Music

czwartek, 11 października 2018

Rozdział 59 "Tak po prostu musiało być"


Rozglądałam się dookoła. Powietrze wydawało się świeższe niżeli zazwyczaj, a miejsce jakby znajome. Chodziłam po zielonej, bardzo miękkiej trawie. Nie miałam butów, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Rozglądałam się dookoła, miałam wrażenie jakby aura spokoju otoczyła całą tą polanę, mimo iż wszystko zdawało się niewyraźne. Gdzieś w oddali słyszałam także szum wody. 
Mógł być to wodospad, ale niekoniecznie. Słońce świeciło bardzo jasno, ale temperatura wydawała się niewyczuwalna. 
Chodziłam wszędzie szukając nieznanego. Wszystkie smutki i dolegliwości zniknęły, był tylko spokój w najczystszej postaci. Moje ciało idealnie współgrało z harmonią przyrody. Czy tak wyglądało niebo?
Usiadłam na trawie, aby ponapawać się tym niewiadomym. Spoglądałam wprost przed siebie. Zamknęłam oczy i wdychałam w płuca powietrze.
Jednocześnie nie traciłam czujności, dlatego jak usłyszałam jakieś kroki spojrzałam w tamtą stronę.
To co zobaczyłam kompletnie wybiło mnie z rytmu. Moim oczom ukazał się patronus, nie zwyczajny patronus. Ogromny tygrys spoglądał na mnie z uwagą, chociaż nie miał ku temu podstaw. Miałam wrażenie jakby chciał mi coś przekazać. Coś ważnego. Uległam temu i ruszyłam za nim. W końcu w swoim własnym niebie nic nie mogło mnie zranić.
Szliśmy tak jakiś czas, mijając coraz to nowe piękne widoki, a nawet ten wodospad z krystalicznie czystą wodą. Nie miałam ochoty o niczym myśleć, a tym bardziej czegoś mówić.
W końcu dotarliśmy na miejsce, przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ zwierze rozpłynęło się w powietrzu, a z oddali moim oczom ukazał się duży, śnieżnobiały dom. Miał czerwony dach, ogromne okna i otoczony był filarami.
Podeszłam bliżej, gołym okiem było widać, że budynek był inspirowany klasycznymi domami, jednocześnie wykonany niebywale starannie.
Spojrzałam przez jedno z okien.
- Rachel.- ktoś zwrócił moją uwagę.



