Music

sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 47 "Muszę ochronić sama siebie, aby chronić świat."


SOWA od autorki: Dzisiaj krótko, łagodnie i +18 ( dla dorosłych). Żeby nie było, że nie ostrzegałam. :D 


Stella
Obskórna chatka na przedmieściach. Czy było coś gorszego? Tak, dźwięk szelestu rozpadającej już się podłogi. Jazgot tego rodzaju mógłby obudzić nawet ducha, nie mówiąc już o samej bywalczyni takich miejsc.
Gdzieś tam niedaleko rozchodził się dźwięk walki. Wrzaski cierpienia pomieszane z tłukącym się szkłem. Tak, to musiało być tutaj. Szłam specjalnie za nimi, aby dotrzeć do celu.
Otworzyłam ciężkie mosiężne drzwi, a tam odbywała się niecodzienna scena. Sarah trzymała w ręce nóż i próbowała dźgnąć nim w kompletnie nieznanego mi mężczyznę.
- Mugolski przedmiot?- spytałam podchodząc bliżej.- Sądziłam raczej, że czarodzieje czystej krwi unikają ich jak ognia.
- Miło cię znowu widzieć Stello.- odparła kobieta i ugodziła nożem w ramię swojej ofiary.- Może i powinno tak być, ale to mniejsza przyjemność.- dodała, patrząc na wykrwawiającego się mężczyznę.
Spojrzałam na podłogę, stróżka krwi, niby nic nowego.
- Zawsze powtarzałam, że byłabyś świetną śmieciożerczynią.- odparłam beznamiętnie i obserwowałam jak kobieta siada na swojej sofie.
- Jeśli przyszłaś po raz kolejny namawiać mnie na służbę Czarnemu Panu, to niestety muszę cię rozczarować młoda. Nie mam zamiaru być od nikogo zależna.- spojrzała na mnie spode łba.
- Yyy, pas.- odparłam i zobaczyłam jak usta Sarah układają się w chytry uśmiech.


- Więc cóż było tak ważnego, że aż postanowiłaś się ze mną skontaktować?- spytała dociekliwie.
- Nie myślałaś czasami, jak słodka byłaby zemsta na rodzinie?
- Codziennie o tym myślę. I sądzę, że ty bardzo dobrze o tym wiesz, przecież nie jesteś głupia Stello.- kobieta obdarzyła mnie zimnym spojrzeniem.
- Więc mamy ten sam cel. Mój braciszek, bardzo zalazł mi za skórę. Tak bardzo, że postanowiłam w końcu się go pozbyć, aby więcej nie niszczył moich planów.- skrzyżowałam ręce na piersi.
- Czyżby nasz Davidek zaczął w końcu samodzielnie myśleć?- spytała Sarah w kpiący sposób.- A szkoda, przystojniaczek był z niego niezły.
- Przez tego "przystojniaczka" mam teraz problemy. I chcę abyś pomogła mi go odnaleźć i zlikwidować.- zacisnęłam ręce w pięści.
Nastąpiła chwila ciszy. Miałam wrażenie, że Sarah zastanawia się nad moją propozycją. Jednak czując dziwne mrowienie w okolicy głowy, zrozumiałam, że dziewczyna używa na mnie Legilimencji. Nigdy tego nie lubiłam, ale miałam nadzieję, że gdy wejdzie w moją głowę i zrozumie o co tak naprawdę chodzi, zgodzi mi się pomóc bez problemu.
- Więc moja siostra bliźniaczka postanowiła uratować naszego chłopaczka, zgadza się?- spytała, doskonale znając odpowiedź.
- Dokładnie tak. Sądziłam, że jeżeli...
- Doskonale wiem o czym sobie myślałaś.- przerwała mi.- Masz nadzieję, że taka marna prowokacja typu podwójna zemsta ma mnie przekonać do przystania na propozycję?
- Myślałam, że chcesz się na niej zemścić za tamtą sytuację.- spiorunowałam Sarah wzrokiem.
- Oczywiście, że chcę. Jednak skoro pojawiłaś się ty, a nie nikt inny mogłabym wykorzystać nieco sytuację... mam nadzieję, że się nie obrazisz. W końcu pragniesz zemsty tak samo jak ja, a może nawet bardziej.- uśmiechnęła się złośliwie.- A obie wiemy, że jest to cenniejsze niż złoto.
Wiedziałam do czego Sarah może zmierzać. Rzadko zdarzało się aby kobieta robiła coś nie widząc w tym większej korzyści dla siebie. Podobała mi się ta postawa, mimo tego, iż okazałam się dla niej tylko kolejnym zyskiem.
- Ile?- spytałam.
- Cena okaże się adekwatna do szybkości w jakiej zlikwiduję oboje. Odpowiada ci taka propozycja?- spytała, podnosząc się z sofy i podchodząc do mnie bliżej.
Nic nie odpowiedziałam, uśmiechnęłam się tylko, ponieważ wiedziałam, że chcąc czy nie chcąc, Whitman i tak będzie czytała w moich myślach. Szkoda było strzępić język.
- To będzie bardzo owocna współpraca.- stwierdziła poważnie.


- Też tak sądzę.- uśmiechnęłam się przebiegle.

