Music

wtorek, 19 lipca 2016

Rozdział 37 "Ona nie jest twoją przyjaciółką."



- Widziałaś, żeby Katie miała już ten naszyjnik, gdy wchodziłyście do trzech mioteł?- spytała McGonagall, zwracając się do Leannie.
- Naturalnie... poszła wtedy do łazienki, a gdy wróciła miała już to... mówiła, że musi to komuś dać- odparła Puchonka.
W jednym momencie po całym gabinecie Profesor, rozeszła się cisza. Ja, nadal roztrzęsiona po tych wydarzeniach próbowałam wyrównać oddech. Niepokoił mnie fakt, iż to przesłuchanie przeszkodziło mi w odwiedzeniu biednego Rona, którego zaraz po wydarzeniach z wrzeszczącej chaty przeniesiono do skrzydła szpitalnego.
- Powiedziała komu?- dopytała Minerva.
- Profesorowi Dumbledore'owi...- odpowiedziała.
Profesor McGonagall podziękowała dziewczynie i wysłała ją za drzwi, a chwilę później wlepiła swój surowy wzrok we mnie, Harry'ego Hermionę.
- Dlaczego, gdy dzieje się coś złego, zawsze wy tam jesteście?- spytała, przyciskając palce do różdżki.
- Pani profesor, zadajemy sobie już to pytanie od bardzo dawna.- westchnęłam, próbując przemóc ciszę, ale zaraz po moich słowach do pokoju wszedł Severus Snape i zaczął przyglądać się naszyjnikowi. Byłam niemal w stu procentach przekonana, że był to przeklęty przedmiot, ale wolałam się nie odzywać i w spokoju czekać na werdykt nietoperza.
- Zdaje się, że Panna Bell nie wie ile miała szczęścia.- odparł po krótkim namyśle.
- Trafił ją urok, tak?- spytał nagle Harry, a ja spojrzałam na niego porozumiewawczo.- Przecież, znamy ją nie od dziś, nie skrzywdziłaby muchy. Jeśli niosła to profesorowi Dumbledore'owi, nie robiła tego świadomie.
- Tak, to był urok.- potwierdziła opiekunka Gryffindoru.
- To był Malfoy.- wtrącił się Potter, a Snape od razu ożył.
- Harry, przestań.- odezwałam się pełnym wyrzutu głosem, uświadamiając sobie, że to wcale nie musiała być sprawka Draco.- Nie znamy prawdy.
- Sądzę, że to bardzo poważne oskarżenia, Panie Potter.- odparła sucho McGonagall.
- Rzeczywiście... masz dowody?- spytał Snape.
- Ja to wiem...- odparł beznamiętnie Gryfon, za co dostał ode mnie lekkiego kuksańca w bok.- Rachel, nie widziałaś tego co ja.- zwrócił się do mnie.
- Owszem Harry, ale ty również nie widziałeś tego co ja...- mruknęłam cicho, a przyjaciel zlustrował mnie dokładnie wzrokiem.
- Ty to... wiesz.- przerwał Snape.- Zadziwia mnie twój talent, o którym większość mogłaby tylko pomarzyć Potter... Zapewne cudownie jest być, tym sławnym Wybrańcem.- odparł kąśliwie mistrz eliksirów, a Harry zmierzył go nienawistnym wzrokiem.
- A teraz wracajcie do siebie... wszyscy.- zarządziła McGonagall, czując napiętą atmosferę.
Wraz z Hermioną, od razu usłuchałyśmy rozkazu Profesor i udałyśmy się w stronę drzwi, zostawiając za sobą Harry'ego, który postanowił, że pójdzie w inną stronę.
Nie dziwiłyśmy się temu, Gryfon nigdy nie trawił Draco a teraz zaczyna wszystko mu się zbierać i wraca ze zdwojoną siłą. Bałyśmy się tylko, że przyjaciel zrobi coś głupiego, ale musiałyśmy teraz odwiedzić Rona w skrzydle szpitalnym... nieźle oberwał i to z mojego powodu...
- Rachel, czy myślisz, że Harry może mieć rację?- spytała Hermiona.- To mogła być sprawka Draco?
- Nie wiem, Hermiono. Malfoy, owszem zachowuje się trochę dziwnie, ale żeby od razu zrzucać na niego winę?- spytałam, nie oczekując odpowiedzi.- Równie dobrze to mogła być sprawka... kogoś innego.- dodałam, myśląc o Davidzie.
- Kogo? Kto w Hogwarcie mógłby chcieć śmierci jedynego człowieka, który może ochronić tę szkołę przed Voldemortem...- zamyśliła się Gryfonka.
- Sam Voldemort.- odparłam wymijająco i przyśpieszyłam kroku. Nie chciałam... nie mogłam powiedzieć o Davidzie, nie chciało mi to przejść przez gardło... Był to mój przyjaciel, mogłam w to wierzyć... lub nie, ale fakty są niezaprzeczalne, ona tam był, widział to i przede mną uciekał...
Wraz z Hermioną, całą pozostałą drogę przebyłyśmy w milczeniu. A gdy dotarłyśmy do szpitala z wielką ulgą zauważyłyśmy, że Ron jest już przytomny.
- Cześć dziewczyny.- odezwał się Gryfon, dostrzegając nas w wejściu.
- Ron, wszystko w porządku?- spytałam przejęta, podchodząc do łóżka na którym siedział rudzielec.
- Trochę mnie jeszcze dyńka nawala, ale jest w porządku, Pomfrey mówiła, że eliksir, który mi podała powinien mi pomóc... ale ma ohydny smak.- odparł pociesznie, kręcąc nosem.
- Nie musisz nic mówić Ron, wiem... to była moja wina.- przyznałam patrząc raz na Rona, a raz na Hermionę.- Powinnam ci za to podziękować, w końcu mnie uratowałeś.- podrapałam się po głowie.
- Drobiazg, ale wisisz mi odrabianie prac przez tydzień.- uśmiechnął się, a zaraz potem zaczął rozmawiać z Hermioną, która najbardziej przejęła się przypadkiem Rona.
Gryfonka wyjaśniła przyjacielowi, to co wydarzyło się u Profesor McGonagall. Opowiedziała mu o zarzutach Harry'ego względem Draco... I nawet nie zdziwiło mnie to, że Weasley tak chętnie zgodził się z swoim przyjacielem. Było mi ciężko tego słuchać. Fakt, nie przepadałam za Ślizgonem, ale miałam poważne wątpliwości co do jego winy. W końcu winowajcą mógł być David.
Dyskutowaliśmy przez dłuższy czas na ten temat, próbowałam zaorać, chociaż na chwilę oskarżenia kierowane na Draco, ale na nic zdały się moje próby, dlatego zmęczona wyszłam na korytarz, by trochę odetchnąć.
Mój odpoczynek nie trwał zbyt długo, byłam tak zajęta przemyśleniami, że nawet nie zauważyłam, kiedy do pokoju wszedł Greg wraz z Leanne. Na początku zdziwiłam się tym widokiem, ale później zorientowałam się, że oni się przyjaźnią od kilku lat. Greg nawet kilka razy o niej wspominał, jeszcze wtedy gdy byliśmy razem.
- Hej Leanne.- odparłam przyjaźnie, podchodząc do Puchonów.
- Cześć, Rachel tak? Dobrze zapamiętałam?- spytała dziewczyna gładząc się nieśmiało po ramieniu.
- Tak, chciałam spytać jak się czujesz.- odparłam próbując nie patrzeć na Grega.
- Leanne czuje się już trochę lepiej.- wtrącił Parker.- Ale musiałem ją tutaj zabrać, musi dostać jakieś środki uspokajające.- dodał, a ja popatrzyłam się na niego ze zrozumieniem.
Przez chwilę tak milczeliśmy. Nikt z nas nie wiedział jak ma się zachować w swoim towarzystwie. Przez cały semestr unikaliśmy się skutecznie. Ale rozmowa w końcu musiała nadejść i chyba był to ten odpowiedni moment.
- Ymm, Greg, możemy porozmawiać?- spytałam nieśmiało.
Puchon otworzył oczy ze zdziwienia. Przez chwilę nawet wahał się, czy się zgodzić na rozmowę, ale w końcu pokiwał głową i wyszedł ze mną na korytarz, uprzednio informując Leanne, że zaraz wróci.
- O co chodzi?- spytał, wnikliwie patrząc mi się w oczy.
- Noo wiesz... sporo się wydarzyło od kiedy rozmawialiśmy ostatnio...- zaczęłam.- I szczerze nie podoba mi się to, że się unikamy.- podrapałam się po głowie.
- Nie Rachel. To ty mnie unikałaś.- poprawił mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Nie powiesz mi, że jesteś zdziwiony, Greg. To wszystko mnie przerosło, a to twoje wyznanie w Mungu, całkowicie wybiło mnie z rytmu.
- Wybiło z rytmu? Rachel! To jest szczera prawda. Nadal cię kocham.- mruknął patrząc w sufit.
- I właśnie tego się bałam Greg. Twojego wyznania...- spuściłam ramiona.- Nie chcę abyś myślał o mnie w... tych kategoriach. Chcę się zaprzyjaźnić. Zapomnij o mnie.- głos mi się załamał.
- Nie zrozumiem cię nigdy Ray. Myślałem, że to przeznaczenie. Gdybyś dała mi jedną szansę, udowodniłbym ci to.- pogładził mnie po policzku, zadrżałam... on dobrze wiedział jak mnie dotykać.
- Przestań.- rozkazałam, strzepując dłoń Puchona z mojego policzka.- Nic od ciebie nie chcę Greg. Jaa... jaa...- przerwałam.- Kocham kogoś innego.
- Słucham?!- krzyknął Parker.- Jak to kogoś innego? Ile to trwa?
- Od świąt Bożego Narodzenia, od roku.- przyznałam, odsuwając się lekko w tył.
Po tym "przypadku" z Wieży Astronomicznej, nauczyłam się trzymać bezpieczny dystans od chłopaka, nawet jeśli ten jego atak złości był spowodowany zażyciem eliksiru.
- Ale czekaj... my jeszcze wtedy byliśmy razem.- odparł zeźlony Puchon.- Oszukiwałaś mnie?
- Nie nazwałabym tego oszukiwaniem... bardziej rozbiciem uczuciowym...- mruknęłam, próbując chwycić dłoń Grega, ale on zabrał ją i schował do kieszeni.- Kochałam i jego i ciebie, nie mogłam wtedy jednego z was odtrącić. Zrozum, proszę.- odparłam błagalnym tonem, ale chłopak odwrócił się do mnie plecami. Liczyłam się z tym, że może mnie znienawidzić, w końcu rozumiałam to, że pomiędzy miłością, a nienawiścią jest cienka linia. Jednak nie chciałam, żeby się to tak skończyło.
- Wybacz Greg.- odparłam skruszona, przytulając się do pleców chłopaka.


