- David? Co...- podniosłam się na łokciach.- Co się stało?
- Straciłaś przytomność na chwilę.- powiadomił mnie już spokojniej i wystawił drżącą rękę. Chwyciłam ją niepewnie, jednak zanim postanowiłam wstać rozejrzałam się jeszcze dookoła.
- Kim był ten człowiek David... Czego on od ciebie chciał?- spytałam cicho.
- Rachel, nie mam pojęcia o co ci chodzi. No wstań już...- rozkazał, a ja pokiwałam głową i na słabych nogach podniosłam się
- Jak to nie masz? David, słyszałam człowieka... Chciał z tobą porozmawiać, tyle że...- przerwałam, ponieważ mój brzuch znowu się odezwał, a ja zgięłam się w pół.
- To nie czas na rozmowy, muszę cię odprowadzić do innych.- odparł poważnie i chwycił mnie pod pachę, tak żebym nie upadła.
- Innych? A nie do szpitala? David, ja ledwo co stoję na nogach.- odparłam słabo.
- No wiem, ale ja muszę jeszcze coś...- rozejrzał się.- ...załatwić. Twój chłopak pewnie się tobą zajmie.- powiedział pocieszająco.
Przyznaję, że zachowanie Davida było dziwne. Był on cały roztrzęsiony i po prawdzie zachowywał się tak jakby to on oberwał jakimś zaklęciem i stracił przytomność, ale nie mogłam oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że nie mówił całej prawdy. Oczywiście, byłam słaba i nawet nie wiedziałam z czego to się wzięło, ale wątpię czy ten głos był spowodowany moim osłabieniem. Wydawało mi się, że Ślizgon nie mówił mi całej prawdy, ale posłusznie ruszyłam za nim. Raz, że czułam się okropnie, a dwa, że po tej sytuacji bałam się, że ktoś nas napadnie.
W drodze powrotnej próbowałam jeszcze raz nawiązać dialog i ustosunkować się do tej sytuacji, ale zostałam skutecznie zignorowana przez chłopaka. Już wtedy miałam pewność, że coś się stało.
Przekroczyliśmy próg budynku, gdzie nadal odbywała się moja impreza. Nie minęło pięć sekund, a rozmowy ucichły.
- Rachel?- usłyszałam głos Freddiego, a po chwili znalazłam się w jego objęciach.- Wyglądasz strasznie, co się stało?- spytał, a ja nie odpowiedziałam, tylko jeszcze mocniej wtuliłam się w klatkę piersiową chłopaka.
- On musiał jej coś zrobić!- krzyknął jakiś głos z tyłu. Przez chwilę wydawało mi się, że to był George, ale później zorientowałam się, że był on zbyt donośny. Jednak wystarczająco przekonujący, aby móc zdenerwować Freddiego. Nim się obejrzałam, a mój chłopak wypuścił mnie z objęć i podszedł szybkim krokiem do Davida ściskając różdżkę.
- Jeśli to prawda, to obiecuję że pożałujesz tego.- warknął Fred, przykładając różdżkę do brzucha Ślizgona, aż zaparło mi dech w piersiach.
- Zabieraj to ode mnie Weasley.- rozkazał atakowany chłopak, odtrącając dłoń Freda.- Nic jej nie zrobiłem, jasne?
Chciałam potwierdzić słowa Ślizgona, ale zdania ugrzęzły mi w gardle. Nie potrafiłam nic powiedzieć, a bałam się, że za chwilę zrobi się gorąco. Dobrze znałam Ślizgoński charakterek Davida.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.- odpowiedział wściekle bliźniak.
- Gdybyś lepiej pilnował swojej dziewczyny, to nic by jej się nie stało.- odparł sucho David.
- Przesadziłeś. Sam wyciągnąłeś ją na zewnątrz, a teraz obwiniasz o to mnie?- Fred rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Chłopaki!- mruknęłam cicho, widząc, że sytuacja robi się nieciekawa.- To nie była wina Davida.- dodałam i spostrzegłam, jak Fred patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Nie broń go Rachel...- odezwał się George, który do tej pory przysłuchiwał się tej sytuacji.- Wszyscy wiemy do czego Stone jest zdolny.
- Możesz przestać się mnie o wszystko czepiać?- spytał poddenerwowany David.- Jeśli masz coś do mnie, to możemy to obgadać na zewnątrz.
- Wystarczy!- warknęłam, już głośniej.- Gdyby nie on to nadal leżałabym nieprzytomna na ziemi przy kontenerach, bo tak pięknie się złożyło że akurat wtedy zrobiło mi się słabo.
Przez chwilę na sali zrobiło się ciszej. Wszyscy wstrzymywali oddechy i czekali na dalszy rozwój tej akcji. Ja akurat wtedy nie zważając na wszechobecną ciszę lustrowałam groźnym wzrokiem Freda, próbując wymóc na nim coś na kształt poczucia winy.
- Naprawdę nic ci nie zrobił?- spytał Freddie, przerywając ciszę.
