Music

sobota, 31 października 2015

Rozdział 16 "Amor omnia vincit"



Postanowiłam, że zrobię krótki filmik dotyczący jedynie paringu "Franchel" i byłabym wdzięczna gdybyście napisali czy ewentualnie spodobał wam się ten pomysł i czy ktoś byłby chętny, na to aby takowy film obejrzeć ^^



Po dostaniu się reprezentacji Gryffindoru do finału o puchar Quidditcha Ron wpadł w taka euforię, że następnego dnia nie był w stanie na niczym się skupić. Mówił tylko o meczu, nie powiem na samym początki wspaniale było słuchać o tym, jak rudzielec pławi się w sławie. Zawsze wydawało mi się, że takiego rodzaju uwielbienia zazdrościł Harry'emu i naprawdę cieszyłam się z wyczynów przyjaciela, ale z czasem, tzn. po czterech godzinach słuchania o jednym a tym samym miałam tego serdecznie dosyć, dlatego unikałam Weasley'a na wszystkie możliwe sposoby. Oczywiście wcześniej ustaliłam z Hermioną, że jeśli razem z Harrym postanowią skierować rozmowę na Graupa, chętnie ich wesprę w tych działaniach.



Spacerowałam niecierpliwie z miejsca na miejsce w oczekiwaniu na mojego chłopaka, który postanowił, że koncertowo spóźni się na spotkanie i przy okazji zepsuje mi cudowny dzień swoją nieodpowiedzialnością. Nie wiedziałam co się stało, ale Freddie mógł chociaż dać znać, dlaczego go nie ma. Czy on nie wie, że ja się o niego martwię...? Przecież Voldemort jest na wolności, mógłby mu coś zrobić, dopaść go... ale nie! Rachel! nie wolno Ci tak myśleć... Masz już jakąś chorą obsesję.- skarciłam się w myślach i podeszłam do mojego ulubionego drzewa. Wzięłam głęboki oddech, po czym usiadłam przy nim opierając się o pień. Zamknęłam oczy i podniosłam głowę, tak że mogłam poczuć na twarzy uspokajające promienie lekkiego słońca, które powoli zaczęło chować się za horyzontem.
- Rachel!- usłyszałam męski głos z oddali.
Od razu podniosłam się z miejsca, rozejrzałam się wokoło i dostrzegłam bliźniaka, który biegł w moją stronę zdyszany. Wtedy byłam już prawie pewna, że Gryfon najnormalniej w świecie zapomniał o naszym spotkaniu.
- Cześć kochanie.- powiedział z uśmiechem, podbiegając do mnie po czym przybliżył twarz do mojej i już chciał pocałować mnie w policzek na powitanie ale odsunęłam twarz obrażona.- Co się stało?
- To co masz na ręce... Co to jest?- zapytałam, patrząc na dłoń rudzielca.
- Zegarek.- stwierdził i podniósł rękę wyżej.
- No właśnie... a po co ludzie noszą zegarki?
- Żeby się nie spóźniać.- odpowiedział mi głupio.
- Co za geniusz.- stwierdziłam ironicznie i uśmiechnęłam się do niego.
- Bardzo Cię przepraszam księżniczko, ale musiałem odebrać pewien przedmiot z pokątnej.- powiedział, odwzajemniając mój uśmiech.
- Czy to ma związek z waszymi wynalazkami? Jeśli tak to wiedz, że bardzo mnie zawiodłeś, wiesz jak ja się o Ciebie martwiłam? Mogłeś dać znać wysłać sowę, cokolwiek i wca...- umilkłam, ponieważ rudzielec położył mi swój palec na ustach.
- Czy ty kiedyś przestaniesz tyle gadać?- zapytał kiwając głową.- To coś dla Ciebie.
- Naprawdę?
- Tak...- sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe pudełeczko w barwach Ravenclaw'u.- Proszę, otwórz to.- powiedział patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się szeroko, odebrałam przedmiot chłopakowi i otworzyłam. A gdy dostrzegłam co znajduje się w środku, oniemiałam. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden konkretny dźwięk, dlatego posłałam wdzięczne spojrzenie Fredowi. Podniosłam zawartość pudełka, którą okazał się być piękny, srebrny wisiorek z zawieszką w kształcie złotego znicza. Był taki cudowny i taki... jakby stworzony specjalnie dla mnie.
- Och Freddie... On jest piękny powiedziałam zachwycona tym podarunkiem.
- Zauważyłem w święta jak się mu przyglądasz przez witrynę i postanowiłem zrobić niespodziankę mojej dziewczynie- po tych słowach uśmiechnął się łobuzersko.
- Wiesz jak cudownie to zabrzmiało z Twoich ust?- zapytałam z zawadiackim uśmiechem.
- Co? "Moja dziewczyna"?... Jak chcesz mogę Ci to powtarzać ile zapragniesz.
- Dobra Freddie... Co nabroiłeś?- zapytałam z szelmowskim uśmiechem po chwili milczenia. Zbyt dobrze znałam rudzielca, aby dać się zwieść, jego słodkiemu gadaniu.
- O Ray, czy ja zawsze muszę coś nabroić?- odpowiedział z miną zbitego psiaka.- Nie mogę po prostu pokazać jak bardzo mi na Tobie zależy?
Chciałam mu uwierzyć, ale nie potrafiłam. Jednak postanowiłam, że nie będę się awanturować... nie potrafiłabym zepsuć tak cudownego dnia kłótniami, ani gniewać się na mojego ukochanego zgrywusa.
- Oczywiście, że możesz.- odpowiedziałam łapiąc rudzielca za rękę.- Jesteś cudowny. Po tych słowach musnęłam chłopaka delikatnie w usta.
- Ach zapomniałbym, to nie wszystko. Dotknij ustami zawieszki 
- Fryderyku...- westchnęłam.- Coś ty znowu wymyślił.- powiedziałam pieszczotliwie po czym chwyciłam delikatnie zawieszkę, obróciłam kilka razy w palcach i pocałowałam, a po chwili moim oczom ukazał się malutki, ledwo dostrzegalny wygrawerowany napis o treści:
"Amor omnia vincit"
- Co to oznacza?- zapytałam patrząc rudzielcowi w jego ciepłe, brązowe oczy.
- Ray... kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć.- powiedział rudzielec z uśmiechem i znacząco podniósł lewą brew.
- No widzisz... udało Ci się mnie zagiąć.- po tych słowach zachichotałam.
- To po Łacińsku i oznacza: "Miłość zawsze zwycięży".-  przyznał chłopak delikatnie, odgarniając kosmyki moich włosów, które niesfornie opadły mi na twarz.
- Ooooo, jesteś kochany Freddie.- powiedziałam słodko i mocno przytuliłam rudzielca.
- Nawet mnie się zdarza.- zażartował Gryfon odrywając się ode mnie.- Założyć Ci go?
- Jeszcze pytasz... pewnie, że tak!- zawołałam z entuzjazmem. Po czym wręczyłam mu naszyjnik i odwróciłam się plecami. Od razu poczułam jak zimy, delikatny łańcuszek dotyka mojej szyi. Poczułam wtedy przyjemny dreszcz, który momentalnie przeszedł po moim ciele. Odwróciłam się do niego, chciałam zapytać jak wyglądam, ale rudzielec był szybszy.
- Tak jak się spodziewałem.- powiedział i chwycił się za brodę, niczym myśliciel.- Nawet srebrny wisiorek nie jest w stanie przyćmić Twojego blasku.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, wiedziałam że to był tani podryw z bardzo oklepaną śpiewką, jednak nie zmieniało to faktu, że było to urocze i... nawet mi się podobało.
- Chodź... obiecałeś mi spacer.- złapałam rudzielca za ramię i pociągnęłam go za sobą.
Przez całą drogę wygłupialiśmy się, śmialiśmy z siebie nawzajem co chwilę zerkając sobie w oczy. Trzymaliśmy się za ręce w mocnym uścisku.



Parę razy udało mi się zmusić Gryfona do tego, aby mnie łapał co nie było dla niego takie proste... Ostatni brak jakiegokolwiek poważniejszego ruchu z jego strony sprawiał, że stał się on mniej wytrzymały. Przynajmniej tak myślałam, ale później okazało się, że forma Gryfona wcale nie ucierpiała, ponieważ doganiał mnie on bez problemu, a zaraz potem nie potrafiłam wydostać się z objęć chłopaka. Musiałam przyjąć do wiadomości to, że mój ukochany dowcipniś po raz kolejny zrobił mnie w konia. Ale nie narzekałam... tylko w objęciach Weasley'a czułam się naprawdę dobrze.
- Kiedy ty w końcu przestaniesz mi uciekać- zapytał Gryfon przez ramię, gdy po raz kolejny podszedł mnie od tyłu i złapał moje dłonie, unieruchamiając je nie pozwalając mi na żaden wolny ruch z mojej strony.
- Póki mi się to nie uda.- zażartowałam odwracając głowę i pokazując mu język, jak często robi się to w przedszkolach.
- Schowaj ten język, bo zaraz sam się nim zajmę.- powiedział Fred i sugestywnie poruszył brwiami.
- Ha ha ha.- udałam rozbawienie.
- Nie wierzysz mi?- zapytał z sztucznym wyrzutem, odwracając mnie mimowolnie w swoją stronę.- To patrz.- dodał i przybliżył swoje ciało do mojego na niebezpieczną odległość, tak, że poczułam cudowny zapach jego perfum... od kiedy Fred używał perfum?- zapytałam sama siebie. Ale zaraz ukróciłam tę myśl i skupiłam się na pocałunku, który miał właśnie nastąpić.
- Fred!- usłyszałam pełen żalu damski głos, który sprawił że jak na komendę odskoczyliśmy od siebie. I dostrzegliśmy ciemnoskórą dziewczynę, która stała przed nami świdrując wzrokiem raz mnie a raz Gryfona.
- Alicjo?- zaczął spokojnie Fred.- O co chodzi?
- Ty się jeszcze pytasz? Jak śmiesz ją dotykać?- zapytała krzyżując ręce na piersi.
- Ponieważ to moja dziewczyna... A Tobie nic do tego.- warknął rudzielec zdegustowany natrętnym
zachowaniem dziewczyny.
- Czyli wybrałeś ją? Niby dlaczego... co w niej jest takiego niezwykłego?- zapytała.- Kujonka i tyle.- odparła z niesmakiem.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Jak ona śmie mnie obrażać, jeszcze bez skrupułów, twarzą w twarz. Spojrzałam na nią wzrokiem, którego nie powstydziłby się sam Voldemort.
- Odwal się ode mnie jasne?!- krzyknęłam zaciskając ręce w pięści.
- No proszę, odezwała się... Jak w ogóle mogłaś zabrać mi Freda sprzed nosa?- zapytała wlepiając swe brązowe oczy, które w tym momencie ukazywały czystą wściekłość w moją twarz.
- Sam wybrał, do niczego go nie zmuszałam... w przeciwieństwie do niektórych.- broniłam się.
- Ciebie? Nie żartuj...- przerwała.- Myślisz, że on długo z Tobą wytrzyma? Ja obstawiam, że nie.
Założę się o sto galeonów, że znudzisz mu się szybciej niż Ci się wydaje... pobawi się i Cię zostawi jak pierwszą lepszą.- powiedziała drwiąco dziewczyna.
- A ty skąd niby wiesz?!- krzyknęłam.- Fred nigdy by mi tego nie zrobił.
- Uwierz mi smarku, znam go dłużej niż ty...- odparła z zażenowaniem.
- Jakoś mi się nie wydaje.- Po tych słowach odruchowo zacisnęłam pięć na różdżce.
- A mnie tak... co ty...- zilustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu.- Możesz mu dać, spójrz na siebie... potargane dżinsy, tunika zapewne po babci i ten sam szlamowaty wyraz twarzy.- powiedziała wyliczając poszczególne wady w moim wyglądzie i... mojemu pochodzeniu.
Nie potrafiłam w tym momencie zapanować nad sobą, słowa Gryfonki głęboko wbiły mi się w serce zostawiając na nim swoje piętno. Nikt, absolutnie nikt... poza Ślizgonami, nie nazwał mnie w taki sposób, a najgorsze było to, że to była osoba, którą traktowałam jak przyjaciółkę. Byłam cała roztrzęsiona, nawet nie dostrzegłam kiedy z oczu popłynęło mi kilka łez. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku, a tak bardzo chciałam odgryźć się tej... tej... nawet zabrakło mi słowa. Opuściła mnie cała odwaga i pewność siebie, oraz... świadomość moich uczuć
- Teraz przesadziłaś.- wycedził Fred przez zęby zauważając mój stan.- Mam żelazną zasadę, że nie biję dziewczyn, ale zawsze mogę o tym zapomnieć, więc radzę Ci stąd odejść natychmiast, zanim jeszcze nad sobą panuję.
Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy, w tle było słychać jedynie ledwo co słyszalne dźwięki wody poruszanej przez wiatr, wydobywające się z pobliskiego jeziorka. Śpiew ptaków i moje żałosne pojękiwania. Przeniosłam swój zapłakany wzrok na Alicję, która w tym momencie świdrowała wzrokiem Gryfona, nie wiedząc co ma mu odpowiedzieć. Po chwili owa dziewczyna prychnęła głośno, dając upust swojemu zażenowaniu.
- Jeszcze tego pożałujesz Weasley.- zagroziła Gryfonowi, a zaraz potem przeniosła wzrok na moją osobę.- A ty... jeszcze będziesz przez  niego cierpieć. Przypomnisz sobie moje słowa.
- Znikaj stąd, jazda!- krzyknął rudzielec, a jego twarz przybrała czerwony kolor.
Czarnoskóra zdołała posłać mu tylko groźne spojrzenie, odgarnęła swoje czarne włosy z twarzy w geście wyższości i udała się w stronę Hogwartu. Odprowadziłam ją wzrokiem na bezpieczną odległość. Zaraz potem słabym krokiem udałam się w stronę drzewa, aby móc nadal ustać na nogach opierając się o jego pień. Gdy tam dotarłam schowałam zapłakaną twarz w dłoniach próbując jakoś zapanować nad oddechem i moim ciałem. Jednak, jedynie co udało mi się zrobić, to bardziej się rozpłakać. No proszę... po raz kolejny chciałam być odważna, a skończyło się płaczem.
- Ray... Nie przejmuj się nią. Nie warto.- usłyszałam troskliwy głos Freda.
Nie odpowiedziałam mu, tylko wydałam z siebie żałosny dźwięk, który miał zabrzmieć jak "Mhm".
- Chodź tu do mnie.- Gryfon przytulił się do mnie i pogładził mnie po włosach.- "Miłość zawsze zwycięży". Pamiętasz...? To tylko głupie gadanie. Spinnet wszystko odszczeka. Zobaczysz...- próbował mnie pocieszać.
Na to zdanie wtuliłam się mocniej w tors chłopaka, poczułam jego gorący oddech na moim karki a po chwili podniosłam wzrok i dostrzegłam napiętą twarz Weasley'a, która próbowała ukryć swoje poczucie winy. Jednak niezbyt jej to wychodziło. Chłopak od razu starł mi łzy z oczu delikatnym ruchem palców, z lekkim uśmiechem. Gdy spojrzałam w jego oczy Gryfon on razu musiał wiedzieć co ma zrobić aby mnie pocieszyć. Złapał mnie za policzki, ścierając z nich resztę łez, przybliżył swoje usta do moich i pocałował je delikatnie. Nagle wszystko przestało istnieć, gdy poczułam na ustach znajomy smak jego warg. Były one chłodne, ale słodkie, jednak był to jedynie ułamek sekundy. Kiedy oddaliśmy nasze wargi, ciągle jednak będąc zbyt blisko siebie, wyszeptałam mu do ucha najszczersze: "Kocham Cię", a on... jakby chciał odpowiedzieć to samo, ale milczał, złapał mnie za policzki i ponownie jego usta znalazły się na moich w bardziej gorącym, dłuższym pocałunku.


