Music

sobota, 15 października 2016

Rozdział 41 "Wolałabym umrzeć niż prosić go o litość"



Będzie mnie dręczył... tak długo, aż umrę. Albo będę błagać go na kolanach, żeby już przestał. A wie, że wolałabym umrzeć, niż prosić go o litość.
Nie poddam się, za dużo ode mnie zależy. Będę próbować uciekać, dopóki nie braknie mi sił, dopóty istnieje jeszcze jedna iskierka nadziei na wolność i lepsze jutro. Póki żyję, póki mam dla kogo istnieć, póki kocham.
Powtarzałam sobie te słowa co chwilę. Nie chciałam zapomnieć jak mnie skrzywdzono. Jak skrzywdzono moich bliskich... za Farrah, za Zakon, przyjaciół i rodzinę.
Byłam cała połamana, a mimo to krążyłam po celi w kółko... czułam, że muszę być silna. Za każdym razem ścierałam krople łez, które toczyły się wolno po mojej twarzy. Przywoływałam wtedy najszczęśliwsze wspomnienia, tak jak w przypadku tworzenia Patronusa. Momentalnie robiłam się silniejsza i odporniejsza, ale czy był to dobry plan?
Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam w te stronę... a w głowie miałam mętlik. 
Któż tam stał? Oczywiście David we własnej osobie, uśmiechał się współczująco. W rękach trzymał szary koc i tackę. Spojrzał wgłąb celi, tak jakby chciał się upewnić, że rzeczywiście tam przebywam i wsunął naczynie wgłąb niej.
Czując ten smakowity zapach, od razu rzuciłam się na jedzenie. Pożerałam je tak szybko, niczym wygłodniałe prosię. Chociaż biorąc pod uwagę to, że spałam na podłodze, przebywałam w brudnej celi i byłam cała od krwi, niczym nie różniłam się od owego zwierzęcia, nawet zapachem.
David usiadł gdzieś obok, nie odzywając się nawet słowem. Jadłam w kompletnej ciszy, za co dziękowałam w duchu. Nie chciałam, aby jego fałszywe słowa odebrały mi apetyt. Choć podejrzewam, że i tak, w obecnej sytuacji nic by to nie zmieniło.
Szybko skończyłam jeść i oddaliłam się wgłąb mojej celi.
- Tak mi przykro...- odezwał się łagodnie w końcu.
- Czyżby kolejny podstęp?- spytałam jadowicie, siadając w kącie.
- Nie... skąd.- mruknął cicho.- Rachel, ja naprawdę nie miałem pojęcia...
- Pieprzysz David!- krzyknęłam zdenerwowana, przerywając mu wywód.- Pieprzysz...
Nastąpiła chwila ciszy. Miałam nadzieję, że Ślizgon opuści lochy i da mi święty spokój. Niestety, mimo tego, że nic nie mówił nadal siedział obok.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? Ufałam ci...- przerwałam ciszę.
- Rachel, ja nic...- wstał z miejsca i przysunął swoją twarz do krat.
- Sam mnie tu zaprowadziłeś...- podeszłam do niego.
- Co...?- spytał cicho. 
 David wyglądał na zdziwionego. Nie chciałam mu wierzyć... Ślizgon nie raz udowodnił, że jeśli chodzi o grę aktorską, nie ma sobie równych.
- Przecież wiesz... Pokój życzeń, szafa i atak na mnie...- pokręciłam teatralnie głową, próbując odgonić od siebie łzy.



- Spytam jeszcze raz... co?!- spytał i rozejrzał się po lochu.- Ktoś ci nagadał głupot...
- I po co ja się staram?- spytałam sama siebie i odeszłam wgłąb lochu.- Mógłbyś przestać kłamać, chociaż teraz...- usiadłam na podłodze.
- Stella ci coś nagadała?- spytał, chwytając się za twarz.- Mówiłem ci tyle razy, że nie można jej ufać.
- Tak samo jak tobie David...- podsumowałam bezradnie, nie hamując już łez.- Nie chcę cię znać.



