Music

piątek, 6 stycznia 2017

Rozdział 46 "Nie można kochać takiego potwora."

 "Święta, święta i po świętach".
Takie słowa było słychać już od rana. Wigilia się skończyła, ale to wcale nie znaczyło, że święta również. w powietrzu nadał unosiły się różne zapachy, poczynając od tych przyjemniejszych typu mandarynka, a kończąc na tych śmierdzących typu łajnobomby i pierdzące gnomy. 
(te dwa ostatnie to wynalazki Freda i George'a).
Siedziałam przy stole i rozpisywałam plan szkoleń naszej Reprezentacji z Quidditcha. Ostatnie wydarzenia niezbyt sprzyjały rozwojowi mojej gry i całej drużynie, a przecież obiecałam im, że wrócę po świętach z nowymi pomysłami i energią.
Cóż, pomysły były, ale gorzej z ich realizacją, nie dlatego, że były niemożliwe do ich urzeczywistnienia, ale dlatego, że bliźniacy koncertowo postanowili zając się testami ich nowych wynalazków. Nie potrafiłam się skupić nad rozplanowaniem poszczególnych kroków, co chwilę nad moją głową latały jakieś obiekty, wydając przy tym odgłosy typu brecht lub płacz/pisk dziecka.
Niektóre były nawet niebezpieczne, ponieważ  użycie ich wiązało się z interwencją magii. Jak na przykład pęczniejąca guma, która po jej zjedzeniu symuluje powstanie guli w gardle, utrudniająca oddychanie. Rzecz w tym, że to wcale nie była symulacja, tylko Ron (który zgodził się na testowanie wynalazków) o mało nie zostałby przypadkowo uduszony przez własnych braci.
Ale tylko jedna zabawka była na tyle uciążliwa, że doprowadzała mnie do furii.
Była to linka. Tak, linka... niby nic takiego, ale jednak. W wielkim skrócie była to magiczna, składająca się lina, która na życzenie właściciela powiększała się do nieskończonych rozmiarów i związując danego osobnika okręcała nim tak, że biedak tracił przytomność i lunatykował "we śnie".
Przynajmniej takie miała mieć zastosowanie. Prawda była taka, że już na samym starcie nie dało się jej rozwinąć.
- Ciągnij to bracie, mocniej!- krzyczał George, próbując ostatkiem sił wytargać linkę.
- To może ty się bardziej do tego przyłóż.- odkrzyknął Fred.



Ta sytuacja była co najmniej żenująca, bliźniacy już od kilkunastu minut mierzyli się z swoim wynalazkiem i ciągle przegrywali. Z jednej strony- jak mówiłam, doprowadzało mnie to do wściekłości, a z drugiej chciało mi się śmiać, gdy bracia jak byki biegnące do czerwonej płachty próbowali zapanować nad eksperymentem.
Na próżno... za każdym razem zmęczeni wściekali się coraz bardziej.
- Nie mogę uwierzyć, że wykołowała nas lina.- odparł Fred, chyba nie do końca zdając sobie sprawę jak żałośnie to zabrzmiało.
- Widać, że jest mądrzejsza od was.- zaśmiała się Ginny, która również przypatrywała się całej tej komicznej sytuacji z uwagą.
- Siostrzyczko, a chcesz znowu latać po domu jako kanarek?- Fred zaśmiał się chytrze.
Ja również przysłoniłam twarz dłońmi, aby stłumić chichot. Przypomniała mi się sytuacja sprzed roku kiedy do najmłodsza z Weasleyów zjadła przypadkowo kanarkową kremówkę i uciekała przed krzywołapem, który najwyraźniej uznał ją za bardzo pożywny posiłek.
- Lepiej nie braciszku, mogłaby nas zadziobać na śmierć.- odpowiedział mu brat.
- Albo obesrać nam ramiona.- dodał George, który wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Oj przymknijcie się obydwoje.- mruknęła niezadowolona Ginny i obrażona odeszła do kuchni.
- Jesteście okropni.- zaśmiałam się cicho.- Między innymi dlatego, że kanarki mają za małe dzioby, aby móc w jakikolwiek większy sposób sprawić ból i dlatego, że one zazwyczaj nie mają w zamiarze wypróżniać się na ludzi.
Spojrzałam na bliźniaków, którzy w tym momencie popatrzyli się po sobie, a zaraz później zwrócili wzroki w moją stronę. Nie podobały mi się te ich chytre uśmiechy. Spoglądałam niespokojnie dookoła, żeby w razie czego rozplanować plan ucieczki.
- Szkoda bracie, że to nie działa... ponieważ mielibyśmy pierwszą chętną, aby to wypróbować.- odezwał się Fred ściskając w ręce przedmiot i zwracając się do brata.
- Wielka szkoda.- zawtórował mu drugi Weasley.- Rachel światnie sprawdziłaby się w tej roli.
Pokiwałam głową z politowaniem i podeszłam do lekko skołowanych rudzielców.
- A próbowaliście zaklęciem?- spytałam patrząc na dokładnie zwiniętą w rulon linkę.
- Każdym, które jest.- odezwał się George.
- Alko przynajmniej każdym, które znamy.- dopowiedział Fred.
Zaintrygowało mnie to, że pomimo tylu prób "rozplątania", przedmiot nadal pozostawał znacznie nienaruszony.
- Mogę zobaczyć?- spytałam.
Zaraz potem trzymałam w dłoniach uciążliwy eksperyment. Oglądałam go z każdej strony. Szczerze mówiąc nie wiedziałam co chciałam tym osiągnąć, przecież kompletnie nie znałam się na stwarzaniu tego rodzaju przedmiotów.
- No to chyba mamy kolejny niewypał.- mruknął skołowany Fred.
- A wydawało się, że zadziała.- odpowiedział mu brat.
Istniało jedno zaklęcie niewerbalne, które mogłoby rozplątać ten sznur, ale nie wiem, czy chcę, aby ktoś widział, że potrafię nieco więcej niż zazwyczaj, ale z drugiej strony to zaklęcie jest na tyle nieszkodliwe, iż mogę go użyć.
- To może ja spróbuję- stwierdziłam, patrząc na braci.
Bliźniacy spojrzeli po sobie zdziwieni, ale chwilę później zwrócili wzrok w moją stronę i uśmiechnęli się ciepło.
- Próbuj!- powiedzieli jednocześnie, wzruszając radośnie ramionami.
Chwyciłam mocno przedmiot, chowając go w dłoniach i jeszcze raz spojrzałam dookoła siebie, aby upewnić się, że nikt poza obecnymi tego nie widzi. Bliźniacy usiedli. Następnie przymknęłam oczy,


