Music

czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 24 "Za dużo się wokół mnie działo, za dużo niepewności i straconej wiary."



Rok się już kończy, rok się zaczyna, 
otwórzmy więc nową butelkę wina
i razem wypijmy za nasze zdrowie, 
aż się zakręci nam troszeczkę w głowie.




Zbudziłam się dosyć późno nawet jak na mnie. Nie wiedziałam co robiłam tutaj w łóżku, skoro zasnęłam na kanapie. Rozmasowałam bolące czoło, czochrając przy okazji bardziej włosy i próbując wyzbyć się bólu głowy, który nawiedził mnie po obudzeniu. Rozejrzałam się po pokoju, ale nikogo nie było, łóżko Ginny stało puste, dokładnie pościelone, dlatego zorientowałam się, że przyjaciółka musiała wstać wcześniej. Usiadłam po turecku nadal czując ten okropny ból głowy, sięgnęłam do szuflady i wyciągnęłam z niej małe białe pudełeczko z mugolskimi lekarstwami. Odkręciłam wieczko i wydobywszy z wnętrza niebieską kapsułkę, połknęłam ją. Zaraz potem zakopałam się ponownie pod kołdrą, próbowałam zasnąć jednak moje myśli nie dawały mi spokoju, dlatego leżałam w bezruchu myśląc o wszystkim po kolei.
- Rachel?- usłyszałam głos Ginny, która weszła do pokoju.
- Wyjdź stąd.- powiedziałam łagodnie zniekształconym głosem.
Nie chciałam wyganiać Gryfonki, jednak wolałabym zostać sama. Próbowałam tylko uniknąć kolejnej dyskusji z nią, po prostu nie miałam na to ochoty.
- Wszystko dobrze?- zapytała.
- Głowa mnie okropnie rozbolała.- rzuciłam cicho.
- Może powiem o tym mamie, na pewno coś znajdzie.- zaproponowała.
- Nie dzięki, wzięłam tabletkę.
- Co wzięłaś?
- Och nieważne.- mruknęłam wtulając się w poduszkę.
Po raz pierwszy nawiedził mnie taki duży ból głowy, czułam się jakby coś próbowało się wedrzeć do mojej głowy sprawiając mi tym samym ból porównywalny do wiercenia głowy wiertarką. Kręciłam się z boku na bok, nie potrafiłam określić, która strona jest najbardziej odpowiednia, szukałam tej najzimniejszej.
- Rachel, moja mama na pewno mogłaby Ci pomóc, wystarczyłoby jedno zakl...
- Mówiłam nie, to nie!- wrzasnęłam, zrywając się gwałtownie z łóżka.
Dyszałam głośno, świdrując wzrokiem rudowłosą. Dziewczyna przyglądała mi się tępym wzrokiem jakby próbując coś wydusić, jednak najwyraźniej nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam oczy. Nie wiedziałam dlaczego krzyknęłam, przecież Ginny chciała mi tylko pomóc, a ja się zachowałam w taki okropny sposób.
- Przepraszam Ginny.- Powiedziałam skruszona.- Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- To nie jest pierwszy raz, dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, przecież widzę że coś złego się dzieje.- odpowiedziała.
- Jak przyjdzie odpowiedni moment to Ci powiem.- westchnęłam i wstałam z łóżka, aby pokazać że wszystko jest dobrze.- Chodź jestem głodna.- odparłam łagodnie i pognałam w stronę drzwi próbując nie myśleć o bólu.
 Minęłam drzwi, zeszłam po schodach i już znalazłam się w drzwiach kuchni gdy moje serce nagle spowolniło rytm. Serce podskoczyło mi do gardła na widok jego. Stał on przy zlewie, wpatrywał mi się swoimi wężowymi oczami i wypowiadał jakąś regułkę, jednak trwało to tylko kilka sekund, ponieważ nim zdążyłam się obejrzeć ciało Voldemorta rozpłynęło się w powietrzu, a mi przez oczyma zaczęły pojawiać się czarne mroczki, oparłam się o ścianę aby nie upaść, poczułam jedynie jak czyjeś ręce próbują mnie utrzymać i krzyki Ginny.
- Trzymaj się Rachel... mamo, mamo!
Nie wiedziałam co było dalej, świat wokół mnie dziwnie zawirował, a ja czułam się tak jakbym była w innym wymiarze. Po chwili do mojego nosa dobiegł ostry zapach, coś jakby amoniak. Zdawał się on być wyraźniejszy, aż w końcu...
- Budzi się.- usłyszałam.
Podniosłam się z sofy i próbowałam wyzbyć się z nosa tego okropnego zapachu, kaszląc raz za razem. W jednym momencie zrobiło mi się nawet niedobrze, jednak nie zwymiotowałam, nawet nie miałam czym.
- Wszystko dobrze kochanieńka?- zapytała pani Weasley.
- Co się stało?
- Nieźle nas nastraszyłaś...- powiedział Ron stojący obok.
Uraczyłam go tylko jednym krótkim spojrzeniem, które zaraz potem skierowało się na twarz Ginny.
-  Zemdlałaś.- wyjaśniła widząc moje zdezorientowanie.
- To już nie jest zabawne Rachel, musisz się przebadać.- nalegał Ron.
Rozglądnęłam się niespokojnie po całej norze, chciałam upewnić się czy Czarny Pan nadal tu jest, zastanawiało mnie to, czy on naprawdę się tutaj zjawił, czy był to jedynie omam spowodowany moim bólem głowy. Na całe szczęście nigdzie nie dostrzegłam Voldemorta, usiadłam już pewniej wyzbywając się bólu, tak jakby wraz z moim omdleniem uciekła cała udręka, którą nie chciałam martwić mieszkańców.
- Już wszystko dobrze, nie ma się o co bać.- powiedziałam naturalnym głosem i z wymuszonym uśmiechem.
- Może dla pewności wezwiemy magomedyka,- podsumowała pani Weasley zwracając się do Rona, na co ten pokiwał głową.
- Nie, nie dziękuję. Wszystko dobrze, naprawdę jestem jedynie trochę zmęczona.- powiedziałam wymijająco, łapiąc się odruchowo za czoło.
- No dobrze, ale jeśli to się powtórzy, to będę zmuszona to zrobić.- ostrzegła mnie.- Chodź dam Ci coś do zjedzenia.
Pokiwałam tylko głową i ruszyłam za panią Weasley do kuchni mając nadzieję, iż to się więcej nie powtórzy. Nagle coś huknęło i cały kominek zapłonął zielonym ogniem, od razu odwróciłam twarz. Przez ułamek sekundy wstrzymałam oddech, ale gdy z iskierek wyłoniły się dwie rude czupryny odetchnęłam z ulgą.
- Na szczęście nic Ci nie jest.- rzucił Fred, podbiegając w moją stronę.
- Skąd wiedziałeś?- zapytałam drżącym głosem.
- Ginny powiedziała, że osłabłaś.- wyjaśnił.
- A Freddie oczywiście spanikowany zostawił cały sklep i niczym rycerz w lśniącej zbroi wyruszył na ratunek.- zażartował George, na co Fred roześmiał się nerwowo.
Uśmiechnęłam się pod nosem i przytuliłam rudzielca, przypominając sobie że przecież miałam mu wybaczyć to zaniedbanie. Przez chwilę wydawało mi się, że chłopak zdziwił się moim zachowaniem, jednak po chwili odwzajemnił uścisk.
- Przepraszam Cię. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.- wyszeptał mi do ucha.
Uwierzyłam mu? Nie wiedziałam, ale nie chciałam się nad tym rozczulać. Za dużo się działo wokół mnie, za dużo niepewności i straconej wiary. Po prostu, próbowałam nie stracić moich przyjaciół.
- Dobra pszczółki- zaczął George.- Musimy wracać do sklepu, bo nas okradną.
Odłączyliśmy się od siebie, przez chwilę wpatrywaliśmy sobie w oczy, jednak spuściłam wzrok na dół, nie chciałam pokazywać Freddiemu, że wolałabym teraz z nim spędzić czas, ponieważ rozumiałam jak to jest gdy prowadzi się własną firmę, za długo byłam córką swojego ojca.
Po chwili poczułam jak chłopak unosi delikatnie mój podbródek i spojrzał mi w oczy.
- Nie Georgie.- powiedział, odwracając się w stronę brata.- Biorę zaległy urlop.- uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
Ucieszyłam się, teraz już wiem, że pomimo wszystko jestem ważna dla Gryfona. Jednak George wydawał się tym faktem zaskoczony, ponieważ przez przez chwilę patrzył na brata poważnym wzrokiem, aż ciarki mnie przeszły.
- Gdybyś nie był jednym z szefów, to już wyleciałbyś na zbity ryj Freddie.- zażartował bliźniak, przerywając ciszę.- W takim razie musimy obsłużyć ostatnich klientów i zamknąć sklep. Idziesz?
- No idę, idę.- powiedział z uśmiechem Fred, po czym pocałował mnie w czoło.- Będę jak najszybciej, czekaj na dworze. Pokiwałam głową i odprowadziłam wzrokiem rudzielca, który wszedł do kominka. Złapał za proszek i puszczając mi oczko zniknął za płomieniami. Spojrzałam na Ginny, która obdarowała mnie niejednoznacznym uśmiechem.
- Nic nie mów.- prychnęłam cicho w stronę przyjaciółki i z uśmiechem ulgi udałam się w stronę kuchni i nieco zmieszanej pani Weasley.

