Music

sobota, 24 grudnia 2016

Rozdział 45 "Merry Christmas Everyone!"


Korzystając z okazji chciałabym złożyć Wam, moi drodzy czytelnicy ( a przynajmniej tej części, której została ) serdeczne Poterowskie życzenia:

Czy to miotła, czy to dywan.
Czy to różdżka, czy peleryna.
On zawsze poradzi sobie.
To Harry Potter, we własnej osobie.
Życzy Wam dziś Wesołego Święta.
Niech istota beznosa zaklęta.
Trzyma się od Was z daleka
Do tego potrzebna czysta kartoteka ;)
Gryfońskiej odwagi,
Krukońskiego obycia,
Ślizgońskiej ambicji 
Puchońskiej pracowitości.
Niech zdrówko Wam dopisuje 
Wszystkie eliksiry do pomocy zaakceptuje.
Pieniędzy nie miara,
Niekoniecznie tych od Salazara.
Prezentów udanych,
Potraw szybko skonsumowanych.
Dużo kurczaków,
Tych dla Rona najlepszych smaków.
Wiedzy Hermiony,
Żebyś w końcu czuł się doceniony.
I szczęścia
Z okazji Nowego roku nadejścia!

~ Życzy MonaVeerax3



Wybiegłem z pokoju jak szybko się tylko dało. Chciałem, aby był to ktoś z zakonu... a może udałoby się mu dopaść fałszywą Rachel. Nigdy nie spodziewałbym się tego co tam się działo.
Stał tam mój brat Bill i trzymał Krukonkę za ramię, prowadząc ją w stronę nory. Dziewczyna była na wpół nieprzytomna. Chwiała się na nogach i wyglądała okropnie. Cała poobijana i blada.
- To Rachel?- spytał Harry, jakby nie wierząc własnym oczom.
- No co tak stoicie! Pomóżcie mi!- rozkazał Bill, dostrzegając nas w wejściu.
Więcej nie było mi trzeba, podbiegłem razem z Harrym do brata i złapaliśmy Rachel pod ramię.

Rachel

W sekundzie poczułam dziwne szarpnięcie. Spojrzałam w górę, zobaczyłam Harry'ego, który patrzył się na mnie z niepokojem. Nie chciałam, aby się martwił... miałam jeszcze dosyć sporo siły, dlatego uśmiechnęłam się słabo w geście pocieszenia.
- Już dobrze księżniczko. Jesteś bezpieczna.
Po drugiej stronie stał Fred. Nie wyglądał najlepiej, chociaż próbował to ukryć. Nie  potrafiłam sobie wyobrazić, jak bardzo musiał przeżyć to wszystko.
Zakręciło mi się w głowie. Uderzyłam się w nią ,gdy dostałam drętwotą.  Upadłam na kolana, mimo pomocy Gryfonów. Tępo wpatrywałam się w ziemię, próbując złapać wdech.
Nie trwało to długo, poczułam kolejne szarpnięcie, ale o wiele delikatniejsze i w sekundzie znalazłam się w ramionach Freda. Wziął mnie na ręce i przeszedł przez próg.
- Czy to Rachel, czy ta fałszywka?- usłyszałam głos Rona.
- Prawdziwa. Była przetrzymywana w lochach i prawdopodobnie torturowana.- stwierdził Bill.
Zostałam przeniesiona na kanapę. Położyłam się na niej, wtuliłam się w poduszkę. W końcu mogłam na spokojnie pomyśleć.
- Fałszywka?- spytał Bill.- Gdzie ona jest?
- Uciekła, przechytrzyła nas.- usłyszałam głos Geroge'a.
Poczułam, jak ktoś zgarnia mi włosy z policzka i przenosi je za ucho.
-  I nie wiemy kto to był.- dodał Ron.
- Stella... Stella Stone.- wydusiłam z siebie tuląc się do poduszki.- Ona za wszystkim stała.
- Muszę powiadomić zakon i sprowadzić tu rodziców Rachel. Jeśli oszustka nadal znajduje się w postaci Rachel, może im grozić krzywda.- odparł pośpiesznie Bill.
- Znajdź ich, proszę.- spojrzałam na jednego z braci Weasleyów, ten tylko się uśmiechnął i przytaknął.
Zaraz potem usłyszałam świst teleportu.
- Już wszystko dobrze.- usłyszałam głos Freda i poczułam jak chłopak całuje mnie w czoło.
Nie wytrzymałam, podniosłam się z sofy i przytuliłam Gryfona do siebie mocno.
- Och Fred, tam było okropnie, wszędzie ciemno, śmierciożercy i głośne krzyki torturowanych więźniów.- zaczęłam łkać.- Mnie też torturowali, codziennie, abym nie uciekła...
- Ciii...- uspokajał mnie.
- ... chciałam zginąć Fred.- odłączyłam się od niego, a z oczu poleciało mi kilka łez.- Chciałam się poddać. Nie mogłam nic zrobić, ani dla siebie, ani dla innych. Wszelka nadzieja została mi zabrana, nadzieja na to, że zobaczę ciebie, przyjaciół i rodziców. Myślałam o was, wszystkich.- spojrzałam dookoła.
Wszyscy wpatrywali się we mnie. Mieli współczujące miny, Ginny prawie płakała, a Harry tylko ją objął, Ron milczał. Fred spojrzał mi głęboko w oczy. Też płakał, ale wycierał moje łzy. Był taki delikatny... zapomniałam o tej delikatności. Przymknęłam oczy pod wpływem jego dotyku, a spod powiek leciały mi kolejne krople. Weasley to zauważył, po raz kolejny mnie przytulił. Zastanawiałam się, jak żałośnie musiało to wyglądać z perspektywy innych osób, ale akurat to się nie liczyło. Gryfon zacieśnił uścisk, a ja przymknęłam oczy.


Za rogiem stała Pani Weasley i z matczyną miłością przyglądała się tej scenie. Zawsze wydawało mi się, że kobieta była niezbyt przychylna temu, abym spotykała się z jej synem. Jednak ciepły uśmiech, który pojawił się teraz na jej twarzy zdawał się temu zaprzeczać.
-  Gdzie ona jest? Gdzie jest Rachel?- usłyszałam tak dobrze znany mi głos. 
Od razu puściłam Freda z uścisku i pobiegłam przed dom. W stronę drzwi zmierzała przestraszona mama. Bill próbował nad nią zapanować, ale ona niczym lwica nie dawała się zwieść tym, że wszystko pod kontrolą. Musiała sprawdzić to na własne oczy.
- Mamo!- krzyknęłam i zaczęłam biec w jej stronę.
Zanim zorientowała się kto woła, zdążyłam do niej podbiec. Niemal od razu rzuciłam się jej na szyję. Tak bardzo się stęskniłam.


  
- Córciu, córciu, czy to naprawdę ty?- spytała mnie, głaszcząc co rusz po włosach.
W jej głosie było słychać ulgę. Całą drżała, z resztą tak samo jak ja. 
Na dworze było zimno, a z ust wydobywała się para. Nie przeszkadzało mi to, mamie również. 
-  Wszystko w porządku mamo.- odparłam jej do ucha.- Nie odeszłabym bez pożegnania.

Stella

Stałam przed dużymi drewnianymi drzwiami. Od wewnątrz czuło być smród mroku, cierpienia i kary. Wiedziałam, co się tam dzieje, wiedziałam kto na mnie czeka. Nie chciałam się do tego przyznawać... czułam, że ma to związek z tym co wydarzyło się w naszych lochach przed moim przybyciem. Dlatego, gdy usłyszałam, że po raz kolejny zostało rzucone zaklęcie uśmiercające, zrobiłam kilka kroków w tył. Może nie był to odpowiedni moment na wizyty?
Ruszyłam w przeciwną stronę, ale czując, że mam w dłoniach rysunki, że wykonałam powierzone mi zadanie, znowu się odwróciłam. 
Nienawidziłam sama siebie, za to, że pozwoliłam mojemu żałosnemu braciszkowi zbliżyć się do więźniów i samej Trust. Spodziewałam się, że będzie coś kombinował, ale najwyraźniej nie doceniłam jego samozaparcia. Przynajmniej w tym byliśmy podobni, on też się o tym przekona...
Sięgnęłam do klamki, jednak drzwi same się otworzyły. Od wewnątrz wybiegł, jak później zauważyłam, Yaxley. Był cały blady i przerażony, ale świetnie to ukrywał. Spojrzał na mnie zimnym wzrokiem.
- Jesteś następna.- odparł, równie mroźnym tonem i odszedł.
Zmarszczyłam brwi i po raz ostatni spojrzałam na szkice. Były one moim być, lub nie być. Dlatego, miałam nadzieję, że pani Weasley, trochę pod przymusem pokazała mi lokalizację wszystkich z nich.
- Wejdź, Stello.
Po pomieszczeniu rozszedł się głos mojego Pana. Zagryzłam wargi i jeszcze mocniej ścisnęłam pięść na rysunkach. Przyjęłam wyprostowaną postawę, a głowę uniosłam wyżej. Udało mi się nawet przybrać na twarz wyraz pozornej dumy. Zaraz potem luźnym krokiem weszłam do środka. 
Moje kroki odbijały się echem po niemalże pustym pomieszczeniu, a ja wsłuchiwałam się w swój puls. Po drodze mijałam ciała kilku śmierciożerców... prawdopodobnie zabitych przez swojego władcę. Udawałam, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Dopiero później, gdy dalej dostrzegłam w kącie nieruchome ciało Hudgesa, oraz czerwone, wężowe oczy poczułam względny niepokój, ale ukłoniłam się nisko.
- Mam nadzieję, że chociaż ty masz dla mnie dobre wiadomości Stello, bo inaczej skończysz jak oni.- Czarny Pan wskazał swoim nienaturalnie długim palcem na pozbawione życia ciała.
Spojrzałam w tamtą stronę, zastanawiając się, czy i tym razem uda mi się zachować pozory obojętności. Niejednokrotnie to robiłam, dlatego nie miałam co do tego wątpliwości.
- To były nic nie warte śmiecie.- odparłam sucho.
- JA TO BĘDĘ OCENIAŁ!- krzyknął do moich uszu.
Prawie upadłam, nie dlatego, że siła głosu mojego Pana była duża, tylko dlatego, że potknęłam się o jedno z leżących ciał. Najwyraźniej musiałam zrobić kilka kroków w tył.
- Wykonałam moje zadanie.- odparłam, starając się ignorować słowa Voldemorta.- Tutaj są rysunki szlamowatej matki.
Uniosłam dłoń, w której trzymałam szkice i starając się unikać surowego wzroku, podałam mu je do rąk. Później obserwowałam jak usta Czarnego Pana poszerzają się w złowieszczy uśmiech w miarę przeglądania kolejnych kartek.
- Odkupujesz grzechy swojej rodziny.- uniósł swój apokaliptyczny wzrok znad rysunków.
Spojrzał na mnie, a ja całkiem ogłupiałam. Nie wiedziałam o jakich grzechach mówił Czarnoksiężnik. Przecież mój ojciec zawsze uchodził za wzór lojalności w kręgach śmierciożerskich.
- Rodziny?- spytałam zaszokowana.
- Oczywiście, skąd miałabyś wiedzieć, że twój brat uwolnił naszych więźniów i wpuścił do zamku cały Zakon.- odparł, prawie wypluwając to ostatnie słowo.
Zmarszczyłam wzrok. Czy to oznaczało, że szlama jest na wolności? Dopiero teraz zorientowałam się, dlaczego tylu aurorów opuściło norę w jednym momencie. Mogłam się spodziewać, że mój brat był na tyle głupi, ażeby dać sobie namącić w głowie Trust.
Byłam wściekła i przerażona, spodziewałam się, że zaraz sama dołączę do tych martwych ciał. W sumie nawet na to zasłużyłam, jak mogłam być, aż taką idiotką, aby nie kazać komuś obserwować mojego braciszka.
- Panie...
- Nie chcę słuchać żałosnego zwodzenia Stello.- przerwał mi.- Jedyne co cię uratowało przez zakończeniem twojej nędznej egzystencji, to zdobycie tego, czego chciałem. Radzę jednak zapamiętać, kolejny błąd kosztował cię będzie życie.
Nie spojrzałam nawet na Niego, mruknęłam jedynie coś pod nosem i odeszłam zastanawiając się, czy aby moi rodzice jeszcze żyją. Nawet nie próbowałam się spytać.

