Music

sobota, 5 maja 2018

Rozdział 55 "Krew mojego pana?" Czy tą dziewczynką byłam ja?"

Zimne powietrze odbijało się echem o moje policzki. Mimo, że jesień zbliżała się nieubłaganie, na dworze można było wyczuć nutkę grozy i mrozu. Wyostrzyłam słuch. Niedaleko jeździły samochody, gdzieś dalej toczyła się ożywiona rozmowa matki z dzieckiem, a zdecydowanie najgłośniejsze były dźwięki telewizorów i radia w których poza informacjami o zaginięciach miotały się również radosne nowiny dotyczące życia, a także piosenki, które opisywały beztroskę i cud jakim jest istnienie.
Ludzie, nawet tacy niemagiczni i niedoinformowani musieli radzić sobie w jakiś sposób z falą zła wylęgającą się z mrocznych zakamarków świata czarodziei.
Naciągnęłam czapkę na ucho, które pod wpływem zaklęcia zamieniło się w te, które posiadają nietoperze. Słyszałam bardzo wiele różnych dźwięków. Normalny człowiek mógłby oszaleć słysząc te wszystkie odgłosy, nawet myszy która przemieszczała się pod swoimi nogami, ale nie ja. Skupiałam się jedynie na własnej misji. Modliłam się o to, abym mogła niezauważenie przedostać się do miejsca, gdzie zacznę poszukiwania. Wymodliłam, stałam tu teraz przed blokiem, za którym w magiczny sposób ukryte jest wejście do Grimmauld Place. Stałam przed nim nie bez powodu. Po pierwsze starałam się wybadać, czy ktoś przypadkowo za mną nie szedł, a po drugie zastanawiałam się co będzie się działo gdy natrafię w posiadłości na śmierciożerców, szukających Wybrańca.
Gdy upewniłam się, że na pewno nikt za mną nie szedł, znalazłam się przy drzwiach.
W środku posiadłości użyłam kilka różnorakich zaklęć, które miały za zadanie pokazać mi, czy w środku jest ktoś, kogo nie powinno tutaj być. Na całe szczęście czar nie wykrył żadnej obecności.
Udałam się prosto do  pokoju mojego ojca. Podejrzewałam, że jeżeli Stworek nadal tu jest, a na pewno nigdzie nie poszedł, znajdzie się najprawdopodobniej tam. Jednak moje ucho nie potwierdzało jego obecności w tym pokoju. Zaczęłam więc krążyć po całym domu w poszukiwaniu skrzata.
Krzyczałam, wołałam, ale nie było tutaj absolutnie nikogo. Zdziwiłam się tym faktem. Stworek nigdy nie opuszczał posiadłości, chyba, że z rozkazu. A jeżeli Harry'ego nie ma, istotka ta jest związana z tym miejscem. Uznałam więc, że Stworek po prostu nie chce się pokazać.
Na cale szczęście do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- Stworku, wyjdź! Chcę znaleźć to co ukrył Regulus i potrzebuję twojej pomocy!- krzyknęłam.- Bez tego nie dam sobie rady!
Nie minęło kilka sekund, a usłyszałam cichy pyknięcie.
- Stworek nie wierzy, że Panienka Rachel nadal tutaj jest.- usłyszałam niemal upiorny głos dochodzący zza moich pleców. Od razu odwróciłam się w tatą stronę.
- Stworku przecież wyraźnie powiedziałam, że chcę znaleźć to, czymkolwiek ten przedmiot jest. Musisz mi pomóc Stworku. Mam rysunki, dzięki nim wiem, czego szukam, ale nie wiem który las jest tutaj przedstawiony. Może ty wiesz. W końcu tam byłeś.
- Stworek myślał, że Panienka wie, gdzie zacząć. Stworek myślał, że Panienka ma pamiętnik swojej mamy.
- Pamiętnik?
- Stworek myśli, że Stworek to dobrze powtórzył. To tam były te obrazki, które zła Stone zabrała.
- Czyli oni mają oryginały, a ja repliki. Super...- westchnęłam.- Na pewno dotrę na miejsce.
- Stworek nic nie może na to poradzić.
- Stworku, jeśli wiesz, gdzie znajduje się ten pamiętnik to mi go przynieś, a jeśli moja mama będzie miała z tym problemy to zabierz go przy użyciu magii. Powiedz, że na moje polecenie.
Skrzat przytaknął i rozpłynął się w powietrzu.