- Właściwie to uratował mi życie, ale to chyba nawet nieistotne.- powiedziałam ironicznie, zakładając ręce na piersi. W tym samym czasie bliźniak schował swoją różdżkę do tylnej kieszeni i odwrócił się niechętnie do Ślizgona. Wydawało mi się, że moje słowa niezbyt dotarły do rudzielca, a popierał to fakt, iż obie strony świdrowały się nawzajem wzrokiem.
- Dobra, nie mam ochoty na takie gierki.- powiedział sucho David i nie czekając na odpowiedź odwrócił się w stronę drzwi z zamiarem jak najszybszego ulotnienia się z pomieszczenia.
- Stone?- odezwał się Fred.
- Czego znowu chcesz Weasley?- spytał spokojniej David, odwracając się ponownie do bliźniaka.
- Dzięki.- odparł lekko rudzielec i wyciągnął dłoń do Ślizgona.
Tamten najwyraźniej zdziwił się zachowaniem mojego chłopaka, ponieważ przez chwilę stał jak wryty, obserwując dłoń Freddiego i zastanawiając się jak ma zareagować.
- Nie ma sprawy.- odpowiedział z lekkim uśmiechem i mocno uścisnął dłoń Freda.
Pomimo zaskoczonych szeptów moich przyjaciół, uśmiechnęłam się mimowolnie do siebie. Miałam dziwne wrażenie, że ten uścisk dłoni w niewielkim stopniu przełamał niechęć chłopaków do siebie.
Zadowolona podeszłam do Freddiego i z wyrazem aprobaty na twarzy, złapałam go mocno za rękę, na co bliźniak uśmiechnął się do mnie czule. Zaraz potem oboje przenieśliśmy zadowolone spojrzenia na Davida i dostrzegliśmy, że jego już nie było.
- Tak się cieszę, że jesteś cała, księżniczko.- powiedział przymilnie Fred i objął mnie w pasie.
- Nawet czuję się już lepiej.- odpowiedziałam z uśmiechem i czule pocałowałam chłopaka u usta. Jednak nadal niepokoiło mnie to, co działo się z Davidem, podczas mojej chwilowej utraty przytomności.
Początek października, początek kłopotów. Po skończonych zajęciach udałam się do Slughorna, aby usunąć skutki eliksiru zmieniającego kolor włosów. Profesor, wielce zaciekawiony, czy mój eliksir został uwarzony poprawnie kazał mi go przetestować na sobie, z początku nie byłam z tego zadowolona, ale później pod naciskami zgodziłam się na to. Podczas picia eliksiru, chciałam aby moje włosy zmieniły swój kolor na karmelowy. Jednak, w tym samym czasie ktoś na sali postanowił zrobić mi żart i krzyknął "fioletowe". Spodziewałam się któż to mógł być. Oczywiście nieświadomie pomyślałam o tym kolorze, co spowodowało natychmiastową zmianę koloru włosów na tę barwę. Czyż nie wyglądałam uroczo?
W każdym razie, rodzice dostaliby zawału, gdybym pokazała im się w takim stanie, dlatego szybkim krokiem wędrowałam korytarzem wprost do gabinetu Slughorna. Po drodze ignorowałam spojrzenia innych, byłam już do nich przyzwyczajona.
Stanęłam przed gabinetem i zapukałam do drzwi, a gdy pozwolono mi wejść, pierwszą rzeczą, jaka przykuła moją uwagę był piękny gramofon w stylu retro. Uwielbiałam takie starocie, dlatego nie mogłam się powstrzymać, aby nie podejść bliżej. Przypatrywałam się temu urządzeniu przez dłuższą chwilę, myśląc czy to jeszcze działa i czy coś by się stało, gdybym go uruchomiła. Postanowiłam to sprawdzić, jednak w tym samym czasie ktoś skutecznie odwrócił moją uwagę.
- Podoba się Panno Trust?- spytał Slughorn, stając obok mnie.
- Tak, jest piękny. Prawdziwe dzieło sztuki.- odparłam, przypatrując się bogato zdobionym wykończeniom na krawędziach.
- Wiąże się z nim wiele historii.- westchnął.- Widzisz te podpisy, o tutaj na pudełku?
Przykucnęłam, aby dokładniej przyjrzeć się czarnym plamkom, które widniały na drewnianej ścianie.
- Gwenog Jones, kapitan Harpii z Hollyhead.- Profesor wskazał na podpis.- Była naprawdę utalentowana, do teraz mam darmowe bilety na wszystkie jej mecze, tylko teraz jakoś nie miałem do tego głowy.- zakończył niepewnie, a ja uśmiechnęłam się nieśmiało.- Erdred Worple, autor książki "Bracia krwi: Moje życie wśród wampirów.". Miałem jego autograf, gdy stało się to modne.- zaśmiał się cicho.
- Lily Evans.- Odczytałam imię, które od razu rzuciło mi się w oczy.- Mama Harry'ego.- uśmiechnęłam się do sienie.
- Lily... słodka Lily. Żałuję, że nigdy nie zdążyłem się z nią pożegnać.- spojrzał na ścianę tęsknym wzrokiem, a ja zrozumiałam, że profesor nie miał ochoty o tym rozmawiać w tym momencie.