Dotyk jego ust sprawił, że od razu poczułam się pewniej, zapomniałam o sytuacji sprzed pięciu minut... Nie chciałam od życia nic więcej, tylko jego i niczego poza tym dużym, odważnym i romantycznym Gryfońskim sercem...



- No więc wiecie, jak już jednego puściłem, tego, którego strzelił mi Preece, to nie czułem się zbyt pewnie, ale bo ja wiem, jak Macavoy nagle na mnie wyleciała z piłką w ręce nie wiadomo skąd, pomyślałem sobie... Dasz radę! No i miałem około sekundy, aby zdecydować się w którą z trzech pętli zamierzała rzucić. A najgorsze było to, że sprawiała wrażenie, jakby chciała trafić w każdą. No i w pewnym momencie dostrzegłem jak chce rzucić w moją prawą pętlę... to znaczy w jej lewą. Ale miałem jakieś dziwne przeczucie, że to była zmyłka i nie myliłem się... ruszyłem na przeciwną pętle... no i... sami wiecie co się stało- zakończył Ron skromnie.- A potem, po pięciu minutach jak zaatakowała mnie Appeble... co?- zapytał widząc karcące spojrzenie Harry'ego i Hermiony.
- Ronaldzie, słyszymy tą historię już piąty raz...- odezwała się Gryfonka.- Znamy ją już bardzo dobrze. Może wziąłbyś się za naukę.- zaproponowała.
Ron przez chwilę wpatrywał się w kasztanowłosą jakby nad czymś myśląc. Ale zaraz potem kontynuował:
- No w każdym razie wygraliśmy, a widzieliście jaką minę zrobił Herbert Fleet, gdy Ginny sprzątnęła mu znicza sprzed nosa.- roześmiał się.- Albo jak cisnął miotłą, kiedy wylądował na ziemi?
- Taak, zapewne się rozpłakał.- odparł drwiąco Harry, spoglądając na notatki z historii magii, żeby się opanować.
- A ty co Rachel? Walka o Puchar Quidditcha. Boisz się?- zapytał Ron.
- Hmm... co?- zapytałam nieobecnym głosem podnosząc wzrok.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?- zapytał rudzielec z wyrzutem lustrując mnie wzrokiem.
- A... tak, tak oczywiście.- skłamałam. A prawda była taka, że już od początku. Kiedy usiadłam przy stole Gryffindoru i usłyszałam, że Weasley po raz kolejny opowiada historię, która miała miejsce na meczu, odcięłam się kompletnie od tego co działo się w tym momencie, myśląc o Fredzie i sytuacji z wczorajszego wieczoru. Analizowałam wszystko bardzo dokładnie i doszłam do wniosku, że muszę uważać... i Fred też. Dobrze znałam Alicję, wiedziałam na co ją stać.
- Więc co boisz się, że Ginny może szybciej sprzątnąć znicza niż ty?- zapytał mnie Ron, po raz kolejny wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nieeee.- mruknęłam specjalnie przedłużając ostatnią literę i zakładając ręce na piersi.
- A powinnaś, z resztą widziałaś ją w akcji.- stwierdził Ron z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
Posłałam jednoznaczne spojrzenie Hermionie i Harry'emu, a oni jakby czytając mi w myślach skinęli głowami.
- No więc... mówiąc szczerze Ron, nie widzieliśmy.- Powiedziała Hermiona z ciężkim westchnieniem, odkładając książkę i patrząc na niego przepraszająco.- Prawdę mówiąc, widzieliśmy tylko kawałek meczu, ten kiedy Preece strzelił Ci gola.
Rudzielec przez chwilę przyglądał się nam oszołomiony, a z jego oczu znikły iskierki, które jeszcze przed sekundą widniały w jego oczach.
- Nie oglądaliście meczu?- zapytał cicho.- To nie widzieliście jak broniłem? W ogóle?
- No... nie.- odpowiedział mu Harry. A ja widząc jego zawiedzioną minę, wyciągnęłam rękę aby go udobruchać.
- Ach tak.- Powiedział Ron, czerwieniąc się.
- Przykro nam...- powiedziałam skruszona i zauważyłam jak Ron wlepia we mnie swoje oczy. Oczekując wyjaśnień.- Musieliśmy to zrobić... Hagrid nas potrzebował.
- I co?- warknął.
- Posłuchaj...-zaczął Harry.
Opowiedzenie mu wszystkiego zajęło pięć minut, a pod koniec oburzenie na twarzy Rona, ustąpiło miejsca całkowitemu niedowierzaniu.
- Przytargał jednego ze sobą i ukrył w lesie?!
- Zgadza się.- mruknęła Hermiona.
- Nie...- powiedział Ron, jakby to miało zaprzeczyć prawdzie.- Nie, on nie mógł tego.
- Ale zrobił.- Odpowiedziałam stanowczo.- Graup ma jakieś szesnaście stóp wysokości i zabawia się wyrywaniem wyższych od niego Sosen, a Hermionę zna jako...
- ...jako Hermę.- przerwała mi kasztanowłosa z pełnym zażenowaniem.
Ron zaśmiał się nerwowo.
- I Hagrid chce, abyśmy...
- Uczyli go Angielskiego, zgadza się...- powiedziała Hermiona.
- To znaczy, że zwariował...- stwierdził Ron z lekkim podziwem.
- Tak.- burknęłam.- Daliśmy Hagridowi słowo, że się nim zajmiemy.
- Więc musimy je złamać.- oświadczył stanowczo Ron a widząc nasze niepewne miny, kontynuował.- Pamiętacie Norberta, Aragoga? Czy kiedykolwiek wynikło coś dobrego z tych potwornych kumpli Hagrida?- zapytał.
Oczywiście, że pamiętam Norberta... mały, uroczy smoczek, który bardzo lubił gryźć mnie w rękaw. A przez którego wylądowaliśmy za karę w Zakazanym lesie. Sam fakt bycia tam nie był taki okropny, gdyby nie towarzystwo Malfoy'a,  Aragoga z kolei nie widziałam (na szczęście), ale mogę sobie wyobrazić jak mógł wyglądać. W końcu sny o Akromantulach zdarzają mi się bardzo często.
- Wiem, tylko, że... przyrzekliśmy.- powiedziałam cicho.
Ron przygładził swoje rude włosy nad czymś głęboko się zastanawiając.
- No cóż... ale, Hagrid całkiem dobrze się trzyma, może dotrwa do końca semestru i wcale nie będziemy musieli się zbliżać do tego... Graupa.
Wszyscy troje przytaknęliśmy zgodnie z nadzieją. I kontynuowaliśmy naukę.
- No dobrze... ja już muszę iść. Jeszcze pogadamy.- prychnęłam przypominając sobie o moim kolejnym przypadkowym przyrzeczeniu. Zdałam sobie też sprawę z tego, że powinnam bardziej uważać na moje obietnice.
Wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę jednej z nieużywanych klas, umówiłam się tam ze Stellą na korki. Nadal nie wiedziałam, czy robię dobrze. No trudno... a może akurat jej pomogę, przecież transmutacja nie jest niczym trudnym.- pomyślałam i niepewnym krokiem szłam przed siebie. Gdy dotarłam na miejsce zauważyłam, że Stella czeka już na mnie.
- Witaj Rachel.- podeszła i przytuliła mnie.
- Spóźniłam się?- zapytałam niepewnie odsuwając się od Ślizgonki.
- Tak, odrobinę. Ale nic się nie stało.- odpowiedziała z uśmiechem i pociągnęła mnie w stronę ławki.
Podobało mi się to, że Stella jest taka chętna do nauki, w zeszłym roku pomagałam paru Puchonom w nauce, Większość z nich kompletnie mnie nie słuchała, traktowali mnie jak powietrze. Wśród nich był Greg, który zawsze pomagał mi zapanować nad grupą... Myśl o Parkerze sprawiła, że poczułam dziwne ukłucie w okolicach brzucha. Było to spowodowane poczuciem winy, oczywiście jestem teraz z najlepszym chłopakiem pod słońcem, ale z drugiej strony Puchon był moją pierwszą miłością, a takiej zazwyczaj się za szybko nie zapomina. W tym momencie uświadomiłam sobie, że uczciwie by było gdybym odwiedziła go w świętym Mungu. Dlatego zaraz po korkach wystąpię o pozwolenie na to aby móc się z nim spotkać.
- No więc...- zaczęła czarnowłosa.- Od czego zaczynamy?
- Może najpierw trochę o teorii.- zaproponowałam, na co dziewczyna tylko przytaknęła.- Na sam początek, powiedz mi co wiesz o Prawach Gampa.
Dziewczyna przez chwilę zastanowiła się.
- Pamiętam dwa...- zaczęła.
- Jakie?
- Pierwsze to: Przetransmutować można każde ciało stałe, ciecz, plazmę i gaz oraz materię i niematerię, a drugie to: Każdy obiekt można dowolnie poddawać działaniu transmutacji.
- Dobry początek.- odparłam z uśmiechem, nie zwracając uwagi na to, że jest ich jeszcze kilkanaście innych.- Ale jeśli naprawdę chcesz zrozumieć istotę transmutacji, musisz przypomnieć sobie WSZYSTKIE prawa i wyjątki.- zarządziłam.
- O ile dobrze pamiętam jest ich dosyć sporo.- podsumowała Ślizgonka cicho.
- No tak. To prawda...- powiedziałam niepewnie.- Ale możesz traktować to jako powtórzenie do SUM-ów, które przecież piszesz w przyszłym roku.- pocieszałam ją.
- No dobrze. Może rzeczywiście powtórzę.- odparła z lekkim uśmiechem.
- Takie podejście lubię.- powiedziałam pociesznym tonem. Po czym udałam się w stronę komody, wzięłam malutki koszyk w ręce i odwracając się do Stelli wyciągnęłam z niego małą zieloną piłeczkę.
Czarnowłosa przyglądała mi się bacznie, po czym poprawiła grzywkę.
- Co to jest?
- Piłeczka.- podniosłam dłoń do góry.
- No widzę. I co mam z nią zrobić? Zaaportować?- zażartowała.
- Nie.- odpowiedziałam jej chichotem.- Łap!- rzuciłam piłeczkę w jej stronę.
- Hau!- szczeknęła i złapała piłeczkę w dłonie. Zaraz potem obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- No więc, najpierw bardzo łatwe ćwiczenie.- spoważniałam podchodząc do niej.- Przetransmutuj to w coś, co Ci pierwsze przyjdzie na myśl.-zarządziłam.
-Aj-jaj kapitanie!- dziewczyna zasalutowała i podniosła różdżkę wykonując nieskomplikowany ruch dłonią. Nagle na miejscu piłeczki, która widniała w jej dłoni znalazła się kolorowa włóczka.
- Całkiem nieźle.- pochwaliłam ją. A ona tylko uśmiechnęła się do mnie. Zaraz potem wyciągnęłam z koszyczka dosyć duży srebrny kielich. Przeniosłam wzrok na Ślizgonkę i zauważyłam jej zaciekawione spojrzenie.- Zaklęcie zmniejszająco- zwiększające, bardzo przydatne.- wyjaśniłam.
- No widzę.- powiedziała cicho.
- W każdym razie- mówiąc to położyłam naczynie na stolik.- Przetransmutuj to w dowolne zwierze.
Dziewczyna machnęła różdżką, niestety, nic się nie stało. Kielich pozostał w nienaruszonym stanie.
- Coś chyba mi nie wyszło.- powiedziała poddenerwowanym głosem.
- Nie no wyjdzie Ci... tylko oczyść umysł, skup się jedynie na tym obiekcie... Jeszcze raz- klasnęłam w dłonie. Na co dziewczyna przytaknęła i po raz kolejny machnęła różdżką. Ale kielich zdołał wykształcić tylko wężowy ogon oplatający podparcie naczynia. Skrzyżowałam spojrzenie z Ślizgonką i uśmiechnęłam się słabo.
- Przed Tobą dużo pracy...- zaczęłam.- Ale jeżeli będziemy ćwiczyć na pewno Ci się uda. Przecież jesteś bardzo zdolna.- mrugnęłam do niej. Dziewczyna już chciała mi coś odpowiedzieć, ale przerwał nam męski głos dochodzący z korytarza.
- Rachel! Tutaj jesteś.- Od razu odwróciłam się w jego stronę.- Rachel, wszędzie Cię szuka...- chłopak w jednym momencie przerwał dostrzegając Stellę stojącą obok mnie.
- Witaj bracie.- odparła .
- Stella... co tu tutaj robisz?- zapytał David nie odrywając wzroku od siostry.
- Twoja przyjaciółka, pomaga mi z transmutacją. Powinieneś się cieszyć.- odparła kąśliwie.
Zdziwiła mnie jej reakcja.
Niezbyt wiedziałam o co jej chodzi, przenosiłam wzrok raz na Davida, raz na Stellę. Chłopak wydawał się nieźle wstrząśnięty tym widokiem, a dziewczyna piorunowała go wzrokiem. Nie wyglądali jak rodzeństwo, ten widok bardziej przypominał mi wrogów.
- David, twoja siostra poprosiła mnie o korepetycje z transmutacji, więc się zgodziłam.- odpowiedziałam łagodnie przerywając ciszę.
- Ach tak...- rzekł chłopak nie dowierzając.- Bardzo ciekawe, od kiedy moja młodsza siostrzyczka przejmuję się ocenami- stwierdził drwiąco.
- Od kiedy mój ukochany braciszek zrobił mi wykład na ich temat.- odpowiedziała przesłodzonym tonem godnym Umbridge i wygięła usta z wiwatujący uśmieszek. Na co David posłał jej spojrzenie pełne jadu nic nie odpowiadając. Sytuacja zrobiła się nieznośna, przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie, dlatego postanowiłam zmienić temat.
- David, dlaczego mnie szukałeś?- zapytałam z lekkim uśmiechem.
Chłopak oderwał wzrok od swojej siostry i skierował go w moją stronę.
- Chciałem z Tobą porozmawiać, ale może później.- zaproponował.
- No dobrze.- zgodziłam się.- Spotkajmy się dzisiaj na błoniach o 19. Zgoda?
- Tak, będzie świetnie.- odparł posyłając kpiący uśmieszek swojej siostrze. Po czym odszedł w stronę drzwi. Odprowadziłam go wzrokiem i spojrzałam w stronę Stelli, jej twarz ukazywała mieszankę wściekłości z strachem. Nie wiedziałam o co jej chodzi, może nawet nie chciałam, ale ciekawość wzięła górę.
- Wszystko dobrze Stella?- zapytałam troskliwie.
- Tak, w jak najlepszym.- odparła pustym głosem, bacznie obserwując drzwi za którymi przed minutą zniknął jej brat.

piątek, 23 października 2015

Rozdział 15 "Jak Hagrid mógł tak zgłupieć..."