Minęło kilka minut, a Stworek wrócił ze swoim łupem. Był to średniej wielkości dzienniczek z skórzaną okładką. Wyglądał niepozornie, na okładce miał tylko wyżłobiony rok, do którego dni w nim były przeznaczone. Przyjrzałam się dokładniej. Zauważyłam, że obok oryginalnego roku 1978, został dopisany mazakiem inny 1979 r. Co było dziwne, ponieważ o zajrzeniu do środka zorientowałam się, że daty na nim  nijak nie odnosiły się do rzeczywistości.
Dziennik miał być przeznaczony tylko na jeden rok, a kartki na nim ukazywały, że był on stworzony na okres od 15 czerwca 1978 r. do 22 marca 1979 r.
Przeleciałam wzrokiem po zapiskach i odkryłam w nim również inną niepokojącą zależność. Wydarzenia w nim zapisane odnosiły się jedynie do okresu w którym moja mama przebywała wraz z Regulusem. Bardzo możliwe, że został on zaczarowany w bardzo specyficzny sposób.
- Stworku...- odparłąm niepewnie nadal kartkując dziennik.- Może wiesz gdzie znajduje się informacja o tym gdzie ten las się znajduje.
- Ten las to Sherwood Forest.- odparł skrzat.
- Dzięki Stworku.- przytaknęłam wdzięcznie i teleportowałam się na miejsce.

Stopy odbiły mi się o płachtę śniegu. Kompletnie nie byłam przygotowana na śnieg. Na moje nieszczęście na rysunkach został przedstawiony las w prawdopodobne jeszcze jesienną pogodą, to znacznie utrudniało mi zadanie. Przekartkowałam rysunki i znalazłam te oznaczony numerem.1.



  Definitywnie przedstawiał on wejście które prowadziło wgłąb lasu. Odszukałam wzrokiem dróżkę która do złudzenia przypominała tą z rysunku i ruszyłam jej szlakiem. Obserwowałam lasy pozbawione jakichkolwiek liści, gołe i bezbronne gałęzie, poruszane delikatną bryzą mroźnego powietrza.  Rzuciłam na siebie zaklęcie kameleona i tym sposobem nie można było mnie dostrzec. Jednocześnie rozglądałam się dookoła. Im głębiej wchodziłam, tym mniej głosów sugerowało to, że jeszcze przed kilkoma sekundami znajdowałam się niedaleko tętniącej życiem i rurami wydechowymi ulicy.
Czułam również nastający i nasilający się z każdym kolejnym krokiem niepokój. Wiele niepożądanych myśli nawiedzało moją głowę. Starałam się ignorować tego rodzaju myśli i skupić się na wyodrębnianiu miejsca z kolejnego obrazka.


Jego cechą charakterystyczną był wolno płynący strumyk. Z tego co widziałam miejsce to było bardzo piękne. Brawo mamo! Patrząc wnikliwie na inne obrazki zorientowałam się, że każdy z nich posiada jakiś szczególny znak, który nijak nie pozwoli go przeoczyć. Przynajmniej to pomoże mi w poszukiwaniach. Ruszyłam więc ścieżką prowadzącą przez strumyk. Nie byłam przekonana, czy dobrze robię idąc za śladem wody, ale znałam bardzo dobrze moją mamę nie ściemniła rzeczki bez powodu, a więc zapewne chodziło o to.
Kroczyłam samotnie przez gęsty las, towarzyszył mi tylko potok. Może i wariowałam, ale nigdy nie byłam tak daleko zdana sama na siebie. Zawsze ktoś przy mnie był. Wprawdzie miałam różdżkę i mogłam w każdym momencie swobodnie użyć zaklęcia, ale który czar pomógłby i gdybym np. została od tyłu napadnięta przez wilka, lub inne zwierzę z świata magicznego. Wzdrygnęłam się gdy w moich myślach pojawił się obraz ponuraka chcącego wyrwać mi serce z piesi i zjeść je na kolację.
Spojrzałam na niebo. Zaczynało robić się naprawdę ciemno. Musiałam rozłożyć namiot póki jeszcze cokolwiek mogłam zobaczyć...