Skupiłam swoją energię na linie i w myślach powtarzałam regułkę zaklęcia. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ od razu poczułam jak linka zwiększa swoją objętość, ledwo co mieszcząc się w moich dłoniach.
W jednym momencie wypuściłam ją z dłoni, a ona sama zaczęła szybować w powietrzu i magicznie się powiększać. Zaraz potem wiwatującym wzrokiem spojrzałam na bliźniaków. Ci lekko zdziwieni, ale jednocześnie zadowoleni przypatrywali się ich własnemu latającemu dziełu.
- Ona jest niesamowita.- Fred zwrócił się do swojego brata, a ten tylko pokiwał głową.
Uśmiechnęłam się zawstydzona. Podobało mi się to... nie miałam za dużo okazji na to, aby pokazać czego nauczyłam się dzięki księdze czarów. Trochę żałowałam, że została mi odebrana w taki brutalny sposób.



- Co jeszcze potrafisz, a o czym ja nie wiem?- spytał wyczekująco Fred.
Nie wyglądał na zdołowanego, bardziej na zaintrygowanego moimi możliwościami. Byłam wdzięczna Rowenie, że przynajmniej tym razem Gryfon nie ma do mnie żalu za to, że nie mówię mu o wszystkim.
- Znasz więcej takich sztuczek?- spytał George.
- Czy to bardzo trudne?- dopytał Fred
- Nauczysz nas tego?- dodał jego brat.
- Tak, tak i nie.- zaśmiałam się, odpowiadając kolejno na pytania bliźniaków.
- Popisz się.- odparli równocześnie.
Przymrużyłam oczy i chętnie zgodziłam się na propozycję Gryfonów. Zastanawiałam się co jeszcze takiego mogłabym im pokazać. Znałam ich kilka, ale to były raczej rzeczy, z którymi lepiej się nie ujawniać.
- Widzicie tą świecę?- spytałam chytrze, podchodząc do wspomnianego przedmiotu, a bracia zgodnie przytaknęli głowami.
Spojrzałam na rudzielców i skupiłam całą swoją uwagę na świeczce. Wystarczył jeden ruch ręką, aby na jej ogonku pojawił się ogień.


- Odjazd.- stwierdzili zgodnie.
- Zaklęcia niewerbalne.- zaśmiałam się i kolejnym ruchem ręki zgasiłam ją.- Koniec pokazówki.
Chłopcy uśmiechnęli się ciepło, już mieli coś powiedzieć, ale naszą uwagę zwróciło pukanie do drzwi. Atmosfera żartów jakimś cudem osłabła, a my w trójkę patrzyliśmy po sobie. 
- Spodziewacie się gości?- spytałam, po raz kolejny słysząc stukanie.
- Nie, chyba że tych z zaświatów.- zaśmiał się Fred i podszedł do wrót.
Od razu poszłam z nim, ale gdy byłam w połowie drogi zdołałam usłyszeć tylko zadowolone wołanie Freda i George'a.
- Hermiono!- zawołali bracie i kolejno przytulali dziewczynę.
Pobiegłam w tamtą stronę i szczęśliwa również uściskałam przyjaciółkę, a ona niepewnie odwzajemniła uścisk. W sekundzie do salonu wbiegła cała rodzina Weasleyów, a ja odłączyłam się od dziewczyny, która spojrzała na mnie wnikliwie. Nie podobało mi się to, czyżby Stella i jej coś zrobiła, gdy podawała się za mnie?
Nawet nie zdążyłam się spytać, ponieważ pani Weasley od razu zagarnęła szatynkę w ramiona i mocno uściskała.

David

Gdy tylko otworzyłem powieki, byłem zdezorientowany. Moje otoczenie i sofa na której leżałem wydawała mi się obca. Nie wiedziałem gdzie jestem, a tym bardziej jak się tu znalazłem. W głowie miałem jedynie urywki wspomnień.
- Powinieneś odpoczywać.- odezwał się kobiecy głos, gdzieś z końca pokoju.
Spojrzałem w tamtą stronę, nie wiedziałem skąd on dochodzi, dopiero później zorientowałem się kto schodzi z drewnianych schodów.
- To ty.- mruknąłem niechętnie.
Rozpoznałem tę postać, była to aurorka, która miała pilnować rodziców Rachel. Tylko teraz wyglądała jakoś inaczej... jakby ładniej...?
- Ładne podziękowanie za uratowanie życia.- odparła sucho Farrah.
- Uratowanie czego?- spytałem głupio obserwując jak aurorka zbliża się do mnie.- Gdzie są rodzice? gdzie Rachel? Co się stało?- w sekundzie odżyłem przypominając sobie urywki poprzednich wydarzeń.
- Naprawdę nic nie pamiętasz?- spytała zaniepokojona, siadając na krześle obok.
- Rachel i lochy.- odpowiedziałem wymijająco.
Chwytałem się za głowę i co rusz zacząłem kojarzyć fakty, ale większość z nich nie miała sensu.
Dziewczyna patrzyła się na mnie gruntownie tak, że poczułem dziwne mrowienie pod czaszką. 