Po posiłku wbiegłam do pokoju. Freddie obiecał że będzie jak najszybciej dlatego postanowiłam się w końcu ogarnąć, wparowałam do walizki, którą jakimś dziwnym trafem od wczoraj nie rozpakowałam i zastanawiając się jakie ciuchy zostały mi tam spakowane przebierałam je po kolei.
Po jakimś czasie znalazłam odpowiednie ubrania i zostawiając za sobą bałagan, który wyglądał tak jakby przez chwilą po pokoju przeszedł Orkan Ksawery weszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro, a widok osoby która stała po drugiej strony mnie przeraził. Aż dziw, że Fred nie uciekł na mój widok. Lekko przetłuszczone włosy opadały mi na szarą nieumalowaną twarz, oczy popuchnięte, od razu ukazywały, iż ich właścicielka nie ma łatwego życia, a wręcz przeciwnie mierzy się z wszelkimi przeciwnościami losu i najwyraźniej przegrywa. Ubrania popaćkane czymś co przypominało sos i... dosyć spory filetowy siniak na przedramieniu. Podniosłam rękę, próbując sobie przypomnieć gdzie go nabiłam, jednak jednym wyjaśnieniem jakie wpadło mi do głowy był mały przypadek podczas omdlenia... W każdym razie całokształt wyglądał okropnie, a jedyną ozdobą okazał się szczery i szeroki uśmiech malujący się na mojej twarzy.
Nalałam wody do wanny, wsypałam płatki róż, które najwyraźniej należały do Ginny. Zdjęłam wczorajsze ubranie i weszłam do wanny po czym umyłam włosy. Szorowałam się dokładnie po całym ciele jednak odruchowo za każdym razem szczotka wracała w okolice prawego przedramienia i siniaka, no którego ilekroć spojrzałam- powiększał się. Było to niedorzeczne dlatego uznałam, iż to było tylko złudzenie. W jednym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Rachel, wiem że jesteś chora, ale na gacie Merlina mogłabyś tutaj trochę posprzątać.- krzyknęła Ginny, nadal pukając w drzwi. Pokręciłam głową, jak mogłam zapomnieć, że ruda to taka czyścioszka i wszystko musi mieć posprzątane.
- Dobrze! Jak wyjdę to sprzątnę.- odparłam rozbawiona wychodząc z wanny.
Usłyszałam tylko ciche parsknięcie i głos ucichł. Ubrałam się w kremową sukienkę, zrobiłam lekki makijaż i spięłam włosy w wysoki kucyk. W końcu wyglądałam jak człowiek, dlatego wyszłam z łazienki i zobaczyłam, jak Gryfonka podnosi moje ubrania z podłogi
- Ginny proszę Cię. Obiecałam, że sprzątnę to sprzątnę.- odpowiedziałam z uśmiechem zamykając drzwi łazienki.
- A proszę.- rzuciła siadając na łóżko.
Uśmiechnęłam się do niej i podeszłam do szuflady, z której wyjęłam kolczyki pasujące do ubrania.
- Kogo zobaczyłaś wtedy w kuchni?- wypaliła nagle ruda, na co ja nieco zaskoczona upuściłam kolczyk, który miał właśnie zawisnąć w moim lewym uchu.- Wyglądałaś na przerażoną.
Przymknęłam oczy, nie mogłam jej odpowiedzieć ponieważ nie chciałam wywoływać niepotrzebnej paniki, poza tym póki do ustaliliśmy z Harrym, że nie będziemy obarczać przyjaciół naszymi problemami tak długo póki jest to możliwe.
- Nie wiem o czym mówisz.- powiedziałam spokojnym głosem podnosząc biżuterię z podłogi.
- Powiedz prawdę, to i tak w końcu wyjdzie na jaw, przecież ten ból głowy, Twoje zachowanie i omdlenie nie jest niczym normalnym.- błagała Gryfonka.
- Ginny, posłuchaj.- odwróciłam się do niej.- Jestem ostatnio nieco przemęczona i chyba coś mnie łapie... Przecież nie będę Ci tłumaczyła jak działa organizm człowieka, jesteś na tyle inteligenta, że to zrozumiesz.
- Jestem na tyle inteligentna, że potrafię rozróżnić kłamstwo od prawdy, dlatego nie dam się nabrać.- założyła ręce na piersi.- Ty coś wiesz, czegoś się dowiedziałaś, tylko nie chcesz mi powiedzieć.
- Oj Ginn.- usiadłam obok.- To nie jest czas i miejsce na taką rozmowę.- odpowiedziałam bezradnie.
Wiedziałam, że najmłodsza z Weaseyów nie odpuści, dlatego postanowiłam grać na zwłokę póki nie ustalę czegoś z Wybrańcem.
- A kiedy będzie odpowiedni czas? Gdy coś poważnego Ci się stanie!?- krzyknęła, zgorszona moim postępowaniem.
- Wiem, że się martwisz ale jestem dużą dziewczynką i sobie poradzę.- powiedziałam łagodnym głosem. próbując uspokoić rudowłosą.- Nie martw się tak o mnie.- przytuliłam dziewczynę i wyszłam z pokoju, próbując uniknąć kolejnej konfrontacji.
Zbiegłam na dół. Zauważyłam Rona, który uważnie oglądał jakieś stare mecze quidditcha, i panią Weasley, która siedziała czytając proroka codziennego, zamartwiając się jego treścią. Zatrzymałam się obok niej i objęłam wzrokiem tytuł reportażu, który brzmiał mniej więcej tak "Kolejne ataki na dzieci mugoli". Wzdrygnęłam się, teraz żaden mugolak nie może czuć się teraz bezpiecznie, a szczególnie ktoś taki jak ja.
- Wszystko w porządku?- zapytała Molly Weasley podnosząc się znad gazety.
- Tak, tak dziękuję, po prostu zapatrzyłam się na reportaż.- wyjaśniłam.
Kobieta na moje słowa przymknęła gazetę i wlepiła wzrok w pierwszą stronę, a po chwili uśmiechnęła się z matczyną troską i spojrzała na mnie.
- Nie musisz się martwić, tutaj jesteś bezpieczna.- odparła w końcu rozumiejąc moje obawy.
Uśmiechnęłam się promiennie i ruszyłam w stronę dworu.
- Ślicznie wyglądasz.- usłyszałam jeszcze za sobą jej głos.- Freddie będzie zachwycony.
Nie odwróciłam się po prostu wybiegłam na zewnątrz ciesząc się, iż mama Freda nie będzie nam przeszkadzać. A właśnie... przeszkadzać? W czym?
Błądziłam po dworze próbując wypatrzeć rudej czupryny, pogoda była przednia... z resztą jak w każde wakacje, tylko dlaczego czas musi tak pędzić? Zostały ostatnie dwa tygodnie wolnego, a później trzeba będzie przygotowywać się do wojny, która nieunikniona wisi nad nami i w każdej chwili nici bezpieczeństwa mogą się urwać wprowadzając chaos do naszego świata...
Ale nie dzisiaj. Obiecałam Dumbledore'owi cieszyć się chwilą i dotrzymam tego chociaż nie wiem jakie okropne wizje by mnie nawiedzały.
Po kilku minutach spaceru wokół podwórka usłyszałam trzepot skrzydeł i bardzo głośnego ptaka zmierzającego w moją stronę. Odwróciłam się na pięcie i w odpowiednim czasie złapałam kopertę, która- najwyraźniej była skierowana do mnie. Jednym zwinnym ruchem otworzyłam ją z mieszanymi uczuciami. Zajrzałam do środka, znalazłam tam kartkę na której, lekko niechlujnym pismem ktoś naskrobał jedno zdanie: "Spójrz w bok". Niemal od razu rozpoznałam nadawcę, dlatego z szerokim uśmiechem odwróciłam głowę i dostrzegłam jak kilka miniaturowych serduszek spada na mnie, sprawiając wrażenie, gdyby wydobywały się one spośród chmur.


Nie potrafiłam zrozumieć sensu tej całej akcji, pomyślałam iż wystarczyłyby zwykłe róże, też byłabym zachwycona, jednak nie przewidziałam takiej sytuacji. Serduszka w jednym momencie przemieniły nie z sztuczne róże, które niemal natychmiast zasypały moje stopy.
Schyliłam się i sięgnęłam po jedną. Przybliżyłam ją do twarzy prostując się przy okazji i dostrzegłam Freddiego, który jakby znikąd pojawił się przede mną.
- Wiesz, że nie musiałeś się tak wysilać?- zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Wiem, ale to nasz nowy wynalazek, chciałem tylko sprawdzić czy działa.- odpowiedział obojętnie.
W jednym momencie mina mi zrzedła, zilustrowałam groźnym spojrzeniem rudzielca i już chciałam mu coś odszczekać, ale chłopak był szybszy.
- Żartuję księżniczko.- podniósł ręce w geście obronnym, uśmiechając się chytrze.
- Ej...- mruknęłam.- To nie było zbyt miłe.
- Powinnaś się już przyzwyczaić, ale przyznaj to było zabawne.- dodał, widząc moją zmieszaną minę. Postanowiłam i ja się pobawić, dlatego pomyślałam że chciałabym aby przed moimi nogami pojawi się mugolska piłka do nogi... tak też się stało. Schyliłam się w jednym momencie, złapałam w dłonie okrągły przedmiot, którym niemal natychmiast rzuciłam w chłopaka. Ku mojej uciesze, piłka trafiła rudzielca w sam środek brzucha, tak aż skrzywiło chłopaka wpół.
- Dobra wygrałaś.- przyznał łapiąc się za bolący brzuch.- Musiałaś tak mocno?
- Nie płacz dziecko.- zażartowałam udając głos zatroskanej matki.- Mów, gdzie idziemy.
Twarz rudzielca rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, tak jakby czekał on tylko na to, aż zapytam. Nie byłam przekonana, czy mam się cieszyć, czy wręcz przeciwnie- bać.
 - Przygotowałem coś specjalnego.- rzucił łapiąc mnie za ramię.- Ale musimy się teleportować.
- Co?- zapytałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi, ponieważ świat nagle zawirował, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Podróżowaliśmy w pustej przestrzeni póki nie poczułam jakiegoś miękkiego gruntu pod nogami. Otworzyłam oczy i dostrzegłam że znajduję się na środku jakiejś plaży. Rozejrzałam się dokoła. Malownicze wioseczki i miasteczka, piaszczyste plaża, wybrzeże klifów, tajemnicze zatoczki oraz przepiękna fauna i flora... byłam przekonana, że znam to miejsce jednak nie potrafiłam przypomnieć sobie jego nazwy. Zrobiłam kilka kroków do przodu, a zza horyzontu wyłoniło się bardzo rozległe, błękitne morze.
- Podoba Ci się?- zapytał chłopak podchodząc do mnie.
- Jest pięknie.- odpowiedziałam rozmarzonym głosem godnym Luny.- Ale co to za miejsce?
- Liczyłem na to, że ty mi powiesz.- powiedział Gryfon wyraźnie zadowolony. Odwróciłam się do niego, a zaraz potem spojrzałam do góry.
- Wygląda jak Isle of Wight. Tylko jakiś bardziej zarośnięty.- odparłam.
- I masz racje, jesteśmy na północno-wschodnim wybrzeżu wyspy. To miejsce nazywa się "Ryde", miasteczko gdzie mieszkają sami czarodzieje, uznałem że najlepiej będzie teleportować się na plażę.
- Skąd wiesz?- zapytałam zdziwiona, tą ciekawostką.
Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam o tym że w tym miejscu mieszkają takie "osobistości", a przecież mój rodzinny dom znajduje się tutaj niedaleko w Portsmouth.
- Współpracujemy z kilkoma sklepami w tym miasteczku. Stąd dowiedziałem się o jego istnieniu.- odparł i dumie wypiął pierś. Uśmiechnęłam się do niego z politowaniem, jednak nie potrafiłam ukryć faktu, iż bardzo spodobał mi się ten pomysł, a przede wszystkim to miejsce, które nawiasem mówiąc wyglądało jak z bajki. Freddie trafił w samą dziesiątkę.
- Nie wierzę, że mnie tutaj zabrałeś.- powiedziałam z zadumą obserwując odpływające statki z portu.
- Ja również, ale chciałem abyś poznała to miejsce. Planuję tu w przyszłości zamieszkać.- odparł z uśmiechem. Spojrzałam w jego brązowe oczy, brakowało mi tych jasnych iskierek, które wesoło tańczyły gdy tylko rudzielec wspominał o swoich marzeniach.
- Naprawdę świetny wybór.- pochwaliłam go.- Więc jaki masz plan?
- Plan? Na co?- zapytał zaskoczony.
- No, plan na to jak można się tutaj rozerwać.- wyjaśniłam marszcząc brwi.
- Wiesz Rachel.- zaczął nieśmiało.- chciałem Ci pokazać to miejsce, ale nie byłem przygotowany na dłuższy pobyt.
- Ty sobie chyba żartujesz.- podsumowałam chichocząc.- Chciałeś wrócić do nory?
- Tak, jakby.- mruknął drapiąc się po głowie.
- Zapomnij.- rzuciłam zdejmując buty.- Nigdzie się stąd nie ruszamy... idziemy pływać.- rozkazałam.
- Pływać w ubraniach?- wybałuszył oczy.- Przecież to szaleństwo.
- A ja sądziłam, że lubisz szaleć.- uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Wątpisz w zdolności do szaleństw jednego z bliźniaków Weasleyów?- zapytał z wyrzutem Gryfon zdejmując buty co oznaczało gotowość do zabawy.
- Berek, gonisz mnie.- uderzyłam rudzielca w ramię i ruszyłam do przodu.
Goniliśmy się tak po całej plaży, bawiąc i śmiejąc się przy tym niczym małe dzieci. Mijałam po drodze kilka ręczników, koców i zainteresowanych turystów z których prawdopodobnie większość była czarodziejami, przyjeżdżającymi na urlop. Odganialiśmy od siebie ptaki, które swoimi szpiczastymi dziobami próbowały wydobyć spomiędzy piasku ziarenka stanowiące dla nich pokarm.


Trwało to jakiś czas póki nie uznałam, że najlepiej będzie się ochłodzić w zimnych wodach zatoki Alum. Skręciłam gwałtownie w stronę wybrzeża i zanurzyłam się w wodzie zmuszając Freddiego do tego samego. Nurkowałam w morskich odmętach zatoki próbując uciec od nachalnego Gryfona, który jakoś nie chciał spuścić mnie z oczu chociażby na krok. Uznałam, że Weasley zbyt opacznie zrozumiał pojęcie złapania, a ja wcale nie chciałam mu popuścić.
Po chwili wyłoniłam się z wody, aby upewnić się czy nadal znajduję się w odpowiedniej odległości, jednak nie spodziewałam się, że z rudzielca jest taki dobry pływak  i zdoła tak szybko mnie dogonić.
Ścisnął mnie za rękę, śmiejąc się przy tym usatysfakcjonowany. Próbowałam się wyrwać, ale po raz kolejny chłopak okazał się silniejszy ode mnie. Złapał mnie za obie dłonie odwrócił w swoją stronę, dziwnym trafem spodobała mi się ta brutalność, dlatego nie sprzeciwiałam się kiedy Freddie przycisnął mnie do siebie.


- No to teraz już Cię nie wypuszczę.- odrzekł ciepłym głosem przytulając się do mnie.
- Jesteś pewien?- zapytałam drocząc się z nim.
- Nigdy nie byłem niczego bardziej pewien.
- Wariat!- krzyknęłam wprost w jego klatkę piersiową.
- Ale Twój.- podsumował.
Wtuliłam się w niego mocniej wsłuchując się w bicie jego serca i dziękując w myślach losowi, że postawił na mojej drodze kogoś takiego jak Fred.

Spędziliśmy na plaży cały dzień, oboje cieszyliśmy się z swojego towarzystwa, a przede wszystkim z chwili wytchnienia jaką daje dobra zabawa i spędzanie czasu w swoim towarzystwie. Jednak i najpiękniejsza bajka ma swój koniec, nastała ciemność. Wszyscy turyści odpowiednio wygrzani i wypoczęci udali się do swoich pensjonatów lub domów aby szczęśliwie zakończyć ten dzień. Plaża opustoszała. Pośrodku niej rozpaliliśmy ognisko, aby dać sobie odrobinę światła i wspólnie w objęciach, susząc mokre ubrania wpatrywaliśmy się w szalejące na skraju plaży morze. Fale miały niszczycielską moc, ale i wprawiały w zadumę z powodu swojego ogromnego majestatu.