Rachel

Leżałam w swoim łóżku i przyglądałam się sufitowi. Miałam tyle pytań, których nie odważyłabym się zadać. 
Co się teraz stanie z Stellą? 
Jak bardzo namieszała w moim życiu, udając mnie?
Gdzie jest David i czy jeszcze żyje?
Jaki plan ma Czarny Pan?
Dlaczego tyle faktów jest przede mną zatajanych?
Czy kiedykolwiek uda mi się wrócić do normalnego życia?
Pytania kotłowały się w mojej głowie, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć na żadne z nich. Szczerze to nie wiedziałam nawet który jest dzisiaj dzień.
Dziwnie czułam się w pokoju, gdzie przed kilkoma dniami przebywała Stella. Odrzucało mnie wręcz to, że leżę teraz pod tą samą pościelą co ona. Z drugiej strony to niesamowite, że zapałałam do niej taką wręcz nieludzką nienawiścią w przeciągu tak krótkiego okresu czasu, patrząc na to, że traktowałam ją jako przyjaciółkę na całe życie. 
Byłam niesamowicie głupia, nie słuchałam Davida, a teraz nie wiem co się z nim dzieje. 
Przewróciłam się niezgrabnie na drugą stronę. Tym razem moją uwagę zwrócił kolor ścian. 
Przecież byłam tutaj. W Norze. W miejscu gdzie przebywają moi przyjaciele, moi rodzice. Miał kto się mną zająć. Mimo to nie czułam się bezpiecznie, i nie poczuję się w taki sposób dopóki nie będę miała jasnego obrazu tego, czego oczekuje ode mnie Voldemort. Nie chciałam dłużej czekać na to, aż powód jego zachowania się ujawni. Jedyną osobą, która mogłaby mi to wszystko wyjaśnić była moja matka i to do niej powinnam się udać jak najszybciej.
- Cześć księżniczko.
Ten głos przeszył mnie na wskroś. Było to takie dobre odczucie, dlatego odwróciłam się w stronę drzwi. Stał tam Fred i  patrzył na mnie zza drzwi.
- Jak się czujesz?- dodał.
- Jak osoba która dopiero co wyszła z niewoli.- odparłam, uśmiechając się subtelnie.- Bardzo nabroiłam?
Fred zastanowił się przez chwilę.
- Nic o czym warto wspominać.- mruknął niepewnie, drapiąc się po głowie.- Mamy szczęście że zorientowaliśmy się na czas, zanim lipna ty obrabowała Gringotta, albo zamordowała Knota.- powiedział, wpół uśmiechu.
- To nie jest powód do żartów Freddie.- pokiwałam przecząco głową.- Jak myślisz co stanie się z Stellą?
- Mam nadzieję, że Aurorzy szybko ją dopadną Powinna zgnić w Azkabanie za to co ci zrobiła.
Trudno było nie zgodzić się z Gryfonem. Z drugiej strony miałam co do tego wątpliwości. Oczywiście, powiedziałam o wszystkim co zdarzyło się w posiadłości Stone'ów, ale to tylko moje słowo na jej. W końcu nikt jej nie złapał za rękę, a już w szczególności ja, dlatego może wszystkiemu zaprzeczyć.
- A jeśli jej nie ukarzą?- spytałam smutno.- Wiadomo, że może łatwo się wymigać.
- Nie powinnaś zawracać tym swojej ślicznej główki, Rachel. Członkowie Wizengamotu byliby największymi kretynami, gdyby dali jej się nabrać.- chłopak mrugnął do mnie.- Chodź. Powinnaś coś zobaczyć.
Spojrzałam na rudzielca, po czym uśmiechnęłam się szeroko. Rzeczywiście, nie chciałam nadal nad tym myśleć. Wiedziałam, że odkąd powrócił Voldemort, sąd czarodziejów uważniej bada wszystkie sprawy śmierciożerskie, a jeśli nie... zasiada tam Dumbledore. On na pewno mi uwierzy.
- W takim razie prowadź.- chwyciłam chłopaka za rękę, a chwilę później znaleźliśmy się na dole.
Pierwsze co dobiegło do moich uszu to świąteczna piosenka Last Christmas i zapach pierników.
Później, gdy tylko pojawiliśmy się w salonie, zauważyłam że wdzięczny wzrok wszystkich skierował się w naszą stronę. Przyjaciele byli zajęci tworzeniem "magii świąt", ale nie mogli oderwać od nas wzroku. George, który do tej pory wieszał ozdoby na dwumetrowej choince za pomocą zaklęcia również się zdekoncentrował a bombka która się unosiła w sekundzie uderzyła go w twarz.
Zaśmiałam się widząc jak zgłupiały bliźniak masuje się po czole. Na całe szczęście w pobliżu była Angelina, która w wyśmienitym humorze, trochę chichocząc ucałowała go w czoło. Dopiero teraz zauważyłam, że dziewczyna założyła na głowę czerwoną czapkę Mikołaja.
- Czy Angelina nie miała być teraz w domu?- szepnęłam Fredowi do ucha.
- Miała, ale po wielu... yhm... przekonywaniach George'a zgodziła się jednak zostać tutaj.- chłopak sugestywnie poruszył brwiami, a ja zdzieliłam go lekko w żebra.
- Jesteś straszny Freddie.- mruknęłam chichocząc.
- Zamiast się miziać po kątach moglibyście mi pomóc.- wrzasnął George, a Angelina pokiwała pociesznie głową. 
- Kto tu się teraz mizia braciszku, bo na pewno nie my.- odpowiedział mu rozbawiony Fred.
Mimo to, oboje nadal trzymając się za ręce ruszyliśmy w stronę dwójki Gryfonów. Przechodziliśmy obok kuchni, z której wydobywały się smakowite zapachy. Jednak zatrzymałam się na chwilę, widząc, że w przygotowaniu świątecznych potrwa pani Weasley towarzyszy moja mama. Zorientowałam się, że obie musiały wymieniać się przepisami na dania. Niedaleko nich stał mój ojciec wraz z Arturem i żywo o czymś rozprawiali.
Zastanawiałam się czy oby to jest odpowiedni moment na pytania o Czarnym Panu.
- No chodź Rachel.- ponaglała mnie Angelina.- Tej choince przyda się damska dłoń.
- No idę.- zawołałam w końcu i ruszyłam w stronę Gryfonów.
Zabawa była przednia, poczułam się znowu jak dziecko, lataliśmy naokoło choinki i wieszaliśmy świecidełka. Przypomniał mi się wtedy zeszły rok, kiedy to nauczyłam czystokrwistych czarodziejów całkiem zwyczajnie, z użyciem siły rąk postroić podobną do tej choinkę.

Jako, że tego dnia miała odbyć się Wigilia, wszyscy chodzili od rana jak w zegarku. Na początku sądziłam, że święta spędzę w lochu. Miałam tyle planów, nowych pomysłów, ale nie mogłam się tym zająć, nawet nie miałam prezentów. Ból po zaklęciu niewybaczalnym ustał, ale skutki przy podejmowaniu się czynności, które wymagały ode mnie wkładu większej ilości energii utrzymywały się nadal. Ucieszyłam się jednak, że mogłam przyjmować już większe porcje jedzenia do lekarstw.
Wydawało mi się, że mogę odbudować w sobie radość świąt, ponieważ przez ostatnie wydarzenia całkowicie ją zatraciłam. Robiłam wszystko, od nucenia kolęd po ubieranie ogrodowe gargulce Państwa Weasleyów w świąteczną czapkę i szalik.
- Pionek na A3.- odparłam, a biała figura niemalże natychmiast zmieniła swoje położenie.
- Skoczek na E5.- rozkazał Ron, a jeden z moich pionków zniknął z planszy.
Nasza partia szachowa trwała już jakiś czas. Weasleyowie wiedzieli, że Ron akurat na tym polu potrafi pokazać na co go stać. Niestety rudzielec nie spodziewał się, że grałam w mugolskie szachy z ojcem od piątego roku życia. Szybko się o tym przekonał, kiedy nie dawałam się nabierać na jego podchwytliwą taktykę gry, a sama partia przywołała do nas całe Gryfońskie rodzeństwo. 
- Skoczek na E5.
Mój skoczek po prostu zlikwidował jego skoczka. Przyjaciel przygryzł wargę. Nie wiedziałam, czy tylko symuluje jakieś trudności, czy naprawdę nie wie co ma zrobić, musiałam na niego uważać.
- Skoczek na E5.- powtórzył żądanie, a moja biała figura musiała ustąpić jego czarnej.
- Goniec na E5.- odparłam po chwili namysłu i usunęłam drugą czarną figurę przyjaciela.
 Obok nas było słychać komentarze, najgłośniejsze wychodziły z ust Ginny, która co chwilę szeptała Harry'emu co też jej brat powinien zrobić. Niektóre z jej podpowiedzi był nawet ciekawe. Uznałam, że najmłodsza w Weasleyów ma zadatki na świetnego gracza, jednak nigdy zbytnio nie przepadała za szachami.
- Goniec na D2.- z ust mojego rywala padł kolejny rozkaz, kasując tym razem mojego drugiego skoczka.
- Hetman na D2.- czarny goniec został dosłownie zmieciony z planszy.
- Hetman na E5- mruknął Ron, i tym razem mój goniec został zniszczony.
Przymrużyłam oczy nie podobała mi się przegrana z najmłodszym synem Weasleyów, a już tym bardziej nie remis, który w tej grze zbliżał się do nas nieubłaganie. Musiałam coś wymyślić. Jednak i to mi się nie udało. Z dołu dobiegł głos Pana Weasley'a, który prosił chłopców, aby zeszli na dół i pomogli mu w zamieszeniu na dachu Nory lampek.
Oczywiście Ronald zamiast dokończyć partię, niemal natychmiast ruszył za wezwaniem. Chciałam go zatrzymać, ale na nic się to zdało, dlatego zostawiłam grę taką, jaką była i oddaliłam się od stolika. Odprowadziłam jeszcze wzrokiem Freddiego zastanawiając się co tak naprawdę się z nami stało. Nie czułam już takiej chemii jak na początku. Za dużo miałam na głowie i może to był powód. Ciężko mi było przyznać to przed samą sobą. Po raz pierwszy byłam w samym centrum wydarzeń, nie Dumbledore, nie Harry, tylko ja... zwyczajna Krukonka. A może nie zwyczajna?
- Nad czym się tak zastanawiasz Rachel?- spytała Ginny, patrząc się na mnie jak na debilkę.
- Nad Fredem. Jak nasza relacja wygląda z perspektywy osób trzecich?- spytałam przyjaciółkę.
Ruda zastanowiła się przez dłuższą chwilę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że zadałam nie najłatwiejsze pytanie, ale musiałam wiedzieć.
- No wiesz, nie jest to samo co było rok temu, ale nie widziałaś jak Fred zachowywał się, gdy była tu jeszcze ta fałszywa ty, szczególnie po tym co...- przewała, przygryzając wargę.
- Po czym?- spytałam dociekliwie.
Gryonka nie odezwała się ani słowem.
- Ginny, po czym?- dopytałam ostro, bojąc się odpowiedzi.
- Całowałaś się z Harrym, to znaczy nie ty tylko Stella.- przyznała w końcu.
Zmarszczyłam czoło. Co ja robiłam? Całowałam się z Harrym? Kompletnie zgłupiałam. Jaki cel mogła mieć Stella w tym, że to zrobiła. Wątpiłam w to, że Ślizgonce, Wybraniec aż tak namieszał w głowie, ale nie chciałam nad tym myśleć, czułam się fatalnie. 
- Przykro mi, że musiałaś na to patrzeć.- poklepałam przyjaciółkę po ramieniu.
- Nic się nie stało. Ucieszyłam się, że to nie byłaś ty. Nie chciałabym wybierać pomiędzy wami.- ruda uśmiechnęła się słabo.

