziej on.- Dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany w czerń podszedł do nas.
Nie rozumiałem nic, z tego wszystkiego. 
- Zrozumiałam, ale...
- Tak?- spojrzał na nią wnikliwie.
- Jest kolejną ofiarą mojej siostry. Udaremniłam jedną próbę, ale dłużej sama nie dam rady ukrywać go przed nią.- odparła łagodnie, a po pomieszczeniu rozległy się ciche szepty.- Dobrze wiecie, jakie możliwości ma Sarah... proszę.- odrzekła niepewnie prawie jak mała dziewczynka.
- Chcesz abyśmy ci pomogli?- mężczyzna wydawał się zaintrygowany.
Farrah przygryzła wargi.
- Może się przydać...- odparła cicho. 
Mężczyzna spojrzał po swoim kompanie po fachu, a potem przeniósł wzrok na mnie.
- Odpowiadasz za jego czyny.- zwrócił się do aurorki, a ta przytaknęła.- Przynieście im coś do jedzenia.- odparł po chwili namysłu i odszedł.



Poczułam się obco.
Właśnie przekroczyłam progi Hogwartu. Rozglądałam się dookoła. Ta sama sala tylko przystrojona świątecznymi ozdobami. W powietrzu nadal unosiła się atmosfera Bożego Narodzenia. 
Na korytarzach rozradowani uczniowie, rozprawiali o nadchodzącym balu noworocznym. Sądziłam, że po ostatniej tego rodzaju imprezie, dyrekcja nie zgodzi się na kontynuowanie tej tradycji. Tym bardziej, że sprawczyni śmierci Zachariasza, nadal żyje na wolności i świetnie się bawi. Apropo zabawy... ciekawe czy Ślizgonka wróci do Hogwartu. Nie chciałabym tego, a z drugiej zaś strony najchętniej spojrzałabym w jej oczy i pokazała, że tak łatwo się mnie nie pozbędzie.

Dotarłam w końcu do dormitorium. Byłam tam sama. Cho, Luny i Padmy jeszcze nie było. Nie wiedziałam czy wrócą do szkoły na bal. Ostatnimi czasy zaniedbałam trochę kontakty z współlokatorkami. Nie chciałam się usprawiedliwiać, ale wszystkie trzy muszą wiedzieć co mi się przydarzyło. Z resztą. Nie tylko one... najchętniej opowiedziałabym o sytuacji z porwaniem całej szkole, aby zemścić się na Stelli, chociażby w taki ślizgoński sposób.
No proszę, jednak coś mam z ojczulka.
No właśnie. Rodzice. Nie pogodziłam się jeszcze z nimi. Znaczy, rozmawialiśmy normalnie, ale nadal nie potrafiłam wybaczyć im tej "zdrady". Na szczęście Fred był ze mną. Przesiadywał w moim pokoju bardzo często. Już nawet George zaczął mieć pretensje o to, że jego brat zaniedbuje sklep. Rozmawiałam z nim na ten temat kilkakrotnie, ale za każdym razem słyszałam tylko, że chciałby się mną nacieszyć tak długo jak to możliwe. 
Imponowała mi ta jego stanowczość, ale co do częstości zbliżeń zaczynałam mieć już obiekcje. 
Po wypakowaniu rzeczy z kufra i ułożeniu ich na odpowiednie miejsce, ruszyłam do pokoju wspólnego. Po drodze mijałam spojrzenia uczniów skierowane w moją stronę, co prawda, nie wyglądałam najlepiej, ale nie był to powód do aż tak skrupulatnego wpatrywania się w moją osobę.
A może temat porwania już dawno obiegł szkole? 
Marzenia... pewnie Ministerstwo będzie chciało utajnić tą sprawę, aby nie wprowadzać niepotrzebnego chaosu. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Stella i tak wróci do Hogwartu.
Usiadłam przy pustym stole. O dziwo był nakryty różnymi potrawami, jako że poczułam zapach, od razu zrobiłam się głodna. 
Jeszcze raz przeleciałam wzrokiem po stołach, a uświadamiając sobie, że nikogo znajomego nie widzę, zaczęłam nakładać sobie sałatki.
W pewnym momencie usłyszałam jakieś dziwne pomruki z korytarza. Zaciekawiona dyskusją pobiegłam w tamtą stronę. Pierwsze kogo zobaczyłam to Draco rzucającego się po korytarzu i patrzącego na niego Blaise'a z nutką dezorientacji na twarzy. Korytarz był cały pusty, a ja postanowiłam się nie ujawniać dlatego schowałam się za filarem. 
W pewnym momencie Malfoy wyciągnął swoją różdżkę i w gniewie żywo nią porusza. Jego przyjaciel nie wiedział co miał zrobić, dlatego gestykulował dłońmi w geście uspokojenia chłopaka.
Niestety, nie byłam w stanie usłyszeć co tak rozgniewało Ślizgona, dlatego użyłam jedynego zaklęcia, które przychodziło mi do głowy, a którego nauczyłam się stosować dzięki Wielkiej księdze Czarów. Wypowiedziałam je cicho, a moje ucho w sekundzie zmieniło się w nietoperze, wyczuwające nawet najcichsze dźwięki.



- Stella, ta mała szmata zepsuła cały plan, a moim rodzicom oberwało się za nią.- usłyszałam w końcu.
- Uspokój się Malfoy.- ponaglał przyjaciela ślizgon.- On jej nie odpuści.
- Czy ty jesteś jakimś debilem, czy tylko takiego grasz?- spytał się Blondyn, czarnoskórego.- Nie wiesz jakie znajomości mają jej rodzice.- nadal żywo poruszał różdżką.- Takich, jakich nawet moi nie mają.
- Ale czemu się obruszasz?- pytając, Zabini założył ręce na piersi.- Twoim rodzicom obrywa się od zawsze...
- Coś ty powiedział?- blondyn szybko podbiegł do współlokatora i spojrzał na niego wzrokiem, którego nie powstydziłby się nawet bazyliszek.- Powtórz to jeszcze raz...- jego głos był bardzo zimny i wolny.
- Uspokój się Draco.- mruknął Ślizgon.- Przecież to nie twoje zadanie. Ty masz inne, to się na nim skup...
- Masz rację. Twoje... - odparł groźnie blondyn, przerywając Zabiniemu.
Przysunęłam dłoń do ust, aby przypadkowo nie wrzasnąć. Jak to zadanie Blaise'a? Jaki plan?
Serce zaczęło mi wariować na samą myśl.
- O nie nie, ja już się w to nie bawię. Męcz się z tym sam Malfoy.- powiedział ostro Zabini, po czym przygryzł lekko wargę i już chciał odejść, ale w ostatnim momencie chłopak złapał go mocno za ramię i przytrzymał w miejscu.
Uznałam, że musi to być już coś bardzo poważnego, ponieważ przez sześć lat nigdy nie słyszałam, żeby Blaise zwracał się do Draco w taki sposób... Tym bardziej po nazwisku.
- To nie zabawa Zabini.- skwitował ostro ślizgon.- To sprawa twojej dalszej egzystencji tutaj na świecie... szlama musi być żywa... reszta ruchów jest dozwolona...
Nie trzeba było mi nic więcej. Wzięłam nogi w zapas i cicho przemknęłam się wgłąb korytarza, oddalając się na jak najdalszą odleglość od miejsca dyskusji Ślizgonów.

Szablon wykonany przez Melody