- Cho, rusz się trochę... za chwilę mamy lekcje.- zawołałam do przyjaciółki, która już od godziny siedziała w łazience.
- No już lecę, daj mi jeszcze pięć minut.- usłyszałam cichy głos za drzwiami toalety.
- Nie.- odparłam zniecierpliwiona.- Pójdę już do klasy, zaczekam tam na Ciebie.
- Dobrze.
Po tych słowach ruszyłam szybkim krokiem w strony klasy z zaklęć i uroków. Na korytarzach nie było nikogo. Zapewne już wszyscy byli na lekcjach. Spojrzałam na zegarek i ruszyłam z miejsca. Zostały mi dwie minuty aby przekroczyć trzy piętra. Biegłam przed siebie potrącając niedobitki uczniów, którzy też śpieszyli się na zajęcia. Gdy stanęłam w drzwiach, mój wzrok od razu powędrował w stronę biurka Flitwick'a. Na szczęście owego nauczyciela nie było jeszcze w klasie. Odetchnęłam z ulgą i udałam się w stronę mojej ławki, którą dzieliłam razem z Cho. Minęłam po drodze Harry'ego i Hermionę, pomachałam im na powitanie i usiadłam na swoim miejscu. Zaraz po mnie do klasy wszedł mały nauczyciel.
- Dzień dobry uczniowie. Dzisiaj zajmiemy się zakl...- Flitwick przerwał i zwrócił się w stronę drzwi. Ja również od razu odwróciłam wzrok do tyłu i dostrzegłam w nich Cho. Dziewczyna była zmęczona najwyraźniej musiała biec na lekcje.
- Przepraszam za spóźnienie, coś mnie zatrzymało- powiedziała skruszona Chinka.
- Usiądź panno Chang.- rozkazał nauczyciel.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie, podeszła niepewnie do do biurka. Odprowadzałam ją wzrokiem i zauważyłam, że posyła lekki uśmieszek do Harry'ego, na co ten tylko skrzywił się i odwrócił wzrok. Wybraniec musiał nadal mieć żal do Krukonki o jej przyjaźń z Mariettą i ciągle traktował ją chłodno, pomimo tego, że minęło już naprawdę sporo czasu od odkrycia GD przez Umbridge.
- Cho, co się dzieje?- szepnęłam do przyjaciółki.
- Nie... nic takiego, po prostu...- zawahała się.
- No wyduś to z siebie.
- Panno Chang, panno Trust proszę nie rozmawiać.- zwrócił się do nas profesor Flitwick.
- Przepraszamy.- oparłyśmy zgodnie.
- Dzisiaj będziemy się uczyć zaklęcia Filippendo.- Powiadomił nas nauczyciel.- Jest to jedna z modyfikacji zaklęcia Wingardium Leviosa, które uczyliście się rzucać w pierwszej klasie... Słucham panno Granger.- przerwał widząc podniesioną rękę Hermiony.
- Czy to nie jest przypadkiem poziom OWUtemów?-zapytała zaciekawiona Gryfonka.
- Oczywiście, ale uznałem że warto abyście je poznali. Czasami na SUMach zdarzają się przypadki, gdzie na Wybitnego trzeba pochwalić się znajomością zaklęć ponadprogramowych, co jakiś czas będziemy się uczyć najprostszych z nich.- powiadomił nas profesor. Na co ja uśmiechnęłam się mimowolnie do siebie, bardzo się cieszyłam z tego powodu, że chociaż tutaj będziemy mogli się czegoś nauczyć, a po za tym znałam je bardzo dobrze dzięki księdze.
- No dobrze kto mi powie do czego ono służy?- zapytał się goblin rozglądając się po sali. Chciałam podnieść rękę, ale Hermiona była szybsza.- Panna Granger?- zwrócił się do dziewczyny z szerokim uśmiechem.
- Zaklęcie to jest podobne do Depulso. Działa tak samo, tylko to zaklęcie rani przeciwnika. Służy także do przesuwania. Można nim przesuwać bagaże lub głazy, a nawet wciskać przyciski.- wydukała kasztanowłosa.
- Doskonale, ale czy wiecie, że umocniona forma zaklęcia...
- ... zaklęcia Flippendo Tria tworzy miniaturowe tornado.- Przerwałam profesorowi, kończąc jego zdanie.
- Dokładnie... po pięć punktów dla Gryffindoru i Ravenclaw'u.- powiedział Flitwick z dumą w głosie.
Posłałam jednoznaczne spojrzenie Hermionie, a ona tylko uśmiechnęła się do mnie promiennie.
Czasami na lekcjach zachowywałyśmy się jak bliźniaki, czyli kończyłyśmy po sobie zdanie. W pierwszej klasie nawet pytano się nas czy nie jesteśmy spokrewnione. Na co zawsze wybuchałyśmy śmiechem.
- No dobrze. Teraz poćwiczymy zaklęcie na jakimś cięższym przedmiocie, np. głazie.- powiedział profesor i wykonał nieskomplikowany ruch różdżką. Po chwili przed naszymi oczyma w kącie pojawił się pięćdziesięcio kilowy czarny głaz. -Zaprezentuję wam teraz ruch różdżką, jaki musicie wykonać aby rzucić zaklęcie. Jak nauczyciel powiedział tak zrobił, wypowiedział formułkę zaklęcia, a w mgnieniu oka kamień który bezbronnie leżał na podłodze podniósł się i powędrował nad nasze głowy. W całej klasie rozległy się zachwycone jęki uczniów. Każdy obserwował kamień który, pomimo swoje wagi zręcznie przenosił się z kąta w kąt, powodując większy chaos. Gdy powyższy przedmiot znalazł się nad moją głową, schyliłam się przerażona. Ufałam nauczycielom, ale moje instynkty postąpiły wbrew własnym przekonaniom, z resztą nie pierwszy raz.
- Nie bój się panno Trust.- nauczyciel zwrócił się w moją stronę.- Jeśli będziecie całkowicie skupieni, będziecie mieli pełną władzę nad tym kamieniem.- po tych słowach głaz, który do tej pory latał po całej klasie wrócił na swoje poprzednie miejsce.- Najtrudniejsza w tym zaklęciu jest kontrola nad oddechem i własnymi myślami, a im obiekt cięższy tym trudniej jest go utrzymać. Więc, kto chce spróbować?
Na to pytanie moja ręka i kilka innych wystrzeliło do góry. Najwyraźniej sam profesor ucieszył się, że jest tyle chętnych osób do wypróbowania zaklęcia z wyższego poziomu.
- No dobrze, więc po kolei.- zarządził Flitwick.- Tylko uważajcie, bardzo łatwo jest stracić kontrolę nad zaczarowanym przedmiotem. Wystarczy chwila nieuwagi.
Do kamienia po kolei podchodziło Neville i Lavender, za nimi Parvati i Padma Patil, razem z Cho i jej jak zwykle rozchichotana koleżanka Marietta, dalej Dean Thomas z przyjacielem, którego nie znałam, później Finnigan, a na samym końcu stałam ja, razem z Ronem, Harrym i Hermioną.
Jak się okazało, to zaklęcie było trudniejsze niż nam się wydawało, ponieważ większości nie udawało się poprawnie go rzucić, a przypadku Lavender i Seamus'a kamień nawet nie drgnął. Paru osobom udało się go lekko podnieść, ale po chwili przedmiot z wielkim hukiem upadał na podłogę. Jedynie Harry'emu i Hermionie udało się go podnieść i utrzymać przez dłuższy czas nad głowami innych uczniów. A gdy wreszcie przyszła na mnie kolej, spanikowałam pomimo tego, że potrafiłam już rzucać to zaklęcie, dzięki Księdze Czarów. Gdy podeszłam naprzeciwko kamienia, wyrównałam oddech, westchnęłam głęboko i wycelowałam różdżką w przedmiot.- Fillipendo.- wypowiedziałam niepewnie regułkę zaklęcia. Nagle poczułam jak wypełnia mnie ogromna moc, wszystkie wątpliwości zniknęły a ja przepełniona wiarą we własne możliwości, skoncentrowałam się na moim celu. Kątem oka dostrzegłam jak głaz podnosi się niemal pod sufit. Za plecami usłyszałam zachwycone głosy uczniów, którzy szeptali coś między sobą. Chcąc pokazać iż potrafię więcej poruszałam różdżką a zaczarowany przedmiot znajdywał się w każdym miejscu które uważałam za odpowiednie.
- Doskonale panno Trust, doskonale...- usłyszałam zadowolony głos nauczyciela za sobą.- Możecie się od niej uczyć.
Słowa wypowiedziane przez Flitwick'a były jak miód na moje serce. Uśmiechnęłam się do siebie, po raz pierwszy udało mi się zrobić to, czego nie potrafili inni. Byłam w siódmym niebie, sprawiałam że kamień podążał tam gdzie chciałam, obracając go przy okazji wokół jego osi. Jednak moja sielanka nie trwała zbyt długo, nagle stało się coś dziwnego. Zaczarowany obiekt zaczął wariować, musiałam najwyraźniej stracić nad nim kontrolę, ponieważ głaz z dużą szybkością wyruszył w stronę Wybrańca i gdyby chłopak nie zrobił uniku w odpowiednim momencie, kamień mógł go trafić. Oszołomiona nagłą utratą kontroli nad zaklęciem, rozejrzałam się po sali i napotkałam przerażone spojrzenia uczniów, a dostrzegając Harry'ego, który w tym momencie podnosił się z podłogi podbiegłam do niego.
- Harry! Przepraszam... nic Ci się nie stało?- chwyciłam zielonookiego i pomagałam mu wstać.
- Nie wszystko jest dobrze.- odparł spokojnie Gryfon, stając na nogi.
- Na pewno? Wszystko w porządku?- dopytywałam się niespokojnie, dając upust mojemu poczuciu winy.
- Rachel, spokojnie nic mi nie jest...- uspokajał mnie, lekko się uśmiechając. Przytuliłam chłopaka, kompletnie nie przejmując się tym, że wokół nas jest pełno uczniów.
- Panie Potter, może dla pewności uda się pan do skrzydła szpitalnego.- zaproponował spokojnie Flitwick, do którego właśnie dotarło to co się stało.
- Nie nie trzeba, dziękuję.- odparł Harry.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka, który zwiastował koniec lekcji.

Kolejne zajęcia minęły dosyć szybko, a co najważniejsze spokojnie. Nie działo się na nich absolutnie nic niezwykłego i niepokojącego, jak ta akcja z głazem na pierwszej lekcji. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, jak mogłam aż tak stracić kontrolę nad zaklęciem. Przecież Harry'emu mogło coś się stać. W końcu 50 kilo czystego kamienia nie spada na ludzi na co dzień. Ruszyłam w stronę wielkiej sali na obiad, kierując się wspaniałym zapachem świeżo ugotowanych potraw. Weszłam do sali i napotkałam tam elegancko nakryte stoły z dużą ilością smakowicie wyglądających potraw. Na sam widok, mój brzuch wydał taki dźwięk jakbym nie jadła co najmniej od tygodnia. Usiadłam na wolnym miejscu, ponieważ nigdzie nie dostrzegłam ani mojego chłopaka, ani pozostałych przyjaciół. Nałożyłam sobie na talerz ziemniaków oraz surówki i już chciałam dobrać się do mięsa kiedy usłyszałam za sobą damski głos.
- Cześć, ty jesteś Rachel tak?
Odwróciłam się i dostrzegłam kompletnie nie znaną mi dziewczynę, która usiadła obok mnie. Była ona młodsza o jakiś rok, miała czarne krótko ścięte włosy z blond grzywką.
- Cześć, tak... a ty to kto?- zapytałam niepewnie.
- Ach, przepraszam... gdzie moje maniery. Nazywam się Stella... Stella Stone.- odpowiedziała mi łagodnym głosem dziewczyna i podała dłoń.
- Aaaa, to ty jesteś młodszą siostrą Davida, tak? Miło mi Cię poznać.- odparłam z uśmiechem i uścisnęłam jej dłoń.- Twój brat dużo mi o Tobie opowiadał.
- Naprawdę? To miło z jego strony.
- Podobno mówią o Tobie "mistrzyni eliksirów".- powiedziałam z uśmiechem ciesząc się, że w końcu poznałam tą "słynną Stellę".
- Och...- westchnęła Ślizgonka.- Przesadzają, wcale aż taka dobra nie jestem.- odpowiedziała skromnie i również zaczęła nakładać sobie jedzenie na talerz.
- Nie żartuj sobie, podobno na trzecim roku ugotowałaś Wywar Żywej Śmierci, przecież to eliksir z którym niejeden dorosły ma problemy.- zwróciłam się do niej i zaczęłam konsumować swój posiłek.
- No dobrze, może coś w tym jednak jest.- roześmiała się, a ja zaraz za nią.
- David jest z Ciebie taki dumny, z resztą nie tylko on. Podziwiam Cię za to, że jesteś pupilką Snape'a. To chyba się nikomu się jeszcze nie udało.- odpowiedziałam z szelmowskim uśmiechem.
Ślizgonka przyglądała mi się niepewnie, tak jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiając. Ale po chwili dziewczyna niespodziewanie zmieniła temat.
- Posłuchaj, mam do Ciebie prośbę... - przerwała.
- Jaką?- zapytałam zaciekawiona.
- No bo właśnie słyszałam, że jesteś bardzo zdolną czarownicą. Dlatego chciałabym, abyś mi pomogła z transmutacją... bo niestety akurat nie potrafię sobie z nią poradzić.- przyznała dziewczyna niepewnie.
- Ymmm, ja? No nie wiem... jestem odrobinę zajęta.- odparłam smutno.
Chciałabym jej pomóc, ale nie byłam przekonana co do tego, czy znajdę czas w końcu mam tyle zajęć...
- Przepraszam... niepotrzebnie zawracam Ci głowę, w końcu masz egzaminy w tym roku i do tego quidditch. Zapomnijmy o tym.- Stella wydawała się zawstydzona, ponieważ od razu wlepiła wzrok w swoje dłonie.
- Nie zawracasz, po prostu...- przerwałam.- Niech będzie, pomogę Ci.- odparłam z słabym uśmieszkiem. Nie potrafiłam jej odmówić, była taka miła. Jest młodszą siostrą Davida, a jemu zawdzięczam... naprawdę sporo. Poza tym, sam fakt iż Ślizgonka mnie o coś prosi było dużym wyróżnieniem. No trudno, jakoś sobie poradzę, niektórzy mają więcej spraw na głowie i dają sobie radę. Przecież korepetycje to kwestia godzinki lub dwóch tygodniowo.
- Zrobiłabyś to dla mnie? Dziękuję.- odparła czarnowłosa wyraźnie zadowolona z mojej decyzji.
- Nie ma za co.- odparłam wdzięcznie.- Twój brat wiele dla mnie zrobił i mam okazję mu się za to odwdzięczyć. Po tych słowach Ślizgonka przytuliła mnie i zostawiając sporą część swojego posiłku na talerzu ruszyła w stronę drzwi.
Uśmiechnęłam się do siebie i w spokoju mogłam zająć się konsumpcją.

