Postanowiłam, że zrobię krótki filmik dotyczący jedynie paringu "Franchel" i byłabym wdzięczna gdybyście napisali czy ewentualnie spodobał wam się ten pomysł i czy ktoś byłby chętny, na to aby takowy film obejrzeć ^^
Po dostaniu się reprezentacji Gryffindoru do finału o puchar Quidditcha Ron wpadł w taka euforię, że następnego dnia nie był w stanie na niczym się skupić. Mówił tylko o meczu, nie powiem na samym początki wspaniale było słuchać o tym, jak rudzielec pławi się w sławie. Zawsze wydawało mi się, że takiego rodzaju uwielbienia zazdrościł Harry'emu i naprawdę cieszyłam się z wyczynów przyjaciela, ale z czasem, tzn. po czterech godzinach słuchania o jednym a tym samym miałam tego serdecznie dosyć, dlatego unikałam Weasley'a na wszystkie możliwe sposoby. Oczywiście wcześniej ustaliłam z Hermioną, że jeśli razem z Harrym postanowią skierować rozmowę na Graupa, chętnie ich wesprę w tych działaniach.
Spacerowałam niecierpliwie z miejsca na miejsce w oczekiwaniu na mojego chłopaka, który postanowił, że koncertowo spóźni się na spotkanie i przy okazji zepsuje mi cudowny dzień swoją nieodpowiedzialnością. Nie wiedziałam co się stało, ale Freddie mógł chociaż dać znać, dlaczego go nie ma. Czy on nie wie, że ja się o niego martwię...? Przecież Voldemort jest na wolności, mógłby mu coś zrobić, dopaść go... ale nie! Rachel! nie wolno Ci tak myśleć... Masz już jakąś chorą obsesję.- skarciłam się w myślach i podeszłam do mojego ulubionego drzewa. Wzięłam głęboki oddech, po czym usiadłam przy nim opierając się o pień. Zamknęłam oczy i podniosłam głowę, tak że mogłam poczuć na twarzy uspokajające promienie lekkiego słońca, które powoli zaczęło chować się za horyzontem.
- Rachel!- usłyszałam męski głos z oddali.
Od razu podniosłam się z miejsca, rozejrzałam się wokoło i dostrzegłam bliźniaka, który biegł w moją stronę zdyszany. Wtedy byłam już prawie pewna, że Gryfon najnormalniej w świecie zapomniał o naszym spotkaniu.
- Cześć kochanie.- powiedział z uśmiechem, podbiegając do mnie po czym przybliżył twarz do mojej i już chciał pocałować mnie w policzek na powitanie ale odsunęłam twarz obrażona.- Co się stało?
- To co masz na ręce... Co to jest?- zapytałam, patrząc na dłoń rudzielca.
- Zegarek.- stwierdził i podniósł rękę wyżej.
- No właśnie... a po co ludzie noszą zegarki?
- Żeby się nie spóźniać.- odpowiedział mi głupio.
- Co za geniusz.- stwierdziłam ironicznie i uśmiechnęłam się do niego.
- Bardzo Cię przepraszam księżniczko, ale musiałem odebrać pewien przedmiot z pokątnej.- powiedział, odwzajemniając mój uśmiech.
- Czy to ma związek z waszymi wynalazkami? Jeśli tak to wiedz, że bardzo mnie zawiodłeś, wiesz jak ja się o Ciebie martwiłam? Mogłeś dać znać wysłać sowę, cokolwiek i wca...- umilkłam, ponieważ rudzielec położył mi swój palec na ustach.
- Czy ty kiedyś przestaniesz tyle gadać?- zapytał kiwając głową.- To coś dla Ciebie.
- Naprawdę?
- Tak...- sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe pudełeczko w barwach Ravenclaw'u.- Proszę, otwórz to.- powiedział patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się szeroko, odebrałam przedmiot chłopakowi i otworzyłam. A gdy dostrzegłam co znajduje się w środku, oniemiałam. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden konkretny dźwięk, dlatego posłałam wdzięczne spojrzenie Fredowi. Podniosłam zawartość pudełka, którą okazał się być piękny, srebrny wisiorek z zawieszką w kształcie złotego znicza. Był taki cudowny i taki... jakby stworzony specjalnie dla mnie.
- Och Freddie... On jest piękny powiedziałam zachwycona tym podarunkiem.
- Zauważyłem w święta jak się mu przyglądasz przez witrynę i postanowiłem zrobić niespodziankę mojej dziewczynie- po tych słowach uśmiechnął się łobuzersko.
- Wiesz jak cudownie to zabrzmiało z Twoich ust?- zapytałam z zawadiackim uśmiechem.
- Co? "Moja dziewczyna"?... Jak chcesz mogę Ci to powtarzać ile zapragniesz.
- Dobra Freddie... Co nabroiłeś?- zapytałam z szelmowskim uśmiechem po chwili milczenia. Zbyt dobrze znałam rudzielca, aby dać się zwieść, jego słodkiemu gadaniu.
- O Ray, czy ja zawsze muszę coś nabroić?- odpowiedział z miną zbitego psiaka.- Nie mogę po prostu pokazać jak bardzo mi na Tobie zależy?
Chciałam mu uwierzyć, ale nie potrafiłam. Jednak postanowiłam, że nie będę się awanturować... nie potrafiłabym zepsuć tak cudownego dnia kłótniami, ani gniewać się na mojego ukochanego zgrywusa.
- Oczywiście, że możesz.- odpowiedziałam łapiąc rudzielca za rękę.- Jesteś cudowny. Po tych słowach musnęłam chłopaka delikatnie w usta.
- Ach zapomniałbym, to nie wszystko. Dotknij ustami zawieszki
- Oczywiście, że możesz.- odpowiedziałam łapiąc rudzielca za rękę.- Jesteś cudowny. Po tych słowach musnęłam chłopaka delikatnie w usta.
- Ach zapomniałbym, to nie wszystko. Dotknij ustami zawieszki
- Fryderyku...- westchnęłam.- Coś ty znowu wymyślił.- powiedziałam pieszczotliwie po czym chwyciłam delikatnie zawieszkę, obróciłam kilka razy w palcach i pocałowałam, a po chwili moim oczom ukazał się malutki, ledwo dostrzegalny wygrawerowany napis o treści:
"Amor omnia vincit".
- No więc wiecie, jak już jednego puściłem, tego, którego strzelił mi Preece, to nie czułem się zbyt pewnie, ale bo ja wiem, jak Macavoy nagle na mnie wyleciała z piłką w ręce nie wiadomo skąd, pomyślałem sobie... Dasz radę! No i miałem około sekundy, aby zdecydować się w którą z trzech pętli zamierzała rzucić. A najgorsze było to, że sprawiała wrażenie, jakby chciała trafić w każdą. No i w pewnym momencie dostrzegłem jak chce rzucić w moją prawą pętlę... to znaczy w jej lewą. Ale miałem jakieś dziwne przeczucie, że to była zmyłka i nie myliłem się... ruszyłem na przeciwną pętle... no i... sami wiecie co się stało- zakończył Ron skromnie.- A potem, po pięciu minutach jak zaatakowała mnie Appeble... co?- zapytał widząc karcące spojrzenie Harry'ego i Hermiony.