- Regulus Black.- pośpiesznie podałam kolejne imię.
- O tak!- Slughorn nagle się ożywił.- Wybitny talent o niespotykanych możliwościach. Jego brat umarł niedawno. Naprawdę wielka szkoda...- westchnął, a ja pokiwałam głową.- Bardzo sympatyczny młodzieniec. Tylko o nieciekawej słabości względem Czarnego Pana.
- Co to oznacza, Profesorze?- spytałam zaciekawiona.
- Jeszcze jako nastolatek interesował się działalnością Voldemorta- zbierał wycinki prasowe związane z czarnoksiężnikiem i często o nim mówił, wierząc, że dzięki niemu czarodzieje wyjdą z ukrycia i zaczną rządzić mugolami.- wyjaśnił poważnie.- Plotki mówią, że już w wieku 16 lat został śmierciożercą.
- To okropne.- stwierdziłam z przestrachem, nie mogąc sobie wyobrazić jak można w tak młodym wieku, zostać poplecznikiem Czarnego Pana i zabijać ludzi.
- Masz do niego bardzo podobne usposobienie, Rachel.- odparł poważnie.
- Niech Profesor nie żartuje, ja w życiu nie przeszłabym na złą stronę.- zmarszczyłam brwi.- Profesor musiał się pomylić.
- Był jednym z moich ulubieńców, często rozmawialiśmy podczas jego nauki w Hogwarcie, bardzo dobrze znałem jego myśli, zachowania. Regulus próbował przekonać mnie do swoich racji, jednak ja nie chciałem o tym rozmawiać. W końcu kontakt się urwał.- wyjaśnił powątpiewająco, ignorując moje słowa.
- A spotkał go Profesor jeszcze kiedyś?- spytałam dociekliwym tonem, a Slughorn wbił wzrok w ścianę i przez chwilę myślał. Skarciłam się w myślach za moją ciekawość, mogłam wcześniej domyśleć się, że ten temat nie należał do jego ulubionych.
- Tak sądzę, ale...- przerwał.- No nie ważne, jestem przekonany że nie przyszłaś tutaj, aby powspominać ze mną dawne czasy.- uśmiechnął się lekko.- Gdzie ja mam tą miksturę...
Obserwowałam jak Slughorn krąży wokół swoich półek z składnikami eliksirów i szuka czegoś, co pomogłoby mi zmienić mój obecny kolor włosów. W tym samym czasie zastanawiałam się nad słowami Profesora Slughorna, dotyczącymi brata Syriusza. Nie potrafiłam pojąć jak ktoś młody, kto jeszcze nie jest psychicznie przygotowany do życia, mógł dać się tak zaintrygować czarną magią i samą istotą, która głosi poglądy czystokrwiste. Przez chwilę przeleciało mi przez myśl to, że może jedno z drugiego wynikało.
- O mam, wypij to, a twoje włosy, Rachel wrócą to normalnego koloru.- odparł podając mi niewielki flakonik z żółtawą substancją.
- Dziękuję.- odparłam wdzięcznie i wypiłam całą zawartość jednym ciurkiem. Zaraz potem skrzywiłam się, czując w ustach ten ostry posmak mięty pieprzowej.
- No i gotowe. Teraz możesz już iść, bo zaraz spóźnisz się na obiad.- odparł przyjacielsko Profesor i wypchnął mnie za drzwi.
- Dobrze drużyno, jesteśmy bardzo dobrze przygotowani do tego meczu z Puchonami. Omówiliśmy wszystkie strategie, wiemy czego możemy się spodziewać po drużynie przeciwnej i z całą pewnością mamy wszyscy wystarczająco dużo energii, aby poprowadzić ten mecz dokładnie tak, jak chcemy. Czy się ze mną zgodzicie?!- krzyknął radośnie Roger, gdy mieliśmy wyjść na boisko.
W całej przebieralni rozległy się oklaski. Oczywiście ja, byłam jedną z osób którym bardzo spodobało się podsumowanie naszego kapitana. Cieszyłam się, a jednocześnie po raz kolejny poczułam dziwny ścisk w żołądku. W głowie nadal szumiały mi słowa Rogera, dotyczące mojej kandydatury na nowego kapitana naszej drużyny. Wątpliwość wylewała się ode mnie z wszystkich stron, dodatkowo sprawę pogarszał fakt, iż Burrow stał się ostatnio bardzo przykładnym zawodnikiem. Dyskutował on z kapitanem, proponował własne rozwiązania, jego gra jakiś dziwnym trafem poprawiła się i był się bardzo pomocny. No cóż, gdybym nie wiedziała, że chodzi mu tylko i wyłącznie o objęcie stanowiska kapitana, pewnie uwierzyłabym w jego przemianę, ale byłam pewna, że gdy tylko się nim stanie, wszystko wróci do aroganta i zrzędy Randolpha.