Na szczęście zdążyłam przed mrokiem. Strumyk w półksiężycu tym razem wyglądał bardzo tajemniczo i niebywale groźnie jak na spokojną wodę. A może były to tylko i wyłącznie moje wyobrażenia? W końcu wyobraźnia lubi płatać figle, tym bardziej na bliżej nieznanym nam terenie.
Leżałam w hamaku okryta puszystym i ciepłym kocem. Nie miałam takiego w wyposażeniu, więc pożyczyłam z posiadłości Harry'ego. Wiedziałam, że chłopak nie obraziłby się z tego powodu.
Chociaż jeśli nadal byłby w takim stanie, w jakim ostatni raz go widziałam miałabym wątpliwości.
Nadal nie rozumiałam dlaczego medalion zadziałał na Gryfonów w taki sposób, a mnie on nie zagrażał i nie powodował spustoszenia w mojej głowie. Na chwilę obecną miałam więcej pytań niż odpowiedzi... w przeciwieństwie do Harry'ego.
Wiedziałam, że za bardzo skupiałam się na jego misji, niż na moim wkładzie w tej sytuacji i wprawdzie pretensje mogłam kierować wyłącznie do siebie, ale każdy popełniał błędy.
Moje myśli zderzały się pomiędzy wieloma wątkami. Tęskniłam z Fredem, za jego głosem który towarzyszył mi od początku wyprawy po horkruksy, a teraz nawet nie wiedziałam czy mój chłopak żyje. W tym samym momencie usłyszałam dziwny szmer wydobywający się z zewnątrz. Natychmiast zerwałam się na proste nogi. Chwyciłam za różdżkę i uprzednio zakładając kurtkę w ciszy wyszłam z namiotu. Z dala było słychać wycie wilka, ale to nie przerażało mnie tak bardzo jak świadomość, że mogłam być obserwowana przez śmierciożerców, w końcu oni również szukają tego samego co ja.
Uspokoiłam się wówczas gdy tylko użyłam zaklęcia które w pierwszym zamyśle miało ujawnić obecność niepożądanych gości, ale nic się nie wydarzyło. Najwyraźniej musiał być to królik bądź jakaś sowa, która lubiła straszyć odwiedzających. Z poczuciem ulgi wróciłam do namiotu, gdzie przed snem przejrzałam "Wielką księgę Czarów". Mogłam wtedy dumnie stwierdzić, że większość zaklęć w niej zawartych zdążyłam już poznać. Zostały więc zaklęcia z zakresu czarnomagicznego. Długo biłam się z myślami czy w ogóle bawić się w taki rodzaj magii. Czy nie jest to zbyt ryzykowne. Jednak coś mi mówiło, że powinnam. Ministerstwo upadło, wiec nikt nie miał prawa mnie za to sądzić. Po za tym wojna zbliżała się nieubłaganie, a byłam niemal przekonana, że tego rodzaju zaklęcia nie ograniczają się jedynie do trzech podstawowych.
Nie myliłam się. Pierwszym zaklęciem było Sectumsempra. Znałam je wcześniej. Sytuacja kiedy to Harry użył tego zaklęcia podczas pojedynku w toalecie dziewczyn pojawiła się przed moimi oczyma. Niemal natychmiast zamknęłam księgę. Nie do końca byłam przekonana czego tak naprawdę chcę. 

Dalsza podróż przebiegła spokojnie. Byłam sama jak palec, a właściwie to czułam, że tak powinno być. W końcu narażałam jedynie siebie. Jednak od dłuższego czasu czułam się tak jakby ktoś za mną szedł. Nie wiedziałam czy było spowodowane to moim osłabieniem wynikającym z kolejnego dnia podróżowania pieszo po lesie, czy taka była prawda. 
Na początku byłam przerażona. Próbowałam uciec, ale to coś nie ustępowało mnie na krok. Uznałam więc, że jeśli przez tak długi czas nic mi się nie stało to poczekam na rozwój wydarzeń. Może to i głupie, a tymbardziej nie w moim stylu, ale nie miałam innego wyjścia.

Spojrzałam na przedostatni szkic, a stres zaczynał zjadać mnie od środka.



