Music

piątek, 23 października 2015

Rozdział 15 "Jak Hagrid mógł tak zgłupieć..."


- Cho, rusz się trochę... za chwilę mamy lekcje.- zawołałam do przyjaciółki, która już od godziny siedziała w łazience.
- No już lecę, daj mi jeszcze pięć minut.- usłyszałam cichy głos za drzwiami toalety.
- Nie.- odparłam zniecierpliwiona.- Pójdę już do klasy, zaczekam tam na Ciebie.
- Dobrze.
Po tych słowach ruszyłam szybkim krokiem w strony klasy z zaklęć i uroków. Na korytarzach nie było nikogo. Zapewne już wszyscy byli na lekcjach. Spojrzałam na zegarek i ruszyłam z miejsca. Zostały mi dwie minuty aby przekroczyć trzy piętra. Biegłam przed siebie potrącając niedobitki uczniów, którzy też śpieszyli się na zajęcia. Gdy stanęłam w drzwiach, mój wzrok od razu powędrował w stronę biurka Flitwick'a. Na szczęście owego nauczyciela nie było jeszcze w klasie. Odetchnęłam z ulgą i udałam się w stronę mojej ławki, którą dzieliłam razem z Cho. Minęłam po drodze Harry'ego i Hermionę, pomachałam im na powitanie i usiadłam na swoim miejscu. Zaraz po mnie do klasy wszedł mały nauczyciel.
- Dzień dobry uczniowie. Dzisiaj zajmiemy się zakl...- Flitwick przerwał i zwrócił się w stronę drzwi. Ja również od razu odwróciłam wzrok do tyłu i dostrzegłam w nich Cho. Dziewczyna była zmęczona najwyraźniej musiała biec na lekcje.
- Przepraszam za spóźnienie, coś mnie zatrzymało- powiedziała skruszona Chinka.
- Usiądź panno Chang.- rozkazał nauczyciel.
Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie, podeszła niepewnie do do biurka. Odprowadzałam ją wzrokiem i zauważyłam, że posyła lekki uśmieszek do Harry'ego, na co ten tylko skrzywił się i odwrócił wzrok. Wybraniec musiał nadal mieć żal do Krukonki o jej przyjaźń z Mariettą i ciągle traktował ją chłodno, pomimo tego, że minęło już naprawdę sporo czasu od odkrycia GD przez Umbridge.
- Cho, co się dzieje?- szepnęłam do przyjaciółki.
- Nie... nic takiego, po prostu...- zawahała się.
- No wyduś to z siebie.
- Panno Chang, panno Trust proszę nie rozmawiać.- zwrócił się do nas profesor Flitwick.
- Przepraszamy.- oparłyśmy zgodnie.
- Dzisiaj będziemy się uczyć zaklęcia Filippendo.- Powiadomił nas nauczyciel.- Jest to jedna z modyfikacji zaklęcia Wingardium Leviosa, które uczyliście się rzucać w pierwszej klasie... Słucham panno Granger.- przerwał widząc podniesioną rękę Hermiony.
- Czy to nie jest przypadkiem poziom OWUtemów?-zapytała zaciekawiona Gryfonka.
- Oczywiście, ale uznałem że warto abyście je poznali. Czasami na SUMach zdarzają się przypadki, gdzie na Wybitnego trzeba pochwalić się znajomością zaklęć ponadprogramowych, co jakiś czas będziemy się uczyć najprostszych z nich.- powiadomił nas profesor. Na co ja uśmiechnęłam się mimowolnie do siebie, bardzo się cieszyłam z tego powodu, że chociaż tutaj będziemy mogli się czegoś nauczyć, a po za tym znałam je bardzo dobrze dzięki księdze.
- No dobrze kto mi powie do czego ono służy?- zapytał się goblin rozglądając się po sali. Chciałam podnieść rękę, ale Hermiona była szybsza.- Panna Granger?- zwrócił się do dziewczyny z szerokim uśmiechem.
- Zaklęcie to jest podobne do Depulso. Działa tak samo, tylko to zaklęcie rani przeciwnika. Służy także do przesuwania. Można nim przesuwać bagaże lub głazy, a nawet wciskać przyciski.- wydukała kasztanowłosa.
- Doskonale, ale czy wiecie, że umocniona forma zaklęcia...
- ... zaklęcia Flippendo Tria tworzy miniaturowe tornado.- Przerwałam profesorowi, kończąc jego zdanie.
- Dokładnie... po pięć punktów dla Gryffindoru i Ravenclaw'u.- powiedział Flitwick z dumą w głosie.