Nie odczuwałam dyskomfortu, obejmując mojego byłego, chciałam aby mi to wszystko wybaczył. Nie mogłabym żyć ze świadomością, że kogoś zraniłam na tyle mocno, by mnie nienawidził.
- Powiedz mi tylko jedną rzecz Ray...- odparł po chwili Greg.- Kim jest ten drugi?
- Fred... Fred Weasley.- wydusiłam z siebie.



Była już noc. Wcześniejsze wydarzenia nie pozwalały mi zażyć spokojnego snu. Wierciłam się z kąta w kąt szukając najwygodniejszej pozycji. Niestety, moje próby szły na marne... myślałam o wszystkim, o Gregu, o Fredzie, przeklętym naszyjniku i biednej Katie Bell, którą przeniesiono do Munga, ponieważ szkody, wyrządzone przez klątwę były bardzo rozległe.
Za niedługo nastąpi przerwa świąteczna, co oznacza, że wszyscy uczniowie rozjeżdżą się po domach, aby w spokoju cieszyć się Bożym Narodzeniem. Perspektywa spotkania rodziców bardzo mnie cieszyła, zostali oni- na szczęście odnalezieni i obecnie przeniesieni na Grimmuald Place, aby być pod stałą opieką aurorów. Oznacza to, że i ja będę musiała tam przebywać... razem z Fredem. Nie wiedziałam, jak się zachowam, miałam udawać, że nic się nie stało, czy unikać go na wszelkie możliwe sposoby. No i została jeszcze Farrah, od ataku na moich rodziców nikt jej nie widział. Prawdopodobnie aurorka została uwięziona przez śmierciożerców i nie wiadomo, czy żyje...
Wykopałam się z pościeli i sądząc, że krótki spacer mi pomoże na sen wyszłam cicho z dormitorium, a potem z z pokoju wspólnego. Rzuciłam na siebie zaklęcie kameleona, aby nie zostać dostrzeżoną i przechadzałam się samotnie po murach Hogwartu. Cała sceneria przypominała mi upiorne zamczyska z Horrorów, brakowało tylko piorunów i burzy.
Spacerowałam tak przez jakiś czas. W normalnych warunkach pewnie poszłabym do biblioteki, aby pobyć w samotności, ale raz, że była noc, a dwa, że i tak mam tam zakaz wstępu. Liczyłam się z tym, że już tam nie zajrzę, no i dalej nie wiedziałam kto ukradł tamtą książkę i czemu zechciał wrobić akurat mnie... ale przyznaję, dzięki niej nauczyłam się kilku ważnych zdolności oraz zaklęć i wcale tego nie żałowałam.
W jednym momencie usłyszałam czyjeś ciche kroki... odruchowo przysunęłam się do ściany i spostrzegłam, że na nocny spacerek udał się także Draco Malfoy, ale nie był taki pewny siebie jak zwykle. Szedł szybko, chwiejnym krokiem, jakby czegoś się bał. Wydało mi się to dziwne, dlatego poszłam za nim. Mijaliśmy pełno niezadowolonych obrazów, którym niezbyt podobała się przechadzka Malfoya. Niewzruszony obelgami Ślizgon, swoje kroki skierował w stronę jednej z toalet, a gdy już tam wszedł stanął przed umywalką. Ja zatrzymałam się niedaleko niego za jednym z słupów, podtrzymujących sufit... Uznałam, że robię głupotę, ponieważ była to jedna z męskich oalet, ale się tym nie przejęłam. Miałam problemy z dostrzeżeniem tego, co on robi i z chęcią podeszłabym bliżej, gdyby nie fakt, iż zaklęcie kameleona kosztowało mnie sporo siły. Z tego powodu zdjęłam je z siebie i wychylając się cicho zza mojej kryjówki obserwowałam wyczyny Draco. Z tego co zauważyłam, chłopak był bardzo nerwowy, widocznie nie radził sobie z jakąś sytuacją. Przynajmniej tak mi się wydawało... Ślizgon trząsł się jak galareta patrzył nienawistnym wzrokiem w swoje odbicie lustrze.


Zdawało mi się też, że nawet popłakiwał... ale trwało to tylko sekundę, ponieważ od razu opłukał twarz wodą, aby zakryć pojedyncze krople łez. Zrobiło mi się go żal... Tak po raz pierwszy zrobiło mi się go żal, zdziwiłam się moją reakcją, dlatego przysunęłam dłoń do czoła, aby sprawdzić, czy nie mam gorączki. Jednak uznając, że to dziecinne zachowanie zabrałam rękę i obserwowałam całą sytuację. Szpiegowanie, którego się podjęłam nie trwało zbyt długo, ponieważ usłyszałam za sobą znajomy głos Harry'ego.
- Wiem co zrobiłeś Malfoy...- odezwał się Potter, stając niedaleko.- Rzuciłeś na nią urok.
Draco spojrzał za siebie, a gdy spostrzegł w wejściu Gryfona nic nie odpowiedział, tylko od razu rzucił w niego zaklęcie, które Złoty Chłopiec odbił bez problemu.
Tak zaczęła się walka pomiędzy wrogami. Zaklęcia buchały na wszystkie strony, rozbijając się tym samym o wszystko co stanęło im na drodze, o umywalki i toalety, z których pryskała woda. Gryfon wraz z Ślizgonem latali niczym mrówki po toalecie, ganiając się nawzajem. Pojedynek wyglądał na niebezpieczny, a mimo, że nie trwał zbyt długo... zdawało mi się nawet, że toczy się o śmierć i życie. Wrogowie unikali wzajemnie swoich zaklęć chowając się raz za ścianą, a raz w kabinie.



Dziwiłam się, że nikt nie przybył tutaj zwabiony odgłosami walki, dlatego o mało gdy jedno z kolorowych świateł nie uderzyło w moją głowę musiałam coś zrobić, ale zanim zareagowałam z ust Harry'ego padł dziwny czar.
- Sectumsempra!- zawołał Gryfon.
Niemal natychmiast unieszkodliwione ciało Draco padło na ziemię, wydając tym samym głośny plusk.
- Harry!- krzyknęłam, ujawniając swoją obecność i podbiegając do okrwawionego blondyna.- Coś ty zrobił?!- dodałam, klęcząc przy ciele.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, patrzyłam się raz na zaskoczonego Gryfona, a raz na umierającego Ślizgona. Jego korpus był cały we krwi... śnieżnobiała koszula arystokraty przesiąkła czerwoną substancją. A sam chłopak pomrukiwał cicho z bólu. Był to masakryczny widok... nie wiedziałam co mam zrobić.
- Harry, no zrób coś!- krzyknęłam rozjuszona, obojętną miną Wybrańca.- On się wykrwawi.- przyłożyłam dłoń do ran Ślizgona.
- No, ale co?- spytał sucho.
- Co to było za zaklęcie?- zapytałam histerycznie.- Sectumsempra tak? Skąd je znasz? Przecież to z dziedziny czarnej magii...- oświeciło mnie.
- Skąd wiesz?
- Czytałam raz o tym, w tej książce, którą znalazłam w walizce.- przyznałam, próbując zakryć dłonią jak najwięcej ran.- Było tam jakieś przeciw zaklęcie... tylko teraz nie pamiętam jakie.
Myślenie pod presją czasu nigdy nie przychodziło mi za łatwo, Harry nie mógł mi pomóc, a stróżka krwi pomieszana z wodą dotarła już pod wyjście. Nie miałam za dużo czasu...
- Rachel, jakie to zaklęcie?- spytał szybko Gryfon, przerażony skutkami klątwy.
- Vulnera... vulnera sanentur.- przeleciało mi przez myśl.- Wiem!- krzyknęłam wyciągając różdżkę z kieszeni.- Vulnera sanentur.- mruknęłam celując różdżką w klatkę piersiową Draco.
Jednak przeciwzaklęcie nie działało tak jak założyłam. Rany nie chciały całkowicie zniknąć, oczywiście... były mniejsze i prawie już nie krwawiły, ale to nie był zamierzony efekt.
- Spróbuj jeszcze raz.- rozkazał już nieco spokojniejszy Harry.- To chyba przechodzi stopniowo.
Przytaknęłam i po raz kolejny wycelowałam różdżkę w Ślizgona.
- Vulnera sanentur.- mruczałam pod nosem, a szramy zaczęły zanikać.- Vulnera sanentur.- powtarzałam do skutku.