- Ronaldzie, słyszymy tą historię już piąty raz...- odezwała się Gryfonka.- Znamy ją już bardzo dobrze. Może wziąłbyś się za naukę.- zaproponowała.
Ron przez chwilę wpatrywał się w kasztanowłosą jakby nad czymś myśląc. Ale zaraz potem kontynuował:
- No w każdym razie wygraliśmy, a widzieliście jaką minę zrobił Herbert Fleet, gdy Ginny sprzątnęła mu znicza sprzed nosa.- roześmiał się.- Albo jak cisnął miotłą, kiedy wylądował na ziemi?
- Taak, zapewne się rozpłakał.- odparł drwiąco Harry, spoglądając na notatki z historii magii, żeby się opanować.
- A ty co Rachel? Walka o Puchar Quidditcha. Boisz się?- zapytał Ron.
- Hmm... co?- zapytałam nieobecnym głosem podnosząc wzrok.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?- zapytał rudzielec z wyrzutem lustrując mnie wzrokiem.
- A... tak, tak oczywiście.- skłamałam. A prawda była taka, że już od początku. Kiedy usiadłam przy stole Gryffindoru i usłyszałam, że Weasley po raz kolejny opowiada historię, która miała miejsce na meczu, odcięłam się kompletnie od tego co działo się w tym momencie, myśląc o Fredzie i sytuacji z wczorajszego wieczoru. Analizowałam wszystko bardzo dokładnie i doszłam do wniosku, że muszę uważać... i Fred też. Dobrze znałam Alicję, wiedziałam na co ją stać.
- Więc co boisz się, że Ginny może szybciej sprzątnąć znicza niż ty?- zapytał mnie Ron, po raz kolejny wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nieeee.- mruknęłam specjalnie przedłużając ostatnią literę i zakładając ręce na piersi.
- A powinnaś, z resztą widziałaś ją w akcji.- stwierdził Ron z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
Posłałam jednoznaczne spojrzenie Hermionie i Harry'emu, a oni jakby czytając mi w myślach skinęli głowami.
- No więc... mówiąc szczerze Ron, nie widzieliśmy.- Powiedziała Hermiona z ciężkim westchnieniem, odkładając książkę i patrząc na niego przepraszająco.- Prawdę mówiąc, widzieliśmy tylko kawałek meczu, ten kiedy Preece strzelił Ci gola.
Rudzielec przez chwilę przyglądał się nam oszołomiony, a z jego oczu znikły iskierki, które jeszcze przed sekundą widniały w jego oczach.
- Nie oglądaliście meczu?- zapytał cicho.- To nie widzieliście jak broniłem? W ogóle?
- No... nie.- odpowiedział mu Harry. A ja widząc jego zawiedzioną minę, wyciągnęłam rękę aby go udobruchać.
- Ach tak.- Powiedział Ron, czerwieniąc się.
- Przykro nam...- powiedziałam skruszona i zauważyłam jak Ron wlepia we mnie swoje oczy. Oczekując wyjaśnień.- Musieliśmy to zrobić... Hagrid nas potrzebował.
- I co?- warknął.
- Posłuchaj...-zaczął Harry.
Opowiedzenie mu wszystkiego zajęło pięć minut, a pod koniec oburzenie na twarzy Rona, ustąpiło miejsca całkowitemu niedowierzaniu.
- Przytargał jednego ze sobą i ukrył w lesie?!
- Zgadza się.- mruknęła Hermiona.
- Nie...- powiedział Ron, jakby to miało zaprzeczyć prawdzie.- Nie, on nie mógł tego.
- Ale zrobił.- Odpowiedziałam stanowczo.- Graup ma jakieś szesnaście stóp wysokości i zabawia się wyrywaniem wyższych od niego Sosen, a Hermionę zna jako...
- ...jako Hermę.- przerwała mi kasztanowłosa z pełnym zażenowaniem.
Ron zaśmiał się nerwowo.
- I Hagrid chce, abyśmy...
- Uczyli go Angielskiego, zgadza się...- powiedziała Hermiona.
- To znaczy, że zwariował...- stwierdził Ron z lekkim podziwem.
- Tak.- burknęłam.- Daliśmy Hagridowi słowo, że się nim zajmiemy.
- Więc musimy je złamać.- oświadczył stanowczo Ron a widząc nasze niepewne miny, kontynuował.- Pamiętacie Norberta, Aragoga? Czy kiedykolwiek wynikło coś dobrego z tych potwornych kumpli Hagrida?- zapytał.
Oczywiście, że pamiętam Norberta... mały, uroczy smoczek, który bardzo lubił gryźć mnie w rękaw. A przez którego wylądowaliśmy za karę w Zakazanym lesie. Sam fakt bycia tam nie był taki okropny, gdyby nie towarzystwo Malfoy'a, Aragoga z kolei nie widziałam (na szczęście), ale mogę sobie wyobrazić jak mógł wyglądać. W końcu sny o Akromantulach zdarzają mi się bardzo często.
- Wiem, tylko, że... przyrzekliśmy.- powiedziałam cicho.
Ron przygładził swoje rude włosy nad czymś głęboko się zastanawiając.
- No cóż... ale, Hagrid całkiem dobrze się trzyma, może dotrwa do końca semestru i wcale nie będziemy musieli się zbliżać do tego... Graupa.
Wszyscy troje przytaknęliśmy zgodnie z nadzieją. I kontynuowaliśmy naukę.
- No dobrze... ja już muszę iść. Jeszcze pogadamy.- prychnęłam przypominając sobie o moim kolejnym przypadkowym przyrzeczeniu. Zdałam sobie też sprawę z tego, że powinnam bardziej uważać na moje obietnice.
Wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę jednej z nieużywanych klas, umówiłam się tam ze Stellą na korki. Nadal nie wiedziałam, czy robię dobrze. No trudno... a może akurat jej pomogę, przecież transmutacja nie jest niczym trudnym.- pomyślałam i niepewnym krokiem szłam przed siebie. Gdy dotarłam na miejsce zauważyłam, że Stella czeka już na mnie.
- Witaj Rachel.- podeszła i przytuliła mnie.
- Spóźniłam się?- zapytałam niepewnie odsuwając się od Ślizgonki.
- Tak, odrobinę. Ale nic się nie stało.- odpowiedziała z uśmiechem i pociągnęła mnie w stronę ławki.
