Music

środa, 20 września 2017

Rozdział 51 "Harmonia nectere passus"

Cały świat czarodziejów wiedział już o śmierci wielkiego czarodzieja. Do Hogsmeade zjeżdżali się czarodzieje z różnych miejsc świata, aby oddać hołd zmarłemu. W związku z tłumami ludzi, były problemy z noclegami w magicznym miasteczku. Dzień po tragicznym wypadku, bliźniaczki Patil, przed śniadaniem zostały zabrane do domu. Seamus Finnigan zdecydowanie postawił się swojej matce, gdy przybyła, by zabrać go do domu. Po krótkiej dyskusji zgodziła się, aby pozostał w szkole do pogrzebu. Matka Seamusa udała się do Hogsmeade, lecz miała trudności ze znalezieniem noclegu, gdyż większość pokoi była już zajęta.
Mnie również rodzice sugerowali w liście, abym jak najszybciej opuściła Hogwart dla własnego bezpieczeństwa. Jednak zdecydowałam się zostać na pogrzebie Dumbledore'a, dlatego w te pędy odpisałam im jednym zwięzłym słowem "Nie", po czym zaklęciem spaliłam zawinięty w kulkę list na oczach Harry'ego, Rona i Hermiony.
Sądziłam, może i niesłusznie, że to w jakiś sposób pomoże mi się uporać z śmiercią staruszka, jednak i to nie pomogło.
Spojrzałam jeszcze na Harry'ego. Jego wzrok był skierowany w stronę błoni gdzie nazajutrz miała odbyć się ceremonia pogrzebowa.W tym samym czasie do Hogwartu przybył jasnoniebieski powóz wielkości domu, ciągnięty przez dwanaście olbrzymich, skrzydlatych koni, który wylądował na skraju Zakazanego Lasu. Z powozu wysiadła olbrzymia, ładna, czarnowłosa kobieta o oliwkowej cerze. Zaraz po wyjściu rzuciła się w ramiona Hagrida, była to oczywiście Olimpia Maxime. W Hogwarcie zamieszkała również delegacja wysokich urzędników Ministerstwa Magii, w tym sam minister.
Ja razem z trójką Gryfonów cały czas spędzaliśmy na dworze. Pogoda była cudowna, lecz i to nie zmyło niesmaku śmierci z ust. Cały czas wyobrażałam sobie co by się działo, gdyby Dumbledore nie umarł. Obstawiałabym, że wraz z Harrym próbowalibyśmy ustalić lokalizację kolejnego z horkruksów, oraz dowiedzieć się, kto zostawił list w lipnym medalionie Salazara Slytherina.
Wieczorem siedziałam w pokoju wspólnym Ravenclawu, wraz z Luną, która mglistym wzrokiem spoglądała w ścianę i co minutę obcierała kilka łez, które pociekło jej po twarzy.  
Chciałam jej pomóc, ale sama miałam problemy z uspokojeniem samej siebie.
Przez otwarte okno patrzyłam na ciemniejące już błonie, gdzie jutro pochowają Dumbledore'a.
Między myślami o pogrzebie zastanawiałam się kim mógłby być człowiek, który podpisał się jako R.A.B. Do tej pory, spośród znanych mi czarodziejów, mogłam wymienić tylko jednego o takich inicjałach, był to Rupert Axebanger Brookstanton, jednak jego życiorys nijak nie pasował mi do poszukiwanej nam osoby.