Wszystkie cięcia zaczynały zanikać, ulżyło mi, nie wybaczyłabym sobie tego, że kolejna osoba zginie, a ja nie mogłabym nic zrobić. Do teraz dręczyły mnie wyrzuty sumienia z powodu śmierci Zachariasza.
- Co się stało?- spytał Draco, gdy tylko odzyskał przytomność.- Potter! Do jasnej cholery, co to było?- dodał, łapiąc się za czoło.
Gryfon mu nie odpowiedział, po prostu zmierzył swojego wroga wzrokiem i odrobinę spokojniejszy oddalił się w stronę drzwi.
- Wszystko gra Malfoy...- odparłam, kręcąc z politowaniem głową.- Musisz iść do skrzydła szpitalnego.
- Nie będziesz mi mówiła, co mam robić.- warknął, próbując stanąć na nogi, ale jego osłabione ciało nie pozwoliło mu na taki gwałtowny ruch. Chłopak poślizgnął się na wodę i z impetem spadł z powrotem na ziemię.
- W takim razie zostawię cię samego Malfoy, siedź sobie tutaj przez całą noc i gnij w wodzie z kibla, a najlepiej się w niej utop, jeśli wolisz unieść cię dumą niż żyć.- prychnęłam pogardliwie, nie potrafiąc zrozumieć jak chłopak może być tak arogancki. Tym bardziej, że właśnie uratowałam mu życie.- Właściwie to nie wiadomo jakiego rodzaju była to klątwa, więc zawsze może powrócić.- dodałam, uśmiechając się złośliwie.
- Niech ci będzie Trust, ale jak komuś o tym wspomnisz to...
- Tak, tak zostanie ze mnie mokra plama.- dokończyłam, teatralnie kręcąc oczami.- Teraz wstawaj.
Złapałam Ślizgona pod ramię i prowadziłam go do skrzydła szpitalnego. Nie było to wcale łatwe, Malfoy swoje ważył, a ja byłam już nieco wyczerpana po użyciu zaklęcia kameleona. Jednak nie poddawałam się, z kamienną twarzą brnęłam dalej przed siebie.
- Więc, znacie jeszcze dużo takich sztuczek z Grzmotterem?- spytał kpiąco blondyn, krocząc niedbale po podłodze.- Nie sądziłem, że złote dziecko i naczelna porządnicka mogą znać czarnomagicze zaklęcia.- dodał, uśmiechając się chytrze. Nawet w chwilach własnej słabości ten człowiek nie mógł sobie odpuścić wciągania mnie w głupie dyskusje.
- Nie, a nawet jeśli to nie powinno cię to obchodzić, Malfoy.- odparłam wymijająco, nie dając się sprowokować.
- Czyli już wiadomo skąd wiesz, jak używać zaklęć niewerbalnych...- podsumował chytrze. Czułam, że dręczenie mnie sprawia mu przyjemność, dlatego nie odpowiadałam... zmierzałam dzielnie do szpitala, modląc się o krótszą drogę.- Aż pomyśleć co będzie dalej... zaklęcia niewybaczalne, czy służba Czarnemu Panu?
- Zamknij się, bo zaraz cię tutaj zostawię.- warknęłam.
- Dobrze wiesz, że nie zostawisz...- mruknął, kręcąc głową.- Ale tak z ciekawości, wybierzesz donoszenie, czy zabijanie mugoli?
- O widzę, że bardzo dobrze orientujesz się w tych sprawach, Malfoy... ojczulek nauczył cię wszystkiego co umie?- odgryzłam się kpiąco.
- Nauczył mnie czegoś więcej, Trust...- przerwał na chwilę.- Na przykład odróżnianie przyjaciół od wrogów, tobie ta umiejętność też by się przydała.- westchnął.
- Czyżby to zaklęcie pomieszało ci w główce?- spytałam jadowicie.
- Nie Trust, chcę cię uświadomić, że jesteś zbyt ufna dla ludzi, którzy chcą twojej zguby.- prychnął obojętnie, wyrywając swoje ramię z mojego uścisku.
- O czym ty mówisz?- spytałam, zakładając ręce na piersi.
- Wyrównuję rachunki... Uratowałaś mi życie, chociaż to potencjalnie ryzykowne...- przerwał, przybliżając się do mnie.- ...ale lepiej uważaj na Stellę Stone. Ostrzegam cię po raz ostatni... Ona nie jest twoją przyjaciółką- wyszeptał.
-  Jak śmiesz, Malfoy. Jesteś cyniczny, ale nie wiedziałam, że aż tak...- mruknęłam ozięble.
- To twoja sprawa Trust... Ja tylko mówię, jak jest.- powiedział sucho i odszedł w stronę skrzydła szpitalnego.
Chwilę zajęło mi zanim przetworzyłam tą informację. Nie wiedziałam, na czym Ślizgon opierał swoje podejrzenia, ale z drugiej strony... dlaczego miałby mi kłamać, akurat w tej sprawie...
- Ciekawe odkąd jesteś taki honorowy!- krzyknęłam za blondynem, ale ten nawet się nie odwrócił, a tylko przyśpieszył kroku i sekundę później przekroczył próg sali szpitalnej.
Nie pobiegłam za nim, nie miało to najmniejszego sensu. Zebrałam jeszcze resztki sił i rzuciłam na siebie zaklęcie kameleona, a chwilę później z mieszanymi uczuciami ruszyłam w stronę pokoju wspólnego Krukonów.

sobota, 9 lipca 2016

Rozdział 36 "Upartość, inteligencja i nieco... chora ambicja"



Mordeczki!
Zapraszam na nieco chaotycznie napisany rozdział. Powoli zbliżamy się rozwiązywania poszczególnych wątków, mało wnoszących do fabuły i po całości skupiamy się na przeznaczeniu Rachel... ;)
Muszę się Wam pochwalić, że zdałam maturę i teraz naprawdę jestem szczęśliwa, że otrzymałam pomoc z nieba, bo z matmą było bardzo ciężko...
Zachęcam także do obejrzenia podstrony "Kartoteki Filcha", dodałam kilka "ozdób, a także nieco przybliżyłam Wam postacie rodziców Rachel ;) 
Także, nie przedłużając... zapraszam do lektury!



