Music

piątek, 17 czerwca 2016

Rozdział 35 "Czy ciebie i Harry'ego coś łączy?"



Przemierzałam korytarze w moim własnym domu. Nie poznawałam go... istne pobojowisko. Cały parter wyglądał co najmniej tak, jakby przeszło tutaj tornado wielkości wieżowca w Dubaju. Nie potrafiłam uwierzyć, że posiadłość mojej rodziny, posiadłość, w której dorastałam... przestała istnieć.
Rozglądałam się niespokojnie po dwóch pokojach, które ucierpiały najbardziej. Po raz enty przechodziłam, przez dziurę w ścianie, która teraz, mogłaby spokojnie posłużyć jako drzwi. Na samą myśl, że niecałą godzinę temu po moim domu spacerował śmierciożerca, po plecach przechodziły mnie zimne ciarki. Istotnie... było mi żal tego miejsca. Jednak, bezradnie kopiąc poszczególne części moich mebli, coraz bardziej uświadamiałam sobie, że dom jest pusty.
Nie było w nim rodziców, nie wiedziałam co się z nimi stało... Farrah również zaginęła... z mojego snu, ciężko było coś wywnioskować, a siadając na wpół spalonej kremowo-białej kanapie i zamykając przy tym oczy, widziałam- jak przez mgłę- przerażenie w jej oczach, gdy to... coś ciągnęło ją za nogi do tyłu. Kilku aurorów poszło jej szukać... cała reszta postanowiła powałęsać się po domu, próbując odnaleźć jakieś ślady po moich rodzicach.
Chciałam być dzielna... nie ukazywać słabości, jednak widząc tyle bezradnych spojrzeń aurorów, kierowanych między sobą, uświadomiłam sobie, że nie mogę skrywać w sobie tylu emocji, bo wybuchnę.
Przykładałam słabo dłoń do twarzy i próbowałam zapanować nad oddechem. Nie było mi łatwo...


Moje usilne próby samokontroli musiał zauważyć Profesor Lupin, ponieważ dosiadł się do mnie i przez chwilę milczał. Nie czekałam na to, co mi powie, spoglądałam na zegarek, była druga w nocy, a mnie zaczęła głowa boleć. Nadmiar stresu mi nie służył... pulsujący ból nawiedził moją głowę.
- Wiem, że nie powinniśmy cię o to prosić, Rachel...- zaczął Remus- tym bardziej po tym co tutaj się wydarzyło...
- Tak?- spytałam słabym głosem.
- Jednak, gdyby ci się to udało... mogłoby nam to ułatwić poszukiwania...- Ciągle przerywał.
- Jeśli jest jakiś sposób na to, by odnaleźć moich rodziców, albo Farrah, zrobię to.- odpowiedziałam pośpiesznie patrząc wnikliwym wzrokiem na profesora Lupina.
- Musisz się skoncentrować. Greyback zapewne nadal jest bardzo osłabiony przez pojedynek...
Nie słuchałam go dłużej, przymknęłam oczy a okrężnymi ruchami dłoni masowałam delikatnie czoło, aby móc się chociaż przez chwilę zrelaksować. Próbowałam dosięgnąć myślami, umysłu Fenrira. Było mi ciężko, ale wytrwałości dodawała mi świadomość, że tylko tak można odnaleźć mamę i tatę.
Nie minęło kilkanaście sekund, a przed oczami stanął mi obraz leżącej dziewczyny. Po raz kolejny czułam tą znajomą satysfakcję z tego widoku i chęć niepohamowanej zemsty na niej. Zbliżałam się powoli do dziewczyny, która starała się podnieść z miejsca... niestety na próżno. Wyciągałam różdżkę, a w moim wilczym umyśle wyszukiwałam wszelakich zaklęć, które mogłyby sprawić ból tej dziewczynie. Przybliżając się bardziej do jej zranionego ciała, zdołałam dostrzec kim jest domniemana ofiara...

- Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to teraz Fenrirze.- odezwała się Farrah cichym głosem.
- A jaką będę miał z tego satysfakcję.- odpowiedziałam jej z szatańskim uśmiechem.- Póki co, sobie poparzę, ach jaki to jest miód na moje oczy... później się trochę pobawię, przecież wiesz, że zawsze tego chciałem... a gdy to mi się znudzi... pomyślę jeszcze. Chyba, że odpowiesz mi teraz... gdzie znajdują się, jej szlamowaci rodzice.- odarłam chrapliwie.