Następnego dnia wstałam wcześniej, ale móc spakować się. Pociąg miał odjeżdżać godzinę po pogrzebie, więc nie miałabym na to czasu. W wielkiej sali również panowały grobowe nastroje. Crabbe i Goyle rozmawiali zciszonymi głosami i wyglądali na osamotnionych. Nie było wśród nich, ani Malfoy'a, ani Blaise'a, ani tym bardziej Stelli. Krzesło dyrektora pośrodku sali zajęła McGonagall, Snape'a również nie było.
Nie dziwiłam się temu wszystkiemu. Wiedziałam, jak wyglądała śmierć profesora, jednak nikomu się nie przyznałam, nawet Harry'emu, z resztą Gryfon i tak by mnie nie słuchał. Był pogrążony w własnych myślach przez całą ucztę.
Po jakimś czasie McGonagall wstała i oznajmiła wszystkim, że czas udać się na błonia z opiekunami domów.
Wszyscy w ciszy powychodzili zza stołów i stanęli za swoimi ławkami. Na czele kolumny Ślizgonów szedł Slughorn; miał na sobie długą, szmaragdową szatę, haftowaną srebrem. Profesor Sprout, opiekunka Puchonów, jeszcze nigdy nie wyglądała tak schludnie jak w tym dniu. W sali wejściowej stała pani Pince z Filchem, oboje byli ubrani bardzo elegancko i schludnie
Trwał słoneczny letni dzień, nad jeziorem ustawiono w rzędach setki krzeseł, pozostawiając w środku szerokie przejście wiodące do marmurowego postumentu na przodzie. Połowa krzeseł była już zajęta. Większość ludzi była zupełnie nieznana, ale byli także tacy, których wszyscy dobrze już znali, w tym członkowie Zakonu Feniksa, rodzina Weasley, uczniowie Beauxbatons, pracownicy Dziurawego Kotła, członkowie zespołu Fatalne Jędze, właściciele sklepów na ulicy Pokątnej, słabo widoczne duchy oraz wielu innych gości.
Zajęłam miejsce z brzegu, tuż obok Freda, który na mój widok ciepło się uśmiechnął przez co zrobiło mi się odrobinę lepiej.
- Jak się czujesz księżniczko?- spytał troskliwie, odgarniając kosmyk włosów z mojego czoła.
- Pewnie jak wiekszość ludzi, którzy tutaj są.- mruknęłam.- Cieszę się, że jednak zdołaliście tutaj dotrzeć dzisiaj.
- To był nasz ulubiony belfer.- odparł, patrząc na marmurowy postument.- Często wyciągał mnie i George'a z kłopotów., gdy narozrabialiśmy.
Uśmiechnęłam się tylko lekko, obtarłam pojedynczą łzę z oka i mocno chwyciłam chłopaka za rękę.
Nagle rozległa się nieziemska muzyka, a wiele osób szukało jej źródła. Wydawało mi się, że był to chór trytonów śpiewający w dziwnym języku, ponieważ ich śpiew sprawił, że dostałam gęsiej skórki i poczułam towarzyszącą mu smutną atmosferę.
Przejściem między rzędami krzeseł kroczył Hagrid. Jego twarz błyszczała od łez, a w jego ramionach, owinięte fioletowym aksamitem iskrzącym się złotymi gwiazdkami spoczywało ciało Dumbledore'a, które następnie, gdy muzyka przestała grać, zostało złożone w postumencie.
W pierwszym rzędzie podniósł się z miejsca niski mężczyzna w czarnej szacie, z kępką włosów na głowie i stanął przed ciałem Dumbledore'a. Następnie mówił coś o szlachetności, intelektualności i wielkości serca Dumbledore'a. 
Po kilkunastu minutach ceremoniarz w czarnej szacie skończył przemawiać i powrócił na swoje miejsce. Chwilę później rozległy się krzyki przerażenia. Jasne płomienie wybuchły wokół ciała Dumbledore'a i postumentu, na którym było złożone. Podnosiły się coraz wyżej, aż przesłoniły ciało.
Zniknął marmurowy postument i spoczywające na nim ciało Dumbledore'a, zamiast nich wznosił się przed wszystkimi biały, marmurowy grobowiec. Okrzyki przerażenia rozległy się znowu, gdy w powietrzu zaświstał deszcz strzał, ale żadna nie dosięgła tłumu.
W jednym momencie uświadomiłam sobie okropną prawdę. Dyrektora już nie ma, ścisnęłam mocniej dłoń Freda, a ten tylko cicho mruknął, jednak nadal nie puścił mojej ręki.
Wiele wspomnień narodziło się w mojej głowie. Między innymi, te z początków mojej nauki w szkole, gdzie Dumbledore z wielką dumą odpowiadał na moje wszystkie pytania (byłam bardzo ciekawskim dzieciakiem). Później moje wspomnienia powędrowały dalej, gdzie Profesor bronił mnie gdy zostałam oskarżona o kradzież książki z biblioteki i w rezultacie mój zakaz korzystania z czytelni został unieważniony, oraz wszystkie te sytuacje gdy bronił swoich uczniów nie zwracając uwagi na konsekwencje. Przypomniał mi się też czas kiedy, to on przyczynił się do przyjęcia mnie do drużyny Ravenclawu w Quidditcha.
Uznał wtedy, obserwując naszą lekcję latania, że ja jak nikt inny nadam się na szukającą.
To ostatnie wspomnienie było jak nóż w moje serce, nie powstrzymałam się i wybuchłam histerycznym płaczem.
Fred próbował mnie uspokoić, ale wypuściłam jego dłoń i nie zwracając uwagi na protesty mojego chłopaka pobiegłam w stronę Hogwartu, aby tam znaleźć jakieś odludne miejsce.