- Trust, orientuj się!- wrzasnął ktoś za mną, a ja jak na komendę odwróciłam się przodem do źródła dźwięku, a gdy zorientowałam się, że tłuczek leci na mnie z ogromną szybkością, od razu zrobiłam salto w locie, unikając nieprzyjemnego zderzenia.
- Zejdź ze mnie Burrow!- Krzyknęłam z oddala.- Gramy przecież w jednej drużynie!
- Długo tu nie zabawisz fioletowy łbie.- odparł kąśliwie, a ja zmarszczyłam brwi.
Zastanawiałam się czasem czy ktoś nie podmienił Randolpha z Malfoyem, od jakiegoś czasu Burrow drażnił mnie bardziej od Ślizgona. Rozumiałam, że oboje staramy się o stanowisko kapitana drużyny, ale to miała być zdrowa rywalizacja, opierająca się jedynie na podsumowaniu umiejętności potrzebnych na to stanowisko.
Reszta drużyny nie rozpamiętuje już ostatniego meczu i skupia się na kolejnej potyczce z graczami z domu węża, ale nie on. Czasami wydawało mi się, że to jego jedyny argument przemawiający za jego wygraną.
- Daj jej spokój Randolph.- odrzekł Davies.- Skup się na dopracowaniu strategii, bo głowa jastrzębia ostatnio i u ciebie leży.- zarządził oschle.
Burrow zmierzył go groźnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Udał się posłusznie na drugi koniec boiska.
- Dzięki Roger.- odparłam z lekkim uśmiechem.
- Muszę dbać o spokój w drużynie.- odpowiedział beznamiętnie i oddalił się w stronę boiska.
Wzięłam głęboki oddech. Jeszcze nigdy w życiu na treningu nie czułam się aż tak obco. Powody dla których to się stało są bardzo rozbieżne. Dzisiaj wybieramy nowego kapitana, nastąpi głosowanie, ale jest ono tylko formalnością, wiadomo, że ostatni głos należy do odchodzącego kapitana. Moje szanse na zwycięstwo zmalały niemalże do zera, dlatego postanowiłam robić swoje i nie zwracać uwagi na głupie zaczepki Randolpha. Martwiłam się jedynie tym, że gdy Burrow obejmie stanowisko kapitana, zostanę wylana z drużyny, a moje miejsce zajmie Cho.
Mimo zmartwień, nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy, mogły być to moje ostatnie chwile na tym boisku jako gracz i chciałam je w pełni wykorzystać. Pędziłam na miotle przez cały plac, znicz nie został wypuszczony tym razem, dlatego postanowiłam, że przećwiczę Zwód Wrońskiego.
Poderwałam się wysoko w górę i szybowałam bezwiednie wokół chmur. Chwilę później zatrzymałam się w miejscu, wzięłam głęboki oddech i spuściłam się na dół. Miotła przyśpieszała, a ja starałam się utrzymać równowagę. W tym celu zamknęłam oczy i starałam się zdać na własne wyczucie. Czułam, że miotła coraz bardziej przyśpiesza, a przez moje usta, nos i uszy przechodzi chłodne listopadowe powietrze. Kilka sekund zajęło mi rozpędzanie się do odpowiedniej szybkości a gdy to się stało otworzyłam oczy. Przeczekałam jeszcze chwilę... a w momencie, gdy moja odległość od ziemi była odpowiednia, chwyciłam mocno rękojeść mojego Zmiatacza 11 i podniosłam go mocno do góry. W ułamku sekundy pędziłam już wzdłuż boiska z zawrotną szybkością. Wtedy uznałam, że mam świetną okazję, aby wypróbować manewr Woollongong'a Shimmy'ego. Leciałam w stronę mojej drużyny i postanowiłam pokazać im, jak świetnie potrafię się bawić. Gdy zbliżyłam się do nich na kilkanaście stóp, zaczęłam zręcznie omijać wszystkich graczy, w zygzakowatym locie. Uśmiechnęłam się szeroko i miałam wtedy wrażenie, że stoję ponad nimi. Rzeczywiście Burrow, wraz z innymi mogli mnie pozbawić godności gracza, ale nikt nie zabierze mi pasji,
- Dobra! Wszyscy na dół!- zawołał Roger lekko dosłyszalnym dla mnie głosem, obwieszczając tym samym koniec treningu.
 Westchnęłam i zrobiłam jeszcze jedno okrążenie wokół boiska, a gdy moje stopy dotknęły ziemi, zauważyłam, iż wszyscy gracze czekają na mnie zniecierpliwieni. Uśmiechnęłam się lekko, a chwilę potem podążałam już za drużyną do szatni. Przez całą drogę czułam na karku oddech Burrowa. Ten człowiek prześladował mnie jak jakieś starożytne sacrum, ale starałam się zachować niezbędny spokój i dzielnie przemierzać korytarz.
Gdy dotarliśmy do szatni, Davies musiał- po raz ostatni- dokonać podsumowania treningu, dlatego wszyscy czekaliśmy jak na szpilkach, na opinię kapitana.
- W mojej ocenie trening wypadł dobrze...- zaczął Roger, stając na środku szatni.- Oczywiście kilka niedociągnięć było, wielu z was nie zdaje sobie sprawy, że błądzi po boisku jak głodny Hipogryf, w poszukiwaniu pożywienia. Mówię oczywiście o nierównym locie i zbyt ostrych zakrętach, szczególnie jeśli chodzi o wykonanie manewru "głowy jastrzębia"... prawda?- kapitan spiorunował wzrokiem Burrowa i Strettona.- Oboje tracicie na tym cenne sekundy, które mogą zadecydować o zwycięstwie. Jeśli chodzi o pałkarzy, to zbyt dużo siły przykładacie do uderzania w tłuczka, a przez to narażacie na niebezpieczeństwo członków swojej drużyny. W momencie, kiedy tłuczek dotknie przeciwnika powinien nieco zwolnić, a nic takiego się nie dzieje. Odbicie do tyłu wychodzi wam całkiem dobre, lecz można je dopracować pod względem technicznym. Radziłbym podlecenie do niego dołem.- Krukon mrugnął do Ingleebe'ego i Samuelsa.- Jeśli chodzi o Ciebie Page... jako obrońca masz spore pole do popisu, bardzo podobała mi się ta rozgwiazda, ale w jednym momencie obracasz się zbyt szybko odsłaniając tym samym sporą część obręczy.