 David tylko chwycił się za czoło i zaczął nerwowo krążyć po korytarzu.
Inaczej wyobrażałam sobie tą rozmowę. Chciałam krzyczeć, zwyzywać go od najgorszych i tym samym pokazać, jak bardzo mnie zawiódł, jak odebrał mi wiarę w przyjaźń...
- Jeśli uważasz, że to ja, to w takim razie...
- Koniec pogaduszek.- usłyszeliśmy chrapliwy głos Hudgesa.- Odsuń się Stone.- rozkazał mężczyzna trzymając różdżkę w dłoni, a drugą odpchnął Davida.- Crucio!
Upadłam, znowu ten tępy ból, to zaklęcie. Kilkaset kolców wbiło się w ciało... a z mojego gardła wydał się zduszony pisk.
- Co to ma znaczyć?!- usłyszałam groźny głos Ślizgona, a ból minął.
Słabo podniosłam głowę i zauważyłam Stone'a, jak obdarza śmierciożercę groźnym spojrzeniem.
- To rozkaz Czarnego Pana, miałem osłabić tą pchłę, aby nie próbowała znowu uciekać.- odparł beznamiętnie.- Jeśli nie chcesz mieć z nim kłopotów to lepiej uciekaj do mamusi chłopczyku i daj działać dorosłym.
- Nie pozwolę ci na to Hudges!- David rzucił się na poplecznika Czarnego ciała, ale szybko został unieszkodliwiony. Czerwone światło posłane w stronę Ślizgona, uderzyło go w brzuch, a on sam odleciał do tyłu i uderzył plecami w ścianę, tracąc przytomność.
- Rycerzyk się znalazł.- mruknął pogardliwie mężczyzna i splunął mu w twarz.
I tu pojawił się przełom. Jedna, wielka siła.
Teraz byłam pewna, że nie krzyknę. Nie uronię nawet jednej, najmniejszej choćby łzy.
Więc gdy Hudges wymierzył we mnie kolejnego Cruciatusa, nie wydałam z siebie nawet jednego dźwięku, chociaż ból był naprawdę niezwykle silny. Na zewnątrz musiało wyglądać to, jakbym nic nie poczuła. Jęknęłam tylko bardzo cicho, brzmiało to raczej jak dziwne westchnięcie. Trzymałam się, dla siebie i przyjaciół...

Stella


Uznałam, że podróże przez szafkę zniknięć są o wiele bardziej wygodne niż teleportacja. Wiedziałam, że została ona naprawiona przez Draco, ten blondynek jednak na coś się przydał.
Westchnęłam, teraz nie pozostało mi nic innego jak wczuć się w rolę Trust na tyle dobrze, aby ci kretyni niczego nie podejrzewali. Jeszcze mogliby spartolić mój plan, a jest on na tyle prosty, że nawet Weasley by zrozumiał. Miałam włamać się jedynie do jej dormitorium... ups, mojego dormitorium, znaleźć te rysunki i po prostu je oddać...
Wzięłam głęboki oddech i udałam się przed siebie. Mijałam po drodze piętra i niczego nieświadomych uczniów Hogwartu. Nie planowałam zwracać na siebie większej uwagi nikogo z nich, dlatego skarciłam sama siebie za to, że nakrzyczałam na jednego pierwszaka, który popchnął mnie przypadkowo w tył.
Dzieciak z łzami w oczach uciekł ode mnie, a reszta obecnych na korytarzu, patrzyło na mnie zdziwionych. No jasne... przecież Trust to oaza spokoju... uświadomiłam sobie i z podniesioną głową ignorując tamtych ruszyłam przed siebie wprost do pokoju wspólnego Krukonów.
- Rachel!- krzyknął ktoś za mną.
Z początku udałam, że tego nie słyszałam, ale gdy pewna rudowłosa Gryfonka zaszła mi drogę usiałam improwizować.
- Rachel! Tutaj jesteś, wszyscy szukamy cię od rana.- odparła, zdyszana Weasley.
- Naprawdę?- udałam zdziwienie.- Nie wiedziałam o tym.
- Za godzinę ruszamy do Nory, a Cho gadała, że nie jesteś jeszcze spakowana. Wszyscy myśleliśmy, że stało się coś złego... martwiliśmy się. - dodała.
- Doceniam to, ale ja tylko siedziałam w bibliotece.- powiedziałam pierwsze to co przyszło mi na myśl, ale widząc zaskoczenie Ginny, dodałam.- Tak, pozwolono mi tam wyjątkowo wejść.
- Ale Rachel. Hermiona była w bibliotece i cię tam nie zastała.- Gryfonka podrapała się po głowie.
No cóż... w każdym planie są niedociągnięcia...
- Tak, bo później weszłam do pokoju życzeń i tam czytałam... wiesz co ta sala potrafi zrobić...- uśmiechnęłam się sztucznie.
- Racja.- prychnęła Ginevra, a ja przybiłam sobie mentalną piątkę.- No już chodź, trzeba powiedzieć reszcie, że się znalazłaś.- dodała i pociągnęła mnie za rękę.
Niechętnie, ale musiałam ruszyć za nią.

