Music

czwartek, 27 lipca 2017

Rozdział 50 "Może będzie nadzieja na lepsze jutro..."


Zgrabne ruchy jednego z walczących przykuły moją uwagę. Nigdy nie sądziłem, że można łączyć pojedynek na różdżki z tańcem, ba... nawet nie pomyślałem o takiej kombinacji. Wydawało mi się to bardzo komiczne, aczkolwiek jej skuteczność można było ocenić na bardzo dobrą.
Może właśnie dlatego Farrah wydawała się bardzo podekscytowana faktem, iż pozwolono nam obserwować pojedynek.
Z biegiem czasu nawet i mnie zaczynało to interesować. Nagle poczułem wewnętrzną potrzebę wypróbowania tego rodzaju stylu. Ale... czy był to dobry pomysł? Uważałem, że nie. Dobrze znałem moje możliwości taneczne... a raczej ich brak. Na pewno nie potrafiłbym tak dynamicznie zmieniać kroków. Prawie tak dynamicznie jak zaklęcia rzucane przez drugiego z pojedynkujących.
Jego różdżka mieniła się różnymi kolorami, a z zaciętości na jego twarzy można było wyczytać iż nie darzy swojego rywala zbytnią przyjaźnią.
- Ej, Farr. Oni zawsze przy ćwiczeniach zachowują się tak, jakby walczyli naprawdę?- spytałem dziewczynę, a ona spiorunowała mnie wzrokiem.
- Czasami- odparła mgliście i spojrzała jeszcze raz na pojedynek- Ci dwaj sobą gardzą. Jeden... no cóż zachowuje się bardzo swawolnie, a drugi traktuje takie zachowanie jak najgorszą zarazę. Stąd to nieporozumienie.
 - Nieporozumienie?
- Panno Whitman.
Uniosłem wzrok, a aurorka natychmiast przystanęła, po czym, zauważając, że ja również nie wstałem, chwyciła mnie za koszulę i poderwała do góry.
Dopiero teraz mogłem zauważyć twarz mężczyzny. Był to Kingsley Shacklebolt, auror zatrudniony w Ministerstwie Magii... Biorąc pod uwagę to, co ostatnio dzieje się na świecie, nie zdziwiła mnie jego wizyta, natomiast to, skąd Czarodziej wiedział, gdzie się znajdowałem. Miałem tylko nadzieję, że nie przyszedł po to, aby postawić mnie przed Wizengamotem...
- Pan Shacklebolt.- dziewczyna przyjaźnie podała dłoń czarnoskóremu czarodziejowi, on tylko to odwzajemnił z uśmiechem.
- Dostałem polecenie, aby bezpiecznie przetransportować Panią i Pana Stone'a do kwatery głównej Zakonu celem pozyskania informacji.- wyprostował się.
- Nie godziłem się na żadne przesłuchania, tym bardziej jeśli w grę wchodzi zakon.- odparłem sucho i skrzyżowałem ręce na piersi.
- To był rozkaz odgórny Panie Stone. Ciążą na Panu poważne zarzuty. Tylko współpracą może Pan sobie pomóc.
- A o jakich zarzutach mowa?- zapytała Whitman.
- Zatajanie prawdy. Według naszych źródeł, od bardzo dawna znał Pan lokalizację Czarnego Pana, jednak zostało to ukryte.
- To bezsens. Miałem zrobić nagonkę na własny dom?- spytałem czarnoskórego.- Farrah powiedz coś. Przecież to ja pomogłem wam uciec.
- Sądzę, że tak będzie najmądrzej Stone.- mruknęła aurorka.
Stone? Kiedy ostatnim razem nazwała mnie Stone..?
- Niech wam będzie.- mruknąłem od niechcenia i ruszyłem zaraz za Shackleboltem.
Tylko niech nie myślą, że coś powiem.

