Music

sobota, 15 października 2016

Rozdział 41 "Wolałabym umrzeć niż prosić go o litość"



Będzie mnie dręczył... tak długo, aż umrę. Albo będę błagać go na kolanach, żeby już przestał. A wie, że wolałabym umrzeć, niż prosić go o litość.
Nie poddam się, za dużo ode mnie zależy. Będę próbować uciekać, dopóki nie braknie mi sił, dopóty istnieje jeszcze jedna iskierka nadziei na wolność i lepsze jutro. Póki żyję, póki mam dla kogo istnieć, póki kocham.
Powtarzałam sobie te słowa co chwilę. Nie chciałam zapomnieć jak mnie skrzywdzono. Jak skrzywdzono moich bliskich... za Farrah, za Zakon, przyjaciół i rodzinę.
Byłam cała połamana, a mimo to krążyłam po celi w kółko... czułam, że muszę być silna. Za każdym razem ścierałam krople łez, które toczyły się wolno po mojej twarzy. Przywoływałam wtedy najszczęśliwsze wspomnienia, tak jak w przypadku tworzenia Patronusa. Momentalnie robiłam się silniejsza i odporniejsza, ale czy był to dobry plan?
Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam w te stronę... a w głowie miałam mętlik. 
Któż tam stał? Oczywiście David we własnej osobie, uśmiechał się współczująco. W rękach trzymał szary koc i tackę. Spojrzał wgłąb celi, tak jakby chciał się upewnić, że rzeczywiście tam przebywam i wsunął naczynie wgłąb niej.
Czując ten smakowity zapach, od razu rzuciłam się na jedzenie. Pożerałam je tak szybko, niczym wygłodniałe prosię. Chociaż biorąc pod uwagę to, że spałam na podłodze, przebywałam w brudnej celi i byłam cała od krwi, niczym nie różniłam się od owego zwierzęcia, nawet zapachem.
David usiadł gdzieś obok, nie odzywając się nawet słowem. Jadłam w kompletnej ciszy, za co dziękowałam w duchu. Nie chciałam, aby jego fałszywe słowa odebrały mi apetyt. Choć podejrzewam, że i tak, w obecnej sytuacji nic by to nie zmieniło.
Szybko skończyłam jeść i oddaliłam się wgłąb mojej celi.
- Tak mi przykro...- odezwał się łagodnie w końcu.
- Czyżby kolejny podstęp?- spytałam jadowicie, siadając w kącie.
- Nie... skąd.- mruknął cicho.- Rachel, ja naprawdę nie miałem pojęcia...
- Pieprzysz David!- krzyknęłam zdenerwowana, przerywając mu wywód.- Pieprzysz...
Nastąpiła chwila ciszy. Miałam nadzieję, że Ślizgon opuści lochy i da mi święty spokój. Niestety, mimo tego, że nic nie mówił nadal siedział obok.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? Ufałam ci...- przerwałam ciszę.
- Rachel, ja nic...- wstał z miejsca i przysunął swoją twarz do krat.
- Sam mnie tu zaprowadziłeś...- podeszłam do niego.
- Co...?- spytał cicho. 
 David wyglądał na zdziwionego. Nie chciałam mu wierzyć... Ślizgon nie raz udowodnił, że jeśli chodzi o grę aktorską, nie ma sobie równych.
- Przecież wiesz... Pokój życzeń, szafa i atak na mnie...- pokręciłam teatralnie głową, próbując odgonić od siebie łzy.



- Spytam jeszcze raz... co?!- spytał i rozejrzał się po lochu.- Ktoś ci nagadał głupot...
- I po co ja się staram?- spytałam sama siebie i odeszłam wgłąb lochu.- Mógłbyś przestać kłamać, chociaż teraz...- usiadłam na podłodze.
- Stella ci coś nagadała?- spytał, chwytając się za twarz.- Mówiłem ci tyle razy, że nie można jej ufać.
- Tak samo jak tobie David...- podsumowałam bezradnie, nie hamując już łez.- Nie chcę cię znać.



 David tylko chwycił się za czoło i zaczął nerwowo krążyć po korytarzu.
Inaczej wyobrażałam sobie tą rozmowę. Chciałam krzyczeć, zwyzywać go od najgorszych i tym samym pokazać, jak bardzo mnie zawiódł, jak odebrał mi wiarę w przyjaźń...
- Jeśli uważasz, że to ja, to w takim razie...
- Koniec pogaduszek.- usłyszeliśmy chrapliwy głos Hudgesa.- Odsuń się Stone.- rozkazał mężczyzna trzymając różdżkę w dłoni, a drugą odpchnął Davida.- Crucio!
Upadłam, znowu ten tępy ból, to zaklęcie. Kilkaset kolców wbiło się w ciało... a z mojego gardła wydał się zduszony pisk.
- Co to ma znaczyć?!- usłyszałam groźny głos Ślizgona, a ból minął.
Słabo podniosłam głowę i zauważyłam Stone'a, jak obdarza śmierciożercę groźnym spojrzeniem.
- To rozkaz Czarnego Pana, miałem osłabić tą pchłę, aby nie próbowała znowu uciekać.- odparł beznamiętnie.- Jeśli nie chcesz mieć z nim kłopotów to lepiej uciekaj do mamusi chłopczyku i daj działać dorosłym.
- Nie pozwolę ci na to Hudges!- David rzucił się na poplecznika Czarnego ciała, ale szybko został unieszkodliwiony. Czerwone światło posłane w stronę Ślizgona, uderzyło go w brzuch, a on sam odleciał do tyłu i uderzył plecami w ścianę, tracąc przytomność.
- Rycerzyk się znalazł.- mruknął pogardliwie mężczyzna i splunął mu w twarz.
I tu pojawił się przełom. Jedna, wielka siła.
Teraz byłam pewna, że nie krzyknę. Nie uronię nawet jednej, najmniejszej choćby łzy.
Więc gdy Hudges wymierzył we mnie kolejnego Cruciatusa, nie wydałam z siebie nawet jednego dźwięku, chociaż ból był naprawdę niezwykle silny. Na zewnątrz musiało wyglądać to, jakbym nic nie poczuła. Jęknęłam tylko bardzo cicho, brzmiało to raczej jak dziwne westchnięcie. Trzymałam się, dla siebie i przyjaciół...