- uśmiechnął się.- A na sam koniec Trust...- Roger przerwał, wlepiając we mnie swój wzrok, na co poczułam ciarki na plecach.- Z tobą jest największy problem, jedne rzeczy wychodzą ci perfekcyjnie, z drugimi jest gorzej... zygzakowaty lot podczas rozpędzania miotły robił wrażenie, ale w mojej ocenie był zbyt ryzykowny... mogłaś nie wyhamować w jednym momencie i uderzyć któregoś z graczy...Zwód Wrońskiego był całkiem przyjemny dla oka, jednak sądzę, że poderwanie się tak wysoko w górę mogło skończyć się tragicznie. Spróbuj następnym razem poświęcić mniej czasu na lot w chmury, a na wyczuciu, lądujesz zbyt blisko ziemi...- dodał, a ja pokiwałam twierdząco głową.- To wszystko co miałem do powiedzenia, sądzę że wyciągniecie z tego naukę, a moje słowa będą towarzyszyły wam przez następne mecze w których już nie będę towarzyszył.- po całej szatni rozeszły się pomruki niezadowolenia.- A teraz idźcie się przebrać, zaraz później odbędzie się głosowanie, które wyłoni mojego zastępcę.- zakończył smutnie.
Zaraz po przemowie kapitana wszyscy zgodnie przytaknęli i zaczęli przebierać swoje ubrania. Ja, jako jedyna kobieta w drużynie, musiałam robić to w łazience. Na początku było mi trochę głupio, ale z czasem przyzwyczaiłam się do tego.
Gd wyszłam z łazienki, chłopcy już uzupełniali kartki, na których widoczne były dwa nazwiska "Randolph Burrow" i "Rachel Trust" oraz miejsce na podkreślenie kandydata, który ich zdaniem lepiej sprawdziłby się w roli kapitana.
Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na jednej z ławek, niedaleko mojego konkurenta, który cały rozjuszony czekał na koniec głosowania. Jako, że tylko sześć osób, wraz z rezerwową Cho, oddawało swoje głosy, cała sprawa minęła w mgnieniu oka. Niecierpliwie czekałam na werdykt, kiedy Roger ekspresowo policzył głosy i stanął na ławce. W tym momencie wielka gula stanęła mi w gardle.
- Nie powiem, że jestem zaskoczony wynikiem głosowania...- odparł Roger, a ja przeczuwałam najgorsze- Według Waszego uznania, nowym kapitanem Reprezentacji Ravenclawu w Quidditchu ma zostać... przewagą dwóch kluczowych głosów... Randolph!- krzyknął Krukon, a w jednym momencie po sali rozeszły się gwizdy, krzyki i oklaski. Wszyscy zgodnie rzucili się na rozradowanego Burrowa, jedni szeptali mu coś do ucha, drudzy ściskali dłonie, a jeszcze inni klepali go po plecach.
A ja? Stałam jak pień, nie potrafiłam przetworzyć tego, co właśnie się stało. Patrzyłam nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. Dziwne to było uczucie... spodziewałam się tego, ale żal był silniejszy.
- Rachel...- odezwała się Cho, która jako jedyna nie gratulowała Randolphowi.- Nie przejmuj się, nie są tego warci.
Nie słuchałam jej, podeszłam do otoczonego przez przyjaciół Krukona i stanęłam naprzeciw niego z kamienną twarzą, oraz z ściśniętymi pięściami.
- Uważaj Burrow, bo ci jeszcze da w twarz!- zażartował Stretton, a na sali rozległy się chichoty.
Tymczasem ja nadal stałam naprzeciw mojego konkurenta i zamiast coś powiedzieć, w iście sportowym geście wyciągnęłam przed siebie rękę.
- Co tam jest?- spytał ogłupiały Burrow.
- Gratulacje. Wygrałeś uczciwie.- mruknęłam cicho, nie spuszczając dłoni.
- Dzięki Trust... i ej nie przejmuj się. To było do przewidzenia, kobieta w historii Ravenclawu, nigdy nie była kapitanem reprezentacji.- podsumował zadziornie, ściskając mocno moją dłoń.
Nie odpowiedziałam mu, puściłam tą zniewagę mimo uszu. W końcu co miałam zrobić? Awanturować się? Uznałam, że to głupi pomysł, dlatego kiwnęłam porozumiewawczo głową i z resztką godności udałam się w stronę wyjścia. Byłam już blisko niego, ale w ostatnim momencie usłyszałam głos Rogera.
- Miło Randolphie, że zajrzałeś w końcu wgłąb historii naszej reprezentacji. Niestety źle odczytałeś informacje... W historii Reprezentacji Ravenclawu było kilka wartościowych graczy- kobiet. Jedna z nich... niejaka  Eunice Murray była kapitanem drużyny tutaj, w szkole, a później grała na pozycji szukającej Srok z Montrose. Wiecie czym się wyróżniała?- spytał Krukon.
- Domagała się szybszego znicza, ponieważ uważała, że ten obecny jest za wolny.- odpowiedziała Cho, a ja zdziwiona zrobiłam kilka kroków w przód.
- Dokładnie Chang.- odparł przymilnie Davies.- Z charakteru nieco przypominała mi naszą Trust, upartość, inteligencja i nieco... chora ambicja.- uśmiechnął się pod nosem.- A także łagodność i dobroć. Te cechy przysłużyły się jej w przyszłości i sprawiły, że stała tam, gdzie stała... Była w czołówce. I pomimo braku akceptacji ze strony społeczeństwa, nie załamywała się i brnęła wprost przed siebie...
- Roger, do czego ty zmierzasz?- spytał nieco zbity z tropu Burrow.
- Otóż do tego, że... według mnie, to Trust powinna zostać kapitanem.- odparł łagodnie kapitan, a ja wytrzeszczyłam oczy.- Nie raz ratowała nam tyłki, podczas chwil grozy... ma o wiele większy staż i doświadczenie od ciebie Burrow. A ostatni mecz... spójrzmy prawdzie w oczy.  Wszyscy się wyłożyliśmy.- Po szatni rozeszły się niezadowolone szepty.- W każdym razie, jako odchodzący kapitan... mam ostatnie słowo. Z tego tytułu, nowym kapitanem Reprezentacji Ravenclawu w Quidditchu wedle wyboru odchodzącego już kapitana, zostaje Rachel Trust...!