- Słuchajcie, drużyna Hufflepuffu, nie jest tak mocna jaka była w zeszłym roku, Odejście ich dwóch czołowych pałkarzy z pewnością doprowadzi nas do zwycięstwa. Cała reszta drużyny jest już trochę mniej doświadczona w grze, dlatego wstydem będzie jeśli z nimi przegramy. Zasada musi być tylko jedna: gramy i wygramy...- odezwał się wyżej wymieniony osobnik.
- A nawet jeśli nie...- weszłam mu w słowo.- Pamiętajcie, że i tak jesteśmy najlepsi, a możliwy Puchar będzie tego potwierdzeniem. Jednak nigdy nie wolno bagatelizować przeciwnika. Może się on okazać zdolniejszy niż nam się wydaje, a przez naszą próżność możemy stracić na przewadze.
- Ja, w przeciwieństwie do niektórych fioletowych głów, nie przyjmuję porażki, ponieważ wierzę w naszą drużynę.- Randolph spojrzał na mnie złośliwe, a kilka osób parsknęło śmiechem.
Mówiłam, że podejrzewałam kto mi wyciął ten żart? Teraz się to potwierdziło...
- Ważne jest to, aby trzymać się razem i nie kopać żadnych dołków pod sobą.- wyraźnie zaakcentowałam to zdanie.- Wsparcie jest tym, co obecnie u nas leży, dlatego postarajmy się w tym meczu, grać jako jedność, jako drużyna. Kto jest ze mną?- spytałam radośnie, ignorując zaczepkę Burrowa. W jednym momencie po przebieralni rozeszły się gwizdy, które miały oznaczać aprobatę. Dlatego spojrzałam ukradkiem na mojego konkurenta i posłałam mu zjadliwy uśmieszek.
- Święte słowa, Rachel.- ucieszył się Roger.- Za chwilę zaczynamy mecz. Naprzód!
Pełna pozytywnej energii, udałam się za kapitanem na boisko. Jeszcze nigdy nie byłam tak spokojna przed meczem. Intuicja podpowiadała mi, że wszyscy są w pełni przygotowani do gry.
- 1:0 dla ciebie, fioletowy łbie.- szepnął Burrow, doganiając mnie.- Póki co...- dodał zimno.
Przez chwilę przeszedł mnie zimny dreszcz po plecach, ale zaraz potem skarciłam się w myślach za taką reakcję. Nie mogłam dać się mu zdominować, nie teraz...
Gdy weszliśmy na boisko, usłyszeliśmy wesołe krzyki osób, które pofatygowały się, aby obejrzeć pierwszy w tym sezonie mecz Krukonów. Trybuny były przepełnione uczniami z różnych domów. Plotki o rezygnacji Rogera z stanowiska, spotkały się z wieloma opiniami, ponieważ każdy wiedział, że był on jednym z najlepszych kapitanów, jakich Reprezentacja Raveclaw'u kiedykolwiek miała.
- Dobra drużyno, to jest mój ostatni mecz, dlatego chcę zakończyć moją kadencję z przytupem. Zrozumiano?- zapytał Davies, na co wszyscy zgodnie kiwnęli głowami.- No to jazda!
Po całym boisku rozległ się głos gwizdka. Wzięłam głęboki oddech i już latałam w powietrzu. Obiecałam sobie, że postaram się w miarę szybko odnaleźć uskrzydloną piłeczkę i jeszcze szybciej zakończyć mecz. Mijałam poszczególnych zawodników drużyn jednym okiem szukając złotego znicza, a drugim bacznie obserwując zachowanie szukającego Hufflepuffu.
Zanim się obejrzałam, mecz trwał w najlepsze. Tablica wyników pokazywała dwupunktową przewagę Krukonów. Nie był to jakiś zdumiewający wynik, ale jak na początek był dobry.
- Heidi Macavoy, przejmuje piłkę. Brnie przed siebie niczym torpeda, ale zaraz... co się stało? Heidi została zaatakowana przez Strettona i Burrowa, którzy zbliżyli się do niej z boku, a Davies szarżuje wprost na ścigającą Puchonów. Cóż za piękne kleszcze Parkina.- zdumiał się komentator. McManuse- Jednak to jej nie przeszkodziło. Macavoy przerzuciła kafla do Preece'a. Preece jak strzała leci do obręczy Krukonów.... rzuca! I goool! 20:30. Wspaniałe rozegranie Puchonów!
Przeklęłam w myślach i przyśpieszyłam. Chciałam jak najszybciej złapać tego znicza. Kątem oka dostrzegłam, jak zbliża się do mnie tłuczek. Miał on niesamowitą szybkość, w ostatniej sekundzie wyhamowałam i zdążyłam zrobić unik.
- Przy piłce Burrow... Burrow robi szybki unik i rusza przed siebie... ale co to... O'Farethy i Rickett, jednocześnie odbili tłuczka w stronę ścigającego Krukonów. Co za piękny unik Burrowa... doprawdy wspaniały zakręt!- krzyczał komentator.- Burrow przygotowuje się do rzutu... rzuca i.. Gool! Kolejny punkt dla Krukonów.
