Music

piątek, 27 maja 2016

Rozdział 34 "...Oboje wmieszaliśmy się w to gówno!"



Cisza, cisza i żal. W dormitorium nie było nikogo, moje lokatorki postanowiły, że zostawią mnie w pokoju i nie będą więcej drążyć tematu. Czy tego chciałam? No cóż, z jednej strony tak... wiedziałam, że cały dom ma do mnie żal o to, że nie złapałam znicza. A moi przyjaciele, mimo tego, iż nie mówią mi prawdy o mojej pomyłce, są nieco skonsternowani moim towarzystwem. Z drugiej zaś strony, jakaś cząstka mnie pragnęła pocieszenia i wsparcia. Bezustannego powtarzania mi, że przegrany mecz jest niczym w porównaniu do całego turnieju. Chciałabym usłyszeć więcej tego niepozornego "Nic takiego się nie stało, to jeden mecz", albo  "Każdemu mogło się zdarzyć, nie powinno cię to złamać". Jednak, to puste słowa. Może rzeczywiście, jakaś prawda w tym była... Tak, był to jeden mecz, ale mecz tak ważny dla niektórych. Gorzki smak porażki jest tym, co każdego nawiedza przez jakiś czas. Tylko dlaczego musi on zbierać żniwa pod postacią cierpienia i zawodu innych w jego otoczeniu...
Dzień był słoneczny, ale wietrzny. Ze spokojem obserwowałam jak szczęśliwi uczniowie Hogwartu uśmiechają się wzajemnie do siebie. Wydawało mi się, że potrafię wyczytać z ich ust nieprzychylne komentarze na temat mojej gry w ostatnim meczu, nawet teraz, gdy minął tydzień odkąd tak fatalnie odebrałam mojej drużynie szansę na zwycięstwo. Najgorsza była świadomość, że zawiodłam Rogera... w ostatnich dniach naprawdę się z nim zżyłam, wiedziałam, że liczył na mnie i moje umiejętności. Tyle razy powtarzał, że moja gra jest jedną z lepszych w porównaniu do całej drużyny i to, że nikt nie byłby lepszym kapitanem na moje miejsce. A teraz co? Pewnie Burrow przejmie to stanowisko, a ja się nawet nie zdziwię, jeśli zaraz potem zostanę wyrzucona z drużyny.
- Przyniosłem Ci gofry.- odparł Harry pojawiając się w drzwiach mojego dormitorium.
- Co tu tutaj robisz? Kto cię wpuścił?- spytałam zaskoczona tą dziwną wizytą.
- Cho mnie o to poprosiła. Uznała, że moja wizyta coś pomoże.- powiedział chłopak, kładąc tacę z przepysznie pachnącymi goframi na stole.- Ładnie tu macie, sporo książek.- zaśmiał się.
- Czego chcesz Harry?- spytałam z lekkim uśmiechem.
- Po pierwsze, chciałem sprawdzisz, czy żyjesz bo nie widuję cię od kilku dni, a po drugie przypomnieć o prośbie Dumbledore'a. Dzisiaj mamy spotkanie klubu Ślimaka- odpowiedział poważnie, siadając na fotelu.
- Ja naprawdę nie mam na to ochoty.- odparłam, kręcąc teatralnie oczami.
- Czyli nie chcesz rozwiązać tajemnicy swojej przepowiedni?
- Oczywiście, że chcę Harry, ale na spotkania uczęszcza sporo osób z mojego domu, no i...
- Rachel... a według ciebie co jest ważniejsze?- przerwał mi.- Niczym nieuzasadniony wstyd, czy twoje życie?
- Jak to niczym nieuzasadniony?- spytałam lustrując groźnym wzrokiem wybrańca.
- Zawsze wydawało mi się, że nie przejmujesz się opinią innych Ray... mamy misję do wykonania, sądziłem, że będę miał w tobie wsparcie.- odparł chłopak, a mnie zrobiło się momentalnie głupio.
- Wiesz, że je masz.- odparłam siadając obok niego.- Wiesz również, że nie zostawię cię z tym samego.- złapałam go za ramię.
- To chodź ze mną do Slughorna.- odrzekł.
Przez chwilę biłam się z myślami, niezbyt pasowało mi wychodzenie do ludzi. Jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę zostawić przyjaciela na lodzie, to nie było w moim stylu. No i zostaje kwestia mojej przepowiedni...
- Zgadzam się, ale pod warunkiem, że już we mnie nie zwątpisz. Zgoda?- uśmiechnęłam się lekko.
- Zgoda, spotkanie zaczyna się za godzinę więc zdążysz jeszcze zjeść.- mrugnął do mnie, na co ja pokiwałam litościwie głową i podeszłam do tacy na której leżało kilka gofrów, polanych czekoladą. Spojrzałam jeszcze raz na Harry'ego, który patrzył na mnie wyczekującym wzrokiem i zaczęłam konsumować mój posiłek.