Rachel

Na dworze zaczął padać śnieg. Biały puch, który symbolizował nadejście jednego z piękniejszych świąt na tej planecie. Przyglądałam się temu zjawisku, chciałam je zrozumieć głębiej, ale prawda była taka, że próbowałam nie myśleć o tej samej sytuacji z moim ojcem. Uciekałam w wszelkie myśli, które mogłyby odwieść mnie od poczucia niesprawiedliwości.
Mimo to, czułam wstyd. Skompromitowałam się na całej linii, przy wszystkich. Przy rodzicach, przyjaciołach i chłopaku. Chciałam zapaść się pod ziemię, ale z drugiej strony nie powinnam być dla siebie taka surowa.
Informacja o ukrywaniu tak ważnej prawdy mogła wzbudzić u każdego podobną reakcję. Więc dlaczego czułam się jak ofiara.
Rachel Trust, Krukonka, od początku wyśmiewana i bagatelizowana przez rówieśników za swoje pochodzenie, okazała się być półkrwi... okazała się być córką śmierciożercy. Nie wiedziałam co było gorsze, ale szczerze wolałabym pozostać szlamą, niż córką kogoś takiego.
Nie przekonywały mnie, żadne tłumaczenia, rzekomo o tym, że Black był dobry. Gdyby tak naprawdę był niewinny, stłamszony, nigdy nie przystałby do Czarnego Pana.
Nie interesowało mnie to, że próbował odkupić swoje winy, Każdy, kto chociaż raz był śmierciożercą, pozostaje nim na zawsze. Ma krew niewinnych na dłoniach i nigdy jej nie zmyje.
Teraz już rozumiałam dlaczego tiara tak bardzo nalegała na to, aby umieścić mnie w Slytherinie, rozumiałam już dlaczego Syriusz, tóż przed swoją śmiercią kazał Harry'emu mnie bronić, rozumiałam dlaczego wydałam się mu znajoma, tak samo jak Slughornowi. Rozumiałam również to, dlaczego moja mama wcale nie zdziwiła się, tym że byłam czarodziejką. Ten świat nie był jej obcy.
Wszystko układało się w piękną całość, a gdzieś pośrodku ja.
Przyjęłam moje przeznaczenie, ale nie spodziewałabym się tego, że ta historia miała drugie dno.
Od razu przypomniał mi się przedostatni wers mojej przepowiedni "Ona sama wybierze sobie los godny jej pochodzenia...". 
Trudno, jeśli mam wybór. Dokończę dzieło mojego"ojca" i nie zrobię tego dla niego, ale dlatego, aby ochronić bliskich. Jeśli ja jestem tym " nieoczywistym kluczem" i jeżeli tylko ja mogę ochronić tą księgę, zrobię to. Muszę chronić sama siebie, aby chronić świat. Niezła analogia...
- Mogę wejść?- spytał Fred
- Jak sobie chcesz.- prychnęłam obojętnie.
Usłyszałam tylko dźwięk otwieranych drzwi. Nawet nie spojrzałam w tamtą stronę. Nie wiedziałam z czego to wynikało, ale czułam mniejszy wstyd z powodu tego, co się wydarzyło, jeżeli nie patrzyłam rozmówcę.
- Zapytałbym jak się czujesz, ale wyszedłbym na kompletnego kretyna.- odparł niepewnie.
- Masz absolutną rację. Wyszedłbyś.- odpowiedziałam siadając na fotelu i przykrywając się kocem.
Nie wiedziałam czemu to zrobiłam, przecież u Weasleyów nie było nawet zimno...
Nastąpiła niezręczna cisza, nikt nie wiedział co ma powiedzieć, a ja nadal patrzyłam nieporadnie w okno próbując nie spojrzeć bliźniakowi w oczy.
- Co chcesz teraz zrobić?- zapytał.
- To co mówi mi rozum. Ostatnio mam wrażenie, że serce coraz bardziej mnie zwodzi.
- W... każdej sytuacji?
Spojrzałam w jego oczy. Tak bardzo chciałam powiedzieć, że nie. Jednak jeśli serce oszukiwało mnie przez tyle lat, możliwe, że robiło to nadal. 
- Muszę uważać, jeśli Voldemort dowie się, że tylko ja potrafię znaleźć ten amulet, pewno zechce to wykorzystać. O ile już nie wie.- odparłam, unikając tematu.
- Stella mogła nie dotrzeć nawet do niego. To jeszcze dziewczynka, nie jest aż tak wyrobiona.
- Ta dziewczynka oszukała całą waszą rodzinę i aurorów, więc doświadczenia jej nie brakuje, Fred. A najgorsze jest to, że David mnie przed nią ostrzegał, a ja dałam się nabrać.- prychnęłam niezadowolona.- Teraz nawet nie wiem co się z nim dzieje.
- Ty to jeszcze...- odparł chłopak, a ja zmarszczyłam brwi.- ... gorzej ze mną. Powinienem zorientować się wcześniej, jak odepchnęła mnie, gdy chciałem ją pocałować.
- Czekaj, zaraz co?- spytałam zdziwiona, nie spodobało mi się to co usłyszałem.
- No...- wstał gwałtownie i podrapał się po głowie.- ... wiesz myślałem, że to ty.
- .... że to ja?- spytałam sucho.- Fred! Jak mogłeś?
Zdawałam sobie sprawę z tego,  ze w porównaniu z całokształtem sytuacji, ta sprawka to nic, ale nie mogłam w tym momencie dopuścić do siebie myśli, że Fred mógł całować się z inną.
- Ray, nie oceniaj mnie, to ja musiałem patrzeć jak liżesz się z Harrym.- bliźniak założył ręce na piersi i spojrzał na mnie wymownie.
Niechętnie musiałam przyznać Gryfonowi rację, lecz o tym nie powiedziałam. Wpatrywałam się w niego z obojętnością, zastanawiając się do czego to rozmowa może prowadzić.
- Nie odcinaj się, nie szukaj winnych. Szczególne tych, którzy w ciebie wierzą.- dodał w końcu chłopak.- Twoja matka siedzi na dole i wypłakuje oczy, a ojciec nie wie co ma zrobić.
- To nie mój ojciec.- usiadłam zdenerwowana na łóżku.
- No i co z tego, Rachel? Zawsze starał się robić wszystko jak na ojca przystało. Tego ojca, który żyje i który cię wychował.- odparł rudzielec z żalem.
- Kłamał!- krzyknęłam podirytowana.
- Chciał, żebyś miała normalny dom.- odparł bliźniak, o dziwo spokojnie.
- Chciał mnie oszukiwać przez całe życie.- odparłam głośno.- Podawał się za ojca, choć wcale nim nie był, nie był nim. Rozumiesz?
- Rachel, nie jesteś głupia, nawet ja to wiem, że nim był.- Fred pokręcił głową.
 Spojrzałam na podłogę. Wszystko to, co teraz usłyszałam było prawdą, było tym co padło już wczoraj. Jednak dzisiaj brzmiało to zupełnie inaczej... jakoś lepiej...
Nie miałam już sił by kłócić się z kimkolwiek, a szczególnie z Fredem. Nadal mi na nim zależało, został mi tylko i wyłącznie on, a ja miałam dziwne wrażenie, że ostatnimi czasy odcinam się od każdego, który chociaż trochę liczył się w moim życiu.
- Zaufaj sobie Ray. Jak myślisz?- bliźniak uklęknął przed moim łóżkiem.
Westchnęłam i spojrzałam w oczy Freda, wiedziałam, że teraz postawiłam go w niezręcznej sytuacji. Fred się zmieniał. Nie był już tym samym chłopakiem z Gryffindoru, dla którego liczyły się jedynie żarty i łamanie zasad. Stał się o wiele bardziej wyrozumiały. Nie wiedziałam, czy była to moja sprawka, czy po prostu stał się odpowiedzialniejszy przez prowadzenie tego sklepu. Nie wiedziałam również, czy podobała mi się taka zmiana jego zachowania... albo nie... kochałam go mimo wszystko.
- Naprawdę nie przeszkadza ci to, że moim ojcem był śmierciożerca?- spytałam, a do oczu naleciało mi kilka łez.
- Nie Rachel. To nie twój prawdziwy tata.- odparł lekko uśmiechnięty bliźniak.
- Ani to, że Voldemort mnie szuka?
- To już trochę gorzej, ale nie.- odpowiedział niemal natychmiast.
- Ani to, że przeze mnie jesteś teraz w niebezpieczeństwie?
- Nie.
- Ani to, że jestem daleko?
- Nie.
- Ani to, że zachowuję się teraz jak egoistka?
- Nie. 
- Ano to, że ciąży nade mną taki, a nie inny los?
- Nie.
- A kochasz mnie?
- Nie... Zaraz, że co?- spytał, nagle się ożywiając.
Uśmiechnęłam się szeroko. O to właśnie mi chodziło, o to, aby ktoś został przy mnie mimo wszystko, mimo burz i trąb powietrznych. Freddie wydawał się być naprawdę zdecydowany co do tego, że chce mi pomóc i mnie wspierać. Dziwne ciepło rozeszło się po moim ciele, to chyba ta namiętność, która wydawała się ostatnio zanikać.
- Powtórz pytanie.- poprosił, uśmiechając się łobuzersko.
Nie zrobiłam tego, przysunęłam się do niego i delikatnie musnęłam ustami jego ust. Chłopak wydawał się nieporuszony tym, co właśnie się stało i tak jakby spodziewał się takiego finiszu uśmiechnął się tylko i wpił się w moje usta.
Nawet nie zauważyłam kiedy pod jego naciskiem położyłam się całkowicie na łóżko.
Freddie wtulił się w moje włosy. Pocałował me lekko w szyję, tworząc z pocałunków trasę, aż do obojczyka. Jedną dłonią delikatnie błądził po moim biodrze, a drugą po brzuchu.
Wiedziałam, do czego to mogło doprowadzić. Nie sprzeciwiałam się. Gryfon dosięgnął różdżki i wycelował nią w drzwi. Mruknął coś pod nosem, a zamek w drzwiach cicho kliknął... później uśmiechnął się figlarnie i pocałował mnie w usta. Odwzajemniałam pocałunki z równie dużą namiętnością. Przejechałam dłońmi po torsie chłopaka, delektując się ciepłem jego ciała. Po drodze rozpinałam guziki jego koszuli. Dopiero teraz zauważyłam że Fred ostatnio musiał bardzo dużo schudnąć. 
- Nie wyglądasz najlepiej Freddie.- mruknęłam współczująco, patrząc na nienajlepszy stan chłopaka.
- Nie martw się o mnie.- wyszeptał mi do ucha.
Jeszcze raz przejechałam dłonią po tym razem już nagim torsie chłopaka i ściągnęłam mu koszulę. Chłopak nie zostawał mi dłużny. Zjechał dłońmi po mojej talii, zatrzymując się chwilę na niej, po czym jednym płynnym ruchem ściągnął ze mnie koszulkę. Pocałował mój podbródek, później dekolt, mostek, żebra i na końcu brzuch, po czym ponownie tą samą trasą wrócił do ust.



 Opuszki jego palców zatrzymały się na pasie moich spodni.
- Jesteś pewna? Mogę przestać.- mruknął cicho Fred, odrywając się od pocałunków.
Nie odpowiedziałam, wpiłam usta w jego kark i żarliwie całowałam go w jednym miejscu.
Fredowi, więcej nie było trzeba. Suwał dłońmi po moich kościach biodrowych, co chwilę niżej zsuwając moje dżinsy. Ja również odpięłam guzik jego spodni, które lekko się zsunęły odsłaniając tym samym gumkę bokserek chłopaka z napisem " mały czarodziej".
Uśmiechnęłam się tylko szelmowsko, zauważając ten fakt i oderwałam od ust chłopaka.
- Mały czarodziej?- spytałam, sugestywnie unosząc brwi.
- Nie niszcz nastroju.- rzucił żartobliwie chłopak.
- Czyżby?- uśmiechnęłam się do niego, po czym wpiłam się ponownie w jego wargi. 
Chłopak przylgnął do mnie i wsunął dłoń pod moje plecy, zaczynając je lekko masować. Wszystko to co działo się teraz było takie dziwne... Poczułam się tak jakbym połknęła rozżażony węgiel, który palił mnie od środka. Co pomimo pozorów, było bardzo przyjemnie.
Gdy Fred w końcu przestał masowa moje plecy, zaczął się siłować z stanikiem. Uznałam, że nie ma teraz odwrotu, wszystko to działo się tak szybko. Tak przyjemnie...
Po kilku nieudanych próbach, udało mu się rozpiąć mój stanik, który położył obok.
Odłączył się od moich ust i spojrzał przez chwilę na moje nagie piersi. Nie czułam wstydu z tego powodu, wiedziałam, że mogę mu zaufać. 
- Masz przepiękne ciało.- szepnął, nadal patrząc się na mój biust, po czym jedną ręką objął lewą pierś. Dopiero teraz poczułam się niepewnie, a Fred, który zauważył moje skrępowanie, przestał ją masować i przesunął dłońmi po moim ciele i zatrzymał się na mojej bieliźnie. 
Dopiero teraz złapałam go za plecy, a drugą ręką zaczęłam ściągać mu bokserki. Teraz już całkiem nadzy wtuleni w siebie tworzyliśmy jedną całość. 
W pokoju nie było słychać nic tylko nasze równomierne oddechy. Chłopak napierał na mnie, a ja czując tą szczególną przyjemność, cicho jęknęłam.
W tym momencie poruszaliśmy się rytmicznie, a moje serce jakże rozszalałe biło bardzo mocno.
Nie mogłam uwierzyć w to, że to się dzieje. Zawsze wyobrażałam sobie ten moment inaczej... w nieco innej sytuacji, ale teraz to nie miało znaczenia. Po raz pierwszy moje serce i rozum były aż tak zgodne. Nie chciałam już więcej myśleć, oddałam się w pełni namiętności, a nasze przyśpieszone oddechy wypełniły pomieszczenie.