- Nie wyciągniesz tego ode mnie... nie, póki jeszcze oddycham.- wymamrotała, podejmując kolejną próbę podniesienia się na nogi, na co moje usta rozciągnęły się w jeszcze szerszy uśmiechu.
- Naprawdę tego nie chciałem, jednak nie dajesz mi wyboru.- uniosłam różdżkę i już chciałam wymierzyć dziewczynie solidnego Cruciatusa, ale w ostatniej chwili, czyjaś zimna dłoń oplotła moją.
Spojrzałam pełnym wyrzutem wzroku w stronę natarczywego gościa.
- Uspokój się Fenrirze.- odparł Lucjusz Malfoy, puszczając moją rękę.- Czarny Pan pewnie zechce zadać jej kilka pytań, a do tego musi być w pełni sił, przynajmniej tych psychicznych.
- Klątwa Cruciatus powinna rozplątać jej język. Nie przeszkadzaj mi Malfoy... to mój łup.- warknęłam głośno, czując falę nienawiści skierowaną do mężczyzny.
- Jak sobie chcesz, aczkolwiek radziłbym ci poczekać z tą zemstą. Chyba, że chcesz aby to w ciebie wymierzono to zaklęcie.- zagroził, spokojnym głosem.
Błądziłam wzrokiem pomiędzy leżącym ciałem Farrah, a górującą nade mną, nadętą twarzą Malfoya... w tym momencie nie potrafiłam jednoznacznie stwierdzić, kogo nie znoszę bardziej.
- Wiedziałem, że postąpisz słusznie.- odparł usatysfakcjonowany Malfoy, dostrzegając moje zniecierpliwienie.- Zaprowadź ją do lochu. Przecież nasz gość nie będzie leżał cały dzień na podłodze.- dodał i odszedł, zostawiając mnie z tym balastem.

Obraz zaczął się rozmywać, a ja wracałam do siebie...
- Co zobaczyłaś?- spytał Lupin, gdy tylko wybudziłam się z transu.
- Niewiele... widziałam Farrah, była nieźle poharatana... Greyback i Lucjusz...- wymamrotałam.
- Gdzie byli?
- Tego nie wiem, widziałam jedynie to co widział Fenrir... ale chociaż wiem, że Farrah, przed atakiem przeniosła gdzieś mamę i tatę.
Na dźwięk moich słów Profesor Lupin spojrzał porozumiewawczo na Kingsleya, który w jednym momencie rozpłynął się w powietrzu.
- Dziękuję Rachel.- Lupin wstał.- To nam bardzo pomogło.
- Profesorze!- krzyknęłam.- A co z moimi rodzicami?
- Mamy pewne podejrzenia, gdzie Panna Whitman mogła przenieść twoich rodziców.- powiedział, a ja poczułam ulgę, która rozeszła się po całym ciele.- Tylko musimy się upewnić.
- Mogę iść z wami?- spytałam pełnym nadziei głosem, a profesor Lupin spojrzał na Alastora Moody'ego, który do tej pory dyskutował o czymś zawzięcie z Snapem.
- To nie jest koniecznie. Lepiej gdybyś została tutaj pod opieką któregoś aurora. No... chyba, że chcesz abyśmy szukali i ciebie.- odparł ochrypłym głosem, a ja zrezygnowana pokiwałam twierdząco głową. W tym samym momencie na dworze rozległ się trzask. Wszyscy, którzy byli w pokoju zwrócili spojrzenie w stronę drzwi, a chwilę potem z wyciągniętymi przed siebie różdżkami kierowaliśmy się do wyjścia. Słyszałam jedynie nasze nierównomierne oddechy i ledwo słyszalne kroki. A gdy wyszliśmy na zewnątrz, zauważyliśmy, że naszym nieproszonym gościem był Fred. Musiał się tu przenieść. Przez chwilę przyglądałam się mu nieufnie, ale gdy tylko zauważyłam znajomą iskierkę w jego oku, już wiedziałam...


Uśmiechnęłam się szeroko i podbiegłam w jego stronę. Freddie, chciał już coś powiedzieć, ale skutecznie odebrałam mu mowę, rzucając się chłopakowi na szyję. Weasley o mało co nie stracił równowagi, jednak zdołał ją odzyskać na tyle szybko, aby móc mnie objąć w pasie.
- Freddie, jak dobrze, że jesteś.- odparłam, obejmując chłopaka.