- Tata?- odparłam spokojnie widząc Regulusa stojącego przy drzwiach.
Był taki młody i taki podobny do portretu, który niegdyś narysowała moja matka. Miałam wrażenie, że tak samo wyglądał w dniu swojej śmierci.
- Czekałem na ciebie bardzo długo.- odparł.
- Czy ja nie żyję?- spytałam, chociaż odpowiedź była jasna.
- A chcesz tego?
- Nie wiem, ale tu jest tak pięknie.- odwróciłam się dookoła swojej osi.
- Każdy po śmierci trafia tam, gdzie chce Rachel.- podszedł do mnie.
- Więc to prawda? Nie żyję?
- Tego nie powiedziałem.
- A więc żyję?
- Tego też nie powiedziałem.
Spojrzałam w bok. Próbowałam pojąć co tak naprawdę się wydarzyło wcześniej. pamiętałam Bitwę o Hogwart, pamiętałam, że uratowałam Freda. Pamiętałam ten ogromny ból i ciemność.
- Sądzę, że to nie jest jeszcze odpowiednia pora na to abyś zniknęła ze swojego świata Rachel.
Miałam wcześniej tak wiele pytań, tak wiele chciałam się dowiedzieć, ale teraz? Sama nie byłam co do tego pewna. Byłam otumaniona. Zdołałam wydusić z siebie tylko jedno zdanie.
- Co to wszystko oznacza?
- A konkretniej?
- Moja przepowiednia, to czym najprawdopodobniej jestem, to... miejsce.
-  Nie jesteś Horkruksem jeśli o to ci chodzi córko.- pokręcił głową.
- To czym?- spytałam dociekliwie.
- Jesteś z nim połączona w pewien sposób. Stworek nie wiedział na co zgadzał się rzucając ten zakazany czar.
- Zakazany czar?
- Oczywiście, skrzaty domowe, tak samo jak i czarodzieje posiadają swój spis zaklęć zakazanych. Z tą różnicą, że są o istoty stworzone jedynie z magii. Ich moc magiczna jest o wiele potężniejsza.- wyjaśnił tą zależność.
Spojrzałam na trawę, nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Byłam zagubiona. Tak bardzo chciałam coś zrobić, ale wszystkie funkcje ciała odmawiały mi posłuszeństwa. Czułam się trochę jak marionetka. A najgorsze jest to, że nie miałam nic przeciwko temu.
- Chciałabyś się przejść razem ze mną?
Pokiwałam głową, z niewiadomych przyczyn chciałam pozwiedzać dłużej to miejsce.
- Tato?
- Słucham.
- Wydaje mi się, że wiesz jaki ogromny mętlik mam w głowie.- odparłam, a on pokiwał twierdząco głową.- I wiesz jak wiele chciałabym się dowiedzieć. Stąd proszę, wyjaśnij mi to.
Regulus wypuścił powietrze z płuc i westchnął w bardzo charakterystyczny sposób. Miałam wrażenie, jakby nie tego spodziewał się po spotkaniu ze mną, jednak powinien się domyśleć skoro ma z tym tak wiele wspólnego.
- Spójrz za siebie Rachel. Czy naprawdę nie pamiętasz tego domu.
Zrobiłam to o co mnie prosił, odwróciłam się na pięcie i jeszcze raz wnikliwie przyjrzałam się temu budynkowi.
- Zaraz. Chyba wiem.- oświeciło mnie.- To był mój wymarzony dom, mój i Freda. Doskonale pamiętam jak pewnego jesiennego wieczoru poruszyliśmy i ten temat. To miał być dom na poboczu jak to Freddie stwierdził "bez upierdliwych sąsiadów". Blisko wodospadu, aby móc obserwować księżyc odbijający się w tafli wody przy zachodzie słońca.
- A wiesz, że twoja matka marzyła o podobnym?- zaśmiał się spokojnie.
Spojrzałam na niego, a na mojej twarzy zagościł uśmiech, był całkiem inny niżeli sobie go zawsze wyobrażałam. Bardzo pozytywny mimo tego, że służył Czarnemu Panu.
- Bardzo chciałabym tutaj zostać tato. Posłuchać o tobie i twojej historii. Wymazać z pamięci to jak zawsze cię postrzegałam, ale...
- Ale te wspomnienia za wiele dla ciebie znaczą? Rozumiem. I wcale nie mam ci tego za złe Rachel. W końcu twoja przepowiednia mówi jasno, że sama wybierzesz sobie los godny twojego pochodzenia.
- Mówi też, że skoro wybieram życie, wybieram także śmierć. Czy jest to prawdą?
- Oczywiście.
- Więc i tak będę musiała umrzeć?- spytałam smutno, a Regulus pokiwał głową
- Tylko jeśli chcesz aby świat był taki sam.- odpowiedział.
.- Więc dlaczego mam tam wracać? A te wszystkie plany? Co z Fredem?- ścisnęło mnie nagle w żołądku, a sądziłam, iż nie potrafiłabym tu odczuwać negatywnych emocji.
Czarodziej spojrzał na mnie i pogłaskał mnie po włosach w prawdziwym ojcowskim geście.     
- Jesteś bardzo inteligentna Rachel, przecież wiesz co jest najważniejsze. Może i nie stworzysz już dla siebie wyśnionego życia, ale możesz go stworzyć dla innych. Musisz tylko się odważyć.
- Rozumiem.
Szczerze to nie wyobrażałam sobie życia ze świadomością, że i tak będę musiała umrzeć. Ale zdawałam sobie sprawę z tego, że zawsze wierzyłam w dobro, w lepszy świat. Powtarzałam sobie, że o człowieku nie świadczą żadne tytuły, tylko to co dał od siebie. Przez tyle lat pielęgnowałam w sobie tą świadomość, mogłabym nazwać to nawet ambicją, ale czy jestem na tyle wytrzymała?
- Strasznie się boję.- przyznałam w końcu.
- Jak każdy.- podsumował, po czym wyciągnął różdżkę i w mig wyczarował Patronusa.
Spojrzałam za siebie, to był ten sam tygrys, który zaprowadził mnie do tego domu, czy to oznacza, że...?
- Odbierz swój zmieniacz czasu Rachel. I jeśli odwaga ci na to pozwoli, pokręć nim pięć razy. Znajdziesz się znów w Hogwarcie. Voldemort jeszcze powróci, a wtedy wyczujesz odpowiedni moment i skończysz to, co zacząłem.
Pokiwałam niepewnie głową. Sięgnęłam do szyi zwierzęcia i drżącymi rękoma ściągnęłam zmieniacz czasu. Spojrzałam na niego, a serce podskoczyło mi do gardła
- Za niedługo się zobaczymy.- odparłam na odchodne, jakby godząc się ze swoim losem.
Regulus jedynie przytaknął i jakby rozpłynął się w powietrzu.
Uniosłam zmieniacz. Wzięłam głęboki oddech i pokręciłam nim pięć razy zgodnie z instrukcją. Stało się to co ostatnim razem, czas zatrzymał się w miejscu. A ja miałam wrażenie, że szarżuję pomiędzy wymiarami. Gdy tylko się ocknęłam znalazłam się z powrotem w Hogwarcie.