David


Otworzyłem oczy. Czułem ból w okolicach brzucha. Przez chwilę byłem zdezorientowany... nie wiedziałem co właśnie się wydarzyło, lecz później wspomnienie wróciło. Od razu zerwałem się na proste nogi. Nikogo nie było, Hudges musiał zrobić to co zrobił, zostawił mnie nieprzytomnego na środku lochu i zniknął. Ten człowiek jeszcze mi za to zapłaci...
Jednak teraz nie mogłem sobie pozwolić na to, aby zemsta opanowała moje myśli, podbiegłem do krat, za którymi znajdowała się Rachel. Wiedziałem, że została raz przeklęta, tyle pamiętałem... ale nie wiedziałem ile dokładnie razy. 
Było tam wyjątkowo ciemno. Widziałem tylko cień, niewyraźny zarys leżącego człowieka. Dlatego sięgnąłem do kieszeni... na szczęście zabrałem ze sobą różdżkę.
- Lumos.- szepnąłem, lekko potrząsając różdżką i nie zwracając uwagi na pomruki niezadowolenia innych więźniów, którym najwyraźniej nie spodobał się ten nagły przypływ jaskrawego światła, wyostrzyłem wzrok i zobaczyłem skrajnie wycieńczoną Krukonkę. Leżała ona na brudnej podłodze, nie ruszała się. Przeraziłem się, że mogła nie żyć...
- Rachel? Rachel, powiedz coś.- błagałem, aby dziewczyna się odezwała, aby chociaż jęknęła i dała znak, że żyje. Jednak odpowiedziała mi cisza.
Próbowałem otworzyć ten loch, wejść tam, nie wiem co chciałem tym osiągnąć. Może tylko zatuszować własne poczucie winy.
- Ona jest słaba, choć jeszcze żyje.- usłyszałem jakiś delikatny głos, dochodzący z ciemności.
Rozejrzałem się zdziwiony po lochach, nie miałem zbyt dobrych podejrzeń.
- Kim jesteś i skąd o tym wiesz?- spytałem.
Nastąpiła cisza, nie wiedziałem, czy mój rozmówca zastanawia się nad odpowiedzią, czy to co usłyszałem było spowodowane nadmiarem emocji, albo ewentualnie niewielkim wstrząśnieniem mózgu, spowodowanym uderzeniem.
- Nie tobie wiedzieć kim jestem.- usłyszałem ponownie ten sam głos.- Wiedz tylko, że ona ocknęła się chwilkę przed tobą, ale zasnęła z wycieńczenia. Wiem co tu zaszło... kim ty w końcu jesteś? Przyjacielem, czy wrogiem?
Odwracałem się na wszystkie strony, oświetlałem różdżką wszelkie zakamarki, z których mógł dobiegać ten głos, ale nikogo nie było. Obawiałem się, że mogło to być coś co nie ma prawa istnieć.
Przypomniały mi się opowieści rodziców, o tym, że w naszych lochach przebywa duch. Nigdy nie dawałem temu wiary, teraz też nie będę.
- Kim jesteś?- zapytałem, po raz kolejny.
- Ja również zadałam Ci pytanie.- usłyszałem.- Jest w tobie wiele sprzeczności, o których nie chcę teraz rozprawiać. Powiedz mi więc, czy wiesz jak ona znalazła się w tym lochu?
- Przez moją siostrę.- mruknąłem posępnie.- Nie wiem, jak Rachel śmie mnie o to podejrzewać. Odmówiłem udziału w planie siostry.
Nie wiedziałem dlaczego tłumaczyłem się komuś, lub czemuś czego nie wiedziałem. Jednak czułem taką wewnętrzną potrzebę porozmawiania z kimś... bezstronnym.
- Czyży?- teraz głos dochodził z innego miejsca niż poprzednio.- To byłeś ty, jednak nie do końca.
- Posłuchaj mnie, czymkolwiek jesteś. To co mówisz, jest niedorzeczne...- spojrzałem na leżącą Rachel.- Jak nie do końca, albo to byłem ja, albo nie ja.
-  Śmiem podejrzewać, że zostałeś w to wrobiony.- słysząc to, przymrużyłem oczy.- Nie wiem w jaki sposób, ale tak właśnie się stało. Teraz musisz to naprawić... przynieś jej ciepły koc, coś do zjedzenia i eliksir wzmacniający. Chyba, że chcesz, aby ta dziewczyna, nie dożyła poranka.
Słysząc ostatnie trzy słowa, zimny dreszcz przeleciał mnie po plecach. Nie chciałem, żeby Rachel umierała, ale ciężko było mi przetrawić zarzuty względem mnie.
- Skoro jesteś wszystkowiedzący, to możesz odpowiesz mi na pytanie, o co do cholery z nią chodzi?- spytałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Przyglądałem się przez chwilę ciemności, szukając chociaż minimalnego ruchu, który mógł wskazywać na to, że była to tylko bardzo dziwna, prawdziwa postać, a nie żaden duch. Jednak niczego takiego nie dostrzegłem. Poczułem tylko nieprzyjemny chłód...
Próbowałem to jakoś wytłumaczyć, ale nic mądrego, po za tym, że to wina atmosfery lochów nie przychodziło mi do głowy.
Chciałem w tym momencie tylko spełnić żądanie tego czegoś, dlatego nie zastanawiając się dłużej ruszyłem w stronę salonu.