- Jak myślisz? Może nam się znowu udać?- przerwałam ciszę.
- Myślałem tak od samego początku i nie zmienię zdania.- odparł poważnie.- a ty?
- Nie wiem, mam wiele wątpliwości i wiele problemów...- westchnęłam.
- Wiesz, że masz moje pełne wsparcie.- powiedział wpatrując się we mnie.
- Po tym co ostatnio odwalałeś mam wątpliwości.- wyjaśniłam patrząc w jego oczy, tak jakby szukając w nich kapki skruchy ze strony bliźniaka.
- Przepraszałem już i mogę przepraszać nadal, ponieważ wiem że na to zasłużyłem.- odparł.
Nastąpiła chwila ciszy, w tle było słychać jedynie odgłos fal uderzanych o brzeg, świst koników polnych i nasze synchroniczne oddechy.
- A skąd, ta pewność że drugi raz nie postąpisz w taki sposób?- zapytałam z wyrzutem po chwili namysłu.
- Posłuchaj księżniczko, może jestem trochę nieokrzesany, nieco egoistyczny i lekko... nienormalny.- zaczął z cieniem uśmiechu.- Ale potrafię zrozumieć swój błąd i więcej go nie powtarzać. Tylko potrzebuję czasu na odnalezienie w sobie odrobiny wyczucia i współczucia. Rozumiesz?
- Staram się...- powiedziałam cicho.
- Wiem, że Ci się to uda.- przejechał mi palcem po policzku.- Wiem również, że mnie kochasz, tak samo jak ja Ciebie, dlatego uszanuję Twoją decyzję... więc?- zapytał najbardziej dociekliwym tonem na jaki było go stać.
Spuściłam głowę bijąc się z myślami. Miałam ciężki orzech do zgryzienia, bałam się tej decyzji, bałam się że postąpię źle, że narażę go na niebezpieczeństwo, które i mnie dotknęło... czy pozwolić mojemu sercu nadal słuchać, tak jak to było do tej pory? Czy może posłuchać głosu rozsądku i odrzucając od siebie chłopaka, chronić go...
Amor omnia vincit- szepnęłam w końcu do siebie.
- Miłość wszystko zwycięży.- zawtórował mi Fred z szerokim uśmiechem słysząc moje słowa.
Znowu chwila ciszy, jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałam, aby związek z Fredem był tylko snem, przepięknym i realistycznym snem, z którego można zrezygnować, a potem- gdy już wszystko będzie dobrze- wrócić do czasów gdy moim jedynym zmartwieniem były oceny.
- No dobrze- westchnął zrezygnowany.- Trzeba już wracać.- dodał wstając i podając mi rękę. Złapałam dłoń i pozwoliłam, aby chłopak pomógł mi wstać.
- Trzeba jeszcze zgasić płomień.- powiedziałam cicho.
Rudzielec przytaknął, wyciągnął zza pasa różdżkę i skierował ją w stronę ognia. Złapałam jeszcze w ostatnim momencie jego dłoń.
- Chciałabym tu jeszcze wrócić.- powiedziałam pełnym nadziei głosem.
- Wrócisz, wrócisz. Szybciej niż Ci się wydaje.- powiedział delikatnie unosząc kąciki ust.- Aquamenti.- z różdżki wydobył się strumień wody, który natychmiast sprawił, że ogień zniknął.
A ja dostrzegłam jedynie światło księżyca odbite w tafli wodnej i... w jego zgnębionych oczach.

niedziela, 27 grudnia 2015

Miniaturka urodzinowa (Albus/Scorpius)



Wiem, wiem jestem straszna!
Zamiast rozdziału mam dla was małą miniaturkę urodzinową.
Dlaczego urodzinową? Ponieważ dzisiaj swój "dzień ptaszków" (xD) obchodzi jedna z moich czytelniczek, moja przyjaciółka z reala- jedna z lepszych.
Dlaczego Albus/Scorpius? Ponieważ to jest jej ulubiony parring, prosiła mnie o to już od dawna, dlaczego postanowiłam postąpić wbrew sobie, swoim przekonaniom i po prostu stworzyć takie "arcydzieło" pod postacią tej oto miniaturki. 
Mam nadzieję, że was to nie zraziło, a jeżeli tak to przepraszam!
A i ostrzegam, to moja pierwsza miniaturka, więc nie będzie idealna.

A Tobie Kochana, życzę zdrowia, zdrowia, szczęścia, spełnienia! 
Dobra, dosyć mojego biadolenia, zapraszam do lektury! <3

Więcej wiary w siebie, a przede wszystkim w swoje umiejętności bo wspaniale piszesz i już naprawdę nie mogę się doczekać kiedy zaczniesz "na poważnie pisać"!
I po prostu wszystkiego co sobie życzysz!




1 września.
Wsiadłem wraz z James'em i Rose do pociągu, a ten zaraz ruszył. Pomachałem ostatni raz rodzicom na pożegnanie. Denerwowałem się moim pierwszym dniem w Hogwarcie, ale widząc pocieszające spojrzenie mojego ojca, z którym jeszcze dziesięć minut temu rozmawiałem na temat moich obaw co do domu do którego zostanę przydzielony, od razu zdałem sobie sprawę z tego, że nie ma co kłócić się z samym sobą. Mimo mojego młodego wieku potrafiłem pojąć prawa rządzone w Hogwarcie, a pocieszenia mojego ojca zdawały się bezużyteczne.
- Jak myślisz Al. Do jakiego domu trafisz?- zapytał luźno James rozłożony się na fotelu.
- Od kiedy Cię to obchodzi?- zapytałem pełnym wyrzutu głosem.- W ogóle gdzie są twoi kumple?
- Zadajesz za dużo pytań młody.- odpowiedział powątpiewająco brat.- Chciałem tylko rozwiązać jakąś dyskusję, bo zauważyłem, że siedzisz naburmuszony i wgapiasz się głupio w okno.
- Wybrałeś świetny temat, nie ma co James.- prychnąłem.
- Ej, ej, ej, zachowujecie się strasznie.- podsumowała Rose.- Moglibyście w końcu przestać się kłócić i cieszyć się wraz ze mną.
- Nieważne.- prychnąłem i ruszyłem w stronę drzwi, nie miałem ochoty słuchać o poglądach mojej rodziny na temat domów w Hogwarcie, ponieważ wiedziałem, że najlepiej by było dla wszystkich, żebym trafił do Gryffindoru, tak samo jak mój brat. Jednak zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem podobny do Ślizgonów, dlatego byłem pewien, że trafię do Slytherinu. Bałem się tego.
Otwierałem już drzwi, gdy przed moimi oczami pojawił się obraz szczupłego chłopaka o blond włosach i naprawdę imponujących arystokratycznych rysach twarzy.
- Tutaj wolne?- zapytał nieśmiało.
- No tak.- odparłem obojętnie.
- Jestem Scorpius Malfoy.- odarł podając mi rękę, którą niemal natychmiast uścisnąłem.- A ty?
- Albus Potter.- przedstawiłem się.- A tam siedzi mój brat James i kuzynka Rose.
- Czy Twoim ojcem nie jest przypadkiem Draco Malfoy?- zapytała Rose bacznie obserwując blondyna.
- Zgadza się, więc mogę się dosiąść?- zapytał.
- A siadaj, ja i tak znikam. Muszę znaleźć Roxanne i Freda, miłej podróży.- rzucił James i zniknął za drzwiami przedziału.
Tym sposobem, została nas już tylko trójka. Usiadłem naprzeciwko nowo poznanego chłopaka, który znalazł swoje miejsce tuż przy Rose, z którą niemal natychmiast zaczął rozmawiać.
Przyglądałem się bacznie blondynowi, myśląc o tym, że prawdopodobnie wyląduję z nim w jednym domu. Ale czy tego chciałem?

W końcu wkroczyliśmy do wielkiej sali, a wszystkie spojrzenia starszych uczniów byłe skierowane na nas. Rozglądałem się niespokojnie po całym pomieszczeniu, próbując się uspokoić i przy okazji mając w myślach słowa mojego ojca dotyczące przydziału. Po chwili profesor- o ile dobrze pamiętam- Flitwick, wyczytywał nazwiska uczniów, którzy posłusznie zasiadali na krześle i czekali na werdykt. Jednych tiara nawet nie dotykała, tak jak w przypadku Scorpiusa, a już wiedziała, do jakiego domu ma trafić, a u innych, np. Rose, czapka wahała się dosyć długo.
- Ravenclaw!- zawołała głośno, na co kuzynka zadowolona z wyboru, pobiegła w stronę stołu Krukonów. Ucieszyłem się z tego powodu, Rose, oczywiście pasowałaby do Gryffindoru, jednak inteligencję odziedziczyła po matce i naprawdę zdziwiłbym się gdyby tiara nie zauważyła tak wielkiego potencjału.
- Potter, Albus.- dźwięk mojego imienia niemal od razu wyrwał mnie z zamyślenia. Podszedłem do krzesła nie zwracając uwagi na wszystkie spojrzenie skierowane w moją stronę i z spoconymi dłońmi usiadłem na krześle. Po chwili poczułem, jak czapka wylądowała na mojej głowie.
- Sporo odwagi, po ojcu rzecz jasna, Potter, jednak do Gryffindoru się nie nadasz. Inteligencja też jest Twoją zaletą jednakże dom Roweny nie pasuje do całej reszty. Chłopcze... co mi powiesz na temat domu węża?- usłyszałem w myślach poważny głos tiary.
- Zrób jak uważasz- odpowiedziałem sam sobie dziwiąc swojej obojętności, nawet wizja zielonych szat i mieszkania w lochach przestała mnie przerażać.
- Oczywiście...- ucięła.- SLYTHERIN!
Wszyscy na chwilę zamarli, wiedziałem z jakiego powodu. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż syn Harry'ego Pottera, Wybrańca trafiający do Slytherinu musiał wywołać niemałą sensację pośród uczniów, a ja... ogarnięty myślą iż moje obawy sprawdziły się nie słuchałem dalszych przydziałów. Po prostu udałem się do stołu Ślizgonów i odruchowo usiadłem obok Scorpiusa.
- No Al, nie spodziewałem się, że trafisz akurat tutaj.- zaczął Ślizgon.- Jednak witamy pośród nas, to jest Luiza Goyle, Aaron Zabini i Harold Nott.
Wytrzeszczyłem oczy, Scorpius zaimponował mi swoją charyzmą, bardzo szybko znalazł sobie przyjaciół. Dlatego postanowiłem, że jeżeli mam przetrwać w Hogwarcie muszę trzymać się blisko niego, ale czy na pewno to było powodem?



Teraz jestem na piątym roku i nadal należę do domu węża. Po czasie odkryłem iż ten dom nie jest taki zły, jak próbują go przedstawić inni, a już w szczególności wujek Ron, który nadal nie potrafi uwierzyć, że ktoś z jego rodziny trafił do Slytherinu.
Byłem dumny z bycia Ślizgonem, a mój spryt który potrafił mnie uchronić przed szlabanami i niefortunnymi sytuacjami podziwiał każdy, a już szczególnie Scorp który- spójrzmy prawdzie w oczy- pakował się w niebywałe kłopoty, zawsze wyciągałem go z najgorszego bagna. Ale liczyła się jedynie przyjaźń, zadawanie się z nim otwierało mi wiele możliwości a już szczególnie to, że dzięki niemu poznałem tylu wspaniałych ludzi, którzy nie widzieli we mnie tylko syna, tego sławnego Pottera, a przyjaciela- jednego z lepszych. Luiza, Aaron i Harold zaprzyjaźnili się ze mną bez względu na to jakiego kto miał ojca, wujka, dziadka i to jest piękne ale... Scorpius, no właśnie. Ostatnimi czasy zauważyłem iż zaczął się on ode mnie izolować, unikał mnie... coraz częściej zastanawiało mnie to co Sco, robi tyle czasu w bibliotece. Rozumiem, że zaczęły zbliżać się SUMy, jednak znałem blondyna zbyt dobrze, aby móc uwierzyć w wersję, że Malfoy olałby przyjaciół dla nauki. A najgorszym przeżyciem dla mnie okazał się widok mojego przyjaciela z różnymi dziewczynami. Co sobotę widuję go z inną, a ostatnio nawet przyuważyłem jak Scorp całował się z niejaką Amelią, krukonką z czwartego roku. Byłem wściekły i wtedy właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że poczułem coś... więcej do mojego przyjaciela. Nie potrzebowałem potwierdzenia w czynach. Wystarczyło mi to, że ilekroć widziałem Amelię na korytarzu miałem ochotę roztrzaskać ten jej wymalowany ryj. Długo próbowałem wmawiać sobie, że to tylko mój przyjaciel i dlatego tak nerwowo reaguję, na jego randki. Jednak z czasem, uznałem że oszukuję samego siebie. Malfoy wie, że wdycha do niego wiele dziewczyn i... chłopaków z Hogwartu, a on tylko bawi się ich uczuciami, bo w końcu kto mógłby oprzeć się jego urokowi. Każdy z zadumą będzie wspominał jakąś rozmowę z nim, będzie mówił o jego pięknych, aksamitnych blond włosach opadających bezwiednie na jego srebrzyste oczy w charakterystycznymi iskierkami jarzącymi się złotą poświatą, niezależnie od humoru właściciela. Rozmarzyłem się, z każdym dnem coraz bardziej pragnąłem poczuć smak jego malinowych warg, zobaczyć to wyrzeźbione ciało, a przede wszystkim rozkoszować się tą bliskością...