- Przypomnisz sobie w końcu.- odparła po krótkiej chwili milczenia.- I nie, to nie jest sen.
- Słucham, skąd wiesz..? Czy ty używasz na mnie legilimencji?- spytałem zdenerwowany.
Nie podobało mi się to, że Whitman używa na mnie tej zdolności. Nie miała do tego prawa, naruszyła moją przestrzeń osobistą i psychiczną, z resztą nie pierwszy raz. To samo robiła podczas jej pobytu w lochach, próbując namówić mnie na uwolnienie Rachel.
- Gdyby nie ona nie udałoby mi cię zbudzić.- odparła spokojnie.- Powinieneś teraz odpoczywać, nieźle oberwałeś zaklęciem niewybaczalnym.
- Nie, powinienem to ja teraz odnaleźć ojca i matkę.
- Rodzice są bezpieczni, przed atakiem Zakonu udało im się zwiać. Pewnie teraz się ukrywają.- opowiedziała mi pocieszająco.- A uprzedzając twoje kolejne pytania, Rachel wróciła spokojnie do nory, za to twoja siostra uciekła razem z innymi śmierciożercami.
- To szaleństwo.- prychnąłem niezadowolony.- I wyjdź w końcu z mojej głowy.- rozkazałem ostro, czując, jak mrowienie zaczyna się wzmacniać.
Farrah pokręciła teatralnie oczami i przestała się we mnie wpatrywać. Poczułem ulgę i zmieszanie. Dziewczyna na za dużo sobie ostatnio pozwalała, a są rzeczy o których nie powinna wiedzieć.
- Gdzie ja jestem?- spytałem w końcu, rozglądając się po małym, kolorowym pokoiku.
- W moim mieszkaniu. Jak wspomniałam, nieźle oberwałeś.
- Jak się stąd wydostać?
- To nie jest dobry pomysł. Uwalniając nas i wpuszczając do kryjówki Czarnego Pana Zakon, naraziłeś się na jego gniew. Nie masz różdżki, nie możesz się sam bronić.- ostrzegła mnie.- Pewnie zginiesz w pierwszym lepszym rynsztoku.
- Chyba nie muszę przypominać o tym, kto mnie do tego namówił.- skrzyżowałem ręce na piersi.
Rzeczywiście na ten moment byłem bezradny, do tego czułem się koszmarnie. Nie podobało mi się to, że muszę spędzać czas z tą kobietą, była zbyt arogancka i pewna siebie, z drugiej strony intrygowała mnie jej postawa w lochach i po uwolnieniu.
- Sam tego chciałeś, ja tylko zmotywowałam cię do działania.- uśmiechnęła się lekko.
Pokiwałem bezradnie głową, nie chciałem się z nią sprzeczać, byłem zbyt słaby i pewnie przegrałbym dyskusję przy jej pierwszym lepszym argumencie.
- Jeśli pozwolisz, chciałbym teraz odpocząć.- odparłem wymijająco.
- Rozgość się.- ucięła temat.

Rachel

- Nie rozumiem jednego, dlaczego Voldemort wyznaczył do tego zadania akurat Stellę? Przecież ma pod sobą tylu śmierciożerców, a większość z nich jest o wiele bardziej doświadczona od niej.
- Hermiono, ja też tego nie rozumiem, może była to kwestia mojego zaufania.- oparłam, bawiąc się nerwowo włosami.- A ja jej uwierzyłam w te wszystkie kłamstwa.
- Nie znam jej tak dobrze, ale musiała być świetną manipulatorką. Pewnie nie tylko tobie wycięła taki numer.- odezwała się Ginny, głaszcząc mnie po ramieniu.- Każdy z nas jej uwierzył.
- Ostrzegałam Harry'ego, że już w pociągu zachowywałaś się jakoś podejrzanie, ale najwyraźniej kretyn musiał to zignorować. Bez urazy Ginny.- odparła Hermiona, zauważając reakcję młodszej Gryfonki na jej słowa.
- Najgorsze jest to, że ta druga strona jest coraz bliżej mnie, a ja nadal nie wiem jaki mają w tym cel. I przez tą cholerną sytuację wszyscy są teraz zagrożeni.- mruknęłam pod nosem.
- Sądzę, że powinnaś porozmawiać z swoją matką, natychmiast.- usłyszałyśmy znajomy głos.
Wszystkie trzy jak na komendę spojrzałyśmy w stronę drzwi. Był tam Harry, a tuż obok niego stał Ron. Oboje mieli bardzo poważne miny. Zaniepokoiłam się.
- Nie potraficie pukać?- spytała Hermiona.
- Dlaczego miałabym porozmawiać z swoją matką?- zapytałam ignorując słowa przyjaciółki.
- Nie mówiłem tego wcześniej bo sądziłem, że nie jest to istotne, ale było coś, co Stella chciała za wszelką cenę dostać i chyba jej się to udało.
- Co takiego?- zmarszczyłam czoło.
- Szkice... konkretnie szkice twojej mamy, Rachel.- powiadomił nas.
Wybałuszyłam oczy. Szkice mojej matki? A co w nich było takiego szczególnego? Pogubiłam się w tej sytuacji... rzeczywiście ilustracje narysowane przez moją matkę były dosyć oryginalne, ale nigdy nie podejrzewałabym, że aż tak.
- Zabrała je?- spytała Ginny, widząc moją zbulwersowaną minę.- Jak mogliście jej na to pozwolić?
- Wykołowała nas.- mruknął cicho Ron.- Trochę ciężko logicznie myśleć kiedy wije się w kłębie  śmierdzącego dymu.
- "Kłębie śmierdzącego dymu"...?- powtórzyła zdziwiona Hermiona, a najmłodszy syn Weasleyów pokiwał głową.- Z resztą nieważne. Czy Stella ma je wszystkie?
- Podejrzewam, że tak. Dlatego musisz się przełamać i porozmawiać szczerze z rodzicami.- Wybraniec zwrócił się w moją stronę.
- No nie wiem...- mruknęłam, drapiąc się odruchowo po ręce.
- Jeśli Stella niesie te rysunki Voldemortowi, są o krok bliżej. My też musimy być. Nie masz innego wyboru Rachel.- naciskał Gryfon.
- Dobrze, zrobię to jeszcze dzisiaj po kolacji.- poddałam się.