Po dziesięciu minutach znalazłam się w pokoju życzeń, który ujawnił mi się jako najlepsze miejsce do wypłakania się w spokoju. 
Pomieszczenie symulowało biuro dyrektora, chociaż nim nie było. Znajdowała się tam między innymi myślodsiewnia, pusta klatka Fawkesa, wiele regałów na których były poukładane stare księgi, biurko, przy którym siedział starzec, oraz ten jeden obraz...
Obraz Profesora, szeroko uśmiechniętego i machającego mi ręką. Podeszłam bliżej i wpatrywałam się w osobę zmarłego, bardzo, bardzo długo.
Zastanawiałam się jakim sposobem śmierciożercy zjawili się w zamku. Zawsze wydawało mi się, że szkoła jest bardzo dobrze zabezpieczona.
Wiedziałam, że Draco musiał maczać w tym palce. Harry dobrze go sklasyfikował, tylko inni mieli jakieś obiekcje. Może gdybyśmy mu uwierzyli, to sytuacja mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.
A teraz chciałabym jedynie móc dowiedzieć się jakim sposobem poplecznicy Voldemorta znaleźli się w Hogwarcie i zapobiec temu w taki sposób, żeby nikt ze szkoły nie został zamordowany w taki sam sposób.
W momencie usłyszałam szum. W rogu, który wcześniej był pusty, pojawiła się stara, zaniedbana drewniana szafa w kolorze bardzo ciemnego brązu, na pierwszy rzut oka ciężko było kolor ten, odróżnić od czerni. Wydawała mi się strasznie znajoma, aż w końcu zorientowałam się, że była to ta sama szafa, przez którą zostałam porwana jakieś pół roku temu. Szafa zniknięć- tak się nazywała. Harry często o niej wspominał, ale nie potrafił jej odnaleźć. Od razu przeszło m przez myśl, że może być to powiązane z sprawą.
Musiałam mieć tylko potwierdzenie, dlatego zajrzałam do środka.
- Harmonia nectere passus- odparłam cicho, a wnętrze szafy dziwnie zaszumiało.
Niemal od razu weszłam w jej głąb, a jeszcze szybciej znalazłam się w ciemnym sklepie.
Był on duży i brudny, z ogromnym kominkiem. Mroczny wystrój sklepu współgrał z towarami, które można tam było kupić. Na półkach były powykładane czarnomagiczne przedmioty przeznaczone do sprzedaży.
Znalazłam się w sklepie Borgina & Burgesa na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Często przebywały tu bardzo podejrzane typy i wcale nie zdziwiłabym się gdyby tym właśnie sposobem śmierciożercy dostali się do zamku. Odwróciłam się na pięcie, chciałam wrócić do Hogwartu i powiadomić innych nauczycieli o moim odkryciu, ale w tym samym momencie moją uwagę odwróciły uchylone drzwi na zaplecze sklepu, zza których wyglądało bardzo jasne światło. Rozejrzałam się raz jeszcze i zakryłam zasłony. Poźniej zajrzałam do drugiej izby. Na starym, drewnianym biurku zauważyłam bardzo dobrze znaną mi książkę. Była to "Wielka Księga Czarów", o kradzież której oskarżono mnie nieco ponad rok temu. Sądziłam, że została w Hogwarcie, ale skoro jest tutaj musi mieć jakiś związek z śmierciożercami. Nie myśląc dłużej zabrałam ją ze sobą i biegiem wróciłam do szkoły, gdzie zostało mi jakieś 10 minut do odjazdu pociągu. Musiałam się pośpieszyć.

Stella

Moje kroki odbijały się echem po korytarzu, którym niespokojnie maszerowałam. Właśnie skończyło się zebranie popleczników Czarnego Pana, poza którym zastraszanie i zabijanie tych, którzy mu się narazili, został przedstawiony plan objęcia władzy nad Ministerstwem. Był to dobry plan, dlatego nie spodziewałam się innego finału.
Zgodnie z chronologią, miałby on się odbyć kilka dni przed moją rozprawą. Ulżyło mi, nie żebym bała się szlamy i tych "wielce sprawiedliwych czarodziejów", ale udział w niej mógłby przysporzyć mi wielu kłopotów, a poza tym utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że jednak miałam coś wspólnego z działalnością Voldemorta, tym samym odciąć mi wpłwy wielu zamożnych rodzin, które w swojej naiwności, myślą, że poszłam w ślady ojca i będę grać na dwa fronty, zyskując tym samym sławę jako pogromczyni zła.
Dobre sobie, niech dalej tak myślą, a w tym samym czasie ja, zajmę się zdobywaniem tego, czego tak pragnie mój Pan.
Uśmiechnęłam się, trzymając w rękach dwa flakony z ugotowanym przeze mnie Felix Felicis.