Wiedziałam, że jestem już bardzo blisko miejsca, które widnieje na ostatnim obrazku. A także miejsca, gdzie ukryte jest coś, co może nawet odmienić los wielu istot. Im dalej zapuszczałam się wgłąb lasu, tym było ciemniej i bardziej ponuro. Drzewa poruszały się tajemniczo w rytm słabego wiatru. A ścieżka po której kroczyłam wydawała się jedyną, wydeptaną dróżką w przeciągu kilku kilometrów od ostatniej. Prowadziła za jakieś zarośla i ciągnęła się długo za nimi. Gdzieś tam dostrzegłam kości. Były to fragmenty ludzkiego szkieletu rozrzucone w kilku miejscach i oblezione oraz wyżarte w połowie przez obrzydliwe robaki różnego rodzaju, które najwyraźniej uznały je za smaczny posiłek. Zimny dreszcz przeleciał mi po plecach na myśl o kilkunastu scenariuszach, jakie mogły się przytrafić temu nieszczęśnikowi. Odepchnęłam od siebie te myśli, czując że zaczynam niepotrzebnie panikować. 
Skręciłam w ostatni zakręt jaki był uwieczniony na obrazku, jednocześnie ignorując kupę kości. Z każdym krokiem czułam niepokojącą energię. Jakby sama dawała znać, ze w pobliżu znajduje się coś, co może być bezpośrednio związane z Czarnym Panem.
Wtem zerwał się złowrogi silny wiatr, który rozmierzwił mi włosy. Kiedy tylko odgarnęłam je z twarzy przed moimi oczyma pojawił się drewniany domek porośnięty dziką różą. Nie był on zwyczajny. Emanowała od niego magiczna energia. Sam domek wyglądał jak drzewo, był bardzo majestatyczny i tajemniczy. Krył się w cieniu innych drzew do których był bardzo podobny. Miałam wrażenie, że gdyby ktoś się nie przyjrzał mógłby nawet niepostrzeżenie przejść obok niego.
Przełożyłam kartki i spojrzałam na szkic. Domek przedstawiony na nim był taki sam jak ten przed którym właśnie stałam.  
Ucieszyłam się w duchu, w końcu będę mogła zabrać to, co ukrył Regulus i wrócić do Gryfonów. Bardzo przejęłam się tą ostatnią sytuacją dlatego uznałam, że gdy tylko to znajdę, zajmę się poszukiwaniem Rona i razem z nim wrócę do Harry'ego i Hermiony.
Nie czekając dłużej pociągnęłam za klamkę, a drzwi, ku mojemu zdziwieniu otworzyły się bezszelestnie. Spojrzałam jeszcze raz za siebie i zrobiłam kilka kroków do przodu, po czym zamknęłam drzwi.
Wnętrze było elegancko przyrządzone. Na pierwszy plan wysunął się salon, był duży, przestrzenny i prowadził bezpośrednio do aneksu kuchennego. Ściany prawie w całości były pokryte cegłami, a przy jednej z nich stały duże spiralne schody, prowadzące jak mi się wydawało do sypialni. Ale zdecydowanie wzrok przykuwało ogromne, zrobione z płótna godło Slytherinu wywieszone na środkowej ścianie. W istocie Regulus mimo wszystko cenił sobie bardzo dom do którego przynależał. I naprawdę czuł się w nim bardzo dobrze.
Rozejrzałam się dookoła i dosłownie w tym samym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że tak właściwie nie mam bladego pojęcia gdzie szukać tego co miałam znaleźć. I czym to tak naprawdę jest. Dziennik, ani Stworek nie dali mi żadnej więcej wskazówki. Rozejrzałam się jeszcze bezradnie. Wiedziałam, że ponoć gdy to znajdę od razu wyczuję, że jest to właśnie to.
Tylko gdzie tego szukać. Pierwsze co wpadło mi na myśl to właśnie to godło. Było ono tak właściwie jedyną rzeczą, która przywodziła na myśl magię w tym pomieszczeniu. Podeszłam do niego bliżej i obmacałam z każdej strony, ale nie wyczułam nic podejrzanego. Żałowałam w tym momencie, że nie wiem czym jest ta rzecz, ponieważ mogłam ją bez problemu przywołać zaklęciem.
Zastanowiłam się jeszcze i usiadłam na pomarańczowej sofie. Była wygodniejsza niż wyglądała, dlatego poprawiłam się na niej raz jeszcze po czym zastanowiłam się na chwilę.
Jeśli tym miejscem nie było godło to czym mogło być? Co innego mogło być tak ważne dla Regulusa, a co może kryć w sobie tą tajemnicę? Zdecydowanie za słabo go znałam, aby móc po prostu wiedzieć, gdzie mogłoby to się znajdować. Dlatego musiałam skupić się na faktach, które już znałam. Niezaprzeczalnym faktem było, to że jedyną osobą, z którą Regulus rozmawiał była moja mama, ale podejrzewam iż nawet ona nie znałby tego miejsca. Wysiliłam mózg. Oczywiście- mogłabym przeszukać cały dom od podstaw, ale to mogłoby trwać kilka dni, a ja nie mogłam tyle czekać. Sherlockowym sposobem, uznałam, że najlepiej skupić nie na rzeczach bezpośrednio związanych z Regulusem, oraz moją mamą. Być może to był jakiś trop. W myślach przywoływałam kawałek po kawałku treść dziennika, który tak namiętnie prowadziła moja mama.
Oświeciło mnie. Nagle przypomniałam sobie o jednym zdaniu, które może być odpowiedzią, a brzmiało ono: "Jako prezent otrzymałam od niego lutnię. Zabytkową lutnię, instrument tak bliski Regulusowi.". Zerwałam się z miejsca jak oparzona, w tym momencie uświadomiłam sobie pewną analogię dotyczącą mojego drugiego imienia. Lyrae, bo tak ono brzmiało... z tego co pamiętałam z lekcji astronomii była to gwiazda zmienna w gwiazdozbiorze Lutni.
Miałam wtedy już niemal stu procentową pewność, że tam znajduje się odpowiedź na wszystkie moje pytania, rozejrzałam się dookoła, a zaraz potem pobiegłam na górę. W jednym z pokoi znalazłam starą, zabytkową lutnię. Wyglądała dokładnie tak samo jak ta która była naszkicowana w dzienniku. Nachyliłam się nad nią. Było widać, że instrument ten był bardzo dokładnie wykonany i bogato zdobiony. Musiał kosztować krocie, dlatego wzięłam go delikatnie w ręce i oglądałam z każdej strony. Wyglądała bardzo niepozornie, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się zauważyłam, że w środku upchnięta jest bardzo stara i pognieciona karteczka. Próbowałam wyciągnąć ją rękoma, ale dziura, nad którą znajdowały się struny była za mała, a i bałam się, że mogę naruszyć ich delikatną strukturę, pchając tam palce. Dlatego wyciągnęłam różdżkę, wycelowałam nią w lutnię, a kilka sekund później karteczka znalazła się w mojej dłoni. Ucieszona, odstawiłam instrument na miejsce i zbiegłam po schodach, aby w spokoju zgłębić tekst, który się tam znajduje. Usiadłam ponownie na sofę i wlepiłam wzrok w kartkę. Dostrzegłam na niej jedynie jedno zdanie złożone z trzch słów. Jako, że było napisane bardzo niechlujnie, jakby ktoś na siłę próbował pisać, do tego lewą ręką to miałam problemy z jego odczytaniem.