Podobało mi się to, że Stella jest taka chętna do nauki, w zeszłym roku pomagałam paru Puchonom w nauce, Większość z nich kompletnie mnie nie słuchała, traktowali mnie jak powietrze. Wśród nich był Greg, który zawsze pomagał mi zapanować nad grupą... Myśl o Parkerze sprawiła, że poczułam dziwne ukłucie w okolicach brzucha. Było to spowodowane poczuciem winy, oczywiście jestem teraz z najlepszym chłopakiem pod słońcem, ale z drugiej strony Puchon był moją pierwszą miłością, a takiej zazwyczaj się za szybko nie zapomina. W tym momencie uświadomiłam sobie, że uczciwie by było gdybym odwiedziła go w świętym Mungu. Dlatego zaraz po korkach wystąpię o pozwolenie na to aby móc się z nim spotkać.
- No więc...- zaczęła czarnowłosa.- Od czego zaczynamy?
- Może najpierw trochę o teorii.- zaproponowałam, na co dziewczyna tylko przytaknęła.- Na sam początek, powiedz mi co wiesz o Prawach Gampa.
Dziewczyna przez chwilę zastanowiła się.
- Pamiętam dwa...- zaczęła.
- Jakie?
- Pierwsze to: Przetransmutować można każde ciało stałe, ciecz, plazmę i gaz oraz materię i niematerię, a drugie to: Każdy obiekt można dowolnie poddawać działaniu transmutacji.
- Dobry początek.- odparłam z uśmiechem, nie zwracając uwagi na to, że jest ich jeszcze kilkanaście innych.- Ale jeśli naprawdę chcesz zrozumieć istotę transmutacji, musisz przypomnieć sobie WSZYSTKIE prawa i wyjątki.- zarządziłam.
- O ile dobrze pamiętam jest ich dosyć sporo.- podsumowała Ślizgonka cicho.
- No tak. To prawda...- powiedziałam niepewnie.- Ale możesz traktować to jako powtórzenie do SUM-ów, które przecież piszesz w przyszłym roku.- pocieszałam ją.
- No dobrze. Może rzeczywiście powtórzę.- odparła z lekkim uśmiechem.
- Takie podejście lubię.- powiedziałam pociesznym tonem. Po czym udałam się w stronę komody, wzięłam malutki koszyk w ręce i odwracając się do Stelli wyciągnęłam z niego małą zieloną piłeczkę.
Czarnowłosa przyglądała mi się bacznie, po czym poprawiła grzywkę.
- Co to jest?
- Piłeczka.- podniosłam dłoń do góry.
- No widzę. I co mam z nią zrobić? Zaaportować?- zażartowała.
- Nie.- odpowiedziałam jej chichotem.- Łap!- rzuciłam piłeczkę w jej stronę.
- Hau!- szczeknęła i złapała piłeczkę w dłonie. Zaraz potem obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- No więc, najpierw bardzo łatwe ćwiczenie.- spoważniałam podchodząc do niej.- Przetransmutuj to w coś, co Ci pierwsze przyjdzie na myśl.-zarządziłam.
-Aj-jaj kapitanie!- dziewczyna zasalutowała i podniosła różdżkę wykonując nieskomplikowany ruch dłonią. Nagle na miejscu piłeczki, która widniała w jej dłoni znalazła się kolorowa włóczka.
- Całkiem nieźle.- pochwaliłam ją. A ona tylko uśmiechnęła się do mnie. Zaraz potem wyciągnęłam z koszyczka dosyć duży srebrny kielich. Przeniosłam wzrok na Ślizgonkę i zauważyłam jej zaciekawione spojrzenie.- Zaklęcie zmniejszająco- zwiększające, bardzo przydatne.- wyjaśniłam.
- No widzę.- powiedziała cicho.
- W każdym razie- mówiąc to położyłam naczynie na stolik.- Przetransmutuj to w dowolne zwierze.
Dziewczyna machnęła różdżką, niestety, nic się nie stało. Kielich pozostał w nienaruszonym stanie.
- Coś chyba mi nie wyszło.- powiedziała poddenerwowanym głosem.
- Nie no wyjdzie Ci... tylko oczyść umysł, skup się jedynie na tym obiekcie... Jeszcze raz- klasnęłam w dłonie. Na co dziewczyna przytaknęła i po raz kolejny machnęła różdżką. Ale kielich zdołał wykształcić tylko wężowy ogon oplatający podparcie naczynia. Skrzyżowałam spojrzenie z Ślizgonką i uśmiechnęłam się słabo.
- Przed Tobą dużo pracy...- zaczęłam.- Ale jeżeli będziemy ćwiczyć na pewno Ci się uda. Przecież jesteś bardzo zdolna.- mrugnęłam do niej. Dziewczyna już chciała mi coś odpowiedzieć, ale przerwał nam męski głos dochodzący z korytarza.
- Rachel! Tutaj jesteś.- Od razu odwróciłam się w jego stronę.- Rachel, wszędzie Cię szuka...- chłopak w jednym momencie przerwał dostrzegając Stellę stojącą obok mnie.
- Witaj bracie.- odparła .
- Stella... co tu tutaj robisz?- zapytał David nie odrywając wzroku od siostry.
- Twoja przyjaciółka, pomaga mi z transmutacją. Powinieneś się cieszyć.- odparła kąśliwie.
Zdziwiła mnie jej reakcja.
Niezbyt wiedziałam o co jej chodzi, przenosiłam wzrok raz na Davida, raz na Stellę. Chłopak wydawał się nieźle wstrząśnięty tym widokiem, a dziewczyna piorunowała go wzrokiem. Nie wyglądali jak rodzeństwo, ten widok bardziej przypominał mi wrogów.
- David, twoja siostra poprosiła mnie o korepetycje z transmutacji, więc się zgodziłam.- odpowiedziałam łagodnie przerywając ciszę.
- Ach tak...- rzekł chłopak nie dowierzając.- Bardzo ciekawe, od kiedy moja młodsza siostrzyczka przejmuję się ocenami- stwierdził drwiąco.
- Od kiedy mój ukochany braciszek zrobił mi wykład na ich temat.- odpowiedziała przesłodzonym tonem godnym Umbridge i wygięła usta z wiwatujący uśmieszek. Na co David posłał jej spojrzenie pełne jadu nic nie odpowiadając. Sytuacja zrobiła się nieznośna, przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, dlatego postanowiłam zmienić temat.
- David, dlaczego mnie szukałeś?- zapytałam z lekkim uśmiechem.
Chłopak oderwał wzrok od swojej siostry i skierował go w moją stronę.
- Chciałem z Tobą porozmawiać, ale może później.- zaproponował.
- No dobrze.- zgodziłam się.- Spotkajmy się dzisiaj na błoniach o 19. Zgoda?
- Tak, będzie świetnie.- odparł posyłając kpiący uśmieszek swojej siostrze. Po czym odszedł w stronę drzwi. Odprowadziłam go wzrokiem i spojrzałam w stronę Stelli, jej twarz ukazywała mieszankę wściekłości z strachem. Nie wiedziałam o co jej chodzi, może nawet nie chciałam, ale ciekawość wzięła górę.