Stella


Uznałam, że podróże przez szafkę zniknięć są o wiele bardziej wygodne niż teleportacja. Wiedziałam, że została ona naprawiona przez Draco, ten blondynek jednak na coś się przydał.
Westchnęłam, teraz nie pozostało mi nic innego jak wczuć się w rolę Trust na tyle dobrze, aby ci kretyni niczego nie podejrzewali. Jeszcze mogliby spartolić mój plan, a jest on na tyle prosty, że nawet Weasley by zrozumiał. Miałam włamać się jedynie do jej dormitorium... ups, mojego dormitorium, znaleźć te rysunki i po prostu je oddać...
Wzięłam głęboki oddech i udałam się przed siebie. Mijałam po drodze piętra i niczego nieświadomych uczniów Hogwartu. Nie planowałam zwracać na siebie większej uwagi nikogo z nich, dlatego skarciłam sama siebie za to, że nakrzyczałam na jednego pierwszaka, który popchnął mnie przypadkowo w tył.
Dzieciak z łzami w oczach uciekł ode mnie, a reszta obecnych na korytarzu, patrzyło na mnie zdziwionych. No jasne... przecież Trust to oaza spokoju... uświadomiłam sobie i z podniesioną głową ignorując tamtych ruszyłam przed siebie wprost do pokoju wspólnego Krukonów.
- Rachel!- krzyknął ktoś za mną.
Z początku udałam, że tego nie słyszałam, ale gdy pewna rudowłosa Gryfonka zaszła mi drogę usiałam improwizować.
- Rachel! Tutaj jesteś, wszyscy szukamy cię od rana.- odparła, zdyszana Weasley.
- Naprawdę?- udałam zdziwienie.- Nie wiedziałam o tym.
- Za godzinę ruszamy do Nory, a Cho gadała, że nie jesteś jeszcze spakowana. Wszyscy myśleliśmy, że stało się coś złego... martwiliśmy się. - dodała.
- Doceniam to, ale ja tylko siedziałam w bibliotece.- powiedziałam pierwsze to co przyszło mi na myśl, ale widząc zaskoczenie Ginny, dodałam.- Tak, pozwolono mi tam wyjątkowo wejść.
- Ale Rachel. Hermiona była w bibliotece i cię tam nie zastała.- Gryfonka podrapała się po głowie.
No cóż... w każdym planie są niedociągnięcia...
- Tak, bo później weszłam do pokoju życzeń i tam czytałam... wiesz co ta sala potrafi zrobić...- uśmiechnęłam się sztucznie.
- Racja.- prychnęła Ginevra, a ja przybiłam sobie mentalną piątkę.- No już chodź, trzeba powiedzieć reszcie, że się znalazłaś.- dodała i pociągnęła mnie za rękę.
Niechętnie, ale musiałam ruszyć za nią.

David


Otworzyłem oczy. Czułem ból w okolicach brzucha. Przez chwilę byłem zdezorientowany... nie wiedziałem co właśnie się wydarzyło, lecz później wspomnienie wróciło. Od razu zerwałem się na proste nogi. Nikogo nie było, Hudges musiał zrobić to co zrobił, zostawił mnie nieprzytomnego na środku lochu i zniknął. Ten człowiek jeszcze mi za to zapłaci...
Jednak teraz nie mogłem sobie pozwolić na to, aby zemsta opanowała moje myśli, podbiegłem do krat, za którymi znajdowała się Rachel. Wiedziałem, że została raz przeklęta, tyle pamiętałem... ale nie wiedziałem ile dokładnie razy. 
Było tam wyjątkowo ciemno. Widziałem tylko cień, niewyraźny zarys leżącego człowieka. Dlatego sięgnąłem do kieszeni... na szczęście zabrałem ze sobą różdżkę.
- Lumos.- szepnąłem, lekko potrząsając różdżką i nie zwracając uwagi na pomruki niezadowolenia innych więźniów, którym najwyraźniej nie spodobał się ten nagły przypływ jaskrawego światła, wyostrzyłem wzrok i zobaczyłem skrajnie wycieńczoną Krukonkę. Leżała ona na brudnej podłodze, nie ruszała się. Przeraziłem się, że mogła nie żyć...
- Rachel? Rachel, powiedz coś.- błagałem, aby dziewczyna się odezwała, aby chociaż jęknęła i dała znak, że żyje. Jednak odpowiedziała mi cisza.
Próbowałem otworzyć ten loch, wejść tam, nie wiem co chciałem tym osiągnąć. Może tylko zatuszować własne poczucie winy.
- Ona jest słaba, choć jeszcze żyje.- usłyszałem jakiś delikatny głos, dochodzący z ciemności.
Rozejrzałem się zdziwiony po lochach, nie miałem zbyt dobrych podejrzeń.
- Kim jesteś i skąd o tym wiesz?- spytałem.
Nastąpiła cisza, nie wiedziałem, czy mój rozmówca zastanawia się nad odpowiedzią, czy to co usłyszałem było spowodowane nadmiarem emocji, albo ewentualnie niewielkim wstrząśnieniem mózgu, spowodowanym uderzeniem.
- Nie tobie wiedzieć kim jestem.- usłyszałem ponownie ten sam głos.- Wiedz tylko, że ona ocknęła się chwilkę przed tobą, ale zasnęła z wycieńczenia. Wiem co tu zaszło... kim ty w końcu jesteś? Przyjacielem, czy wrogiem?
Odwracałem się na wszystkie strony, oświetlałem różdżką wszelkie zakamarki, z których mógł dobiegać ten głos, ale nikogo nie było. Obawiałem się, że mogło to być coś co nie ma prawa istnieć.
Przypomniały mi się opowieści rodziców, o tym, że w naszych lochach przebywa duch. Nigdy nie dawałem temu wiary, teraz też nie będę.
- Kim jesteś?- zapytałem, po raz kolejny.
- Ja również zadałam Ci pytanie.- usłyszałem.- Jest w tobie wiele sprzeczności, o których nie chcę teraz rozprawiać. Powiedz mi więc, czy wiesz jak ona znalazła się w tym lochu?
- Przez moją siostrę.- mruknąłem posępnie.- Nie wiem, jak Rachel śmie mnie o to podejrzewać. Odmówiłem udziału w planie siostry.
Nie wiedziałem dlaczego tłumaczyłem się komuś, lub czemuś czego nie wiedziałem. Jednak czułem taką wewnętrzną potrzebę porozmawiania z kimś... bezstronnym.
- Czyży?- teraz głos dochodził z innego miejsca niż poprzednio.- To byłeś ty, jednak nie do końca.
- Posłuchaj mnie, czymkolwiek jesteś. To co mówisz, jest niedorzeczne...- spojrzałem na leżącą Rachel.- Jak nie do końca, albo to byłem ja, albo nie ja.
-  Śmiem podejrzewać, że zostałeś w to wrobiony.- słysząc to, przymrużyłem oczy.- Nie wiem w jaki sposób, ale tak właśnie się stało. Teraz musisz to naprawić... przynieś jej ciepły koc, coś do zjedzenia i eliksir wzmacniający. Chyba, że chcesz, aby ta dziewczyna, nie dożyła poranka.
Słysząc ostatnie trzy słowa, zimny dreszcz przeleciał mnie po plecach. Nie chciałem, żeby Rachel umierała, ale ciężko było mi przetrawić zarzuty względem mnie.
- Skoro jesteś wszystkowiedzący, to możesz odpowiesz mi na pytanie, o co do cholery z nią chodzi?- spytałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Przyglądałem się przez chwilę ciemności, szukając chociaż minimalnego ruchu, który mógł wskazywać na to, że była to tylko bardzo dziwna, prawdziwa postać, a nie żaden duch. Jednak niczego takiego nie dostrzegłem. Poczułem tylko nieprzyjemny chłód...
Próbowałem to jakoś wytłumaczyć, ale nic mądrego, po za tym, że to wina atmosfery lochów nie przychodziło mi do głowy.
Chciałem w tym momencie tylko spełnić żądanie tego czegoś, dlatego nie zastanawiając się dłużej ruszyłem w stronę salonu.