David

- Mogę wiedzieć jak długo zamierzasz mnie tutaj trzymać? Muszę wrócić do Hogwartu!- krzyknąłem, bawiąc się bezsensu swoją różdżką.
- A mógłbyś przestać chociaż na chwilę drążyć temat?!- zawołała Whitman z drugiego pokoju.
- Nie! Ja muszę porozmawiać z ojcem o Stelli.
Po pokoju rozszedł się huk, a aurorka, jakby nigdy nic aportowała się obok mnie.
- On o tym bardzo dobrze wie. Więc z łaski swojej mógłbyś być cierpliwy? Czy ślizgońska ambicja ci na to nie pozwala?
- Odczep się od mojego domu Witman. Sama pewnie tam należałaś, przynajmniej się tak zachowujesz.- skrzyżowałem ręce na piersi.
Najwyraźniej powiedziałem coś bardzo nie tak, ponieważ dziewczyna szybkim gestem przybliżyła twarz do mojej i spojrzała na mnie groźnie. Nie chciałem, tak bardzo nie chciałem, ale nie mogłem oderwać wzroku od jej rozeźlonych oczu.
- Dla twojej wiadomości Stone, należałam o najszlachetniejszego domu w Hogwarcie.- powiedziała sucho i położyłą dłonie na obu obręczach mojego krzesła.
- Pewnie Godryka, jak większość czarodziejów twierdzi.- prychnąłem niezadowolony.
Nie miałem nic do Gryfonów, większość z nich była czasami naprawdę w porządku, ale to ciągłe przekonanie, że Gryffindor góruje jakimś cudem nad innymi domami, każdego potrafiło doprowadzić do niezadowolenia. Czasami zastanawiałem się też, czy Gryffindor byłby taki sam bez Pottera, Weasleya i Granger.
- Typowo Ślizgońskie myślenie...- prychnęła pod nosem i wyprostowała się.- Hufflepuff, mój drogi wypuścił na świat wielu mądrych i pracowitych czarodziejów
- No bez jaj Whitman.- zaśmiałem się.- A tak poważnie?
- To jest jak najbardziej poważne wężu.- odwróciła wzrok w drugą stronę.
Zmarszczyłem brwi. Puchoni byli mi zawsze obojętni, trzymali się z boku i  raczej nie wychylali bez powodu. Trudno było mi o nich coś więcej stwierdzić.
- Dobra, byłaś Puchonką to jasne. Rozumiem też, że może zbyt gwałtownie zareagowałem, ale serio zachowujesz się czasami jak Ślizgonka. Różnisz się od innych.
- Ty również Stone, jesteś tak lojalny jak Puchon.- mrugnęła do mnie.
Dałbym głowę, że mówiąc te słowa, Farrah uśmiechnęła się lekko. Prawda była taka, że słyszałem o kilku faktach, gdzie członkowie Domu Borsuka przysłużyli się nauce. Na ten przykład Bridget Wenlock, słynna trzynastowieczna numerolog, która jako pierwsza ustaliła magiczne właściwości liczby siedem, albo Atermizja Lufkin i Grogan Kikut- słynni Ministrowie Magii.
- Jak stałaś się aurorką? Pewnie nie było ci łatwo.- zmieniłem temat.- Z resztą skąd ten pomysł, nie wolałaś zielarstwa, czy chociażby uzdrowicielstwa?
- Nie interesowało mnie to, chciałam walczyć.- spojrzała na podłogę.- I naprawić szkody...- dodała półszeptem.
- Szkody?- ożywiłem się.
- Wszelkie uszczerbki w dobrach lub interesach chronionych.- wyjaśniła obojętnie.
Spojrzałem na nią spode łba, czy ona naprawdę uważała mnie za takiego idiotę?
- Nie chodzi o definicję.- mruknąłem gburowato, unosząc brew.
- Wiem.- prychnęła i odeszła do innego pokoju.

Fred

Leżałem pod prześcieradłem i wspominałem wydarzenia sprzed godziny. Obok leżała wtulona we mnie Rachel. Bez ubrań, tak jak natura ją stworzyła. Nie czułem z tego powodu skrępowania, w końcu trzymałem w ramionach cały swój świat. Nie powiedziałbym również, że tak będzie to wyglądało. Zawsze wyobrażałem to sobie jako chwilę zaplanowaną. Nie sądziłem również, że przy uprawianiu seksu da się też płakać. Tak, Rachel co jakiś czas pojękiwała cicho. Gdyby nie to, że znałem sytuację, powiedziałbym, że to po wpływem chwili... ale nie. Czułem jej łzy czasami, gdy przybliżałem twarz do jej, aby obdarować ją coraz to zachłanniejszymi pocałunkami. Jej twarz, a szczególnie okolice oczu, były wilgotne. W chwili uniesień, nie zwróciłem na to uwagi, uważałem, że to pot. Chwilę później znowu się uśmiechała i tak cały czas.
Poczułem się jak kretyn. Miałem wrażenie, że Rachel zrobiła to ze mną nie ze względu na to, że chciała, tylko ze względu na to, że była smutna. Mogła chcieć się tylko pocieszyć...
Spojrzałem na nią, była cała czerwona i pochrapywała cicho.
Tuliła się do mnie mocno, a ja tylko ją obejmowałem.
Pomyślałem, że niezależnie od tego, jakie Rachel miała intencje, powinienem się cieszyć, że przez chwilę pomogłem jej zapomnieć o kłamstwach jej rodziców. Czułem, że z każdą nową chwilą chciałem być jeszcze bliżej przy niej, bez względu na wszystko i wszystkich. Starałem się jej dać tyle, ile tylko mogłem... Miała moje pełne wsparcie, a w moich ramionach mogła tonąć bezpowrotnie tyle razy, ile tego potrzebowała. 
- Fred?- mruknęła cicho i spojrzała w górę.
- Jestem tutaj, księżniczko.- odpowiedziałem cicho i pocałowałem ją czule w czoło.
Krukonka uśmiechnęła się leniwie, ale sekundę później rozejrzała się gwałtownie po pokoju. A gdy tylko zorientowała się, co się wydarzyło, zawstydzona przysunęła do siebie mocniej kołdrę, zakrywając swoje nagie ciało aż po podbródek.
Uśmiechnąłem się tylko łobuzersko. Wyglądała przepięknie, nawet z burzą niepoczesanych włosów na głowie i miną zmieszanego szczeniaczka.
- Nie ma tam niczego, czego już bym nie widział.- odparłem cicho i mrugnąłem do niej.
Dziewczyna wpatrywała się tylko we mnie. Z trudem wyczytywałem z jej twarzy emocje, Nie byłem pewien, czy była zakłopotana, czy zdumiona, czy też zadowolona.
- Czy to się stało naprawdę?- zapytała po chwili milczenia.
- Nie, po prostu zamarzałaś i uznałem, że moim ciałem uda mi się cię rozgrzać.- odpowiedziałem żartobliwie i wolną dłonią odsunąłem kosmyk jej włosów z jej twarzy.
Nie wiedziałem, jak miałem postąpić w tej sytuacji. Starałem się być na tyle delikatny, aby ją nie spłoszyć. Wiedziałem, że był to jej pierwszy raz, dlatego musiałem uważać podwójnie.
- Głupol.- mruknęła już śmielej i również uśmiechając się pocałowała mnie namiętnie.
Dziewczyna wplątała swoje dłonie w moje włosy i zachęcona całowała mnie po szyi. Oczywiście oddawałem wytrwale jej pocałunki. Przejeżdżałem dłońmi po jej nagich plecach, a na swojej klatce poczułem jej piersi. Poprzednia namiętność wróciła, a ja byłem prawie przekonany, że dojdzie do drugiej rundy.
Przesunąłem swoje ciało i położyłem się na niej, nie przestając drażnić jej warg swoimi zębami.
Wtem dziewczyna strąciła mnie za siebie, a ja upadłem na drugi bok łóżka. Gdy zorientowałem się co się stało, spojrzałem na nią z wyrzutem.
Rachel uśmiechała się chytrze, nie wiedziałem o co jej chodzi. Nic nie mówiła, tylko patrzyła się na mnie sprytnie przez chwilę. Zaraz potem obdarowała mnie szybkim całusem w usta i pomknęła do łazienki. Nawet nie wiedziałem, kiedy uciekła.