Tym razem wszyscy usiedliśmy zmęczeni, zdążyliśmy wysprzątać norę przed pojawieniem się pierwszej gwiazdy i zostało nam jeszcze trochę czasu na odpoczynek.
W pokoju grała piosenka Merry Christmas Everyone , nuciłam sobie melodię w myślach. Nikt się nie odzywał. Każdy wsłuchiwał się tekst piosenki i siedział nieruchomo na swoich miejscach. Wszyscy wpatrywali się w siebie. Mimo iż atmosfera świąt była zachowana, ponieważ coraz więcej zapachów wydobywało się z kuchni, a na dworze robiło się ciemno dzięki czemu światełka wcześniej powieszone na dachu i krzakach dawały sporo światła, czuliśmy się nieswojo, trochę jak na pogrzebie. Nie mogłam na to pozwolić, nie po to wydostałam się z lochów.
Dlatego, gdy w radiu puszczono kolejną piosenkę All I Want For Christmas Is You, uśmiechnęłam się szeroko i podniosłam się z miejsca. Spojrzałam jeszcze na wszystkich.
- Ale zanudzacie.- odparłam, dając jasny znak co do tego co chcę zrobić.
Spotkałam się zdziwionym z wzrokiem innych, ale to mnie nie powstrzymało, zaczęłam tańczyć. Z perspektywy człowieka zdrowego psychicznie musiało wyglądać to żałośnie, ale co z tego. Chciałam radośnie spędzić święta, bez ponuraków.
Chwilę to trwało zanim przyjaciele zrozumieli co chcę im przekazać, a pierwszy był Fred.
- Wypraszam to sobie.- mruknął chłopak i również ułożył swoje ciało w pozycji artystycznej.



Zaraz potem dołączył do mnie w tańcu. Śmialiśmy się wspólnie z własnej głupoty, nie patrząc na innych. Wkrótce i przyjaciele dostrzegając nasze zabawy, dołączyli do nas. W sekundzie nudny rodzinny salon zamienił się w parkiet taneczny. 
- Mam zaszczyt zaprosić waćpannę do pierwszego tańca.- odparł żartobliwie Freddie i wystawił swoją rękę. Od razu ukłoniłam się jak dama i zaczęliśmy wspólnie tańczyć.
Rozglądając się przypadkowo dookoła dostrzegłam, że wszyscy udali się w nasze ślady. Harry i Ginny, George i Angelina, tylko Ron stał z boku i przyglądał się wszystkiemu.
- Chodź do nas!- zawołałam w jego stronę, a on tylko pokiwał przecząco głową.
- Nie tańczę.- odpowiedział mi i spojrzał na podłogę.
Było mi go szkoda. Żałowałam, że nie było z nami Hermiony, nikt nie musiałby zostawać sam.

Piosenki w radiu zmieniały się niczym błyskawica, po serii świątecznych piosenek, pojawiały się również takie, idealne do tańca. Tym razem każdy tańczył z każdym.
Ktoś pomyślałby, szaleństwo. Dzikie pląsy w święta, ale może to był klucz? W końcu ich wszystkich też zmęczyła ta sytuacja z wojną i lochami. 
Spojrzałam na Ginny i Harry'ego. Wyglądali na szczęśliwych... teraz tym bardziej dziękowałam Rowenie za to, że sytuacja z Stellą wyszła szybciej. Nie mogłabym znieść tego, jeśli przez moją łatwowierność, wprowadziłabym między wszystkich chaos.
Zastanawiałam się przez chwilę, po czym poczułam, że ktoś łapie mnie od tyłu i tuli się do moich pleców.
- Ładne pachniesz.- wyszeptał mi do ucha, oplatając dłonie na moim brzuchu.
- To detergenty Freddie.- zachichotałam i położyłam ręce na jego rękach.- Szczególnie te do toalet.
Mimo tego co powiedziałam chłopak nie odsunął się ode mnie na krok. Bujał mną w rytm spokojnej piosenki. Przymknęłam na chwilę oczy, delektując się tą chwilą.
- I tak lepiej niż wtedy, gdy cię wyciągnęli.- mruknął żartobliwie.- Gorzej śmierdziałas niż łąjnobomby.- zaśmiał się.
- Świnia...- odparłam z lekkim uśmiechem, jednak nadal miałam zamknięte oczy.
Zaraz potem Gryfon złapał mnie rękę i zakręcił. Staliśmy strasznie blisko siebie, Westchnęłam i chwyciłam go za plecy a on mnie w talii. Patrzyliśmy sobie w oczy, lekko się uśmiechając. Trwało to chwilę, nikt z nas nic nie mówił, w końcu milczenie to złoto. Jednak Fred, jak to Fred musiał zacząć coś gadać.
- I co mi teraz powiesz?- spytał, chytrze się uśmiechając i głaszcząc mnie po plecach.
- Spodnie.- prychnęłam cicho.
- Jakie spodnie?- rudzielec wydawał się zaskoczony.
- Plama, plama na spodniach.
Palcem jednej ręki pokazałam wypuklenie na kolanach chłopaka gdzie widoczne było, bardzo wyraźne zabrudzenie. Fred musiał się ubrudzić podczas sprzątania jednego z pokoi, co niemal od razu zauważył, po czym uśmiechnął się ciepło.
- Sprytnie.- spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Z brudasami nie tańczę.- uśmiechnęłam się jednoznacznie i przymykając oczy skrzyżowałam ręce na piersi. Uwielbiałam droczyć się z bliźniakiem.
Chłopak tylko mrugnął do mnie i od razu pobiegł na górę zmienić ubranie.

Wszyscy usiedliśmy przy świątecznym stole, siedziałam naprzeciwko mamy i taty, obok Freddiego i Ginny. Dobre nastawienie dopadło domowników. Tematy sypały się z każdego kąta stołu. 
Nie sądziłam, że aż tyle może połączyć czarodziei i zwykłych mugoli... Tak naprawdę jesteśmy tacy sami, tylko że różni nas tylko siła mocy magicznej i tak naprawdę siła ludzkiego umysłu i ciała.
Artur Weasley był naprawdę zdumiony opowieścią taty na temat stawiania coraz to dziwniejszych konstrukcji. Molly Weasley również tego słuchała przez pewien czas, a później zaczęła rozmawiać z moją mamą na tematy macierzyńskie, porównując tym samym swoje doświadczenia. Oczywiście moja mama nie miała szans z Czarownicą, ponieważ różnica w ilości dzieci była bardzo duża. Mimo to nie poddawała się... zrobiła z mnie najbardziej kłopotliwe dziecko wszechczasów, ale nie przeszkadzało mi to. Dalej bliźniacy rozmawiali o nowym wynalazku do ich sklepów i sposobie wyelminowania skutków. Harry i Ron rozmawiali o quidditchu i wielkim meczu świątecznym na rzecz św. Munga. To samo robiły Ginny i Angelina, tylko, że one rozmawiały o swoich ewentualnych szansach na zdobycie przez Gryffindor pierwszego miejsca.
Prawda była taka, że Reprezentacja domu Lwa miała na to spore szanse, no... chyba, że Ravenclaw im w tym przeszkodzi. Wszystko układało się w miarę dobrze.
Jeszcze przed kolacją, tradycyjnie wstał Pan Weasley, aby jako głowa rodziny wznieść toast. Zawsze tak zaczynała się uczta świąteczna.
- Wznieśmy toast za tych wszystkich których z nami nie ma, za zdrową przyszłość i bezpieczeństwo, którego teraz zaczyna brakować. Za miłość i przyjaźń, za cel i drogę, którą do niego trzeba przejść. Za to aby ten rok był przełomowy dla sprawiedliwości.- mężczyzna uniósł kieliszek z winem i spojrzał na mnie, oraz moich rodziców.- Za Rachel, która na szczęście została uwolniona i jej rodzinę. Za to, że są tutaj i odkrywają przed nami całkiem nowy świat. I za to, że w pełni, jako mugole mogą cieszyć się czarodziejskimi świętami. Wesołych Świąt! - uśmiechnął się ciepło.
W sekundzie spojrzałam na moich rodziców, w ich oczach można było dostrzec iskierki radości. Sama również się uśmiechnęłam. 


- Zdrowie!- krzyknął Artur Weasley.
- Zdrowie!- zawtórowaliśmy mu.
Zaraz po uroczystym rozpoczęciu zaczęliśmy konsumować kolację świąteczną.

niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział 44 "... Potter! Oddaj te szkice!"