Stella


- No czego ty tam szukasz Rachel?- spytała Cho, bacznie obserwując moje poczynania.- Weź się w końcu za ten kufer.
Latałam po dormitorium i po raz kolejny przeglądałam wszystkie szuflady, denerwowało mnie to, że nie potrafiłam odnaleźć tych cholernych kartek z szkicami. Chciałam załatwić to szybko i wcale nie miałam ochoty na przebywanie w towarzystwie Pottera i całej chorej rodzinki Weasleyów, dlatego tym bardziej nie chciałam słuchać poleceń tej przemądrzałej Chinki.
- Raaachel?!- przeciągnęła Chang.
- To chyba moja sprawa, tak?!- krzyknęłam, tracąc opanowanie.
- Zachowujesz się jak dzieciak.- mruknęła zażenowana krukonka.- Biegasz jak potrzaskana po całym dormitorium i jeszcze się drzesz.
Chciałam tylko spokojnie wykonać zadanie, jednak teraz zdałam sobie sprawę, że nie będzie to takie proste jak podejrzewałam. Musiałam dowiedzieć się, gdzie ta idiotka schowała rysunki, a do tego, nie mogłam się narażać tym osobom, które mogły coś wiedzieć...
- Nie Cho, ja tylko...- przerwałam, udając wstyd.- ...po prostu zgubiłam bardzo ważne rysunki od mamy i chciałam je odzyskać przez wjazdem. Może wiesz, gdzie mogłam je położyć?- zapytałam, a Chang przez chwilę się zastanowiła.
- Nic mi nie mówiłaś o żadnych rysunkach Rachel.- przyznała Krukonka cicho.
Skrzywiłam się z niezadowolenia, a więc nasze dwie przyjaciółeczki nic tak naprawdę o sobie nie wiedzą... ale eureka! Kto przebywał najbliżej Rachel? Oczywiście Grzmotter. Jeśli ktoś ma coś o tym wiedzieć to on.
- Gdzie jest Harry?- spytałam szybko.
- Pewnie w dormitorium. Pakuje kufer. Ty też powinnaś.- ponaglała mnie Cho.
Uniosłam ramiona, miałam już dość tej dyskusji o pakowaniu się, dlatego zaczęłam niedbale wrzucać ubrania Rachel do kufra, po czym przycisnęłam je nogą, aby wszystkie się zmieściły.
- Zadowolona?- spytałam gburowato, a gdy Chang pokiwała z niesmakiem głową wyszłam z dormitorium.
Zatrzymałam się wpół drogi na korytarz, ponieważ zorientowałam się, że nie znam hasła do pokoju wspólnego Gryfonów. A jeżeli oni rzeczywiście tam przebywali, to nie wyjdą, chyba, że na pociąg.
W jednej sekundzie zrobiło mi się gorąco, nie przemyślałam mojego planu. Źle oceniłam czas, ale nie mogłam ryzykować, że któryś z nauczycieli coś wyniucha. Nie miałam wyjścia, jeśli chciałam te rysunki musiałam napisać list i liczyć na to, że odpowiedź przyjdzie jeszcze przed wyjazdem, więc moje kroki skierowały się do sowiarni.



Rachel,
  przykro mi, ale nie mówiłaś co zrobiłaś z tymi rysunkami. Dziwi mnie to, że przypomniałaś sobie o nich dopiero teraz. Nie będę pytał po co, ale myślę, że jeżeli nie znalazłaś szkiców u Was w dormitorium, to musiałaś schować je gdzieś po za szkołą. Przypomnij sobie... Hermiona twierdzi, że odsyłałaś je do Nory, aby były bezpieczne, jednak nie jest tego pewna. 
Widzimy się w pociągu!
Harry


Trzymałam w dłoniach list od Pottera, dusiłam w sobie krzyk niezadowolenia. Denerwowały mnie posunięcia Trust. Na szczęście przewidziałam taką możliwość i dorobiłam kilkanaście flakonów z eliksirem wielosokowym. Cel uświęca środki, wystarczy tylko przetrwać podróż w pociągu, a już na miejscu szybko je odnaleźć, jedynymi minusami był smak tego eliksiru i przebywanie w towarzystwie szlam i zdrajców krwi.