Stella


- No czego ty tam szukasz Rachel?- spytała Cho, bacznie obserwując moje poczynania.- Weź się w końcu za ten kufer.
Latałam po dormitorium i po raz kolejny przeglądałam wszystkie szuflady, denerwowało mnie to, że nie potrafiłam odnaleźć tych cholernych kartek z szkicami. Chciałam załatwić to szybko i wcale nie miałam ochoty na przebywanie w towarzystwie Pottera i całej chorej rodzinki Weasleyów, dlatego tym bardziej nie chciałam słuchać poleceń tej przemądrzałej Chinki.
- Raaachel?!- przeciągnęła Chang.
- To chyba moja sprawa, tak?!- krzyknęłam, tracąc opanowanie.
- Zachowujesz się jak dzieciak.- mruknęła zażenowana krukonka.- Biegasz jak potrzaskana po całym dormitorium i jeszcze się drzesz.
Chciałam tylko spokojnie wykonać zadanie, jednak teraz zdałam sobie sprawę, że nie będzie to takie proste jak podejrzewałam. Musiałam dowiedzieć się, gdzie ta idiotka schowała rysunki, a do tego, nie mogłam się narażać tym osobom, które mogły coś wiedzieć...
- Nie Cho, ja tylko...- przerwałam, udając wstyd.- ...po prostu zgubiłam bardzo ważne rysunki od mamy i chciałam je odzyskać przez wjazdem. Może wiesz, gdzie mogłam je położyć?- zapytałam, a Chang przez chwilę się zastanowiła.
- Nic mi nie mówiłaś o żadnych rysunkach Rachel.- przyznała Krukonka cicho.
Skrzywiłam się z niezadowolenia, a więc nasze dwie przyjaciółeczki nic tak naprawdę o sobie nie wiedzą... ale eureka! Kto przebywał najbliżej Rachel? Oczywiście Grzmotter. Jeśli ktoś ma coś o tym wiedzieć to on.
- Gdzie jest Harry?- spytałam szybko.
- Pewnie w dormitorium. Pakuje kufer. Ty też powinnaś.- ponaglała mnie Cho.
Uniosłam ramiona, miałam już dość tej dyskusji o pakowaniu się, dlatego zaczęłam niedbale wrzucać ubrania Rachel do kufra, po czym przycisnęłam je nogą, aby wszystkie się zmieściły.
- Zadowolona?- spytałam gburowato, a gdy Chang pokiwała z niesmakiem głową wyszłam z dormitorium.
Zatrzymałam się wpół drogi na korytarz, ponieważ zorientowałam się, że nie znam hasła do pokoju wspólnego Gryfonów. A jeżeli oni rzeczywiście tam przebywali, to nie wyjdą, chyba, że na pociąg.
W jednej sekundzie zrobiło mi się gorąco, nie przemyślałam mojego planu. Źle oceniłam czas, ale nie mogłam ryzykować, że któryś z nauczycieli coś wyniucha. Nie miałam wyjścia, jeśli chciałam te rysunki musiałam napisać list i liczyć na to, że odpowiedź przyjdzie jeszcze przed wyjazdem, więc moje kroki skierowały się do sowiarni.