Fred

- To kompletnie nie jest normalne.- mruknąłem do brata, podczas gdy ten bacznie przyglądał się dwóm tak samo wyglądającym, pustym flakonikom.
- Rachel jest Krukonką bracie, nie dziw się temu, że trzyma w swoim pokoju flakony na eliksiry.- odparł George, przegrzebując komodę dziewczyny.- Pewnie to odrobione zadania na cały semestr.
Kiwnąłem przecząco głową, wiedziałem, że grzebanie w rzeczach Rachel było szczeniackim zachowaniem, ale musiałem dowiedzieć się prawdy. Ludzie nie zmieniają się na gorsze ot tak.
- Freddie, chodź no tu.- odezwał cicho bliźniak.
Podszedłem do George'a, który w tym momencie stał przed biurkiem Krukonki i przyglądał się czemuś. Zajrzałem mu przez ramię i spostrzegłem bardzo dużo różnych składników eliksirów. Większości z nich nie znałem. Były one dokładnie posortowane w naczyniach oraz pudełkach i oddzielone od siebie w różnych odstępach.
- Rachel i eliksiry? Zwykle się na nie skarżyła.- podsumowałem zdziwiony naszym znaleziskiem.
- Może zmieniła zdanie, w końcu to kobieta. Raz wybiera to, a później coś innego. Trudno za nimi trafić...- George zaśmiał się żałośnie, ale mnie wcale nie było do śmiechu.
- Angelina wyjeżdża jednak na święta, nie?- spojrzałem jednoznacznie na niego.
- Dasz wiarę!- mruknął zażenowany George.- A jeszcze dwa dni temu mówiła, że chce je spędzić tutaj ze mną.
Tym razem ja się zaśmiałem. Znałem słabość brata do Angeliny, ale w tym momencie nie chodziło o to. Odszedłem od speszonego braciszka i ruszyłem w stronę toalety dla gości, jednak i tam nic nie znalazłem, no poza nienaganną czystością i jeszcze większą ilością zużytych flakonów. Były one sprytnie ukryte za kotarą prysznica.
- Bracie, ale te fakony strasznie dają po nosie!- zawołał do mnie George, po czym wszedł do łazienki.
- Ja mam chyba coś gorszego.- spojrzałem na zniesmaczonego bliźniaka, po czym podniosłem jedna z zużytych buteleczek i również przystawiłem do nosa.
Zapach od razu mnie odrzucił. Śmierdziało to co najmniej tak, jakby stado goblinów, urządziło sobie w niej prywatną toaletę.
- Ty, a to nie jest ten wielosokowy?- spytał George, z odrazą patrząc na swoją buteleczkę.- No powąchaj.- brat podstawił mi pod nos śmierdzącą fiolkę.
- Zabieraj to ode mnie.- mruknąłem z niesmakiem, odtrącając dłoń brata.- Chociaż...
Zaciągnąłem się jeszcze raz, tym razem nie było to już takie okropne. Mój nos musiał się już do tego przyzwyczaić, dlatego chciałem się upewnić. Rzeczywiście, zapach wydawał się znajomy... prawda była taka, że często używaliśmy takiego eliksiru dla żartów. Wcześniej nie zwróciłem na to większej uwagi, ale teraz nie mogło to ujść mojej uwadze.
- Nie obraź się Freddie, ale twoja dziewczyna musi mieć coś nie tak z głową.- prychnął bliźniak, a ja posłałem mu groźne spojrzenie.- Zabierzmy jeden z nich i zmywajmy się stąd zanim Rachel wróci.
Pokiwałem głową i zasłoniłem kotarę, chwilę później wraz z łupem w rękach wyszliśmy z jej pokoju.

Rachel

- David, powiesz mi w końcu o co chodzi?- spytałam po raz kolejny przyjaciela, jaki plan ma Stella.
Jednak ten tylko spoglądał przed siebie i w skupieniu przemierzał lochu. Patrzył uważnie na wszystkie strony i dosłuchiwał się niepożądanych dźwięków.
- David...- prychnęłam.
- Powiem ci o wszystkim, gdy znajdziemy bezpieczny kąt.- rzucił przez ramię Ślizgon.
Bezpieczny? Bezpieczny kąt w lochach, gdzie po korytarzach przechadzają śmierciożercy uzbrojeni w różdżki i gotowi do rzucenia najobrzydliwszych z zaklęć? Miałam wątpliwości.
- To chociaż powiedz mi, gdzie idziemy.- nie poddawałam się.
- W tych lochach jest tylko jedna osoba, która może ci pomóc Rachel... Uwaga!
David wychylił się zza ściany i rzucił drętwotą w jednego z śmierciożerców. Zaklęcie ugodziło go niemal natychmiast, jednak dźwięk który mu towarzyszył był jednym z głośniejszych.
Poczułam szarpnięcie za rękę i chwilę później znaleźliśmy się w znajomej, przynajmniej dla mnie części lochów. Rozglądałam się dookoła, próbowałam przypomnieć sobie, skąd znam to miejsce, ale odpowiedź przyszła zdumiewająco szybko.
- Pan Stone.- odezwał się damski głos.
- Potrzebuję pomocy.- odparł David.
- Ja też Pana prosiłam wielokrotnie o pomoc.- z mroku wyłoniła się tak bardzo znana mi osoba.- Zignorował Pan to, więc dlaczego mam służyć radą?
- Farrah!- zawołałam cicho i podbiegłam do aurorki.- Powinnam była się domyślić.
- Rachel?- kobieta spojrzała w moją stronę.- Myślałam, że cię zabili.
- Mnie też się przez chwilę tak wydawało, ale David mnie uwolnił.- spojrzałam na aurorkę.
- Doprawdy?- spytała zdumiona.- Lepiej późno niż wcale.
Przeniosłam teraz wzrok na Ślizgona, Z mimiki jego twarzy wyczytałam, że nie był on zadowolony z słów Farrah. Najpierw niespokojnie poruszył twarzą, późnej spiorunował kobietę wzrokiem.
- Obiecałaś służyć pomocą, gdybym zdecydował się uwolnić Rachel.- odparł po chwili.
Teraz to i ja byłam zaskoczona. Czyżby David rozmawiał już z Farrah wcześniej na mój temat?
- I słowa dotrzymam. Pod warunkiem, że przyniosłeś to o co prosiłam.
Przyjaciel rozejrzał się dookoła i z kieszeni bluzy wyciągnął galeona. Zmarszczyłam czoło, nie wiedziałam co moneta miała mieć wspólnego z wydostaniem się stąd. Później jednak zorientowałam się, że ten przedmiot nie był tym, za co miał się podawać. Rozpoznałam w nim nasze fałszywe galeony, których używaliśmy do ustalania terminów Gwardii Dumbledore'a i komunikowania się między sobą.
- David, miałeś tą monetę przez cały czas?- spytałam ostro, uświadamiając sobie, że już dawno mogłam być wolna.- Przecież w każdym momencie mogłeś wezwać pomoc. Po co ten cyrk?
- Rachel, słonko.- Farrah pokiwała głową.- Ta moneta jest moja. Została mi zabrana zaraz po porwaniu.
- Ale przecież to jest ta sama moneta.- spuściłam ramiona.
- Po wykryciu waszych działań w Gwardii, uznaliśmy, że sposób na komunikację, który wymyśliła panna Granger może się przydać i Zakonowi.- wyjaśniła.
- Nie mogłem tego użyć wcześniej, ponieważ nie wiedziałem jak działa jej mechanizm.- wtrącił Ślizgon.- Miałem ją tylko wykraść.
- Sądzę, że Panna Granger nie będzie zła, że trochę zmodyfikowaliśmy jej działanie.- dodała aurorka i zaczęła majstrować przy galeonie, szepcząc przy tym jakieś dziwnie brzmiące sformułowania.
- Słyszałem coś.- usłyszeliśmy chrapliwy głos kilka kroków dalej.
- A ja ci mówię kretynie, że jeżeli znowu więźniowie nam uciekli to i my będziemy mieli problemy.- odezwał się drugi, rozpoznałam w nim głos Yaxley'a.
- No i pięknie. Co dalej?- spytałam, wsłuchując się w kroki.
- Dobra, ja ich powstrzymam. Rachel, schowaj się... najwyżej uciekniesz z Farrah.- David chwycił mnie za ramię.
- Nie! David.- złapałam go za dłoń.- Jeśli coś ci się stanie?
- Mnie nie mogą zrobić krzywdy Ray, tobie tak. Schowaj się w celi Farrah... - Ślizgon podał mi mosiężny klucz.- ... gdy tylko moneta zadziała przybędzie Zakon i cię stąd uwolnią.
Spojrzałam chłopakowi w oczy, nie chciałam, żeby miał przeze mnie jakieś kłopoty. Nigdy też nie chciałam, aby ktoś ryzykował życie, podczas kiedy ja nic nie mogłam zrobić.
- Uważaj na siebie.- mruknęłam i cmoknęłam Ślizgona w policzek.
On jednie pokiwał głową i ruszył w stronę śmierciożerców, a ja schowałam się w celi.

Fred

- Eliksir wielosokowy?- powtórzył Ron, trzymając w dłoni jeden z flakoników.
- Zapach się zgadza.- mruknął zrezygnowany Harry, raz po razie wąchając buteleczkę.- Co to oznacza?
- To, że albo Rachel handluje nimi na boku, albo to, że ktoś się pod nią podszywa.- podsumował George.- Patrząc na jej niechęć do naszego Fredusia, strzelam, że to drugie.- brat poklepał mnie po ramieniu.
- To w takim razie, gdzie jest prawdziwa Rachel?- spytał przerażony Ron.
Spojrzeliśmy po sobie. Wszyscy byliśmy zbici z tropu... nie wiedzieliśmy, kim tak naprawdę jest Rachel, kto się pod nią podszywa i co robi. Nie wiedzieliśmy również, gdzie jest ta prawdziwa. Martwiłem się, bardzo się martwiłem... Tyle przykrych rzeczy na nią naopowiadałem w przeciągu ostatnich kilku dni, tyle myśli niepotrzebnych. I zamiast mieć trochę więcej wiary w moją księżniczkę, ja po prostu uznałem, że to jej wina i że to ona zmieniła się na gorsze.
- Nie mogę stać i tutaj czekać.- podniosłem się z miejsca.- Jeśli naprawdę nie jest to Rachel to ja muszę wiedzieć, gdzie jest ta właściwa.
- Co chcesz zrobić Fred?- spytał Ron.
- Chcę pójść do tej Rachel i wydusić z niej to.- ścisnąłem ręce w pięść.
- A ja jestem za!- George podniósł się z miejsca.- Fałszywa Rachel nie przypadła mi zbytnio do gustu.
- A nie lepiej załatwić to łagodniej?- spytał Harry.- Możemy wypłoszyć oszustkę, a jeżeli to ktoś z śmiercio...
- Nie mów tego stary.- ponaglił go Ron.
Ja w tym czasie nawet nie chciałem słyszeć żadnych planach. Zbyt dużo kombinowania, wolałem zdać się na instynkt i wyciągnąć to, co teraz dzieje się z prawdziwą Rachel.
W tym samym momencie do pokoju wparował zdenerwowany Lupin. W sekundzie wszyscy zwróciliśmy wzrok w jego stronę.
- Dostaliśmy informacje od Panny Whitman. Wiemy gdzie znajduje się ona wraz z wieloma więźniami.- powiadomił nas.- Musimy się tam udać, a wy do tego czasu nie wychodźcie z Nory, to może jest pułapka.
Zamarliśmy, wszyscy sądzili, że aurorka, która miała pilnować rodziców Rachel już od dawna nie żyje. Nikt nie spodziewał się takiego zwrotu akcji.
- Cały Zakon się tam uda?- spytał Harry, który jako pierwszy otrząsnął się z szoku.
- Zostawimy tutaj nowicjuszy na straży, mają pilnować Nory do naszego powrotu, to bardzo ryzykowne.- Profesor Lupin spojrzał szybko przez okno.- Macie nigdzie nie wychodzić.
Po tych słowach wilkołak wybiegł szybko w pokoju. Nie wiedzieliśmy co tutaj tak właściwie się stało. Wpatrywaliśmy się w jedno miejsce przez chwilę.
- Zakon powinien wiedzieć, o naszych podejrzeniach.- mruknął Harry.
- Zakon ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Musimy złapać fałszywą Rachel, póki jeszcze nie wie o ich akcji.- spojrzałem na niego.
- Mogłaby uciec.- stwierdził Ron.
Pokiwaliśmy twierdząco głowami, uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli sami zajmiemy się tą akcją.
Wyszliśmy z pokoju Rona i Harry'ego i udaliśmy się na dół, każdy z nas rozglądał się, w poszukiwaniu Krukonki.
- Tam jest.- George wskazał palcem miejsce, gdzie stała "Rachel" i przeglądała jakieś papierki.
Spojrzałem porozumiewawczo na przyjaciół i ruszyłem za Harrym.
Podeszliśmy blisko dziewczyny, każdy z nas miał swoje wątpliwości, ale nie można było się teraz wycofać.
- O cześć. Co tam?- spytała lekceważąco i spojrzała z powrotem na kartki.