Rachel
Zamknęłam za sobą drzwi łazienki. Miałam problemy z opanowaniem emocji. Radość, wstyd i smutek mieszały się w mojej głowie, tworząc tym samym mieszankę wybuchową, trudną do pojęcia dla najzwyklejszego Homo sapiensa. Mimo to uśmiechnęłam się do siebie i jeszcze raz sprawdziłam czy zamknęłam drzwi na klucz.
Gdy tylko upewniłam się co do tego faktu, okryłam się szczelnie wiszącym obok umywalki ręcznikiem i spojrzałam w lustro.
Nadal byłam cała czerwona. Nie dziwiłam się temu, w przeciągu kilkudziesięciu sekund moje serce przyśpieszało, a temperatura ciała zwiększyła się.
Nie mogłam uwierzyć, że to się właśnie stało. Wypuściłam z kranu zimną wodę i obmyłam nią twarz, aby chociaż trochę zbić temperaturę.
Położyłam mokre dłonie na umywalce i oparłam na nich cały ciężar ciała. Nadal to czułam... każdą częścią mojego ciała. Moje ręce splecione z jego, silne ramiona, które tak namiętnie dotykałam, smak jego ust, a z tych mniej przyjemniejszych dziwny ucisk w okolicach intymnych. Jednak było to normalne.
Otrząsnęłam się z rozmyślań i spojrzałam w swoje oczy odbite po drugiej stronie. Chciałam z nich coś wyczytać, ale już z góry wiedziałam, że tego właśnie pragnęłam.
Zaraz potem weszłam pod prysznic, aby zmyć z siebie resztki potu i Freda.
Gorąca woda przyjemnie muskała moje ciało, a ja sama uniosłam głowę i zamknęłam oczy, wsłuchując się błogo z jej szum.
Trwało to jakiś czas. póki nie zaczęłam odczuwać, że strumień robi się coraz zimniejszy. Więc chwyciłam za mydło. Rozprowadziłam je szybko gąbką po organizmie i umyłam włosy.
Zanim woda zrobiła się całkiem zimna zdążyłam wyjść spod prysznica i się osuszyć. Nie przewidziałam jedynie jednej rzeczy. Mianowicie takiej, że nie zabrałam ze sobą żadnych ubrań. Moje poprzednie zostały porozrzucane po całym pokoju.
Podrapałam się po głowie i uznałam, że najlepiej będzie jeśli wyjdę po czyste. Nie byłam jednak przekonana, czy aby Fred nie zostawał nadal w moim pokoju.
Nie nie wstydziłam się go, po prostu chciałam to wszystko przemyśleć na spokojnie i dopiero z nim porozmawiać.
Owinęłam się ręcznikiem i chwyciłam niepewnie za klamkę. Uchyliłam niepostrzeżenie drzwi... na szczęście chłopaka nie było, jego ubrań również. Zauważyłam także, że prześcieradło, pod którym leżeliśmy zostało dokładnie ułożone na łóżku. Uśmiechnęłam się do siebie ciepło, kto by pomyślał, że Freddie tak potrafi.
Pomknęłam do szuflady, wyciągnęłam z niej świeżą bieliznę oraz pierwsze lepsze ubrania. Ubrałam się w nie i wskoczyłam na łóżko. Na łóżko, w którym przeżyłam swój pierwszy raz.

piątek, 6 stycznia 2017

Rozdział 46 "Nie można kochać takiego potwora."

 "Święta, święta i po świętach".
Takie słowa było słychać już od rana. Wigilia się skończyła, ale to wcale nie znaczyło, że święta również. w powietrzu nadał unosiły się różne zapachy, poczynając od tych przyjemniejszych typu mandarynka, a kończąc na tych śmierdzących typu łajnobomby i pierdzące gnomy. 
(te dwa ostatnie to wynalazki Freda i George'a).
Siedziałam przy stole i rozpisywałam plan szkoleń naszej Reprezentacji z Quidditcha. Ostatnie wydarzenia niezbyt sprzyjały rozwojowi mojej gry i całej drużynie, a przecież obiecałam im, że wrócę po świętach z nowymi pomysłami i energią.
Cóż, pomysły były, ale gorzej z ich realizacją, nie dlatego, że były niemożliwe do ich urzeczywistnienia, ale dlatego, że bliźniacy koncertowo postanowili zając się testami ich nowych wynalazków. Nie potrafiłam się skupić nad rozplanowaniem poszczególnych kroków, co chwilę nad moją głową latały jakieś obiekty, wydając przy tym odgłosy typu brecht lub płacz/pisk dziecka.
Niektóre były nawet niebezpieczne, ponieważ  użycie ich wiązało się z interwencją magii. Jak na przykład pęczniejąca guma, która po jej zjedzeniu symuluje powstanie guli w gardle, utrudniająca oddychanie. Rzecz w tym, że to wcale nie była symulacja, tylko Ron (który zgodził się na testowanie wynalazków) o mało nie zostałby przypadkowo uduszony przez własnych braci.
Ale tylko jedna zabawka była na tyle uciążliwa, że doprowadzała mnie do furii.
Była to linka. Tak, linka... niby nic takiego, ale jednak. W wielkim skrócie była to magiczna, składająca się lina, która na życzenie właściciela powiększała się do nieskończonych rozmiarów i związując danego osobnika okręcała nim tak, że biedak tracił przytomność i lunatykował "we śnie".
Przynajmniej takie miała mieć zastosowanie. Prawda była taka, że już na samym starcie nie dało się jej rozwinąć.
- Ciągnij to bracie, mocniej!- krzyczał George, próbując ostatkiem sił wytargać linkę.
- To może ty się bardziej do tego przyłóż.- odkrzyknął Fred.



Ta sytuacja była co najmniej żenująca, bliźniacy już od kilkunastu minut mierzyli się z swoim wynalazkiem i ciągle przegrywali. Z jednej strony- jak mówiłam, doprowadzało mnie to do wściekłości, a z drugiej chciało mi się śmiać, gdy bracia jak byki biegnące do czerwonej płachty próbowali zapanować nad eksperymentem.
Na próżno... za każdym razem zmęczeni wściekali się coraz bardziej.
- Nie mogę uwierzyć, że wykołowała nas lina.- odparł Fred, chyba nie do końca zdając sobie sprawę jak żałośnie to zabrzmiało.
- Widać, że jest mądrzejsza od was.- zaśmiała się Ginny, która również przypatrywała się całej tej komicznej sytuacji z uwagą.
- Siostrzyczko, a chcesz znowu latać po domu jako kanarek?- Fred zaśmiał się chytrze.
Ja również przysłoniłam twarz dłońmi, aby stłumić chichot. Przypomniała mi się sytuacja sprzed roku kiedy do najmłodsza z Weasleyów zjadła przypadkowo kanarkową kremówkę i uciekała przed krzywołapem, który najwyraźniej uznał ją za bardzo pożywny posiłek.
- Lepiej nie braciszku, mogłaby nas zadziobać na śmierć.- odpowiedział mu brat.
- Albo obesrać nam ramiona.- dodał George, który wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Oj przymknijcie się obydwoje.- mruknęła niezadowolona Ginny i obrażona odeszła do kuchni.
- Jesteście okropni.- zaśmiałam się cicho.- Między innymi dlatego, że kanarki mają za małe dzioby, aby móc w jakikolwiek większy sposób sprawić ból i dlatego, że one zazwyczaj nie mają w zamiarze wypróżniać się na ludzi.
Spojrzałam na bliźniaków, którzy w tym momencie popatrzyli się po sobie, a zaraz później zwrócili wzroki w moją stronę. Nie podobały mi się te ich chytre uśmiechy. Spoglądałam niespokojnie dookoła, żeby w razie czego rozplanować plan ucieczki.
- Szkoda bracie, że to nie działa... ponieważ mielibyśmy pierwszą chętną, aby to wypróbować.- odezwał się Fred ściskając w ręce przedmiot i zwracając się do brata.
- Wielka szkoda.- zawtórował mu drugi Weasley.- Rachel światnie sprawdziłaby się w tej roli.
Pokiwałam głową z politowaniem i podeszłam do lekko skołowanych rudzielców.
- A próbowaliście zaklęciem?- spytałam patrząc na dokładnie zwiniętą w rulon linkę.
- Każdym, które jest.- odezwał się George.
- Alko przynajmniej każdym, które znamy.- dopowiedział Fred.
Zaintrygowało mnie to, że pomimo tylu prób "rozplątania", przedmiot nadal pozostawał znacznie nienaruszony.
- Mogę zobaczyć?- spytałam.
Zaraz potem trzymałam w dłoniach uciążliwy eksperyment. Oglądałam go z każdej strony. Szczerze mówiąc nie wiedziałam co chciałam tym osiągnąć, przecież kompletnie nie znałam się na stwarzaniu tego rodzaju przedmiotów.
- No to chyba mamy kolejny niewypał.- mruknął skołowany Fred.
- A wydawało się, że zadziała.- odpowiedział mu brat.
Istniało jedno zaklęcie niewerbalne, które mogłoby rozplątać ten sznur, ale nie wiem, czy chcę, aby ktoś widział, że potrafię nieco więcej niż zazwyczaj, ale z drugiej strony to zaklęcie jest na tyle nieszkodliwe, iż mogę go użyć.
- To może ja spróbuję- stwierdziłam, patrząc na braci.
Bliźniacy spojrzeli po sobie zdziwieni, ale chwilę później zwrócili wzrok w moją stronę i uśmiechnęli się ciepło.
- Próbuj!- powiedzieli jednocześnie, wzruszając radośnie ramionami.
Chwyciłam mocno przedmiot, chowając go w dłoniach i jeszcze raz spojrzałam dookoła siebie, aby upewnić się, że nikt poza obecnymi tego nie widzi. Bliźniacy usiedli. Następnie przymknęłam oczy,