- Spokojnie Fred. Przecież Pomfrey mówiła, że nic poważnego jej się nie stało.- odparła spokojnym głosem Ginny.
- Powiedz to Tonks, albo Lupinowi.
Ten głos, czy to był Freddie?
- Bracie, oni nie żyją.  Nie oddychają. A Rachel tak. - odparł zniecierpliwiony George.
Leżałam w bezruchu. Miałam mieszane uczucia co do tego wszystkiego.  Doskonale pamiętałam co tak naprawdę wydarzyło się w moim niby śnie, albo przynajmniej to co było naprawdę ważne. 
- Jeśli coś jej się stanie to sobie tego nie datruję. To ja powinienem tu leżeć.
Oh Freddie, gdybyś tylko wiedział... Tak bardzo pragnęłam cię odzyskać, a teraz sama będę musiała zniknąć z tego świata... tak strasznie mi przykro...
- Jeszcze nam się przydasz braciszku. - westchnął George.- Wojna się nie skończyła. Voldemort nadal gdzieś tam grasuje. 
- Słuchajcie!- Ktoś wbiegł do komnaty.- Harry.
- Co się dzieje Hermiono?- spytała niespokojnie Ginny.
- Chce się wystawić Voldemortowi.
Co takiego? Harry? Czy on kompletnie zdurniał?
- Co mu odwaliło!- krzyknął zdębiały George.
- Trzeba go powstrzymać.- rzuciła Ginny i skierowała swoje kroki do wyjścia.
- Nie zaczekaj Ginny.- odparła szybko przyjaciółka.
- Co ty wyprawiasz?
- Ginny, ty. Ty nie rozumiesz. Harry to horkruks. Musi zginąć bo inaczej Voldemort nadal będzie mordował.  Nie powstrzymamy go.- To ostatnie zdanie Gryfonka wypowiedziała już w półszepcie.
- Ty sama w to nie wierzysz Hermiono.- wyjąkała dziewczyna, łamiącym się głosem. 
Zaraz później usłyszałam jak wybiega z pomieszczenia, a za nią Hermiona i któryś z bliźniaków.  Nie potrafiłam tylko stwierdzić który konkretnie.
Westchnęłam tak cicho, jak jak tylko potrafiłam. Czyli to, że Harry był horkruksem okazało się ostatecznie prawdą. Od dawna to podejrzewałam. Podejrzewałam również siebie, ale dopiero teraz dotarło do mnie jak się pomyliłam. Jednak Regulus mówił prawdę.  Tylko szkoda, że nie wyjaśnił mi dokładnie na czym polega mój związek z medalionem i samym Riddlem.
- No widzisz Rachel. Sama nalegała, abym miał więcej nadziei w sobie.- parsknął chłopak i złapał mnie za rękę.- Wybacz, że jestem taki słaby. Nie potrafię dodać ci otuchy, chociaż wiem, że na to zasłużyłaś. I nawet jeśli tego nie słyszysz, muszę się wygadać, bo na rodzinę nie mam co liczyć...- przerwał na chwilę.-  Wtedy gdy coś odepchnęło mnie od tej ściany, spojrzałem na moje całkiem udane życie.- nadal się śmiał, ale nie tak jak zwykle, tym razem jego śmiech przepełniony był bezsilnością.- Wtedy zrozumiałem, jak ważne było to, aby być dumnym, że mam cię obok.
Oh Freddie...
- Chcę przez to powiedzieć, że... naprawdę mógłbym zrobić dla ciebie wszystko. W zamian proszę cię o jedno. Obudź się, daj jakiś znak, że żyjesz.
Sparaliżowało mnie. Nie wiedziałam co miałam zrobić. Tak bardzo chciałam wstać. Pokazać mu, że mam się dobrze, przytulić z całych sił i pójść z nim daleko. Nie walczyć już, ale nie wiem czy potrafiłabym oszukiwać go, że wszystko się ułoży. Prawdy także nie chciałam mówić, dosyć już przeszedł. Cholerny los... Miało być tak pięknie. Zależało mi jedynie na tym, aby uratować świat. On to wiedział, rozumiał i właśnie przez to nie potrafił mnie powstrzymać, choćby nawet chciał. Zapomniałam o tym, że najważniejszy zawsze był on. Dopiero teraz u schyłku mojego życia zrozumiałam wszystko, tylko już za późno.
- Rachel.- dotknął drżącymi palcami mojego policzka. Były zimne i bardzo brudne, a jednocześnie tak delikatne i powodujące, że poczułam jak moje serce wyrywa się z piersi. Siedź cicho Rachel, to nie potrwa długo.- Kocham cię.
W tym momencie nie wytrzymałam, poruszyłam się niespokojnie i wykrzywiłam twarz. Nie chciałam tego... tak po prostu się stało.
- Rachel?- wyrwał się nagle Fred.- Czekaj. Pobiegnę po Pomfrey.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować wybiegł pośpiesznie z komnaty trzaskając drzwiami.
Dlaczego to zrobiłam? Nie tak, nie byłam jeszcze gotowa... złapałam za poduszkę i uderzyłam się nią w twarz na znak głupoty.




Nie minęło nawet pięć minut a do komnaty wszedł Fred prowadząc za sobą Panią Pomfrey. Nie było już po co udawać. Siedziałam jedynie na łóżku próbując za wszelką cenę nie patrzeć na Freda, w głowie roiło mi się za dużo myśli. Nie wiedziałam jak miałam wybrnąć z tej sytuacji.
- Na Merlina.- wykrzyczała Pomfrey, gdy tylko mnie zobaczyła.- Przecież to niemożliwe.
- Rachel!- podbiegł do mnie chłopak i uklęknął przede mną.- Nawet nie wiesz jak bardzo mi ulżyło.
Nie odpowiedziałam nic. Fred usilnie próbował spojrzeć mi w oczy, ale ja uciekałam wzrokiem. Nie potrafiłam tego zrobić. Spoglądałam na wszystko, na ścianę, podłogę, a nawet wazon który stał obok, ale nie na niego.
- Pamiętasz mnie?- spytał zaniepokojony moim zachowaniem.
- Tak.- odpowiedziałam krótko.
- Przynajmniej nie ma kłopotów z pamięcią.- odparła pielęgniarka i zaczęła mnie badać.- Pewnie musisz być zdołowana. W końcu nie co dzień spadają na ciebie gruzy. Otwórz szeroko lewe oko.- zrobiłam to.- A teraz prawe. Odruchy również prawidłowe.
- Jak  długo tutaj leżałam?- spytałam niepewnie.
- Kilkadziesiąt minut, ale nie przejmuj się tym młoda damo. Tak naprawdę obstawialiśmy, że wybudzenie cię potrwa nieco dłużej.
- A co. Co... z Voldemortem?
Pomfrey wzdrygnęła się na chwilę.
- Na razie odszedł, ale jeszcze wróci.- odpowiedział błyskawicznie Gryfon.- Możesz mi do diaska powiedzieć co się dzieje?
Znów spojrzałam na ścianę, łzy popłynęły mi z oczu. Spanikowałam, to wszystko było dla mnie zbyt dużym ciężarem. Zaczęłam wycierać nawet oczy w nadziei, że nikt nie zauważy, ale nie było to możliwe.