Draco

Przemierzałem korytarze mojej posiadłości. Rozglądałem się dookoła, nie mogłem zrozumieć dlaczego od rana przybyło tutaj tylu popleczników Czarnego Pana. Wszyscy chodzili jak w zegarku. Śmiech i zadowolenie mieszały się z gorzkim smakiem goryczy. Nie rozumiałem tej sytuacji, a to była najgorsza kara. Próbowałem coś wyciągnąć od ojca, ale nawet i on nie był świadom tej sytuacji.
Wsłuchując się w niektóre rozmowy zrozumiałem jedynie tyle, że kilkoro więźniów, przetrzymywanych w lochach Stoneów zostało uwolnionych, a sam Voldemort stracił jakiś bardzo ważny łup.  Z jednej strony była to dobra wiadomość, bo byłem niemal przekonany, że Stella maczała w tym palce, a z drugiej... wiedziałem, że jej błąd będzie wszystkich kosztował zdrowie.
Szczerze mówiąc przez chwilę miałem nawet nadzieję, że Ślizgonka nie żyje. Jednak i tutaj życie musiało dać mi po mordzie.
- Draco!
- Nie będę z tobą dyskutował Stone.- odrzekłem, nawet nie odwracając się do niej.
Ruszyłem w przeciwną stronę, nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Nie dlatego, że jej zadanie względnie okazało się klapą, tylko dlatego, że po prostu nie miałem ochoty. Miałem dość swoich problemów na głowie.
- Będziesz i to zaraz.- odparła głosem nie wnoszącym sprzeciwu.
- Bo co?- odparłem, odwracając się do niej.
- Bo potrzebuję twojej pomocy, tak samo jak ty mojej.- odpowiedziała, podchodząc bliżej.
- Nie wydaje mi się...
Obok nas przechodził właśnie Rockwood. Nie był zbyt zadowolony sytuacją, zatrzymał się tylko na chwilę i spojrzał spode łba na Ślizgonkę. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz się na nią rzuci. Ta za to stała nieporuszona jak właz i również raziła go wzrokiem.
Trwało to kilka sekund, później jakby nigdy nic mężczyzna odszedł.
- Kolejny zadufany w sobie kretyn.- odparła zażenowana.
Nie komentowałem tego, co powiedziała. Chciałem jak najszybciej opuścić korytarz pełen śmierciożerców. Mimo, że sam byłem jednym z nich, ich towarzystwo mnie odrzucało.
- Caractacus Burkes. Coś ci to mówi?- zawołała za mną, a ja odwróciłem się niemal od razu.- Słyszałem, że przeszkadza ci w uruchamianiu szafki zniknięć w sklepie.
- To nie jest twoja sprawa Stone.- mruknąłem skonfundowany.
- Mój ojciec ma z nim bardzo bliskie stosunki. Wystarczy, że powiem, czyją córeczką jestem, a zapewniam cię, że on z otwartymi ramionami przystanie na twoją propozycję.- skrzyżowała ręce na piersi.- A jeśli się nie zgodzisz na układ, cała ta sytuacja może odwrócić się przeciwko tobie.
- Czy ty mnie szantażujesz? Nie masz prawa!- krzyknąłem w jej stronę.
- Tutaj prawo nie działa, liczy się tylko efekt.- odezwała się.- Oboje wiemy, że potrzebujesz tej szafy, a nikt nie jest chętny do tego, aby ci pomóc. Nawet sam Voldemort...
Usiadłem słabo na krześle. Niechętnie musiałem przyznać Stelli rację, ale skoro Ślizgonka, zniżyła się do takiego postępowania, że poprosiła mnie o pomoc, musi jej bardzo zależeć. A od tego jest tylko krok do zaszkodzenia mojej misji.
- Czego chcesz?- spytałem w końcu.
- Chcę zemsty na moim braciszku.- odparła zdziwiona, zapewne tym, że tak łatwo udało jej się mnie namówić na pomoc.



- Mam go zabić?- spytałem zbity z tropu.- Znajdź sobie innego debila, który się na o zgodzi.
- Nie chcę, abyś go zabił. Mam podstawy by podejrzewać, że nawet nie potrafiłbyś tego zrobić...- spojrzała na mnie z chytrym uśmiechem, a ja tylko zacisnąłem usta w wąską linię.- Zwiadowcy donieśli mi, że po tej potyczce w naszych lochach, został zabrany w bezpieczne miejsce przez jedną z aurorek.
- Do rzeczy. Nie marnuj mojego czasu na docinki.- mruknąłem sucho.
- Chciałabym, abyś pomógł mi skontaktować się z jedną, jedyną osobą, która wie gdzie mój uroczy braciszek może się podziewać, a wiem że twoja rodzina ma takiż kontakt.
- Z kim?
- Nazywa się Sarah Helen Whitman...