Rachel
Wiosna przybyła bardzo szybko w tym roku. Nie zdążyłam do porządku mrugnąć, a kwieceń- wraz z nowymi okropnymi informacjami na temat działalności Czarnego Pana, przybył bardzo szybko. Głowiłam się nad tym jak można zaradzić dalszej jego egzystencji. Niestety, do tego były potrzebne informacje od Slughorna dotyczące pytania Riddle'a, które chłopak zadał nauczycielowi za czasu swojego uczęszczania do Hogwartu, a którego czarodziej zręcznie unika. Próbowaliśmy z Harrym podejść Profesora na wszystkie możliwe sposoby. Nawet przypadek domniemanego otrucia Rona nie zdziałał nic w tej kwestii, poza złamaniem serca Lavender. Byliśmy bezradni, do czasu...

Przemierzałam korytarze Hogwartu, myśląc o temacie wypracowania na numerologię, dopóki nie zauważyłam, że z drugiego końca wybiega Harry, a za nim Ron i Hermiona. Gryfon był podekscytowany tak mocno, że jego przyjaciele mieli problemy z dogonieniem chłopaka.
- Rachel, musisz iść ze mną.- odparł pośpiesznie Harry i mocno złapał za moją rękę, gwałtownie ciągnąc mnie za sobą.
Próbowałam dowiedzieć się o co chodzi, ale Gryfon kompletnie mnie zignorował. Nie miałam wyjścia, więc starałam się mu dotrzymać kroku.
Naszym celem okazał się pokój wspólny Gryffindoru, gdzie również zostałam wciągnięta, a siłą rzeczy nigdy nie powinno mnie tam być. Jednak widząc zacięcie na twarzy Harry'ego, uznałam że zakaz ten może poczekać.
Chłopak puścił moją dłoń, poszedł do pokoju i kazał nam zaczekać.
- Hermiono, o co chodzi?- spytałam się Gryfonki, gdy tylko domniemany osobnik zniknął za drzwiami swojego dormitorium.
- Nie mam pojęcia Rachel. Rozmawialiśmy o Slughornie, a jemu nagle odbiło.
- Szczęście! Wystarczy odrobinę szczęścia!- krzyknął zielonooki, zbiegając po schodach. W jego dłoni, zauważyłam mały flakonik w kształcie odwróconego trójkąta.- To mi pomoże.
- Co to jest Harry?- spytałam, odprowadzając go wzrokiem.
- Felix Felicis.- odpowiedział.- Płynne szczęście.- dodał po czym bez namysłu odkorkował flakonik i wypił całą jego zawartość.
W przeciągu kilku sekund wyraz jego twarzy zmienił się w bardzo zdeterminowany, odniosłam nawet wrażenie, że emanowała od niego pewność siebie. Niecodzienny widok.
- I jak...? Jak się czujesz?- spytała Hermiona.
- Doskonale.- odparł Harry z szerokim uśmiechem.- Serio doskonale.- wstał, a my za nim.
- Pamiętaj. Slughorn zwykle je wcześnie, idzie się przejść, a później wraca do siebie.- przypomniała Hermiona.
- Jasne...- odrzekł radośnie Harry.-... to idę do Hagrida.- dodał, a później szybko ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
- Co?!- wrzasnęłam i pobiegłam za nim.- Miałeś iść do Slughorna, tak jak się umawialiśmy.
Złoty chłopiec odwrócił się na pięcie i spojrzał na mnie przytłumionym wzrokiem, jego źrenic były nienaturalnie powiększone.
- Niby masz rację, ale mam teraz taką myśl, żeby iść do Hagrida, że akurat, akurat właśnie tam powinienem się znaleźć, rozumiecie?- spytał głośno.
- Nie.- odparliśmy zgodnie.
- Ale po co te nerwy, wiem co robię. Znaczy, Felix wie.- odpowiedział szybko i przeszedł przez drzwi, przy okazji pocierając się "przypadkowo" o Ginny, wchodzącą do Pokoju wspólnego Gryffindoru.
- Lepiej też pobiegnę.- rzuciłam na odchodne, i ruszyłam za chłopakiem.