- Wszystko dobrze Stella?- zapytałam troskliwie.
- Tak, w jak najlepszym.- odparła pustym głosem, bacznie obserwując drzwi za którymi przed minutą zniknął jej brat.
"Amor omnia vincit".
- Co to oznacza?- zapytałam patrząc rudzielcowi w jego ciepłe, brązowe oczy.
- Ray... kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć.- powiedział rudzielec z uśmiechem i znacząco podniósł lewą brew.
- No widzisz... udało Ci się mnie zagiąć.- po tych słowach zachichotałam.
- Ray... kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć.- powiedział rudzielec z uśmiechem i znacząco podniósł lewą brew.
- No widzisz... udało Ci się mnie zagiąć.- po tych słowach zachichotałam.
- To po Łacińsku i oznacza: "Miłość zawsze zwycięży".- przyznał chłopak delikatnie, odgarniając kosmyki moich włosów, które niesfornie opadły mi na twarz.
- Ooooo, jesteś kochany Freddie.- powiedziałam słodko i mocno przytuliłam rudzielca.
- Nawet mnie się zdarza.- zażartował Gryfon odrywając się ode mnie.- Założyć Ci go?
- Jeszcze pytasz... pewnie, że tak!- zawołałam z entuzjazmem. Po czym wręczyłam mu naszyjnik i odwróciłam się plecami. Od razu poczułam jak zimy, delikatny łańcuszek dotyka mojej szyi. Poczułam wtedy przyjemny dreszcz, który momentalnie przeszedł po moim ciele. Odwróciłam się do niego, chciałam zapytać jak wyglądam, ale rudzielec był szybszy.
- Tak jak się spodziewałem.- powiedział i chwycił się za brodę, niczym myśliciel.- Nawet srebrny wisiorek nie jest w stanie przyćmić Twojego blasku.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, wiedziałam że to był tani podryw z bardzo oklepaną śpiewką, jednak nie zmieniało to faktu, że było to urocze i... nawet mi się podobało.
- Chodź... obiecałeś mi spacer.- złapałam rudzielca za ramię i pociągnęłam go za sobą.
Przez całą drogę wygłupialiśmy się, śmialiśmy z siebie nawzajem co chwilę zerkając sobie w oczy. Trzymaliśmy się za ręce w mocnym uścisku.
Parę razy udało mi się zmusić Gryfona do tego, aby mnie łapał co nie było dla niego takie proste... Ostatni brak jakiegokolwiek poważniejszego ruchu z jego strony sprawiał, że stał się on mniej wytrzymały. Przynajmniej tak myślałam, ale później okazało się, że forma Gryfona wcale nie ucierpiała, ponieważ doganiał mnie on bez problemu, a zaraz potem nie potrafiłam wydostać się z objęć chłopaka. Musiałam przyjąć do wiadomości to, że mój ukochany dowcipniś po raz kolejny zrobił mnie w konia. Ale nie narzekałam... tylko w objęciach Weasley'a czułam się naprawdę dobrze.
- Kiedy ty w końcu przestaniesz mi uciekać- zapytał Gryfon przez ramię, gdy po raz kolejny podszedł mnie od tyłu i złapał moje dłonie, unieruchamiając je nie pozwalając mi na żaden wolny ruch z mojej strony.
- Póki mi się to nie uda.- zażartowałam odwracając głowę i pokazując mu język, jak często robi się to w przedszkolach.
- Schowaj ten język, bo zaraz sam się nim zajmę.- powiedział Fred i sugestywnie poruszył brwiami.
- Ha ha ha.- udałam rozbawienie.
- Nie wierzysz mi?- zapytał z sztucznym wyrzutem, odwracając mnie mimowolnie w swoją stronę.- To patrz.- dodał i przybliżył swoje ciało do mojego na niebezpieczną odległość, tak, że poczułam cudowny zapach jego perfum... od kiedy Fred używał perfum?- zapytałam sama siebie. Ale zaraz ukróciłam tę myśl i skupiłam się na pocałunku, który miał właśnie nastąpić.
- Fred!- usłyszałam pełen żalu damski głos, który sprawił że jak na komendę odskoczyliśmy od siebie. I dostrzegliśmy ciemnoskórą dziewczynę, która stała przed nami świdrując wzrokiem raz mnie a raz Gryfona.
- Alicjo?- zaczął spokojnie Fred.- O co chodzi?
- Ty się jeszcze pytasz? Jak śmiesz ją dotykać?- zapytała krzyżując ręce na piersi.
- Ponieważ to moja dziewczyna... A Tobie nic do tego.- warknął rudzielec zdegustowany natrętnym
zachowaniem dziewczyny.
- Czyli wybrałeś ją? Niby dlaczego... co w niej jest takiego niezwykłego?- zapytała.- Kujonka i tyle.- odparła z niesmakiem.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Jak ona śmie mnie obrażać, jeszcze bez skrupułów, twarzą w twarz. Spojrzałam na nią wzrokiem, którego nie powstydziłby się sam Voldemort.
- Odwal się ode mnie jasne?!- krzyknęłam zaciskając ręce w pięści.
- No proszę, odezwała się... Jak w ogóle mogłaś zabrać mi Freda sprzed nosa?- zapytała wlepiając swe brązowe oczy, które w tym momencie ukazywały czystą wściekłość w moją twarz.
- Sam wybrał, do niczego go nie zmuszałam... w przeciwieństwie do niektórych.- broniłam się.
- Ciebie? Nie żartuj...- przerwała.- Myślisz, że on długo z Tobą wytrzyma? Ja obstawiam, że nie.
Założę się o sto galeonów, że znudzisz mu się szybciej niż Ci się wydaje... pobawi się i Cię zostawi jak pierwszą lepszą.- powiedziała drwiąco dziewczyna.
- A ty skąd niby wiesz?!- krzyknęłam.- Fred nigdy by mi tego nie zrobił.
- Uwierz mi smarku, znam go dłużej niż ty...- odparła z zażenowaniem.
- Jakoś mi się nie wydaje.- Po tych słowach odruchowo zacisnęłam pięć na różdżce.
- A mnie tak... co ty...- zilustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.- Możesz mu dać, spójrz na siebie... potargane dżinsy, tunika zapewne po babci i ten sam szlamowaty wyraz twarzy.- powiedziała wyliczając poszczególne wady w moim wyglądzie i... mojemu pochodzeniu.