Rachel

- Musi Pani nam pomóc. Tu chodzi o losy świata czarodziejów.- odezwała się Hermiona, która miała już dość tego, że moja mama unika odpowiedzi na nasze pytania.
- Chciałabym wam pomóc, ale było jak mówię, te rysunki były przypadkowymi szkicami.
- Dopracowanymi szkicami Hogwartu, Hogsmeade, godł domów.- zaczęłam wyliczać.
Przyznaję, na początku byłam przeciwna temu, żeby mieszać moją matkę w nasze sprawy, ale im więcej faktów jej przedstawiamy, tym jest bardziej przestraszona. To nie mogło być normalne zachowanie.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że to podejrzane, ale nic więcej nie mam do powiedzenia.
Spojrzałam po Harrym, Hermioną i Ronem przepraszającym wzrokiem. Wiedziałam, że jeżeli moja matka się na coś uprze, to nie ma siły która by ją przełamała, a każda niepewność utwierdza ją w tym przekonaniu.
- Oddałaby Pani życie za swoje dziecko, prawda?- odezwał się Harry.
- Jak każda matka, ale co to ma do rzeczy młodzieńcze?- mama skrzyżowała ręce na piersi.
- A to, że moja matka zginęła ratując moje życie. Oddała je nie tylko dla mnie, ale dlatego że nie chciała przejść na stronę zła. Nie musiała tego zrobić, ale wolała zginąć niż poddać się obcym ideałom. I Pani ma wybór...
- Wzruszająca historia, ale muszę już iść.- przerwała mu.
- Mamo na miłość Boską, dlaczego uciekasz?! Czego się tak ciągle boisz?!- wrzasnęłam.
- Nie uciekam, robię to tylko i wyłącznie dla twojego dobra.
- Mojego dobra, mamo? Czy swojego?- spojrzałam na nią wnikliwie.
Kobieta przez chwilę się zawahała po czym skierowała wzrok na bok. Wydawało się, że przez chwilę biła się z myślami. Nie było jej łatwo, to fakt... ale czy mnie jest?
- Te rysunki są ważnym elementem układanki. Rozumiem, że mogą zawierać w sobie tajemnicę, ale ta tajemnica może zabić Rachel.- odezwała się Hermiona.- Może zabić i Panią...
- Voldemort nie odpuści...- dodał Ron.
- Mamo, każdy z nas wie, że coś ukrywasz. Coś co może ochronić całą rodzinę. Powiedz w końcu prawdę... zrozumiem.- dopytywałam.
Było mi naprawdę przykro zachowaniem mamy. Czułam jak jakaś część mnie pęka. Jak relacje w naszej rodzinie ulegają znacznej zmianie.
- Jeśli Pani zechce możemy przejść do innego pokoju. Zostanie tylko Pani i córka...- zaproponował Harry, zapewne myśląc, że to będzie najlepszym rozwiązaniem.
- A jeśli to pomoże, to zawołam tatę. Żeby było ci lżej, jestem przekonana, że....
- Te szkice nie są zbiorem przypadkowych rysunków Rachel...- zaczęła w końcu.- ... Jest to całość jednej układanki, która ma zadanie ochronić to, co Czarny Pan chce odzyskać.
W sekundzie wszyscy spojrzeliśmy na moją matkę. Nie dziwiłam się takiej reakcji, sama byłam zszokowana tym co usłyszałam...
- Dlaczego akurat to było zawarte w twoich rysunkach mamo? Przecież jesteś mugolem...
- Tak... ja jestem, ale nasi przodkowie nie. Twoja pra pra pra babka była czarownicą.- odparła.
- Nazywała się Gerthrude Montrose, prawda?- zapytała Hermiona, a do oczu mojej mamy napłynęło kilka pojedynczych łez.
- Później Malfoy...
- MALFOY?!- krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Malfoy? Czy to znaczy, że jestem spokrewniona z Draco...? 
- Oczywiście nikt o tym nie wiedział. Oboje z Brutusem reprezentowali inne postawy wobec mugoli, ale tego nie muszę tłumaczyć. Później Gerthrude zaszła w ciążę, niestety Brutus nigdy nie poznał swojego dziecka. Zginął niewiele później, a ona nigdy nie zdradziła pochodzenia jego potomka. Nadała mu swoje nazwisko, jednak dziecko urodziło się charłakiem. Matka po śmierci swojego ukochanego, nie mogąc znieść szyderstw ze strony innych potężnych rodów czarodziejskich o "ułomności" syna, nigdy nie wyszła za mąż, wplotła się w życie mugoli i historia się urwała.
- Ale, skoro ta historia dotyczyła dwóch potężnych rodów magicznych, dlaczego nie było o niej nawet wzmianki w książce o  "Nienaruszalnej dwudziestce ósemce"?- spytała dociekliwym tonem Hermiona.
- Z tego co mi wiadomo, książka uzupełniała się sama z biegiem czasu... a wiele informacji o powiązaniach najpotężniejszych z rodów czarodziejskich z mniejszymi zostają usuwane ze względu na prestiż tejże rodziny.- wyjaśniła.
- No jasne, skoro tyle rodzin czarodziejskich utraciło swój status...- podsumował Harry.
- Co nie zmienia faktu, iż ta historia nie wyjaśnia nic, mamo... kompletnie nic. No dobrze, może i nasz ród był kiedyś potężny, ale jesteś mugolem a rysunki są ewidentnie narysowane przez ciebie.- spojrzałam na nią.
- To dopiero początek historii Rachel. Bądź cierpliwa.- skarciła mnie mama, a ja zawstydzona schowałam się w cień.- Jak mówiłam, historia się urwała na kilka stuleci. Jednak gdy świat zaczął nawiedzać Voldemort. Wiele z tych "brudów" potężnych rodów ujrzało światło dzienne. Czarny Pan, który co raz bardziej rósł w siłę, powodował wiele szkód, nie tylko w świecie czarodziei, a także mugoli. Wielu z nas znikało w niewyjaśnionych okolicznościach, co mogło spowodować ujawnienie się świata czarodziejskiego. Dlatego właśnie Ministerstwo pod rządami Harolda Minchuma powołało do życia Aurorów, którzy mieli za zadanie nieść pomoc i łapać czarnoksiężników. Organizacja rozrastała się bardzo szybko, a Czarny Pan wyczuł zagrożenie, dlatego właśnie dzięki tym brudom postanowił zwerbować nowych popleczników. Wysyłał swoich śmierciożerców, aby tropili przedstawicieli pomniejszych rodów magicznych i siłą zmuszali ich do posłuszeństwa Ridddle'owi.
Tak też dotarli do mnie i moich rodziców...- tutaj matka na chwilę przerwała.
- Miała Pani bliskie spotkanie z śmierciożercami?-  spytał Ron, który coraz bardziej zaczął interesować się opowieścią.
- Konkretnie z jednym. Miał na imię Regulus Black.- odparła mama, a jej dłonie niebezpiecznie zadrżały. 