W drodze na spotkanie czułam dziwny niepokój. Nie był on spowodowany tym, że od dłuższego czasu wyszłam z pokoju, tylko tym spotkaniem. Dodatkowo sprawę pogarszał fakt, iż biegłam dosłownie na ostatni moment. Zbyt późno wyszłam z dormitorium. Spoglądałam na zegarek raz za razem i wydawało mi się, że czas ucieka za szybko. Wszyscy zaproszeni pewnie prowadzą już bardzo otwartą dyskusję na... różne tematy, a ja oczywiście muszę zawodzić.
Byłam już bardzo blisko pokoju, w którym od piętnastu minut odbywało się spotkanie, kiedy zrozumiałam, że po drodze minęłam szczupłą, zapłakaną, rudowłosą dziewczynę. Od razu odwróciłam się na pięcie i podeszłam do niej.
- Ginny?- złapałam ją za ramię.- Wszystko w porządku?
Pod wpływem mojego dotyku, najmłodsza z Weasleyów podniosła głowę, a ja bliżej mogłam przyjrzeć się jej bladej twarzy.
- Rachel?- przyjaciółka podniosła się z miejsca.- Nie powinnaś być na spotkaniu?
- Powinnam i ty też...- przerwałam.- Co się stało?
- Nie, nic takiego... to zaklęcie.- odparła szybko, odwracając wzrok.- Lepiej już chodźmy.
Ginny złapała mnie za ramię i pociągnęła do przodu. Jednak ja nie chciałam odpuścić, wyrwałam się z uścisku i zatrzymałam się w miejscu.
- Znowu pokłóciłaś się z Deanem, tak?- spytałam poważnie, a źrenice dziewczyny nieznacznie się powiększyły, wtedy zrozumiałam, że trafiłam w samo sedno.- O co tym razem poszło?
- Ray, nie chcę o tym mówić, nie teraz...- odparła sucho rudowłosa.- Slughorn i reszta na nas czeka.
Skinęłam posłusznie głową, przyznając jej rację i ruszyłam za Weasleyówną mając nadzieję, że następnym razem uda mi się porozmawiać z nią szczerze o moich niepochlebnych opiniach na temat jej obecnego chłopaka.
Nie minęło kilka minut, gdy w końcu dotarłyśmy na miejsce. Kątem oka zauważyłam, jak Ginny ściera pojedyncze łzy z twarzy, swoim rękawem i powoli otwiera drzwi do gabinetu Slughorna. W jednym momencie wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę.
- O Panna Weasley i Panna Trust. Proszę, proszę. Wejdźcie.- odparł profesor dostrzegając nas w drzwiach.
Posłusznie weszłyśmy do środka, a ja objęłam wzrokiem cały pokój i... wtedy omal nie dostałam zawału. Przy stole siedział nie kto inny jak Greg. Poczułam wtedy nieodpartą chęć, aby zwiać z tego miejsca gdzie pieprz rośnie. Wybaczyłam mu próbę wypchnięcia mnie przez okno, ponieważ wiedziałam, że było to spowodowane chwilowym zaćmieniem zdrowego rozsądku, ale mimo wszystko czułam się nieswojo w jego towarzystwie. Nadal miałam w pamięci scenę z Świętego Munga, gdy powyższy osobnik padł na kolana i zaczął się drzeć, że nigdy nie przestał mnie kochać. Spodobałoby mi się to, gdyby nie fakt, że jestem teraz z Fredem którego kocham całym sercem.
Przez kilka sekund przyglądałam się miejscu, gdzie usadził się Puchon. Nie chciałam obok niego siadać... na całe szczęście kątem oka dostrzegłam, że puste miejsce znajduje się również obok Stelli.
Nie zdziwiłam się, że i ona dostała zaproszenie do Klubu Ślimaka... każdy w szkole wiedział, że Stella, jest jedną z najbardziej zaznajomioną w temacie uczennicą, oczywiście jeśli chodzi o szlachetną sztukę warzenia mikstur.
- Masz szczęście, że zajęłam.- szepnęła Stella, widząc moją, prawdopodobnie czerwoną jak burak twarz.- Zabini chciał tu usiąść.
- Dzięki.- odszepnęłam z ulgą i usiadłam na krzesło.
Spojrzałam jeszcze na Grega, który wlepił wzrok w krzesło i Ginny, która musiała zająć obok niego miejsce. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jeszcze raz będę zmuszona na poważnie porozmawiać z Puchonem.
- Ciesze się, że dotarłyście.- odezwał się po raz kolejny Slughorn.- Zdążyłyście na kolację.
- Przepraszamy, zazwyczaj się nie spóźniamy.- odparłam z pokorą, widząc, iż Ginny niezbyt jest skora do wyjaśnień.
- Nic się stało, Panno Trust.- odpowiedział Profesor z uśmiechem.- Właśnie zapoznajemy się bliżej, więc może opowiesz nam trochę o swojej rodzinie. Czym zajmują się Twoi rodzice?- spytał.