- Też się cieszę, że cię widzę księżniczko, ale zaraz mnie udusisz.- wymamrotał, najwyraźniej czując jak mój uścisk się zaciska.
 - Przepraszam Freddie...- odparłam zawstydzona, cofając się lekko do tyłu.
- Nic nie szkodzi, to taki dobry ból.- powiedział troskliwie.
Na te słowa uśmiechnęłam się promiennie i ponownie uściskałam lekko Freda.
- Cóż za wzruszająca scena.- zaczął marudnie Moody.- Radzę wam, abyście to skończyli w domu.
Na słowa Alastora oboje spojrzeliśmy po sobie i pokiwaliśmy twierdząco głowami. Mieliśmy świadomość tego, że tutaj jesteśmy narażeni na bezpośredni atak śmierciożerców.
Gdy tylko weszliśmy do środka, pokazałam Gryfonowi skutki ataku na moją posiadłość. Trzymając go kruczowo za rękę oprowadzałam go po budynku, który był moim domem. Właśnie... był, teraz to była ruina.
- I to wszystko ich wina?- spytał zaskoczony Fred, przyglądając się zniszczeniom dokonanym przez pojedynek.- Nasze wynalazki mają mniejszą siłę rażenia.- zażartował pociesznie, a ja spojrzałam na niego spode łba.
- To nie jest zabawne Fryderyku. Mój dom wygląda teraz jak ruina.- powiedziałam sucho.
- Skarbuś, dobrze wiesz, że nie lubię napiętych sytuacji.- mrugnął do mnie.- A wiadomo co się stało z twoimi rodzicami?
- Aurorzy ich szukają, podobno mają trop.- odparłam i zrobiłam kilka kroków w przód.- Wiadomo, że Farrah zdążyła przenieść ich w jakieś miejsce, tylko nie wiadomo gdzie.
- A ona sama gdzie jest?- spytał.
- Gdzieś w lochach, ale należy jej się... gdyby miała choć trochę oleju w głowie, to przeniosłaby ich na Grimmuald Place.- westchnęłam.- Do was.- spojrzałam przez okno.
Patrzyłam na pustą ulicę, słabo oświetloną przez przydrożne lampy. Lekki wietrzyk poruszał delikatnie liśćmi drzew nieopodal, w parku. Na ten widok, moje ciało lekko zadrżało, poczułam się przez chwilę tak, jakbym stała pośrodku tego rezerwatu naga, bez żadnego okrycia. Jednak było to tylko złudzenie. Założyłam ręce na piersi i przez chwilę milczałam.
- Może i postąpiła głupio wysyłając ich nie wiadomo gdzie, ale gdyby nie ona to tymi więźniami, byliby twoi rodzice, a nie ona..- odezwał się rudzielec przerywając ciszę.
Spojrzałam na chłopaka i uświadomiłam sobie, że miał on rację. Jakby nie było, została w posiadłości mojej rodziny, aby strzec domu, a mogła spokojnie aportować się razem z nimi, nie narażając się tym samym na niebezpieczeństwo.
- Nie cierpię, gdy masz rację.- mruknęłam z lekkim uśmiechem.
- Przyzwyczaj się, ostatnio bardzo często mi się to zdarza.- posłał mi złośliwy uśmieszek.- Więc jaki masz plan? Wrócisz do szkoły?
- Nie Freddie jeszcze nie...- odburknęłam w przeciągu sekundy.- Zostanę jeszcze chwilę tutaj i poczekam, może aurorzy znajdą moich rodziców. Z resztą i tak już nie zasnę.- dodałam, a chłopak podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu w troskliwym geście.- Mam nadzieję...- mruknęłam, kładąc swoją dłoń na ręce Freda.
- Rachel...- zaczął niepewnie chłopak, a na spojrzałam mu w oczy.- Od dłuższego czasu gryzie mnie jedna rzecz. Możemy o tym teraz porozmawiać?
Nie podobał mi się ton głosu chłopaka, wyczułam w nim nutkę niepewności. Miałam nadzieję, że to będzie tylko niewinna dyskusja, a nie nic poważnego, ale chyba tylko się zwodziłam. Niemniej, postanowiłam kiwnąć głową w geście zgody, ale i tak poczułam nieprzyjemne skurcze w okolicy żołądka.