Posłałam jednoznaczne spojrzenie Hermionie, a ona tylko uśmiechnęła się do mnie promiennie.
Czasami na lekcjach zachowywałyśmy się jak bliźniaki, czyli kończyłyśmy po sobie zdanie. W pierwszej klasie nawet pytano się nas czy nie jesteśmy spokrewnione. Na co zawsze wybuchałyśmy śmiechem.
- No dobrze. Teraz poćwiczymy zaklęcie na jakimś cięższym przedmiocie, np. głazie.- powiedział profesor i wykonał nieskomplikowany ruch różdżką. Po chwili przed naszymi oczyma w kącie pojawił się pięćdziesięcio kilowy czarny głaz. -Zaprezentuję wam teraz ruch różdżką, jaki musicie wykonać aby rzucić zaklęcie. Jak nauczyciel powiedział tak zrobił, wypowiedział formułkę zaklęcia, a w mgnieniu oka kamień który bezbronnie leżał na podłodze podniósł się i powędrował nad nasze głowy. W całej klasie rozległy się zachwycone jęki uczniów. Każdy obserwował kamień który, pomimo swoje wagi zręcznie przenosił się z kąta w kąt, powodując większy chaos. Gdy powyższy przedmiot znalazł się nad moją głową, schyliłam się przerażona. Ufałam nauczycielom, ale moje instynkty postąpiły wbrew własnym przekonaniom, z resztą nie pierwszy raz.
- Nie bój się panno Trust.- nauczyciel zwrócił się w moją stronę.- Jeśli będziecie całkowicie skupieni, będziecie mieli pełną władzę nad tym kamieniem.- po tych słowach głaz, który do tej pory latał po całej klasie wrócił na swoje poprzednie miejsce.- Najtrudniejsza w tym zaklęciu jest kontrola nad oddechem i własnymi myślami, a im obiekt cięższy tym trudniej jest go utrzymać. Więc, kto chce spróbować?
Na to pytanie moja ręka i kilka innych wystrzeliło do góry. Najwyraźniej sam profesor ucieszył się, że jest tyle chętnych osób do wypróbowania zaklęcia z wyższego poziomu.
- No dobrze, więc po kolei.- zarządził Flitwick.- Tylko uważajcie, bardzo łatwo jest stracić kontrolę nad zaczarowanym przedmiotem. Wystarczy chwila nieuwagi.
Do kamienia po kolei podchodziło Neville i Lavender, za nimi Parvati i Padma Patil, razem z Cho i jej jak zwykle rozchichotana koleżanka Marietta, dalej Dean Thomas z przyjacielem, którego nie znałam, później Finnigan, a na samym końcu stałam ja, razem z Ronem, Harrym i Hermioną.
Jak się okazało, to zaklęcie było trudniejsze niż nam się wydawało, ponieważ większości nie udawało się poprawnie go rzucić, a przypadku Lavender i Seamus'a kamień nawet nie drgnął. Paru osobom udało się go lekko podnieść, ale po chwili przedmiot z wielkim hukiem upadał na podłogę. Jedynie Harry'emu i Hermionie udało się go podnieść i utrzymać przez dłuższy czas nad głowami innych uczniów. A gdy wreszcie przyszła na mnie kolej, spanikowałam pomimo tego, że potrafiłam już rzucać to zaklęcie, dzięki Księdze Czarów. Gdy podeszłam naprzeciwko kamienia, wyrównałam oddech, westchnęłam głęboko i wycelowałam różdżką w przedmiot.- Fillipendo.- wypowiedziałam niepewnie regułkę zaklęcia. Nagle poczułam jak wypełnia mnie ogromna moc, wszystkie wątpliwości zniknęły a ja przepełniona wiarą we własne możliwości, skoncentrowałam się na moim celu. Kątem oka dostrzegłam jak głaz podnosi się niemal pod sufit. Za plecami usłyszałam zachwycone głosy uczniów, którzy szeptali coś między sobą. Chcąc pokazać iż potrafię więcej poruszałam różdżką a zaczarowany przedmiot znajdywał się w każdym miejscu które uważałam za odpowiednie.
- Doskonale panno Trust, doskonale...- usłyszałam zadowolony głos nauczyciela za sobą.- Możecie się od niej uczyć.