- Harry! Harry, zaczekaj na mnie.- krzyczałam za czarnowłosym, a on po raz kolejny mnie zignorował, nienawidziłam tego, a mimo to starałam się dotrzymać mu kroku tak długo, aż nie dobiegłam w Cieplarni numer 3, gdzie hodowano rzadkie i drogie składniki do eliksirów.
Tam również znalazłam Harry'ego, rozmawiącego z Profesorem Slughornem.
- Z ogólnych obserwacji. Rozglądał się pan, podskoczył kiedy wszedłem... a to liście tentakuli, bardzo cenne, pawda?- spytał chłopak, nawet nie dostrzegając mojej obecności.
- 10 galeonów za liść, jak się znajdzie kupca.- odparł Czarodziej.- Nie żebym zajmował się pokątną sprzedażą, ale tak słyszałem. Mnie one są potrzebne wyłącznie do prowadzenia lekcji.
- Aha.- westchnał Harry- Te rośliny zawsze mnie odrobinę przerażały.- dodał i po chwili oddalił się od profesora.
- A właściwie jak wyszedłeś z zamku Harry? - zapytał za nim, a ten się odwrócił.
- Przez drzwi frontowe, idę się spotkać z Hagridem, to mój przyjaciel i chcę mu złożyć przyjacielską wizytę.Więc jeśli Pan pozwoli, to już sobie pójdę.- odparł i szedł dalej.
- Harry!- zawołał po raz kolejny zdołowany Slughorn.
- Coooo?- spytał, przeciągając ostatnią literę.
Zachowywał się tak jakby właśnie uciekł z Świętego Munga.
- Zaraz się ściemni, chyba nie sądzisz, że pozwolę Ci chodzić samemu po błoniach o tej godzinie.
- No to niech Pan idzie razem ze mną.
Slughorn tylko rozejrzał się dookoła, a gdy mnie zobaczył, nawet nie zdziwił się moim towarzystwem. Jedynie co zrobił, co otworzył szerzej oczy, a potem mruknął.
- Do widzenia Panno Trust.
Byłam tak zdołowana, że nie wiedziałam co miałam robić. Odprowadziłam tylko wzrokiem energicznie poruszającego się Harry'ego i próbującego dotrzymać mu kroku Slughorna.
Nawet za nimi nie podążyłam. Wiedziałam, że Gryfon sobie poradzi, dlatego udałam się z powrotem
do Hogwartu, aby móc uspokoić nieco Rona i Hermionę.
Gdy wyszłam z Cieplarni, miałam dziwne przeczucie, że coś mnie obserwuje. Zaniepokojona rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie dostrzegłam, dlaczego ruszyłam szybciej przed siebie. Nie wiem czego się obawiałam, ponieważ byłam na terenie Szkoły, a tutejsze zabezpieczenia uniemożliwiały przedarcie się do środka żadnym niepowołanym osobom. Miałam nadzieję, że to jakiś pierwszoklasista robił sobie żarty.
- Psss. Rachel...
Rozejrzałam się dookoła, próbując zlokalizować źródło szeptu, ale nadal nic nie dostrzegłam.
- Tutaj.- usłyszałam jeszcze raz.
Spojrzałam w tamtą stronę. Pomiędzy dwoma wijącymi rzeźbami smoka zauważyłam znajomą sylwetkę. Natychmiast ruszyłam w tamtą stronę.
- David? Gdzie się podziewałeś?- spytałam podbiegając do niego.
- Nie mam za dużo czasu Ray.- przerwał, rozglądając się dookoła.- Musimy porozmawiać o mojej siostrze.
- O twojej siostrze? Nie rozumiem jak to.- odparłam, marszcząc brwi.
- O tej rozprawie. Zakon powiedział, że chcesz ją postawić przed Wizengamotem.
- Złamała magiczne prawo, podszywając się pode mnie. Należy jej się.
Chłopak po raz kolejny rozejrzał się wokół.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.- chłopak spojrzał na mnie poważnie.
- David, jeśli próbujesz mnie namawiać, żebym zostawiła tą sprawę to mówię stanowcze nie. Tylko popatrz co jej kumple mi zrobili.- pokazałam mu ręce na których do dziś noszę świadectwo licznych tortur przeprowadzonych na mnie.- O reszcie ciała i moim późniejszym stanie psychicznym nawet nie wspomnę.
Ślizgon zajrzał na moje dłonie i przez kilkanaście sekund wpatrywał się w nie bez słowa.
- Nie próbuję cię do tego namawiać Rachel.- jego głos ściszył się o kilka decybeli.- Zakon uważa, że Szmalcownicy chcą zataić sprawę, a sama Stella uciec od sprawiedliwości.
- I Zakon Ci o tym opowiedział?
- Nie musiał.
Pokiwałam bezradnie głową.
- Czy to w kwaterze się ukrywasz? Czyli do Hogwartu już raczej nie wrócisz?
- Nie, nie mogę teraz. Wiele osób chce mnie zabić, a ciebie dopaść. Stella nadal działa przeciwko tobie i raczej też odpuści szkołę.- spojrzał mi w oczy.
- Stella mi nic nie zrobi jak zostanie skazana.- próbowałam wrócić do tematu.- Do czasu rozprawy, tu jestem bezpieczna, ty też byś był.
 - I tak nie wygrasz, a tylko będziesz mieś kłopoty.- opowiedział, ignorując moje stwierdzenie.- Pomyśl. Nie lepiej zostawić tej sprawy i poczekać, aż sama zostanie oskarżona o śmierciożerstwo?
- Wygram, jeżeli i ty zgodzisz się złożyć zeznania.
David przez chwilę myślał, ale później tylko pokręcił przecząco głową. Wiedziałam, że chłopak jest zbyt związany z rodziną. Byłam głupia sądząc, że stanie przeciwko siostrze. Bardzo się na nim zawiodłam, ale czy mam prawo stać między rodzeństwem...?
- Muszę już iść. Przemyśl to jeszcze raz.
Rozległ się głośny huk, a Ślizgona już nie było.