- Bo w sumie najinteligentniejszy nie jestem, przywódca byłby ze mnie raczej kiepski. Potrafię przeoczyć naprawdę istotne informacje i niekiedy słabo kojarzę fakty. Jestem nieodpowiedzialny i...
- Freddie, do rzeczy...- przerwałam mu.
- Czy nie wydaje ci się, że za dużo szumu dzieje się wokół ciebie?- spytał od razu, a ja wytrzeszczyłam oczy.
- Nie rozumiem...
- Ray, nie jesteś głupia. Dobrze wiem, że wokół kogoś... normalnego nie dzieje się tyle rzeczy.- zlustrował mnie wzrokiem.- Osłabnięcia, ataki...
Przez chwilę nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, przyglądałam się Freddiemu z otwartymi ustami, które zaraz zamykałam. Bałam się tego pytania, bałam się konsekwencji prawdy. Ale czy sensem było przedłużanie tej dziecinady? Bezpieczeństwo Freda było dla mnie wartością nadrzędną... w końcu, skąd miałam wiedzieć, jak chłopak zareaguje, ale równie ważne dla mnie było zaufanie w związku.
- No wiesz Fred, ja...- przerwałam, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
- Czy ciebie i Harry'ego coś łączy?- wypalił nagle, a ja zmrużyłam oczy.
- Co?!- spytałam szybko.- Mnie i Harry'ego...?- powtórzyłam zszokowana.
- Rachel, dobrze wiem, że spędzacie ze sobą naprawdę dużo czasu...
- Spędzamy, bo się przyjaźnimy. Przecież wiesz.- przerwałam mu.
- Zamykacie się w jednej klasie, chodzicie razem do Slughorna, często znikacie. Dla niektórych sprawa może być jasna.- odparł poważnie, żywo salutując dłońmi.
- Ty chyba nie myślisz, że...- przerwałam, uświadamiając sobie coś.- A właściwie skąd wiesz o Slughornie i naszych spotkaniach? Śledzisz mnie?- założyłam ręce na piersi, jakby próbując się chronić, przez własnymi zarzutami.
- Nie, przecież nie jestem psychopatą, ale do naszego sklepu często przychodzą uczniowie z Hogwartu z różnymi informacjami...- wyjaśnił, drapiąc się niewinnie po głowie.- Zignorowałbym to, tak jak na początku, ale potem połączyłem fakty i sądzę, że wiem o co chodzi.
- Wiesz?- stanęłam na baczność.
- Potter ma na pieńku z śmierciożercami, nie?- spytał, a ja kiwnęłam głową.- Czy oni przypadkowo przez ciebie nie chcą dostać się do niego? Ray, jeśli to jest prawdą, a on naraża cię na niebezpieczeństwo, to nie ręczę za siebie.- dodał, a ja pokiwałam przecząco głową.
- Masz rację Freddie, słabo kojarzysz fakty.- westchnęłam i chwyciłam go za dłoń.- Nic nie łączy mnie i Harry'ego, to tylko mój przyjaciel, którego chcę wspierać, szczególnie teraz kiedy wojna wisi na włosku. A to, dlaczego tyle złego dzieje się wokół mojej osoby jest bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje.- wyjaśniłam.
Freddie przez chwilę patrzył na mnie wyczekująco, tak jakby próbował czytać mi w myślach. Najchętniej usunęłabym ten epizod z mojego życia, ale wiedząc, że to niemożliwe staliśmy tak wpatrzeni w siebie. Moje serce biło jak oszalałe nie mogąc wytrzymać wyrzutów sumienia. Ciężar odpowiedzialności zaczął mnie przytłaczać...
- To mi wytłumacz.- zażądał łagodnie, łapiąc mnie za dłonie.
- Czy to koniecznie Freddie?- spytałam naiwnie.
- Chcę cię ochronić, ale nie wiem przed czym.- odparł.- Nie miałem okazji pokazać, tego co umiem, dlatego chcę to zrobić teraz.
- Ty i tak już mnie chronisz... chroni mnie każda myśl o tobie i pomaga przetrwać te ataki... Boję się, że mogę cię przestraszyć...
- Jestem Weasley do jasnej cholery, do tego jednym z bliźniaków. Nie tak łatwo mnie przestraszyć.- dodał uśmiechając się sprytnie.
"Amor omnia vincit"- przeleciało mi przez myśl.