Nie potrafiłam w tym momencie zapanować nad sobą, słowa Gryfonki głęboko wbiły mi się w serce zostawiając na nim swoje piętno. Nikt, absolutnie nikt... poza Ślizgonami, nie nazwał mnie w taki sposób, a najgorsze było to, że to była osoba, którą traktowałam jak przyjaciółkę. Byłam cała roztrzęsiona, nawet nie dostrzegłam kiedy z oczu popłynęło mi kilka łez. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku, a tak bardzo chciałam odgryźć się tej... tej... nawet zabrakło mi słowa. Opuściła mnie cała odwaga i pewność siebie, oraz... świadomość moich uczuć
- Teraz przesadziłaś.- wycedził Fred przez zęby zauważając mój stan.- Mam żelazną zasadę, że nie biję dziewczyn, ale zawsze mogę o tym zapomnieć, więc radzę Ci stąd odejść natychmiast, zanim jeszcze nad sobą panuję.
Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy, w tle było słychać jedynie ledwo co słyszalne dźwięki wody poruszanej przez wiatr, wydobywające się z pobliskiego jeziorka. Śpiew ptaków i moje żałosne pojękiwania. Przeniosłam swój zapłakany wzrok na Alicję, która w tym momencie świdrowała wzrokiem Gryfona, nie wiedząc co ma mu odpowiedzieć. Po chwili owa dziewczyna prychnęła głośno, dając upust swojemu zażenowaniu.
- Jeszcze tego pożałujesz Weasley.- zagroziła Gryfonowi, a zaraz potem przeniosła wzrok na moją osobę.- A ty... jeszcze będziesz przez niego cierpieć. Przypomnisz sobie moje słowa.
- Znikaj stąd, jazda!- krzyknął rudzielec, a jego twarz przybrała czerwony kolor.
Czarnoskóra zdołała posłać mu tylko groźne spojrzenie, odgarnęła swoje czarne włosy z twarzy w geście wyższości i udała się w stronę Hogwartu. Odprowadziłam ją wzrokiem na bezpieczną odległość. Zaraz potem słabym krokiem udałam się w stronę drzewa, aby móc nadal ustać na nogach opierając się o jego pień. Gdy tam dotarłam schowałam zapłakaną twarz w dłoniach próbując jakoś zapanować nad oddechem i moim ciałem. Jednak, jedynie co udało mi się zrobić, to bardziej się rozpłakać. No proszę... po raz kolejny chciałam być odważna, a skończyło się płaczem.
- Ray... Nie przejmuj się nią. Nie warto.- usłyszałam troskliwy głos Freda.
Nie odpowiedziałam mu, tylko wydałam z siebie żałosny dźwięk, który miał zabrzmieć jak "Mhm".
- Chodź tu do mnie.- Gryfon przytulił się do mnie i pogładził mnie po włosach.- "Miłość zawsze zwycięży". Pamiętasz...? To tylko głupie gadanie. Spinnet wszystko odszczeka. Zobaczysz...- próbował mnie pocieszać.
Na to zdanie wtuliłam się mocniej w tors chłopaka, poczułam jego gorący oddech na moim karki a po chwili podniosłam wzrok i dostrzegłam napiętą twarz Weasley'a, która próbowała ukryć swoje poczucie winy. Jednak niezbyt jej to wychodziło. Chłopak od razu starł mi łzy z oczu delikatnym ruchem palców, z lekkim uśmiechem. Gdy spojrzałam w jego oczy Gryfon on razu musiał wiedzieć co ma zrobić aby mnie pocieszyć. Złapał mnie za policzki, ścierając z nich resztę łez, przybliżył swoje usta do moich i pocałował je delikatnie. Nagle wszystko przestało istnieć, gdy poczułam na ustach znajomy smak jego warg. Były one chłodne, ale słodkie, jednak był to jedynie ułamek sekundy. Kiedy oddaliśmy nasze wargi, ciągle jednak będąc zbyt blisko siebie, wyszeptałam mu do ucha najszczersze: "Kocham Cię", a on... jakby chciał odpowiedzieć to samo, ale milczał, złapał mnie za policzki i ponownie jego usta znalazły się na moich w bardziej gorącym, dłuższym pocałunku.
- Tak jak się spodziewałem.- powiedział i chwycił się za brodę, niczym myśliciel.- Nawet srebrny wisiorek nie jest w stanie przyćmić Twojego blasku.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, wiedziałam że to był tani podryw z bardzo oklepaną śpiewką, jednak nie zmieniało to faktu, że było to urocze i... nawet mi się podobało.
- Chodź... obiecałeś mi spacer.- złapałam rudzielca za ramię i pociągnęłam go za sobą.
Przez całą drogę wygłupialiśmy się, śmialiśmy z siebie nawzajem co chwilę zerkając sobie w oczy. Trzymaliśmy się za ręce w mocnym uścisku.
Parę razy udało mi się zmusić Gryfona do tego, aby mnie łapał co nie było dla niego takie proste... Ostatni brak jakiegokolwiek poważniejszego ruchu z jego strony sprawiał, że stał się on mniej wytrzymały. Przynajmniej tak myślałam, ale później okazało się, że forma Gryfona wcale nie ucierpiała, ponieważ doganiał mnie on bez problemu, a zaraz potem nie potrafiłam wydostać się z objęć chłopaka. Musiałam przyjąć do wiadomości to, że mój ukochany dowcipniś po raz kolejny zrobił mnie w konia. Ale nie narzekałam... tylko w objęciach Weasley'a czułam się naprawdę dobrze.
- Kiedy ty w końcu przestaniesz mi uciekać- zapytał Gryfon przez ramię, gdy po raz kolejny podszedł mnie od tyłu i złapał moje dłonie, unieruchamiając je nie pozwalając mi na żaden wolny ruch z mojej strony.
- Póki mi się to nie uda.- zażartowałam odwracając głowę i pokazując mu język, jak często robi się to w przedszkolach.
- Schowaj ten język, bo zaraz sam się nim zajmę.- powiedział Fred i sugestywnie poruszył brwiami.
- Ha ha ha.- udałam rozbawienie.
- Nie wierzysz mi?- zapytał z sztucznym wyrzutem, odwracając mnie mimowolnie w swoją stronę.- To patrz.- dodał i przybliżył swoje ciało do mojego na niebezpieczną odległość, tak, że poczułam cudowny zapach jego perfum... od kiedy Fred używał perfum?- zapytałam sama siebie. Ale zaraz ukróciłam tę myśl i skupiłam się na pocałunku, który miał właśnie nastąpić.
- Fred!- usłyszałam pełen żalu damski głos, który sprawił że jak na komendę odskoczyliśmy od siebie. I dostrzegliśmy ciemnoskórą dziewczynę, która stała przed nami świdrując wzrokiem raz mnie a raz Gryfona.
- Alicjo?- zaczął spokojnie Fred.- O co chodzi?
- Ty się jeszcze pytasz? Jak śmiesz ją dotykać?- zapytała krzyżując ręce na piersi.
- Ponieważ to moja dziewczyna... A Tobie nic do tego.- warknął rudzielec zdegustowany natrętnym
zachowaniem dziewczyny.