Rachel


Zamazane, tak bardzo niewyraźne.
Zimno... boli, tak bardzo boli.
Powoli otwierałam oczy, ruszając już wtedy opuchłą twarzą. Było ciemno? Nie wiem...
Nie miałam dostępu do światła i chmur, słońca, czy też nieba. 
Wymiękałam, nie oceniałam ile czasu tutaj siedzę. I czy w ogóle wyjdę.
Było cicho... nawet cisza do mnie mówiła. Szeptała pocieszające słowa, że aż się uśmiechałam, a może to byłam ja? 
Usiadłam... chwyciłam się za głowę. Zakręciło mi w niej.
Usłyszałam chrząknięcie. Spojrzałam w tamtą stronę, milion pomysłów, kto mógł to być... Stella, Hudges... może sam Voldemort. Chociaż nie, szybciej któryś z jego popleczników.
Zmarszczyłam brwi, przygryzłam wargę i wstałam powoli, aby nie ukorzyć się przed moimi oprawcami. 
Dostrzegłam w ciemności umięśnioną postać. 
Był to David, który gdy tylko zauważył zmieszał się. Trzymał tacę z dużą ilością jedzenia, kilkoma flakonikami i czymś, co przypominało koc pod pachą. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale wcale nie czułam gniewu. Może to z powodu braku siły, a może po prostu zaczęłam nieco inaczej postrzegać rzeczywistość. Oto był on, mój przyjaciel, który mnie zdradził, a ja nic nie czułam, tylko obojętność. Stał przede mną  i patrzył na boki, unikając mojego oczekującego na wyjaśnienie wzroku.
- Cieszę się, że widzę cię jeszcze na nogach.- odezwał się cicho do ściany.
- Dobre słowo, jeszcze...- odpowiedziałam patrząc na swoje buty.- Nieźle oberwałeś.
- Nie tak bardzo jak ty.- na jego twarzy dostrzegłam cień delikatnego uśmiechu.
Moje kąciki ust również delikatnie się uniosły. Nie czułam już do niego gniewu... nie po tym jak próbował mnie obronić przed Hugdesem. Odczuwałam jedynie coś na kształt współczucia i zmieszania, mimo, iż to ja jestem tutaj więziona i torturowana, nie on.
 - Przyniosłem ci coś.- Ślizgon przysunął do mnie tacę przez szczelinę, od razu podeszłam do niej i odbierając naczynie, przypadkowo dotknęłam jego dłoni. Przez chwilę w głowie, patrząc w jego oczy, pojawił mi się obraz wszystkich tych dni, kiedy to wspólnie śmialiśmy się do rozpuku. Jednak od razu wyparłam to z świadomości.
- Co jest w tych flakonikach?- spytałam. patrząc na niebieskie buteleczki o bardzo nieregularnych kształtach.
- Cztery bardzo silne mikstury lecznicze.- odpowiedział cicho.- Pomogą odzyskać ci siły. Potrzebujesz teraz tego. Tylko schowaj je wgłąb lochu, tak żeby strażnicy się nie zorientowali.
- Dlaczego to robisz?- spytałam, zaskoczona podarunkiem.
- Jesteś moją przyjaciółką Rachel, dla mnie to się nie zmieniło... Chciałbym ci trochę ulżyć, ale na razie tylko tyle mogę ci zaproponować.- wyjaśnił obserwując korytarz z wszystkich stron.- Ciepły koc i trochę magicznych mikstur na nabranie sił.
- Po prostu mnie wypuść.- poprosiłam, słysząc jego propozycję.
- Chciałbym, naprawdę, ale nie teraz, nie bez planu. Posiadłość moich rodziców jest pełna śmierciożerców i obaczona bardzo silnymi zaklęciami, szczególnie loch.- spojrzał na mnie przepraszająco.
Chciałam wierzyć Davidowi, ale to wszystko było podejrzane. Rozumiałam również jego obawy przed uwolnieniem mnie, sama wcześniej doświadczyłam destrukcyjnej siły zaklęć obronnych. Wtedy naprawdę potrzebowałam kogoś, kto będzie dodawał mi sił...
- Posłuchaj Rachel...- zaczął David.- ...wiem, że ciężko jest mi zaufać, ale to, że jesteś w tym lochu nie jest moją winą. Stella mnie wrobiła, nie wiem w jaki sposób, ale to zrobiła.
Kiwnęłam głową porozumiewawczo. Rzeczywiście, zachowanie Ślizgona w momencie mojego porwania było bardzo dziwne... Czy mu wtedy zaufałam? Tak, ale póki co, było ono bardzo ograniczone. Uznałam, że najlepiej będzie czekać na rozwój wydarzeń, a i tak gorzej być nie mogło...

Stella


Podróż pociągiem była męcząca. Całą drogę musiałam przebywać wraz z Harrym, Ronem, Hermioną i Ginny, wraz z tym pacanem Nevillem. Nie odzywałam się za dużo. Wolałam nie ryzykować, a na każde pytanie, czy coś mi dolega, odpowiadałam, że nie czuję się za dobrze... na szczęście, Gryfoni nie są na tyle błyskotliwi, aby coś podejrzewać. Chociaż przyznaję, że Granger zbyt często się na mnie patrzyła. Zwykle wtedy odwracałam wzrok, udając, że coś mnie zainteresowało za oknem.
Jedyną pociechą z całej tej podróży, było to, że eliksir wielosokowy przygotowany przeze mnie był na tyle dobrze ugotowany, iż zawarta w nim magia wystarczała na około 10 godzin. Szczerze nienawidziłam tego smaku, ale przynajmniej mogłam niepostrzeżenie poruszać się po terenie wroga.
Wysiedliśmy z pociągu, ja ciągnąc na sobą rzeczy Trust, wyobrażałam sobie scenariusze wszystkich możliwych sytuacji, jakie mogłyby się zdarzyć w Norze. Oczywiście moja ambicja nie pozwalała mi na rozpatrywanie tych mniej pozytywnych- szczególnie dla mnie, ponieważ obiecałam sobie coś i to osiągnę... Spojrzałam przed siebie, zauważyłam tam kilka rudych głów... była to chyba rodzinka Weasley'ów, tych zdrajców, Obok nich kilkoro członków zakonu feniksa... od razu oblała mnie fala wątpliwości, ale nie mogłam się teraz wycofać...
Gdy podeszliśmy bliżej od razu zabrzmiały mi w uszach wesołe słowa powitania. Od razu zrobiło mi się niedobrze, a w przeciągu sekundy znalazłam się w objęciach rudej kobiety, która szeptała mi coś do ucha, nie usłyszałam o co chodziło. Dodatkowo nie wiedziałam jak mam się zachować, przez chwilę walczyłam sama ze sobą, a potem odwzajemniłam uścisk. Świetnie, teraz będą śnić mi się koszmary...
- Jak wam minęła podróż, dzieciaki?- spytał podstarzały już mężczyzna o rudych włosach.
Po peronie rozeszły się różne głosy. Każdy coś mówił z wyjątkiem mnie... uznałam, że bezpieczniej będzie bacznie obserwować całą sytuację.
Chwilę później podeszła do mnie Granger i niepewnie mnie przytuliła.
- Wesołych Świąt, Rachel.- mruknęła, po czym wypuściła mnie z objęć.
- Ymm, no wzajemnie, Hermiono.- odpowiedziałam najmilszym głosem na jaki było mnie stać.
Dziewczyna najwyraźniej musiała coś wyczuć po przez chwilę lustrowała mnie wzrokiem, po czym przytaknęła i odeszła w stronę- jak mi się wydawało, swoich rodziców, uprzednio szepcząc coś do Pottera. Nie podobało mi się to, cieszyłam się że Granger nie będzie z nami, bo mogłaby wtykać swój szlamowaty nos w nie swoje sprawy i przy okazji mi zaszkodzić.
Jeszcze przez chwilę patrzyłam na pannę idealną, ale w jednym momencie poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i odwraca w swoją stronę. Dostrzegłam, iż był to jeden z bliźniaków, Fred... ale zanim zdążyłam coś powiedzieć jego usta przysunęły się do moich, składając na nich pocałunek...

sobota, 1 października 2016

Rozdział 40 "Tego ode mnie chciał..."