Po wielu próbach udało mi się odczytać zawartą informację. Było to, jak by się mogło wydawać zaklęcie o nazwie: Ad mutare malum. Nie znałam tego zaklęcia wcześniej, brzmiało obco, a jeśli nie było go w Wielkiej Księdze Czarów, musiało pochodzić z całkowicie innego sortu.
Wyglądało na to, że będę musiała użyć tego zaklęcia, aby dowiedzieć się do czego służy. Byłam pełna obaw co do tego, czy powinnam to robić, ale zaszłam tak daleko, że nie mogłam się teraz wycofać. Uniosłam różdżkę do góry i ciężko przełknęłam ślinę.
- Ad mutare malum.- odparłam.
Wtem usłyszałam przeraźliwy kobiecy pisk, który zwalił mnie z nóg. Otoczenie z całkiem przyjemnego zmieniło się jak te z horroru. Znalazłam się w pokoju, gdzie panowała pustka. Brudne ściany, poplamione krwią i korytarz. Miałam wrażenie jakbym tu kiedyś była, w istocie nie myliłam się. Przypomniał mi się jeden z moich snów, kiedy to oberwałam zaklęciem od Czarnego Pana podczas bitwy w departamencie tajemnic, tylko z tą różnicą, że teraz działo się to na jawie.
Usłyszałam kroki. Dokładnie jak w moim śnie. Odwróciłam się i dostrzegłam tą tajemniczą postać, która machała mi wcześniej. Poruszała się cicho po korytarzu, a dostrzegając moją osobę stanęła w bezruchu. Wpatrywała się we mnie przez kilka sekund, a ja starałam się odeprzeć od siebie dziwne poczucie mrocznej aury. Chwilę później weszła wgłąb korytarza.
- Poczekaj!- zawołałam i pobiegłam za nią.
Próbowałam dogonić tę dziwną osobę, ale miałam wrażenie, że im szybciej biegnę, tym ona jest dalej. Mimo to nie poddawałam się i dzielnie podążałam za nią. W jednym momencie towarzyszył mi tylko własny cień.
- "Myślisz, że możesz tu przyjść i chodzić sobie, gdzie ci się podoba? 
Nie wiesz, jaka tu obowiązuje zasada? - usłyszałam ten sam męski głos. -To jest dom mroku i cierpienia, przez który każdy musi przejść na swojej drodze do śmierci. 
- To jest wyrok wydany na wszystkich; najpierw więzienie umysłu, potem egzekucja."- zawtórowałam wraz z tym tajemniczym głosem.
Usłyszałam to jeszcze z trzy razy, czując jak wielka gula podchodzi mi do gardła. Nie zwalniałam mimo to, aż w końcu dotarłam do ogromnego, śnieżnobiałego pokoju, gdzie pośrodku stała ta postać. Tym razem nie wyglądała tak upiornie jak wcześniej. Może po prostu inne otoczenie miało na to wpływ. Dzięki niemu mogłam dostrzec więcej szczegółów dotyczących tej osoby.
Nie był to żaden upiór, ani duch, wręcz przeciwnie. Postura wskazywała na człowieka, bardzo młodego mężczyznę, ubranego w zgniłozielony płaszcz zza którego wystawały czarne i kręcone włosy. Miał on kaptur na głowie, przez to nie mogłam dostrzec twarzy.
- Czego ode mnie chcesz?- spytałam, trzymając bezpieczny odstęp.
Na moje słowa mężczyzna uniósł różdżkę i wykonał kilka skomplikowanych ruchów dłonią.
Poczułam szarpnięcie i znalazłam się przy Grimuald Place. Postać zniknęła, a ja usłyszałam tylko odgłos deszczu lejącym się hektolitrami z nieba. Nagle z góry usłyszałam bardzo dobrze znany mi głos. Był to Stworek. Od razu pobiegłam na górę, żeby móc odnaleźć się w sytuacji i aż otworzyłam oczy ze zdziwienia. Regulus stał pośrodku salonu i rozmawiał z Stworkiem.
- Co by się nie działo Stworku, masz to zniszczyć.- rozkazał.- I ani słowa żadnemu z Blacków.
Pierwszy raz widziałam na oczy mojego prawdziwego ojca. Był dokładnie taki sam jak na szkicach.
Był raczej niski i chudy, Miał ciemne jak węgiel, zakręcone włosy i bladą cerę, która kontrastowała z czerwonymi ustami. Jego twarz nie ukazywała zbyt wiele emocji. Zdobiła ją jedynie dość widoczna blizna na lewym policzku.
- Stworek słucha, stworek rozumie.- uchylił się skrzat.
W tym samym momencie nastąpił dziwny przeskok w czasie. Tym razem znajdowałam się pośrodku dużej jaskini. Stałam na niewielkiej wysepce, otoczonej brudną wodą.
- Stworku, słuchaj uważnie. Gdy tylko wypiję ten eliksir, a czar przestanie działać zabierzesz ten medalion i zamienisz go na fałszywy.- rozkazał Black.
- Stworek obiecuje.- odparł skrzat, ale po jego pomarszczonej twarzy było widać zmartwienie i niepewność. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
Regulus odwrócił się na pięcie i westchnął ciężko. Sięgnął ręką do czegoś co przypominało kamienną katedrę i wyciągnął z niej muszlę pełną, jak by się mogło wydawać wody. Chwilę później wypił całą zawartość. Po kilku sekundach zauważyłam, dziwną reakcję Blacka. Zaczął się trząść i miał trudności i utrzymaniem się na nogach. Wypił kolejną dawkę, która zbiła go z nóg. Złapał się za brzuch i zaczął jęczeć najpierw cicho, później coraz głośniej. Storek próbował coś zrobić. Spanikowany z całych sił próbował pomóc swojemu panu wstać, ale został brutalnie odepchnięty.
Regulus podniósł się do góry, chociaż było widać iż sprawia mu to ogromną trudność. Trzęsącymi rękoma napełnił muszelkę jeszcze raz i przy okazji rozlania kilku kropel pił dalej.
W tym momencie zaczął krzyczeć i płakać jakby zarzynano go żywcem.
Było mi bardzo ciężko na to patrzeć. Zatykałam uszy rękoma, ale wrzaski bólu nadal były słyszalne.
Czekałam tylko na dalszy rozwój sytuacji. Tylko to powstrzymywało mnie przed zrobieniem czegokolwiek, aby się stąd wydostać.