- Czyli wybrałeś ją? Niby dlaczego... co w niej jest takiego niezwykłego?- zapytała.- Kujonka i tyle.- odparła z niesmakiem.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Jak ona śmie mnie obrażać, jeszcze bez skrupułów, twarzą w twarz. Spojrzałam na nią wzrokiem, którego nie powstydziłby się sam Voldemort.
- Odwal się ode mnie jasne?!- krzyknęłam zaciskając ręce w pięści.
- No proszę, odezwała się... Jak w ogóle mogłaś zabrać mi Freda sprzed nosa?- zapytała wlepiając swe brązowe oczy, które w tym momencie ukazywały czystą wściekłość w moją twarz.
- Sam wybrał, do niczego go nie zmuszałam... w przeciwieństwie do niektórych.- broniłam się.
- Ciebie? Nie żartuj...- przerwała.- Myślisz, że on długo z Tobą wytrzyma? Ja obstawiam, że nie.
Założę się o sto galeonów, że znudzisz mu się szybciej niż Ci się wydaje... pobawi się i Cię zostawi jak pierwszą lepszą.- powiedziała drwiąco dziewczyna.
- A ty skąd niby wiesz?!- krzyknęłam.- Fred nigdy by mi tego nie zrobił.
- Uwierz mi smarku, znam go dłużej niż ty...- odparła z zażenowaniem.
- Jakoś mi się nie wydaje.- Po tych słowach odruchowo zacisnęłam pięć na różdżce.
- A mnie tak... co ty...- zilustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.- Możesz mu dać, spójrz na siebie... potargane dżinsy, tunika zapewne po babci i ten sam szlamowaty wyraz twarzy.- powiedziała wyliczając poszczególne wady w moim wyglądzie i... mojemu pochodzeniu.
Nie potrafiłam w tym momencie zapanować nad sobą, słowa Gryfonki głęboko wbiły mi się w serce zostawiając na nim swoje piętno. Nikt, absolutnie nikt... poza Ślizgonami, nie nazwał mnie w taki sposób, a najgorsze było to, że to była osoba, którą traktowałam jak przyjaciółkę. Byłam cała roztrzęsiona, nawet nie dostrzegłam kiedy z oczu popłynęło mi kilka łez. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku, a tak bardzo chciałam odgryźć się tej... tej... nawet zabrakło mi słowa. Opuściła mnie cała odwaga i pewność siebie, oraz... świadomość moich uczuć
- Teraz przesadziłaś.- wycedził Fred przez zęby zauważając mój stan.- Mam żelazną zasadę, że nie biję dziewczyn, ale zawsze mogę o tym zapomnieć, więc radzę Ci stąd odejść natychmiast, zanim jeszcze nad sobą panuję.
Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy, w tle było słychać jedynie ledwo co słyszalne dźwięki wody poruszanej przez wiatr, wydobywające się z pobliskiego jeziorka. Śpiew ptaków i moje żałosne pojękiwania. Przeniosłam swój zapłakany wzrok na Alicję, która w tym momencie świdrowała wzrokiem Gryfona, nie wiedząc co ma mu odpowiedzieć. Po chwili owa dziewczyna prychnęła głośno, dając upust swojemu zażenowaniu.
- Jeszcze tego pożałujesz Weasley.- zagroziła Gryfonowi, a zaraz potem przeniosła wzrok na moją osobę.- A ty... jeszcze będziesz przez niego cierpieć. Przypomnisz sobie moje słowa.
- Znikaj stąd, jazda!- krzyknął rudzielec, a jego twarz przybrała czerwony kolor.
Czarnoskóra zdołała posłać mu tylko groźne spojrzenie, odgarnęła swoje czarne włosy z twarzy w geście wyższości i udała się w stronę Hogwartu. Odprowadziłam ją wzrokiem na bezpieczną odległość. Zaraz potem słabym krokiem udałam się w stronę drzewa, aby móc nadal ustać na nogach opierając się o jego pień. Gdy tam dotarłam schowałam zapłakaną twarz w dłoniach próbując jakoś zapanować nad oddechem i moim ciałem. Jednak, jedynie co udało mi się zrobić, to bardziej się rozpłakać. No proszę... po raz kolejny chciałam być odważna, a skończyło się płaczem.
- Ray... Nie przejmuj się nią. Nie warto.- usłyszałam troskliwy głos Freda.
Nie odpowiedziałam mu, tylko wydałam z siebie żałosny dźwięk, który miał zabrzmieć jak "Mhm".
- Chodź tu do mnie.- Gryfon przytulił się do mnie i pogładził mnie po włosach.- "Miłość zawsze zwycięży". Pamiętasz...? To tylko głupie gadanie. Spinnet wszystko odszczeka. Zobaczysz...- próbował mnie pocieszać.
Na to zdanie wtuliłam się mocniej w tors chłopaka, poczułam jego gorący oddech na moim karki a po chwili podniosłam wzrok i dostrzegłam napiętą twarz Weasley'a, która próbowała ukryć swoje poczucie winy. Jednak niezbyt jej to wychodziło. Chłopak od razu starł mi łzy z oczu delikatnym ruchem palców, z lekkim uśmiechem. Gdy spojrzałam w jego oczy Gryfon on razu musiał wiedzieć co ma zrobić aby mnie pocieszyć. Złapał mnie za policzki, ścierając z nich resztę łez, przybliżył swoje usta do moich i pocałował je delikatnie. Nagle wszystko przestało istnieć, gdy poczułam na ustach znajomy smak jego warg. Były one chłodne, ale słodkie, jednak był to jedynie ułamek sekundy. Kiedy oddaliśmy nasze wargi, ciągle jednak będąc zbyt blisko siebie, wyszeptałam mu do ucha najszczersze: "Kocham Cię", a on... jakby chciał odpowiedzieć to samo, ale milczał, złapał mnie za policzki i ponownie jego usta znalazły się na moich w bardziej gorącym, dłuższym pocałunku.
Dotyk jego ust sprawił, że od razu poczułam się pewniej, zapomniałam o sytuacji sprzed pięciu minut... Nie chciałam od życia nic więcej, tylko jego i niczego poza tym dużym, odważnym i romantycznym Gryfońskim sercem...
- No więc wiecie, jak już jednego puściłem, tego, którego strzelił mi Preece, to nie czułem się zbyt pewnie, ale bo ja wiem, jak Macavoy nagle na mnie wyleciała z piłką w ręce nie wiadomo skąd, pomyślałem sobie... Dasz radę! No i miałem około sekundy, aby zdecydować się w którą z trzech pętli zamierzała rzucić. A najgorsze było to, że sprawiała wrażenie, jakby chciała trafić w każdą. No i w pewnym momencie dostrzegłem jak chce rzucić w moją prawą pętlę... to znaczy w jej lewą. Ale miałem jakieś dziwne przeczucie, że to była zmyłka i nie myliłem się... ruszyłem na przeciwną pętle... no i... sami wiecie co się stało- zakończył Ron skromnie.- A potem, po pięciu minutach jak zaatakowała mnie Appeble... co?- zapytał widząc karcące spojrzenie Harry'ego i Hermiony.