Wtedy już wiedziałam, że mogę opowiedzieć mu wszystko. Dlatego nie czekając dłużej opowiedziałam mu całą historię. Wszystko od samego początku, opowiedziałam mu o mojej przepowiedni, o wszystkich atakach, o wizjach, domysłach... a nawet zahaczyłam o wydarzenia, które miały miejsce dzisiejszej nocy i o to, co wydarzyło się tutaj przed jego przybyciem. Weasley słuchał tego wszystkiego jak zahipnotyzowany, połykał dosłownie każde moje słowo. Nie spodziewałam się, że Freddie potrafi się skupić na czymś dłużej niż dwadzieścia minut. Niepokoiła mnie ta cisza, a z drugiej strony, cieszyłam się że nic nie mówi... w końcu słowa potrafią głębiej zranić niż miecz. Opowiedzenie wszystkiego pochłonęło sporo czasu... starałam się niczego nie pomijać, żeby nie było niejasnej sytuacji...
- Nie zrozum mnie źle Freddie... długo trzymałam to w sobie. Harry był jedyną osobą, która się o tym dowiedziała, jeszcze przez przypadek. To dlatego tyle czasu z nim spędzałam.-wyjaśniałam.- Później Ron i Hermiona się o tym dowiedzieli, ale oni podejrzewali już od dawna, znasz przecież Hermionę.
- To tak jakbym dowiedział się ostatni.- mruknął smutnie.
- Nie, Freddie to nie tak... gdyby to ode mnie zależało, to nikomu bym nic nie mówiła...- odparłam, a zanim zdążyłam ugryźć się w język, uświadomiłam sobie, jak fatalnie to zabrzmiało.
- Wiesz...- przerwał, a ja chwyciłam go odruchowo za dłoń.- Ja... muszę sobie to wszystko przemyśleć.
- Ale co chcesz przemyśleć, Fred?- zapytałam drżącym głosem.- Chciałeś wiedzieć... i sądziłam, że jakoś to przyjmiesz.
-Tak, ale nie wiedziałem, że to jest takie poważne.- podrapał się po głowie.- I gdyby się okazało, że z Harrym to znaczy, że ty z nim ...- przerwał po raz kolejny, próbując ułożyć to sobie w głowie.- Dobra, wiesz co? Muszę już iść...- ruszył w stronę drzwi.
- Freddie...- mruknęłam, a on spojrzał w moją stronę.- Ale zobaczymy się jeszcze?
- Powodzenia Ray.- odparł po krótkim namyśle i wyszedł zamykając za sobą pozostałości drzwi.
Jeszcze przez chwilę patrzyłam się w miejsce, gdzie przed sekundą stał rudzielec. W jednym momencie naszła mnie taka fala gniewu, że nie wytrzymałam... musiałam w coś walnąć. W cokolwiek... los chciał, że na mojej drodze stanęła, zawsze zamknięta komoda. Kopnęłam w nią z całej siły, a nawiasy, najwyraźniej trochę osłabione puściły, ukazując przede mną wnętrze. Nogi zaczęły mi drżeć, dlatego upadłam niezgrabnie na kolana. Zapiekły... ale zignorowałam to i przymknęłam moje już- wilgotne oczy.
Chwilę to zajęło, zanim opanowałam łzy. A gdy zdołałam się uspokoić, zauważyłam wewnątrz uprzednio kopniętej przeze mnie komody jakieś kartki. Zaciekawiona nowym znaleziskiem, zapomniałam przez chwilę o tym co wydarzyło kilka minut wcześniej. Zawsze, gdy pytałam się mamy co jest w tej komodzie, potrafiła ominąć elegancko temat. Ja również, nie wgłębiałam się w to za często, ale póki teraz miałam okazję to postanowiłam trochę pomyszkować.  Drżącymi dłońmi sięgnęłam do środka, a chwilę później klęcząc w bezruchu przyglądałam się wnikliwie- jak się okazało- rysunkom, było ich mnóstwo. Od razu rozpoznałam te delikatne kreski, tą niezwykłą precyzję. Byłam niemal pewna, że autorką tych prac była moja mama. Przeglądałam szkice i nie mogłam wyjść z podziwu, wszystkie były wspaniałe. Ale zdecydowanie najdziwniejszym faktem były nieznane mi miejsca, które zostały uwiecznione na obrazkach. Większość z nich przedstawiała leśne ścieżki i drewniany domek porośnięty dziką różą. Miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś już je widziałam... dalej obrazki ukazywały- jak sądzę- wnętrze owego domku. Kilka czarnych foteli, szklany stół, małą kuchenkę, kamienny kominek, schody prowadzące na górę i... ogromny gobelin z wężem, powieszony na ścianie. Może miałam już halucynacje, ale gad, przedstawiony na tym , kawałku materiału, do złudzenia przypominał węża uwiecznionego w godle Slytherinu... uznałabym, że to jest niemożliwe gdyby nie fakt, iż kilka prac dalej znalazłam szkic zamku, co więcej ten zamek był podobny do Hogwartu. W tym momencie ogłupiałam. Zaczęły mnie nawet nawiedzać wątpliwości, czy są to oby prace mojej matki... bo przecież moja mama nie mogła wiedzieć o istnieniu szkoły. W tym momencie po raz pierwszy od dłuższego czasu, miałam stu procentową pewność, że rodzice coś przede mną ukrywają. Chciałam wiedzieć co, ale jedyną moją poszlaką były tylko te rysunki, albo aż te rysunki...



Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Moich rodziców jeszcze nie odnaleziono, a ja musiałam wracać na zajęcia. Jako, że miałam za sobą nieprzespaną noc nie byłam tego dnia zbyt aktywna. Kilka razy złapano mnie na zasypianiu na zajęciach, ale cieszyłam się, że nauczyciele byli wyrozumiali i zwykle kończyło się na ostrzeżeniu. Właśnie zwykle... Snape oczywiście musiał pokazać swój drażliwy charakterek i wlepić mi karę, także najbliższą niedzielę spędzę na czyszczeniu nocników w Skrzydle Szpitalnym.
Nie chciałam teraz o tym myśleć. Musiałam znaleźć Harry'ego i powiadomić go o moim wczorajszym znalezisku. Włożyłam na siebie ciepły płaszczyk, zabrałam rysunki i wyszłam na błonia. Od razu uderzyło mnie chłodne powietrze. Jesienna aura dawała się już we znaki, szczególnie na błoniach. Drzewa nabrały czerwono-żółto-zielony kolor. A na najniższych gałęziach, przy każdym silniejszym podmuchu powietrza, ubywało liści. Było dosyć pochmurno, a ja mając wrażenie, że za chwilę lunie deszczem, zapięłam płaszcz pod kark i ruszyłam na poszukiwanie Wybrańca. Nie minęło kilka minut, a znalazłam Harry'ego, Rona i Hermionę, siedzących przy jeziorku. Westchnęłam jeszcze i luźnym krokiem podeszłam do przyjaciół.
- Hej, Rachel.- odezwała się Hermiona, wysuwając nos znad książki.
- Cześć wam. Przeszkadzam?- spytałam.
- No my tak właściwie to gramy w gargulki, więc jeśli możesz, to...- zaczął Ron, ale Hermiona spiorunowała go wzrokiem.- Jeśli możesz, to usiądź z nami, ale nie przeszkadzaj.
- Właściwie to mam do was sprawę...- przerwałam, a spojrzenia trójki Gryfonów, skierowały się w moją stronę.- Chodzi o to...- rzuciłam im rysunki na planszę.
Ron, Harry i Hermiona spojrzeli po sobie i od razu zaczęli przekopywać stos kartek. Mruczeli coś między sobą, ale ciężko stwierdzić, co to konkretnie było.
- Rachel, kto narysował te rysunki?- spytał Harry, trzymając w ręce zarys budynku Hogwartu.
- Wiecie co się stało w nocy, w moim domu nie?- zapytałam.
- Cała szkoła o tym mówi- odpowiedział Harry.- Byłaś dzisiaj pierwszym tematem przy śniadaniu.
- Bo to pierwszy raz.- mruknął Ron, a ja posłałam mu groźne spojrzenie.
- Byłam u siebie w domu. Zniszczenia były kolosalne i dziękuję ci Ronaldzie za to, że mi przypominasz jakiego ja mam też pecha.- warknęłam, zakładając ręce na piersi.
- Spokojnie, Rachel. Ten typ już tak ma... no mów.- nalegała Hermiona.
- Podejrzewam, że te rysunki narysowała moja mama...
- Twoja mama?!- przyjaciele krzyknęli jednocześnie, zwracając uwagę profesora Slughorna, który spojrzał na nas zaciekawionym wzrokiem.
- Cii.- przycisnęłam palec do ust.- Wiem, że to brzmi wręcz irracjonalnie i w ogóle nie powinno mieć ujścia, ale zbyt dobrze znam styl z jakim moja matka maluje swoje obrazy i mam wrażenie, że to jej.- mówiłam szeptem.