Gdy dokończyłam swój posiłek z pełnym brzuchem udałam się w stronę dormitorium, zaplanowałam sobie iż zabiorę książki z dormitorium i pouczę się na błoniach. W końcu na dworze zrobiła się całkiem przyjemna pogoda, stanowiła ona świetne tło do tego, aby przyswoić sobie potrzebną wiedzę. Przez całą drogę zastanawiałam się nad tak "nagłą" propozycją młodszej siostry David'a. W końcu doszłam do wniosku, że ona po prostu nie miała kogo o to poprosić. Oczywiście... mogła zapytać Hermionę, ale raczej wątpię aby kasztanowłosa jej pomogła. Przyśpieszyłam kroku.
Weszłam do pokoju wspólnego i niestety musiałam stwierdzić, że nie było tutaj żywej duszy. Zdezorientowana ruszyłam w stronę swojego dormitorium w nadziei, że przynajmniej tam kogoś znajdę, ale myliłam się. W pokoju stały jedynie trzy łóżka, na wierzchu których leżała świeżo uprana, śnieżnobiała pościel, kilka komód i szaf. Dla pewności zajrzałam jeszcze do łazienki, ale i ona stała pusta. Westchnęłam, podeszłam do swojej komody i podniosłam z niej stos książek. Ruszyłam w stronę drzwi i w pewnym momencie poczułam jak tracę równowagę i koncertowo upadam na podłogę potykając się o kapeć... Przeklęłam pod nosem, podniosłam się na łokciach i usiadłam. Złapałam za moje bolące kolano, na które upadłam całym ciężarem ciała i zaczęłam je masować. Potem pozbierałam książki i stwierdziłam, że nadal przysłaniają mi one widok. Wtedy wpadł mi do głowy ryzykowny plan, położyłam stos ksiąg na podłogę, wyciągnęłam różdżkę i użyłam zaklęcia, którego uczyliśmy się na dzisiejszej lekcji z Flitwickiem. Książki zaczęły lewitować i powędrowały wraz ze mną na błonie. Na całe szczęście, nie straciłam nad nimi kontroli i nie zaczęły one atakować przypadkowych uczniów po drodze. Gdy dotarłam na miejsce, rozsiadłam się pod moim ulubionym drzewem i zabrałam się za naukę.
Nie byłam przekonana ile czasu tam spędziłam, ale poczułam zimny dreszcz na całym ciele. Wzdrygnęłam się niebezpiecznie, zamknęłam książkę i już chciałam wrócić do szkoły, aby ogrzać się cieplutką herbatką. Zaczęłam podnosić książki z ziemi w pełnym skupieniu.
- Rachel...- rozległ się ochrypły głos tuż przy moim uchu.- Witaj.
Odwróciłam się jak na komendę i zauważyłam Hagrida, Jednak jego widok mnie przeraził, z nosa kapała mu krew, pod oczami miał czarne sińce. Przyjrzałam mu się z bliska, odkąd olbrzym wrócił do szkoły był bardzo potłuczony.
- Cześć Hagrid...- zaczęłam niepewnie.- Co ty tutaj robisz?
- Cholibka, szukam was... Ciebie i resztę. Musicie mi w czymś pomóc.
- Chętnie, ale w czym?- zapytałam podnosząc książki.
- Nie czas na pytania. Reszta pewnie jest na meczu.
- Jakim meczu?- zapytałam głupio.
- No quidditcha... Puchoni przeciw Gryfonom.- wyjaśnił mi gajowy.
Od razu mnie oświeciło. No przecież oni dzisiaj grają o finał... To dlatego nikogo nie było w szkole. Jak mogłam o tym zapomnieć... przecież wygrana drużyna zagra z nami o puchar.
- Ach no tak...- powiedziałam beznamiętnie, karcąc się w myślach za Alzheimer'a.
- No chodź szybko, kiedy wszyscy gapią się jeszcze na mecz.- pośpieszał mnie olbrzym.
- No lecę...


Komentatorem meczu jak zwykle był Lee Jordan, który bardzo przeżywał ostatnią porażkę Gryfonów na treningu ze względu na zawieszenie bliźniaków i Harry'ego. Czarnoskóry z mniejszym zapałem niż zwykle komentował mecz.
- Malcolm Preece natychmiast przejmuje kafla. Kapitan Puchonów ma kafla. ogrywa Johnson, mija Bell, mija Spinnet... pędzi prosto na bramkę Gryfonów... będzie strzelał i...i...- tu Lee zaklął głośno.- i zdobył gola.
Gryfoni wydali zbiorowy jęk. Przyjrzałam się tablicy wyników i dostrzegłam na nim widniejący na chwilę obecną wynik 50-20 dla Hufflepuffu. Westchnęłam, byłam przekonana, że walka o puchar odbędzie się pomiędzy Reprezentacją Ravenclaw'u a Gryffindoru. Jednak teraz moje przekonanie runęło szybciej niż strata kolejnego punktu przez drużynę domu lwa. Zwróciłam wzrok na Ginny.- jedyną nadzieję Gryfonów na wygrany mecz, ale nawet ona nie miała nawet najmniejszego pojęcia gdzie znajduje się znicz.
 Jak było do przewidzenia z sektora Ślizgonów rozbrzmiała pieśń, która męczyła Rona odkąd chłopak zaczął nieudolnie bronić goli.
Weasley wciąż puszcza gole
Oczy ma pełne łez...

Zrobiło mi się żal rudzielca, przecież wiedziałam że on potrafi grać, tylko jest bardzo zestresowany... nawet bardziej niż zwykle. I to mu nie pozwala pokazać na co tak naprawdę go stać.



- Trzymaj się Ron!- krzyknęłam dostrzegając go przy obręczy ale pewnie mnie nie usłyszał.
Przeciskałam się przez tłum pierwszo- i drugoroczniaków siedzących w rzędzie z Harrym i Hermioną. Nie było to proste, ponieważ jak przystało na mecz półfinałowy, każdy chciał uważnie obserwować to co się działo na boisku, śledzić każdy ruch graczy i w sprzyjających okolicznościach pochwalić, albo opieprzyć poszczególnych zawodników. Jednak najbardziej było mi żal Hagrida, olbrzym do najchudszych nie należał, a przeciskanie się przez uczniów zwykle kończyło się uszkodzeniem niektórych dolnych kończyn u poszczególnych osób poprzez zdeptanie.
- Harry, Hermiono...- usłyszałam głos Hagrida, gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce. Gryfoni jak na komendę odwrócili się w naszą stronę.- Posłuchajcie...- szepnął do nich.- Moglibyście pójść ze mną? Teraz?
- Eee, czy nie można z tym poczekać, Hagridzie.- odpowiedział mu Harry.- Aż skończy się mecz?
- Nie. Nie, Harry trzeba zaraz... kiedy wszyscy gapią się na mecz... Proszę...
- Dobra.- zgodził się Harry.- Już idziemy.
 Na te słowa ja w towarzystwie Wybrańca i Hermiony przepchaliśmy się przez ich rząd, nie zważając na niezadowolone sarkania innych uczniów, którzy musieli wstać, żeby nas przepuścić. Zwróciłam swój wzrok w stronę rzędu Hagrida, tamci nie uskarżali się głośno, ponieważ próbowali się gwałtownie skurczyć.
- Bardzo wam jestem wdzięczny, naprawdę- rzekł Hagrid, gdy całą trójką dotarliśmy do niego.- Tylko, żeby nas Umbridge nie przyuważyła,
- Nic nie zobaczy- odezwałam się.- siedzi na meczu z całą brygadą Inkwizycyjną i czeka na zamieszanie.- rzekłam, przypominając sobie obraz przeraźliwie różowego płaszczu, wyróżniającego się spośród innych ciemniejszych odzień nauczycieli.
- Dobrze...- odarł brodaty mężczyzna z nutką ulgi w głosie.
- O co chodzi, Hagridzie?- zapytała Hermiona, patrząc na niego z uwagą gdy zbliżaliśmy się do lasu.
Nagle usłyszeliśmy potężny ryk, dochodzący ze stadionu. Zatrzymaliśmy się w jednym momencie i zwróciliśmy swój wzrok w stronę widowni.
- Hej, czy ktoś strzelił gola.- zapytał olbrzym.
- Na pewno Puchoni.- westchnął Harry.
- Dobrze... dobrze.- mruknął niezbyt przytomnym głosem Hagrid.
Musieliśmy biec, aby dotrzymać mu kroku. Gdy byliśmy w pobliżu jego chatki, automatycznie skręciliśmy do drzwi, ale gajowy nie zatrzymał się tylko szedł dalej przez siebie. Odwrócił się w pewnym momencie i dostrzegając nasze niepewne miny przywołał nas do siebie ręką.
- Idziemy tam!- krzyknął.
- Do lasu?- zaniepokoiłam się.
- Tak, do lasu. Chodźcie szybko, bo ktoś nas przyuważy!
Popatrzyliśmy się po sobie i daliśmy nurka w cień drzew za Hagridem, który oddawał się szybkim krokiem.
- Hagridzie, zaczekaj.- krzyknął Harry potykając się o korzeń.
- Nie mamy na to czasu... uważajcie na centaury. Bo ostatnio jakoś krzywo się one patrzą na ludzi. Zupełnie nie wiem dlaczego.
- To dlatego nas tutaj prowadzisz?- zapytałam niepewnie.- Z powodu centaurów?
- Ależ skąd!- odrzekł Hagrid kręcąc głową.- sami zaraz zobaczycie o co mi chodzi.
I umilkł, a po chwili trochę nas wyprzedził, wydłużając krok tak, że mieliśmy duże trudności, by nie stracić go z oczu. Ścieżka była coraz bardziej zarośnięta, a drzewa rosły tak gęsto, że z każdym nowym krokiem robiło się ciemniej.
- Hagridzie!- zawołałam, próbując przedostać się przez splątane jeżyny, które olbrzym po prostu przekraczał, a których kolce w zetknięciu się w moją skórą, tworzyły na niej zadrapania i małe ranki.- Dokąd idziemy?
- Jeszcze troszkę- rzucił Hagrid przez ramię.- Musimy teraz trzymać się razem.
Na te słowa, podeszłam bliżej do dwójki Gryfonów. Posłałam im pytające spojrzenie, jednak zauważyłam tylko ich zaniepokojone miny. Wgłębiliśmy się w puszczę tak głęboko, że panowała tu złowroga cisza. Każdy odgłos brzmiał groźnie. Trzask złamanej gałęzi wydawał się hukiem. A ja słysząc najlżejszy szelest wbijałam oczy w mrok. Na całe szczęście nie było tutaj żadnych groźnych stworzeń, które po prostu mogłyby jednym ruchem szczęki rozszarpać nasze kruche ciała na kawałeczki... Jednak ich nieobecność wydawała się być podejrzana.
- Hagridzie, możemy pozapalać różdżki?- zapytała cicho Hermiona.
- No dobra... Fakt, że...- zatrzymał się nagle tak, że Gryfonka wpadła na niego i odbiła się od tyłu. Na szczęście Harry był w pogotowiu i złapał ją nad ziemią.
- Wspaniale!- ucieszyłam się.
Gdy Harry postawił Hermionę na nogi wszyscy troje mruknęliśmy zgodnie "Lumos!" podnosząc różdżki, a na ich końcu zapłonęły małe płomyki, które w tym momencie były dla nas jak zbawienie.
- Może będzie lepij, jakbyśmy się tutaj na chwilę zatrzymali, żebym was trochę oświecił.- powiedział Hagrid.- Więc tak... lada dzień... ona mnie chyba wyleje. Od samego początku planuje jak by mnie tu wylać na zbity pysk, a teraz ma ku temu świetny powód...- przerwał
- Kontynuuj.- zachęcałam go.
- Jednak nie mogę odejść... - tu olbrzym wyciągnął z kieszeni szarą chusteczkę i wysmarkał w nią nos.- póki... nie... powiem nikomu o nim...
- O kim?- zapytał troskliwie Harry i poklepał go po ramieniu.
- Zaraz zobaczycie...- głos mu się złamał.- Będziecie... musieli mu... pomóc i... i oczywiście Ron jeśli będzie chciał...- Hagrid przetarł oczy chusteczką.
- Oczywiście, że pomożemy!- powiedziała natychmiast Hermiona.- Co mamy zrobić?
- Wiedziałem, że się zgodzicie.- mruknął w chusteczkę.- Nie zapomnę wam tego. Jeszcze chwila... chodźcie.
Szliśmy w milczeniu przez piętnaście minut. Już chciałam otworzyć usta, zapytać się jak daleko jeszcze, ale Hagrid zatrzymał się w pewnym momencie i wskazał owłosioną ręką duży pagórek prawie tak wysoki jak sam gajowy. Musiała to być kryjówka jakiegoś dużego zwierzęcia. Na tą myśl przeszedł mnie zimny dreszcz po plecach. Podeszłam bliżej na palcach a zauważyłam, że naokoło pagórka walały się powyrywane drzewa i pnie, które tworzyły coś na kształt zagrody. Wytrzeszczyłam wzrok i zauważyłam, że to nie był żaden pagórek, to był grzbiet. Od razu nerwowo zrobiłam kilka kroków w tył i spojrzałam przerażona na Hagrida.
- Czy to nie jest przypadkowo... olbrzym?- powiedziałam cicho.- Ale mówiłeś, że żaden z nich nie chciał tu przyjść.- zwątpiłam, a różdżka trzęsła mi się w ręce.
- Musiałem go tutaj ściągnąć... Rachel musiałem... inne olbrzymy znęcały się nad nim bo jest taki mały...- odparł zrozpaczony.
- Mały?- powtórzyłam nie dowierzając- MAŁY?!
-  Rachel, zrozum... musiałem to zrobić...- powiedział przez płacz.- To jest mój brat...
- Twój brat!?- krzyknęliśmy zgodnie całą trójką.
- Przybrany... rzecz jasna...- przyznał Hagrid.- Wyszło na to, że moja mamusia po rozstaniu z ojcem związała się z innym olbrzymem i urodziła... no tego... Graupa.
- Graupa?- zapytałam spokojniej, patrząc na Harry'ego i Hermionę którzy stali naprzeciw tej istoty z otwartymi ustami.
- U olbrzymów liczą się duże dzieciaki... tu się okazało..., że on jest mały... ma tylko szesnaście stóp.- kontynuował gajowy.
- O tak, jest Maleńki!.- powiedziałam niemal z histeryczną ironią.- Więc czego od nas oczekujesz?
- Żebyście się nim zaopiekowali.- wychrypiał Hagrid.- Jak mnie już nie będzie.
Wtedy zrozumiałam, że ślepe zgadzanie się na pomoc Hagridowi, było najgłupszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłam. Spojrzałam rozpaczliwie na Hermionę i Harry'ego.
- A na czym dokładnie ma to polegać?- zapytała Gryfonka.
- Nie musicie go karmić.- zapewnił nas gorliwie olbrzym.- Sam sobie zdobywa żarcie. Tylko chciałbym mieć pewność, że ktoś tu co jakiś czas przyjdzie, dotrzyma mu towarzystwa i nauczy go czegoś.
- Mamy go UCZYĆ?- zapytałam pustym głosem.
- Wystarczy jakbyście do niego coś mówili, żeby zrozumiał, że ludzie nie są tacy źli...- powiedział Hagrid z nadzieją w głosie.
Zrezygnowana usiadłam na korzeniu i zasłoniłam twarz dłońmi, zerkając na olbrzyma przez palce.
- To co zrobicie to, tak?- zapytał Hagrid, udając że nie widział mojej reakcji na jego prośby.
- No więc...- zaczął Harry, pamiętając o swoim przyrzeczeniu- spróbujemy Hagridzie...
- Wiedziałem, że mogę na was liczyć.- rzekł gajowy ucieszonym głosem.- Czekajcie obudzę go, musicie się poznać...
- Co?! Nie!- krzyknęła cicho Hermiona.
Ale Hagrid już przelazł przez pień leżący niedaleko swojego brata, chwycił w dłonie długą gałąź, uśmiechnął się i dźgnął Graupa w plecy końcem gałęzi. Olbrzym ryknął, a przez naszymi twarzami istota podniosła się z ziemi. Całą trójką uciekliśmy do tyłu jak najdalej, nie tracąc go z oczu. Patrzyłam na jest przerażająco wielką twarz porośniętą gęstymi, poskręcanymi jak runo baranka włosami koloru paproci. Miał on krzywe usta, brak szyi, wielkie żółte zęby i mętne oczy barwy szlamu.
W pewnym momencie olbrzym chwycił za sosnę, rosnącą nieopodal. Wyrwał ją z korzeniem, z nadzieją, że gdzieś tam między liśćmi znajdzie jakieś pożywienie.
- Mam dla Ciebie towarzystwo!- krzyknął Hagrid.- Popatrz tutaj ty wielki pajacu!
- Nie rób tego.- powiedziałam cicho, błagalnym tonem. Jednak Hagrid nie dawał za wygraną, za wszelką cenę chciał zwrócić na siebie uwagę olbrzyma.
- Graupku popatrz na mnie!- krzyknął głośniej.
 W jednym momencie olbrzym wypuścił w rąk sosnę, która upadła na ziemię i zwrócił wzrok w naszą stronę.
- Popatrz... to jest Harry Potter, będzie się z Tobą bawił...- odparł Hagrid podchodząc do Wybrańca. A za nim jest Rachel i Herm...- przerwał.- Przepraszam Hermiono mogę Cię przedstawić jako Herma? Masz za długie imię...- zwrócił się do Gryfonki.
- Ależ proszę...- jęknęła dziewczyna.
- No właśnie Graupku... Harry, Rachel i Herma... będą z Tobą spędzać czas. Fajnie nie? Będziesz miał trójkę nowych przyjaciół... GRAUPKU NIE!
Ramię Graupa wystrzeliło ku Hermionie. Razem z Harrym złapaliśmy Gryfonkę i odciągnęliśmy za drzewo, tak że palce olbrzyma musnęły pień, ale zacisnęły się w powietrzu.
- BRZYDKI GRAUPEK!- wrzeszczał Hagrid. A Hermiona w tym samym czasie przywarła do pnia drżąc i łkając. Przytuliłam się do niej aby móc ją uspokoić.- BRZYDKI, NIE WOLNO ŁAPAĆ LUDZI...!
Harry wyjrzał za pień i powiadomił nas, że olbrzym przestał się nami interesować, ponieważ wyprostował się i znowu wyrwał kolejne drzewo w poszukiwaniu pożywienia.
- Po krzyku... poznał was i następnym razem skojarzy wasz wygląd.- rzekł Hagrid.- To już i tak za dużo jak na jeden dzień. Będzie lepiej jeśli już pójdziemy...
Pokiwaliśmy głowami i weszliśmy głębiej w las. Przez całą drogę nikt się nie odzywał. Spojrzałam na zdenerwowanego Hagrida, który szedł przodem. Potem na bladą i napiętą twarz Hermiony, a Harry... on prostu nie odzywał się bo nie wiedział co powiedzieć, z resztą tak samo jak ja. Kto mógł się spodziewać tego, że strażnik kluczy trzyma w zakazanym lesie olbrzyma... a ja? Harry, Hermiona i Ron obiecaliśmy, że będziemy kontynuowali bezsensowne próby ucywilizowania olbrzyma... jak Hagrid mógł tak zgłupieć...