Rachel,
  przykro mi, ale nie mówiłaś co zrobiłaś z tymi rysunkami. Dziwi mnie to, że przypomniałaś sobie o nich dopiero teraz. Nie będę pytał po co, ale myślę, że jeżeli nie znalazłaś szkiców u Was w dormitorium, to musiałaś schować je gdzieś po za szkołą. Przypomnij sobie... Hermiona twierdzi, że odsyłałaś je do Nory, aby były bezpieczne, jednak nie jest tego pewna. 
Widzimy się w pociągu!
Harry


Trzymałam w dłoniach list od Pottera, dusiłam w sobie krzyk niezadowolenia. Denerwowały mnie posunięcia Trust. Na szczęście przewidziałam taką możliwość i dorobiłam kilkanaście flakonów z eliksirem wielosokowym. Cel uświęca środki, wystarczy tylko przetrwać podróż w pociągu, a już na miejscu szybko je odnaleźć, jedynymi minusami był smak tego eliksiru i przebywanie w towarzystwie szlam i zdrajców krwi.

Rachel


Zamazane, tak bardzo niewyraźne.
Zimno... boli, tak bardzo boli.
Powoli otwierałam oczy, ruszając już wtedy opuchłą twarzą. Było ciemno? Nie wiem...
Nie miałam dostępu do światła i chmur, słońca, czy też nieba. 
Wymiękałam, nie oceniałam ile czasu tutaj siedzę. I czy w ogóle wyjdę.
Było cicho... nawet cisza do mnie mówiła. Szeptała pocieszające słowa, że aż się uśmiechałam, a może to byłam ja? 
Usiadłam... chwyciłam się za głowę. Zakręciło mi w niej.
Usłyszałam chrząknięcie. Spojrzałam w tamtą stronę, milion pomysłów, kto mógł to być... Stella, Hudges... może sam Voldemort. Chociaż nie, szybciej któryś z jego popleczników.
Zmarszczyłam brwi, przygryzłam wargę i wstałam powoli, aby nie ukorzyć się przed moimi oprawcami. 
Dostrzegłam w ciemności umięśnioną postać. 
Był to David, który gdy tylko zauważył zmieszał się. Trzymał tacę z dużą ilością jedzenia, kilkoma flakonikami i czymś, co przypominało koc pod pachą. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale wcale nie czułam gniewu. Może to z powodu braku siły, a może po prostu zaczęłam nieco inaczej postrzegać rzeczywistość. Oto był on, mój przyjaciel, który mnie zdradził, a ja nic nie czułam, tylko obojętność. Stał przede mną  i patrzył na boki, unikając mojego oczekującego na wyjaśnienie wzroku.
- Cieszę się, że widzę cię jeszcze na nogach.- odezwał się cicho do ściany.
- Dobre słowo, jeszcze...- odpowiedziałam patrząc na swoje buty.- Nieźle oberwałeś.