Chciałam odmówić, wiedziałam że niektórym osobnikom w tej sali może nie spodobać się ta historia. Jednak widząc nalegające spojrzenie Slughorna, przytaknęłam niechętnie i wzięłam głęboki wdech.
- Moja rodzina niczym nie różni się od innych... mugolskich rodzin zamieszkujących ziemię. Żyjemy skromnie i wspieramy się nawzajem. Do teraz pamiętam historię, gdy przyszedł do mnie list z Hogwartu....- przerwałam, ponieważ usłyszałam niezadowolone pomruki, dochodzące gdzieś z miejsca, które zajął Zabini.- W każdym razie... ojciec jest architektem, czyli osobą zajmującą się projektowaniem i wnoszeniem budynków. A matka jest artystką... zajmuje się domem i czasami oddaje się swojej pasji...
- A jakiego rodzaju jest to pasja?- spytał zaciekawiony Profesor.
- Rysunek... Mama lubi zamykać się w swoim pokoju na kilka godzin i tworzyć, różnego rodzaju ilustracje, oddające jej charakter, lub po prostu uczucia.- odpowiedziałam.
- To bardzo interesujące zjawisko Panno Trust.- odparł profesor przyjacielskim tonem.- Rodzice muszą być dumni, że mają w rodzinie czarownicę.
- Tak, wielokrotnie powtarzali mi, że zawsze byłam niezwykła...- uśmiechnęłam się do siebie-... chociaż przez chwilę miałam wrażenie, jakby moja matka wcale nie zdziwiła się listem z Hogwartu...
- Pewnie byli zszokowani tym, że ich córeczka cokolwiek potrafi.- odezwał się kpiącym głosem Blaise.
- Zamknij się Zabini.- odrzekł suchym tonem Harry.
- Bliznowaci i psy głosu nie mają!- warknął czarnoskóry, a ja ukradkiem spojrzałam na twarz profesora, czekając, aż ten przerwie te beznadziejnie przytyki słowne.
- Czyli ty również Zabini, z tego co wiem pieski tatusia, to całkiem nowa rasa.- wtrąciła Stella i obdarowała Ślizgona złośliwym uśmieszkiem, na co ja parsknęłam śmiechem i spojrzałam na skonsternowaną twarz Blaise'a.
- Obrończyni szlam się znalazła... przejmujesz rolę po swoim braciszku?- odegrał się chłopak.
Wszyscy obecni na spotkaniu wstrzymywali oddechy i niecierpliwie czekali na dalszy rozwój akcji... w tym ja. Cieszyłam się, że Stella pomimo swojej przynależności potrafiła zachować godność, jednocześnie bałam się, że takie zachowanie może przysporzyć Ślizgonce wielu kłopotów.
- Nie rozśmieszaj mnie Zabini.- parsknęła.- Wszyscy dobrze wiedzą, że jedynie co potrafisz, to kłapać pyskiem.
Sytuacja robiła się coraz to bardziej napięta. Gdybym wiedziała, że moja opowieść wywoła taką burzę, siedziałabym w kącie i w ogóle się nie odzywała.
- Dobrze, dobrze... wystarczy.- ożywił się Slughorn.- To nie czas i przede wszystkim miejsce na tego rodzaju dyskusje.
Poruszyłam się niezgrabnie na krześle i spojrzałam na wyczekującą twarz nauczyciela. Podejrzewałam wtedy, że profesor Slughorn, czeka na jakieś słowa skruchy od obu Ślizgonów, jednak ani Stella, ani tym bardziej Blaise, nie zamierzali przeprosić za swoje zachowanie.
- A może Panna Stone, opowie nam o swojej rodzinie, kilka osób, a szczególnie szla... to znaczy mugolaków, powinno to zainteresować.- zaproponował Zabini i posłał mi wymowne spojrzenie.
Zmarszczyłam brwi i zaniepokojona słowami Ślizgona, spojrzałam na Stellę, której twarz, w jednym momencie zmieniła swoją barwę na czerwoną.
- Nie wtykaj swojego długiego, czarnego nosa nie w swoje sprawy Zabini.- warknęła Ślizgonka.
Atakowany chłopak, już chciał coś powiedzieć, ale w jednym momencie po sali rozniósł się głos profesora Slughorna.
- Wystarczy!- krzyknął.- Wy, wasza dwójka uda się do dyrektora, natychmiast.- zarządził.
- I tak robiło się tu drętwo.- odparła sucho Stella i z piskiem krzesła, wstała z miejsca.
Nie widziałam jeszcze przyjaciółki w takim stanie. Z niepokojem obserwowałam, jak Ślizgonka, twardym krokiem odchodzi w stronę drzwi, a zaraz za nią kroczy usatysfakcjonowany Zabini.
Martwiłam się o tą dwójkę, znając ich wybuchowe charakterki, bałam się, czy aby mądrym posunięciem było wysłać ich samych do dyrektora.
- Już wszystko w porządku.- odparł profesor, gdy tylko drzwi zamknęły się z hukiem. Miałam wrażenie, że mężczyzna przekonywał do tego faktu bardziej siebie niż nas.- Więc na czym to skończyliśmy...