Gdy dotarliśmy na miejsce, usłyszeliśmy słowa doskonale znanej nam piosenki.

Weasley jest naszym królem,
bramkarzem jest na fest!
Więc zaśpiewajmy chórem
On naszym królem jest.

- Mogliby przestać śpiewać tą żałosną piosenkę...- jęknęłam.- Nie mają już tego dość?
Miałam powyżej uszu tej piosenki... najgorsze jest to, że Ślizgoni ją wymyślili, a teraz śpiewają to "dzieło" od tak na innych meczach, nawet tych w których Reprezentacja domu węża nie gra po to, aby poniżyć Rona i pozbawić go wiary w siebie. 
- Ej, czy nie wydaje wam się, że ta piosenka brzmiała nieco inaczej?- zapytał Harry z nadzieją w głosie. Złapał mnie i Hermionę za ramię i pociągnął nas w stronę stadionu. Pieśń rozbrzmiewała coraz głośniej.

Weasley nie puszcza goli!
Bramkarzem jest na fest!
Więc śpiewają Gryfoni
On naszym królem jest!

- Harry...- powiedziała powoli Hermiona. 
Zwróciłam wzrok z stronę żółto-czarnego tłumu, który wolnym krokiem zbliżał się w naszą stronę. Jednak musiałam stwierdzić, że piosenka nie wydobywa się stamtąd tylko z czerwono-złotej masy, niosącą na ramionach samotną postać...

Weasley jest naszym królem,
nie będzie więcej łez!
Trzech pętli broni murem, 
On naszym królem jest!

- Nie!- szepnęłam
- TAK!- powiedział głośno Harry.
- HARRY, HERMIONO, RACHEL!- krzyknął Ron.- UDAŁO NAM SIĘ, GRYFONI SĄ W FINALE!...

sobota, 17 października 2015

Rozdział 14 "... Ja wcale nie zniknęłam, tylko ty nie potrafiłeś mnie dostrzec..."



Promienie słabego, marcowego słońca uderzały o okno i trafiały wprost, na pogrążoną jeszcze w śnie twarz George'a. Wiercił się niemiłosiernie na wszystkie strony próbując uciec od tych niszczycieli słodkich snów sobotniego poranka. Jednak po ciężkim boju stoczonym w łóżku, uległ wreszcie promieniom słońca, które nie dawały za wygraną. Lekko podirytowany bliźniak podniósł się na łokciach i przetarł oczy, a jego oczom ukazało się puste łóżko brata. Zaciekawiony George przyglądał się bacznie pustej przestrzeni na której miał spać Fred. Łóżko wyglądało jak nieużywane, było dokładnie w takim samym stanie jak zastał je gdy kładł się spać. Zdegustowany rudzielec przeniósł wzrok na trzecie łóżko i dostrzegł spod kołdry wystające na wszystkie strony czarne, kręcone włosy. George tym sposobem miał dowód na to, że Lee Jordan został w dormitorium. Podszedł na palcach do legowiska czarnoskórego.
- Lee...- powiedział Weasley półgłosem nachylając się nad swoim współlokatorem.- Lee wstawaj.
- Mamusiu jest sobota, daj mi jeszcze pięć minut.- powiedział przez sen chłopak i przewrócił się na drugą stronę. George wtedy wpadł na szatański plan, chwycił za brzeg kołdry i jednym zwinnym ruchem ściągnął ją z ciała przyjaciela. Na co ten gwałtownie wstał z łóżka, odgarnął swoje czarne kudły z zaspanej twarzy i zaczął świdrować bliźniaka wzrokiem.
- Weasley, cholera jasna. Co ty sobie wyobrażasz?!- krzyknął Jordan
- Wszystko po kolei.- powiedział bliźniak.- Ale Ciebie w bokserkach w rakietki jeszcze nie.- dodał rozbawiony, gdy jego wzrok spotkał się z pantalonami czarnoskórego. Zawstydzony Jordan szybko sięgnął po śnieżnobiałe okrycie pod postacią kołdry, znajdujące się obok łóżka i owinął je wokół pasa.
- Czego chcesz?- zapytał nieco zmieszany Lee.
- Widziałeś może Freda?- George nagle spoważniał
- Nie, od wczorajszego obiadu z nim nie gadałem, sprawdź czy nie zabalował dość poważnie wczoraj i czy nie zasnął przypadkowo w pokoju wspólnym.
- Możliwe, dzięki Lee.- odparł z uśmiechem.- A ty już możesz spokojnie odlecieć rakietką w krainę snu.- zażartował rudzielec, nawiązując do "odzienia" Gryfona.
- Bardzo śmieszne.- mruknął pod nosem Jordan i ponownie zakopał się w pościeli.
George westchnął i udał się w stronę drzwi.- Zabalował? Bez swojego brata? Już ja mu dam.- przeleciało mu przez myśl, wychodząc cicho z dormitorium. W pokoju wspólnym Gryffindoru nie było nikogo. Rudzielec spojrzał na zegar wiszący na jednej ścianie i dostrzegł, że była jeszcze dosyć wczesna pora. - No tak, każdy normalny uczeń śpi jeszcze o tej godzinie.- pomyślał. Nagle jego wzrok skierował się na ciemnoczerwoną sofę, na której spały dwie osoby. W jednej z nich George rozpoznał swojego brata, w drugiej jakąś dziewczynę. Podszedł bliżej, a obok Freda leżała Rachel, która obejmowała śpiącego bliźniaka.- Rzeczywiście zabalował.- pomyślał z chytrym uśmieszkiem Gryfon, po czym uklęknął naprzeciwko śpiącej Krukonki. Oczywiście jak przystało na jednego z królów dowcipów, Weasley nie mógł się powstrzymać...



- Hej Kochanie.- usłyszałam delikatny, męski głos który swoją cudownością niemal natychmiast zbudził mnie ze snu.- Obudź się.- poczułam delikatny dotyk gdzieś w okolicach mojej głowy.
- Och skarbie, jeszcze chwilę. Tak cudownie się teraz czuję.- odparłam przez sen wtulając się mocniej w tors chłopaka. Nagle, usłyszałam głośny śmiech, słyszalny niemal w całej wieży. Od razu zdezorientowana zerwałam się z miejsca, odwróciłam wzrok, dostrzegłam zwijającego się ze śmiechu George'a na podłodze i kilkunastu Gryfonów, którzy zaciekawieni źródłem dźwięku wyszli z swoich dormitoriów. Fred również wstał zaniepokojony z sofy i rozglądał się po pokoju wspólnym, niezbyt wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
- George, debilu!- krzyknęłam.- Co to ma znaczyć?



- No wiesz co Rachel? Najpierw mówisz do mnie skarbie, a teraz wyzywasz od debili? Jednak to prawda, że kobieta zmienną jest.- odpowiedział mi rudzielec, nie przestając się śmiać.
- Wiesz co ja o tobie myślę?- zerwałam się z miejsca i ruszyłam zdenerwowana wprost na roześmianego bliźniaka. Jednak poczułam, że Fred łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.
- Ray... daj mu spokój.- uspokajał mnie chłopak.- Przecież widać, że to kompletny kretyn.- dodał z uśmiechem i pocałował mnie w policzek, a po całej wieży rozległ się gromki aplauz Gryfonów. Najwyraźniej uznali oni, że to najwyższa pora, aby pogratulować nam wzajemnych relacji.
 - Oj Rachel, nie gniewaj się.- zaprotestował George, wstając z podłogi.- Patrz ile ludzie popiera wasz związek.- odparł i wskazał teatralnym ruchem podwyższenie, na którym znajdowało się najwięcej Gryfonów, uśmiechniętych od ucha do ucha. Musiałam przyznać mu rację, jednak onieśmielało mnie spojrzenie tylu uczniów. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, dlatego uśmiechnęłam się do Freda, cmoknęłam go lekko w usta i ruszyłam do swojego dormitorium, mijając czarnowłosą dziewczynę na twarzy której malował się grymas niechęci.

Gdy wbiegłam do pokoju wspólnego Raveclaw'u. Od razu zostałam zasypana milionem pytań przez Cho dotyczących mojej nocnej nieobecności. Obiecałam, że opowiem jej wszystko co będzie chciała, ale dopiero po tym gdy wezmę porządną kąpiel. Zaciekawiona Chinka zgodziła się na tą propozycję. a ja poszłam do łazienki. Gdy znalazłam się wewnątrz pomieszczenia, nalałam gorącej wody do wanny, zdjęłam wczorajsze ubrania i zanurzyłam się w wodzie. Ułożyłam się wygodnie i myślałam o wydarzeniach, które miały miejsce przed kilkoma minutami. Cieszyłam się, że w końcu nasz związek z Fredem wyszedł na jaw ale z drugiej strony, byłam pełna obaw. Przeważnie tak jest, że gdy o wzajemnych relacjach dwojga ludzi wie zbyt wiele osób, zaczyna się wszystko rozwalać. Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Modliłam się aby tym razem to się nie sprawdziło. Później moje myślenie skierowało się w stronę definicji zawieszenia ucznia. Na czym to w ogóle polegało?- zapytałam sama siebie. Kiedyś coś czytałam w statucie szkoły, że w przypadku takiego zawieszenia uczeń nie może uczęszczać na zajęcia, ale nie można go wyrzucić ze szkoły. Jednak tak było w przypadku starego dyrektora. Postanowiłam, że w najbliższym czasie obadam tą sprawę. Leżałam jak trup w wannie jeszcze przez kilka minut, myśląc o wszystkim i o niczym. W jednym momencie poczułam, że woda robi się zimniejsza. dlatego migiem umyłam się i opłukałam całe ciało. Gdy wyszłam, zimne powietrze, które zetknęło się z moim rozgrzanym ciałem omal nie przyprawiło mnie o szok termiczny. Osuszyłam się dokładnie, założyłam ubrania i zrobiłam lekki makijaż. W dormitorium czekała już na mnie zniecierpliwiona Cho, rozmawiająca z Luną.
- No w końcu. Myślałam, że się tam utopiłaś.- westchnęła Krukonka.- No to teraz opowiadaj... z kim przebywałaś całą noc i czy jest to coś poważnego...