Harry'emu w końcu udało się zgłębić mroczną tajemnicę nieśmiertelności Czarnego Pana. Po rozmowie z Dumbledorem, nikt z nas nie mógł uwierzyć jakim brutalnym sposobem Tom stał się niemal nieśmiertelny. Horkruksy- bo tak nazywały się przedmioty w których Voldemort ukrył części swojej duszy, znajdowały się nie wiadomo gdzie i były nie wiadomo czym. Wiedzieliśmy tyle, że
posiadacze tych przedmiotów wcześniej musieli zginąć, najpewniej przez zaklęcie Avada Kedavra.
Dowiedzieliśmy się również, tego, że dwa horkruksy, w tym pierścień i dziennik, zostały zniszczone, a pozostało ich tylko pięć. Dumbledore od dłuższego czasu poszukuje przeklętych obiektów, tak też natrafił na ślad kolejnego z nich, dlatego poprosił Harry'ego o pomoc. Ja również chciałam pomóc, ale Dyrektor nie chciał, aby narażało się na to więcej osób niż jest to potrzebne. Nie potrafiłam się pogodzić z faktem, że Czarodziej wybrał Gryfona, tak jakbym była gorzej przygotowana do walki, a tak nie było. Jednak mimo odrzucenia moich chęci, nie potrafiłam się przeciwstawić staruszkowi. Dlatego dostałam inne zadanie, zostałam wytypowana, aby o całej sytuacjo opowiedzieć Profesor Trelawney. Nie rozumiałam dlaczego miałam to robić i dlaczego pierwszą osobą, którą miałam powiadomić była właśnie nauczucielka wróżbiarstwa. Nie, nie podważałam jej kompetencji, ale przez całą drogę miałam dziwne wrażenie, jakoby miało to głębszy sens.
Przeszłam przez Wieżę Północną i udałam się na klatkę schodową. Minęłam tabliczkę z napisem "Sybilla Trelawney", po czym wspięłam się po drabinie. Takim też sposobem znalazłam się w klasie z wróżbiarstwa, przypominającą trochę starą herbaciarnię.
Rozejrzałam się dookoła, klasa była usłana mrokiem, a tylko gdzieniegdzie padało światło świec, pomieszane z blaskiem wschodzącego dopiero co księżyca.
- Profesor Trelawney? Jest tutaj Pani?
Gdzieś z kąta pomieszczenia zauważyłam niewyraźny, poruszający się cień. Przestraszyłam się, gdy w jednym momencie kilka świec zgasło. Cień był coraz bliżej, a ja, gdyby nie to, że po chwili zauważyłam w tej postaci, posturę Profesor, uciekłabym gdzie pierz rośnie.
- Panna Trust, w końcu.- odparła tajemniczo nauczycielka i wskazała krzesło na którym najpewniej miałam usiąść.
Zrobiłam to, dopiero później zauważyłam, że wieszczka wyglądała gorzej niż zwykle. Zamglony wzrok prześwitywał spoza jej dużych, okrągłych okularów. Włosy jak dotąd opuszczone na ciało, tym razem były zaniedbane i tłuste. Jedyne co się nie zmieniło to wiele błyszczących ozdób na dłoniach, jednak i to nie potrafiło ukryć mocno drżących dłoni.
- Czy wszystko w porządku?- spytałam.
- Jak najbardziej.- odparła błogo.- Widzę, że jesteś niespokojna i rozedrgana.- nachyliła się nade mną, wtedy poczułam smród starej cherry.
- Jestem tu z polecenia Dumbledore'a.
Ręką przykryłam lekko nos. Nigdy nie przepadałam za alkoholem.
- Ależ wiem kochanie.- odparła spokojnie, po czym podała mi kubek z, o dziwo napełnioną kawą, wylewając przy okazji kilka kropel na moje spodnie.
- Parzy.- odchrząknęłam.
Profesor zignorowała moją skargę, spojrzała w dół i przez dłuższy okres czasu w milczeniu wpatrywała się w piankę.
Nie wiedziałam, co miałam w tym wypadku zrobić. Nie chciałam tracić czasu, a z drugiej strony profesror Trelawney kilka razy ostrzegała, że nie wolno jej przeszkadzać, do to zbija ją z tropu i robi się nieprzyjemna. Nie żebym jej wierzyła, ale wolałabym tego nie sprawdzać.
- Tylko spójrz.- burknęła,
Zrobiłam to, a moim oczom ukazał się dziwny znak, który powstał na pianie.