 - Panie Weasley.- mruknęła ostro Pomfrey.- Panna Trust przeżyła niemały szok. Nie jest to odpowiednie zachowanie, muszę Pana stąd wyprosić.
Coś trzasnęło, a ja zwróciłam swój wzrok na drzwi, które same się otworzyły. Fred spojrzał jeszcze raz na mnie, a potem na pielęgniarkę, tak jakby próbując przetworzyć to, co właśnie się stało. A gdy już to zrobił po jego twarzy można było wywnioskować, że bardzo nie chciał tego zrobić. Jednak wzrok sanitariuszki skutecznie go do tego przekonał.
- Poczekam na zewnątrz.- mruknął na odchodne.
Zaraz potem usłyszałam odgłos zamykających się za sobą drzwi.


Badanie trwało jakiś czas, a pani Pomfrey po zbadaniu mnie stwierdziła, że nic nie zostało uszkodzone. I, że ku jej wielkiemu zdziwieniu na moim ciele nie pozostał nawet siniak. Podała mi jeszcze później jakieś lekarstwo i kazała popić okropnym eliksirem. Smakował podobnie, jak ten wielosokowy, ale nie chciałam wnikać w to z czego został zrobiony. Wypiłam go jednak z wielką odrazą, a później polecono mi abym nadal leżała. Nie chciałam tego robić, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, jak najszybciej stąd odeszłam, aby odnaleźć Harry'ego, który nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak cała sytuacje wygląda. Miałam nadzieję, że Gryfon jeszcze żyje, że doprowadzi mnie do Voldemorta i razem stawimy mu czoła, tak jak powinno być. Jednak gdy tylko otworzyłam drzwi, zauważyłam, że Fred siedzi naprzeciwko wyjścia. Był bardzo sflustrowany. Głowę miał spuszczoną, z resztą tak samo ja ramiona. Spoglądał na swoje buty, a ręce miał splecione do kupy. Poczułam się wtedy jak ostatnia debilka. On tak bardzo to przeżywał...
- Freddie?- mruknęłam cicho.- Przepraszam cię. To nie tak miało wyglądać.
- Nie rozumiem cię Rachel, skoro byłaś w tak dobrym stanie, to dlaczego udawałaś, że jesteś nieprzytomna?- spytał unosząc głowę.
- Ja... - przerwałam, zastanawiając się co mam powiedzieć.- Po prostu wydarzyło się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca.
- Czasami mam wrażenie, że mi nie ufasz.
- To nie tak Freddie.
Nie odpowiedział mi, spojrzał ponownie na podłogę, tak jakby nie dowierzając do końca, ale nie można było się temu dziwić, w końcu ja miałabym podobne wrażenie na jego miejscu.