Fred


Gdy Rachel wyszła, jeszcze przez jakiś czas Gryfoni patrzyli się na mnie, mrucząc coś do siebie. Nie wiedziałem jak mam zareagować. Rozglądałem się niespokojnie do całym pokoju wspólnym. George, widząc moją bezsilność względem tej sytuacji dumnie wyprostował pierś i zawołał- Dobra dzieci, nie przyglądać się tak! Do swoich zajęć.
Po tych słowach tłum zaczął się rozchodzić, a ja pomimo żalu do brata za ten głupi żart poczułem dużą ulgę. Naprawdę nie miałem pojęcia jak zachować się w takiej sytuacji. Nigdy tego nie doświadczyłem. Pomimo tego, że już trzy razy byłem w związku, zwykle to nie było nic poważnego... rozpadało się po kilku tygodniach. A teraz? Teraz to ja muszę jak najlepiej zaopiekować się Rachel, aby i tym razem tak się nie zdarzyło, nie wybaczyłbym sobie tego.
- Dzięki Georgie- odparłem wdzięcznie.- Ale następnym razem nie odwalaj takiej akcji. Rachel się nieźle zdenerwowała.
- A co? Twoja dziewczyna wstydzi się swojego skarbusia.- jego głos brzmiał tak, jakby chłopak właśnie rozmawiał z kilkuletnim dzieckiem. 
- Totalny kretyn.- mruknąłem z uśmiechem.
- Nie większy niż ty bracie.- odparł bliźniak.
- O co Ci chodzi?- zapytałem zaciekawiony rzucając się na na fotel i zapinając poszczególne guziki koszuli, które jakimś magicznym cudem odpięły się w nocy.
- Nie mów mi, że nie pamiętasz.- odmruknął George z niedowierzaniem.- Stary... przecież mamy otwierać sklep.
- Jaki sklep?- rzuciłem obojętnie, skupiając się na guzikach, których ilość nie zgadzała się z liczbą dziur na nie przeznaczonych.
- "Magiczne dowcipy Weasleyów" przecież.- Przypomniał mi George. Na co ja od razu podniosłem swój przerażony wzrok na brata. - No nie ty naprawdę zapomniałeś...- dodał widząc moje spojrzenie.
- Ja... wcale nie zapomniałem, po prostu... miałem chwilowe zaćmienie.-zawstydzony próbowałem się jakoś wytłumaczyć.
- Freddie, zaćmienie to ty masz w głowie przez cały czas.- odparł drwiąco brat i zaczął świdrować mnie wzrokiem.
W normalnych okolicznościach mógłbym się na niego obrazić, ale teraz miał rację. Jak mogło mi to wylecieć ze łba.- uderzyłem się otwartą dłonią w czoło, odbijając tym samym duży czerwony placek w kształcie ręki na nim. Usiadłem po turecku na fotelu osłupiały. nie mogłem uwierzyć w swoją głupotę. Sklep był naszym marzeniem z dzieciństwa, od kiedy poznaliśmy tę przecudowną właściwość magii. Przecież to było dla mnie najważniejsze, a teraz co? Co jest dla mnie najważniejsze...?- zamyśliłem się.
- No stary, nieźle się wrąbałeś...- zaczął George, widząc moją niemrawą minę.
- Nie pomagasz mi.- warknąłem.
- Lepiej sobie to wszystko przemyśl...- odparł rudzielec podnosząc się z miejsca i podchodząc do komody. Odprowadziłem brata wzrokiem i dostrzegłem, że wyciąga z mebla stos śnieżnobiałych, dokładnie ułożonych kartek.
- Co to jest?- zapytałem George'a bacznie przyglądając się dokumentom nałożonym na siebie.
- Nasze plany i zamówienia. Może w końcu to posortujemy.- zaproponował Gryfon, po czym rzucił papiery na stolik przede mną. Kiwnąłem tylko głową i zabrałem się na przeszukiwanie, czytanie i dokładne układanie papierów na pojedyncze stosiki. Z każdą nowo przeczytaną informacją, zaczął mi się formować w głowie wspaniały plan Imperium Weasleyów. Jednak po chwili został on wyparty ze świadomości poprzez obraz zawiedzionej miny Rachel. Nie potrafiłem zebrać myśli. Krzątały się one po mojej głowie w poszukiwaniu odpowiedniego rozwiązania.
- Ej Georgie.- zwróciłem się do brata, który beznamiętnie przeglądał papiery i w pełnym skupieniu przetwarzał informacje w nich zawarte.
- Mhm?- odpowiedział mi cichy głos rudzielca.
- Możemy to jeszcze przemyśleć?- zapytałem niepewnie brata, nie będąc przekonanym co do jego reakcji na moje słowa.
- Fred...- spojrzał na mnie.- Rozumiem, że nie chcesz tutaj zostawiać Rachel, ja mam podobnie z Angeliną, ale zrozum że to było nasze marzenie. Wszystkie nasze plany związane z przyszłością tyczyły się właśnie tego biznesu...
- Wiem, co próbujesz mi przekazać bracie...- przerwałem mu.- Ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, muszę to wszystko ułożyć sobie w głowie.- moje błagalne spojrzenie skrzyżowało się z kamienną twarzą George'a.
- No dobra.- westchnął chłopak odrzucając od siebie dokumenty.- ale nie zastanawiaj się zbyt długo, bo w końcu może okazać się, że będzie już za późno...
Na słowa mojego brata, poczułem ulgę. Jeszcze nigdy przekładanie tak ważnej decyzji na później nie sprawiło mi tyle radości. Usatysfakcjonowany rzuciłem bliźniakowi wdzięczne spojrzenie i udałem się w stronę sali głównej z nadzieją, że spotkam tam moją ukochaną.

Rachel


- Emm, Rachel czy uważasz że to dobry pomysł, aby umawiać się z Fredem Weasley'em... tym Fredem.- usłyszałam niepewny głos Cho gdy opowiedziałam jej całą historię mojego związku i o wydarzeniach, które miały miejsce wczorajszego dnia.
- O co Ci Chodzi Cho...?- zapytałam nie do końca rozumiejąc obaw dziewczyny.
- No bo wiesz... to bliźniak, jeden z króli dowcipów i najprzystojniejszych Gryfonów.- odparła niepewnie Krukonka. Jednak ja wpatrywałam się w moją rozmówczynię, dając jej do zrozumienia, że nadal nie potrafię odnaleźć sensu jej słów. - Posłuchaj mnie... znasz Freda lepiej ode mnie, ale czy jesteś przekonana, że wy pasujecie do siebie?
-Pasujemy do siebie?- powtórzyłam pytanie czarnowłosej.- Przecież to jasne, że tak... dogadujemy się bardzo dobrze, nawet czasami za dobrze. Rozumiemy się bez słów...-przerwałam.
Chinka przypatrywała mi się przez dłuższy czas, prawdopodobnie czekając na więcej argumentów. Próbowałam przytoczyć ich więcej, ale nie potrafiłam nic konkretnego wymyślić. Tak jakby, nagle moje przekonanie o idealnej parze... zniknęło jak za dotknięciem różdżki. Rozglądałam się po pokoju w poszukiwaniu natchnienia, ale jedyne co odnalazłam to zaciekawione spojrzenie Luny.
- Luno, a ty jak myślisz?- zapytałam przyjaciółkę.
- Nie wiem czy powinnam się w to mieszać..- odparła spokojnie dziewczyna.
- Rachel... powinnaś to jeszcze przemyśleć, być może działasz zbyt pośpiesznie.- powiadomiła mnie Cho i wyszła z dormitorium odrobinę przybita. Odprowadziłam ją wzrokiem, zauważyłam coś dziwnego w jej zachowaniu. Nie potrafiłam określić dokładnie co to było, jednakże miałam przeczucie graniczące z pewnością, że coś tutaj nie gra. Ponownie spojrzałam na Lunę pytającym wzrokiem. Dziewczyna od razu musiała zorientować się o co mi chodzi.
- Nie pytaj mnie Rachel, nie wiem co stało się z Cho.- odparła po krótkim namyśle.
- Nie mówiła Ci nic?- zapytałam czując coraz to większy niepokój.
- Coś wspominała o egzaminach, ale raczej jej o to nie chodzi.
Spojrzałam w okno zamyślona, za kamienną maską próbowałam ukryć moje zaniepokojenie. Jednak na myśl o ponownym pojawieniu się kłopotów, akurat wtedy gdy nie było to potrzebne zrobiło mi się słabo. Podejrzewałam, że moje samopoczucie zostało nadszarpnięte poprzez Cho i to jej głupie gadanie o niedopasowaniu z rudzielcem. Jednak nie mogłam pogodzić się z faktem, że było w tym trochę racji.
- Jeśli chcesz znać moją opinię Rachel.- odezwała się Lovegood.- To nie powinnaś słuchać tego co Cho mówi. Stanowicie świetną parę...
- Naprawdę tak myślisz?- zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak, taka odmienność charakterów w zdarza się rzadko. W końcu w związku nie jest ważne to, aby ludzie do siebie pasowali, tylko o to aby byli razem szczęśliwi.- zacytowała blondynka.- Jeśli chcesz, mogę Ci to nawet wydziergać na poduszce...- powiedziała z uśmiechem.- Więc jak będzie?
- Och Luno, nawet nie wiesz jak mi ulżyło...- głęboko westchnęłam i mocno uścisnęłam dziewczynę.- Muszę już iść.- dodałam.
Wychodząc posłałam Krukonce wdzięczne spojrzenie i ruszyłam w stronę wielkiej sali na śniadanie.

Szłam korytarzem i wraz z każdym kolejnym krokiem poczułam, że staję cię coraz to bardziej głodna. Nie dziwiłam się temu, w końcu od wczorajszego ranka nic nie jadałam. Jak na mnie to i tak było długo. Mijałam po drodze wielu uczniów, głównie Gryfonów przyglądających mi się z zaciekawieniem. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to było właśnie przez tą poranną sytuację. Minie trochę czasu zanim wszyscy się do tego przyzwyczają. Chociaż... jak na mój gust nie powinno ich to obchodzić ani trochę. Jednak zapomniałam, że Freddie jest znany w całej szkole i jak to zwykle bywa w przypadku takiego rodzaju "sław"... każdy interesuje się ich życiem. Uśmiechnęłam się szeroko i dumnym krokiem przekroczyłam próg wielkiej sali.  Rozglądnęłam się po sali, stoły jak zwykle były bogato nakryte produktami typowo śniadaniowymi. Przy nich siedziało kilkudziesięciu uczniów z różnych domów. Najpierw spojrzałam na stół Puchonów, jednak uznając że nie ma tam nic ciekawego przeniosłam wzrok na Ślizgonów. Tradycyjnie... Malfoy otoczony przez swoich pseudo- przyjaciół, prezentował dumnie swoje arystokratyczne zachowania, które utraciły swój godny pożałowania "blask" zauważając mnie we wrotach. Jednak w jego spojrzeniu dostrzegłam drwinę połączoną z politowaniem. Rzuciłam mu groźne spojrzenie i nie czekając na odpowiedź powędrowałam w stronę stolika Gryfonów przy którym siedzieli Ron, Harry i Hermiona z nietęgimi minami.
- Hej wam.- powiedziałam obojętnie podchodząc do przyjaciół.
- Cześć Rachel. Dobrze, że się zjawiłaś bo ja tu zaraz z nimi zwariuję.- odparła Hermiona posyłając świdrujące spojrzenie Gryfonom.
- Ale o co chodzi?- zapytałam siadając obok kasztanowłosej.
- Oj Hermiona, wyluzuj przecież do egzaminów zostało jeszcze parę tygodni.- odpowiedział Ron nie zwracając na mnie uwagi i zaczął opychać się goframi.
Egzaminy? O nie SUMy!- krzyknęłam w myślach. Jak mogłam o nich zapomnieć..
- Dużo czasu?- powtórzyła szeptem Gryfonka.- Jak to dużo czasu?- oburzyła się.- Dwa miesiące!
- Uspokój się Hermiono.- odparł Wybraniec, gestykulując rękoma.- Nie powinnaś teraz się tym przejmować. Przecież...
- Rachel... powiedz im łaskawie, że powinni zacząć się uczyć. Sama zapewne wiesz ile materiału jest do powtórzenia...- zwróciła się do mnie brązowooka.
- Yyy...
- Ty także?- odparła zrezygnowana Gryfonka widząc moje zmieszanie.
- No przepraszam... ale jakoś nie miałam do tego głowy...- próbowałam się tłumaczyć. Jednak dziewczyna jedynie westchnęła.- Dobra... Mionko, masz rację.- powiedziałam skruszona.- Całkowitą rację, chyba muszę się wziąć porządnie za naukę. I nie tylko ja.- Po tych słowach posłałam Harry'emu i Ronowi wymowne spojrzenie. Na co oboje wymijająco wlepili wzrok w stół.
- No mam nadzieję.- prychnęła.
Uśmiechnęłam się tylko lekko i zaczęłam nakładać sobie jedzenie na talerz. Układając sobie w głowie plan nauki poszczególnych przedmiotów. W jednym momencie poczułam jak ktoś chwyta mnie za biodra. Podniosłam wzrok i dostrzegłam jak zwykle uśmiechnięte oblicze Freda.
- Witaj księżniczko.- odparł chłopek i usadowił się obok mnie.
- Cześć.- powiedziałam z entuzjazmem i cmoknęłam go delikatnie w usta.