Nie wiem czemu, ale uznając, że był ważny przekaz, niemal od razy wolną ręką sięgnęłam po najbliższą rolkę pergaminu i piórem przerysowałam tajemniczy znak. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w piankę, a gdy symbol okazał się ledwo dostrzegalny, poczułam dziwny niepokój.
Usłyszałam huk, od razu spojrzałam w tamtą stronę.
Dech zaparł mi w piersiach, kiedy zauważyłam, że Czarownica zaczyna się dusić. Oplatała szyję ręką i cała drżała, wydając przy tym okropne odgłosy.


Serce biło mi bardzo szybko, a mroźny prąd przeleciał mi po plecach. Próbując wyregulować oddech, powoli wstałam. Był to budzący strach widok, ale mimo to wolno podeszłam do kobiety, chcąc jej w jakiś sposób pomóc. Kiedy wyciągnęłam do niej rękę, szybko ruszyła w moją stronę i złapała mnie oburącz za ramiona. Wydałam z siebie stłumiony krzyk.

„Śmierć nadchodzi, zbliża się coraz bardziej, krążąc nad zamkiem jak sęp, coraz niżej... coraz niżej... "- powtarzała

Próbowałam ją uspokoić, chociaż nie wiem, czy tym sposobem nie chciałam uspokoić samej siebie. 

 "To właśnie jest ona, ta dla której pisana jest tajemnica,
ta której dobro i zło może okazać się nieoczywistym kluczem.
Ta, która będzie swoim własnym przeciwnikiem.
Ona sama wybierze sobie los godny jej pochodzenia...
Bo takie są bowiem reguły: jeśli wybiera życie, wybiera także śmierć."

Skrzywiłam się znacznie. Czy ona właśnie powtórzyła moją przepowiednię? Już nie wiedziałam co miałam myśleć. W tym momencie moje przerażenie ustąpiło nieposkromionej chęci ugaszenia ciekawości i dalszemu uczestniczeniu w tej przepowiedni. 

 " Połączona z przedmiotem tabu na wieki...
Chodź nie może cofnąć czasu i zmienić początku, to może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie-eeeeeee."