Wtem głosy ucichły, a ja spostrzegłam, że woda z podestu znikła. Regulus leżał na kamieniach nieprzytomny, a Stworek po zrobieniu tego o co wcześniej mu nakazano, podbiegł do czarodzieja, mrucząc pod nosem, aby się obudził. Ten ocucił się na kilka sekund, ale było już za późno, cała wysepka zapełniła się jakimiś bladymi istotami, miały one białe i puste oczy oraz różnokolorowe oczy. Stworek próbował wszystkiego, różnego rodzaju zaklęć, ale były to najprawdopodobniej stworzenia od dawna nieżywe, a na takie większość zaklęć nie działało.
- Stworku, uciekaj i zniszcz ten medalion!- krzyknął ostatnimi siłami Regulus, zanim wciągnięto go do wody. Tam też ślad po nim zaginął.
Skrzat niechętnie, ale był zobowiązany do tego, aby uciekać i wypełnić ostatnią wolę pana. Usłyszałam jedynie ciszy szelest i już go nie było.
Kolejny przeskok w czasie i kolejna wizja. Nie rozumiałam za bardzo całej tej sytuacji, ale miałam wrażenie, że ta tajemnicza osoba nie jest tym za kogo ją uznawałam wcześniej. Najpewniej dzięki temu chciała mi przekazać coś bardzo ważnego.
Tym razem znalazłam się ponownie przy Grimmuald Place. Stałam w pokoju Regulusa i czekałam na to co ma się tutaj zdarzyć. Przez okno usłyszałam tupot stóp, zajrzałam przez nie i zobaczyłam moją mamę jak wychodzi z posiadłości. Czyli jednak przebywała również w tym domu wcześniej, a perfidnie kłamała mi w oczy. Ale czy zrobiło to tylko jeden raz?
W dalszej części usłyszałam trzaski na dole, od razu zeszłam po schodach i zobaczyłam stworka, który z całych swoich sił i z użyciem wielu zaklęć próbował zniszczyć medalion Salazara. Dokładnie w taki sam sposób, jak razem z trójką Gryfonów próbowaliśmy zniszczyć ten przeklęty przedmiot. Jednak według poprzednich naszych ustaleń nie tak łatwo było tego dokonać.
Stworek upadł na posadzkę zrezygnowany i mruczał coś pod nosem. Najprawdopodobniej przepraszał swojego pana, za to, że nie potrafił spełnić jego woli, a tak właśnie mu kazano. Robił tak bardzo często jeszcze podczas naszego pobytu w tej posiadłości.
Nieoczekiwanie usłyszałam płacz dziecka dochodzący z sąsiedniego pokoju. Stworek na samym początku próbował zignorować te krzyki, ale pewno nie potrafił skoncentrować się na swoim zadaniu, dlatego poszedł w tamtą stronę. Oczywiście ruszyłam za nim i dostrzegłam małą dziewczynkę, leżącą pod różowym kocem, w taki sposób, że widać było jedynie jej krótkie, brązowe włoski. Dziewczynka płakała z jakiegoś nieznanego mi powodu, a jej płacz nasilał się z każdą sekundą. Stworek nie mógł znieść tych odgłosów, jak również nie potrafił zostawić dziecka na pastwę losu.
- Stworek nie wierzy, że stworek musi opiekować się mugolskim dzieckiem. Ale stworek też wie, że płynie w nim też krew Regulusa, krew mojego pana.- pocieszał się skrzat.
"Krew mojego pana?" Czy tą dziewczynką byłam ja?- spytałam sama siebie.
Gdy tylko zdołałam się uspokoić i zajęłam się butelką która samoistnie się trzymała w górze, stworek wrócił do swojego zajęcia, nadal próbując zniszczyć medalion. Po wielu nieudanych próbach na twarzy stworka zagościła powaga i determinacj. Po chwili zastanowienia odłożył medalion na stole. Westchnął kilka razy i nabrał powietrze w płuca. Uniósł swoje krzywe i chude rączki w górę.
- Skopum mortem.- wyszeptał cicho, a medalion uniósł się w powietrze. Pokręcił się kilka razy dookoła, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu kamień, który znajdował się w medalionie nabrał dziwnej fioletowej poświaty.
Na ten widok otworzyłam oczy ze zdziwienia? Czy ten kamień zaraz pęknie? Czyżby ta bronią, którą próbował ukryć Regulus miało być zaklęcie niszczące wszystkie horkruksy? Zatkałam usta ręką, niecierpliwie czkając na rozwój wydarzeń.
Niestety, myliłam się. Poświata, wprawdzie stawała się coraz bardziej jaskrawa, a kamień wyglądał tak jakby miał zaraz rozlecieć się w pył, ale to się nie wydarzyło. Zamiast tego smuga już prawie białawego światła odbiła się od medalionu i z zatrważającą szybkością zmierzała w kierunku Stworka. Ten odruchowo, gdy tylko zauważył tą reakcję zwrotną padł na podłogę w samoobronie.
W tym samym momencie na krysztale pojawiła się słaba smuga, małe pęknięcie, a energia, która wydobyła się z tego kamienia uderzyła w jedyną rzecz, która stała jej na drodze. W dziewczynkę...
W tym momencie wizja skończyła się, a ja znalazłam się z powrotem w tym dziwnym pomieszczeniu.
Zszokowana rozwojem sytuacji, podniosłam swój wzrok a postać stojącą na środku. Jej kaptur osunął się trochę w taki sposób iż ukazana została dosyć pokaźnych rozmiarów blizna na lewym policki.
Zamarłam.
- Tato?- odparłam słabym głosem.- Co się wydarzyło później?
Postać milczała.
- Jak mam to rozumieć?- spytałam donośnym głosem.
Nie otrzymałam mojej odpowiedzi, ponieważ po raz kolejny poczułam mocne szarpnięcie, a chwilę później znalazłam się z powrotem w domku Regulusa. 
Przez chwilę próbowałam przetworzyć co tak naprawdę wydarzyło się kilka sekund temu.
Usiadłam na sofie i wzięłam głęboki wdech. Powoli wszystko zaczęło układać się w piękną całość. Pozostało jedynie jedno pytanie? Co tak właściwie medalion mi zrobił?
- Rachel!- usłyszałam męski głos i niemal od razu odskoczyłam na miejscu.
Odwróciłam wzrok i dostrzegłam chłopaka lecącego w moją stronę.
- Greg?- spytałam rozpoznając tą postać.- Skąd ty się tutaj wziąłeś?
- Nie obraź się Rachel, ale śledziłem cię.- odparł chłopak, a gdy zauważył, że zamierzam coś odpowiedzieć, przystawił mi palec do ust.- Nie pytaj. Musimy się stąd szybko zabierać.
- Czemu?
- Zauważyłem, że ktoś szedł w tę stronę. To chyba śmierciożercy.- odpowiedział, ale w tym samym momencie zaklęcie z ogromną siłą uderzyło z sofę na której siedzieliśmy. W ostatniej chwili odskoczyliśmy jak poparzeni i upadliśmy na podłogę.
Spojrzałam w tamtą stronę. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam siebie, ale ubraną w jakieś dziwne, czarne ubranie. Od razu wiedziałam o co chodzi. Już raz takie coś się zdarzyło.