Farrah


Potężne uderzenie zaklęciem wbiło mnie w ścianę. Byłam cała pokaleczona, walka z moją siostrą toczyła się od kilkudziesięciu minut. Władała ona taką mocą, że ciężko było utrzymać magiczną tarczę, która z każdym uderzeniem, rozpadała się na miliony kawałków.
Co więcej, po Sarah nie było widać ani jednej oznaki zmęczenia. Uśmiechała się złośliwie i podziwiała jak różnokolowe zaklęcia powoli wykańczają swoją siostrę.
Poczułam pulsacyjny ból w okolicach łopatek i upadłam na kamienną posadzkę.
Moja krew ledwo krążyła w żyłach, a oczy nie potrafiły złapać ostrości.
Kolejne uderzenie, a różdżka wypadła mi w dłoni i uderzyła o podłogę kilka stóp dalej. W tym momencie byłam bezsilna.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawę z tego, jaką przyjemność sprawia mi twój ból siostrzyczko.- odparła pełnym satysfakcji głosem, podchodząc do mnie.- Przez całe życie byłaś robakiem, więc zasługujesz na to aby zostać zgnieciona, tak jak on.
- To tylko twoje zdanie siostrzyczko.- mruknęłam pod nosem.
 Patrzyłam na nią żałosnym wzrokiem, próbując dostrzec chociaż cień nadziei.
- Spójrz jak niepewność się skrada i wciąga cię w swoją sieć bo wiesz, że po raz pierwszy to ja jestem górą.- poruszyła sugestywnie brwiami.- Pokonałam ciebie, a teraz czas na naszego wężulka w lwiej skórze.
Wiedziałam o kogo jej chodzi. Nie chciałam do tego odpuścić, to ja miałam go chronić. W momencie wyprostowałam się i nawet bez różdżki ruszyłam w jej kierunku z zaciśniętymi pięściami.
Faktem było, że byłam o wiele bardziej osłabiona od niej, dlatego siostra bez większego problemu rzuciła mną o szafki. Pod wpływem uderzenia, po raz kolejny upadłam na podłogę.


- Uparta ja zwykle!- krzyknęła zeźlona.- Jak śmiesz się jeszcze podnosić?!
Odkąd pamiętałam moją siostrę bardzo ławo było wyprowadzić ją z równowagi. Więc nie dziwię, że zareagowała tak emocjonalnie na mój atak.
Nie zważając na krzyki bliźniaczki, próbowałam wstać jeszcze raz. Wymagało to ode mnie wiele wysiłku i samozaparcia. Jednak i taka motywacja na nic się zdała. Podniosłam się na drżących rękach tylko na kilka sekund, po czym zakręciło mi się w głowie, tak, że upadłam po raz trzeci.
Spojrzałam na bok i dostrzegłam, że moja różdżka leży nieopodal, wystarczyło tylko wyprostować rękę.
- Nawet o tym nie myśl.- bąknęła.
Spojrzałam na nią, a jej różdżka w momencie zmieniła się w drewniany kij. Nie wiedziałam o co chodzi.
- Wiesz, że zawsze lubiłam niekonwencjonalne rozwiązania- dodała, po czym jednym mocnym ciosem w moje plecy przybiła mnie do podłogi.



Krzyknęłam, czując jak jeden koniec kija wbił się pomiędzy moje łopatki.
Nie było szans aby się podnieść. Zabrzęczało mi w uszach, a ja osunęłam się na bolące plecy, próbując w jakiś sposób ukryć je przed kolejnymi atakami.
- To za moje zrujnowane dzieciństwo.- odparła, a ja popatrzyłam się na nią.
- To za to, że zawsze wchodziłaś mi w drogę.- odparła bezuczuciowo i kopnęła mnie w twarz, tak, że obróciłam się o 360 stopni. Upadłam na plecy, czując jak z kilka punktów na twarzy zaczęła lecieć mi krew. Jak ktoś może być tak bezwzględny?



-  A to za cały dług względem mnie.
Wbiła koniec kija w mój brzuch. Poczułam mocne ukłucie i strumień krwi wydostający się z rany.




- Twoje życie i tak nie było aż tak cenne.- odparłą mrocznie, a na jej twarzy pojawiła się ulga.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czułam jak uleciało ze mnie życie.
Obarczyła mnie tylko beznamiętnym spojrzeniem, potem zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Było to ostatnie co zobaczyłam.
Szablon wykonany przez Melody