Drżenie ustało, a Profesor Trelawney odzyskała panowanie nad ciałem. Nastała cisza, którą przerywał tylko szmer starego zegara i wiatr, który z niewiadomych przyczyn wzmógł się na zewnątrz.
Po chwili spokoju, kobieta spojrzała na mnie współczująco.
- Idź już i trzymaj się z dala o wieży Astronomicznej.- odparła spokojnie.
Z mieszanymi uczuciami, ale niemal natychmiast wykonałam polecenie.
Podczas drogi ruszyły mnie wyrzuty sumienia, zastanawiałam się czy aby zrobiłam dobrze zostawiając Profesor samą w takim stanie. Jednak, ona nie chciała mojej pomocy, chciała tylko abym trzymała się z dala od wieży Astronomicznej. 
Nie zamierzałam tam iść, mimo całego mojego sceptyzmu dotyczącego przedmiotu wróżbiarstwa i samej osoby nauczycielki, nie sądziłam, aby chciała mnie tylko nastraszyć. Sama wydawała się wstrząśnięta, tym co się z nią stało.
Z tymi myślami zeszłam kilka pięter niżej, kiedy to na dworze rozszalała się burza. Pioruny pojawiały się na niebie w zatrważającym piętrze. Miałam dziwne poczucie niepokoju. Przecież to zjawisko atmosferyczne nigdy nie symbolizowało czegoś dobrego.
Szłam spokojnie do dormitorium, kiedy to w głowie pojawiły mi się dziwne obrazy, jakby wspomnienia, ale nie moje...
Uklękłam, czując ten rozpierający ból w głowie.
Słyszałam również mgliste głosy, w tym jeden wyraźny. Nie rozpoznałam właścicielki, a z całą pewności była to kobieta.
Zakryłam twarz dłońmi, aby nad tym zapanować.
- Zrób to Draco! Zróóóób to!!!!- krzyczała kobieta. Bellatrix.
Obraz stawał się coraz bardziej wyraźniejszy, a ja nie odczuwałam już bólu.
- Nie!- krzyknął ktoś z boku. 
Był to Snape, podchodzący do wystraszonego Draco, który celuje różdżką w Dumbledore'a.
Gdzie Harry...?
- Severusie...- odzywa się Dyrektor, a inni śmierciożercy łącznie ze mną patrzą się na tą scenę w milczeniu.- Proszę.- dodaje spokojnie.
- Avada Kedavra!- krzyknął Snape.
Rozbryzgło się zielone, oślepiające światło, a martwe ciało Dumbledore'a wypadło z barierkę.
Niemal natychmiast zerwało mi się połączenie. Wystraszona aż podskoczyłam.




Czy to była prawda? 
Stałam na środku korytarza, analizując wszystkie wydarzenia. Nie potrafiłam się pozbierać. Zamiast wybiec na zewnątrz i zobaczyć czy rzeczywiście była to prawda...
Nogi zrobiły mi się jak z waty. Oczywiście, że to się stało... Fenrir Greyback przecież sobie tego nie wymyślił. Widział to... na własne oczy... a ja za nim...
Upadłam na ziemie i skuliłam się przy ścianie. Łzy naleciały mi do oczu, nie chciałam wchodzić, bałam się prawdy. Ukryłam twarz w dłoniach i cicho szlochałam.
Nigdy nie sądziłam, że wielki dyrektor Hogwartu, największe zagrożenie dla Czarnego Pana, zginie z ręki osoby, której najbardziej ufał.
Usłyszałam tylko kroki uczniów, schodzących po schodach, aby zobaczyć co się stało. 
Ja? Siedziałam...
Siedziałam bardzo długo, ale gdy tylko ręką otarłam pojedyncze łzy, przez okno stojące naprzeciwko mnie zauważyłam piękne białe światło. 
Wstałam, otrząsnęłam spodnie z kurzu i na drżących nogach podeszłam do okna.
Zajrzałam na dół, leżało tam ciało. Przy nim klękał Harry, na szczęście, jemu udało się przeżyć. 
Obok klękała Ginny i obejmowała chłopaka, aby dodać mu otuchy.
Spojrzałam na bok i dostrzegłam pełno świateł wydobywających się z różdżek. Wszyscy uczniowie i nauczyciele, mimo że zapewne płakali, skierowali swoje różdżki w górę i oświetlali cały plac zaklęciem "Lumos".
Było to piękne widowisko... piękne, ale usłane śmiercią.
Jednakże to światło zdołało odgonić diabelski symbol z nieba.
Wspólnymi siłami... o tak. 
Może będzie nadzieja na lepsze jutro...


Szablon wykonany przez Melody