Słowa wypowiedziane przez Flitwick'a były jak miód na moje serce. Uśmiechnęłam się do siebie, po raz pierwszy udało mi się zrobić to, czego nie potrafili inni. Byłam w siódmym niebie, sprawiałam że kamień podążał tam gdzie chciałam, obracając go przy okazji wokół jego osi. Jednak moja sielanka nie trwała zbyt długo, nagle stało się coś dziwnego. Zaczarowany obiekt zaczął wariować, musiałam najwyraźniej stracić nad nim kontrolę, ponieważ głaz z dużą szybkością wyruszył w stronę Wybrańca i gdyby chłopak nie zrobił uniku w odpowiednim momencie, kamień mógł go trafić. Oszołomiona nagłą utratą kontroli nad zaklęciem, rozejrzałam się po sali i napotkałam przerażone spojrzenia uczniów, a dostrzegając Harry'ego, który w tym momencie podnosił się z podłogi podbiegłam do niego.
- Harry! Przepraszam... nic Ci się nie stało?- chwyciłam zielonookiego i pomagałam mu wstać.
- Nie wszystko jest dobrze.- odparł spokojnie Gryfon, stając na nogi.
- Na pewno? Wszystko w porządku?- dopytywałam się niespokojnie, dając upust mojemu poczuciu winy.
- Rachel, spokojnie nic mi nie jest...- uspokajał mnie, lekko się uśmiechając. Przytuliłam chłopaka, kompletnie nie przejmując się tym, że wokół nas jest pełno uczniów.
- Panie Potter, może dla pewności uda się pan do skrzydła szpitalnego.- zaproponował spokojnie Flitwick, do którego właśnie dotarło to co się stało.
- Nie nie trzeba, dziękuję.- odparł Harry.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka, który zwiastował koniec lekcji.

Kolejne zajęcia minęły dosyć szybko, a co najważniejsze spokojnie. Nie działo się na nich absolutnie nic niezwykłego i niepokojącego, jak ta akcja z głazem na pierwszej lekcji. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, jak mogłam aż tak stracić kontrolę nad zaklęciem. Przecież Harry'emu mogło coś się stać. W końcu 50 kilo czystego kamienia nie spada na ludzi na co dzień. Ruszyłam w stronę wielkiej sali na obiad, kierując się wspaniałym zapachem świeżo ugotowanych potraw. Weszłam do sali i napotkałam tam elegancko nakryte stoły z dużą ilością smakowicie wyglądających potraw. Na sam widok, mój brzuch wydał taki dźwięk jakbym nie jadła co najmniej od tygodnia. Usiadłam na wolnym miejscu, ponieważ nigdzie nie dostrzegłam ani mojego chłopaka, ani pozostałych przyjaciół. Nałożyłam sobie na talerz ziemniaków oraz surówki i już chciałam dobrać się do mięsa kiedy usłyszałam za sobą damski głos.
- Cześć, ty jesteś Rachel tak?
Odwróciłam się i dostrzegłam kompletnie nie znaną mi dziewczynę, która usiadła obok mnie. Była ona młodsza o jakiś rok, miała czarne krótko ścięte włosy z blond grzywką.
- Cześć, tak... a ty to kto?- zapytałam niepewnie.
- Ach, przepraszam... gdzie moje maniery. Nazywam się Stella... Stella Stone.- odpowiedziała mi łagodnym głosem dziewczyna i podała dłoń.
- Aaaa, to ty jesteś młodszą siostrą Davida, tak? Miło mi Cię poznać.- odparłam z uśmiechem i uścisnęłam jej dłoń.- Twój brat dużo mi o Tobie opowiadał.
- Naprawdę? To miło z jego strony.
- Podobno mówią o Tobie "mistrzyni eliksirów".- powiedziałam z uśmiechem ciesząc się, że w końcu poznałam tą "słynną Stellę".
- Och...- westchnęła Ślizgonka.- Przesadzają, wcale aż taka dobra nie jestem.- odpowiedziała skromnie i również zaczęła nakładać sobie jedzenie na talerz.
- Nie żartuj sobie, podobno na trzecim roku ugotowałaś Wywar Żywej Śmierci, przecież to eliksir z którym niejeden dorosły ma problemy.- zwróciłam się do niej i zaczęłam konsumować swój posiłek.
- No dobrze, może coś w tym jednak jest.- roześmiała się, a ja zaraz za nią.
- David jest z Ciebie taki dumny, z resztą nie tylko on. Podziwiam Cię za to, że jesteś pupilką Snape'a. To chyba się nikomu się jeszcze nie udało.- odpowiedziałam z szelmowskim uśmiechem.
Ślizgonka przyglądała mi się niepewnie, tak jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiając. Ale po chwili dziewczyna niespodziewanie zmieniła temat.
- Posłuchaj, mam do Ciebie prośbę... - przerwała.