Nastąpiła sobota, kolejna cholerna sobota która poniesie za sobą ogłoszenie o nowej zabawce Scorpiusa. Nie miałem ochoty na to, aby po raz kolejny poznać "nową" miłość Malfoy'a, minęło już tak dużo czasu, a ja nadal nie mogłem wyzbyć się uczuć do przyjaciela. Nie radziłem sobie z tą sytuacją, coraz częściej przyłapywałem się a rysowaniu chłopaka z książką w ręce, albo na przyglądaniu się blondynowi podczas lekcji, co skutkowało rozstrojem mojego zdrowia psychicznego. Rose domyślała się co tak naprawdę czuję do przyjaciela, drążyła temat. Zazwyczaj odpowiadałem wymijająco na jej pytania, jednak naciski Krukonki robiły się coraz bardziej zjadliwe... w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem jej całą prawdę.
- Długo coś do niego czujesz?- zapytała rudowłosa cała czerwona na twarzy.
- Co najmniej od dwóch miesięcy.- przyznałem zawstydzony.
- Al... ja naprawdę nie chciałbym wtrącać się w wasze sprawy, ale sam przyznaj że nie potrafisz bez niego normalnie funkcjonować.- przerwała.- Musisz mu wyznać prawdę.
- Co?- wstałem roztrzęsiony.- prawdę, ale Rose jak według Ciebie powinienem mu o tym powiedzieć? "Cześć stary, jesteś moim przyjacielem, ale chyba się w Tobie zakochałem?"- zapytałem ironicznie.
- No chociażby.- mruknęła skruszona.
- Rose!- krzyknąłem, dając upust mojemu zażenowaniu.
- Przepraszam, ale nie znam się na tego rodzaju związkach, będziesz musiał sam coś wymyślić... ale strzeż się, ostatnio zaczęło mi się wydawać, że Scorp zaczął i mnie podrywać.- rzekła przestraszona.
- Cudownie.- mruknąłem już cały poczerwieniały na twarzy. Jeszcze nigdy nie byłem taki wściekły, a pikanterii temu dodawał fakt iż ja, oczywiście chciałem się odezwać do niego pierwszy, ale obawiałem się z jego strony kpiny albo odrzucenia. Nie chciałem palnąć żadnego głupstwa, albo przypadkowo powiedzieć o swoich uczuciach.
- Al, naprawdę dobrze Ci radzę, przyznaj się mu w końcu, bo jeszcze popadniesz w jakąś depresję.- ostrzegła mnie krukonka.- A ja Cię z tego wyciągać nie będę.
Przekląłem pod nosem, nie miałem ochoty dłużej rozmawiać z kuzynką. Ona i tak nic z tego nie rozumiała, wybiegłem z pustej klasy zostawiając za sobą bezradną Rose i powędrowałem do pokoju "przychodź-wychodź". Tam znalazłem wszystko czego potrzebowałem- czarną skórzaną kanapę i kilka butelek ognistej. Nie liczyłem tego ile ich naprawdę było, jednakże nie było mi to potrzebne. Rzuciłem się na sofę i z wielką chęcią z resztą, pochłaniałem po kolei każdą butelkę, coraz bardziej się upijając. Skarciłbym się za to, jednakże alkohol dodawał mi odwagi, aby brnąć przed siebie i być przygotowanym na wszelkie przeciwności. Nie myślałem, że ognista może w taki sposób na mnie wpłynąć i dodać mi pewności siebie. Sądziłem bardziej że upojenie się takim rodzajem napoju spowoduje, iż chociaż na chwilę zapomnę o Ślizgonie, a stało się odwrotnie. Każda moja myśl wędrowała ku Scorpiusie, a każde wspomnienie z nim związane sprawiało iż bardziej pragnąłem jego dotyku.
Po jakimś czasie- tzn. po jakiś sześciu butelkach alkoholu, to co chciałem, aby wypłynęło na wierzch... wypłynęło ze wzmocnioną siłą. Podniosłem się na drżących nogach i wybiegłem z pokoju życzeń po drodze gubiąc się kilkakrotnie po całym zamku, ale cóż mogłem rzec... byłem pijany i nawet myliło mi się najzwyklejsze prawo/lewo. Z tego co pamiętałem chyba z trzy razy pomyliłem toaletę damską z męską i po to, aby załatwić swoją sprawę wbiegłem do toalety jęczącej Marty, na co usłyszałem kilka bluzg ze strony ducha dziewczyny, które kompletnie zignorowałem. Byłem jeszcze z dwa razy w klasie z eliksirów, cztery razy w pokoju wspólnym Ślizgonów i różnych dormitoriach chłopców, a na samym końcu przeszukiwałem wszystkie klasy i bibliotekę.
Musiało to naprawdę przekomicznie wyglądać z perspektywy kogoś bacznie obserwującego całe zajście, ale nie przejmowałem się tym, teraz liczył się tylko Scorpius.
W końcu znalazłem go na błoniach, stał oparty o drzewo i przyglądał się jeziorku, które w blasku zachodzącego słońca mieniło się purpurowo- żółtym blaskiem. Uznałem, że to najlepsze miejsce, aby móc wyznać swoje uczucia i w końcu dotknąć zmysłowych i pełnych warg chłopaka.
Jak na skrzydłach ruszyłem w stronę Ślizgona, ale potknąłem o- jak się okazało później- imponującej wielkości kamień. Upadłem na ziemię przy okazji zjadając kilka źdźbeł trawy.
- Al!- krzyknął przerażony Scorp podbiegając do mnie.- Wszystko w porządku?
- Teraz tak, bo jesteś przy mnie.- wypaliłem zdziwiony, że nie plącze mi się język.
Scorpius przyglądał mi się przez chwilę tak, jakby oberwał Drętwotą. Otwierał usta i zamykał, jakby próbując coś powiedzieć, jednak z jego ust wydobywał się jedynie cichy pomruk.
- No co? Nie powiesz, że tego nie podejrzewałeś Kochany.- powiedziałem z zawadiackim uśmiechem wpatrując się w jego srebrne gałki oczne, które przyprawiały mnie o dreszcze.
- Czyli mówisz, że ty...- nie dokończył, ponieważ wiedząc do Scorp miał na myśli, skomentowałem to stwierdzenie, tylko jednym małym "mhmmm".
- Ale od kiedy?- zapytał lekko uśmiechnięty.
- Och, od jakiegoś czasu.- rzuciłem spokojnie.- I zastanawiało mnie to, że ty też coś do mnie czujesz.
Wypowiadając te słowa serce zaczęło mocniej bić w mojej klatce piersiowej i bynajmniej, nie ze stresu tylko na widok zmierzwionych, złocistych włosów, delikatnie opadających na twarz Ślizgona, zniewalającym uśmiechu wyżej wymienionego osobnika i rzędu śnieżnobiałych zębów znajdujących się w jamie ustnej chłopaka.
- Wiesz, że od dawna chciałem usłyszeć od Ciebie coś takiego.- odparł radośnie Malfoy.
Teraz to ja wyszczerzyłem usta w szczerym uśmiechu. Zaszumiało mi w głowie i to nie przez alkohol, który mimo wszystko nadal znajdował się w mojej krwi, tylko przez słowa mojego wybranka. Omamiony reakcją mojego ciała przejechałem koniuszkami palców po policzku chłopaka, a on delikatnie przymknął oczy rozkoszując się moim dotykiem.
- Kocham Cię Scorpiusie.- rzekłem całkowicie szczerze przybliżając moją twarz do twarzy blondyna.
- Ja też Cię kocham Albusie.- wyszeptał mi do ucha.
Zaraz potem nasze wargi przybliżyły się do siebie i połączyły się w łapczywym pocałunku. Do moich nozdrzy dotarł zapach perfum chłopaka, połączony w mieszance wybuchowej wraz z jego śliwkowym szamponem. Od razu przypomniał mi się tajemniczy zapach, który poczułem wąchając przypadkowo Amortencję na trzecim roku. Uśmiechnąłem się podczas przerwy w pocałunku, zdałem sobie sprawę z tego, że moje zauroczenie arystokratycznym Ślizgonem zaczęło się o wiele wcześniej niż chciał tego umysł.
- Rose miała rację.- mruknąłem rozradowany naszym wzajemnym wyznaniem.
- O czym ty mówisz?- zapytał zaciekawiony blondyn, lustrując mnie wzrokiem
- Och nieważne.- jęknąłem i po raz kolejny wpiłem się w malinowe usta arystokraty walcząc przy okazji z jego językiem o dominację. Byłem przeszczęśliwy, wyczułem jak nasze serca zsynchronizowały się w łomotaniu, a wszystko czego pragnąłem i kochałem miałem tutaj, teraz i będzie już tak na zawsze...

wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 23 "You Are Not Alone..."