Draco


Rozsiadłem się obok swoich tak zwanych przyjaciół. Jeszcze nigdy nie byłem aż tak głodny i aż tak zmęczony, nie miewałem zbyt dobrych snów. Jednak dzisiejszy sen przebił wszystkie inne, dodatkowo Nott, który niemiłosiernie chrapał przez całą noc i darł się wniebogłosy nie pozwalał mi nacieszyć się sobotnim porankiem. I świętować go w taki sam sposób jak zwykle, czyli obijając się w łóżku.
- Co tam smoku? Szybko wstałeś.- usłyszałem głos Blaise'a za sobą.
- Zostałem do tego zmuszony.- warknąłem i nalałem sobie kawy do kubka.
- Coś ty taki drażliwy?
- Gdyby przez całą noc nie dawało Ci spokoju chrapanie, gorsze niż kwiczenie opasłej świni, sam miałbyś problemy z opanowaniem gniewu.- po tych słowach upiłem łyczek kawy i od razu poczułem się o wiele lepiej.
- Chrapanie?- przerwał Zabini.- Draco, czy to miało związek z Nott'em który dzisiaj latał po korytarzu spanikowany, ponieważ dziwnym trafem przez noc urósł mu świński ryj na japie?
- Cóż za spostrzegawczość stary...- odparłem drwiąco i upiłem kolejny łyczek kawy.- A jak tam nasza szlamcia?
- Smoku, nie wiem, może zapytaj...- powiedział kpiąco czarnoskóry Ślizgon wskazując palcem na wrota w których właśnie pojawiła się wyżej nadmieniona dziewczyna. Zwróciłem wzrok w jej stronę, coś mi się nie podobało w jej zachowaniu. Przecież miała cierpieć... Wpatrywałem się w nią przez pewien czas, dopóki nasze spojrzenia nie skrzyżowały się. Od razu posłałem jej drwiący uśmieszek i spostrzegłem jej gniewne spojrzenie. Zaraz potem Krukonka ruszyła w stronę Bliznowatego i Wieprzleja, który swoją drogą żarł jak świnia. Przypatrywałem się tej klęsce z zażenowaniem, od razu przemknęło mi przez myśl aby i jemu dorobić świński ryj na twarzy.
- Smoku! Hej, ziemia do Draco!- zawołał Zabini, jednak nie widząc żadnej reakcji ze strony kumpla znalazł inny sposób aby zwrócić jego uwagę.- Mam ognistą.- dodał.
- Co? gdzie?- zapytałem wyrywając się z zamyślenia i zwróciłem się w stronę Blaise'a.- Nigdy więcej tak nie rób.- powiedziałem chłodnym głosem, dostrzegając jego rozbawioną twarz.
- Dobra chłopczyku... co Cię tak tam zainteresowało?- zapytał chłopak.
- Pewnie spostrzegł tam swoją utraconą dumę.- usłyszeliśmy drwiący, damski głos za nami i jak na komendę odwróciliśmy się w stronę jego właścicielki.- Witaj Draconie...
Nie w mogłem uwierzyć w to co widzę... myślałem, że ona już dawno nie żyje. Każdy by tak na moim miejscu pomyślał.
- Stella...- odparłem spokojnie, ukrywając rozdrażnienie i ze stoickim spokojem obserwowałem jak dziewczyna układa swoje zgrabne cztery litery obok mnie.
- Och, miło że nie zapomniałeś. Chociaż co do tego mam pewne wątpliwości.
Od razu wiedziałem o co jej chodzi... no proszę, przez trzy miesiące nie daje żadnego znaku życia. Teraz przychodzi i robi mi wyrzuty... typowe, jak każda laska...
- Nie zapomniałem, chciałem właśnie iść na cmentarz poszukać Twojego grobu.- odgryzłem się.
- Na tą przyjemność będziesz musiał sobie jeszcze poczekać, o ile sam szybciej nie będziesz wąchał kwiatków od spodu.- wysyczała i zwróciła wzrok na Rachel, która właśnie nakładała sobie na talerz jedzenie.- Bo po tym co widzę, zbytnio przybita nie jest.
- Jeśli chciałabyś wiedzieć, to ona już dawno zerwała z tym żałosnym Puchonem. I wcale nie była mi potrzebna Twoja pomoc.
- Nie pogrążaj się Malfoy, gdyby nie to że ministerstwo ingeruje w sprawy Hogwartu, już dawno wylądowałbyś w Azkabanie i lał w gacie na widok dementorów.
- A ty razem ze mną... w końcu to ty zabiłaś Smith'a.- oburzyłem się tą zniewagą i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Ej, ej, ej...- Zabini odzyskał głos, przysłuchując się naszej dyskusji.- Jedziemy na tym samym wózku, nie zapominajcie.
- No proszę frajerze... jednak wkręciłeś w to kogoś. Przyznaj sam przed sobą, że jesteś za słaby w uszach, aby coś sam dobrze zrobić.- odparła drwiąco Ślizgonka.
- Coś ty powiedziała?- Wszystko się we mnie zaczęło kotłować, ta suka działa na mnie gorzej niż całe stado szlam. Nie mogąc wytrzymać jej ględzenia sięgałem po różdżkę, jednak Blaise zdążył mnie powstrzymać, przed zrobieniem jednej z największych głupot w szkole, tym bardziej, że naokoło jest pełno nauczycieli, którzy z całą pewnością by mnie powstrzymali.
- Całą prawdę, ot co...- posłała mi groźne spojrzenie.- Ty pewnie nawet nie wiesz, że szlama sobie kogoś nowego znalazła.- wysyczała.
- Kogoś nowego?- zapytałem z niedowierzaniem, chowając niepewnie różdżkę.- kogo?
- Freda Weasley'a...- przyznała Stella. Zamurowało mnie w tym momencie, przecież to nie było możliwe... niby jakim cudem. Spojrzałem pytająco na czarnoskórego, ale on tylko wzruszył ramionami, był tak samo wstrząśnięty tą informacją jak i ja.
- Jesteście żałośni.- prychnęła ślizgonka z niesmakiem.
- Skąd mamy wiedzieć, że to prawda.- odparł Blaise odzyskawszy głos.
- Od dawna mu się podobała, naprawdę tego nie zauważyliście?- Zabini już chciał coś odpowiedzieć, ale Stella byłe pierwsza.- Oczywiście, że nie... w końcu zamiast skupiać się na jednym celu, powinniście skupić się bardziej na jej otoczeniu. Ale podejrzewam, że wasze ciasne móżdżki nie wpadły na to aby ją trochę poobserwować.
- Kpisz sobie z nas.- prychnął czarnoskóry. Na co ja tylko wpatrywałem się w jeden punkt na suficie próbując przetworzyć sobie wszelkie informacje. Zaklinając z każdą myślą tę cholerną miłość.
- Tak? To dlaczego Trust właśnie mizia się z rudzielcem przy stole Gryfonów? Na przyjacielski całus to raczej nie wyglądało.- odparła z niesmakiem i wskazała na Rachel obściskującą się z Fredem.
- To niemożliwe...- pchnął Blaise z niedowierzaniem wpatrując się w stół Gryffindoru.
- Wielu chłopakom się podoba.- podsumowała Ślizgonka... Ej Blaise, Tobie przecież też.- na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.
Przeniosłem swój wzrok na czarnoskórego, pierwszy raz słyszałem o tej niedorzeczności. Jednak obserwując twarz Zabiniego, która wyglądała tak jakby owy osobnik przed chwilą oberwał Drętwotą... Miałem ochotę sprzedać mu Cruciatusa za choćby jedną taką myśl o niej.
- Nie tknąłbym tej szlamy, chociażby nie wiem jak wyglądała.- rzucił chłopak zauważając moją skwaszoną minę i skrzyżował ręce na piersi.
- Tak zapewne.- rzuciła dziewczyna nie dowierzając w jego słowa.- Muszę już iść, ktoś musi naprawić to co oboje sknociliście.
- I zniknąć na kolejne trzy miesiące? Zapomnij... doprowadźmy w końcu tę sprawę do końca. - wysyczałem.
- Draconie, Draconie ja wcale nie zniknęłam, tylko ty nie potrafiłeś mnie dostrzec.- mrugnęła do mnie chytrze.- Ale skoro tak ładnie prosisz, możemy znowu... współpracować.-dziewczyna nałożyła specjalny nacisk na to ostatnie słowo.
- Więc jaki masz plan?- zapytałem przewracając oczyma.
- Póki co spróbuję się z nią "zaprzyjaźnić"... - rzuciła chytrze Ślizgonka i odeszła w stronę korytarza. 

sobota, 10 października 2015

Rozdział 13 "...Brnęłam dalej w tą grę, zwaną "miłość"..."



- Gdzie ta książka, gdzie ta książka?- Spacerowałam po bibliotece poszukując książki potrzebnej mi do napisania eseju z ONMS. Nie potrafiłam nigdzie jej znaleźć, a odwiedzanie coraz to nowszych regałów, przyprawiało mnie o chęć przeczytania większości powieści, które w jakiś szczególny sposób przykuły moją uwagę. O dziwo- nie były to powieści naukowe, ani żadne inne tego rodzaju materiały, które zazwyczaj czytuje. Były to powieści romantyczne... tak, dokładnie romantyczne. Sama nie potrafię tego zrozumieć, zwykle trzymałam się od nich z dala. Często odrzucał mnie obraz udanego, przykładnego związku, oraz problemy zakochanych par, które i tak na końcu się rozwiązują. Takie "I żyli długo i szczęśliwie", to pospolite zakończenie powieści romantycznych i niepotrzebne wpajanie nastolatkom do głów obrazu idealnego mężczyzny jest co najmniej żenujące. Jednak ostatnio, zaczęłam się co do nich przekonywać, lubiłam bujać w obłokach, wyobrażać sobie że jestem główną bohaterką i że to mnie przytrafiają się takie sytuacje. I wcale nie dziwił mnie fakt, że tym "idealnym" mężczyzną w moim wyobrażeniu był Fred. Ostatnia sytuacja na boisku, dawała mi się we znaki- chodziłam tak lekko, prawie podskakując. Obdarzałam szczerym uśmiechem każdego kto wszedł mi w drogę, nawet Ślizgonów. Na co większość tylko krzywiła się jednoznacznie, na każdy uśmiech posłany w ich stronę. U niektórych zauważyłam lekko podniesione kąciki ust, ale było ich niewielu. David również nie rozumiał mojego dobrego humoru, szczególnie po tym co stało się z Gregiem. Za każdym razem pytał czy dobrze się czuję i czy nie powinnam udać się do pani Pomfrey. Najwyraźniej obawiał się, że i ja zwariowałam, ale może miał rację? Może i rzeczywiście zwariowałam, ale z miłości. Na każdą choćby wzmiankę o Fredzie, czułam jak moje serce zaczyna szybciej bić. Wsłuchiwałam się w to bicie, czasami wydawało mi się że bije ono w rytm imienia rudzielca... o tak zwariowałam. Dotknęłam palcem swoich ust, które teraz układały się w prawdziwy, szczery uśmiech, a które tak niedawno dotykały zmysłowych warg rudzielca. W głowie pojawił mi się obraz pocałunku. Napłynęło do mnie szczęście... nie udawane, najprawdziwsze porównywalne do efektu, które daje wypicie fiolki z płynnym szczęściem. Rozmarzyłam się, ale po chwili wróciłam na ziemię i dalej błądziłam po bibliotece w poszukiwaniu potrzebnej mi księgi, lecz nie znalazłam jej w dziale w którym powinna być. Moje nieudolne próby znalezienia jej zwróciły uwagę bibliotekarki.
- W czym mogę pomóc?- zapytała kobieta.
No przecież... jestem taka głupia.- skarciłam się w myślach. Najzwyczajniej w świecie, tak jak to robi cywilizowany człowiek, powinnam poprosić o pomoc.
- Gdzie mogę znaleźć księgę "Dlaczego nie zginąłem, kiedy lelek zakrzyczał" autorstwa Gulliver'a Pokeby'ego?- odpowiedziałam rozglądając się po bibliotece.
- Zaraz Ci przyniosę.- odparła bibliotekarka i udała się w stronę biurka zawalonego woluminami. Odprowadziłam ją wzrokiem i dostrzegłam na jednym regale, książkę oprawioną w dużą czerwoną oprawkę. Podeszłam bliżej, przejechałam palcem po grzbiecie powieści i dostrzegłam widniejący na niej tytuł:  "Miedziane uczucie, drogą do gwiazd". Przypatrywałam się księdze z zainteresowaniem i już chciałam po nią sięgnąć, ale usłyszałam za plecami głos opiekunki biblioteki.
- O proszę, tutaj jest ta książka.- odwróciłam się.- Ktoś najwyraźniej musiał ją przełożyć, niech tylko ja się kto to taki...
- Dziękuję bardzo pani.- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Klasyka romansu.- powiedziała kobieta i wskazała palcem powieść, której tak bacznie się przyglądałam. Bibliotekarka najwyraźniej musiała zauważyć moje względne zainteresowanie tym dziełem.
- Czytała ją pani?
- Ależ tak, oczywiście. Szczególnie wtedy gdy byłam zakochana.- powiedziała pani Pince mrugając do mnie. Po czym odeszła w stronę swojego biurka.
Nie zastanawiałam się dłużej, chwyciłam księgę w ręce, z zamiarem przeczytania ją "potem" i wybiegłam wraz z nią i materiałem mającym mi pomóc w zadaniu z biblioteki.
Szłam korytarzem do swojego dormitorium, chciałam jak najszybciej zabrać się za to zadanie i skończyć je póki zostało mi trochę czasu na nadrobienie materiału. Już w drodze postanowiłam, że zacznę czytać, dlatego otworzyłam księgę na pierwszej stronie i wlepiłam w nią wzrok.

Lelek Wróżebnik- ptak, przypominający wyglądem małego, chudego sępa. Posiada zielono-czarne pióra, które nie nadają się do pisania (odpychają atrament). Osobniki te żywią się elfami i dużymi owadami. Ojczyzną lelka wróżebnika są wyspy brytyjskie. Obecnie spotyka się go na terenie całej Północnej Europy. Gniazda o kształcie łez zakładają na ciernistych krzewach - głównie na jeżynach.
Wylatują z nich tylko w przypadku silnego deszczu. Podczas ładnej pogody nie ruszają się poza nie...

- Cześć Rachel!- usłyszałam za sobą dobrze mi znany głos. Zatrzymałam się od razu, podniosłam wzrok znad książki i rozglądnęłam się wdzięcznie po korytarzu w poszukiwaniu jego właściciela. Jednak nigdzie nie potrafiłam go dostrzec. Po chwili poczułam, że czyjeś ręce zakryły mi oczy.
- Zgadnij kto to?
- Ooo cześć David kochanie.- odparłam z uśmiechem.
- David? Kochanie?- usłyszałam pełen żalu głos. Od razu odwróciłam się na pięcie i dostrzegłam poczerwieniałą twarz Freda. Na widok jego buraczanej twarzy, która gryzła się rudawą czupryną wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- Przepraszam Freddie.- powiedziałam nie przestając się śmiać.- Nie potrafiłam się powstrzymać. Gdybyś teraz widział swój głupawy wyraz twarzy. 
- Wrobiłaś mnie.- stwierdził rudzielec z niedowierzaniem, krzyżując ręce na piersi.
- No widzisz... nawet samego króla dowcipów można wrobić, gdy ma się odpowiedni sposób.- odparłam i zauważyłam jak na twarz Freda wpełznął chytry uśmieszek.
- Wiesz, że się zemszczę.- pogroził mi palcem chłopak.
- Już nie mogę się doczekać.- powiedziałam i posłałam mu uwodzicielskie spojrzenie, a zaraz potem skierowałam wzrok na książkę, i z szerokim uśmiechem kontynuowałam czytanie wstępu.

Lelek wróżebnik wydaje charakterystyczne niskie, drgające dźwięki. Według dawnych wierzeń usłyszenie ich, wróżyło śmierć. Przez ten fakt, czarodzieje omijali szerokim łukiem jego gniazda. Podobno niejeden mag, gdy tylko usłyszał krzyk lelka, dostał ataku serca. Obecnie "wróżenie" tego ptaka przyjęło inną formę. Gulliver Pokeby udowodnił że wcale nie zabija, tylko wywołuje deszcz. Stał się przez to popularnym domowym ulubieńcem, choć jest dość uciążliwy w zimie − jęczy non stop...

- O czym jest ta książka?- zapytał rudzielec wyrywając mnie zaczytania.
- Fryderyku Weasley'u! Po raz kolejny przerwałeś mi czytanie.- rzuciłam i posłałam mu rozżalone spojrzenie.
- Oj Rachel...- zaczął Gryfon.- Są o wiele ciekawsze rozrywki niż czytanie.- odpowiedział delikatnie, podnosząc lewą brew i uśmiechając się chytrze.
- No ciekawe jakie.- zapytałam głupio, nadal mając w głowie Lelka wróżebnika.
Poczułam jak ręce rudzielca oplatają się z moimi wytrącając z nich książki które trzymałam, już wtedy zorientowałam się o co mu chodziło. Na moją twarz spłynął rumieniec. Wlepiłam w niego swój wzrok, a jego palce skierowały się w stronę mojego policzka, rozkoszowałam się dotykiem Gryfona, był on tak delikatny, prawie niewyczuwalny, jednak przyprawiał mnie o dreszcze. Nachylił się nade mną i cmoknął delikatnie moje usta, potem jeszcze raz. Jego pocałunki były coraz to bardziej zachłanne. Z każdym kolejnym takim gestem jakaś cząstka mojego ciała pozwalała mu się oddać. Wpiłam dłonie w jego włosy, a on objął mnie w tali, poczułam jak zimne dłonie rudzielca powędrowały pod bluzkę i dotykały moich gorących, nagich pleców. Pozwoliłam na to, aby chłopak przygwoździł mnie do ściany. Nasze języki splotły się, a jego ręce wędrowały wyżej głaszcząc mnie po plecach. Nie potrafiłam oprzeć się temu, co teraz się działo.
- Uhm, uhm...- usłyszeliśmy głos za nami. Od razu oderwaliśmy się od siebie i zauważyliśmy wiwatujący wyraz twarzy Umbrigde. Nie potrafiliśmy wypowiedzieć żadnego słowa, staliśmy naprzeciw niej sparaliżowani, próbując nie patrzeć się w te pozbawione zrozumienia niebieskie oczy, które aż krzyczały z nienawiści.
- No proszę... złapani na gorącym uczynku.- powiedziała przesłodzonym tonem nauczycielka, uśmiechając się kpiąco.- Będziecie mieli poważne kłopoty... za mną.- rozkazała. I ruszyła przed siebie.
- Rachel nic nie zrobiła! To moja wina.- krzyknął Fred odzyskawszy głos widząc moje przerażone spojrzenie.- Proszę ukarać mnie- ciągnął.
- Fred co ty robisz?- wyszeptałam drżącym głosem. Jednak on zignorował moje pytanie i kontynuował.-Ona nie była tego świadoma.- krzyknął. Zauważyłam, że nauczycielka nerwowo odwróciła się w naszą stronę.
- Co masz na myśl?- zapytała dyrektorka z kamienną twarzą.
- To efekt Eliksiru miłosnego, który stworzyłem razem z bratem.- przyznał rudzielec poważnym tonem.
Spojrzałam ukradkiem na Freda, nie wierząc w jego słowa, próbowałam zaprzeczyć, ale nie mogłam odzyskać głosu. Na twarzy rudzielca dostrzegłam malującą się niepewność, połączoną z nutką strachu. Dlaczego on to robi? Dlaczego on bierze całą winę na siebie. Przecież oboje jesteśmy winni... chwyciłam go mocno za dłoń, próbując powstrzymać chłopaka, jednak ten wydawał się nieugięty.
- Eliksiru miłosnego...- powtórzyła zaciekawiona nauczycielka i podniosła swój żabi wzrok na Gryfona.- Zapraszam do mojego gabinetu panie Weasley, porozmawiamy.- dodała chytrze.
Posłałam Fredowi spojrzenie pełne bólu i troski, poczułam mocne kłucie w żołądku spowodowane poczuciem winy. Jednak on tylko uśmiechnął się słabo i ruszył niepewnym krokiem za Umbridge.