Spojrzałam na tablicę wyników. Nadal mieliśmy dwa punkty przewagi, na moje nieszczęście były to punkty zdobyte przez mojego konkurenta. Pośpiesznie przetarłam oczy i próbując nie zwracać uwagi na jego wspaniałą grę, błądziłam wzrokiem po boisku.
- Applebee chwyta kafla. Unika tłuczka... brnie wprost na Obrońcę Krukonów... do niej szybkim lotem zbliża się Stretton, ścigający reprezentacji Ravenclaw'u, również unika tłuczka, odbitego w jego stronę przez Ricketta. Stretton próbuje wytrącać jej kafla z ręki, ale ona się nie daje, podlatuje do góry i spuszcza kafla do Preece'a. Preece znowu przy piłce. Rusza w stronę potrójnej obręczy Krukonów i... zostaje znokautowany przez tłuczka, posłanego do niego przez Samuelsa.- mówi komentator.- A piłkę przejmuje Davies.
Kątem oka spostrzegłam Burrowa, który bardzo dobrze współpracuje z Rogerem i razem zdobywają punkt. Uderzyłam miotłę pięścią, nie wiedziałam dlaczego zamiast skupiać się na swoim zadaniu, wkurzam się, za zdobywanie punktów dla mojej drużyny. Musiałam zadać sobie bardzo ważne pytanie: Mianowicie, co jest dla mnie ważniejsze? Moja duma, czy wygrany mecz... na całe szczęście odpowiedź przyszła bardzo szybko. Obok mojej głowy przeleciał złoty znicz. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam za nim w pogoń.
- Davies zmyla przeciwników i z kaflem w ręku mknie wprost na Fleet'a. Naprzeciw niego, zygzakowatym ruchem nadlatują Macavoy i Applebee, które starają się wywrzeć na presję na kapitanie Krukonów. Jednak on nie daje się zaskoczyć... nad ramieniem przerzuca kafla do Randolpha Burrowa. Teraz to on leci przed siebie... unika tłuczka, raz... rusza dalej... nokautuje ścigającą Puchonów, która spada z miotły, a tłuczek po raz kolejny mknie na niego, jednak ścigający Krukonów nie chce odpuścić, zwisł z miotły i skutecznie uchronił się przed atakiem upierdliwej piłki.- podsumował rozbawiony komentator.- Burrow rzuca kafla do Strettona, który nadleciał do niego z boku...
W uszach świszczało mi wystarczająco mocno, abym dodatkowo przejmowała się wspaniałymi wyczynami Jeremiego. Postanowiłam się skupić na bacznym obserwowaniu znicza. Tym bardziej teraz, kiedy na karku miałam szukającego Puchonów, który postanowił, na równi ze mną, potańczyć wraz z uskrzydloną piłeczką "taniec powietrzny". Teraz oboje próbowaliśmy dogonić nasz cel, który za każdym razem znikał nam z oczu na chwilę.
- Puchoni zdobywają punkt! 80:80. Wspaniała zmyłka Macavoy doprowadziła do remisu, więc chyba czas się przyjrzeć naszym szukającym!- krzyczał entuzjastycznie komentator.
Nie zwracałam uwagi na słowa McManuse'a. Skupiałam się jedynie na zniczu, który znowu pojawił się obok mojej głowy. Po raz kolejny ruszyłam w pogoń za moim celem, a za mną leciał Summerby. Oboje przeciskaliśmy się kolejno pomiędzy graczami, próbując wypchnąć się nawzajem z miotły. Niestety ja miałam ciężej. Szukający Puchonów był bardzo silny i gdyby tylko chciał, mógł jednym ruchem ręki zrzucić mnie z miotły. Dlatego musiałam zachować podwójną ostrożność.
- Kolejny punkt dla Krukonów! Burrow gra dzisiaj niesamowicie. Widzieliście tą piękną potrójną akcję w jego wykonaniu!?- wołał entuzjastycznie McManuse.
Leciałam zaraz za zniczem, gdy poczułam że moja miotła zbacza z kursu za sprawą mocnego uderzenia szukającego Puchonów. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz z niej spadnę, ale udało mi się odzyskać równowagę. Spojrzałam ukradkiem na Summerby'ego, który był bardzo blisko złapania znicza. Jednak nie mogłam na to pozwolić, chwyciłam się mocno miotły i ruszyłam z niesamowitą szybkością wprost na Puchona.
- Głowa Jastrzębia w wykonaniu ścigających Krukonów była bardzo trafnym pomysłem. W przeciągu pięciu minut, cała trójka zdobyła po jednym golu na głowę!- krzyczał radośnie komentator.- W tym momencie Ravenclaw prowadzi czterdziestoma punktami. Ciekawe, czy Puchonom uda się podnieść po tym okrutnym ciosie. Ale zaraz co tam się dzieje! O tak, dobrze widzę to Rachel, Rachel Trust... ścigająca Krukonów wyczynia wspaniałe rzeczy na swojej miotle... niesamowita równowaga precyzja i zawrotna szybkość... Summerby nie ma szans na swojej komecie...- dodał.