-  Witaj Stello.- Odparłam siadając obok.- Po co chciałaś mnie widzieć?
- Coś ty taka zmarnowana?- spytała Ślizgonka, dostrzegając moją twarz.
- Zmęczona. Sporo się ostatnio wydarzyło.- wyjaśniłam, poprawiając się na ławce.
- Słyszałam. Gratulacje awansu na kapitana.- Stella, aż zadrżała.- Wiedziałam, że tak się musi zdarzyć. Jesteś w drużynie najdłużej z nich.
- Chyba nie tylko to zdecydowało. Gdyby nie Roger, to pewnie wyleciałabym z drużyny.- pokiwałam głową.- Ale chyba nie poprosiłabyś mnie o spotkanie, żeby rozprawiać o awansie?
- Niee, właściwie chciałam się ciebie o coś zapytać, tylko nie wiem... czy powinnam zawracać ci tym głowę.- mruknęła przyjaciółka.
- Jedna informacja więcej mi nie zaszkodzi.- odparłam z lekkim uśmiechem.
- Nie rozmawiałaś przypadkowo z Davidem ostatnio?- spytała Stella, lustrując mnie wzrokiem.
Spojrzałam na podłogę, próbując przypomnieć sobie kiedy ja z nim ostatnio rozmawiałam. Skojarzyłam wtedy, że nasza ostatnia dyskusja miała miejsce podczas moich urodzin, czyli jakiś miesiąc temu, wtedy kiedy tak nagle osłabłam. Momentalnie zrobiło mi się głupio... nie potrafiłam zrozumieć, tego jak mogłam tak go zaniedbać.
- Ostatnio jakoś nie...- mruknęłam pełna żalu do samej siebie.
- Nawet ty?
- Co masz na myśli...?- spytałam zaciekawiona.
- Wiem, że czasami się kłócimy, ale teraz naprawdę zaczynam się o niego martwić. Odcina się od innych i często znika. Raz go nakryłam włóczącego się nocami po lasach, a w ogóle patrz jak wygląda.- odparła Stella, wskazując palcem na coś za mną.
Spojrzałam na nią ogłupiała i spojrzałam za siebie. Dostrzegłam wtedy Davida który bacznie się nam przyglądał. Jego mina, rzeczywiście budziła niepokój. Wyglądał naprawdę fatalnie. Oczy miał podkrążone i z miną zbitego szczeniaczka próbował unikać mojego wzroku.