Dlaczego on to zrobił, przecież oboje byliśmy winni. Powinnam być tam teraz z nim, odbywać tą rozmowę i możliwie pogodzić się z wyrokiem... Byłam na siebie taka wściekła, bluzgałam sama siebie w myślach, za to że pozwoliłam mu się poświęcić. Szłam szybkim krokiem po korytarzu, potrącając po drodze paru pierwszoroczniaków, którzy przestraszeni schodzili mi z drogi.
A co jeśli go wyrzucą? Jeśli wyrzucą obu bliźniaków? Przecież ja sobie tego w życiu nie wybaczę. Nie będę potrafiła spojrzeć im w oczy. Przyśpieszyłam kroku i  poczułam jak spod moich zmrużonych powiek, wydobyła się pojedyncza łza. Nie mogłam się teraz rozpłakać, dlatego jednym szybkim ruchem wytarłam ją rękawem. Przez całą drogę zastanawiałam się, co teraz dzieje się z Fredem, czy bardzo cierpi. A może nawet już pakuje swoje rzeczy, nie potrafiłam się powstrzymać. Zboczyłam z trasy i udałam się w stronę pokoju wspólnego Gryfonów. Znałam hasło, często bywałam tam razem z Ginny. Na całe szczęście zwykle przyjmowano mnie tam bez większych problemów.
Gdy przeszłam przez okrągłe wejście prowadzące do salonu, spotkałam tam zaciekawione spojrzenia niektórych Gryfonów. Rozejrzałam się po dużym, okrągłym i przytulnym pomieszczeniu. Miało ono pomalowane na czerwono ściany. W pokoju znajdowało się wiele stolików oraz miękkich foteli, gdzie uczniowie rozmawiali ze sobą oraz odrabiali prace domowe. Obok kominka w którym Harry często rozmawiał z Syriuszem siedziała Hermiona, która była zajęta rozmową z Ginny. Podeszłam do nich i stanęłam obok Mionki.
- Cześć dziewczyny... Fred tu jest? Wrócił już?- zapytałam smutnym głosem.
- Nie, Freda jeszcze nie ma...- powiadomiła mnie Hermiona.
- Och... - westchnęłam siadając na fotelu.
- Ymm, Rachel, wszystko dobrze?- zapytała troskliwie Gryfonka.- Nie wyglądasz najlepiej.- zauważyła. Ginny w tym samym czasie przypatrywała mi się uważnie,
- Fred ma szlaban u Umbridge.- odparłam żałośnie i schowałam twarz w rękach.
Gryfonki wymieniły się wymownymi spojrzeniami.
- Rachel...- zaczęła Ginny.- Fredowi nic nie będzie, nie raz dostawał szlaban.
- Tak wiem...- przerwałam i podniosłam głowę.- ale to nie taki szlaban, mogą go wyrzucić ze szkoły.-powiedziałam ściszonym głosem.
- Co?!- krzyknęły Gryfonki jednocześnie zszokowane tym co właśnie usłyszały.- Co się stało?- zapytała niepewnie ruda, przykładając dłoń do ust.
- Umbridge nakryła nas w korytarzu jak... jak się całowaliśmy, to nie był zwyczajny pocałunek.- powiedziałam drżącym głosem, nie będąc pewna jak przyjaciółki na to zareagują.
- No Rachel śmiało, kontynuuj.- zachęcała mnie Hermiona.
- Prawie doszło do... no wiece zbliżenia.
- Prawie?! Na korytarzu!- krzyknęła brązowooka, zgorszona moim lekceważeniem zasad.
- Hermi... daj jej skończyć.- zwróciła się zaciekawiona Ginny do przyjaciółki.
- Tak, prawie. Zauważyła to Umbridge.- wydukałam zawstydzona.- Zagroziła, że będziemy mieli poważne problemy. Fred wziął całą odpowiedzialność na siebie, skłamał że podał mi eliksir miłosny który sam z Georgiem stworzył. Teraz właśnie jest przesłuchiwany u tej landryny... ona go wyrzuci. Rozumiecie, wyrzuci!- krzyknęłam żałośnie i wybuchnęłam obfitym płaczem. Przez chwilę przyjaciółki milczały. W tle było słychać jedynie rozmowy innych Gryfonów i moje żałosne łkanie. Najwyraźniej ani Hermiona, ani Ginny nie wiedziały co mają powiedzieć i jak zareagować.
- Rachel, tego nie wiesz.- pocieszała mnie Hermiona, przerywając ciszę i przytuliła się do mnie.
- Ależ wiem, on złamał co najmniej pięć zasad szkolnych.- powiedziałam ściszonym głosem.- Nie chcę, aby to się wydarzyło...
- Ray, wiem że to może tak wyglądać. Ale musisz być dobrej myśli, postaraj się chociaż.- usłyszałam głos młodszej Gryfonki.- Chodź z nami na spacer. Właśnie chciałyśmy z Mionką iść na błonie.
- Nie mam ochoty.- podniosłam wzrok.- Idźcie same. Poczekam tu na Freda.
- Jesteś pewna?- zapytała ruda podnosząc się z krzesła i poprawiając swoje ubranie.
- Tak, jeśli go wyrzucą chcę pierwsza o tym wiedzieć.
Gryfonki zdążyły mi rzucić spojrzenie pełne zrozumienia i wyszły nieco przygnębione z pokoju wspólnego.

Czas mijał, na dworze robiło się ciemno. Nie zdołałam stwierdzić ile czasu minęło odkąd zostałam sama. Siedziałam w fotelu i rozmyślałam nad tym, jak wymigać się z tej nieprzyjemnej sytuacji. Moje myśli krążyły gdzieś pomiędzy cudownymi chwilami z Fredem, a tym jak mogłaby wyglądać moja nauka tutaj bez ukochanego rudzielca. To już nie było to samo, dlatego przysięgłam przed sobą że zrobię wszystko, aby móc mu pomóc, nawet jeśli sama miałabym wylecieć. Rozglądałam się po pokoju wspólnym Gryfonów, spotykałam ich zaniepokojone spojrzenia. Moja obecność tutaj nie była dla nich czymś nowym, jednak nigdy nie przebywałam tutaj samotnie. Pytano się mnie parę razy, o mój cel przesiadywania akurat tutaj. Nie odpowiadałam zgodnie z prawdą, od razu pojawiłyby się tutaj plotki, których tak bardzo chciałam uniknąć. O moim związku z rudzielcem wiedziało naprawdę niewiele osób, grupka przyjaciół i tyle. Unikaliśmy raczej rozgłosu. Niektórzy mogliby tego nie zaakceptować... Moje powieki stawały się ciężkie, nużył mnie sen. Parę razy nawet zamykałam na chwilę oczy, jednak gdy tylko odczuwałam że zaraz zasnę, zrywałam się z miejsca i spacerowałam po pokoju wspólnym Gryffindoru. W pomieszczeniu było już pusto, wszyscy powoli kładli się spać. Byłam coraz to bardziej zaniepokojona nieobecnością mojego chłopaka, w głowie pojawiały mi się jedne z gorszych scenariuszy, którym starałam się oprzeć. Dodatkowo problemy zaczął mi sprawiać mój brzuch, który wydawał niewyraźne dźwięki i domagał się na gwałt jedzenia. Stłamsiłam jego żałosne pomrukiwania, brnęłam dalej w tą grę zwaną "miłość" i nie zamierzałam odpuścić. Usiadłam naprzeciwko kominka. Obserwowałam z niepokojem ognisko palące się w nim, iskierki poruszały się tak wdzięcznie i lekko. Przypatrywałam się temu widowisku przez jakiś czas, zdołałam parę razy się nawet uśmiechnąć lekko. Wtem z oddali usłyszałam kroki, zerwałam się z miejsca i skierowałam wzrok z drzwi, gdzie po chwili pojawiła się tak ważna dla mnie osoba. Oniemiałam, parzyłam się z niedowierzaniem na ten obraz zmarnowanego człowieka, człowieka którego kocham. Ta twarz, zwykle przepełniona blaskiem, radością z życia zmieniła się w szarawą, przepełnioną bólu. Jednak gdy dostrzegła ona moje oblicze, stała się wyraźniejsza i ukazywała ulgę.
- Fred...-przerwałam.- Czyli jednak Cię nie wyrzucili?- zapytałam pełnym nadziei głosem.
- Na początku chcieli.- powiedział drżącym głosem.- Ale dano mi ostatnią szansę. Zostałem jedynie zawieszony w prawach ucznia na określony okres. Nic wielkiego.- uśmiechnął się lekko.
Gdy słowa rudzielca do mnie dotarły, poczułam ulgę i nieopisane szczęście. Z oczami pełnymi łez pobiegłam w stronę Freda, a gdy już byłam wystarczająco blisko, rzuciłam mu się na szyję. W jednym momencie osłabiony rudzielec omal nie upadł razem ze mną na podłogę, nie wytrzymując mojego ciężaru.
- Hej Rachel wszystko dobrze?- usłyszałam słaby głos Freda.
- Fred... to ja się powinnam o to zapytać.- jęknęłam przez łzy i wtuliłam się w jego pierś.
- U mnie wszystko dobrze... teraz już tak, proszę Cię nie płacz.- powiedział z uśmiechem i objął mnie rękoma. Spojrzałam w jego oczy i obdarowałam go czułym pocałunkiem, odwzajemnił ten gest. Tak dobrze mi znany dotyk, jego ust, wyzwolił we mnie coś co zwało się "tęsknotą". Tęsknotą za takim rodzajem kontaktu, dwojga ludzi, którzy bardzo możliwe, że nie potrafią bez siebie normalnie funkcjonować.
- Fred, jak ja się martwiłam, jak ja się bałam, że możesz już nie wrócić.- zaczęłam szlochać.- Och Fred ja tu płaczę, ja tęsknię. Niemal wariuję.- Po tych słowach przytuliłam się do niego mocniej.
- Kochanie, spokojnie. Jestem tutaj, nie pozwolę Ci już tęsknić.- wyszeptał mi do ucha Gryfon.
- Obiecaj... musisz obiecać...- przerwałam.
- Obiecuję...- powiedział delikatnie i palcem wytarł mi łzy.- Ale nadal nie mogę uwierzyć, że aż tak się o mnie bałaś.
- A ja nie mogę uwierzyć, że wziąłeś całą winę na siebie. Dobrze wiesz, że nie musiałeś tego robić. Przeszlibyśmy przez to... razem.- odpowiedziałam nie odrywając od niego wzroku.
- Dobrze wiesz, że dla Ciebie mógłbym zrobić naprawdę wiele.- podniósł rękę na której znajdowała się okrwawiona blizna.- I nawet ona... tego nie zmieni.- dodał z uśmiechem wskazując drugą ręką ranę.
- Fred... ona wygląda okropnie. Czekaj... coś na to poradzę.- powiedziałam troskliwie próbując się wyrwać z objęć rudzielca.
- Nie musisz, wystarczy mi, że ty jesteś obok. To jest najlepszym lekarstwem.- powiedział delikatnie i złożył na moich ustach, kolejny dłuższy pocałunek. Usłyszałam bicie serca Gryfona, waliło ono jak szalone. Pomimo zmęczenia, oboje nie przestawaliśmy rozkoszować się sobą. Pragnęłam go tak mocno, nawet nie potrafiłam tego ukryć. Przycisnęłam się do niego w taki sposób, że całe moje ciało przylgnęło całkowicie do jego sylwetki. Nie myśląc racjonalnie chwyciłam jego poranioną rękę. Na co chłopak wzdrygnął się niebezpiecznie i jęknął z bólu odłączając się ode mnie.
- Przepraszam Freddie...- przerwałam, widząc ból malujący się na jego twarzy.- Chodź, opatrzę Ci ją.- pociągnęłam go w stronę sofy.- Usiądź, musisz odpocząć,
- Ray...- przerwał.
- Usiądź i nie dyskutuj, za bardzo Cię kocham, nie pozwolę Ci cierpieć już nigdy.- Patrzyłam na niego troskliwie. Przez chwile, chłopak przyglądał mi się, a widząc że nie popuszczę usiadł posłusznie. Uśmiechnęłam się wdzięcznie, pocałowałam go w czoło i odeszłam w stronę komody aby móc wyciągnąć odpowiednie lekarstwa na tego rodzaju poranienia. A gdy odwróciłam się, dostrzegłam, że chłopak przygląda mi się bacznie. Ja również podeszłam do niego nie przestając patrzeć mu się w oczy. Gdy trafiłam na miejsce, usiadłam na podłodze.
- Wyciągnij rękę.- rozkazałam delikatnie. Chłopak wypełnił polecenie. Opatrywałam jego rękę w milczeniu. Nasączyłam gazik eliksirem i w pełnym skupieniu, oraz ciszy, przemywałam mu bliznę najdelikatniejszymi ruchami, na jakie było mnie stać.
- Jesteś niesamowita.- zwrócił się do mnie Weasley z ulgą w głosie. Nie odpowiedziałam, nadal opatrywałam jego dłoń. Skupiając się na obietnicy, że już nigdy nie będzie cierpiał.
- Powinieneś teraz odpocząć, do jutra rana zniknie.- odparłam wstając, gdy skończyłam opatrywać jego dłoń.
- A zostaniesz tu ze mną?- zapytał cicho i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Na zawsze...- odpowiedziałam po chwili namysłu i złapałam go za rękę. Chłopak przyciągnął mnie do siebie. Ułożyliśmy się obok siebie na sofie i powoli zasypialiśmy w swoich objęciach. Było nam tak dobrze. Uścisk rudzielca, był moją osobistą tarczą, która chroniła mnie przed całym złem tego świata. Wtuliłam się w jego pierś, próbując skupić się na biciu jego serca. Stanowiło ono coś na dźwięk kołysanki, przy której niezależnie od sytuacji chciałam już zawsze zasypiać. Przymknęłam oczy, a po chwili oddaliłam się w krainę snu."
Szablon wykonany przez Melody