- Dobrze, powiem ci, ale musisz obiecać, że nie będziesz próbował mnie chronić i mi tego odradzać.- powiedziałam, na co on przytaknął niepewnie.- No bo ja...
W tym samym momencie korytarz wypełnił się uczniami, którzy poddenerwowani biegli w to samo miejsce. Szeptali coś między sobą, a niektórzy z nich wyciągali różdżki. Spojrzeliśmy po sobie z Fredem i zaniepokojeni ruszyliśmy za nimi.
Serce podchodziło mi do gardła, takie wzburzenie mogła wywołać tylko jedna osoba. Przyśpieszyłam kroku. To musiał być Voldemort, kolejny raz chcący zaatakować szkołę.
Wraz uczniowie zatrzymali się w miejscu próbując zobaczyć chociaż skrawek sceny, która właśnie odbywała się na dziedzińcu szkolnym,
Nie miałam ochoty skakać pomiędzy o wiele wyższymi od siebie uczniami, dlatego sprytnie przeciskałam się pomiędzy nimi.
Fred szedł zaraz za mną, tylko że miał większe problemy z przeciśnięciem się, ale to go nie zrażało.
Gdy tylko wyszłam na sam przód tłumu zobaczyłam coś, czego najbardziej się bałam. Czarny Pan zbliżał się do nas jako pierwszy, obok niego wiła się Nagini- "ostatni" Horkruks. Zaraz za nim pewnie kroczyli śmierciożercy, trzymający w rękach żarzące się pochodnie.
Wszyscy zamilkli i z niezdrowym zaciekawieniem obserwowali całą zaistniałą sytuację.
- Kto to jest? Kogo niesie Hagrid? Neville, kto to jest?- spytała przerażona Ginny.
Niemal od razu spojrzałam w bok. Rzeczywiście stał tam Hagrid, spętany jak jakieś zwierze, prowadzony przez kilku śmierciożerców i niosący na rękach...
- Harry Potter nie żyje!- krzyknął usatysfakcjonowany Voldemort.
- Nie! Nieeee!- krzyknęła rudowłosa i wyrwała się w stronę Hagrida.
W ostatnim momencie chwycił ją Pan Weasley i odciągnął od bariery, którą stworzył czarnoksiężnik.
- Cisza!- wrzasnął rozeźlony, aż ciaki przeleciały mi po plecach.
W tym samym momencie obok mnie stanął Fred, był bardzo blady i zaniepokojony.
- Jak to jest możliwe?- mruknął pod nosem.
- Głupia dziewczyno.- odezwał się Czarny Pan.- Harry Potter nie żyje. A więc od dzisiaj, będziecie oddawać cześć mnie.- W tym momencie odwrócił się do swoich popleczników.- Harry Potter nie żyje!!- zawtórował do nich, a cały dziedziniec wypełnił się szyderczymi śmiechami jego poddanych.- Hahahahah. Najwyższy czas, żeby się określić. Możecie się do nas przyłączyć, lub zginąć.
W tym momencie moje ciało drygnęło ostrzegawczo, a Fred złapał mnie mocno za rękę, musiał bać się, że zaraz upadnę.
Wszyscy milczeli przez pewien czas. Nikt nie chciał przystać na propozycję najeźdźcy, co go wyraźnie złościło.
- Draco.- usłyszałam głos Lucjusza.- Draco...- zawtórował, przywołując go do siebie.
Zwróciliśmy wzrok na Ślizgona. Ten zaś niepewnie oglądał się dookoła. Wszyscy wydawali się zdziwieni zachowaniem Malfoya, który nie zamierzał posłuchać ojca.
- Draco. No chodź.- mruknęła spokojnie Narcyza i posłała synowi uspokajający uśmiech.
Blondyn usłuchał prośby matki i przeszedł na stronę śmierciożerców.
- Doskonale Draco. Doskonale.- Czarny Pan w euforii uścisnął chłopaka i posłał w stronę rodziny.
W tym samym momencie do przodu pokuśtykał Neville, który najwyraźniej miał problemy z nogą.
- Miałem nadzieję na kogoś lepszego.- odparł złośliwie Riddle, a dziedziniec po raz kolejny wypełnił się śmiechami jego poddanych. O nie Neville, nie wierzę w to... - Kim jesteś młodzieńcze?
- Neville Longbottom.- wymamrotał od niechcenia starając się nie patrzeć swojemu rozmówcy w oczy.
- Wiesz Neville, na pewno znajdzie się dla ciebie miejsce w naszych szeregach.
- Chcę coś powiedzieć.- przerwał mu.
Czarny Pan wyrwał się zniecierpliwiony do góry.
- Dobrze Neville, na pewno wszyscy oczekujemy niecierpliwie, na to co nam powiesz.
- Nie ważne, że Harry nie żyje...- wykrzesał z siebie.
- Wracaj Neville. Ludzie umierają codziennie.- odezwał się Finnigan.
Ten spojrzał na niego prawie pretensjonalnie, a ja zwróciłam miowolnie wzrok na Freda, który z uwagą obserwował co się dzieje.
- Przyjaciele, rodzina... Tak straciliśmy Harry'ego, ale jest z nami. Tutaj.- wskazał palcem na swoje serce.- Tak samo jak Remus, Tonks i pozostali. Nikt nie zapomni o nich.- spojrzał teraz na Voldemorta.- O tobie tak, bo się mylisz. Serce Harry'ego biło dla nas, dla wszystkich!- wrzasnął.- To jeszcze nie koniec!
Po tych słowach wyciągnął z tiary miecz Godryka Gryffindora, a Harry, jakby nigdy nic upadł z łap Hagrida na podłogę, przeczołgał się szybko i wycelował różdżką w Nagini.
- Confringo!- zawołał, a z końca jego różdżki wyleciało fioletowo-różowe światło, które ugodziło gada, ale później prześlizgnęło się po nim i zniknęło.
Byłam zaskoczona obrotem spraw, na tyle, że aż krzyknęłam z radości, gdy zobaczyłam jak Harry umyka zaklęciom Voldemorta i przybiega do nas.
- Zwabie go do zamku.- zarządził złoty chłopiec i zwrócił się do Rona, oraz Hermiony.- Wy zabijcie węża.
Później wszystko działo się tak szybko. Wielu śmieriożerców uciekło od swojego Pana i rozpłynęło się w powietrzu, a ci najbardziej lojalni zostali przy nim i miotali zaklęciami w uczniów. Te jednak zaczęły odbijać się od bariery, którą utworzyli nauczyciele. W odwecie rozpętało się prawdziwe piekło. Próbowałam dostrzec gdzieś tam Harry'ego aby pomóc mu rozprawić się z Voldemortem. Jednak w tym momencie Fred pociągnął mnie za rękę i wskazał na ściany. Pozostali poplecznicy Riddle'a zaczęli przedostawać się  do zamku przez różnego rodzaju dziury w konstrukcji.
Było ich naprawdę wiele, dlatego byłam zmuszona zostać na miejscu i pomóc w unieruchamianiu ich. Przynajmniej na razie, aby oczyścić sobie drogę.