Założyłem ręce na piersi, ale się nie odezwałem. Nikt z nich również tego nie zrobił. Nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać. Dziewczyna nie przejmowała się niczym. Po prostu stała i olewając całą sytuację zignorowała nasze towarzystwo.
- Chyba musimy wyjaśnić sobie niektóre rzeczy.- odezwał się Harry.
- Nic nie musimy.- odparła odpychająco.
Złapałem Harry'ego za ramię, chciałem aby bez zbędnych głupot Gryfon wypytał dziewczynę o jej plany i wymusił na niej przyznanie się do udawania Rachel. Ten tylko spojrzał na mnie z dołu i pokiwał głową.
- Tak, musimy.- odparł głośno Harry i wyrwał oszustce szkice z rąk.
Wtem ona, jak poparzona wyrwała się z miejsca i spojrzała na niego wzrokiem zabójcy. Ja już wtedy miałem pewność, że to nie była ona. Stała dumnie jak dąb i wystawiła rękę, czekając na to, aż Harry bez gadania odda jej własność.
- Oddaj co moje.- mruknęła tonem nie wnoszącym sprzeciwu.
- To rysunki mamy Rachel.- Harry spojrzał na nas zgłupiałym wzrokiem.
- To nie jest twoje.- odparliśmy na równo, razem z Georgiem.
- To jest Rachel.- dodał jeszcze brat.
- A ty nią nie jesteś.- zawtórowałem mu.
- Głupota... Potter oddaj te szkice.- rozkazała i sięgnęła po rysunki.
- Nie... - uciął dyskusję.
Dziewczyna stała otumaniona i nie wiedziała co ma powiedzieć. Po raz pierwszy, odkąd pojawiła się w norze na święta nie widziałem jej w takim stanie. "Rachel" całkowicie zamilkła. W czwórkę staliśmy przed nią i tym razem to nie ona, a my rozdawaliśmy karty.
Chwilę to trwało, zanim otrząsnęła się z szoku, a potem uśmiechnęła się, niemalże ciepło.
- To wasz kolejny żart?- spytała, już milej i wystawiła ręce, aby spotęgować efekt.
- Kim jesteś?- spytał Harry, bez zbędnego przeciągania.



 Znowu chwila cisza. Oszustka nie wiedziała co miała odpowiedzieć. Wpatrywała się tylko raz na mnie, a raz na Harry'ego. Co rusz otwierała usta, aby coś odpowiedzieć, ale później je zamykała.
- Chwila? Co to w ogóle za przesłuchanie, co?- spytała sucho i założyła ręce na piersi.- Nie macie dowodów. Oddaj mi te rysunki!
- Ronaldzie? Czyń honory.- odezwał się George.
Brat tylko pokiwał głową i z kieszeni wyciągnął buteleczkę po eliksirze wielosokowym, który zabraliśmy z jej pokoju. Zaraz potem rzucił ją w moją stronę, tak aby i dziewczyna mogła to widzieć.
- To chyba z twojego pokoju.- podsumowałem, kiwając flakonikiem przed jej oczami.
Spryciara błądziła po nim wzrokiem i ścisnęła usta w wąską linię.
- Jest ich jeszcze kilka, a szczególnie pod prysznicem...- zaczął George.
- ... więc albo przyznasz się teraz, albo wezwiemy Zakon.- dodał Harry.
- A w Azkabanie nie lubią krętaczy.- zakończył Ron.
Dziewczyna spojrzała na nas. Jej ciało drżało, ale ona sama miała kamienną minę, nie dało się niczego z niej wyczytać.
- Wypchajcie się z tymi swoimi oskarżeniami.- żachnęła się i przeszła obok nas.
W ostatnim momencie złapałem ją mocno za ramię, tak, że dziewczyna aż się ugięła, Potem spojrzała na mnie wnikliwie i wysłała mi jeden z swoich najgroźniejszych uśmiechów.
- Zabierz łapy Fred.- rozkazała, patrząc mi w oczy.
- Gdzie jest Rachel?- spytałem, ignorując ją, po czym mocniej zacisnąłem dłoń na jej ramieniu.
- Puść mnie, a się dowiesz.- szepnęła mi, nadal patrząc w oczy.
Zmarszczyłem czoło. Nie chciałem jej wierzyć, nie robiłem tego. Zależało mi tylko na bezpieczeństwu mojej dziewczyny.
Wpatrywaliśmy się tak w siebie przez chwilę. Nie chciałem tego, ale mimo iż była to oszustka, oczy nadal pozostawały te same, co z tego, że teraz przepełnione gniewem i pogardą, ale te same. Ten sam głęboki brąz, tak przeze mnie uwielbiany. Chcąc, czy nie chcąc zwolniłem uścisk, a ona w sekundzie wyrwała się do przodu.
Biegła przed siebie, w stronę schodów. Od razu rzuciliśmy się za nią. Byłem zły na siebie, że tak szybko popuściłem i dałem jej możliwość ucieczki. Była szybsza, wbiegła do swojego pokoju.
Złapaliśmy za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Nie chciałem się z nią bawić w kotka i myszkę, tutaj chodziło o bezpieczeństwo mojej księżniczki.
- Odsuńcie się.- rozkazałem i wyciągnąłem z kieszeni różdżkę.- Alohomora.- wypowiedziałem formułkę zaklęcia, a drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
Wbiegliśmy do środka, ale jedynie co zastaliśmy, to dym. Kłębki gęstego, czarnego dymu o ohydnym zapachu. Oszustka najwyraźniej użyła naszego Peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności. Nic nie widzieliśmy... próbowaliśmy się wydostać, ale nawet my nie wiedzieliśmy, gdzie są drzwi.
Wyciągnąłem różdżkę przed siebie i użyłem zaklęcia światła. Tym sposobem widziałem więcej niż pozostali. George zrobił to samo.
- Wszystko w porządku?- zapytałem przyjaciół.
- Okropnie cuchnie.- odezwał się Ron.- Gdzie ona jest?
Zakręciłem się wokół własnej osi, w dymie próbowałem dostrzec chociaż najmniejszy ruch dziewczyny, ale nigdzie jej nie było.
- Chyba uciekła.- odparł zażenowany George.
- Pięknie!- krzyknąłem i ze złości kopnąłem w łóżko.
Dym ustawał, zapach też. Widoczność poprawiła się o połowę. Rozglądałem się jeszcze raz po pokoju. Miałem cichą nadzieję, że fałszywa Rachel jednak nie uciekła, że schowała się gdzieś i zaraz ją znajdziemy, ale niestety... było inaczej.
- Jak ona to zrobiła?- spytał Ron, spuszczając ramiona, a ja tylko pokiwałem głową.
- Zabrała szkice.- odezwał się zawiedziony Harry...

Rachel

- Jak udało ci się tu wytrwać tak długo?- spytałam aurorkę, próbując zignorować niepokój.
- Byłam tylko jedną z wielu Rachel.- uśmiechnęła się słabo.- Nie traktowali mnie tak ostro, jak ciebie. Nie byłam tobą... jesteś dla nich ważniejsza.
Za ścianą coś trzasnęło. Spojrzałam za siebie... próbowałam wychwycić dźwięki, jakie się tam powtarzały. Słyszałam jedynie regułki niektórych zaklęć.
- Skąd wiesz jak mnie traktowano?- spytałam.
Trzask, znowu coś kolorowego trzasnęło w kratki naszej celi. Poczułam ukłucie...
- Słyszałam o codziennych torturach. Hugdes o nich rozmawiał z Sama Wiesz Kim.- Farrah spojrzała na brudną podłogę. To ja powinnam spytać, jak udało ci się je przetrwać.
- Gdyby nie David i jego eliksiry, nie dałbym rady.- spuściłam głowę.
Walczyłam z chęcią ujawnienia się. Tak bardzo chciałam pomóc przyjacielowi... pójść tam i walczyć z nim. Ramię w ramię.
- Pan Stone jest silny, poradzi sobie.- Farrah złapała mnie za ramię, próbując mnie pocieszyć.
"Depulso"!
Jakieś ciało zderzyło się z ścianą. Chciałam wiedzieć co teraz tam się dzieje. Chciałam mieć pewność, że to nie David został odrzucony do tylu.
Schowałam twarz w dłoniach i wyostrzyłam słuch. Gdzieś niedaleko usłyszałam głos Ślizgona.
Żył...
- Zakon jest w drodze.- powiadomiła mnie Whitman.- To nie potrwa długo.
- Ile to sobie to wmawiałaś?- spojrzałam na nią wzrokiem, świadczącym o tym, że wiem do czego zmierza.
- Codziennie...
Usłyszałam krzyk Ślizgona. Od razu zwróciłam się w tamtą stronę. Trwał on zbyt długo, aby było to   zwyczajne zaklęcie. Podbiegłam bliżej, aby lepiej zobaczyć to, co tam się dzieje.
Farrah próbowała mnie odciągnąć od tego miejsca, ale mocno trzymałam się krat i nie chciałam puścić. Zza ściany wyłaniały się tylko nogi... ich właściciel leżał na ziemi i prawdopodobnie krzyczał z bólu. Do oczu naleciało mi kilka pojedynczych łez. Wyrywałam się, wierzgałam, ale to było na nic. Aurorka postawiła sobie za punkt honoru, utrzymać mnie tutaj, gdzie się znajduję.
- Nie możesz wyjść.- mruknęła Farrah, trzymając mnie w mocnym uścisku.
Krzyk ustał, modliłam się o to, aby Ślizgon żył. Nie wybaczyłabym sobie tego, gdyby coś się stało.
Nastąpiła cisza, głucha cisza i tak niepokojąca jednocześnie. 
Patrzyłam na nogi, miałam nadzieję, że chłopak zaraz się podniesie i będzie walczył nadal, ale nic takiego nie miało miejsca.
- Szukajcie uciekinierki... - rozkazał gruby głos.- ... przetrząście każdą celę i zabijcie wszystkich, którzy będą ją kryli...  nie widziano jej w zamku więc musi być tutaj.
Zadrżałam, jednak w tym samym momencie rozległ się kolejny trzask, ale tym razem nie było to zaklęcie. W sekundzie kilkanaście  srebrzystych postaci pojawiło się w lochu, oświetlając tym samym całe pomieszczenie. Poznawałam je... to samo zdarzyło się podczas walki w departamencie tajemnic.
Później wszystko działo się tak szybko. Kolorowe światła latały na wszystkie strony, srebrzyste postacie mieszały się z tymi ciemnymi. Każda strona chciała być lepsza. Słyszeliśmy nie tylko okrutne śmiechy, ale i podziękowania uwalnianych więźniów. 
Wszystkie lochy otwierały się po kolei. Jakaś niewidzialna siła sprawiała, że cele otwierały się, a więźniowie znikali bez śladu. Co się z nimi działo? Nikt nie wiedział.
Ciało Davida, również zniknęło.
Gdzieś tam w oddali zobaczyłam Shacklebolta rzucającego zaklęcia, dalej jakiegoś innego członka Zakonu Feniksa. Poczułam szczęście... wiem, że nie powinnam, zważając na to że w lochach rozgrywało się istne piekło, ale dlatego, iż miałam nadzieję, że zaraz stąd ucieknę.
Nasza cela otworzyła się, uśmiechnęłam się i spojrzałam w tatą stronę. Byłam niemal pewna, że ktoś z Zakonu przyszedł po nas. Pomyliłam się jednak, po drugiej stronie stał Yaxley i parzył na nas nienawistnie. Obie otrzymałyśmy drętwotą i upadłyśmy na podłogę obolałe. Mężczyzna popatrzył się jeszcze za siebie i podszedł do nas. Złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. Był za silny, chciałam się wydostać, ale jedyne co osiągnęłam to dostałam w twarz.
Śmierciożerca wyciągnął mnie siłą z lochów i już chciał się teleportować, ale w tym samym czasie oberwał zaklęciem unieruchamiającym. Spojrzałam bezbronnie przed siebie. Stał tam Bill Weasley i wpatrywał się we mnie. Uśmiechnęłam się słabo i w tym momencie mocna zakręciło mi się w głowie. Upadłam na kolana i próbowałam zapanować nad zawrotami.
Patrzyłam na podłogę i poczułam, że ktoś podnosi mnie do góry. Był to wcześnie poznany Weasley.
- Rachel? Co ty tutaj robisz? - spytał się.- Powinnaś być z domu, tam gdzie cię zostawiliśmy.
- To nie jestem ja.- odparłam słabym głosem, podtrzymując się najstarszego syna Weasleyów.- Tamta to oszustka.
- Posłuchaj jej Bill!- krzyknęła Farrah, gdzieś zza moimi plecami.- Zabierz ją do Nory natychmiast, zaklęcie zostało złamane!- rozkazała i sama uprzednio chwytając różdżkę Yaxley'a ruszyła do boju
Nie wiedziałam co działo się dalej. Świat zawirował, a moje stopy dotknęły czystej podłogi. Odgłosy bitwy również ucichły, tak jakbym znalazła się w innej rzeczywistości...