- Czego tutaj chcesz Stello!- zawołałam.
- Oddawaj to!- krzyknęła głośno.
- Co?
- Nie udawaj głupszej niż jesteś Trust. Masz w dłoni coś co Czarny Pan bardzo chce dostać.
- W dłoni mam jedynie różdżkę, ale ta raczej jeszcze mi się przyda.- improwizowałam.
Prawda była taka, że moja różdżka leżała kilka stóp dalej ode mnie, wypadła mi z dłoni podczas twardego lądowania na podłodze.
- Drętwota!- krzyknął Greg, celują różdżką w Stellę pod moją postacią, ale ta odbiła zaklęcie.
- No proszę, przyprowadziłaś kochanka. Czy Weasley o tym wie?
Zauważyłam jak Greg zacisnął pięści, po czym próbował raz jeszcze trafić zaklęciem w śmierciożerczynię, ale po raz kolejny chybił.
- Drażnisz mnie Lucas.- odparła uporczywie, po czym rzuciła zaklęcie, a Puchon od razu rozpłynął się w powietrze.
Jęknęłam po czym na czworaka przeszłam w miejsce, gdzie znajdowała się moja różdżka. Zacisnęłam na niej palce, po czym schowałam się za blatem.



- Chcesz się dalej bawić w kotka i myszkę Trust?- spytała zażenowanym głosem, a ja usłyszałam kroki zbliżające się do mnie. Czekałam tylko na odpowiedni moment.
- Tak ci się podoba moja osoba Stone? Jeśli chciałaś mnie naśladować to wystarczyło powiedzieć. Dałabym ci kilka rad. Przede wszystkim takie, że ubranka z lateksu już dawno przestały być modne.- odparłam kąśliwie, grając na zwłokę.
- Niezła riposta Trust. To szok. Totalny szok.- prychnęła pogardliwie.
Stella stała już bardzo blisko mnie.
- Rictusempra.- wrzasnęłam od razu, ale Stella użyła kontrataku. Niestety obie chybiłyśmy, a zaklęcia uderzyły ścianę, robiąc przy okazji duży hałas.
- Myślisz, że możesz tu wchodzić i tak po prostu atakować? To dom mojego ojca. Nie masz prawa tutaj być.- odparłam poważnie.