Po chwili wyprzedziłam ścigającego Puchonów i odpychając go na bok, zbliżałam się do znicza. Jednak, gdy zdążyłam wystawić rękę, piłeczka poleciała szybko w dół. Nie mając wyjścia zanurkowałam za zniczem do ziemi, a chwilę później poderwałam się w górę. Mój cel znajdował się na wyciągnięcie ręki, więc tak też zrobiłam...
- Trust jest bardzo blisko znicza...!- wołał Michael McManuse.- Czyżby miał to być koniec meczu...!?
Nie dałam się ponieść emocjom, wyciągnęłam rękę bardziej do przodu, nadwyrężając tym samym ramię, ale nie poddałam się.
- Jest blisko... Trust! To twoja szansa!- krzyczał komentator.
Mimo bólu dzielnie sięgałam znicza, ale gdy miałam zacisnąć na nim palce. Straciłam kontrolę na ręką, która w jednym momencie odsunęła się mimowolnie w bok. Zaskoczona dziwnym zachowaniem mojej dłoni, nawet nie zauważyłam, kiedy tłuczek uderzył w moje plecy, wypychając mnie tym samym kilkanaście stóp dalej.
- Co się stało!?- krzyknął przeraźliwie Michael.- Niebywałe, Rachel Trust była już tak blisko znicza... i dała mu uciec... ale zaraz... Tak! To Summerby, szukający Hufflepuffu ruszył w pogoń za złotym zniczem.- odparł entuzjastycznie.
Słysząc te słowa, odzyskałam równowagę i już chciałam polecieć za Puchonem, kilka stóp brakowało do tego, aby go dogonić, ale było już za późno. Grube palce Summerby'ego zacisnęły się na uskrzydlonej piłeczce, powodując tym samym koniec meczu.
- Patrick Summerby złapał znicz! Wygrali Puchoni!- krzyknęła pani Hooch.
Po całym boisku, rozległy się gromkie oklaski. Z sektora Puchonów dodatkowo dało się usłyszeć głośnie piski i gwizdy uczniów domu Borsuka. Jednak one nie zagłuszyły mojego poczucia winy. Nie mogłam w to uwierzyć. Tyle poświęcenia, energii, wspaniałej gry... na nic? I to wszystko było moją winą... Nie, to nie mogła być prawda...
- Wspaniale Trust...- Stretton, podlatując do mnie.- Przez ciebie przegraliśmy mecz. Jesteś z siebie zadowolona?!- krzyknął kpiąco, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa.
- Ej, Jeremy. Wystarczy.- odezwał się Roger, na co Stretton prychnął pogardliwie i oddalił się od nas. W tym samym momencie spojrzałam na twarz Daviesa. Mimo, że chciał on udawać, że nic się nie stało, ja i tak zauważyłam, że jest rozgoryczony. Tego uczucia nikt nie potrafi ukryć.
- Ja... ja, przecież to niemożliwe- odparłam smutno, chowając twarz w dłoniach i próbując zahamować łzy napływające mi do oczu.- Jak mogłam tak spartolić sprawę...
- Nie wiem, Rachel... ale chyba się pomyliłem.- odparł powątpiewająco odleciał w stronę ziemi.
- Oooo, patrz na niego.- odezwał się Burrow z naprzeciwka.- Tak bardzo go zawiodłaś...- wskazał na Daviesa. Spojrzałam ostatni raz na naszego kapitana, a zaraz potem przeniosłam wzrok na Randolpha, który uraczył mnie złośliwym uśmieszkiem. Nawet się nie odezwałam, nie chciałam dyskutować z moim konkurentem, on najwyraźniej to zauważył bo chwilę później zniknął z mojego pola widzenia.
Gdy weszliśmy na boisko, usłyszeliśmy wesołe krzyki osób, które pofatygowały się, aby obejrzeć pierwszy w tym sezonie mecz Krukonów. Trybuny były przepełnione uczniami z różnych domów. Plotki o rezygnacji Rogera z stanowiska, spotkały się z wieloma opiniami, ponieważ każdy wiedział, że był on jednym z najlepszych kapitanów, jakich Reprezentacja Raveclaw'u kiedykolwiek miała.
- Dobra drużyno, to jest mój ostatni mecz, dlatego chcę zakończyć moją kadencję z przytupem. Zrozumiano?- zapytał Davies, na co wszyscy zgodnie kiwnęli głowami.- No to jazda!
Po całym boisku rozległ się głos gwizdka. Wzięłam głęboki oddech i już latałam w powietrzu. Obiecałam sobie, że postaram się w miarę szybko odnaleźć uskrzydloną piłeczkę i jeszcze szybciej zakończyć mecz. Mijałam poszczególnych zawodników drużyn jednym okiem szukając złotego znicza, a drugim bacznie obserwując zachowanie szukającego Hufflepuffu.
Zanim się obejrzałam, mecz trwał w najlepsze. Tablica wyników pokazywała dwupunktową przewagę Krukonów. Nie był to jakiś zdumiewający wynik, ale jak na początek był dobry.