- Nie tak bardzo jak ty.- na jego twarzy dostrzegłam cień delikatnego uśmiechu.
Moje kąciki ust również delikatnie się uniosły. Nie czułam już do niego gniewu... nie po tym jak próbował mnie obronić przed Hugdesem. Odczuwałam jedynie coś na kształt współczucia i zmieszania, mimo, iż to ja jestem tutaj więziona i torturowana, nie on.
 - Przyniosłem ci coś.- Ślizgon przysunął do mnie tacę przez szczelinę, od razu podeszłam do niej i odbierając naczynie, przypadkowo dotknęłam jego dłoni. Przez chwilę w głowie, patrząc w jego oczy, pojawił mi się obraz wszystkich tych dni, kiedy to wspólnie śmialiśmy się do rozpuku. Jednak od razu wyparłam to z świadomości.
- Co jest w tych flakonikach?- spytałam. patrząc na niebieskie buteleczki o bardzo nieregularnych kształtach.
- Cztery bardzo silne mikstury lecznicze.- odpowiedział cicho.- Pomogą odzyskać ci siły. Potrzebujesz teraz tego. Tylko schowaj je wgłąb lochu, tak żeby strażnicy się nie zorientowali.
- Dlaczego to robisz?- spytałam, zaskoczona podarunkiem.
- Jesteś moją przyjaciółką Rachel, dla mnie to się nie zmieniło... Chciałbym ci trochę ulżyć, ale na razie tylko tyle mogę ci zaproponować.- wyjaśnił obserwując korytarz z wszystkich stron.- Ciepły koc i trochę magicznych mikstur na nabranie sił.
- Po prostu mnie wypuść.- poprosiłam, słysząc jego propozycję.
- Chciałbym, naprawdę, ale nie teraz, nie bez planu. Posiadłość moich rodziców jest pełna śmierciożerców i obaczona bardzo silnymi zaklęciami, szczególnie loch.- spojrzał na mnie przepraszająco.
Chciałam wierzyć Davidowi, ale to wszystko było podejrzane. Rozumiałam również jego obawy przed uwolnieniem mnie, sama wcześniej doświadczyłam destrukcyjnej siły zaklęć obronnych. Wtedy naprawdę potrzebowałam kogoś, kto będzie dodawał mi sił...
- Posłuchaj Rachel...- zaczął David.- ...wiem, że ciężko jest mi zaufać, ale to, że jesteś w tym lochu nie jest moją winą. Stella mnie wrobiła, nie wiem w jaki sposób, ale to zrobiła.
Kiwnęłam głową porozumiewawczo. Rzeczywiście, zachowanie Ślizgona w momencie mojego porwania było bardzo dziwne... Czy mu wtedy zaufałam? Tak, ale póki co, było ono bardzo ograniczone. Uznałam, że najlepiej będzie czekać na rozwój wydarzeń, a i tak gorzej być nie mogło...