Fred

- Te szkice?- odezwał się zdumiony Ron.- Te które znalazła Rachel? A po co im takie rysunki?
- Wy nie wiecie wszystkiego.- mruknął Harry, spacerując nerwowo po kuchni.- Rachel mówiła mi, że muszą mieć jakieś głębsze dno. Twierdziła, że jej matka coś ukrywa.
- Myślisz, że jej rodzice mogą mieć coś wspólnego z Voldemortem?- ciągnął rudzielec, a Harry tylko pokiwał twierdząco głową.
- A kogo to obchodzi?- spytałem nerwowo.- Musimy odnaleźć Rachel, nie wiadomo czy żyje.
Moje tętno było już na skraju wytrzymałości. W mojej głowie pojawiały się same czarne scenariusze..  Miałem tego dość.
- Spokojnie Freddie.- odparł George.- Bez zakonu nie damy rady.
Teraz to i ja spacerowałem nerwowo po pokoju, chodziłem w kółko i kombinowałem, ale nic mądrego nie przyszło mi do głowy.
Nagle usłyszeliśmy trzask, jakby teleportu. Zerwałem się na równe nogi i wybiegłem na zewnątrz, miałem nadzieję, że to ktoś z Zakonu, nawet nie wiedziałem, kto będzie po drugiej stronie...

poniedziałek, 21 listopada 2016

Rozdział 43 " Akurat rujnowanie czyjegoś życia może być bardzo przyjemnym doświadczeniem"



- Rachel, Rachel... obudź się wreszcie.
Słyszałam takie głosy gdzieś na pograniczu rzeczywistości i wyobraźni. Trudno było mi zidentyfikować, czy są czymś więcej niż efektem zmęczenia, czy po prostu fragmentem ostatnio bardziej rzeczywistych snów.
Głosy nie ustawały, chociaż na początku je ignorowałam. 
Powoli otworzyłam opuchłe oczy, nie wiedziałam nawet gdzie jestem... chyba te klątwy nie działały na mnie za dobrze.
Jednak później już wiedziałam... byłam więźniem. Więźniem własnego samozaparcia i własnych snów. Wczorajsza wieczorna klątwa spowodowała u mnie skutki, przybliżone do śmierci. Pamiętam tylko, że ciężko było mi oddychać... dusiłam się krwią, która hektolitrami lała się z moich ust.
- Rachel...- usłyszałam po raz kolejny.
Na drżących rękach podniosłam się z miejsca. Gdzieś obok wyczułam koc... miękki, pobrudzony krwią koc. Było mi zimno, okryłam się nim szczelnie i oparłam się plecami o ścianę.
- Dobrze, że żyjesz...- w głosie, który wypowiadał te słowa było czuć ulgę
Spojrzałam za kraty, stał tam David. Po raz kolejny trzymał w dłoniach tacę z posiłkiem i nowymi eliksirami wzmacniającymi. Byłam tak osłabiona, że nawet nie ruszyłam się z miejsca. Stawało mi się to obojętne. Po co miałam jeść, żeby później mocniej odczuwać skutki klątwy... po co miałam pić eliksiry i przez chwilę poczuć się lepiej, skoro dzisiaj wieczorem i tak zostanie mi to brutalnie odebrane. Nie wytrzymywałam... chciałam umrzeć.
- To nie powinno się zdarzyć.- zdołałam wydusić z siebie tylko to zdanie.


Zaraz potem zamknęłam oczy. Wirowałam gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią. Przypomniał mi się mój sen, kiedy to siedziałam w białym pustym pokoju. Może tak właśnie wygląda niebo? Biała pustka i przeszywające umysł piski żalu osób które nie potrafiły tu dotrzeć. Może zostałam wezwana?
- Rachel, nie zamykaj oczu! Rachel!- krzyczał niewyraźnie David.
Nie, nie chciałam już walczyć. Oddaliłam się w przestrzeń. Krzyki, przeplatane z dźwiękiem ocierania się ciała o kratki trwały jeszcze przez chwilę, później zamilkły...

Fred


- Stary! Potraktowała mnie jak śmiecia!- krzyknąłem zdenerwowany, trzaskając za sobą drzwi.
- Ho ho ho braciszku, wyluzuj.- George wstał z miejsca i spokojnie gestykulował dłońmi.
Chodziłem po pokoju w kółko, nie wiedziałem jak miałem się zachować, czy walczyć dalej, czy po prostu ją olać. Kopałem po drodze wszelkie meble i fotele, aby chociaż trochę wyzbyć się złości. Niestety nie potrafiłem. Ile można latać za dziewczyną która traktuje cię z wyższością?
- Nie uspokajaj mnie George!- zagroziłem mu palcem.- Ona całowała się z Harrym!
- Zaraz, zaraz... co?- spytał zaskoczony bliźniak.- Jak to całowała się z Harrym?
- No lizała się z nim na moich oczach!- wrzasnąłem, tak głośno że do pokoju wparował Ron.
- Mama kazała wam się uspokoić.- odparł obojętnie stojąc w drzwiach.
Spojrzałem na niego. W jednym momencie zalała mnie fala gorąca, miałem wrażenie, że on wiedział o tym, że Pottera i Rachel coś łączy. Tylko nie rozumiałem dlaczego mnie okłamywał.
- Wiedziałeś o tym?!- zwróciłem się do Rona.
- O czym?- zmarszczył brwi.
- O tym, że Harry i Rachel są razem.- odpowiedziałem, ściskając pięści.
Brat przez chwilę patrzył się na mnie głupio, a potem wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Śmiał się głośno, zwijając się z bólu. Chyba uznał, że to był żart... niestety... nim nie był.
- Dobre Freddie. Jeden z waszych lepszych dowcipów.- stwierdził, powoli się uspokajając.
- Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale to nie był żart Ron.- mruknął sucho George.
Wymieniliśmy się z bliźniakiem niejednoznacznymi spojrzeniami, a potem zwróciliśmy wzrok na zdezorientowanego brata.
- Harry i Rachel. Serio?- odparł Ron, dostrzegając nasze poważne twarze.- Nie, nie, nie. Harry jest moim kumplem, na pewno by mi o tym powiedział.
- Widziałem ich, jak się całowali.- mówiąc to, usiadłem na fotelu i nieporadnie przybliżyłem dłoń do twarzy.- Muszę to załatwić.
- Chociaż lubię mordobicie i takie załatwianie spraw...- zaczął George.-... ale jak dla mnie powinieneś się uspokoić, bracie. Twarz Złotego dziecka jest mocno chroniona przez zakon.
Chociaż niezbyt podobało mi się to, co mówił George, musiałem przyznać mu rację. Chociaż nie wiedziałem , czy tak naprawdę chciałem się z nim pobić.
- Porozmawiam z nim.- odparł Ron, zauważając moje wzburzenie.

Rachel


- No już działaj!
Poczułam jakiś, dziwny ostry zapach, który sprowadził mnie natychmiast na ziemię. Żałowałam, żałowałam tego, że się zbudziłam, że siłą wyciągnięto mnie z obłok, po których latałam na czarodziejskiej miotle i niezauważona obserwowałam całe to zło z góry.
Pokiwałam słabo głową, aby odgonić od siebie ten smród po czym otworzyłam oczy. 
Leżałam, leżałam tutaj, gdzie pamiętałam, jednak była jedna różnica. Głowę miałam opartą o kolana Davida... ja zwariowałam.
- Co to było?- spytałam słabym głosem.
- Sole trzeźwiące. Mugolski wynalazek. Pewnie znasz... dobrze, że już nie śpisz.- mruknął trochę zniecierpliwiony.
- Jak tutaj wszedłeś?- kontynuowałam pytania.
- Wykradłem klucze.- przyznał lekko wystraszony- Rachel, nie pownnaś tyle mówić. Wypij to...- odparł, po czym wyciągnął flakon z kieszeni.
Nie chciałam nic mówić, nie chciałam również pić już eliksirów, wszystko stało mi się jedno. Chciałam wrócić w to miejsce... poczuć się znowu wolną, dlatego kiwałam głową na wszystkie strony, aby uniknąć tej czynności.
- Przestań Rachel.- rozkazał poważnie Ślizgon, widząc, że nie mam zamiaru odpuścić.
Jednak zignorowałam to, nie dawałam za wygraną. Śmierć wydawała mi się najlepszym rozwiązaniem. Jednak moje protesty nie trwały zbyt długo, David chwycił mnie za twarz i niemalże siłą podał mi ten eliksir. Nie mogłam wygrać...
Kilka chwil później poczułam jakąś namiastkę mocy. Nie chciałam tego, ale podniosłam się z pozycji leżącej i usiadłam obok Davida.
Poddałam się... nie chciałam już ukrywać łez, nie chciałam być silna. Nie przy nim. Popłakałam się. Nie wiedziałam co miałam zrobić. Byłam zdezorientowana... przytuliłam go, a on objął mnie czule rękoma.