Nie podobał mi się taki układ dlatego, wstałam z ławki i chciałam stopniowo podchodziłam do Ślizgona, by pogadać, ale on dostrzegając moje działania odwrócił się na pięcie i odszedł, a ja zostałam w bezruchu.
- Widziałaś to?- spytałam z wyrzutem, wskazując palcem na miejsce, gdzie przez sekundą stał  David.- Kompletnie mnie olał...- wróciłam do Ślizgonki.
- Mówiłam ci Ray, że z nim jest coś nie tak.- odparła poważnie Stella.- Myślałam, że chociaż tobie coś powie.- dodała zrezygnowana, a ja usiadłam z powrotem na ławce próbując zrozumieć zaistniałą sytuację. Nie wiedziałam o co chodziło... miałam cichą nadzieję, że nie chodziło tutaj o olewanie go.
- Dowiem się o co chodzi.- odparłam ostro, przyrzekając sobie w duchu, że tego dotrzymam.- Mam nadzieję, że nie wpakował się w żadne kłopoty...



Następnego dnia odbyła wycieczka do Hogsmeade, w normalnych warunkach pewnie cieszyłabym się z tego powodu. Od rana chodziłabym jak na szpilkach, mając świadomość, że spędzę cały dzień w towarzystwie Freda, którego odwiedzałam przy każdym wyjeździe... niestety nie teraz.
Włóczyłam się po Hogsmeade bez celu, oczywiście... mogłam wejść do pierwszego lepszego sklepu bądź kawiarni, ale nie miałam na to ochoty.
Po raz trzeci szłam tą samą trasą jak w amoku, odmrażałam sobie policzki... temperatura w ostatnich dniach spadła poniżej zero, a z nieba zaczął padać śnieg. Pod moimi stopami szmerał biały puch, a ja myślałam wspominałam czasy, kiedy wraz z Goldem trio i Ginny próbowaliśmy odciągnąć pijanych bliźniaków. Kilka dni później w święta doszło do naszego pierwszego pocałunku.
Zawsze marzyłam, że rocznica będzie wyjątkowa, a teraz szanse na to są niewielkie.
- Oooo panienka Trust.- usłyszałam głos.
Od razu odwróciłam się do źródła tego dźwięku i  dostrzegłam Profesora Slughorna, który wychodził z Pub pod trzema miotłami i w tym momencie podchodził do mnie.
- Dzień dobry Profesorze.- odparłam uprzejmie.
- Jak dobrze, że się na ciebie natknąłem.- powiedział, stając obok.- Jako jedna z członków klubu ślimaka, chciałbym abyś zaszczyciła mnie swoją obecnością na malutkim przyjęciu, organizowanym przeze mnie z okazji świąt Bożonarodzeniowych.
- Przyjęciu?- powtórzyłam.
- Bardziej w takim spotkaniu z muzyką w tle. Prawda?- spytał, a ja uśmiechnęłam się lekko.- W takim razie proszę wyczekiwać mojej sowy.- powiadomił mnie, a ja przytaknęłam.
Chwilę później ruszyłam z miejsca i dalej bezcelowo poruszałam się o całym Hogsmeade, tym razem myśląc o zaproszeniu profesora.
Moje rozmyślania nie trwały długo, ponieważ zauważyłam Harry'ego, Rona i Hermionę idących po ścieżce. Podbiegłam do nich, aby zapytać się czy oni także zostali zaproszeni na przyjęcie u Slughorna, ale w tym samym momencie usłyszałam dziewczęcy krzyk przepełniony strachem. Wszyscy czworo spojrzeliśmy po sobie i pobiegliśmy w tą stronę, skąd dochodził pisk, a gdy zatrzymaliśmy się na miejscu dostrzegliśmy Leannie, która jak w amoku stała obok sparaliżowanej Katie Bell i krzyczała, że "ostrzegała ją, aby tego nie dotykała".
Nie wiedzieliśmy o co chodzi, wystraszeni obserwowaliśmy dziwne zachowanie bezwiednego ciała Gryfonki. Poruszało się ono po ziemi na wszystkie strony, przez jakąś niewidzialną siłę. Odniosłam wrażenie, że ta siła wywodziła się gdzieś z wnętrza ciała Katie.
Chwilę później uniosło się ono do góry, ukazując bladą twarz dziewczyny. Wisiała w powietrzu z
otwartymi ustami, z których wydobywał się cichy szmer, jakby wydawany przez demona.