Skupiłam swoją energię na linie i w myślach powtarzałam regułkę zaklęcia. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ od razu poczułam jak linka zwiększa swoją objętość, ledwo co mieszcząc się w moich dłoniach.
W jednym momencie wypuściłam ją z dłoni, a ona sama zaczęła szybować w powietrzu i magicznie się powiększać. Zaraz potem wiwatującym wzrokiem spojrzałam na bliźniaków. Ci lekko zdziwieni, ale jednocześnie zadowoleni przypatrywali się ich własnemu latającemu dziełu.
- Ona jest niesamowita.- Fred zwrócił się do swojego brata, a ten tylko pokiwał głową.
Uśmiechnęłam się zawstydzona. Podobało mi się to... nie miałam za dużo okazji na to, aby pokazać czego nauczyłam się dzięki księdze czarów. Trochę żałowałam, że została mi odebrana w taki brutalny sposób.



- Co jeszcze potrafisz, a o czym ja nie wiem?- spytał wyczekująco Fred.
Nie wyglądał na zdołowanego, bardziej na zaintrygowanego moimi możliwościami. Byłam wdzięczna Rowenie, że przynajmniej tym razem Gryfon nie ma do mnie żalu za to, że nie mówię mu o wszystkim.
- Znasz więcej takich sztuczek?- spytał George.
- Czy to bardzo trudne?- dopytał Fred
- Nauczysz nas tego?- dodał jego brat.
- Tak, tak i nie.- zaśmiałam się, odpowiadając kolejno na pytania bliźniaków.
- Popisz się.- odparli równocześnie.
Przymrużyłam oczy i chętnie zgodziłam się na propozycję Gryfonów. Zastanawiałam się co jeszcze takiego mogłabym im pokazać. Znałam ich kilka, ale to były raczej rzeczy, z którymi lepiej się nie ujawniać.
- Widzicie tą świecę?- spytałam chytrze, podchodząc do wspomnianego przedmiotu, a bracia zgodnie przytaknęli głowami.
Spojrzałam na rudzielców i skupiłam całą swoją uwagę na świeczce. Wystarczył jeden ruch ręką, aby na jej ogonku pojawił się ogień.


- Odjazd.- stwierdzili zgodnie.
- Zaklęcia niewerbalne.- zaśmiałam się i kolejnym ruchem ręki zgasiłam ją.- Koniec pokazówki.
Chłopcy uśmiechnęli się ciepło, już mieli coś powiedzieć, ale naszą uwagę zwróciło pukanie do drzwi. Atmosfera żartów jakimś cudem osłabła, a my w trójkę patrzyliśmy po sobie. 
- Spodziewacie się gości?- spytałam, po raz kolejny słysząc stukanie.
- Nie, chyba że tych z zaświatów.- zaśmiał się Fred i podszedł do wrót.
Od razu poszłam z nim, ale gdy byłam w połowie drogi zdołałam usłyszeć tylko zadowolone wołanie Freda i George'a.
- Hermiono!- zawołali bracie i kolejno przytulali dziewczynę.
Pobiegłam w tamtą stronę i szczęśliwa również uściskałam przyjaciółkę, a ona niepewnie odwzajemniła uścisk. W sekundzie do salonu wbiegła cała rodzina Weasleyów, a ja odłączyłam się od dziewczyny, która spojrzała na mnie wnikliwie. Nie podobało mi się to, czyżby Stella i jej coś zrobiła, gdy podawała się za mnie?
Nawet nie zdążyłam się spytać, ponieważ pani Weasley od razu zagarnęła szatynkę w ramiona i mocno uściskała.

David

Gdy tylko otworzyłem powieki, byłem zdezorientowany. Moje otoczenie i sofa na której leżałem wydawała mi się obca. Nie wiedziałem gdzie jestem, a tym bardziej jak się tu znalazłem. W głowie miałem jedynie urywki wspomnień.
- Powinieneś odpoczywać.- odezwał się kobiecy głos, gdzieś z końca pokoju.
Spojrzałem w tamtą stronę, nie wiedziałem skąd on dochodzi, dopiero później zorientowałem się kto schodzi z drewnianych schodów.
- To ty.- mruknąłem niechętnie.
Rozpoznałem tę postać, była to aurorka, która miała pilnować rodziców Rachel. Tylko teraz wyglądała jakoś inaczej... jakby ładniej...?
- Ładne podziękowanie za uratowanie życia.- odparła sucho Farrah.
- Uratowanie czego?- spytałem głupio obserwując jak aurorka zbliża się do mnie.- Gdzie są rodzice? gdzie Rachel? Co się stało?- w sekundzie odżyłem przypominając sobie urywki poprzednich wydarzeń.
- Naprawdę nic nie pamiętasz?- spytała zaniepokojona, siadając na krześle obok.
- Rachel i lochy.- odpowiedziałem wymijająco.
Chwytałem się za głowę i co rusz zacząłem kojarzyć fakty, ale większość z nich nie miała sensu.
Dziewczyna patrzyła się na mnie gruntownie tak, że poczułem dziwne mrowienie pod czaszką. 


- Przypomnisz sobie w końcu.- odparła po krótkiej chwili milczenia.- I nie, to nie jest sen.
- Słucham, skąd wiesz..? Czy ty używasz na mnie legilimencji?- spytałem zdenerwowany.
Nie podobało mi się to, że Whitman używa na mnie tej zdolności. Nie miała do tego prawa, naruszyła moją przestrzeń osobistą i psychiczną, z resztą nie pierwszy raz. To samo robiła podczas jej pobytu w lochach, próbując namówić mnie na uwolnienie Rachel.
- Gdyby nie ona nie udałoby mi cię zbudzić.- odparła spokojnie.- Powinieneś teraz odpoczywać, nieźle oberwałeś zaklęciem niewybaczalnym.
- Nie, powinienem to ja teraz odnaleźć ojca i matkę.
- Rodzice są bezpieczni, przed atakiem Zakonu udało im się zwiać. Pewnie teraz się ukrywają.- opowiedziała mi pocieszająco.- A uprzedzając twoje kolejne pytania, Rachel wróciła spokojnie do nory, za to twoja siostra uciekła razem z innymi śmierciożercami.
- To szaleństwo.- prychnąłem niezadowolony.- I wyjdź w końcu z mojej głowy.- rozkazałem ostro, czując, jak mrowienie zaczyna się wzmacniać.
Farrah pokręciła teatralnie oczami i przestała się we mnie wpatrywać. Poczułem ulgę i zmieszanie. Dziewczyna na za dużo sobie ostatnio pozwalała, a są rzeczy o których nie powinna wiedzieć.
- Gdzie ja jestem?- spytałem w końcu, rozglądając się po małym, kolorowym pokoiku.
- W moim mieszkaniu. Jak wspomniałam, nieźle oberwałeś.
- Jak się stąd wydostać?
- To nie jest dobry pomysł. Uwalniając nas i wpuszczając do kryjówki Czarnego Pana Zakon, naraziłeś się na jego gniew. Nie masz różdżki, nie możesz się sam bronić.- ostrzegła mnie.- Pewnie zginiesz w pierwszym lepszym rynsztoku.
- Chyba nie muszę przypominać o tym, kto mnie do tego namówił.- skrzyżowałem ręce na piersi.
Rzeczywiście na ten moment byłem bezradny, do tego czułem się koszmarnie. Nie podobało mi się to, że muszę spędzać czas z tą kobietą, była zbyt arogancka i pewna siebie, z drugiej strony intrygowała mnie jej postawa w lochach i po uwolnieniu.
- Sam tego chciałeś, ja tylko zmotywowałam cię do działania.- uśmiechnęła się lekko.
Pokiwałem bezradnie głową, nie chciałem się z nią sprzeczać, byłem zbyt słaby i pewnie przegrałbym dyskusję przy jej pierwszym lepszym argumencie.
- Jeśli pozwolisz, chciałbym teraz odpocząć.- odparłem wymijająco.
- Rozgość się.- ucięła temat.