- Ronaldzie, słyszymy tą historię już piąty raz...- odezwała się Gryfonka.- Znamy ją już bardzo dobrze. Może wziąłbyś się za naukę.- zaproponowała.
Ron przez chwilę wpatrywał się w kasztanowłosą jakby nad czymś myśląc. Ale zaraz potem kontynuował:
- No w każdym razie wygraliśmy, a widzieliście jaką minę zrobił Herbert Fleet, gdy Ginny sprzątnęła mu znicza sprzed nosa.- roześmiał się.- Albo jak cisnął miotłą, kiedy wylądował na ziemi?
- Taak, zapewne się rozpłakał.- odparł drwiąco Harry, spoglądając na notatki z historii magii, żeby się opanować.
- A ty co Rachel? Walka o Puchar Quidditcha. Boisz się?- zapytał Ron.
- Hmm... co?- zapytałam nieobecnym głosem podnosząc wzrok.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?- zapytał rudzielec z wyrzutem lustrując mnie wzrokiem.
- A... tak, tak oczywiście.- skłamałam. A prawda była taka, że już od początku. Kiedy usiadłam przy stole Gryffindoru i usłyszałam, że Weasley po raz kolejny opowiada historię, która miała miejsce na meczu, odcięłam się kompletnie od tego co działo się w tym momencie, myśląc o Fredzie i sytuacji z wczorajszego wieczoru. Analizowałam wszystko bardzo dokładnie i doszłam do wniosku, że muszę uważać... i Fred też. Dobrze znałam Alicję, wiedziałam na co ją stać.
- Więc co boisz się, że Ginny może szybciej sprzątnąć znicza niż ty?- zapytał mnie Ron, po raz kolejny wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nieeee.- mruknęłam specjalnie przedłużając ostatnią literę i zakładając ręce na piersi.
- A powinnaś, z resztą widziałaś ją w akcji.- stwierdził Ron z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
Posłałam jednoznaczne spojrzenie Hermionie i Harry'emu, a oni jakby czytając mi w myślach skinęli głowami.
- No więc... mówiąc szczerze Ron, nie widzieliśmy.- Powiedziała Hermiona z ciężkim westchnieniem, odkładając książkę i patrząc na niego przepraszająco.- Prawdę mówiąc, widzieliśmy tylko kawałek meczu, ten kiedy Preece strzelił Ci gola.
Rudzielec przez chwilę przyglądał się nam oszołomiony, a z jego oczu znikły iskierki, które jeszcze przed sekundą widniały w jego oczach.
- Nie oglądaliście meczu?- zapytał cicho.- To nie widzieliście jak broniłem? W ogóle?
- No... nie.- odpowiedział mu Harry. A ja widząc jego zawiedzioną minę, wyciągnęłam rękę aby go udobruchać.
- Ach tak.- Powiedział Ron, czerwieniąc się.
- Przykro nam...- powiedziałam skruszona i zauważyłam jak Ron wlepia we mnie swoje oczy. Oczekując wyjaśnień.- Musieliśmy to zrobić... Hagrid nas potrzebował.
- I co?- warknął.
- Posłuchaj...-zaczął Harry.
Opowiedzenie mu wszystkiego zajęło pięć minut, a pod koniec oburzenie na twarzy Rona, ustąpiło miejsca całkowitemu niedowierzaniu.
- Przytargał jednego ze sobą i ukrył w lesie?!
- Zgadza się.- mruknęła Hermiona.
- Nie...- powiedział Ron, jakby to miało zaprzeczyć prawdzie.- Nie, on nie mógł tego.
- Ale zrobił.- Odpowiedziałam stanowczo.- Graup ma jakieś szesnaście stóp wysokości i zabawia się wyrywaniem wyższych od niego Sosen, a Hermionę zna jako...
- ...jako Hermę.- przerwała mi kasztanowłosa z pełnym zażenowaniem.
Ron zaśmiał się nerwowo.
- I Hagrid chce, abyśmy...
- Uczyli go Angielskiego, zgadza się...- powiedziała Hermiona.
- To znaczy, że zwariował...- stwierdził Ron z lekkim podziwem.
- Tak.- burknęłam.- Daliśmy Hagridowi słowo, że się nim zajmiemy.
- Więc musimy je złamać.- oświadczył stanowczo Ron a widząc nasze niepewne miny, kontynuował.- Pamiętacie Norberta, Aragoga? Czy kiedykolwiek wynikło coś dobrego z tych potwornych kumpli Hagrida?- zapytał.
Oczywiście, że pamiętam Norberta... mały, uroczy smoczek, który bardzo lubił gryźć mnie w rękaw. A przez którego wylądowaliśmy za karę w Zakazanym lesie. Sam fakt bycia tam nie był taki okropny, gdyby nie towarzystwo Malfoy'a, Aragoga z kolei nie widziałam (na szczęście), ale mogę sobie wyobrazić jak mógł wyglądać. W końcu sny o Akromantulach zdarzają mi się bardzo często.
- Wiem, tylko, że... przyrzekliśmy.- powiedziałam cicho.
Ron przygładził swoje rude włosy nad czymś głęboko się zastanawiając.
- No cóż... ale, Hagrid całkiem dobrze się trzyma, może dotrwa do końca semestru i wcale nie będziemy musieli się zbliżać do tego... Graupa.
Wszyscy troje przytaknęliśmy zgodnie z nadzieją. I kontynuowaliśmy naukę.
- No dobrze... ja już muszę iść. Jeszcze pogadamy.- prychnęłam przypominając sobie o moim kolejnym przypadkowym przyrzeczeniu. Zdałam sobie też sprawę z tego, że powinnam bardziej uważać na moje obietnice.
Wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę jednej z nieużywanych klas, umówiłam się tam ze Stellą na korki. Nadal nie wiedziałam, czy robię dobrze. No trudno... a może akurat jej pomogę, przecież transmutacja nie jest niczym trudnym.- pomyślałam i niepewnym krokiem szłam przed siebie. Gdy dotarłam na miejsce zauważyłam, że Stella czeka już na mnie.
- Witaj Rachel.- podeszła i przytuliła mnie.
- Spóźniłam się?- zapytałam niepewnie odsuwając się od Ślizgonki.
- Tak, odrobinę. Ale nic się nie stało.- odpowiedziała z uśmiechem i pociągnęła mnie w stronę ławki.
Podobało mi się to, że Stella jest taka chętna do nauki, w zeszłym roku pomagałam paru Puchonom w nauce, Większość z nich kompletnie mnie nie słuchała, traktowali mnie jak powietrze. Wśród nich był Greg, który zawsze pomagał mi zapanować nad grupą... Myśl o Parkerze sprawiła, że poczułam dziwne ukłucie w okolicach brzucha. Było to spowodowane poczuciem winy, oczywiście jestem teraz z najlepszym chłopakiem pod słońcem, ale z drugiej strony Puchon był moją pierwszą miłością, a takiej zazwyczaj się za szybko nie zapomina. W tym momencie uświadomiłam sobie, że uczciwie by było gdybym odwiedziła go w świętym Mungu. Dlatego zaraz po korkach wystąpię o pozwolenie na to aby móc się z nim spotkać.