Mijał czas, a uczniowie zachęceni przez słowa Neville'a zaczęli zdobywać przewagę w tym starciu. Coraz więcej śmierciożerców polegało w bitwie, a na pomoc uczniom Hogwartu przybyły różnorakie stwory.  Nacierające centaury przerzedzały szeregi śmierciożerców, wszyscy czuli łomot stóp olbrzymów, a przybyłe nie wiadomo skąd posiłki zbliżały się coraz bardziej. Zobaczyłam piękne, uskrzydlone stworzenia, szybujące nad głowami olbrzymów Voldemorta. Zdawały mi się, że były to: hipogryf Hardodziob i testrale, atakujące ich oczy, podczas gdy Graup walił i rozbrajał gigantów. Teraz czarodzieje, obrońcy Hogwartu i śmierciożercy zostali zepchnięci do zamku.
Rzuciłam się w stronę głównego holu miotając zaklęciami i klątwami w każdego śmierciożercę, który nawet nie spodziewał się ataku.
Spoglądałam dookoła, aby spróbować ponownie odnaleźć Harry'ego. Gdzieś tam pomiędzy widziałam jak Hermiona wraz z Ronem próbują wykończyć węża kłami bazyliszka. Ta zaś niewzruszona atakuje Gryfonów, pozbawiając ich jedynej rzeczy, która może ją zabić.
W jednym momencie pomyślałam nawet, że powinnam im pomóc, ale szybko odgoniłam o siebie te myśli. Wiedziałam przecież, że razem nie poddadzą się tak łatwo, a przecież mój cel jest całkiem inny. Wznowiłam więc poszukiwania, wytężałam wzrok jak najdalej potrafiłam. Gdzieś tam zobaczyłam Yaxleya powalonego przez George'a i Lee Jordana. Usłyszałam również krzyk Dołohowa ginącego z ręki Flitwicka, Waldena Macnaira ciśniętego na wskroś sali przez Hagrida, uderzającego w ścianę naprzeciwko i ześlizgującego się bez przytomności na ziemię. Dalej Aberfortha oszałamiającego Rookwooda, Artura i Percy'ego Weasleyów nacierających na Thicknesse'a, a także Davida, Grega i Freda walczącego naprzeciw Rockwoodowi i Fenrirowi Greybackowi. Wszyscy troje walczyli ramię w ramię, dopełniając się nawzajem i gdyby nie to, że byliśmy w środku bitwy, zapewne rozczuliłby mnie ten widok.
Podbiegłam więc do nich.
- Dobra robota chłopaki, idealna współpraca.- pochwaliłam ich.- Mogę się dołączyć?
Chłopcy krzyknęli chóralnie i najprawdopodobniej po raz pierwszy w dziejach przedstawiciele aż czterech domów w Hogwarcie zebrali się do kupy, aby razem stworzyć tarczę nie do zbicia.
Zdumewającym faktem było to, że tak świetnie się dogadywaliśmy. Rozumieliśmy się bez słów tworząc grupę szturmową, która w mgnieniu oka pochłaniała przeciwników i zmuszała ich do natychmiastowej ucieczki.
Hogwarckie skrzaty domowe również wlały się do sali wejściowej, wrzeszcząc i wymachując nożami i tasakami, a na ich czele, z medalionem Regulusa Blacka podskakującym na piersi, biegł Stworek, zaś jego żabi głos przebijał się nawet przez panujący gwar.
- Walczyć! Walczyć! Walczcie dla mojego pana, obrońcy skrzatów! Walczcie z
Czarnym Panem w imię dzielnego Regulusa! Walczcie!
W tym momencie moje serce napełniła wola walki i chęć ocalenia innych, którzy tak ofiarnie opowiedzieli się po stronie Harry'ego Pottera. Gdziekolwiek nie spojrzałam, widziałam śmierciożerców ustępujących przed liczebną przewagą, pokonywanych przez zaklęcia, wyciągających z ran strzały, ranionych przez skrzaty albo po prostu próbujących uciec, ale pochłanianych przez nadchodzące tłumy.
Wtem coś pękło, gdy usłyszałam aksamitny ton głosu Voldemorta, zawierający w sobie więcej trucizny niż niejedna klątwa. Czarny Pan wrzeszczał niemiłosiernie, a siła rażenia jego czarów dotykała wszystkich, którzy odważyli się stawać naprzeciw jemu. Pomyślałam wtedy, że nie ważne jak ta wojna skończy się dla mnie, ważne, że skończy się dobrze. Obserwując wszystkich odważnych odniosłam wrażenie, że każdy postąpiłby w taki sposób. Każdy poświęciłby się dla dobra sprawy, dokładnie tak samo jak teraz to robi, ale że padło na mnie to i ja postąpię w ten sam sposób. Zginę, ale zginę spokojna  losy wszystkich istot na ziemii. Nie ma piękniejszej śmierci.
- Chłopaki. Tam jest Voldemort. Musicie utorować mi do niego drogę.- poprosiłam pośpiesznie.
- Oszalałaś?- spytał zdziwiony Greg.
- Musicie mi zaufać. Powinnam tam być.
David, oraz Greg spojrzeli po sobie i pokiwali niepewnie głowami, na co ja uśmiechnęłam się słabo.
- A ty Freddie?- spytałam spoglądając błagalnym wzrokiem na mojego chłopaka.
- Biegnijmy.- zgodził się niechętnie.
Zaczęliśmy przeciskać się pomiędzy walczącymi i szarpiącymi się jeńcami, by dotrzeć do wielkiej sali. Po drodze mijaliśmy Neville'a, który dołączył do walki i bohatersko ściął głowę Nagini mieczem Gryffindora, pozbywając się tym samym "ostatniego" Horkruksa i dostawając głośne oklaski od gapiów.
- Nie zatrzymujemy się.- rozporządziłam machając ręką.
Chłopaki dawali z siebie naprawdę wszystko, aby obronić mnie przed atakami. Wytwarzali nade mną tarczę ochronną, która odbijała dosłownie każdy atak. W pewnym momencie pozbywali się nawet gigantów spod moich nóg. I oczyszczali mi drogę z poległych, aby nic nie było w stanie mi przeszkodzić.
Gdy tylko wbiegliśmy, zobaczyliśmy starcie słowne pomiędzy Voldemortem, a Harrym. Obydwoje poruszali się w ognistym okręgu i rozprawiali żwawo o tym, do kogo tak naprawdę należy Czarna różdżka.
- Nie słuchasz mnie? Snape nigdy nie pokonał Dumbledore'a! Jego śmierć była
między nimi zaplanowana. Dumbledore chciał umrzeć niepokonany, jako ostatni