Rachel


Ocknęłam się z niewiarygodnym bólem głowy. Leżałam na kamiennej podłodze. Zimno...
Nie pamiętałam nic z tego co się wydarzyło. Nie wiedziałam która godzina, miałam nawet problemy z określeniem dzisiejszej daty.
Przymrużyłam oczy. Resztką sił podniosłam się na nogi. Wszystko mnie bolało, a w głowie pojawiła mi się wizja czerwonego światła i tępy ból przeszywający moje ciało.
- Czy ja nie żyję?- zadałam sobie pytanie, ale odpowiedź niemal od razu pojawiła mi się w głowie.- Nie, raj wyglądałby inaczej...
Rozejrzałam się, było ciemno... lekko poruszająca się mgła i malutkie pomieszczenie. Wtedy już wiedziałam, że nie są to normalne warunki... byłam uwięziona.
Niemal natychmiast sięgnęłam do kieszeni...
Nie było tam różdżki.
Chwiejnym krokiem podeszłam do krat. Ujęłam je w dłonie i mocno pociągnęłam. Zdecydowanie za mocno, jęknęłam cicho z bólu.
Zaraz potem usłyszałam szybkie kroki. Odsunęłam się. Nie wiedziałam, co miałam zrobić... udawać martwą, czy się schować... schować się? Gdzie? Przecież tu była pusta przestrzeń.
Stałam jak osłupiała i czekałam... czekałam, właściwie nie wiedziałam na co.
Usłyszałam głośny łomot, jakby ktoś własnoręcznie przepołowił jakiś metal. Potem skrzypienie zardzewiałych krat. I ponownie pierwszy dźwięk. Przypuszczałam, że ktoś otwierał drzwi, przeszedł przez nie i zamknął z powrotem.
Po chwili przede mną pojawiły się dwie osoby, nie potrafiłam uwierzyć własnym oczom, jedną z tych osób była...
- Stella?- szepnęłam, bo tylko tyle udało mi się wydusić.
Nie odpowiedziała, stała przede mną i nienawistnym wzrokiem wpatrywała się w moja osobę.
- Co to wszystko ma znaczyć? Czy to jakiś żart? spytałam, ponownie chwytając się krat.
Ból uderzył ponownie. Zagryzłam lekko wargi, starając się go nie czuć aż tak mocno.
- W końcu odzyskałaś przytomność.- odparła chytrze, a mężczyzna za nią, o posiwiałych już włosach, czarnych oczach i blizną na pół twarzy, uśmiechnął się złośliwie prezentując rząd, żółtych i krzywych zębów.
- Powiesz mi co to ma znaczyć?- zmarszczyłam czoło.
- Otóż to, że Draco miał rację, jesteś zbyt ufna dla ludzi, którzy chcą twojej zguby.- zacytowała Ślizgonka.
- Ty... ty pracujesz dla Voldemorta?- z trudem przyszło mi wypowiedzenie tych słów.
- Nie jesteś godna wymawiać jego imienia, Trust...- mruknęła jadowicie Stella, nadal zachowując spokój.- ... ale, tak od samego początku i nie rozumiem jak można być aż tak głupim, żeby się nie zorientować.- Zaśmiała się się kpiąco.- Widocznie można...
Nie potrafiłam uwierzyć w to, że Draco mówił prawdę. On ostrzegał mnie przed Ślizgonką, wiedział jaka ona jest i co planuje zrobić, a ja go nie posłuchałam.
- Jak się tutaj znalazłam?- spytałam, nie tracąc opanowania.
- Powinnaś zapytać mojego kochanego braciszka.- odparła ironicznie.
- Kogo? Dlacze...- nie dokończyłam zdania, ponieważ zaczęłam mniej więcej kojarzyć wydarzenia poprzedzające tą sytuację.
- Powiesz mi, jak można być, aż tak żałosnym?- prychnęła dziewczyna, orientując się, że zaczęłam sobie wszystko przypominać.
Nie odpowiedziałam jej, poczułam modne ukłucie w okolicach klatki piersiowej. W jednym momencie po moim ciele rozeszło się kilkadziesiąt małych iskierek. Teraz już naprawdę zachciało mi się płakać, nie było spowodowane to bóle fizycznym, lecz psychicznym, który nasilił się gdy tylko pomyślałam o Davidzie. Nie chciałam się rozpłakać, nie przed tą żmiją, dlatego uderzyłam z całej siły w ścianę lochu. żeby jakoś się wyżyć. Jednakże nie uśmierzyło to mojego bólu, a jedynie spowodowało, że z pięści zaczęła lecieć mi krew.
- Oszczędzaj siły Trust, Masz spotkanie...- odparła Stella, rozbawiona moimi posunięciami.- Hudges, przyprowadź naszego gościa.- zarządziła dziewczyna i odeszła w stronę drzwi.
Mężczyzna przytaknął i zaczął otwierać zamek. Nie wiedziałam co mam robić, chciałam uciec, ale on miał różdżkę. Zamknęłam oczy. Wstałam powoli, wiedziałam, że i tak mnie to czeka...
Śmierciożerca złapał mnie za nadgarstki popchnął przed siebie. Nie odezwałam się wtedy, przygryzałam zęby i szłam jak na ścięcie.
Po dwóch minutach dotarliśmy do jaśniejszego pomieszczenia, bogato zdobionego z resztą. Wywnioskowałam, że był to salon. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, skórzany tapczan, szklany stolik, kilka drewnianych szafek i postać. Ciemna postać przyglądająca mi się bacznie.
- Na rozkaz Panie.- mężczyzna ukłonił się nisko i popchnął mnie mocniej na środek.
- Możesz odejść.- odezwał się Voldemort.- A więc znów się spotykamy.
- Nie powiem, żeby było to miłe spotkanie.- mruknęłam ledwo dosłyszalnym tonem, unikając wzroku Riddle'a, dlatego ten złapał za podbródek i uniósł go lekko. Nie miałam wyboru... spojrzałam w jego puste oczy, a on się tylko zaśmiał... tego ode mnie chciał.
- Dla ciebie na pewno nie.- odepchnął mnie do tyłu, w taki sposób, że upadłam na plecy i nie potrafiłam ponowne wstać na nogi.
Pragnął bym go błagała, prosiła, by dał mi już spokój. A on sam śmiałby z tego, że byłam skazana na jego łaskę. Każda moja łza byłaby dla niego dopalaczem, czymś co posuwało by go do dalszych działań. Dlatego, gdy z jego ust padło pierwsze Crucio nie załamałam się. Nie uroniłam nawet łzy, jedynie mocniej przygryzłam zęby, żeby choć trochę ulżyć sobie w cierpieniu. Dusiłam w sobie emocje... nie rozumiałam czego on ode mnie chciał. Może sprowadził mnie tu dla rozrywki, albo po to aby popchnąć Harry'ego do działania. A może chodziło o coś jeszcze...
- Odprowadzić ją!- krzyknął Czarny Pan.
Hudges, który po raz kolejny pojawił się w pomieszczeniu próbował zabrać mnie na ręce, aby wypełnić rozkaz.
- Nie tak...- mruknął Voldemort, zauważając jego próby.- Nie jest godna, aby nosić ją na rękach. Ciągnij ją na podłodze. W końcu to ona jest naszym więźniem.
Chwila milczenia. Widocznie mężczyzna musiał przetworzyć tą informacje w głowie, ale gdy mu się do udało. Upuścił mnie na kafelki i pociągnął za sobą z powrotem do lochów, gdzie z wycieńczenia ponownie zasnęłam.