- Powitajcie króli marketingu!
Słysząc te słowa wypowiedziane przez bliźniaka, niezdarnie upuściłam widelec na ziemię.
- No Georgie, ubiliśmy dzisiaj świetny interes. Jesteśmy godni tergo miana.- roześmiał się Fred.
Podnosząc naczynie, zastanawiałam się jak ta rozmowa się potoczy. Nie rozmawialiśmy przecież od miesiąca, a tyle się wydarzyło...
- Zgadzam się z Tobą bracie w stu procentach!- zawtórował mu George.
. Nie chciałabym zadręczać go swoimi problemami... nie chciałam również kłamać, że wszystko jest w porządku. A może się gdzieś schowam... no nie co ja robię, zachowuję się jak bachor.- skarciłam się w myślach. Po prostu wyjdę stąd do pokoju, gdyby nigdy nic i postaram się nie patrzeć na Freda...
Jak ustaliłam sama ze sobą tak zrobiłam, odepchnęłam od siebie talerz z sałatką i wyszłam z kuchni, uprzednie dziękując za pyszny posiłek. Wyszłam z pomieszczenia na paluszkach modląc się w myślach, aby chłopak mnie nie zobaczył. Jednak w połowie drogi zatrzymałam się, dostrzegając rudzielca,który odkładał swoją kamizelkę na bok, od razu zrobiło mi się jakoś cieplej...
Wpatrując się w niego nawet nie zauważyłam, że chłopak spojrzał w moją stronę.
- Cześć księżniczko.- Przywitał się beztrosko z zawadiackim uśmiechem.
Myślałam, że się przesłyszałam, ale nie... on to naprawdę powiedział. Nie wytrzymałam.
- "Cześć księżniczko"- powtórzyłam cicho zbliżając się do niego.- Przez cały miesiąc się do mnie nie odzywałeś! A teraz stać Cię tylko na jakieś żałosne "Cześć"?!- warknęłam popychając go do przodu.
- Ej Ray, uspokój się.- powiedział chłopak, odzyskując równowagę.
- Czy ty w ogóle masz chociaż kapkę zdrowego rozsądku!- krzyknęłam.
Gryfon się zbliżył i próbował mnie przytulić. Jednak zamiast powitalnego uścisku, dostał kilka ciosów z otwartej dłoni na klatkę piersiową.
- Jak mogłeś tak postąpić!- moje ciosy zdawały się być silniejsze. Jednak Fred wyglądał na rozbawionego całą tą sytuacją.
- Jesteś urocza gdy się złościsz.- po tych słowach bliźniak złapał mnie za ręce, przerywając tym samym serię uderzeń skierowanych w jego stronę.
- Puść mnie Fred.- rozkazałam zdenerwowana próbując wyrwać swoje dłonie.
- Najpierw się uspokój. Złość piękności szkodzi.- zażartował mrugając do mnie.
Spojrzałam na niego trochę już nad sobą panując. Dlaczego do cholery Freddie musi być taki słodki...? I jak w takim układzie się na niego gniewać?
- Rachel jeśli masz zamiar się z nami wszystkimi tak widać, to podziękujemy.- wtrącił rozbawiony George i spojrzał porozumiewawczo na Rona.
- Ależ skąd.- uśmiechnęłam się do nich i wyrwałam ręce.
Podeszłam do George'a, potem do Rona i pocałowałam każdego z nich w policzek..
Zaraz potem posłałam złośliwy uśmieszek Fredowi.
- Wiesz, że to nie było zbyt rozsądne?- zapytał, najwyraźniej widząc o co mi chodzi.
- Bo co mi zrobisz?- założyłam ręce na piersi.
- Do ataku!- krzyknął
Zaraz potem rudzielec zaczął mnie ganiać wokół korytarza. Jako szukająca mojego domu, zwinnie omijałam wszystko co stanęło mi na drodze, no... prawie wszystko. Pech chciał, że potknęłam się o stary kapeć pana Weasley'a i z impetem upadłam na zimne kafelki, a zaraz za mną poleciał Fred, który nie zdążył zahamować w odpowiednim momencie. Nie minęła sekunda, a rudzielec przygniótł mnie swoim ciężarem.
- I co dasz mi tego całusa?- powiedział ze złośliwym uśmiechem Fred nadal leżąc na mnie.
Usłyszałam jedynie Rona, George'a i... Ginny którzy obserwując całą tą przekomiczną sytuację śmiali się wniebogłosy.
- Jezuu, Fred co ty żresz, strasznie ciężki jesteś.- powiedziałam, również złośliwie próbując odepchnąć od siebie uciążliwy balast.
W odpowiedzi dostałam jedynie głośniejsze ryknięcie Ginny, której zawtórowali jej bracia.
- Na Merlina Fryderyku, co ty wyrabiasz?- usłyszeliśmy głos pani Weasley, zbawionej do korytarza krzykami rodzeństwa.
Oboje spojrzeliśmy na bok i dostrzegliśmy zaniepokojone spojrzenie rudej kobiety. Miałam dziwne wrażenie, że nikt jeszcze nie powiedział pani Weasley,  że się spotykaliśmy. A ta sytuacja z perspektywy drugiego człowieka musiała wyglądać dosyć dwuznacznie, dlatego wraz z Gryfonem od razu podnieśliśmy się na nogi.
- Czy wy naprawdę nie macie nic do roboty?- zapytała zbulwersowana,  na co wszyscy z piątkę spuściliśmy głowy czując na sobie zawiedziony wzrok kobiety.
- Przepraszamy.- odezwałam się.- To się więcej nie powtórzy.
- No mam nadzieję.- westchnęła.- No już, chodźcie na obiad.
Podczas gdy bliźniacy i Ron udali się posłuszne do kuchni, ja wraz z Ginny czmychnęłyśmy szybko do pokoju.
- Rachel co ty było?- zapytała ruda zamykając drzwi.
- Co miało być?- rzuciłam się na łóżko.
-  No to z Fredem, jesteście w końcu razem czy nie?- Ginny usiadła na własnym łóżku.
Spojrzałam na jej twarz, która w tym momencie przyglądała mi się zaciekawiona. Nie potrafiłam odpowiedzieć jej na to pytanie.
- Nie wiem.- wydusiłam z siebie.- Oficjalnie jeszcze nie zerwaliśmy.
- "Jeszcze", Rachel o czym ty mówisz?- zapytała rudowłosa ciekawskim tonem.
- Och, nieważne.- powiedziałam z ciężkim westchnieniem.- To trudna sytuacja.
- Rozumiem.- mruknęła przyjaciółka niechętnie, po czym podniosła z szafki nocnej książkę: "Quidditch przez wieki" i zaczęła uważnie ją przeglądać.
Nie miałam ochoty, aby rozmyślać o Fredzie, dlatego usiadłam przy biurku, wyciągnęłam z szuflady kartkę oraz pióro i naskrobałam niej słowa mojej przepowiedni, oraz zdanie które nawiedza mnie praktycznie co noc, wiedziałam, że te dwie sprawy są ze sobą powiązane, tylko w jaki sposób?
Nie powiem, że zrobiłam mądrze znowu zajmując się tą sprawą, jednakże nie mogłam postąpić inaczej. Musiałam rozwiązać tą zagadkę.
Objęłam wzrokiem pierwsze zdanie: "To właśnie jest ona, ta dla której pisana jest tajemnica".
Ta część wydawała się jasna, przynajmniej dla mnie dlatego przeniosłam wzrok na kolejne zdanie:
"Ta której dobro i zło może okazać się nieoczywistym kluczem.".
I tutaj zaczynały się schody... "dobro i zło", oraz "nieoczywisty klucz".  Co to mogło oznaczać?
Dobro i zło mogło odnosić się do wyboru, jednakże miałam dziwne wrażenie, że już dawno opowiedziałam się po konkretnej stronie, dlatego ciężko było w to uwierzyć. To musiało mieć jakieś głębsze znaczenie. Jakaś cięższa sprawa, która ma się stać kluczem... tylko właśnie, jakim kluczem. Mogło chodzić o wyjście z sytuacji... westchnęłam, "mogło", "może"... przecież takim sposobem nigdy niczego nie osiągnę. Uderzyłam się otwartą ręką w czoło, próbując rozbudzić jakimś cudem moje szare komórki. Jednakże sprawiłam sobie jedynie ból.
- Wszystko dobrze?- zapytała ruda podnosząc wzrok zza książki.
- Ginny jak myślisz, jaką wartość może mieć dobro i zło?- zapytałam unikając odpowiedzi na pytanie Gryfonki, która w tym momencie przypatrywała mi się z politowaniem.
- Naprawdę powinnaś się bardziej wyluzować.- rzuciła przyjaciółka.
Zaraz potem usłyszałyśmy ciche pukanie do drzwi. Spojrzałyśmy po sobie zdziwione, a ja dostrzegając, że Ginny nie ma zamiaru wstać z łóżka podeszłam do nich, pociągnęłam za klamkę a moim oczom ukazał się nie kto inny jak Fred.
- Mogę wejść?- zapytał ciepło.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.- zmieszałam się.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać.
- Fred, proszę. To nie jest odpowiedni moment ani miejsce, przyjdź później.- posłałam mu delikatny uśmiech.
- Za chwilę mam kolejne spotkanie, nie mogę. Chyba, że wieczorem gdy wrócę.- odwzajemnił uśmiech.
- Ja...
- Dobrze wiesz, że nie odpuszczę.- przerwał mi.
- Zgoda.- mruknęłam niechętnie i delikatnie przymknęłam drzwi zostawiając za nimi rudzielca.
Zaraz potem bezradnie oparłam się o nie i przymknęłam oczy zza których zaczęły wydostawać się kropelki łez. Po chwili poczułam jak czyjaś ręka dotyka mojego ramienia.
- Rachel, martwię się o Ciebie.- powiedziała troskliwie Ginny.- Dziwnie się ostatnio zachowujesz.
- Przepraszam, naprawdę staram się być dzielna, ale nie potrafię- odparłam żałośnie.
- Nawet tak nie mów.- ruda pokiwała głową.- Przecież miesiąc temu stanęłaś twarzą w twarz z Voldemortem, ba walczyłaś z nim. Nie ma większej odwagi. Wiem o czym mówię.
- Nie wydaje mi się.- rzuciłam obojętnie..
- Sama na drugim roku byłam pod jego wpływem, wiem jaki on jest silny i co potrafi zdziałać.- wyjaśniła ruda lekko poddenerwowana.
Musiałam jej przyznać rację, przynajmniej połowiczną. Ona... oczywiście była pod jego wpływem, to musiało być okropne. Ale przynajmniej nie miała świadomości tego, że na jej barkach może spoczywać los świata. Więc nie mogła pojąć jakie to jest trudne do pokonania, jedyną osobą która w pełni mnie rozumiała był Harry. Tylko on miał nad sobą podobne jarzmo, chciałabym z nim teraz porozmawiać. Nie z Fredem, nie z Ginny. Tylko z nim...

Nawet porządnie nie zdążyłam się rozejrzeć, a świat po raz kolejny oblał się mrokiem, spojrzałam na zegarek. Wskazówki pokazywały już jedenastą, a Freda jak nie było tak nie ma. Czekałam na niego już od jakiś dwóch godzin. Zależało mi na tej rozmowie... z resztą, co ja plotę. Zależało mi na nim. Nawet nie wiedziałam, co tak naprawdę rudzielec chce mi powiedzieć, a już byłam gotowa mu wybaczyć. Nie byłam przekonana, czy ta chęć była spowodowana aktem desperacji, czy po prostu, aż tak go kocham. Jedno było pewne, teraz potrzebuję takiej odskoczni od problemów. A najlepszym wyjściem wydawało mi się znaleźć wytchnienie tonąc w objęciach rudzielca.
Jednak, jak chłopaka nie było, tak nie ma. Zaczynałam się martwić, a co jeżeli dopadli go ludzie Czarnego Pana i gdzieś przetrzymują wiedząc jaki jest dla mnie ważny... pokręciłam głową, nie wolno mi tak myśleć, nie teraz. Sięgnęłam do szuflady znajdującej się nieopodal sofy na której siedziałam. Rozejrzałam się- nikogo nie było, dlatego wyciągnęłam z niej małe mugolskie urządzenie. Był nim walkman, a w środku znajdowała się kaseta z moimi ulubionymi piosenkami Michaela Jacksona. Przeglądałam je wszystkie próbując znaleźć jakiś odpowiednio radosny utwór, który mógł mnie rozweselić. Jednak ostatecznie coś kazało posłuchać mi piosenki "You Are Not Alone"*. Założyłam słuchawki na uszy, zakryłam się kocem i przymknęłam oczy.

"Minął kolejny dzień
Wciąż jestem sam
Jak może tak być
Nie ma cię tu ze mną
Nigdy się nie pożegnałaś
Niech ktoś powie dlaczego
Czy musiałaś odchodzić
I zostawić mój świat takim chłodnym"


Kołysałam nogą w rytm uspokajającej melodii, płynącej prosto z serca. Wsłuchiwałam się w każde słowo dokładnie próbując zatracić się w magicznej barierze uczuć przelanych w piosence.

"Co dzień siadam i zadaję sobie pytanie
Jak miłość mogła tak przemknąć
Coś szepcze mi do ucha mówiąc
"Nie jesteś sama
Jestem tu z Tobą
Chociaż jesteś tak daleko
Jestem tu z tobą"


Kilka łez poleciało mi po policzku, ta piosenka potrafiła trafić prosto w serce. Podnieść w jakiś sposób na duchu, słuchałam jej, gdy byłam w związku z Gregiem, gdy wspominałam pierwszy gdy pocałunek z Fredem i wtedy... po ucieczce Weasley'a. Po prostu potrafiłam ją dopasować do każdej sytuacji.

"Ty nie jesteś sama
Jestem tu z tobą
Choć jesteś tak daleko
Zawsze jesteś w moim sercu
Nie jesteś sama"


Uśmiechnęłam się do siebie, miałam wsparcie, miałam wsparcie wszystkich dla których chociaż odrobinę się liczyłam.
Przewijałam tą piosenkę kilka razy, póki całkowicie nieświadoma rzeczywistości odleciałam w objęcia Morfeusza nadal słuchając w tle przepięknej muzyki.

Fred


Poczułem jak coś wykręca mi kiszki od wewnątrz, próbowałem nie wymiotować jednak to było trudne. Po chwili poczułem twardy grunt pod nogami, a zawirowania ustały. Spojrzałem na ziemię, próbując zatamować wymioty, a zaraz potem rozejrzałem się po podwórku. Było już ciemno, na dworze nie zauważyłem ani żywego ducha. W sumie się temu nie dziwiłem, było już późno a spotkanie się przedłużyło.
- Bracie.- zacząłem prostując się.- Skoro nasz sklep tak dobrze prosperuje to dlaczego nie wozimy się limuzynami, popijając szampana?
- Trzeba o tym pomyśleć Freddie.-odpowiedział z uśmiechem George.- Ale lepiej nie wspominajmy ojcu, że to mugolski wynalazek, bo będzie on w stanie przenieść się do garażu, byleby podziwiać to "niesamowite dzieło"- wymawiając te ostatnie dwa słowa przedrzeźniał zachwycony głos ojca.
Oboje się roześmialiśmy i pomimo zmęczenia, które nas ogarniało po wyczerpujących negocjacjach weszliśmy do nory w wyśmienitych humorach.
Wszedłem do kuchni, aby móc coś na spokojnie zjeść, byłem głodny, a ten lekki posiłek w południe wcale mnie zadowolił. Tym bardziej że nie mogłem na spokojnie się najeść, ponieważ mamusia uznała że podczas tego cudownego daru, jakim jest obiad, utnie mi wykład na temat odpowiedniego zachowana się w towarzystwie dziewczyn. Obrzydzając mi tym samym cały posiłek.
- Ej bracie.- zaczął rozbawiony George pokrzykując cicho z drugiego pokoju.- Ktoś zamarł nam na kanapie.
- O czym ty mówisz?- zapytałem odrywając swój wzrok od wnętrza lodówki.
- Chodź tutaj to się przekonasz.- rzucił roześmiany
Westchnąłem, zamknąłem lodówkę i skierowałem się w stronę salonu. W całym domu było cicho, słyszałem jedynie pomruki żołądka i moje ciche kroki.
Gdy dotarłem do salonu nie zauważyłem nikogo innego tylko, tylko smacznie chrapiącą Rachel szczelnie okrytą pomarańczowym kocem.