- Idę poszukać kogoś!- krzyknął Harry, gdy tylko wyszliśmy z szoku.
Na te słowa Ron i Hermiona podbiegli odważnie do unoszącej się w powietrzu Gryfonki i próbowali ściągnąć jej ciało na ziemię. Ja także nie zostałam dłużna, podeszłam szybko do przerażonej Puchonki i przytuliłam ją mocno, aby dodać jej otuchy.
Próbowałam również dowiedzieć się czegoś więcej, ale Leannie majaczyła coś o tym, że Katie wróciła z łazienki z tym przedmiotem w dłoni.
- Leannie, spokojnie, wszystko będzie dobrze.- pocieszałam ją, a moją uwagę zwrócił jakiś chłopak, który przyglądał się tej sytuacji. Wydawał mi się znajomy, dlatego wyostrzyłam wzrok i nie potrafiłam uwierzyć własnym oczom. Był to David przyglądający się beznamiętnie całej tej sytuacji. Wydawał się być nieporuszony tym co właśnie się stało... tak jakby to była jego sprawka.
- David!- krzyknęłam za nim, ale on po raz kolejny uciekł z mojego pola widzenia.- Czekaj!- wypuściłam z objęć Leannie i pobiegłam za nim.
Ślizgon kierował się w stronę- jak mi się zadawało.- wrzeszczącej chaty. Wbiegłam do niej za nim, próbując nie stracić chłopaka z pola widzenia. Jednak gdy tylko znalazłam się we wnętrzu budynku, nawiedziły mnie egipskie ciemności. Miałam problemy z dostrzeżeniem czegokolwiek, dlatego jak głupia uderzałam się ramieniem po ścianach, wchodząc do innych pokoi i uparcie szukając Davida. Nie mogłam uwierzyć, że to była jego sprawka... za dobrze go znałam i liczyłam na to, że wyjaśni mi swoje wcześniejsze zachowanie.
Podczas "zwiedzania" potknęłam się o dosyć strome schody i jak głupia, zamiast zawrócić z miejsca, szłam dalej przed siebie. Przypomniałam sobie wtedy mój zeszłoroczny spacer po tej chacie i ból, spowodowany uderzeniem cruciatusa. Miałam wrażenie, że idę tą samą trasą co wcześniej.
Zastanawiałam się równocześnie nad sensem tej sytuacji... sądziłam, że ten przedmiot, który zaczarował Kate był przeklęty... symptomy się zgadzały, ale nie potrafiłam pojąć dlaczego. Z tego co wiedziałam, Gryfonka nie miała zbyt wielu wrogów... była ogólnie lubiana w Hogwarcie...
Moje przemyślenia przerwał cichy szmer dochodzący gdzieś za mną. Odwróciłam się nerwowo za siebie, ale nie zwalniałam mimo to kroku.
- David?- spytałam, mając nadzieję, że to Ślizgon.- Jesteś tutaj?
Odpowiedziała mi cisza.
- Jeśli to ty, to pokaż się... chcę tylko porozmawiać. Zaufaj mi!- krzyknęłam błagalnym tonem, wyciągając różdżkę by móc oświetlić sobie drogę.
W jednym momencie usłyszałam tylko jakiś pomruk, który brzmiał trochę jak "przykro mi" i głośniejszy głos, który wołał moje imię.
- Rachel! Rachel! Jesteś tutaj!?
- Tak!- odkrzyknęłam, poznając jego właściciela.- Ron, chodźże tu.- zarządziłam, a sekundę później Weasley znalazł się obok mnie- Słyszałeś?
- Co?- mruknął przerażony chłopak.
- Szmery, ktoś tutaj musi być...
- Może to duchy?- spytał głupio.
- To nie mogą być duchy, to David... On coś wie. Musimy go znaleźć.- odparłam poważnie.
- Ten Ślizgon?- spytał niechętnie.- Ray! Nie baw się teraz z bohaterkę, musimy stąd wyjść... bo nie dotrwamy świąt.- pociągnął mnie za rękę.
- Uważaj!- krzyknęłam ostrzegawczo, zauważając czerwone światło, które mknęło na nas z przerażającą szybkością, jednak spodziewałam się innej reakcji ze strony Gryfona. Zamiast uciec z pola rażenia, chłopak stanął przede mną i... jakież było moje zdziwienie, gdy czerwony strumień światła uderzył w potężną tarczę Rona i rozbił się tym samym na kilkadziesiąt małych "świetlików".
- Chyba nie jesteśmy tu mile widziani.- odparł sucho rudzielec i pociągnął mnie za ramię. Tym razem zgodziłam się z przyjacielem i ruszyłam wraz z nim w stronę wyjścia.
Jednak, gdy byliśmy już prawie na miejscu, kolejna drętwota została posłana w naszą stronę, jednak zanim zdążyliśmy się odwrócić, aby się ochronić. Czerwone światło musnęło plecy przyjaciela, a ten w sekundzie upadł sparaliżowany na trawę, robiąc tym samym okropny hałas.
- Ron, niee!- krzyknęłam histerycznie, zauważając co się stało i rzucając się bezbronnie na ziemię... 
Szablon wykonany przez Melody