prawdziwy pan różdżki! Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, moc różdżki umarłaby
wraz z nim, bo nigdy nie zostałaby mu odebrana!
- Ale w końcu, Potter, Dumbledore wręcz dał mi tę różdżkę! - podniósł głos
Voldemort ze złośliwą satysfakcją. - Ukradłem ją z grobowca ostatniego władcy! Wziąłem
ją wbrew jego ostatnim życzeniom! Moc jest moja!
- Nadal nie rozumiesz, Riddle, prawda? Samo posiadanie różdżki nie wystarczy!
Trzymanie i używanie nie czyni jej twoją własnością! Nie słuchałeś tego, co mówił
Ollivander? Różdżka sama wybiera czarodzieja... Czarna Różdżka poznała nowego pana,
zanim Dumbledore umarł. Kogoś, kto nigdy jej nie dotknął. Nowy pan odebrał ją
Dumbledore'owi wbrew jego woli, nigdy nie uświadamiając sobie, co właściwie zrobił i że
najniebezpieczniejsza różdżka na świecie przekazała mu swoje posłuszeństwo...
Przez chwilę miałam wrażenie, że klatka piersiowa Voldemorta zaczynała gwałtownie falować.
 - Prawdziwym panem Czarnej Różdżki był Draco Malfoy!- krzyknął Harry, z malowaną satysfakcją, a na twarzy Czarnego Pana malował się szok. Jednak trwał on tylko przez chwilę.
- Ale jakie to ma znaczenie? - odezwał się cicho Voldemort. - Nawet jeśli masz
rację, Potter, nie robi to żadnej różnicy. Nie masz już różdżki z piórem feniksa. Liczy się
tylko zręczność... A kiedy cię zabiję, mogę znaleźć Dracona Malfoya...
Różdżka z piórem feniksa? Przecież ja mam...!
- Już za późno - powiedział Harry. - Przegapiłeś swoją szansę. Byłem pierwszy.
Rozbroiłem Dracona tygodnie temu. Zabrałem mu różdżkę.
Harry machnął różdżką z głogu, a wszystkie nasze spojrzenia skierowały się ku niemu.
- Więc wszystko sprowadza się do tego, prawda? Czy różdżka w twojej dłoni wie, że jej ostatni władca został rozbrojony? Bo jeśli tak... To ja jestem jej prawdziwym panem.
Zaczarowane sklepienie sali rozświetlił nagle czerwony blask, gdy wschodzące
słońce wychyliło się znad parapetu najbliższego okna. Światło naraz uderzyło w ich
twarze, a Voldemort nagle rozmył się w ognistą plamę. Zdołałam usłyszeć jedynie dwa wysokie głosy krzyczące formułkę zaklęć równocześnie.
- Avada Kedavra!
- Expelliarmus!
Rozległ się wystrzał jak z armaty i między nimi wybuchł złoty ogień, dokładnie w
środku wyznaczonego przez nich kręgu, znacząc miejsce, w którym zderzyły się zaklęcia.
Wszyscy obecni wstrzymali oddech, gdy zobaczyli jak zieleń Voldemorta dosięga czerwieni Harry'ego. Wtedy coś dziwnego podziało się z moją różdżką, czułam to tak, jakby ożyła. Zaczęła niepokojąco drżeć w mojej dłoni, tak jakby wyrywała się sama do walki. Czułam, że zaraz może eksplodować. W pewnym momencie nawet nie zdołałam jej powstrzymać, gdy z jej końca zaczęło wydobywać się pomarańczowe światło, zwracając tym samym uwagę Freda.
- Co ci się dzieje z różdżką?- spytał zaniepokojony.
- Nie mam pojęcia Fred. Ja tego nie robię.
Zaraz po tych słowach różdżka wyrwała mi się z ręki i powirowała do góry dokładnie wtedy jak wcześniej łeb Nagini.
Mało tego, kątem oka dostrzegłam jak Harry przegrywa to starcie pomimo tego, że czarna różdżka powinna słuchać tak naprawdę jego. Gryfon walczył dzielnie, ale miałam wrażenie, że ugina się pod ciężarem zaklęcia rzuconego przez Riddle'a. Teraz naprawdę nie wiedziałam na co mam pamięć mój wzrok przenosił się raz na Harry'ego, a raz na moją różdżkę, która wirowała coraz szybciej, odtańcowując tym samym taniec szabli.
- Tak, to już ten czas Potter!- wrzasnął usatysfakcjonowany czarnoksiężnik i coraz bardziej zwiększał moc rażenia zaklęcia , które stopniowo zaczęło pochłaniać Harry'ego.
Wszyscy obecni wstrzymali oddechy ze strachu.
A moim oczom ukazał się niewyraźny obraz Voldemorta, śmiejący się szyderczo. Nie, nie słyszałam tego, jedynie widziałam tą scenę, gdzie Harry znika za zasłoną śmierci.
Wyrwałam się wtedy do przodu, ale Fred złapał nie za ramię i patrzył na mnie wzrokiem, który domagał się natychmiastowej odpowiedzi na pytanie, którego tak naprawdę nie zadał.
- Przykro mi Fred.- wyjęczałam jednoznacznie.- Tak po prostu musiało być.
Nim zaczęłam biec do przodu, zdążyłam spojrzeć na twarz chłopaka, który najwyraźniej zrozumiał o co mi chodziło, ale oniemiały nawet nie próbował mnie powstrzymać.
Biegłam przez siebie w akompaniamencie zafrapowanych jęków uczniów,  gdy przybliżyłam się na odpowiednią odległość od mojej różdżki, skoczyłam zwinnie do przodu, jak przystało na szukającą.
Zacisnęłam palce na różdżce i wycelowałam nią w Voldemorta.
W sekundzie wcześniej wspomniane pomarańczowe światło rozżarzyło się poświatą podobną do tego z promieni słonecznych i połączyło się z czerwonym świałem Harry'ego. Gdy zdążyłam spostrzec co się wydarzyło, moc nas dwóch połączona ze sobą z zatrważającą szybkością zajmowała zielone światło Czarnego Pana.
Gdy to się działo, przed naszymi oczyma Czarna różdżka wzleciała wysoko ponad horyzont i leciała prosto na swojego nowego właściciela. Harry, z bezbłędną zręcznością złapał ją wolną ręką, gdy Voldemort upadł w tył, z rozrzuconymi rękami i szkarłatem oczu znikającym pod powiekami. Tom Riddle uderzył o ziemię wątłym i skurczonym ciałem, pustymi białymi dłońmi i wężową twarzą zastygłą w wyrazie nieporozumenia. Ja również upadłam bezsilna.