Fred


 - Stary!- usłyszałem za sobą głos mojego brata.- Siedzisz w tej toalecie dłużej niż panienka.
- Pragnę ci przypomnieć bracie, że to ty przed przyjazdem Angeliny siedziałeś tam ponad 2 godziny perfumując się i po raz pierwszy w życiu biorąc prysznic z wyłącznym udziałem mydła i szamponu.- odgryzłem się mu żartobliwie, a zza drzwi usłyszałem tylko śmiech George'a.
- Wygrałeś bracie, tym razem...- prychnął aktorsko.
- Tak samo jak ze sto razy poprzednio.- wyszedłem z łazienki w bokserkach, i oparłem się o framugę drzwi.- Jak myślisz, czy garnitur to będzie przesada?- spytałem pół żartem pół serio.
- Co ty, oświadczać się chcesz?!- krzyknął George, tak głośno, że było słychać na cały dom.
W jednym momencie do drzwi dobiegła nasza matka i oddychając ciężko.
- Jakie znowu oświadczymy?- spytała zdyszana.
Spojrzałem na George'a spojrzeniem pełnym żalu, jednocześnie walczyłem z tym, aby przypadkowo nie roześmiać się z głupoty bliźniaka.
- To ty nic nie wiesz mamo?- spytał poważnie brat.- Nasz mały Fryderyk chce się ochajtać.
Niestety moje ostrzegawcze spojrzenie na nic się zdało. George widocznie chciał wykorzystać tą głupią sytuację, aby wkręcić mamę w moje oświadczyny... a ja? Nie zamierzałem go powstrzymywać, uznałem, że może to być bardzo udany żart.
- No wiesz Georgie?- spytałem z żalem.- To miała być tajemnica.
- Wybacz braciszku, zapomniałem.- George, aktorsko przyłożył dłoń do ust.
- Mamo, skoro już wiesz...- zwróciłem się do niej.- ... mogłabyś przeszkolić Rachel w pracach domowych? W końcu jeśli ma zostać moją żoną , musi wiedzieć jak działa nasza piękna, odbudowana nora.- dodałem, ale zauważając jak moja rodzicielka robi się czerwona niczym indyk w piekarniku, nie powstrzymałem śmiechu. 
Minęła chwila, zanim mama zorientowała się, że tak naprawdę ją wkręcaliśmy, a jeszcze krótsza chwila, gdy poczułem mokrą szmatę, która z impetem uderzyła w moją głowę.
- Ja wam dam ożenki!- krzyczała, coraz mocniej uderzając mnie i mojego brata szmatą.- I jednemu i drugiemu!- powtarzała to, jak omen.
Jednak to, że dostawaliśmy w tym momencie lanie bawiło nas jeszcze bardziej... co w pewnym momencie zraziło matkę, która po chwili obrażona odeszła w stronę drzwi. Mrucząc coś pod nosem, że nie dostaniemy kolacji.
- Bardzo przesadziliśmy?- spytał George, który nadal rechotał.
- Bardzo.- zawtórowałem bratu, który już powoli się uspokajał.
Mimo naszych żartów spodobała mi się ta perspektywa. I kto wie, może gdy się sytuacja uspokoi...

Rachel


Siedziałam po turecku w pustym, białym pokoju. Było głucho, pusto. Rozlegał się tylko jakiś dźwięk, nie pamiętałam nawet czym był, tylko jak brzmiał. Był głośny, przenikający do samego umysłu i bardzo bolał. Jakby ktoś mieszał mi nim w głowie.