Zadawałem sobie w myślach pytanie, dlaczego do cholery ona właśnie śpi tutaj. Czyżby Ginny wygoniła ją z pokoju? Jednak odpowiedz przyszła niespodziewanie szybko.
- Freddie, czy ty przypadkiem nie miałeś z nią porozmawiać?
- Kompletnie o tym zapomniałem.- odparłem obserwując pochłoniętą w śnie śliczną Krukonkę.
- Możesz mi wyjaśnić, jak ona z tobą jeszcze wytrzymuje bracie?- zapytał z politowaniem George.
Posłałem mu groźne spojrzenie, ale wiedziałem że to była moja wina. Nie rozumiałem jak mogło mi to tak szybko wylecieć z głowy.
- Jestem kretynem.- warknąłem uderzając otwartą ręką w swoje czoło.
- Tego nie da się ukryć.- zażartował George.- Ale skoro czekała na Ciebie tak długo, aż zasnęła to naprawdę musi jej zależeć.- podsumował brat klepiąc mnie po ramieniu.
Zaraz potem dostrzegłem jak mój bliźniak znika gdzieś za drzwiami kuchni, zostawiając mnie sam na sam z dziewczyną. Przypatrywałem się jej troskliwie zdając sobie sprawę z tego, że ostatnimi czasy naprawdę zaniedbałem naszą relację. Usiadłem delikatnie obok niej, próbując nie zbudzić mojej śpiącej królewny i z uśmiechem odgarnąłem kosmyki delikatnych ciemnobrązowych włosów z jej twarzy, na co Krukonka jeszcze mocniej wtuliła się w sofę. Wyglądała prześlicznie podczas snu, nawet z lekko podkrążonymi oczami.
- Przepraszam Rachel.- wyszeptałem kierując moje palce na rozgrzane policzki. Dałbym wtedy głowę, że kąciki jej ust lekko powędrowały ku górze. Jednak tak nie mogło być. Wstałem z kanapy i modląc się w myślach, aby brązowooka się nie zbudziła podniosłem ją do góry, a sekundę później dziewczyna leżała wtulona w moją klatkę piersiową. Byłem zmęczony, ale na tyle silny, aby móc zanieść Rachel do pokoju Ginny. Tak też zrobiłem, położyłem dziewczynę na łóżku i szczelnie okryłem ją kołdrą, tak jakby stanowiła ona tarczę która ma ochronić moją księżniczkę przed złem tych czasów.
Jeszcze przez chwilę przypatrywałem się jej z szerokim uśmiechem- niby wymuszonym, a jednak nie- i lekko pochyliłem się nad jej czołem, które delikatnie cmoknąłem swoimi wargami.
- Poprawię się, obiecuję.- wyszeptałem i na paluszkach udałem się w stronę drzwi, które niemal natychmiast za sobą zamknąłem.

Draco

Stałem przed ciemnymi, drewnianymi drzwiami, wokół mnie walało się pełno magicznych przedmiotów, których sam widok napawał mnie niepokojem. Mrok przewijał się wszędzie, a jedynym źródłem światła okazała się być pochodnia, zawieszona niedaleko wrót- niegdyś tak uwielbianych- teraz napawających niepokojem. Przygładziłem moje blond włosy, tak jakbym chciał wyzbyć się wszelkich okropnych myśli nawiedzających zakamarki mojego umysłu. Drżącą ręką dotknąłem srebrnej klamki, jej zimny dotyk napawał mnie lękiem. Jednak, dla siebie i rodziców musiałem zapanować nad sobą. Wyprostowałem się sprawiając wrażenie pewnego siebie i przygryzając dolną wargę otworzyłem drzwi, W tej samej sekundzie poczułem ogrom czarnej magii, która uderzyła mnie prosto w twarz.
Westchnąłem ciężko i wszedłem do środka. Od ostatniego razu nic się nie zmieniło. Pusta przestrzeń, sprawiając wrażenie opustoszałej, przypominała wszystkim odwiedzającym o potędze obecnego mieszkańca. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, z oddali dostrzegłem tajemniczą sylwetkę. Wyostrzyłem wzrok... nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Rozdrażniony ruszyłem przed siebie szybkim krokiem i nawet nie zdążyłem podejść do dziewczyny, a już usłyszałem jej naiwny głos.
- Miło Cię znów widzieć Draconie.
- Nie zgrywaj takiej cwanej Stone.- warknąłem.- A teraz gadaj co ty tutaj robisz?
- Opanuj się Malfoy, jestem tu z tego samego powodu co ty.- odpowiedziała kąśliwie.
- Czyżby?- mruknąłem pod nosem unosząc brew.
- Oczywiście.- jęknęła wyraźnie zadowolona.
Nie wiedziałem, po co Czarny Pan chciał się ze mną widzieć, więc jakim prawem Stella mogła o tym wiedzieć. To wszystko wydawało się podejrzane, jednakże ktoś musiał okazać się mądrzejszy, a że padło na mnie zapewne nie było żadnym przypadkiem. Prychnąłem głośno pod nosem i szybko wyminąłem czarnowłosą odpychając ją ramieniem na bok. Nie dbałem o to, co może sobie o mnie pomyśleć, nie obchodziło mnie zdanie takiej larwy, którą niewątpliwie była.
- Nie boisz się blondasku?- zapytała sarkastycznie dziewczyna doganiając mnie w połowie drogi.
- Niby czego?- zapytałem niechętnie.
- Spotkania twarzą w twarz z Voldemortem.- wyjaśniła z cieniem uśmiechu na twarzy, na co moje ciało lekko się wzdrygnęło. Pokiwałem z politowaniem głową tuszując moje obawy. Jednak byłem zmęczony więc nie miałem najmniejszej ochoty na docinki słowne. Nie z osobą jej pokroju, dlatego przyśpieszyłem kroku. Reszta drogi na moje szczęście minęła w ciszy. Musiałem się uspokoić, a głupie dyskusje mogłyby wytrącić mnie z równowagi, powodując tym samym niepożądane skutki...  odbite na jej twarzy.
- Jak miło, że zjawiliście się tutaj oboje w tym samym czasie.- po pomieszczeniu rozszedł się pozbawiony uczuć głos Czarnego Pana. Zmarszczyłem czoło, jednak sytuacja dotyczyła tak samo mnie jak i jej, dlatego już na starcie zorientowałem się, że chodzi tutaj o Trust. Na dźwięk tego nazwiska zapiekły mnie obie dłonie, tak często działo się gdy tylko wspominałem o tej żałosnej szlamie. Nie potrafiłem zrozumieć jakim sposobem, opanowała ona tak trudne zaklęcie niewerbalne, w takim krótkim czasie... jednak nie zamierzałem trząść portkami, obiecałem sobie zemstę na niej i tego dotrzymam, inaczej nie nazywam się Malfoy.
- Chciałbym wam pogratulować, oboje spisaliście się na medal.- kontynuował Riddle.
Otwierałem usta i zamykałem, chciałem coś odpowiedzieć, podziękować i szczerze mówiąc zrobiłbym to z wielką ulgą. Spojrzałem ukradkiem na Stellę, która przypatrywała się Voldemortowi z uwielbieniem, pożerała go wzrokiem. Nie rozumiałem jej dziwnej fascynacji tym "człowiekiem" i wcale nie chciałem tego rozumieć...
- Użycie tego zaklęcia przez Rachel, dało mi ograniczoną władzę nad jej snami, jednakże nie przewidziałem tego, jaki ona sama będzie stawiała opór przed moją mocą i jaki ten opór będzie potężny. Są obszary umysłu do których nie potrafię jeszcze dotrzeć. To dosyć kłopotliwa sytuacja...- przerwał.
Obserwowałem Voldemorta, który zimnym krokiem wędrował po całym pomieszczeniu głowiąc się nad czymś i zamiatając za sobą podłogę końcami swojej czarnej jak smoła szaty.
- Oczywiście znalazłoby się kilka sposobów na jej samozaparcie, ale... na nieszczęście muszę się teraz pilnować odkąd moje działania zostały wykryte przez Ministerstwo przez tego żałosnego starca.- prychnął z niesmakiem.- Dlatego przydzielam to zadanie właśnie Tobie Stello.- Czarny Pan podszedł do Ślizgonki i wpatrywał się swoimi czerwonymi, przepełnionymi brutalnością oczami w jej czarne źrenice.
- Oczywiście Panie, jak sobie życzysz.- powiedziała bez śladu lęku dziewczyna potulnie uśmiechając się do mordercy. Wytrzeszczyłem oczy, dlaczego do jasnej cholery Stella stoi jak kamień  i pała się obecnością największego zła tych czasów, co więcej- ona się z tego cieszy.
- Doskonale Stello.- rzucił wyraźnie zachwycony Voldemort okrążając dziewczynę, która postanowiła, że obdarzy mnie swoim wiwatującym wzrokiem. Zmarszczyłem brwi, cieszyłem się że udało mi się doprowadzić to zadanie do końca. Jednakże nie mogłem znieść myśli, iż najmłodsza ze Stone'ów patrzy na mnie z wyższością.
- Będziesz musiała nadal trzymać w ryzach naszą szlamę, póki nie okaże się to użyteczne.- rzekł Voldemort swoim pełnym jadu głosem.- Raczej nie powinno Cię to przerosnąć, skoro już tak dobrze się z nią dogadujesz.
Gdy w końcu dostrzegłem zmieszany wyraz twarzy Stelli, wyszczerzyłem się pod nosem, a więc tak miało wyglądać jej zadanie? Spójrzmy prawdzie w oczy. Biorąc pod uwagę to, że Trust jest nazbyt ufną osobą wykonanie tego zadania nie stanowiło żadnego większego problemu. Jednak znając potomków Stone'ów i to może sprawić jej wiele kłopotów.
- A Tobie Draconie.- słysząc te słowa zrzedła mi mina.- Przydzielam inne zadanie.
Wzdrygnąłem się niebezpiecznie gdy tylko poczułem na karku zimny oddech Czarnego Pana.
- Tak?- starałem się, aby mój głos brzmiał naturalnie.
- Jak dobrze wiesz większość moich planów komplikuje jeden człowiek, który stanowi zagrożenie dla naszej sprawy. Zapewne dobrze go znasz, szczupły, wysoki, w długą białą brodą... mam wymieniać dalej?
- Dumbledore- szepnąłem.
- Słucham?- mruknął dziedzic Slytherinu.
- Dumbledore.-rzekłem już głośniejszym tonem. Obserwowałem jak wężowe usta Voldemorta ułożyły się w mściwym uśmiechu.
- Taaak, i to jest twój cel...- przerwał wpatrując się w moje oczy.- Będziesz musiał go zabić...

* Piosenka, mająca dla mnie wartość sentymentalną. Mój osobisty wspomagacz podczas trudnego okresu w życiu i natchnienie do napisania tego rozdziału. Uznałam, że warto było ją dodać do tego rozdziału. Mam nadzieję, że lubicie Michaela Jacksona ;3 

wtorek, 15 grudnia 2015

Rozdział 22 "Jedno jest pewne... czy jej się podoba czy nie, wrócę do szkoły."



Minął już miesiąc odkąd moje wakacje na dobre się zaczęły. Siedziałam na drewnianej huśtawce, którą niegdyś zrobił mi tatko. Nogi opierały mi się o ziemię, ponieważ była ona przeznaczona do użytku dla pięciolatki, jednak to mnie nie zraziło. Uwielbiałam na niej przesiadywać i przypominać sobie dawne czasy kiedy to, byłam dzieckiem. W głowie pojawiało mi się mnóstwo obrazów, malutkiej szczuplutkiej dziewczynki, biegającej wesoło po dworze, której ciemnobrązowe włosy, luźno spięte w wysoki kucyk radośnie podskakiwały na wietrze, tańcząc na wznak lekkiej bryzy powietrza. Oczy zaś, przepełnione blaskiem, zaczęły dopiero co poznawać świat. Odnajdywać jego wady i zalety, chociaż tych drugich było wtedy zdecydowanie więcej. Obok niej stali rodzice, uśmiechnięci od ucha i jakże dumni ze swojej córci. Trzymali się za ręce i zapewniali, że jest ona najważniejszą osobą w ich życiu i że będą dla niej wsparciem niezależnie od tego czy nabroi, czy też nie. Może wtedy niewiele rozumiałam z tego co próbowali mi przekazać, jednak w głębi serca czułam, że zawsze mogę na nich liczyć. Teraz, gdy już podrosłam i zaczęłam inaczej patrzeć na życie, nadal to czuję... więc dlaczego się waham, dlaczego nie jestem w stanie wyznać im prawdy o moim przeznaczeniu?
Ściskałam w ręce książkę zatytułowaną "Kości księżyca", był to prezent gwiazdkowy od Luny. Szczerze mówiąc, przez sytuacje które miały miejsce w ostatnim semestrze, nie potrafiłam się za nią zabrać. Odkładałam ją na później, mimo iż tytuł wydawał się naprawdę intrygujący. Dopiero teraz przypomniałam sobie, jak czytanie potrafi odwieść człowieka od negatywnych myśli.
Drugą ręką, pochłaniając każde zdanie po kolei ściskałam metalowy łańcuch, ogrzany przez letnie promienie słońca. Losy bohaterki- Cullen James, żyjącej w dwóch krańcowo różnych światach do złudzenia przypominają mi moją obecną sytuację. W skrócie jest to historia o mieszkance Manhattanu, która wiedzie pozornie normalne życie i śni o rzeczach nie z jej świata. Problem zaczyna się dopiero wówczas, gdy elementy świata rzeczywistego i wyśnionego zaczynają się przenikać, a Cullen odkrywa, iż jej misja w magicznym świecie Rondui jest szansą na odpokutowanie za czyny z przeszłości.
W mojej obecnej sytuacji ta powieść stanowiła dla mnie natchnienie, mogłam bez zbędnych problemów utożsamiać się z bohaterką i uczyć się na jej błędach.
- Hej córciu.- usłyszałam męski głos. Podniosłam głowę, a moim oczom ukazał się tęgi, łysiejący już mężczyzna o zniewalającym uśmiechu. Miał on zieloną, znoszoną koszulę a w ręce trzymał przeźroczystą szklankę wypełnioną do połowy pomarańczowym i gęstym płynem.
- Cześć tato.- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Pomyślałem, że będziesz spragniona, przyniosłem Ci sok.- odparł podając mi naczynie.
- Dziękuję, rzeczywiście zaschło mi w gardle.-  odebrałam szklaneczkę i upiłam z niej łyczek. Poczułam wtedy smak dzieciństwa, pomarańczowy sok już zawsze będzie kojarzył mi się z ciepłem domowego ogniska.
- Rachel, siedzisz tutaj dosyć długo i pomyślałem, że... to znaczy chciałem zapytać czy coś Cię trapi.- podrapał się niewinnie po głowie.
Uśmiechnęłam się, ojciec nigdy nie był zbytnio utalentowany w rozmowach ze mną na poważne tematy, zawsze wyręczała go w tym mama, jednak nie mogłam ukryć, że do wygłupów, wsparcia i poczucia bezpieczeństwa nie było lepszego kandydata.
- Nie tato, wszystko w porządku.- starałam się aby mój głos brzmiał przekonująco.- Po prostu muszę odpocząć, miałam sporo nauki ostatnimi czasy.
- To odpoczywaj, odpoczywaj.- mruknął troskliwie i pocałował mnie lekko w czoło po czym odszedł w stronę domu. Przyglądałam się odchodzącej osobie, której tak ufałam  i poczułam wstyd. Nie lubiłam okłamywać innych, zwłaszcza rodziców. Zerwałam się z huśtawki, przewracając przy okazji picie i pobiegłam za nim.
- Papo, stój.- rzuciłam, dobiegając do niego i tym samym zagradzając mu drogę.
- Tak?- zapytał zaskoczony.
- Spędźmy trochę czasu razem, strasznie się stęskniłam za Tobą i mamą.- rzekłam łagodnie i spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. Nie wiem co chciałam tym sposobem wskórać, ale chyba tylko uciszyć własne sumienie.
- My też się za Tobą stęskniliśmy.- powiedział uradowany.- Obiecuję, że spędzimy całą trójką cały jutrzejszy dzień. Zgoda?
- Chętnie!- krzyknęłam i usatysfakcjonowana po czym mocno przytuliłam ojca i pobiegłam w stronę własnego pokoju.