- Brat Syriusza... - mruknął po nosem roztrzęsiony Harry, a ja siedząc blisko niego pogłaskałam go po ramieniu w geście pocieszenia.
Nastąpiła chwila ciszy. Nikt nie odezwał się słowem. Każdy zapewne wspominał ojca chrzestnego Harry'ego. Było nam go brak. Jego rady niejednokrotnie pomagały wszystkim i nawet na ten czas, kiedy to dowiadujemy się tylu nowych rzeczy, wspomnienie o nim budzi żal.
- Zgadza się... Regulus był inny niż wszyscy śmierciożercy, mimo że w tak młodym wieku stał się jednym z nich. Nie oceniajcie go pochopnie, popełnił jedynie bardzo duży błąd, który ciążył mu przez całe życie.- moja mama spojrzała na naszą czwórkę.
- Chyba nie powie Pani, że którykolwiek śmierciożerca mógłby mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, że stał się jednym z nich.- stwierdziła powątpiewająco Hermiona.
- Właśnie to powiem młoda damo. Zrobiłam ten sam błąd, gdy pierwszy raz go ujrzałam i dowiedziałam się kim jest. Zwyzywałam go, wyrzucałam, ale on wracał. Zawsze wracał.- uśmiechnęła się do siebie w bardzo charakterystyczny sposób.
Znałam ten uśmiech, matka śmiała się w taki sposób zawsze wtedy gdy mówiła o ojcu... a to mogło świadczyć tylko o jednym.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się z nim spotykałaś?- spytałam, ale odpowiedziała mi cisza.- Mamo... to jest poważne.
- Co ja ci mam odpowiedzieć słonko...- przerwała.- Tak łączyło nas coś więcej. Zaczęliśmy spędzać ze sobą dużo czasu. Sporo rozmawialiśmy, razem odkryliśmy tajemnicę mojego rodu. To się po prostu stało, zakochaliśmy się w sobie, a on stopniowo wdrażał mnie w swój czarodziejski świat.
- To niewiarygodne... mamo, on był śmierciożercą. Zabijał z zimną krwią.- przypomniałam jej, mając powoli dość tej opowieści.- Nie można kochać takiego potwora.  
- Można córciu... i powiem wręcz więcej, że powinno się takich kochać.- odparła, a zauważając mój brak wiary w to co ona mówi kontynuowała.- Wraz z upływem czasu Regulus, który nigdy nie był psychicznie gotowy do roli śmierciożercy, zaczął oddalać się od Voldemorta. Opowiadał mi o wszelkich okrucieństwach, klątwach, do których został wręcz zmuszany. Nie radził sobie z tą sytuacją... ale jego nieporadność sprawiała, że coraz bardziej zaczęło mi na nim zależeć. W końcu pękł, gdy patrzył jak Riddle znęca się nad jego skrzatem domowym. Zwrócił się przeciwko niemu i działał na jego szkodę.
- Co przez to rozumiesz?- spytałam zasadniczo.
- Regulus pewnego dnia wkradł się do komnaty Czarnego Pana i ukradł jego własność.- odpowiedziała.- Niestety nie wiem czym to było, mówił tylko że to bardzo potężna relikwia, która może zadecydować o losie świata.
- Relikwia?- zapytał głupio Ron.
- Chyba księga. W każdym razie chronił ją przed światem. Wykorzystywał najmroczniejsze z zaklęć, aby ją bronić. Ukrył głęboko w puszczy i pilnował jej co dnia, aby znów nie wpadła w Jego łapy. Oczywiście, jak tylko mogłam, pomagałam mu w tym.- podrapała się po głowie.
- To dlatego na szkicach było tyle szlaków...- ożywiła się Hermiona.- Ułożone w odpowiedniej kolejności tworzą coś na kształt mapy. Zgadza się?
- Mapy prowadzącej do skarbu.- podsumowałam, a mama kiwnęła głową.
Nareszcie wszystko stawało się jasne. Moja matka nie była charłakiem, od zawsze była mugolem. Była tylko zwyczajną nastolatką zakochaną w nieodpowiedniej osobie...
- Musimy znaleźć tą księgę, zanim Voldemort odkryje tajemnicę rysunków i zrobi to przed nami.- mruknął pod nosem Harry i spojrzał porozumiewawczo na swoich przyjaciół.- Gdzie dokładnie znajduje się ta relikwia?
- Obawiam się, że nie powinieneś o tym wiedzieć Potter.- odezwał się Alastor Moody.
Spojrzeliśmy w stronę drzwi, gdzie najwyraźniej od dłuższego czasu stał auror i przysłuchiwał się całej tej rozmowie.
- Dlaczego nie? Musimy uniemożliwić Voldemortowi znalezienie tego.- Gryfon, wyraźnie zdenerwowany wstał z miejsca.- Zanim będzie za późno.
- Tylko Zakon wie, gdzie znajduje się ta księga i zapewniam, że jest bardzo dobrze strzeżona.- Profesor wydawał się nieugięty. 
- Była strzeżona do czasu kiedy mieliśmy te szkice.- Harry skrzyżował ręce na piersi wzburzony.- Musimy zabrać ten przedmiot i ukryć go w bezpiecznym miejscu.
Moody nic nie powiedział, skierował swoje jedno oko na moją mamę. Która siedziała na fotelu i wpatrywała się w podłogę. Dopiero później, gdy zorientowała się, że mężczyzna na nią patrzy, nabzdyczona pokiwała przecząco głową. 
- Nie powiedziałaś nam wszystkiego mamo. Prawda?- spytałam, niemalże pewna odpowiedzi.
Ona tylko milczała, milczała i zapalczywie patrzyła na boki.
Spojrzałam jeszcze raz na Moody'ego, byłam przekonana, że on również wie coś, o czym nie powiedziała mi matka. Oboje milczeli. 
- Panna Trust powinna wiedzieć.- mężczyzna zmierzył wzrokiem moją matkę, a ta tylko unikała spojrzeń i nadal milczała.
- Mamo...- mruknęłam apatycznie.
- Któregoś dnia Regulus wyznał mi, że wie w czym tkwi tajemnica nieśmiertelności Voldemorta. I mimo tego, że dowiedział się czegoś ode mnie. Kilka dni później zniknął. Wykonał zadanie, które go zabiło.- odparła drżącym głosem.- Nawet nie zdążyłam się pożegnać.
- Czego się dowiedział?- spytałam, bojąc się kolejnych faktów.
Znowu cisza. Gryfoni patrzyli się raz na mnie, a raz na moją matkę. Moody wydawał się obojętny temu co tutaj się dzieje. Najchętniej poszedłby z tego miejsca, ale coś go powstrzymywało. Coś dużego...
- Zostawił po sobie córeczkę, ciebie Rachel.- odparła cicho, przymykając oczy.- Tylko ty możesz odnaleźć tą relikwię. 
- Słucham?- odparłam beznadziejnie zbita z tropu.
- Nigdy nie chciałam, abyś się dowiedziała w taki sposób, słonko.
- Kłamałaś!- krzyknęłam tak głośno, że aż doprowadziłam ją do łez.
- Ratowałam ci życie!- odkrzyknęła histerycznie.


Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Cała moja egzystencja... wszystko co wmawiano mi od dziecka było kłamstwem. Symulacją prawdy. Jeszcze nigdy nie byłam taka roztrzęsiona jak w tamtym momencie. Byłam córką śmierciożercy, zawsze nimi gardziłam, a teraz co? Został tylko chaos i to cholerne poczucie niesprawiedliwości. Dlaczego matka urządziła mi takie piekło...?
- Tata o tym wie, czy też go oszukiwałaś?!- spytałam głośno.
- Wie! Podarował ci swoje nazwisko. Opiekował się tobą... był ojcem którego nigdy nie miałaś poznać.- odpowiedziała rozedrgana.
- No nie wierzę!- złapałam się za głowę.- Całe może życie było iluzją, mistyfikacją, mitem! Nienawidzę was!- znowu krzyknęłam.
- Rachel, spróbuj się uspokoić.- odezwała się w końcu Hermiona, łapiąc mnie za ramię.
Spojrzałam na Gryfonkę pełnym wyrzutu wzrokiem i czym prędzej strzepałam jej dłoń z mojego ramienia.
- Absurdem! Bajką! Oszustwem! Fałszem!- zaczęłam mimowolnie krzyczeć do siebie. Nie panowałam nad sobą, wymyślałam coraz to więcej synonimów, aby podkreślić powagę tej sytuacji.- Zmyłką! Fikcją! Kantem!
- Zachowujesz się jak bachor Rachel!- odkrzyknęła matka, tak głośno, że w pomieszczeniu pojawili się zbici z tropu bliźniacy.
- Czyli tak jak zawsze mnie traktowałaś!- nadal krzyczałam, aby dodatkowo zdenerwować tę kobietę.
Nikt nie potrafił nade mną zapanować, nawet "ojciec", który w jednym momencie podbiegł do mnie i próbował złapać mnie za nadgarstki, jednak odepchnęłam go z wielką siłą.
- Jak mogłeś mi to zrobić tato! A może już do ciebie tak nie mówić?- zwróciłam się do niego.
Zachowywałam się jak wariatka. Wiedziałam o tym, ale w tym momencie byłam taka zdenerwowana, że nie zwracałam na to większej uwagi.
- Nonsens, nadal pozostanę twoim ojcem Rachel.- tata wydawał się być znękanym moim zachowaniem, ale ja tylko prychnęłam pogardliwie.
- Nigdy nim nie byłeś!
- Wychowałem cie, utrzymywałem. Dobrze wiesz, że tak jest.- ojciec mówił teraz donośnym tonem.
- I co, mam ci teraz za to dziękować?- spytałam nabzdyczona.- Dobre sobie.
- Bardzo cię proszę, nie tym tonem młoda damo.
- Ray, spokojnie.- odezwał się Fred, żywo gestykulując swoimi dłońmi.
- Nie wtrącaj się Fred!- rozkazałam, ale bliźniak w tym momencie podbiegł do mnie i mocno przytulił. Zamknięta w jego uścisku nie wiedziałam co mam zrobić. Wierzgałam, próbowałam się wydostać. Uderzałam o jego pierś, ale Gryfon nawet nie drgnął.
Trwało to przez jakiś czas. W końcu zmęczona i zrozpaczona, poddałam się. Zamiast szarpać się z chłopakiem nadal wtuliłam się w jego klatkę piersiową i wybuchnęłam płaczem.
Nie byłam już tak wrogo nastawiona do wszystkich. Dotarło do mnie teraz to co zrobiłam, nie miałam już siły, upadłam na kolana, a chłopak razem ze mną. Nadal trzymał mnie w swoim uścisku.
- Przepraszam Freddie.- mruknęłam żałośnie przez płacz.
- Wszystko gra księżniczko. Jestem tutaj.- odpowiedział i czule pocałował mnie w czoło.- No już... odprowadzę cię do pokoju.
Weasley pomógł mi stać na nogi. Rozejrzałam się dookoła, byłam w samym centrum uwagi. Wszyscy nastraszeni moim nagłym wybuchem gniewu, patrzyli się na mnie. Na ich twarzach dało się dostrzec iskierki ulgi, ale i tak nikt się nie odezwał nawet słowem.
Zaraz potem Fred, trzymając mnie pod ramieniem, zaczął prowadzić w stronę wyjścia z salonu.
- Córeczko...- odparła zlękniona matka, ale mój chłopak tylko poruszył przecząco dłonią i nie zwracając na reakcję mojej matki odprowadził mnie na górę, do pokoju. 