Inna narracja

- Ty kretynie...- po całym korytarzu rozniósł się kobiecy, donośny głos.- Jak mogłeś wspominać o moich rodzicach przy Trust, padło Ci na głowę, czy jak?
- Nie sądziłem, że tak się przejmiesz opinią tej szlamy.- odpowiedział jej czarnoskóry chłopak, podążając kilka kroków za nią.- Mogłaś nie zaczynać.
Stella słysząc te słowa przybliżyła się niebezpiecznie do chłopaka.
- Nie wiem, czy to wina tego, że jesteś taki głupi, czy tego, że nie rozumiesz powagi mojej misji, ale zachowałeś się jak ostatni idiota Zabini... wiesz co Czarny Pan powie, jak mu przekażę, że nie potrafiłam wykonać zadania przez twój niewyparzony jęzor?
- Zaczęłaś krążyć temat moich rodziców, więc odpłaciłem ci się pięknym za nadobne, Stone.- odparł rozeźlony chłopak.- A jeśli nie wykonałaś myśli to jest to tylko i wyłącznie twoja sprawa. Mnie w to nie mieszaj!


- Sam się w to wmieszałeś, oboje się wmieszaliśmy w to gówno!- odkrzyknęła Stella


- "Gówno"? A więc to tak... Czyżby wielka Stella Stone zaczęła mieć poczucie winy?- spytał złośliwie chłopak.
- Jesteś beznadziejny Zabini!- warknęła Ślizgonka, próbując powstrzymać się od wyciągnięcia różdżki i wymierzenia chłopakowi siarczystego incendio w jądra.- Nie będę się zniżać do twojego, już i tak zerowego poziomu. A ty naucz się trzymać swoje ogromne ego na wodzy, bo długo w tej branży nie pociągniesz.- dodała i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, aby jak najszybciej odciąć się od dyskusji.
- Bo to moja wina, że Twoi rodzice są tropicielami szlam!- krzyknął Zabini w stronę odchodzącej Ślizgonki, ale ta była już na tyle daleko, aby móc to usłyszeć.
Tymczasem w głowie dziewczyny zaczął zradzać się plan zemsty na swoim koledze po fachu.

Rachel


Idę... pazury ocierają mi się o kamienną ścieżkę prowadzącą prosto do jakiejś posiadłości. Znałam ją, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie skąd... Zajrzałam na księżyc w pełni, raz, dwa i za każdym razem wilczy odgłos wydobył się z mojego gardła.
Wszędzie było ciemno czarno- białe obrazy przelatywały mi przed oczyma. Znajomy zapach, przechodził przez mój nos.
Uśmiecham się, woń doprowadziła mnie do celu.
Przechodzę obok samochodu... nie wiem jaki ma kolor... nie widzę.
Ocieram szponami o jego maskę... szmer zbudziłby umarłego...