 - Ale skąd twoja mam wiedziała o istnieniu Hogwartu, przecież go sobie nie wyobraziła...- odszepnął Harry.
- Chyba, że to są jakieś nowe rysunki...- dopowiedział Ron.
- Nie, Ron. Nawet jeśli byłyby nowe, to moja mama nie widziała przecież murów szkoły.- sprostowałam.- Ale popatrzcie i tutaj.- dodałam i nerwowo przegrzebywałam papiery, gdy nie natknęłam się na ten odpowiedni.
- Wnętrze domu...?- zawahał się Harry.
- O jeden konkretnie element tego domu mi chodzi.- odparłam wskazując palcem na gobelin z wężem.- Czy on wam czegoś nie przypomina?
- Godło Slytherinu.- podsumowała Hermiona, a ja pokręciłam twierdząco głową.
- Rozumiecie? Moja mama coś ukrywa. Może mieć to związek z tym co się wydarzyło w nocy. Tylko skąd ona o tym wszystkim wie? Przecież jest mugolem...
- Może twoja mama jest charłakiem...- wybuchła Hermiona.
- Co?!- spytałam głośno, nie wierząc temu co właśnie usłyszałam.
- Pomyśl Rachel, jak dobrze znasz swoją rodzinę?-  brązowowłosa spytała poważnie.
- Pff.- prychnęłam.- Na tyle dobrze, aby zaprzeczyć.  A jeśli nawet, to nie wiem dlaczego miałaby się ukrywać ze swoim pochodzeniem.
- Może się wstydzi.- odparł Ron.- Charłaków za dobrze to się nie traktuje.
- Ray, może oni mają rację.- mruknął Harry, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem.- Sama mówiłaś u Slughorna, że twoja mama nie była zaskoczona tym co potrafisz zrobić. Nawet list z Szkoły Magii i Czarodziejstwa jej nie zaskoczył.
- No tak ale...
- Rachel, proszę... coś ci grozi... może upewnisz się najpierw, zanim zaczniesz wszystkiemu zaprzeczać.- Wybraniec wbił we mnie swój wzrok.- A jeśli okaże się to prawdą, mamy nowy trop... może nawet być to nawiązanie do przepowiedni.
- Kojarzycie jeden wers?- spytał Ron.- "Ona sama wybierze sobie los godny jej pochodzenia...".
Gdy Gryfon zacytował część mojej przepowiedni, uświadomiłam sobie, że ta cała sprawa z moją matką może okazać się prawdą, zbyt wiele wydarzeń mogłoby się przez to wyjaśnić. Jednak mimo moich domysłów, nie chciałam w to wierzyć. Cały światopogląd mógł mi się przez to zawalić. Dlatego przez chwilę jeszcze milczałam, próbując wyjść z szoku.
- Moc magiczna odnawia się w kolejnych pokoleniach Rachel.- odezwała się Hermiona, przerywając ciszę.- Od nich pochodzą mugolaki.
- Nie wiem jak wy, ale mnie to na przypadek nie wygląda.- podsumował Ron.
- Mnie też Ray.- zawtórował Harry.- Musisz dowiedzieć się prawdy, może w końcu ruszysz z miejsca.
- Ale... jak mam to zrobić?- spytałam zrezygnowana.
- Może Ministerstwo będzie miało takie informacje.- powiedział Weasley.
- Charłaki nie są wyłączeni ze społeczności czarodziejskiej, chociaż traktowani są jako obywatele drugiej klasy.- wyjaśniła Hermiona.- Ministerstwo Magii nie prowadzi ewidencji ich urodzeń. Od nich nic nie wyciągniemy.
- Posłuchajcie... pamiętam, jak raz, w kantorku Argusa Filcha podpatrzyłem list od jednej organizacji, która zajmuje się szkoleniem początkujących czarodziejów i charłaków...
- Wmigurok.- przerwałam mu.
- Chyba tak.- odrzekł Wybraniec.- Skąd wiesz?
- W zeszłym roku słyszałam, jak Fred i George nabijali się z Filcha, męcząc go ich reklamą. Najwyraźniej, oni również znaleźli ten list.- wyjaśniłam, czując nieprzyjemny uścisk w brzuchu na myśl o bliźniakach.- Jeśli mam się czegoś dowiedzieć, to najszybciej tam...
Szablon wykonany przez Melody