Stella


Podróż pociągiem była męcząca. Całą drogę musiałam przebywać wraz z Harrym, Ronem, Hermioną i Ginny, wraz z tym pacanem Nevillem. Nie odzywałam się za dużo. Wolałam nie ryzykować, a na każde pytanie, czy coś mi dolega, odpowiadałam, że nie czuję się za dobrze... na szczęście, Gryfoni nie są na tyle błyskotliwi, aby coś podejrzewać. Chociaż przyznaję, że Granger zbyt często się na mnie patrzyła. Zwykle wtedy odwracałam wzrok, udając, że coś mnie zainteresowało za oknem.
Jedyną pociechą z całej tej podróży, było to, że eliksir wielosokowy przygotowany przeze mnie był na tyle dobrze ugotowany, iż zawarta w nim magia wystarczała na około 10 godzin. Szczerze nienawidziłam tego smaku, ale przynajmniej mogłam niepostrzeżenie poruszać się po terenie wroga.
Wysiedliśmy z pociągu, ja ciągnąc na sobą rzeczy Trust, wyobrażałam sobie scenariusze wszystkich możliwych sytuacji, jakie mogłyby się zdarzyć w Norze. Oczywiście moja ambicja nie pozwalała mi na rozpatrywanie tych mniej pozytywnych- szczególnie dla mnie, ponieważ obiecałam sobie coś i to osiągnę... Spojrzałam przed siebie, zauważyłam tam kilka rudych głów... była to chyba rodzinka Weasley'ów, tych zdrajców, Obok nich kilkoro członków zakonu feniksa... od razu oblała mnie fala wątpliwości, ale nie mogłam się teraz wycofać...
Gdy podeszliśmy bliżej od razu zabrzmiały mi w uszach wesołe słowa powitania. Od razu zrobiło mi się niedobrze, a w przeciągu sekundy znalazłam się w objęciach rudej kobiety, która szeptała mi coś do ucha, nie usłyszałam o co chodziło. Dodatkowo nie wiedziałam jak mam się zachować, przez chwilę walczyłam sama ze sobą, a potem odwzajemniłam uścisk. Świetnie, teraz będą śnić mi się koszmary...
- Jak wam minęła podróż, dzieciaki?- spytał podstarzały już mężczyzna o rudych włosach.
Po peronie rozeszły się różne głosy. Każdy coś mówił z wyjątkiem mnie... uznałam, że bezpieczniej będzie bacznie obserwować całą sytuację.
Chwilę później podeszła do mnie Granger i niepewnie mnie przytuliła.
- Wesołych Świąt, Rachel.- mruknęła, po czym wypuściła mnie z objęć.
- Ymm, no wzajemnie, Hermiono.- odpowiedziałam najmilszym głosem na jaki było mnie stać.
Dziewczyna najwyraźniej musiała coś wyczuć po przez chwilę lustrowała mnie wzrokiem, po czym przytaknęła i odeszła w stronę- jak mi się wydawało, swoich rodziców, uprzednio szepcząc coś do Pottera. Nie podobało mi się to, cieszyłam się że Granger nie będzie z nami, bo mogłaby wtykać swój szlamowaty nos w nie swoje sprawy i przy okazji mi zaszkodzić.
Jeszcze przez chwilę patrzyłam na pannę idealną, ale w jednym momencie poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i odwraca w swoją stronę. Dostrzegłam, iż był to jeden z bliźniaków, Fred... ale zanim zdążyłam coś powiedzieć jego usta przysunęły się do moich, składając na nich pocałunek...

4 komentarze:

  1. Uuuu...jak Rachel się o tym dowie, to Stelli się tym bardziej dostanie, chociaż ona była całowana, a nie całująca. Już sobie wyobrażam:
    Co tam, że przez nią trafiła do lochu i męczarni...to, że Fred ją pocałował jest niewybaczalne! xd
    Czemu coś mi mówi, że Stelli się to wszystko odwidzi i zrozumie parę istotnych rzeczy, których do tej pory nie dostrzegała, albo w ogóle David ją przekona?
    Nie martw się. Nie żądam odpowiedzi...przynajmniej nie teraz ;)
    Weno! Obyś rzadziej opuszczała tą osobę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha, jaka ironia losu. Prawda? ;)
      Eeee, pas. Stella jest za bardzo zepsuta, żeby miało jej się coś odwidzieć. Może inaczej... Ślizgonka namiesza o wiele więcej ;)
      A David ma za słabą siłę przebicia...

      Dziękuję!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń
  2. Nigdy nie lubiłam Stelli i liczę, że jak Rachel ją spotka to da jej popalić. No i mam nadzieję, że wybaczy Davidowi, zawsze był moim ulubieńcem <3 Nie mogę się doczekać, kiedy Fred domyśli się, że to Stella, a nie Rachel. Następny rozdział to będzie jazz XD Już nie mogę się doczekać..
    WENY! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli BĘDZIE jej dane spotka Stellę, to pewnie tak.
      David i Rachel są za bardzo zżyci, żeby długo się na siebie gniewać ;)
      Kiedy cała nora się domyśli... ;)

      Dziękuję!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń

Szablon wykonany przez Melody