Obudziłam się przerażona, obolała. Ten sen nie uspokajał mojej sytuacji, pogarszał tylko to co stało się poprzednio... ciekawo co mógł oznaczać...
Rozejrzałam się po lochu, było zupełnie pusto. Można było nawet odnieść wrażenie, że jestem tu jedynym więźniem, ale byłam przekonana, że tak nie jest, tylko ta cisza była spowodowana możliwościami niektórych zaklęć maskujących.
Zaklęć... oddałabym wszystko, aby móc mieć przy sobie różdżkę...
Podniosłam się z miejsca, co przyszło mi z łatwością. Nawet zdołałam się lekko uśmiechnąć co, w mojej sytuacji było bardzo dziwne.
Byłam głodna... zziębnięta. Chciałam się stąd jak najszybciej uwolnić. Myślałam nad możliwościami... było ich niewiele. 
Nie wiedziałam gdzie jestem i jak długo tu jestem... pomagała mi tylko myśl o innych. Harry, Ron, Hermiona, Cho i cała reszta stanie na głowie, żeby mi pomóc. Do tego czasu musiałam jakoś wytrwać... przecież to moi przyjaciele... właśnie... David też był przyjacielem, z resztą najbliższym, a teraz, to przez niego tutaj jestem.
Przygryzłam wargę, zabraniając kroplom wody opuścić moje oczy. Nie mogę. Voldemortowi to będzie za bardzo na rękę, on tego właśnie ode mnie oczekuje. A ja nie mogę mu tego dać.
Brudnym rękawem, poplamionym zaschniętą krwią otarłam pojedynczą łzę. Podbiegłam do krat i zaczęłam w nie uderzać. Nie wiem co chciałam tym sposobem osiągnąć, wiedziałam, że mój trud pójdzie na marne. Jednak nie poszedł, przypomniałam sobie o tym, że jednak istnieje sposób, aby móc uciec. Przecież... moje dłonie. Może uda mi się użyć szatańskiej pożogi i zagiąć kraty...?
Nie oczekiwałam na odpowiedź, chwyciłam mocno za żelazo i skupiłam całą moją energię na dłoniach. W przeciągu kilku sekund, moje ręce nagrzały się do maksimum, a ja niemal czułam tą lawę...  po jakimś czasie udało mi się wytworzyć takie ciepło, że kraty same się rozszerzyły.
Przeszłam przez nie i znalazłam się po drugiej stronie. Uśmiechnięta, przybiłam sobie mentalną piątkę i wzięłam się za szukanie wyjścia. Przy mijaniu poszczególnych zakrętów, niczym dziki zwierz nasłuchiwałam kroków. Każdy, chociaż najcichszy dźwięk powodował u mnie stan przedzawałowy. Mój oddech od razu stawał się niezwykle płytki. Ta prosta czynność sprawiała mi teraz trudność. I to nie z powodu bólu. Tylko z tego, że zdałam sobie sprawę, że gdy nawalę już nigdy się stąd nie wydostanę...
- Głupia idiotko...- obraziłam sama siebie.- Nie nawalę, nie wolno mi tak myśleć.
- Rachel?- usłyszałam słaby głos, dochodzący z jednej z cel, które mijałam. Stanęłam na baczność, najwyraźniej musiałam skarcić się głośniej, niż przypuszczałam.- To ja Farrah.
- Farrah? To ty?- rozejrzałam się.- Gdzie jesteś?
Nagle z środka jednej z cel, wyłoniła się postać dziewczyny. Przeraziłam się jej wyglądem... była cała poharatana. Miała przekrwione oczy, tłuste, splątane włosy, stare szpitalne łachy i była na tyle osłabiona, że ledwo trzymała się na nogach. Optycznie, też jej było mniej, wyglądała jak szkielet.
- Złapali cię...- aurorka nie potrafiła uwierzyć własnym oczom.- Jak to się stało?
- Zostałam zdradzona.- prychnęłam nienawistnie.- Ktoś, kto był dla mnie ważny oszukał mnie.
- Fred?- spytała Whitman, podtrzymując się ściany.
Fred... mój Freddie... tak bardzo za nim tęskniłam... chciałabym jeszcze raz spojrzeć w jego oczy.
- Nie...- skwitowałam krótko, biorąc się w garść.- Wyciągnę cię stąd.- dodałam i chwyciłam za kraty jej celi.
- Nie zrobisz tego Rachel, uciekaj.- Farrah chwyciła za moje dłonie i odepchnęła je.
- Przecież nie możesz tu zostać, zginiesz.- mruknęłam, próbując przemówić jej do rozsądku.
- Gdyby chcieli mnie zabić, już dawno by to zrobili.- dziewczyna uśmiechnęła się słabo.- Chcesz mi pomóc? Powiadom resztę, że żyję. Powiedz, że wszystkich więźniów trzymają w lochach rodzinnej posiadłości Stone'ów. Ja i tak nie dam rady uciekać, tylko cię spowolnię.
- A co jeśli...
- No idź już, nie marnuj czasu.- Poganiała mnie dziewczyna.
Przytaknęłam niechętnie. Bardzo chciałam jej pomóc, szczególnie po tym jak uratowała moich rodziców,  rzeczywiście. Mogłaby mnie spowalniać... ale obiecałam sobie, że do zakonu dotrze wiadomość o więźniach.
Lekko wstrząśnięta nadal przemierzałam lochy w poszukiwaniu wyjścia, nie spodziewałam się, że są one aż tak rozległe, miałam wrażenie, że ciągną się kilometrami. A może był to skutek zaklęcia? Byłam zdezorientowana...
- Kto tam jest? Stać!- krzyknął jakiś głos.
Nawet nie spojrzałam się za siebie, po prostu zaczęłam biec w przeciwną stronę. Unikałam po drodze zaklęć wymierzonych w moją stronę przez jednego z śmierciożerców. Kolorowe światełka rozbłyskały się po całych podziemiach, uderzając do rusz o kratki i zwabionych krzykami więźniów.
- Drętwota!- schyliłam głowę.
- Depulso!- podskoczyłam.
- Crucio!- zaklęcie ominęło mnie o milimetry i uderzyło w osobę obok, która niemal od razu upadła na podłogę, wydając z gardła przeraźliwy pisk.
Zaczynałam tracić energię, byłam głodna, zmęczona, a skutki poprzednich tortur nadal były wyczuwalne podczas wysiłku. Łzy same napływały mi do oczu.



- Avada Kedavra.- krzyknął rozeźlony mężczyzna, ale ja zdążyłam schować się zakrętem.
W końcu znalazłam wyjście. Pobiegłam po schodach na górę, nie słyszałam za sobą kroków. Nieco mi ulżyło... ale nie chciałam zwolnić. Dobiegałam już do głównego salonu, ale gdy tylko wbiegłam na górę drogę zagrodził mi kolejny śmierciożerca. Chciałam go minąć, ale Rokwood był szybszy, uderzył mnie w twarz tak mocno, aż upadłam na podłogę. Chciałam się podnieść, spróbować jeszcze raz uciec, ale mężczyzna kopnął mnie dodatkowo w bok, aby upewnić się, że nie wstanę, pozbawiając mnie tym samym sił. Jedyne co potrafiłam zrobić, to skrzyżować ręce na brzuchu, aby ochronić organy wewnętrzne.
- Tutaj jest.- prychnął sucho, zauważając strażnika, który wchodził po schodach.
Próbowałam podeprzeć się na boku, ale zdołałam podnieść tylko twarz... byłam już w salonie. Tak blisko celu. Zawiodłam, po raz kolejny zawiodłam...
Spojrzałam na Rockwooda, nie płakałam, nie chciałam, nie dawałam mu satysfakcji. Ten tylko patrzył na mnie z odrazą, jak na najgorsze ścierwo.

David

Poderwałem się z miejsca, słysząc dźwięki rzucanych zaklęć gdzieś z dołu. Pewnie uznałbym, że to normalne. W moim domu często można było usłyszeć tego rodzaju odgłosy. Zwykle wtedy
ignorowałem je... nie miałem wyjścia, ale te były wyjątkowo uciążliwe.
Zszedłem na dół, mój dom był dosyć spory, dlatego trochę mi zajęło dotarcie do salonu. Mijałem po drodze kilkunastu śmierciożerców. Nie podobało mi się, to że tu przebywali. Nie cierpiałem tych gadów, zaszantażowali całą rodzinę... wykorzystywali umiejętności moich rodziców i zastraszali ich. Wiedziałem, że droga tropicieli mugolaków nie była ich marzeniem... ale musieli to robić. Zaprzysiągłem sobie wtedy zemstę, jedynie Stella była zachwycona ich towarzystwem.
- Rokwood!- krzyknąłem, zauważając jak mężczyzna pochyla się nad kimś.- Co się tutaj dzieje?
- Ten szczur próbował nam uciec z lochów.- odpowiedział niechętnie, wskazując ręką na wijącą się z bólu postać.
- Jaki szczur?- spytałem od niechcenia.- Ra... Rachel?- jęknąłem zszokowany.
Nie wierzyłem własnym oczom... to ona... Krukonka we własnej osobie. Była cała zakrwawiona i skrajnie wycieńczona...