- No więc...- zaczęła czarnowłosa.- Od czego zaczynamy?
- Może najpierw trochę o teorii.- zaproponowałam, na co dziewczyna tylko przytaknęła.- Na sam początek, powiedz mi co wiesz o Prawach Gampa.
Dziewczyna przez chwilę zastanowiła się.
- Pamiętam dwa...- zaczęła.
- Jakie?
- Pierwsze to: Przetransmutować można każde ciało stałe, ciecz, plazmę i gaz oraz materię i niematerię, a drugie to: Każdy obiekt można dowolnie poddawać działaniu transmutacji.
- Dobry początek.- odparłam z uśmiechem, nie zwracając uwagi na to, że jest ich jeszcze kilkanaście innych.- Ale jeśli naprawdę chcesz zrozumieć istotę transmutacji, musisz przypomnieć sobie WSZYSTKIE prawa i wyjątki.- zarządziłam.
- O ile dobrze pamiętam jest ich dosyć sporo.- podsumowała Ślizgonka cicho.
- No tak. To prawda...- powiedziałam niepewnie.- Ale możesz traktować to jako powtórzenie do SUM-ów, które przecież piszesz w przyszłym roku.- pocieszałam ją.
- No dobrze. Może rzeczywiście powtórzę.- odparła z lekkim uśmiechem.
- Takie podejście lubię.- powiedziałam pociesznym tonem. Po czym udałam się w stronę komody, wzięłam malutki koszyk w ręce i odwracając się do Stelli wyciągnęłam z niego małą zieloną piłeczkę.
Czarnowłosa przyglądała mi się bacznie, po czym poprawiła grzywkę.
- Co to jest?
- Piłeczka.- podniosłam dłoń do góry.
- No widzę. I co mam z nią zrobić? Zaaportować?- zażartowała.
- Nie.- odpowiedziałam jej chichotem.- Łap!- rzuciłam piłeczkę w jej stronę.
- Hau!- szczeknęła i złapała piłeczkę w dłonie. Zaraz potem obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- No więc, najpierw bardzo łatwe ćwiczenie.- spoważniałam podchodząc do niej.- Przetransmutuj to w coś, co Ci pierwsze przyjdzie na myśl.-zarządziłam.
-Aj-jaj kapitanie!- dziewczyna zasalutowała i podniosła różdżkę wykonując nieskomplikowany ruch dłonią. Nagle na miejscu piłeczki, która widniała w jej dłoni znalazła się kolorowa włóczka.
- Całkiem nieźle.- pochwaliłam ją. A ona tylko uśmiechnęła się do mnie. Zaraz potem wyciągnęłam z koszyczka dosyć duży srebrny kielich. Przeniosłam wzrok na Ślizgonkę i zauważyłam jej zaciekawione spojrzenie.- Zaklęcie zmniejszająco- zwiększające, bardzo przydatne.- wyjaśniłam.
- No widzę.- powiedziała cicho.
- W każdym razie- mówiąc to położyłam naczynie na stolik.- Przetransmutuj to w dowolne zwierze.
Dziewczyna machnęła różdżką, niestety, nic się nie stało. Kielich pozostał w nienaruszonym stanie.
- Coś chyba mi nie wyszło.- powiedziała poddenerwowanym głosem.
- Nie no wyjdzie Ci... tylko oczyść umysł, skup się jedynie na tym obiekcie... Jeszcze raz- klasnęłam w dłonie. Na co dziewczyna przytaknęła i po raz kolejny machnęła różdżką. Ale kielich zdołał wykształcić tylko wężowy ogon oplatający podparcie naczynia. Skrzyżowałam spojrzenie z Ślizgonką i uśmiechnęłam się słabo.
- Przed Tobą dużo pracy...- zaczęłam.- Ale jeżeli będziemy ćwiczyć na pewno Ci się uda. Przecież jesteś bardzo zdolna.- mrugnęłam do niej. Dziewczyna już chciała mi coś odpowiedzieć, ale przerwał nam męski głos dochodzący z korytarza.
- Rachel! Tutaj jesteś.- Od razu odwróciłam się w jego stronę.- Rachel, wszędzie Cię szuka...- chłopak w jednym momencie przerwał dostrzegając Stellę stojącą obok mnie.
- Witaj bracie.- odparła .
- Stella... co tu tutaj robisz?- zapytał David nie odrywając wzroku od siostry.
- Twoja przyjaciółka, pomaga mi z transmutacją. Powinieneś się cieszyć.- odparła kąśliwie.
Zdziwiła mnie jej reakcja.
Niezbyt wiedziałam o co jej chodzi, przenosiłam wzrok raz na Davida, raz na Stellę. Chłopak wydawał się nieźle wstrząśnięty tym widokiem, a dziewczyna piorunowała go wzrokiem. Nie wyglądali jak rodzeństwo, ten widok bardziej przypominał mi wrogów.
- David, twoja siostra poprosiła mnie o korepetycje z transmutacji, więc się zgodziłam.- odpowiedziałam łagodnie przerywając ciszę.
- Ach tak...- rzekł chłopak nie dowierzając.- Bardzo ciekawe, od kiedy moja młodsza siostrzyczka przejmuję się ocenami- stwierdził drwiąco.
- Od kiedy mój ukochany braciszek zrobił mi wykład na ich temat.- odpowiedziała przesłodzonym tonem godnym Umbridge i wygięła usta z wiwatujący uśmieszek. Na co David posłał jej spojrzenie pełne jadu nic nie odpowiadając. Sytuacja zrobiła się nieznośna, przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, dlatego postanowiłam zmienić temat.
- David, dlaczego mnie szukałeś?- zapytałam z lekkim uśmiechem.
Chłopak oderwał wzrok od swojej siostry i skierował go w moją stronę.
- Chciałem z Tobą porozmawiać, ale może później.- zaproponował.
- No dobrze.- zgodziłam się.- Spotkajmy się dzisiaj na błoniach o 19. Zgoda?
- Tak, będzie świetnie.- odparł posyłając kpiący uśmieszek swojej siostrze. Po czym odszedł w stronę drzwi. Odprowadziłam go wzrokiem i spojrzałam w stronę Stelli, jej twarz ukazywała mieszankę wściekłości z strachem. Nie wiedziałam o co jej chodzi, może nawet nie chciałam, ale ciekawość wzięła górę.
- Wszystko dobrze Stella?- zapytałam troskliwie.
- Tak, w jak najlepszym.- odparła pustym głosem, bacznie obserwując drzwi za którymi przed minutą zniknął jej brat.