Spaceruję dalej... przede mną wyrósł dosyć spory dom... dom zbudowany z cegły.
Rozglądam się... obszerny ogród, trawa, kilka krzeseł, stolik i huśtawka- również znajoma...
Podchodzę pod drzwi, moje zmysły się wyostrzają...
Wyciągam różdżkę... szepczę: "Alohomora", a drzwi otwierają się ukazując ciepłe wnętrze, ogrzewane przez kamienny kominek.
Wchodzę na palcach, wilcza zwinność pomaga mi poruszać się bezgłośnie...
Pokój zwyczajny, ale napawający mnie odrazą. Rzeczy niby znajome, jednak nie...
Kilka drewnianych komód, szklany stół... sofa i fotele...
Dostrzegam namalowane obrazy i zdjęcia...
Biorę jedno do kudłatych łap... przyglądam się... uśmiechnięty mężczyzna na plaży... drugie... dziewczynka z psem... kudłatym kundlem...
Nagle moją uwagę przykuwa inna fotografia... Pani i Pan... uśmiechnięci od ucha do ucha, a w dłoni trzymający niemowlę, zawinięte w ciepły koc...
Teraz to ja się uśmiecham... przejechałam pazurem po szklanej szybce... to mój cel...
Podchodzę do okien i zwijam rolety, a blady blask księżyca, odbijający się w wazonie znika...
- Kim jesteś?- słyszę kobiecy głos.
Odwracam się, a moim oczom ukazuje się nie kto inny jak ona...



- Wataha nie uczyła cię, że do domostw nie wchodzi się nieproszonym?- spytała suchym głosem
- Farrah.- odpowiadam warcząc.- Czy ty zawsze musisz mi przeszkadzać?- pytam z niesmakiem.
- Do końca...- odpowiada mi, a ja poczułam falę ciepłego powietrza rozchodzącego się po moim w połowie wilczym ciele. Dlatego bez zastanowienia wyciągam różdżkę...
- Duro!- krzyczę, mając nadzieję, że wyzbędę się problemu na amen... Ta dziewczyna z jakiegoś powodu wywołuje we mnie silne negatywne emocje.
Odskakuje... wiedziałam, że to zrobi. Teraz trzyma się poręczy i patrzy na mnie nienawistnym wzrokiem...
- Nie nauczyłeś się niczego od naszego ostatniego spotkania...- wzdycha, po czym wyciąga swoją różdżkę i unosi ją w górę.
- Drętwota!- wrzeszczy, a strumień czerwonego światła przelatuje mi obok głowy...
Przez kolejne kilka minut kolorowe odbłyski latały w naszą stronę... Różnorakie zaklęcia uderzały w przedmioty rujnując tym samym cały salon... 
Z jednej strony coś rozwalono, z drugiej strony coś się zapaliło, a pośrodku tej masakry my, wrogowie od lat, niegdyś sztuczni przyjaciele... Coś obok mnie wybuchło, a niepozorna iskierka ognia, dosięgnęła mojej łydki...
- Protego...- odbiłam zaklęcie unieruchamiające, drugą ręką przytrzymując zranione miejsce.- Sądziłem, że przez te lata poznałaś nowych sztuczek...- dodaję drwiąco, ignorując ból.
- Po co mam się ich uczyć?- pyta, ściskając różdżkę.- Te które znam w zupełności mi wystarczają.
- Oddaj mi ich, a nic ci się nie stanie...- zagroziłem
- Nie dostaniesz rodziców Rachel póki ja stoję na straży... - powiedziała i ponownie wysłała w moją stronę zaklęcie unieruchamiające... robię unik.- Widzę, że zdolności wilkołaka ci się wyrobiły Fenrirze...
- A to nie wszystko, poznałem kilka nowych sztuczek...- po tych słowach wtopiłem się w otoczenie. Zdezorientowana dziewczyna poruszała niespokojnie głową, próbując mnie dostrzec.- Wydawało mi się, że zemsta na tobie sprawi mi najwięcej przyjemności, a wykonując przy okazji zlecenie Czarnego Pana... dwukrotna przyjemność.
W głębi poczułam, że to właśnie ten moment, kiedy moja zemsta ma się ziścić...
- Depulso!- krzyczę, a ogłupiała dziewczyna w jednym momencie odleciała do tyłu i plecami grzmotnęła o ścianę... Ten widok napajał mnie radością, byłam zła na tą dziwnie znajomą dziewczynę... nie wiedziałam za co, ale widok jej obolałego ciała, próbującego bezsilnie podnieść się z podłogi sprawiał mi satysfakcję.- To już koniec Farrah... poczuj się tak, jak ja się czułem... Mobilicorpus!- krzyknęłam, a dziewczyna z piskiem odleciała do tyłu...



- Mamo! Tato!- krzyknęłam przerażona wstając z łóżka jak poparzona...
Szablon wykonany przez Melody