10 komentarzy:

  1. Powiem tak Rachel, mogło być gorzej. W najczarniejszym scenariuszu widziałam cię jako krewną Voldka ;D
    Pięknie prawdziwe słowa, że "powinno się takich kochać" podobnie jak cała historia Yvonny. Kolejny złoty cytat do kolekcji ;)
    David żyje!
    Draco wrócił na plan, co już mniej mnie cieszy, ale należało o tym wspomnieć.

    Zdrowia i weny jak zawsze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rachel raczej w taki sposób na to nie patrzy ;)
      haha.

      Pozdrawiam!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń
  2. Ło, ło, łooo... Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, ale wiedziałam, że Ray jest córką Rega!! ^^ Brawo jaa!!
    Rozdział na początku zapowiadał się spokojnie, aż tu nagle... BUUM!! No po prostu nie... I powtarzam to chyba po raz 1000 raz, że Frachel powraca!! No i oczywiście cieszę się, że Davidowi nic nie jest ^^
    Na koniec mam takie pytanie: W jakim programie robisz gify?? Bo one ci tak ładnie wychodzą no XD

    Całuję, pozdrawiam i życzę weny
    ~Kathleen Walker

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam też do przeczytania prologu mojego bloga http://przyjazn-milosc-magia-hogwart.blogspot.com/2017/01/prolog.html?m=1

      Usuń
    2. Brawo ty!! :D
      David to twarda sztuka :D Byle co go nie złamie.
      W GIMPie oczywiście :D
      Chętnie zajrzę na Twój blog ;)

      Pozdrawiam!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń
  3. Wyjaśniło się, że Regulus! I przybrany ojciec Ray wiedział, może nawet związał się z jej mamą dopiero po porodzie, albo o ciąży wiedząc. ♡ Rachel wściekła się, pewnie to było szokiem i jej reakcja mnie nie dziwi, ale strasznie szkoda zrobiło mi się jej rodziców, no bo wiadomo, że chcieli dobrze. Mam nadzieję, że w miarę szybko im wybaczy.
    I księga! A czy Moody nie jest w błędzie i ta księga wcale nie jest w bezpiecznym miejscu i trafiła na jakiś czas do Rachel? I co będzie z horkruksami? Ha, jeśli będzie też medalion, to Harry i świta może szybciej ogarną kim jest R. A. B.
    I David jest cały, tak! I pierwsze, co powiedział po ogarnięciu to to, że musi znaleźć rodziców. ♥ Mam słabość do takich relacji.
    Ale jest jedna rzecz, do której się przyczepię: Rachel w tym ogarnianiu spraw z quidditchem najbardziej przeszkadzały wynalazki bliźniaków. Przed doczytaniem byłam święcie przekonana, że to przez wracanie myślami niedawnych, traumatycznych wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj masz absolutną rację. Ojciec Rachel to złoty człowiek. Oczywiście o magii nie wiedział ;) Wyszło z czasem.
      Czy Moody jest w błędzie? Hmmm... nie wiem tego jeszcze :D On tym bardziej :)

      Pozdrawiam!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń
  4. Boże, jak dobrze, że w końcu się wszystko wyjaśniło. Już nie mogłam znieść tej niewiedzy. Chociaż przyznam szczerze, mocno zszokował mnie fakt, że Regulus jest ojcem Rachel. Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy..
    Pozdrawiam i życzę weny, A. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Zszokował :D
      Okey. Chociaż jedną osobę :D

      Pozdrawiam!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń
  5. Zapraszam do podkategorii "linki".

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Melody