Rachel

- Nie rozumiem jednego, dlaczego Voldemort wyznaczył do tego zadania akurat Stellę? Przecież ma pod sobą tylu śmierciożerców, a większość z nich jest o wiele bardziej doświadczona od niej.
- Hermiono, ja też tego nie rozumiem, może była to kwestia mojego zaufania.- oparłam, bawiąc się nerwowo włosami.- A ja jej uwierzyłam w te wszystkie kłamstwa.
- Nie znam jej tak dobrze, ale musiała być świetną manipulatorką. Pewnie nie tylko tobie wycięła taki numer.- odezwała się Ginny, głaszcząc mnie po ramieniu.- Każdy z nas jej uwierzył.
- Ostrzegałam Harry'ego, że już w pociągu zachowywałaś się jakoś podejrzanie, ale najwyraźniej kretyn musiał to zignorować. Bez urazy Ginny.- odparła Hermiona, zauważając reakcję młodszej Gryfonki na jej słowa.
- Najgorsze jest to, że ta druga strona jest coraz bliżej mnie, a ja nadal nie wiem jaki mają w tym cel. I przez tą cholerną sytuację wszyscy są teraz zagrożeni.- mruknęłam pod nosem.
- Sądzę, że powinnaś porozmawiać z swoją matką, natychmiast.- usłyszałyśmy znajomy głos.
Wszystkie trzy jak na komendę spojrzałyśmy w stronę drzwi. Był tam Harry, a tuż obok niego stał Ron. Oboje mieli bardzo poważne miny. Zaniepokoiłam się.
- Nie potraficie pukać?- spytała Hermiona.
- Dlaczego miałabym porozmawiać z swoją matką?- zapytałam ignorując słowa przyjaciółki.
- Nie mówiłem tego wcześniej bo sądziłem, że nie jest to istotne, ale było coś, co Stella chciała za wszelką cenę dostać i chyba jej się to udało.
- Co takiego?- zmarszczyłam czoło.
- Szkice... konkretnie szkice twojej mamy, Rachel.- powiadomił nas.
Wybałuszyłam oczy. Szkice mojej matki? A co w nich było takiego szczególnego? Pogubiłam się w tej sytuacji... rzeczywiście ilustracje narysowane przez moją matkę były dosyć oryginalne, ale nigdy nie podejrzewałabym, że aż tak.
- Zabrała je?- spytała Ginny, widząc moją zbulwersowaną minę.- Jak mogliście jej na to pozwolić?
- Wykołowała nas.- mruknął cicho Ron.- Trochę ciężko logicznie myśleć kiedy wije się w kłębie  śmierdzącego dymu.
- "Kłębie śmierdzącego dymu"...?- powtórzyła zdziwiona Hermiona, a najmłodszy syn Weasleyów pokiwał głową.- Z resztą nieważne. Czy Stella ma je wszystkie?
- Podejrzewam, że tak. Dlatego musisz się przełamać i porozmawiać szczerze z rodzicami.- Wybraniec zwrócił się w moją stronę.
- No nie wiem...- mruknęłam, drapiąc się odruchowo po ręce.
- Jeśli Stella niesie te rysunki Voldemortowi, są o krok bliżej. My też musimy być. Nie masz innego wyboru Rachel.- naciskał Gryfon.
- Dobrze, zrobię to jeszcze dzisiaj po kolacji.- poddałam się.

Draco

Przemierzałem korytarze mojej posiadłości. Rozglądałem się dookoła, nie mogłem zrozumieć dlaczego od rana przybyło tutaj tylu popleczników Czarnego Pana. Wszyscy chodzili jak w zegarku. Śmiech i zadowolenie mieszały się z gorzkim smakiem goryczy. Nie rozumiałem tej sytuacji, a to była najgorsza kara. Próbowałem coś wyciągnąć od ojca, ale nawet i on nie był świadom tej sytuacji.
Wsłuchując się w niektóre rozmowy zrozumiałem jedynie tyle, że kilkoro więźniów, przetrzymywanych w lochach Stoneów zostało uwolnionych, a sam Voldemort stracił jakiś bardzo ważny łup.  Z jednej strony była to dobra wiadomość, bo byłem niemal przekonany, że Stella maczała w tym palce, a z drugiej... wiedziałem, że jej błąd będzie wszystkich kosztował zdrowie.
Szczerze mówiąc przez chwilę miałem nawet nadzieję, że Ślizgonka nie żyje. Jednak i tutaj życie musiało dać mi po mordzie.
- Draco!
- Nie będę z tobą dyskutował Stone.- odrzekłem, nawet nie odwracając się do niej.
Ruszyłem w przeciwną stronę, nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Nie dlatego, że jej zadanie względnie okazało się klapą, tylko dlatego, że po prostu nie miałem ochoty. Miałem dość swoich problemów na głowie.
- Będziesz i to zaraz.- odparła głosem nie wnoszącym sprzeciwu.
- Bo co?- odparłem, odwracając się do niej.
- Bo potrzebuję twojej pomocy, tak samo jak ty mojej.- odpowiedziała, podchodząc bliżej.
- Nie wydaje mi się...
Obok nas przechodził właśnie Rockwood. Nie był zbyt zadowolony sytuacją, zatrzymał się tylko na chwilę i spojrzał spode łba na Ślizgonkę. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz się na nią rzuci. Ta za to stała nieporuszona jak właz i również raziła go wzrokiem.
Trwało to kilka sekund, później jakby nigdy nic mężczyzna odszedł.
- Kolejny zadufany w sobie kretyn.- odparła zażenowana.
Nie komentowałem tego, co powiedziała. Chciałem jak najszybciej opuścić korytarz pełen śmierciożerców. Mimo, że sam byłem jednym z nich, ich towarzystwo mnie odrzucało.
- Caractacus Burkes. Coś ci to mówi?- zawołała za mną, a ja odwróciłem się niemal od razu.- Słyszałem, że przeszkadza ci w uruchamianiu szafki zniknięć w sklepie.
- To nie jest twoja sprawa Stone.- mruknąłem skonfundowany.
- Mój ojciec ma z nim bardzo bliskie stosunki. Wystarczy, że powiem, czyją córeczką jestem, a zapewniam cię, że on z otwartymi ramionami przystanie na twoją propozycję.- skrzyżowała ręce na piersi.- A jeśli się nie zgodzisz na układ, cała ta sytuacja może odwrócić się przeciwko tobie.
- Czy ty mnie szantażujesz? Nie masz prawa!- krzyknąłem w jej stronę.
- Tutaj prawo nie działa, liczy się tylko efekt.- odezwała się.- Oboje wiemy, że potrzebujesz tej szafy, a nikt nie jest chętny do tego, aby ci pomóc. Nawet sam Voldemort...
Usiadłem słabo na krześle. Niechętnie musiałem przyznać Stelli rację, ale skoro Ślizgonka, zniżyła się do takiego postępowania, że poprosiła mnie o pomoc, musi jej bardzo zależeć. A od tego jest tylko krok do zaszkodzenia mojej misji.
- Czego chcesz?- spytałem w końcu.
- Chcę zemsty na moim braciszku.- odparła zdziwiona, zapewne tym, że tak łatwo udało jej się mnie namówić na pomoc.



- Mam go zabić?- spytałem zbity z tropu.- Znajdź sobie innego debila, który się na o zgodzi.
- Nie chcę, abyś go zabił. Mam podstawy by podejrzewać, że nawet nie potrafiłbyś tego zrobić...- spojrzała na mnie z chytrym uśmiechem, a ja tylko zacisnąłem usta w wąską linię.- Zwiadowcy donieśli mi, że po tej potyczce w naszych lochach, został zabrany w bezpieczne miejsce przez jedną z aurorek.
- Do rzeczy. Nie marnuj mojego czasu na docinki.- mruknąłem sucho.
- Chciałabym, abyś pomógł mi skontaktować się z jedną, jedyną osobą, która wie gdzie mój uroczy braciszek może się podziewać, a wiem że twoja rodzina ma takiż kontakt.
- Z kim?
- Nazywa się Sarah Helen Whitman...