Rachel


- Rookwood!- słyszałam głośny, dobrze znany mi głos.- Co się tutaj dzieje?
Śmierciożerca niemal natychmiast spojrzał w stronę owego głosu.
- Ten szczur próbował nam uciec z lochów.- wyjaśnił niechętnie wskazując na mnie palcem.
Starałam się podnieść, uciec. Wiedziałem, że ten głos należał do zdrajcy Davida. Nie chciałam go widzieć, nie po tym co musiałam tu teraz przez niego znosić. Jednocześnie czułam mocne ukłucie w okolicy żołądka.
- Jaki szczur?- zapytał, podchodząc bliżej.- Ra... Rachel?- jęknął, zatrzymując się bliżej poplecznika Czarnego Pana.
Wezbrałam resztki sił i podniosłam twarz w taki sposób, aby móc swobodnie popatrzeć na Davida, nie chciałam tego, jednak musiałam... chciałam posłać mu spojrzenie mówiące: "skrzywdziłeś mnie, to wszystko przez ciebie, patrz co się teraz ze mną dzieje", ale gdy tylko moje oczy spotkały się z jego. Poleciały mi łzy bezradności, mówiące "ratuj", dlatego od razu spuściłam wzrok na podłogę. Poczułam jak ktoś złapał mnie od tyłu za ubrania i podniósł do góry. Był to Hudges, który szarpał mną w bardzo brutalny sposób, po czym wypchnął mnie ze schodów do lochu, co spowodowało zwichnięcie ramienia i pulsujący ból głowy. A David? David siedział cicho i na to pozwalał...

Inna narracja


- Czy widzieliśmy Rachel?- powtórzyła Hermiona, po czym spojrzała porozumiewawczo na dwójkę pozostałych Gryfonów.
- Tak.- mruknęła niechętnie Cho.
Dziewczyna całe popołudnie szukała przyjaciółki i tak po prawdzie była już zmęczona całą tą sytuacją. Jednak czuła, że z Rachel działo się coś złego. Krukonka w ostatnich dniach zachowywała się bardzo dziwne, nic tylko siedziała w dormitorium i czytała książkę, co nie byłoby takie dziwne, gdyby nie to, że była to wciąż jedna, a ta sama lektura.
- Nie widzieliśmy jej od wczoraj.- powiedział Harry, drapiąc się po głowie.
Chang cieszyła się, że udało jej się już dogadać z Wybrańcem i mimo, to że nie miała już w związku z Gryfonem, żadnych poważniejszych planów, ale nadal czuła do niego pewną słabość.
- Może Luna wie coś więcej, w końcu mieszka z wami w dormitorium.- zaproponował Ron.- Zapytaj się jej.
- Pytałam już, mówiła, że widziała ją rano jak pakowała swój kufer.- Cho, rozejrzała się dookoła.- Twierdziła, że znalazła książkę, twoją Hermiono i chciała ci ją oddać. Dlatego pytam.
Brązowowłosa Gryfonka przez chwilę patrzyła na Krukonkę, która obdarzyła ją ciekawskim spojrzeniem.
- Chodzi o "Nienaruszalną dwudziestkę ósemkę"?- spytała Granger, czując dziwny niepokój.
Hermiona nie przywykła do tego, że spóźnia się z oddaniem jakiejkolwiek książki, dlatego tym bardziej zdenerwowała się nieobecnością przyjaciółki.
- Jaką?- spytał zaciekawiony Harry, ale brązowowłosa zignorowała to pytanie.
- Chyba tak. Z drugiej strony ciekawe po co jej była ta książka.- Krukonka zastanowiła się przez chwilę.- W każdym razie, za dwie godziny jest pociąg, a ona nawet nie spakowała do końca kufra.
- Może jej poszukamy?- wypalił Ron, który zaczął podejrzewać, że musiało się stać coś złego.
- Możemy.- odpowiedział Potter.- Hermiono, zajrzyj do biblioteki i sprawdź, czy Rachel oddała tą książkę i czy nie przesiaduje w bibliotece. A my rozejrzymy się po piętrach.- zarządził, na co wszyscy bez chwili namysłu zgodzili się na ten plan.

David


- Stello!- krzyknąłem tak głośno, że musiałem zwrócić na siebie spojrzenia wszystkich przebywających w posiadłości.
- Co się tak wydzierasz idioto.- wychyliła głowę zza drzwi.- Nie mam problemów ze słuchem.
- Co Rachel robi w naszym lochu?- zignorowałem to wyzwisko, czekałem tylko na słowa wyjaśnienia. Skrycie miałem nadzieję, że nie wyszło to z jej perspektywy mimo, że wszystko na to wskazywało, ale niestety. I tutaj się pomyliłem...
- Jak to co? Korzysta z naszych usług.- roześmiała się głośno.
- Nie drażnij mnie.- zagroziłem, unosząc palec wskazujący.- Miałaś tylko zdobyć te rysunki.
- I zdobędę, ale ona jest prezentem dla Czarnego Pana...- uśmiechnęła się jadowicie.
- Czy ty siebie słyszysz!- krzyknąłem, podchodząc do niej.- On ją zabije!- złapałem siostrę mocno za nadgarstki. Miałem ochotę robić coś, co nie przystoi bratu. Ręka sama świerzbiła się do sięgnięcia po różdżkę i zrobienia jej krzywdy. Rachel była moją przyjaciółką i nie rozumiałem, dlaczego moja siostra świadomie skazała ją na taki los.
- A co mnie ona obchodzi, liczą się tylko te rysunki i ich zawartość.- próbowała się wyrwać z mojego uścisku, ale nie pozwoliłem jej na to.- I tak zginie, tak samo jak ten cały plebs z Hogwartu ze staruszkiem na czele.- jej głos brzmiał teraz tak, jakby coś ją nawiedziło.
- Na Salazara, Stello! Coś ty narobiła...- odparłem sucho.
- To co zostało mi zlecone...- odparła, wyrywając dłonie.- Dzięki temu zadaniu, zdobędę mroczny znak, a wtedy i starzy i ty pożałujecie, że nie chcieliście się do nas przyłączyć.
Teraz nie wytrzymałem, wziąłem zamach i uderzyłem ją po raz pierwszy w twarz, tak mocno, że siostra, skrzywiła się z bólu. Nie powinno mi to sprawiać radości... zwykle ignorowałem jej wysoki, ale teraz naprawdę przegięła.
- Zrobiłeś duży błąd bracie.-  wysyczała Stella, trzymając się za bolący policzek.
- Czy ty naprawdę uważasz, że w Hogwarcie nikt nie będzie jej szukał?- spytałem, ignorując groźbę.
- Otóż nie...- mruknęła, cała czerwona na twarzy.- Pozwól, że zaprezentuję ci, dalszą część planu... Stella podeszła do dębowej komody, która stała w kącie i wyciągnęła z jej wnętrza flakonik z jakąś dziwną substancją. Po czym wypiła całą zawartość, a w przeciągu kilku sekund zamieniła się w Krukonkę. Od razu zrozumiałem istotę jej planu.
- To szaleństwo.- szepnąłem, bardziej do siebie, niż do niej.- Muszę porozmawiać z Rachel.
 Nie czekając na odpowiedź ruszyłem w stronę lochów.
- Nie sądzę, że Trust będzie chciała z tobą rozmawiać.- zawołała tajemniczo za mną, jednak ja byłem już zbyt daleko, aby móc dosłyszeć całe zdanie.
Szablon wykonany przez Melody