Nastała chwila drżącej ciszy i wszystkich ogarnął szok. A potem wokół Harry'ego rozbrzmiał tumult, a powietrze przecięły wrzaski, wiwaty i ryki obecnych. Jaskrawe słońce przyświecało przez okna, gdy wszyscy pospieszyli w jego stronę. Pierwsi dopadli go Ron i Hermiona, i to ich ramiona oplotły go, ich niezrozumiałe okrzyki ogłuszyły.
Tymczasem ja leżałam oniemieniała i tępo wpatrywałam się z miejsce, gdzie po naszym wspólnym wrogu została pusta skorupa. W końcu upadłam, mój umysł opanowała skwiercząca nicość.
- Rachel!- krzyknął ktoś w przerażeniu.
Spojrzałam wolno w tamtą stronę nie potrafiłam zidentyfikować tej osoby, a potem zajrzałam na moje dłonie, które zaczęły mnie paliść i rozpadać się na zgliszcze i uprzednio jak Voldemort unosiły się wysoko w górę. Tak, to był ten moment. Moment, kiedy cząstka Czarnego Pana, wszczepiona mi przypadkowo z medalionu rozrywała moje ciało na tysiące małych kawałeczków. Ginęła we mnie, opadała w nicość, zabierając ze sobą moją duszę. Spojrzałam w tłum zlęknionych obrońców Hogwartu, wzrokiem odszukałam Freda.
- Wybacz mi.- mruknęłam do niego tak słabo, że aż sama nie zdołałam się usłyszeć, a łzy zaczęły lecieć ciurkiem po mojej twarzy, spływając na podłogę i mieszając się z popiołem.- Żyj dalej, na pewno sobie poradzisz.
Ostatnie, co zobaczyłam, zanim moja świadomość wygasła na wieki to chłopaka, krzyczącego coś w rozpaczy i biegnącego rychło w moją stronę.

1 komentarz:

  1. Tak po prostu koniec. Nie wierzę, że...TAK PO PROSTU! Żadnej wymyślnie przedłużonej sceny śmierci, przygotowywania do niej. To było z rodzaju przyjść, zrobić i umrzeć.
    Jest to jedno z zakończeń, które działają mi na nerwy, bo przez nie czuję taki niedosyt, że mogło się zdarzyć coś więcej, co by to idealnie zamknęło i wszyscy (w tym ja) poczuliby się tym spełnieni.
    Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Akurat do tej całej historii takie zakończenie spasowało, gdyż Rachel miała przez wszystkie rozdziały tak wiele domniemanych zgonów, że szczerze mówiąc już z lekkim utęsknieniem czekałam na ten właściwy.
    Fred trochę niestety pocierpi z powodu jej straty, ale jestem pewna, że mimo to sobie poradzi, podobnie jak David i Greg.
    Przynajmniej już się biedna nie będzie nigdy męczyła i skończy się umieranie na niby ;)
    Teraz chyba kolei na jakiś epilog, prawda?

    Zdrowia i weny!

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Melody