Stella tylko uśmiechnęła się kąśliwie.
- Gdzie jest Greg?-spytałam oczekując natychmiastowej odpowiedzi.
- Tam gdzie i ty zaraz trafisz.- odparła szybko i uniosła różdżkę z której wydobyło się białe światło.
Zablokowałam je.
W tym samym momencie nasze różdżki błyskały jak miecze, a iskry latały w powietrzu czyniąc coraz więcej szkód w domku, niszcząc wszystko co tylko stało na ich drodze.
- Tarantallegra!- krzyknęła celując we mnie różdżką.
W ostatniej chwili krzyknęłam:
- Protego!
Poczułam się jakby coś chlasnęło mnie po twarzy i upadłam na podrygujące nogi, ale zaklęcie tarczy znacznie osłabiło siłę uroku.
Stella cofnęła różdżkę, by wykonać nią ten sam ruch co wcześniej, ale ja zerwałam się na nogi i ryknęłam:
- Petrificus totalus!
Ramiona i nogi Selli zwarły się razem, a ona runęła na ziemię do tyłu, waląc się z łoskotem na posadzkę.
Zadowolona z siebie pokonałam małe schódki i zatrzymałam się obok nieruchomego ciała Ślizgonki.
- Leżeć psie.- odparłam zadowolona patrząc z chorą satysfakcją na dziewczynę i śmiejąc się w duchu.- Zapytam jeszcze raz. Gdzie wysłałaś Grega?- spytałam twardo, w dalszym ciągu trzymając Stellę na celowniku własnej różdżki.
W odpowiedzi usłyszałam jedynie ciche burknięcie, wydobywające się z jej zdrętwiałych ust.
- Zapomniałam. Przecież ty i tak mi tego nie powiesz.- prychnęłam nienawistnie.
W tym samym momencie przez drzwi wszedł bliżej nieznana mi postać. Odwróciłam się jak na komendę. Nie był to Hudges, więc raczej kolejny śmierciożerski pomagier Stelli.
Podniosłam różdżkę i wypowiedziałam kolejną formułkę zaklęcia oszałamiającego, ale on był szybszy. Uniósł różdżkę, a ja rozpłynęłam się w powietrzu w taki sam sposób w jaki uprzednio zrobił to Greg.


Szablon wykonany przez Melody