Potrzebowałam tego, potrzebowałam tak bardzo. Pocieszenia, zrozumienia... pomocy. Nie pamiętałam już nawet, że przez niego znalazłam się w tym miejscu. Łkałam, tak głośno łkałam.
- Ciii, jestem tutaj.- wyszeptał chłopak, po czym mocniej mnie przytulił.
- Chcę zginąć David, nie chcę już dłużej cierpieć.- jęknęłam do jego ramienia.
- Nie będziesz już dłużej cierpieć Rachel...- odparł, a ja po raz kolejny wybuchnęłam płaczem.- Obiecuję, wyciągnę cię stąd.- słysząc te słowa, trochę się uspokoiłam, jednak nadal byłam rozdarta pomiędzy dwoma światami.- Jeszcze dzisiaj.
Poczułam nikły płomyczek nadziei... po raz pierwszy od tak dawna, dlatego przytaknęłam i przymknęłam oczy, na nowo się w niego wtulając.

Stella


- Cholerny przypadek, cholerny eliksir.
Powtarzałam to jak przekleństwo. Znowu byłam Trust... 
Chodziłam niespokojnie po całym pokoju. Zastanawiałam się nad nowym planem odkrycia tajemnicy. Do głowy przychodziły mi naprawdę różne pomysły, jednak ze względu na to, że nie mogę jeszcze swobodnie czarować po za Hogwartem stawało się o niemożliwe. Od razu bym wpadła w sidła Zakonu i Ministerstwa.
Spojrzałam na kalendarz, zostały cztery dni do Świąt. Chciałam je spędzić w domu, jednak na razie tylko sobie szkodzę. Musiałam uśpić czujność wszystkich, a szczególnie już mugolskiej matki. Zostawała jeszcze sprawa Freda, działał mi na nerwy i omal wczoraj nie zamieniłam się na jego oczach w siebie. Drażniło mnie to jego podejście, może powinnam przemówić mu do rozsądku w inny sposób... ale na razie chciałam się skupić na szkicach.
Może veritaserum? Nie, odpadało, nawet nie posiadałam sproszkowanego rogu asfodelusa, ani nalewki z piołunu. Myślałam również nad felix felicis... ale i tutaj nie miałam rozcieńczonej krwi jednorożca, korzenia czyrakobulwy i rogu błotoryja. Z resztą przygotowanie tych eliksirów jest bardzo czasochłonne i na pewno nie wyrobiłabym się z ich ugotowaniem do świąt. Żałowałam, że nie pomyślałam o eliksirach wcześniej. W końcu, w nich jest władza...
Poproszono mnie zejście na kolację, zastanawiałam się jak miałaby ona wyglądać, ale mimo to zeszłam na dół. Scena którą tam zastałam nie wyglądała na normalną...

Fred


- Stary, ja to wszystko widziałem.- odparłem, lustrując wzrokiem Harry'ego, który patrzył na mnie co najmniej tak, jakbym powiedział największą głupotę życia.
- Zaraz? Śledziłeś nas?- spytał zaskoczony Wybraniec, gdy tylko dotarło do niego, o czym mówię.
- Nie miałem tego w zamiarze, okey? Tak wyszło.- wyjaśniłem.- Z resztą nie o tym teraz mowa.
Wiedziałem, ze Harry'emu nie spodoba się to, że obserwowałem jego i Rachel, ale dzięki temu dowiedziałem się o ich relacjach.
- Słuchaj Fred. Co ja mam ci powiedzieć? Rachel mnie po prostu pocałowała, tak? Nie wiem o co jej chodzi.- pokiwał głową z politowaniem.
- Co?- obok nas znalazła się Ginny. - Pocałowała?- spytała sucho.
Była cała czerwona na twarzy. Od razu wiedziałem, że mogła jej się ta sytuacja nie spodobać. Miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie. Każdy wiedział, że Harry podobał się siostrze
- Ginny...?
Czarnowłosy chciał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie, moja siostra ignorując słowa przyjaciela, uciekła w stronę schodów. Harry wysłał mi tylko podirytowane spojrzenie i sam odszedł od stołu.

Stella


Po schodach wbiegała młoda Weasley. Była cała roztrzęsiona, zakrywała twarz w dłoniach na tyle mocno, że nie zauważyła nawet, iż leci wprost na mnie. Zanim zdążyłam się odsunąć poczułam jak Gryfonka wpada na mnie, popychając moje ciało do tyłu.
- Co ty robisz?- spytałam ostro, odzyskując równowagę.
Młoda zatrzymała się w miejscu i spojrzała na mnie spod swoich dłoni. Przez chwilę stała cicho, a ja oczekiwałam natychmiastowej odpowiedzi. Przez jej nieuwagę mogłam jeszcze spaść z tych ciasnych schodów, dlatego wyjaśnienie mi się należało.
- No wybaczę ci tego.- prychnęła nienawistnie Gryfonka i ruszyła w dalszą drogę.
Nie zważając na jej słowa, poprawiłam ubranie i zirytowana zeszłam do kuchni.
Od razu wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Nie obchodziło mnie to, w końcu teraz nie jestem sobą. Jednakże musiałam udawać, że wszystko gra dlatego przywołałam na twarz sztuczny uśmiech i zaczęłam rozglądać się za wolnym miejscem. Od razu w oczy rzuciło mi się jedno obok Pottera, ale widząc jego niemrawą minę, zastanawiałam się, czy aby nie wylecę stamtąd z hukiem. Podejrzewałam już wtedy, o co mogło pójść. No, ale długo tu nie zabawię... nie chciałam się tym przejmować. Akurat rujnowanie czyjegoś życia może być bardzo przyjemnym doświadczeniem.
Nie potrafiłam również dostrzec rodziców Trust. Obydwoje gdzieś znowu zniknęli... Pewnie zdradzają tajemnicę rysunków tym z Zakonu. Dosyć często znikali i bynajmniej nie z tego powodu, że na tej pipidówie znajdują się miejsca, które warto odwiedzić.
Zmrużyłam oczy i usiadłam gdzieś w kącie. Przez całą drogę towarzyszyły mi niechętne spojrzenia. Ja nie widziałam w tym nic dziwnego, przywykłam do nich. W takim przypadku najlepiej unieść wysoko głowę i patrząc przed siebie, dumnie kroczyć do celu.
Siedziałam na krześle i patrzyłam, jak wszyscy pochłaniają swoje posiłki. Nie było starszej Weasley, dlatego nikt nie mógł tego dopilnować. Byłam... zdumiona tym, jak wszyscy zgodnie uśmiechają się do siebie, rozmawiają i po prostu dobrze się bawią przy kolacji. U mnie na zamku byłoby to niemożliwe, ze względu na śmierciożerców wałęsających się po posiadłości. Nie podobała mi się ta atmosfera, czułam się jak ostatnia debilka,  dlatego zabrałam talerz i nałożyłam na niego jedzenie. Później oddaliłam się od kuchni i z zamiarem spożycia posiłku w spokoju, udałam się do pokoju. 
Jednak w drodze zza uchylonymi drzwiami, dostrzegłam mugolską matkę. 
Siedziała przed jakimś dziwnym, stojącym kawałkiem drewna i w skupieniu patrzyła na niego. W jednej ręce trzymała paletę z kolorowymi substancjami, a w drugiej pędzel. To ostatnia rzecz była mi znana. Miała podobny kształt do różdżki, tylko była szersza i zakończona włosiem.
- Mamo?- mruknęłam cicho, wolno wchodząc do pokoju.- Wszystko gra?
- O Rachel, tak wszystko w porządku.- powiedziała, patrząc raz na paletę, a raz na obraz.
Nastąpiła niezręczna cisza. Szczerze mówiąc wolałabym, aby taka została, ale musiałam wyciągnąć on niej ten sekret.
- Przyniosłam ci kolację. Pomyślałam, że możesz być trochę głodna.- odparłam, patrząc na tacę z kanapkami.
Słysząc te słowa, kobieta odwróciła się w moją stronę i przez chwilę patrzyła się na mnie zaciekawionym wzrokiem. Później ponownie spojrzała na swoje dzieło.
- Lepiej ty zjedz, nie wyglądasz najlepiej.- zaproponowała na odczepnego.
Znowu niezręczna cisza. Nie wiedziałam jak mam do niej mówić. Słyszałam coś o zatracaniu się w pasji, ale nigdy nie widziałam tego przypadku na żywo. Teraz stałam pośrodku pokoju i mocno trzymałam tacę w rękach. Poczułam się głupio, dlatego odłożyłam naczynie na szafkę i niechętnie podeszłam do obrazu. Chciałam znaleźć jakiś kompromis.
Spojrzałam na płótno znad ramienia rudej kobiety. Nie rozumiałam o co chodziło w tym obrazie. Widniały na nim różnokolorowe kreski, posortowane odcieniami tak, aby patrzenie na nich nie męczyło oka. Kreski te zbierały się w jednym punkcie, sprawiając wrażenie jakby miał to być oświetlony różnymi kolorami, kręty tunel. Tło było całe czarne, aby uzyskać efekt spójności. Ciekawiła mnie ta przerwa pomiędzy ciągłością lin... Cholera, co ja wyprawiałam... Prawdziwa sztuka powinna cieszyć oko i dawać czytelny obraz. A to? To było niczym, pierwszoroczniak mógłby lepiej naskrobać...
- Podoba ci się?- spytała
 - Jest bardzo interesujące.- skłamałam.- Mamo, chciałam cię... prze... przeprosić.- wydusiłam z siebie, czując jak to słowo rośnie mi w gardle.- Nie chciałam naciskać w taki sposób z tymi szkicami.
- Rozumiem, że mogłaś być nieco,.. zagubiona słonko, ale nie powinnaś być aż tak dociekliwa.- kobieta odłożyła pędzel na miejsce.
Zmarszczyłam brwi. Nic nie szło idealnie po mojej myśli... miałam ochotę wyciągnąć różdżkę i po prostu przyłożyć jej ją do gardła, może wtedy okazałby się bardziej rozmowna.
- Tak...- odparłam gburowato.- Może masz rację, mamo. Już nie będę pytać.- przytaknęłam chytrze.
Kobieta najwyraźniej mi uwierzyła ponieważ pocałowała mnie czule w czoło. Stało mi się to obojętne, ja nic z niej nie wyciągnę, nie mogłam nawet użyć czarów, aby rozplątać jej język. Byłoby miło gdyby sama postanowiła wyjawić całą prawdę, niekoniecznie mnie...