- Heidi Macavoy, przejmuje piłkę. Brnie przed siebie niczym torpeda, ale zaraz... co się stało? Heidi została zaatakowana przez Strettona i Burrowa, którzy zbliżyli się do niej z boku, a Davies szarżuje wprost na ścigającą Puchonów. Cóż za piękne kleszcze Parkina.- zdumiał się komentator. McManuse- Jednak to jej nie przeszkodziło. Macavoy przerzuciła kafla do Preece'a. Preece jak strzała leci do obręczy Krukonów.... rzuca! I goool! 20:30. Wspaniałe rozegranie Puchonów!
Przeklęłam w myślach i przyśpieszyłam. Chciałam jak najszybciej złapać tego znicza. Kątem oka dostrzegłam, jak zbliża się do mnie tłuczek. Miał on niesamowitą szybkość, w ostatniej sekundzie wyhamowałam i zdążyłam zrobić unik.
- Przy piłce Burrow... Burrow robi szybki unik i rusza przed siebie... ale co to... O'Farethy i Rickett, jednocześnie odbili tłuczka w stronę ścigającego Krukonów. Co za piękny unik Burrowa... doprawdy wspaniały zakręt!- krzyczał komentator.- Burrow przygotowuje się do rzutu... rzuca i.. Gool! Kolejny punkt dla Krukonów.
Spojrzałam na tablicę wyników. Nadal mieliśmy dwa punkty przewagi, na moje nieszczęście były to punkty zdobyte przez mojego konkurenta. Pośpiesznie przetarłam oczy i próbując nie zwracać uwagi na jego wspaniałą grę, błądziłam wzrokiem po boisku.
- Applebee chwyta kafla. Unika tłuczka... brnie wprost na Obrońcę Krukonów... do niej szybkim lotem zbliża się Stretton, ścigający reprezentacji Ravenclaw'u, również unika tłuczka, odbitego w jego stronę przez Ricketta. Stretton próbuje wytrącać jej kafla z ręki, ale ona się nie daje, podlatuje do góry i spuszcza kafla do Preece'a. Preece znowu przy piłce. Rusza w stronę potrójnej obręczy Krukonów i... zostaje znokautowany przez tłuczka, posłanego do niego przez Samuelsa.- mówi komentator.- A piłkę przejmuje Davies.
Kątem oka spostrzegłam Burrowa, który bardzo dobrze współpracuje z Rogerem i razem zdobywają punkt. Uderzyłam miotłę pięścią, nie wiedziałam dlaczego zamiast skupiać się na swoim zadaniu, wkurzam się, za zdobywanie punktów dla mojej drużyny. Musiałam zadać sobie bardzo ważne pytanie: Mianowicie, co jest dla mnie ważniejsze? Moja duma, czy wygrany mecz... na całe szczęście odpowiedź przyszła bardzo szybko. Obok mojej głowy przeleciał złoty znicz. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam za nim w pogoń.
- Davies zmyla przeciwników i z kaflem w ręku mknie wprost na Fleet'a. Naprzeciw niego, zygzakowatym ruchem nadlatują Macavoy i Applebee, które starają się wywrzeć na presję na kapitanie Krukonów. Jednak on nie daje się zaskoczyć... nad ramieniem przerzuca kafla do Randolpha Burrowa. Teraz to on leci przed siebie... unika tłuczka, raz... rusza dalej... nokautuje ścigającą Puchonów, która spada z miotły, a tłuczek po raz kolejny mknie na niego, jednak ścigający Krukonów nie chce odpuścić, zwisł z miotły i skutecznie uchronił się przed atakiem upierdliwej piłki.- podsumował rozbawiony komentator.- Burrow rzuca kafla do Strettona, który nadleciał do niego z boku...
W uszach świszczało mi wystarczająco mocno, abym dodatkowo przejmowała się wspaniałymi wyczynami Jeremiego. Postanowiłam się skupić na bacznym obserwowaniu znicza. Tym bardziej teraz, kiedy na karku miałam szukającego Puchonów, który postanowił, na równi ze mną, potańczyć wraz z uskrzydloną piłeczką "taniec powietrzny". Teraz oboje próbowaliśmy dogonić nasz cel, który za każdym razem znikał nam z oczu na chwilę.
- Puchoni zdobywają punkt! 80:80. Wspaniała zmyłka Macavoy doprowadziła do remisu, więc chyba czas się przyjrzeć naszym szukającym!- krzyczał entuzjastycznie komentator.
Nie zwracałam uwagi na słowa McManuse'a. Skupiałam się jedynie na zniczu, który znowu pojawił się obok mojej głowy. Po raz kolejny ruszyłam w pogoń za moim celem, a za mną leciał Summerby. Oboje przeciskaliśmy się kolejno pomiędzy graczami, próbując wypchnąć się nawzajem z miotły. Niestety ja miałam ciężej. Szukający Puchonów był bardzo silny i gdyby tylko chciał, mógł jednym ruchem ręki zrzucić mnie z miotły. Dlatego musiałam zachować podwójną ostrożność.