- "Myślisz, że możesz tu przyjść i chodzić sobie, gdzie ci się podoba? Nie wiesz, jaka tu obowiązuje zasada?  To jest dom mroku i cierpienia, przez który każdy musi przejść na swojej drodze do śmierci. 
To jest wyrok wydany na wszystkich; najpierw więzienie umysłu, potem egzekucja."
Otworzyłam oczy, po raz kolejny śnił mi się ten sen, który nawiedza mnie praktycznie co noc. Nie odkryłam jeszcze jego tajemnicy i sądzę, że trochę mi zajmie zanim zdołam cokolwiek pojąć. Właśnie dlatego nie powinnam była zostać wybraną. Na świecie jest tyle innych- o wiele zdolniejszych czarownic, które mogłyby... ale nie stop Rachel! Wbij sobie do tego pustego łba, że musisz pomimo wszystko spróbować żyć normalnie.
Spojrzałam na zegarek, była szósta nad ranem. Nie wiem co mnie zmusiło do tego, aby tak szybko wstać, jednak ilekroć próbowałam zasnąć, to nie potrafiłam tego zrobić. Dlatego w mojej głowie zrodził się pewien plan. Przypominając sobie o obietnicy moich rodziców pośpiesznie zbiegłam na dół, ówcześnie ubierając się w pierwsze lepsze ubrania, które wpadły mi w ręce. Bo kiedy Rachel coś wymyśli to nie ma siły, która by ją odwiodła od tego pomysłu. Wparowałam do sypialni moich rodziców, oboje śpiąc wyglądali tak rozkosznie... wtuleni w siebie. Zagryzłam wargę, może nie powinnam teraz ich budzić? W sumie... szybko zmieniłam zdanie. Podeszłam do łóżka na paluszkach i potrząsnęłam każdym z nich delikatnie.
- Mamo, tato wstawajcie.- powiedziałam cicho.
Kątem oka zauważyłam, że powieki mamy lekko się podniosły.
- Skarbie, o co chodzi?- rzuciła matka w półgłosie.
- Pamiętacie o swojej obietnicy?
- Mhm- odwróciła się na drugi bok.
- Mieliśmy spędzić ten dzień razem.- przypomniałam.- Może pojedziemy w góry?
- Mhm...
- To wstawajcie! Trzeba się spakować.- powiedziałam radośnie.
- Mhm... Zaraz co?!- Zerwała się z miejsca 
- W góry, mamo, w góry... wstawajcie!- krzyknęłam po czym ruszyłam w stronę kuchni, aby przygotować jakieś jedzenie na podróż. Z uśmiechem tworzyłam coraz to nowe kompozycje składników na kanapki. Po raz kolejny przypomniałam sobie dzieciństwo, gdy zazwyczaj budziłam rodziców po to aby... w sumie to nie wiem, po co to robiłam. Chyba po prostu byłam dzieckiem i nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy które zazwyczaj wyprawiałam. Chodziłam po kuchni próbując odnaleźć wszystko to czego potrzebowałam, aby odpowiednią ilością żywności zadowolić nas wszystkich. Właśnie wstawiałam wodę do czajnika gdy w drzwiach pojawiła się szczupła, zaspana kobieta, której kompletnie nieułożone rude włosy opadały bezwiednie na nieumalowaną twarz.
- Wyspałaś się mamo?- zapytałam radośnie.
- Rachel na miłość Boską jest siódma, co ty znów wymyśliłaś?- zapytała z wyrzutem kobieta poprawiając swój błękitny szlafrok.
- Chcę z wami spędzić trochę czasu, więc pomyślałam, że możemy wyjechać w góry, przecież gdy byłam dzieckiem często wyjeżdżaliśmy w tamte rejony.- wyjaśniłam.- A gdzie tata?
- Zaraz zejdzie tylko musiał wykonać kilka biznesowych telefonów. - odparła siadając na krzesło.
- Nawet w wakacje nie dają mu spokoju- westchnęłam nalewając wodę do czerwonego kubka.
- Słonko, dobrze wiesz że w jego branży trzeba być na każde zawołanie, dziękuję.- położyłam kubek z kawą na drewnianym stoliku, przy którym siedziała mama.- Ojciec ciężko pracuje.
- Dlatego przyda mu się przerwa.- rzuciłam entuzjastycznie.- Idę zobaczyć czy wszystko w porządku.- dodałam i już wychodziłam do kuchni. Ale gdy zrobiłam kilka kroków usłyszałam głos mamy.
- Córciu zaczekaj tylko.
- Tak mamo?- odwróciłam się na pięcie zaskoczona.
- Dlaczego ukrywasz przed nami prawdę o tym co dzieje się teraz w Hogwarcie?- zapytała lustrując mnie wzrokiem.
- Co takiego?- zapytałam zdębiała.
- Czemu nie mówisz nam całej prawdy.- powtórzyła matka zauważając moje zmieszanie,
Spuściłam ramiona, skąd ona się dowiedziała, przecież nie ma żadnego wglądu w świat  magiczny nie?



- Ale jak...?- przerwałam.
- Z Proroka Codziennego, czyżbyś zapomniała że Ministerstwo powiadamia wszystkich, którzy mają w rodzinie Czarodzieja?- powiedziała sucho upijając łyczek kawy.
Zmarszczyłam brwi, matka zawsze wiedziała o świecie magicznym ciut więcej niż powinien wiedzieć przeciętny mugol. Właściwie dlaczego...? Zawsze mnie to zastanawiało, ale gdy próbowałam pytać, przeważnie słyszałam, że matka dla swojego dziecka zrobi wszystko.
- O Tobie też sporo piszą Rachel. W co ty się wplątałaś?- zapytała podchodząc blisko mnie.
- Nie chciałam was martwić.- rzuciłam szybko ignorując pytanie mamy.
- To nie jest powód aby nas okłamywać.
- Tak wiem...- spuściłam głowę.
- Dlatego w tym roku nie wrócisz do Hogwartu.- powiedziała poważnie głaszcząc mnie po głowie.
- Słucham!- krzyknęłam histerycznie.- Ty nie możesz...
- Właśnie, że mogę... zrozum to dla Twojego dobra.- założyła ręce na piersi.
- Ja nie... - zrobiłam kilka kroków do tyłu.- Nie chcę tego rozumieć!- wrzasnęłam głośniej niczym dziecko, któremu zabroniono zrobić to na co mu zależy.
- Co się stało!?- w tym samym momencie do kuchni wbiegł przerażony ojciec zwabiony tutaj moimi krzykami.
- Mama zabrania mi wrócić do Hogwartu na kolejny rok.- poskarżyłam się bezradnie.
- Naprawdę?- tata wyglądał na zszokowanego, dokładnie tak samo jak ja.- Kochanie może porozmawiajmy o tym jeszcze.- ojciec próbował coś wskórać, ale matka była nieugięta.
- Nie ja już zadecydowałam, a teraz kończmy już tą dyskusję.- zarządziła, nadal spokojnie. Wyglądało to tak jakby moja matka nie przejmowała się w ogóle tym, że właśnie wbija mi kołek w serce.
- To niesprawiedliwe!- wybuchnęłam, a w tym samym czasie po kuchni rozszedł się silny wiatr, który w mgnieniu oka powywracał wszystkie naczynia, serwetki, stoły i... samych rodziców na podłogę. Po chwili wyszłam z osłupienia i dostrzegając moich rodzicieli, którzy przypatrywali mi się lekko przerażeni, zrozumiałam, że musiałam stracić kontrolę nad moją mocą. Odwróciłam się na pięcie i z oczami pełnymi łez wybiegłam z domu uprzednio trzaskając drzwiami i zostawiając za sobą bezbronnych rodziców.

Biegłam po drodze co krok odwracając się w stronę dużego domu zbudowanego z czerwonej cegły, z każdym krokiem zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam uciekając i zostawiając rodziców samych z tym bałaganem. Jednak świadomość, że mogę już nie wrócić do Hogwartu dodawała mi siły aby mknąć odważnie przez siebie. Nie rozumiałam zachowania mojej mamy, chociaż starałam się je pojąć. Wiem, że rodziciele mogą się o mnie martwić, ale ja nie mogłabym spokojnie siedzieć w -niby- bezpiecznym domu i czekać aż Voldemort, albo któryś z jego popleczników mnie znajdzie, a że jestem tą wybraną, może się to zdarzyć w każdym momencie, dlatego muszę się nauczyć walczyć. A to tego potrzebna mi jest szkoła.
Dobiegłam do plaży, która znajdowała się niedaleko. Nie byłam przekonana dlaczego akurat tutaj się znalazłam, ale byłam na tyle roztrzęsiona, że pozwoliłam na to aby nogi same mnie poniosły. Teraz spacerowałam wolno po pisaku w świetle wschodzącego słońca myśląc intensywnie nad tym co wydarzyło się parę chwil temu.



To znaczy próbowałam myśleć, ale nie potrafiłam się skoncentrować. Przecież jakby nie było uciekłam teraz z domu. Jednak miałam świadomość tego, że i tak powrócę. Może i to było szczeniackie zachowanie, ale miałam cichą nadzieję, że gdy zostawię rodziców samych na jakiś czas, to uda im się porozmawiać na poważnie i dojść do innych wniosków.
Usiadłam na pasku i próbowałam uspokoić swoje rozedrgane ciało wsłuchując się w głośne szmery fal, które uderzały w brzeg. Poczułam na twarzy poranną bryzę powietrza która obijała się o moją twarz dając poczucie mrozu... a nie, to nie przez wiar, to tylko moje głupie wrażenie. Pośród szumów wody i budzącego się do życia nowego dnia... najbardziej przerażającym dźwiękiem na świecie wydawało się bicie własnego serca. Nikt nie lubi o tym mówić, ale to prawda. Jest to dzika bestia, która w samym środku głębokiego strachu dobija się olbrzymią pięścią do jakichś wewnętrznych drzwi, by ją wypuścić. W tym momencie nie byłam przekonana, czy jestem bardziej zła na siebie, czy na mamę. Jedno było pewne- czy jej się podoba czy nie. Wrócę do szkoły...