Rachel


Ostre światło uderzyło mnie w oczy, Przymknęłam je szybko... przez ostatni czas przebywałam w ciemnym pomieszczeniu, dlatego nie potrafiłam przyzwyczaić się do jaskrawego błyśnięcia.
- Rachel, zbieraj się, dzisiaj stąd wychodzisz.- mruknął drżącym głosem David, rozglądając się niepewnie po całym lochu.- Mamy jakieś piętnaście minut zanim Hudges wróci na kolejną porcję tortur.
Na wzmiankę o śmierciożercy zimny dreszcz przeleciał mi po plecach. Próbowałam wstać, tak bardzo chciałam stąd wyjść.  Nie było mi łatwo się podnieść, a tym bardziej gdzieś biec. Nie wiedziałam jak mogłoby to wyglądać...
- Jak ty sobie to wyobrażasz?- spytałam, lekko chwiejąc się na nogach.
- Masz, łyknij tego. Podwędziłem siostrze.- uśmiechnął się lekko próbując wsadzić, duży mosiężny klucz w dziurę od klucza.
Nie wiedziałam co tu się właśnie odbywało. Nie chciałam nad tym myśleć... po prostu odkorkowałam buteleczkę i powąchałam jej zawartość. Zapach nie wskazywał na to, że mogło być to coś złego... chociaż pozory mylą, tak samo jak w przypadku Stelli, ale teraz nie miałam nawet po co wybrzydzać. Do tej pory eliksiry, które podawał mi David były w mirę skuteczne. Dzięki nim jeszcze żyłam, dlatego nie zastanawiając się dłużej wlałam całą zawartość do gardła i poczułam dziwne mrowienie w okolicach brzucha. Poczułam się dobrze, po raz pierwszy od tak dawna poczułam się dobrze...
- Co to za eliksir?- spytałam przyglądając się butelce na dnie której uchowała się resztka turkusowej substancji.
- O ile pamiętam był to wzmocniony eliksir dodający wigoru. Stella lubiła eksperymenty z eliksirami.- wyjaśnił obojętnie, otwierając mój loch.
- A skąd ty masz...- zaczęłam, dostrzegając Ślizgona w posiadaniu klucza Hudgesa.
- Czy ty naprawdę chcesz teraz ucinać sobie pogawędki?- spytał gburowato, niespokojnie rozglądając się po lochu.- Dobra, wyjście powinno być tam.- złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Jaki jest plan?
- Po prostu mi zaufaj.
David nie oczekiwał odpowiedzi, poruszał się szybko, ciągnąc mnie za sobą. Biegliśmy przed siebie mijając kilkadziesiąt klatek, których trzymani zostali inni wymęczeni więźniowie. Niektórzy nawet błagali nas, abyśmy ich wypuścili z zamknięcia. Było mi ich żal, niektórzy byli w takim stanie, że sprawiali wrażenie jakby laminowali gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią. Sama byłam takim stanie, dlatego wiedziałam jaki to horror, ale nawet pomimo to, David nie pozwalał mi się zatrzymać. Trzymał mnie mocno za dłoń i nawet na chwilę nie zwalniał uścisku. Może to i dobrze... mogłabym się wtedy za bardzo narazić, mimo to wiedziałam że będę miała żal sama do siebie.
- Cholera, Hudges!- mruknął cicho Ślizgon, patrząc zza ściany.
- Co?!- krzyknęłam, ale David w tym samym czasie przymknął mi usta.
Przekaz dany mi przez przyjaciela był na tyle jasny, że w sekundzie się uspokoiłam. Teraz wyczuwałam jedynie drżące dłonie chłopaka i mój przyśpieszony puls. Uważnie obserwowaliśmy Śmierciożercę, który z szatańskim uśmiechem na ustach patrzył na strach i mękę wszystkich uwięzionych. Nie rozumiałam jak można być, aż tak bezdusznym. Drażnił on swoją obecnością, a jeńcy widząc go, chowali się wgłąb swoich cel.
W końcu mężczyzna skręcił w drugą stronę, a my nie czekając dłużej pobiegliśmy przez siebie. Nie minęła minuta a do naszych uszu dobiegł przeraźliwy krzyk. Zatrzymaliśmy się na chwilę i spojrzeliśmy za siebie. Pisk rozdarł mnie kompletnie, zaczęłam jęczeć z bezsilności, a nogi miałam jak z waty. Otarłam się o ścianę lochu i zjechałam na ziemię. Schowałam twarz w dłoniach i płakałam, płakałam cały czas. Tego było dla mnie za dużo.
- Rachel. Proszę.. proszę wstań.- błagał Ślizgon, próbując mnie podnieść.
Łkałam cicho. Nie potrafiłam się uspokoić, drżałam całym ciałem, a ścisk w okolicy serca wzmocnił się, powodując trudności z oddychaniem.
- Rachel, zginiemy tutaj. Proszę cię wstań. Badź silna...- prosił chłopak, ale sam już powoli nie wytrzymywał pisków.
Później wszystko wydarzyło się tak szybko. Usłyszałam jedynie zaklęcie i jakiś trzask. Od razu przejrzałam na oczy. Nie było tu Davida, a piski ucichły.
- David! David!- krzyknęłam panicznie, bojąc się, że przyjaciel zginął.
Nie otrzymałam odpowiedzi, dlatego wstałam na nogi i wybiegłam zza ściany.
- David!- krzyknęłam głośniej, ale nadal nic.
- Co się to do cholery dzieje?- usłyszałam męski głos.
Niemalże od razu wbiegłam z powrotem za ścianę. Byłam cała roztrzęsiona. Wychyliłam się i zobaczyłam Rockwooda, który rozglądał się dookoła. Najwyraźniej został zwabiony tutaj przez moje krzyki i rzucane zaklęcia. W rękach trzymał różdżkę i celował przed siebie.
Oparłam się o ścianę, nie wiedziałam co mam zrobić. Nie miałam różdżki, ani żadnej innej broni, po za tym poplecznik ciemności był o wiele większy i silniejszy ode mnie więc atak fizyczny również nie wchodził w grę. Przymknęłam oczy.
- David, proszę...- szepnęłam do siebie i wzięłam głęboki wdech.
Chwile później znowu wychyliłam lekko głowę. Nikogo nie było... wyszłam z swojej kryjówki.
Przez chwilę było cicho, chciałam stąd uciec, miałam nawet okazję bo schody były niedaleko, ale po tym wszystkim nie potrafiłam zostawić Davida tutaj samego. Mógł gdzieś cierpieć... nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Pobiegłam więc w przeciwną stronę niż schody.
Przez chwilę szłam w totalnych ciemnościach. Wolno poruszałam się na sztywnych nogach i wsłuchiwałam się w swoje kroki. Lochy tak jakby całkiem opustoszały, mimo, że teraz powinni to krążyć śmierciożercy w poszukiwaniu źródła dźwięków.
Nagle zza zakrętu dostrzegłam błysk zielonego światła, podeszłam bliżej i zaciekawiona spojrzałam w tamtą stronę, miałam nadzieję, że był tam David, cały i zdrowy.
- Teraz mi grzecznie powiedz, co ty dzieciaczku planujesz?- spytał groźnie Hudges, celując różdżką w Ślizgona.
Wstrzymałam oddech, rzeczywiście, był tam David, ale został przyparty do ściany przez mężczyznę, który wielokrotnie rzucał we mnie zaklęcie torturujące. Musiałam coś zrobić...
- Przecież już mówiłem, że byłem tutaj zobaczyć więźniów.- odparł sucho chłopak, a z jego ust ciekła wolno krew.
- Kłamiesz!- krzyknął śmierciożerca i mocno uderzył głową chłopaka o ścianę.- Ciekawe co na to Czarny Pan.
Zadrżałam. Nie potrafiłam nic zrobić. Chciałam mu pomóc... naprawdę chciałam. Znowu zaczęłam płakać, ale nie mogłam się teraz poddać. Otarłam oczy o rękaw i ponownie wychyliłam głowę.
- Wiesz kim jest mój ojciec.- mruknął ostro Ślizgon patrząc mężczyźnie w oczy.- Wiesz, jakie ma relacje z Czarnym Panem. Tylko mnie tknij, a sam się przekonasz co to śmierć w męczarniach.- zagroził mu.
Przyłożyłam dłoń do ust. David przemawiał teraz jak prawdziwy śmierciożerca... przestraszyłam się tego, przestraszyłam się go po raz pierwszy. Z drugiej strony rozumiałam jego zachowanie.
- Więc trzeba zadbać o to, abyś nie puścił pary z ust.- odparł groźnie Hudges i po raz kolejny uderzył plecami chłopaka o ścianę. Później wypuścił go z uścisku i zostawił na ziemi. Odszedł kilka kroków do przodu i wymierzył różdżką w mojego przyjaciela.
- Jakieś ostatnie słowo?- spytał oschle, gdy tylko David stanął na nogi.
- Nie!- krzyknęłam głośno.
Podbiegłam do niego i zanim śmierciożerca zdążył się odwrócić, wskoczyłam na jego plecy.
Trzymałam się mocno jego karku, próbując jakoś powstrzymać go od dalszych działam. Mężczyzna wierzgał dookoła próbując mnie zrzucić, ale ja się nie dałam. David próbował go jakoś unieruchomić, ale gwałtowne ruchy Hudgesa mu w tym nie pomagały. W głowie miałam wizję, kiedy to codziennie byłam przez niego torturowana. Wtedy jakaś dziwna siła opanowała moje ciało... czułam jak robi mi się gorąco. Wiedziałam co to oznacza, przyłożyłam dłonie do jego twarzy i poczułam jak zaczynają się stopniowo nagrzewać. Po chwili śmierciożerca zaczął głośno krzyczeć. Przez chwilę próbował jeszcze walczyć z tą temperaturą, próbował ściągnąć moje dłonie i uchronić się przed spaleniem twarzy, ale zaczęło brakować mu sił.
- Rachel starczy!- krzyknął przerażony David.
Zignorowałam to, byłam jak w amoku... chciałam, chciałam go zabić. Chciałam, aby zapłacił za te tortury, nie tylko te, użyte na mnie, ale też na innych więźniów. Potrafił to robić kilkanaście razy dziennie, sprawiało mu to radość. Tak samo jak palenie jego twarzy, teraz mnie.
- On na to zasłużył.- prychnęłam pogardliwie, gdy mężczyzna zaczynał klękać na kolana z bólu.
- Tym sposobem pokażesz, że jesteś taka sama jak oni.- odparł szybko Ślizgon.- Tego chcesz?
Przymknęłam oczy...  miał rację. Nie byłam taka, nie potrafiłabym zabić, nawet taką szumowinę jak Hudges.
- Nie, nie chcę.- mruknęłam i odłączyłam moje dłonie od twarzy mężczyzny.
Zaraz później mężczyzna upadł na podłogę. Oddychał, więc jeszcze żył... spojrzałam jeszcze z nienawiścią na jego przypaloną twarz.
- Pomyślmy co dalej.- odparł po chwili David.
- Musimy się stąd wynieść zanim nas znajdą.- spojrzałam na zamyślonego Ślizgona.
- Śmierciożercy uruchomili alarm, będą nas szukać. Musimy się ukryć.- stwierdził chłopak, podnosząc z ziemi swoją różdżkę.- Weź jeszcze jego, może nam się przydać.
Przytaknęłam tylko i posłusznie wykonałam polecenie. Czułam się dziwne dzierżąc w dłoniach sztywną różdżkę Hugdesa. Różdżkę, z której tyle razy mnie torturowano. Miałam ochotę ją połamać, ale mogła mi się jeszcze przydać. Swojej nie miałam... to mogła być moja jedyna broń.
-  Nie możemy się stąd teleportować? Przecież możesz już używać magii poza Hogwartem.- stwierdziłam.
- Lochy są obaczone potężnymi czarami, które nie pozwalają na używanie takiej magii. Plan szlak trafił, musimy wymyślić coś innego... chyba nawet wiem kto może nam pomóc.- stwierdził Ślizgon i po raz kolejny łapiąc mnie za rękę, poprowadził za sobą.
Szablon wykonany przez Melody