- Kolejny punkt dla Krukonów! Burrow gra dzisiaj niesamowicie. Widzieliście tą piękną potrójną akcję w jego wykonaniu!?- wołał entuzjastycznie McManuse.
Leciałam zaraz za zniczem, gdy poczułam że moja miotła zbacza z kursu za sprawą mocnego uderzenia szukającego Puchonów. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz z niej spadnę, ale udało mi się odzyskać równowagę. Spojrzałam ukradkiem na Summerby'ego, który był bardzo blisko złapania znicza. Jednak nie mogłam na to pozwolić, chwyciłam się mocno miotły i ruszyłam z niesamowitą szybkością wprost na Puchona.
- Głowa Jastrzębia w wykonaniu ścigających Krukonów była bardzo trafnym pomysłem. W przeciągu pięciu minut, cała trójka zdobyła po jednym golu na głowę!- krzyczał radośnie komentator.- W tym momencie Ravenclaw prowadzi czterdziestoma punktami. Ciekawe, czy Puchonom uda się podnieść po tym okrutnym ciosie. Ale zaraz co tam się dzieje! O tak, dobrze widzę to Rachel, Rachel Trust... ścigająca Krukonów wyczynia wspaniałe rzeczy na swojej miotle... niesamowita równowaga precyzja i zawrotna szybkość... Summerby nie ma szans na swojej komecie...- dodał.
Po chwili wyprzedziłam ścigającego Puchonów i odpychając go na bok, zbliżałam się do znicza. Jednak, gdy zdążyłam wystawić rękę, piłeczka poleciała szybko w dół. Nie mając wyjścia zanurkowałam za zniczem do ziemi, a chwilę później poderwałam się w górę. Mój cel znajdował się na wyciągnięcie ręki, więc tak też zrobiłam...
- Trust jest bardzo blisko znicza...!- wołał Michael McManuse.- Czyżby miał to być koniec meczu...!?
Nie dałam się ponieść emocjom, wyciągnęłam rękę bardziej do przodu, nadwyrężając tym samym ramię, ale nie poddałam się.
- Jest blisko... Trust! To twoja szansa!- krzyczał komentator.
Mimo bólu dzielnie sięgałam znicza, ale gdy miałam zacisnąć na nim palce. Straciłam kontrolę na ręką, która w jednym momencie odsunęła się mimowolnie w bok. Zaskoczona dziwnym zachowaniem mojej dłoni, nawet nie zauważyłam, kiedy tłuczek uderzył w moje plecy, wypychając mnie tym samym kilkanaście stóp dalej.
- Co się stało!?- krzyknął przeraźliwie Michael.- Niebywałe, Rachel Trust była już tak blisko znicza... i dała mu uciec... ale zaraz... Tak! To Summerby, szukający Hufflepuffu ruszył w pogoń za złotym zniczem.- odparł entuzjastycznie.
Słysząc te słowa, odzyskałam równowagę i już chciałam polecieć za Puchonem, kilka stóp brakowało do tego, aby go dogonić, ale było już za późno. Grube palce Summerby'ego zacisnęły się na uskrzydlonej piłeczce, powodując tym samym koniec meczu.
- Patrick Summerby złapał znicz! Wygrali Puchoni!- krzyknęła pani Hooch.
Po całym boisku, rozległy się gromkie oklaski. Z sektora Puchonów dodatkowo dało się usłyszeć głośnie piski i gwizdy uczniów domu Borsuka. Jednak one nie zagłuszyły mojego poczucia winy. Nie mogłam w to uwierzyć. Tyle poświęcenia, energii, wspaniałej gry... na nic? I to wszystko było moją winą... Nie, to nie mogła być prawda...
- Wspaniale Trust...- Stretton, podlatując do mnie.- Przez ciebie przegraliśmy mecz. Jesteś z siebie zadowolona?!- krzyknął kpiąco, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa.
- Ej, Jeremy. Wystarczy.- odezwał się Roger, na co Stretton prychnął pogardliwie i oddalił się od nas. W tym samym momencie spojrzałam na twarz Daviesa. Mimo, że chciał on udawać, że nic się nie stało, ja i tak zauważyłam, że jest rozgoryczony. Tego uczucia nikt nie potrafi ukryć.
- Ja... ja, przecież to niemożliwe- odparłam smutno, chowając twarz w dłoniach i próbując zahamować łzy napływające mi do oczu.- Jak mogłam tak spartolić sprawę...
- Nie wiem, Rachel... ale chyba się pomyliłem.- odparł powątpiewająco odleciał w stronę ziemi.
- Oooo, patrz na niego.- odezwał się Burrow z naprzeciwka.- Tak bardzo go zawiodłaś...- wskazał na Daviesa. Spojrzałam ostatni raz na naszego kapitana, a zaraz potem przeniosłam wzrok na Randolpha, który uraczył mnie złośliwym uśmieszkiem. Nawet się nie odezwałam, nie chciałam dyskutować z moim konkurentem, on najwyraźniej to zauważył bo chwilę później zniknął z mojego pola widzenia.