Nie byłam przekonana ile już tam siedziałam, nie potrafiłam dokładnie określić która jest godzina, ale obstawiałam, że będzie około południa, ponieważ na plażę zaczęli przychodzić spragnieni słońca i odrobiny rozrywki ludzie. Wlepiałam swój wzrok w każdego człowieka, uradowanego i kroczącego bosymi nogami po rozgrzanym piasku, który pod wpływem nacisku wydawał charakterystyczny dla siebie dźwięk. Rozglądałam się wokoło, w wodzie kąpały się głownie dzieci, pluskały się wodą i skakały do niej tworząc naokoło siebie bąbelki, które po sekundzie znikały. Obok nich na pisaku leżały rozgrzane ciała turystów rozłożone na kocach i ręcznikach.
Jako, że mój żołądek zaczął upominać się o jedzenie i zrobiło się tłoczno uznałam, że najlepiej będzie ulotnić się w inne miejsce. Dlatego podniosłam się z miejsca i ruszyłam wprost do wyjścia, a gdy znalazłam się przy drodze nagle usłyszałam zgrzyt silnika, po chwili przed moją twarzą pojawił się błędny rycerz z którego wyszedł pryszczata postać z odstającymi uszami.
- Rachel Trust?-zapytał chłopak.
- Zgadza się.- odpowiedziałam niepewnie, trochę zdziwiona faktem iż mężczyzna mnie nie rozpoznał, w końcu... trzy miesiące temu towarzyszył mi podczas mojej podróży do świętego Munga.
- Z polecenia Albusa Dumbledore'a, mam zawieźć panią do wsi Ottery St. Catchpole.- powiadomił mnie.
- Słucham?- zapytałam zbaraniała.
- Nora Państwa Weasleyów, Pani rzeczy już tam czekają. Zapraszam do środka.- teatralnym ruchem wskazał mi wejście do autobusu. Przez chwilę się wahałam, jednak ostatecznie zrobiłam kilka kroków do przodu i znalazłam się w trzypiętrowym pojeździe.
- Dojedziemy tam za pół godziny proszę rozsiąść się wygodnie w jednym miejscu.
Przytaknęłam i znalazłam sobie miejsce jak najdalej od wejścia, ponieważ wiedziałam jak zakończyła się moja ostatnia podróż tym busem.
- Przepraszam.- zaczęłam.- Skąd profesor Dumbledore wiedział, że ja...
- Nie odpowiadam na żadne pytania.- powiedział ostro posyłając mi groźne spojrzenie.
Nie poznawałam już tego człowieka, przecież wcześniej wydawał się być taki miły... trochę roztrzepany, ale miły dlatego wolałam już o nic nie pytać i przyglądając się budynkom znikającym gdzieś w tyle. zastanawiałam się czy postąpiłam słusznie wchodząc do autobusu. Otuchy dodawał mi jednak fakt iż znałam się trochę na zaklęciach niewerbalnych i w razie czego jednak mogłam się w jakiś sposób obronić.
Na szczęście nic takiego się nie stało i spokojnie dojechałam na miejsce. Wychodząc z pojazdu jeszcze raz ładnie podziękowałam, na co w odpowiedzi dostałam głośne prychnięcie przepełnione obojętnością. Spojrzałam jeszcze raz na autokar, jednak nim zdążyłam odnaleźć wzrokiem zrzędliwego konduktora, odjechał on niemalże z prędkością światła.
Ruszyłam przed siebie mając nadzieję, że raz dwa odnajdę norę, jednak jakimś dziwnym trafem zawieziono mnie dalej niż zwykle, na szczęście miałam dosyć dobrą pamięć i potrafiłam określić, że do posiadłości Weasleyów zostało jakieś dwa kilometry, jednak mogłam skrócić sobie drogę prawie o połowę przechodząc przez pola. Po krótkim namyśle, oraz pod naciskami mojego żołądka wybrałam tą drugą opcję. Wbiegłam pomiędzy dziwne magiczne rośliny w kolorze pomarańczowym dziękując Bogu, że jest dzień i nie muszę włóczyć się po nocach pomiędzy zielem. Przypominało mi to jeden mugolski horror, który stosunkowo niedawno oglądałam wraz z rodzicami. Zadałam sobie pytanie wtedy czy rodzice wiedzą, że tutaj jestem, ale skoro sam Dumbledore to zorganizował to musiał ich o tym powiadomić. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, ale mina zaraz mi zrzedła ponieważ usłyszałam dziwny szelest niedaleko mojej osoby.  Rozejrzałam się dookoła, mając nadzieję że to któryś z rodziny zamieszkującej norę, ale dźwięk się powtórzył a ja miałam wrażenie graniczące z pewnością, że obiekt się do mnie zbliża. Nie czekając dłużej wzięłam nogi za pas, obracając głowę co chwilę to tyłu i próbując uchwycić wzrokiem powód tych dziwnych hałasów. Jednak wtedy i ja hałasowałam, ponieważ moje ciało ocierało się o odstające liście zmuszając je tym samym do ruchu.  Miałam problemy z określeniem jak blisko mnie znajduje się obiekt, co zmuszało mnie do częstszego zaglądania za siebie. W jednym momencie poczułam dziwne ukłucie w okolicach bioder, była to kolka. Próbowałam wyregulować oddech, jednakże dostawałam tylko większej zadyszki, dlatego zaryzykowałam i zatrzymałam się w jednym miejscu. Niespokojna zgięłam się wpół i złapałam rękoma za kolana. Wgapiałam się w ziemię, gdy poczułam, że ktoś zaciska dłonie na moim ramieniu. Krzyknęłam i odskoczyłam na bok.
- Rachel, spokojnie, to tylko ja Artur Weasley.- uspokajał mnie salutując rękoma.
- Pan Weasley, dobrze, że pan tu jest...- powiedziałam oddychając ciężko.- Ktoś tam był, gonił nie.
- Doprawdy?- zapytał, po czym gwałtownie rozejrzał się próbując dosięgnąć wzrokiem wnęk roślin.- Nikogo nie widzę, ale lepiej już chodźmy.- zaproponował.
Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak z widoku kogoś dorosłego, dlatego przytaknęłam i ruszyłam posłusznie za rudowłosym czarodziejem.
- Wiesz może kto Cię gonił?- zapytał, gdy tylko znalazłam się obok niego.
- Nie, słyszałam tylko szelesty nic więcej.- wyjaśniłam.
- Może to było jakieś zwierzę.- podsumował.
- Nie, szczerze w to wątpię.- zaprzeczyłam kręcąc głową.- To coś zbliżało się do mnie bardzo szybko gdy zaczęłam uciekać.
- No dobrze.- rzucił i przyśpieszył kroku, a ja wraz z nim.
- Co Pan tu robił, w środku tej puszczy?- zapytałam zaciekawiona.
- Chciałem po Ciebie przyjść, jednak konduktor Błędnego Rycerza powiadomił mnie, że zjawisz się nieco szybciej dlatego użyłem tego skrótu. To naprawdę dziwne.- podsumował.
- Naprawdę.- potwierdziłam.
Przez resztę drogi zaciekawiona zadawałam przeróżne pytania rudowłosemu mężczyźnie, dotyczące całej tej sytuacji z przenosinami zorganizowanymi przez Dumbledore'a, jednak w odpowiedzi usłyszałam jedynie to, że wszystkiego dowiem się w norze. Najwyraźniej pan Weasley uznał, że to nie jest odpowiednie miejsce, ani czas na takiego typu rozmowy. Nawet się temu nie dziwiłam, to coś mogło nas śledzić, więc postanowiłam że będę milczeć do czasu, aż oboje bezpiecznie nie dotrzemy do posiadłości.

Gdy weszliśmy do nory. Nawet nie zdążyłam rozejrzeć się porządnie, a już zauważyłam, że Pani Weasley dostrzegając mnie w drzwiach z szerokim uśmiechem ruszyła w moją stronę, a po chwili już znalazłam się w prawdziwym matczynym uścisku. Odwzajemniłam go z wielką chęcią, zaraz potem dostrzegłam delikatnie roztrzęsionego Pana Weasley'a wyglądającego przez wszystkie okna.
- Och Rachel jak miło Cię widzieć.- powiedziała pani Weasley nadal obejmując mnie ramieniem,
- Panią też miło widzieć.- powiedziałam z szerokim uśmiechem.
- Cieszę się do nas dotarłaś, Profesor Dumbledore powiadomił nas o Twojej wizycie.
- Dlaczego miałam się stawić właśnie tutaj?- zapytałam z nadzieją, myśląc iż wszystko w końcu się wyjaśni.
- Później porozmawiamy, piętro wyżej znajduje się pokój Ginny, gdybyś przypadkiem zapomniała. Twoje rzeczy już tam na Ciebie czekają, z resztą Ginny też.- mrugnęła do mnie.- Tylko zejdźcie za pół godziny na obiad.
Złapałam się za brzuch, który jakby świadomy słów Pani Weasley wydał z siebie dziwny odgłos. Zaraz potem skinęłam ochoczo głową i ruszyłam w stronę schodów, mijając po drodze spokojniejszego już Artura Weasley'a.
Szłam po schodach, obserwując z wyższej wysokości różnorodne mugolskie narzędzia, które pod wpływem czarów wykonywały czynności do których zostały przeznaczone. Pochłaniałam wzrokiem każdy garnek, włóczkę, miotłę i wiele innych przedmiotów, wykonujących błyskawicznie swoją pracę, tak jakbym doświadczyła życia w magicznym świecie po raz pierwszy. Przymrużyłam oczy, najwyraźniej ostatni miesiąc spędzony w moim rodzinnym mugolskim domu musiał wyzbyć ze mnie świadomości życia z tego rodzaju mocą.
Stanęłam przed dużymi dębowymi drzwiami, które jednym pewnym ruchem otworzyłam. Weszłam do środka. Był to mały, ale jasny pokoik. Na jednej ścianie wisiał duży plakat Fatalnych Jędz, na drugiej zdjęcie Gwenog Jones, kapitana Harpii z Holyhead. Za biurkiem, przez otwarte okno, widać było sad, w którym przy ostatniej mojej wizycie w norze graliśmy w quidditcha. W tym samym momencie zdałam sobie sprawę, że Ginny tutaj nie ma. Podeszłam do biurka dostrzegając ruszającą się fotografię, ale nie zdążyłam stwierdzić kto na niej widnieje.
- Rachel!- usłyszałam znajomy głos.
Zanim zdążyłam odwrócić się w stronę jego właścicielki, poczułam szarpnięcie w okolicach pleców i zaraz potem wtuliłam się w rudowłosą dziewczynę.
- W końcu jesteś!- krzyknęła uradowana Ginny gdy tylko wydostałam się z jej objęć.
- Też się cieszę, ale się za Tobą stęskniłam.- powiedziałam.
- W końcu jakieś damskie towarzystwo, za dużo facetów się tutaj kręci.- powiadomiła mnie.
- Nie dziwię się.
Po tych słowach, usiadłyśmy na łóżko i zaczęłyśmy opowiadać sobie, to co wydarzyło się przez miniony miesiąc. Niestety, w przeciwieństwie do Gryfonki, ja nie miałam dobrych wiadomości.
- I naprawdę zabroniła Ci wracać do Hogwartu?- zapytała przyjaciółka zszokowana moimi słowami.
- Niestety... próbowałam z nią porozmawiać, ale nie chciała mnie słuchać. Jeszcze przypadkowo rozpętałam niewielkie tornado w kuchni.- powiedziałam z cieniem uśmiechu.
- No to ładnie.- podsumowała ruda.
- Dziewczynki! Zejdźcie na dół!- usłyszałyśmy głos Pani Weasley tym samym przerywając naszą rozmowę.
Popatrzyłyśmy po sobie, Ginny posłała mi pocieszające spojrzenie i zaraz potem zeszłyśmy do kuchni, gdzie dostrzegłam dokładnie wyszorowany drewniany stół w ośmioma krzesłami. Na nim przygotowane już były kremowe talerze oraz srebrne sztućce poukładane dokładnie obok nich.
Usiałam na krześle, jednak nieświadomie wybrałam to gdzie zwykle siedział Fred, jednak nie chciałam się przesiadać, byłam taka głodna, że mogłabym jeść nawet w śmierdzącej łazience, byle coś w końcu mieć w ustach.
- Nałóżcie sobie.- rzekła rudowłosa kobieta stawiając a stole ogromy garnek, z którego wyśmienicie pachniało przyprawami. Wciągnęłam smakowity zapach nosem, zaraz potem czując napływającą ślinkę nałożyłam danie na talerz.
- Gdzie jest Ron?- zapytałam nagle przypominając sobie o rudzielcu i delektując się smakiem jedzenia.
- Postanowił, że zarobi sobie na nową miotłę.- odpowiedziała dumnie rudowłosa kobieta.
- Innymi słowy myje podłogi w sklepie u Freda i George'a.- powiedziała rozbawiona przyjaciółka.
- Praca to praca.- rzuciła kobieta, na co ja zachichotałam.
Po chwili spojrzałam ukradkiem na zegar, gdzie wskazówki "George", "Fred" i "Ron" zmieniły swoje miejsce, przenosząc się z godziny "Praca" na "Dom". Zadrżałam, zaraz w drzwiach pojawi się Freddie, dawno z nim nie rozmawiałam. I wcale nie byłam przekonana czy chcę go słuchać. Jednak było już za późno, coś zaszumiało, trzasnęło, a po norze rozległ się zadowolony głos George'a.
- Powitajcie króli marketingu...!
Szablon wykonany przez Melody