Rachel

- Musi Pani nam pomóc. Tu chodzi o losy świata czarodziejów.- odezwała się Hermiona, która miała już dość tego, że moja mama unika odpowiedzi na nasze pytania.
- Chciałabym wam pomóc, ale było jak mówię, te rysunki były przypadkowymi szkicami.
- Dopracowanymi szkicami Hogwartu, Hogsmeade, godł domów.- zaczęłam wyliczać.
Przyznaję, na początku byłam przeciwna temu, żeby mieszać moją matkę w nasze sprawy, ale im więcej faktów jej przedstawiamy, tym jest bardziej przestraszona. To nie mogło być normalne zachowanie.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że to podejrzane, ale nic więcej nie mam do powiedzenia.
Spojrzałam po Harrym, Hermioną i Ronem przepraszającym wzrokiem. Wiedziałam, że jeżeli moja matka się na coś uprze, to nie ma siły która by ją przełamała, a każda niepewność utwierdza ją w tym przekonaniu.
- Oddałaby Pani życie za swoje dziecko, prawda?- odezwał się Harry.
- Jak każda matka, ale co to ma do rzeczy młodzieńcze?- mama skrzyżowała ręce na piersi.
- A to, że moja matka zginęła ratując moje życie. Oddała je nie tylko dla mnie, ale dlatego że nie chciała przejść na stronę zła. Nie musiała tego zrobić, ale wolała zginąć niż poddać się obcym ideałom. I Pani ma wybór...
- Wzruszająca historia, ale muszę już iść.- przerwała mu.
- Mamo na miłość Boską, dlaczego uciekasz?! Czego się tak ciągle boisz?!- wrzasnęłam.
- Nie uciekam, robię to tylko i wyłącznie dla twojego dobra.
- Mojego dobra, mamo? Czy swojego?- spojrzałam na nią wnikliwie.
Kobieta przez chwilę się zawahała po czym skierowała wzrok na bok. Wydawało się, że przez chwilę biła się z myślami. Nie było jej łatwo, to fakt... ale czy mnie jest?
- Te rysunki są ważnym elementem układanki. Rozumiem, że mogą zawierać w sobie tajemnicę, ale ta tajemnica może zabić Rachel.- odezwała się Hermiona.- Może zabić i Panią...
- Voldemort nie odpuści...- dodał Ron.
- Mamo, każdy z nas wie, że coś ukrywasz. Coś co może ochronić całą rodzinę. Powiedz w końcu prawdę... zrozumiem.- dopytywałam.
Było mi naprawdę przykro zachowaniem mamy. Czułam jak jakaś część mnie pęka. Jak relacje w naszej rodzinie ulegają znacznej zmianie.
- Jeśli Pani zechce możemy przejść do innego pokoju. Zostanie tylko Pani i córka...- zaproponował Harry, zapewne myśląc, że to będzie najlepszym rozwiązaniem.
- A jeśli to pomoże, to zawołam tatę. Żeby było ci lżej, jestem przekonana, że....
- Te szkice nie są zbiorem przypadkowych rysunków Rachel...- zaczęła w końcu.- ... Jest to całość jednej układanki, która ma zadanie ochronić to, co Czarny Pan chce odzyskać.
W sekundzie wszyscy spojrzeliśmy na moją matkę. Nie dziwiłam się takiej reakcji, sama byłam zszokowana tym co usłyszałam...
- Dlaczego akurat to było zawarte w twoich rysunkach mamo? Przecież jesteś mugolem...
- Tak... ja jestem, ale nasi przodkowie nie. Twoja pra pra pra babka była czarownicą.- odparła.
- Nazywała się Gerthrude Montrose, prawda?- zapytała Hermiona, a do oczu mojej mamy napłynęło kilka pojedynczych łez.
- Później Malfoy...
- MALFOY?!- krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Malfoy? Czy to znaczy, że jestem spokrewniona z Draco...? 
- Oczywiście nikt o tym nie wiedział. Oboje z Brutusem reprezentowali inne postawy wobec mugoli, ale tego nie muszę tłumaczyć. Później Gerthrude zaszła w ciążę, niestety Brutus nigdy nie poznał swojego dziecka. Zginął niewiele później, a ona nigdy nie zdradziła pochodzenia jego potomka. Nadała mu swoje nazwisko, jednak dziecko urodziło się charłakiem. Matka po śmierci swojego ukochanego, nie mogąc znieść szyderstw ze strony innych potężnych rodów czarodziejskich o "ułomności" syna, nigdy nie wyszła za mąż, wplotła się w życie mugoli i historia się urwała.
- Ale, skoro ta historia dotyczyła dwóch potężnych rodów magicznych, dlaczego nie było o niej nawet wzmianki w książce o  "Nienaruszalnej dwudziestce ósemce"?- spytała dociekliwym tonem Hermiona.
- Z tego co mi wiadomo, książka uzupełniała się sama z biegiem czasu... a wiele informacji o powiązaniach najpotężniejszych z rodów czarodziejskich z mniejszymi zostają usuwane ze względu na prestiż tejże rodziny.- wyjaśniła.
- No jasne, skoro tyle rodzin czarodziejskich utraciło swój status...- podsumował Harry.
- Co nie zmienia faktu, iż ta historia nie wyjaśnia nic, mamo... kompletnie nic. No dobrze, może i nasz ród był kiedyś potężny, ale jesteś mugolem a rysunki są ewidentnie narysowane przez ciebie.- spojrzałam na nią.
- To dopiero początek historii Rachel. Bądź cierpliwa.- skarciła mnie mama, a ja zawstydzona schowałam się w cień.- Jak mówiłam, historia się urwała na kilka stuleci. Jednak gdy świat zaczął nawiedzać Voldemort. Wiele z tych "brudów" potężnych rodów ujrzało światło dzienne. Czarny Pan, który co raz bardziej rósł w siłę, powodował wiele szkód, nie tylko w świecie czarodziei, a także mugoli. Wielu z nas znikało w niewyjaśnionych okolicznościach, co mogło spowodować ujawnienie się świata czarodziejskiego. Dlatego właśnie Ministerstwo pod rządami Harolda Minchuma powołało do życia Aurorów, którzy mieli za zadanie nieść pomoc i łapać czarnoksiężników. Organizacja rozrastała się bardzo szybko, a Czarny Pan wyczuł zagrożenie, dlatego właśnie dzięki tym brudom postanowił zwerbować nowych popleczników. Wysyłał swoich śmierciożerców, aby tropili przedstawicieli pomniejszych rodów magicznych i siłą zmuszali ich do posłuszeństwa Ridddle'owi.
Tak też dotarli do mnie i moich rodziców...- tutaj matka na chwilę przerwała.
- Miała Pani bliskie spotkanie z śmierciożercami?-  spytał Ron, który coraz bardziej zaczął interesować się opowieścią.
- Konkretnie z jednym. Miał na imię Regulus Black.- odparła mama, a jej dłonie niebezpiecznie zadrżały. 
- Brat Syriusza... - mruknął po nosem roztrzęsiony Harry, a ja siedząc blisko niego pogłaskałam go po ramieniu w geście pocieszenia.
Nastąpiła chwila ciszy. Nikt nie odezwał się słowem. Każdy zapewne wspominał ojca chrzestnego Harry'ego. Było nam go brak. Jego rady niejednokrotnie pomagały wszystkim i nawet na ten czas, kiedy to dowiadujemy się tylu nowych rzeczy, wspomnienie o nim budzi żal.
- Zgadza się... Regulus był inny niż wszyscy śmierciożercy, mimo że w tak młodym wieku stał się jednym z nich. Nie oceniajcie go pochopnie, popełnił jedynie bardzo duży błąd, który ciążył mu przez całe życie.- moja mama spojrzała na naszą czwórkę.
- Chyba nie powie Pani, że którykolwiek śmierciożerca mógłby mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, że stał się jednym z nich.- stwierdziła powątpiewająco Hermiona.
- Właśnie to powiem młoda damo. Zrobiłam ten sam błąd, gdy pierwszy raz go ujrzałam i dowiedziałam się kim jest. Zwyzywałam go, wyrzucałam, ale on wracał. Zawsze wracał.- uśmiechnęła się do siebie w bardzo charakterystyczny sposób.
Znałam ten uśmiech, matka śmiała się w taki sposób zawsze wtedy gdy mówiła o ojcu... a to mogło świadczyć tylko o jednym.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się z nim spotykałaś?- spytałam, ale odpowiedziała mi cisza.- Mamo... to jest poważne.
- Co ja ci mam odpowiedzieć słonko...- przerwała.- Tak łączyło nas coś więcej. Zaczęliśmy spędzać ze sobą dużo czasu. Sporo rozmawialiśmy, razem odkryliśmy tajemnicę mojego rodu. To się po prostu stało, zakochaliśmy się w sobie, a on stopniowo wdrażał mnie w swój czarodziejski świat.
- To niewiarygodne... mamo, on był śmierciożercą. Zabijał z zimną krwią.- przypomniałam jej, mając powoli dość tej opowieści.- Nie można kochać takiego potwora.  
- Można córciu... i powiem wręcz więcej, że powinno się takich kochać.- odparła, a zauważając mój brak wiary w to co ona mówi kontynuowała.- Wraz z upływem czasu Regulus, który nigdy nie był psychicznie gotowy do roli śmierciożercy, zaczął oddalać się od Voldemorta. Opowiadał mi o wszelkich okrucieństwach, klątwach, do których został wręcz zmuszany. Nie radził sobie z tą sytuacją... ale jego nieporadność sprawiała, że coraz bardziej zaczęło mi na nim zależeć. W końcu pękł, gdy patrzył jak Riddle znęca się nad jego skrzatem domowym. Zwrócił się przeciwko niemu i działał na jego szkodę.
- Co przez to rozumiesz?- spytałam zasadniczo.
- Regulus pewnego dnia wkradł się do komnaty Czarnego Pana i ukradł jego własność.- odpowiedziała.- Niestety nie wiem czym to było, mówił tylko że to bardzo potężna relikwia, która może zadecydować o losie świata.
- Relikwia?- zapytał głupio Ron.
- Chyba księga. W każdym razie chronił ją przed światem. Wykorzystywał najmroczniejsze z zaklęć, aby ją bronić. Ukrył głęboko w puszczy i pilnował jej co dnia, aby znów nie wpadła w Jego łapy. Oczywiście, jak tylko mogłam, pomagałam mu w tym.- podrapała się po głowie.
- To dlatego na szkicach było tyle szlaków...- ożywiła się Hermiona.- Ułożone w odpowiedniej kolejności tworzą coś na kształt mapy. Zgadza się?
- Mapy prowadzącej do skarbu.- podsumowałam, a mama kiwnęła głową.
Nareszcie wszystko stawało się jasne. Moja matka nie była charłakiem, od zawsze była mugolem. Była tylko zwyczajną nastolatką zakochaną w nieodpowiedniej osobie...
- Musimy znaleźć tą księgę, zanim Voldemort odkryje tajemnicę rysunków i zrobi to przed nami.- mruknął pod nosem Harry i spojrzał porozumiewawczo na swoich przyjaciół.- Gdzie dokładnie znajduje się ta relikwia?
- Obawiam się, że nie powinieneś o tym wiedzieć Potter.- odezwał się Alastor Moody.
Spojrzeliśmy w stronę drzwi, gdzie najwyraźniej od dłuższego czasu stał auror i przysłuchiwał się całej tej rozmowie.
- Dlaczego nie? Musimy uniemożliwić Voldemortowi znalezienie tego.- Gryfon, wyraźnie zdenerwowany wstał z miejsca.- Zanim będzie za późno.
- Tylko Zakon wie, gdzie znajduje się ta księga i zapewniam, że jest bardzo dobrze strzeżona.- Profesor wydawał się nieugięty. 
- Była strzeżona do czasu kiedy mieliśmy te szkice.- Harry skrzyżował ręce na piersi wzburzony.- Musimy zabrać ten przedmiot i ukryć go w bezpiecznym miejscu.
Moody nic nie powiedział, skierował swoje jedno oko na moją mamę. Która siedziała na fotelu i wpatrywała się w podłogę. Dopiero później, gdy zorientowała się, że mężczyzna na nią patrzy, nabzdyczona pokiwała przecząco głową. 
- Nie powiedziałaś nam wszystkiego mamo. Prawda?- spytałam, niemalże pewna odpowiedzi.
Ona tylko milczała, milczała i zapalczywie patrzyła na boki.
Spojrzałam jeszcze raz na Moody'ego, byłam przekonana, że on również wie coś, o czym nie powiedziała mi matka. Oboje milczeli. 
- Panna Trust powinna wiedzieć.- mężczyzna zmierzył wzrokiem moją matkę, a ta tylko unikała spojrzeń i nadal milczała.
- Mamo...- mruknęłam apatycznie.
- Któregoś dnia Regulus wyznał mi, że wie w czym tkwi tajemnica nieśmiertelności Voldemorta. I mimo tego, że dowiedział się czegoś ode mnie. Kilka dni później zniknął. Wykonał zadanie, które go zabiło.- odparła drżącym głosem.- Nawet nie zdążyłam się pożegnać.
- Czego się dowiedział?- spytałam, bojąc się kolejnych faktów.
Znowu cisza. Gryfoni patrzyli się raz na mnie, a raz na moją matkę. Moody wydawał się obojętny temu co tutaj się dzieje. Najchętniej poszedłby z tego miejsca, ale coś go powstrzymywało. Coś dużego...
- Zostawił po sobie córeczkę, ciebie Rachel.- odparła cicho, przymykając oczy.- Tylko ty możesz odnaleźć tą relikwię. 
- Słucham?- odparłam beznadziejnie zbita z tropu.
- Nigdy nie chciałam, abyś się dowiedziała w taki sposób, słonko.
- Kłamałaś!- krzyknęłam tak głośno, że aż doprowadziłam ją do łez.
- Ratowałam ci życie!- odkrzyknęła histerycznie.


Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Cała moja egzystencja... wszystko co wmawiano mi od dziecka było kłamstwem. Symulacją prawdy. Jeszcze nigdy nie byłam taka roztrzęsiona jak w tamtym momencie. Byłam córką śmierciożercy, zawsze nimi gardziłam, a teraz co? Został tylko chaos i to cholerne poczucie niesprawiedliwości. Dlaczego matka urządziła mi takie piekło...?
- Tata o tym wie, czy też go oszukiwałaś?!- spytałam głośno.
- Wie! Podarował ci swoje nazwisko. Opiekował się tobą... był ojcem którego nigdy nie miałaś poznać.- odpowiedziała rozedrgana.
- No nie wierzę!- złapałam się za głowę.- Całe może życie było iluzją, mistyfikacją, mitem! Nienawidzę was!- znowu krzyknęłam.
- Rachel, spróbuj się uspokoić.- odezwała się w końcu Hermiona, łapiąc mnie za ramię.
Spojrzałam na Gryfonkę pełnym wyrzutu wzrokiem i czym prędzej strzepałam jej dłoń z mojego ramienia.
- Absurdem! Bajką! Oszustwem! Fałszem!- zaczęłam mimowolnie krzyczeć do siebie. Nie panowałam nad sobą, wymyślałam coraz to więcej synonimów, aby podkreślić powagę tej sytuacji.- Zmyłką! Fikcją! Kantem!
- Zachowujesz się jak bachor Rachel!- odkrzyknęła matka, tak głośno, że w pomieszczeniu pojawili się zbici z tropu bliźniacy.
- Czyli tak jak zawsze mnie traktowałaś!- nadal krzyczałam, aby dodatkowo zdenerwować tę kobietę.
Nikt nie potrafił nade mną zapanować, nawet "ojciec", który w jednym momencie podbiegł do mnie i próbował złapać mnie za nadgarstki, jednak odepchnęłam go z wielką siłą.
- Jak mogłeś mi to zrobić tato! A może już do ciebie tak nie mówić?- zwróciłam się do niego.
Zachowywałam się jak wariatka. Wiedziałam o tym, ale w tym momencie byłam taka zdenerwowana, że nie zwracałam na to większej uwagi.
- Nonsens, nadal pozostanę twoim ojcem Rachel.- tata wydawał się być znękanym moim zachowaniem, ale ja tylko prychnęłam pogardliwie.
- Nigdy nim nie byłeś!
- Wychowałem cie, utrzymywałem. Dobrze wiesz, że tak jest.- ojciec mówił teraz donośnym tonem.
- I co, mam ci teraz za to dziękować?- spytałam nabzdyczona.- Dobre sobie.
- Bardzo cię proszę, nie tym tonem młoda damo.
- Ray, spokojnie.- odezwał się Fred, żywo gestykulując swoimi dłońmi.
- Nie wtrącaj się Fred!- rozkazałam, ale bliźniak w tym momencie podbiegł do mnie i mocno przytulił. Zamknięta w jego uścisku nie wiedziałam co mam zrobić. Wierzgałam, próbowałam się wydostać. Uderzałam o jego pierś, ale Gryfon nawet nie drgnął.
Trwało to przez jakiś czas. W końcu zmęczona i zrozpaczona, poddałam się. Zamiast szarpać się z chłopakiem nadal wtuliłam się w jego klatkę piersiową i wybuchnęłam płaczem.
Nie byłam już tak wrogo nastawiona do wszystkich. Dotarło do mnie teraz to co zrobiłam, nie miałam już siły, upadłam na kolana, a chłopak razem ze mną. Nadal trzymał mnie w swoim uścisku.
- Przepraszam Freddie.- mruknęłam żałośnie przez płacz.
- Wszystko gra księżniczko. Jestem tutaj.- odpowiedział i czule pocałował mnie w czoło.- No już... odprowadzę cię do pokoju.
Weasley pomógł mi stać na nogi. Rozejrzałam się dookoła, byłam w samym centrum uwagi. Wszyscy nastraszeni moim nagłym wybuchem gniewu, patrzyli się na mnie. Na ich twarzach dało się dostrzec iskierki ulgi, ale i tak nikt się nie odezwał nawet słowem.
Zaraz potem Fred, trzymając mnie pod ramieniem, zaczął prowadzić w stronę wyjścia z salonu.
- Córeczko...- odparła zlękniona matka, ale mój chłopak tylko poruszył przecząco dłonią i nie zwracając na reakcję mojej matki odprowadził mnie na górę, do pokoju. 
Szablon wykonany przez Melody