- Jaką?- zapytałam zaciekawiona.
- No bo właśnie słyszałam, że jesteś bardzo zdolną czarownicą. Dlatego chciałabym, abyś mi pomogła z transmutacją... bo niestety akurat nie potrafię sobie z nią poradzić.- przyznała dziewczyna niepewnie.
- Ymmm, ja? No nie wiem... jestem odrobinę zajęta.- odparłam smutno.
Chciałabym jej pomóc, ale nie byłam przekonana co do tego, czy znajdę czas w końcu mam tyle zajęć...
- Przepraszam... niepotrzebnie zawracam Ci głowę, w końcu masz egzaminy w tym roku i do tego quidditch. Zapomnijmy o tym.- Stella wydawała się zawstydzona, ponieważ od razu wlepiła wzrok w swoje dłonie.
- Nie zawracasz, po prostu...- przerwałam.- Niech będzie, pomogę Ci.- odparłam z słabym uśmieszkiem. Nie potrafiłam jej odmówić, była taka miła. Jest młodszą siostrą Davida, a jemu zawdzięczam... naprawdę sporo. Poza tym, sam fakt iż Ślizgonka mnie o coś prosi było dużym wyróżnieniem. No trudno, jakoś sobie poradzę, niektórzy mają więcej spraw na głowie i dają sobie radę. Przecież korepetycje to kwestia godzinki lub dwóch tygodniowo.
- Zrobiłabyś to dla mnie? Dziękuję.- odparła czarnowłosa wyraźnie zadowolona z mojej decyzji.
- Nie ma za co.- odparłam wdzięcznie.- Twój brat wiele dla mnie zrobił i mam okazję mu się za to odwdzięczyć. Po tych słowach Ślizgonka przytuliła mnie i zostawiając sporą część swojego posiłku na talerzu ruszyła w stronę drzwi.
Uśmiechnęłam się do siebie i w spokoju mogłam zająć się konsumpcją.

Gdy dokończyłam swój posiłek z pełnym brzuchem udałam się w stronę dormitorium, zaplanowałam sobie iż zabiorę książki z dormitorium i pouczę się na błoniach. W końcu na dworze zrobiła się całkiem przyjemna pogoda, stanowiła ona świetne tło do tego, aby przyswoić sobie potrzebną wiedzę. Przez całą drogę zastanawiałam się nad tak "nagłą" propozycją młodszej siostry David'a. W końcu doszłam do wniosku, że ona po prostu nie miała kogo o to poprosić. Oczywiście... mogła zapytać Hermionę, ale raczej wątpię aby kasztanowłosa jej pomogła. Przyśpieszyłam kroku.
Weszłam do pokoju wspólnego i niestety musiałam stwierdzić, że nie było tutaj żywej duszy. Zdezorientowana ruszyłam w stronę swojego dormitorium w nadziei, że przynajmniej tam kogoś znajdę, ale myliłam się. W pokoju stały jedynie trzy łóżka, na wierzchu których leżała świeżo uprana, śnieżnobiała pościel, kilka komód i szaf. Dla pewności zajrzałam jeszcze do łazienki, ale i ona stała pusta. Westchnęłam, podeszłam do swojej komody i podniosłam z niej stos książek. Ruszyłam w stronę drzwi i w pewnym momencie poczułam jak tracę równowagę i koncertowo upadam na podłogę potykając się o kapeć... Przeklęłam pod nosem, podniosłam się na łokciach i usiadłam. Złapałam za moje bolące kolano, na które upadłam całym ciężarem ciała i zaczęłam je masować. Potem pozbierałam książki i stwierdziłam, że nadal przysłaniają mi one widok. Wtedy wpadł mi do głowy ryzykowny plan, położyłam stos ksiąg na podłogę, wyciągnęłam różdżkę i użyłam zaklęcia, którego uczyliśmy się na dzisiejszej lekcji z Flitwickiem. Książki zaczęły lewitować i powędrowały wraz ze mną na błonie. Na całe szczęście, nie straciłam nad nimi kontroli i nie zaczęły one atakować przypadkowych uczniów po drodze. Gdy dotarłam na miejsce, rozsiadłam się pod moim ulubionym drzewem i zabrałam się za naukę.
Nie byłam przekonana ile czasu tam spędziłam, ale poczułam zimny dreszcz na całym ciele. Wzdrygnęłam się niebezpiecznie, zamknęłam książkę i już chciałam wrócić do szkoły, aby ogrzać się cieplutką herbatką. Zaczęłam podnosić książki z ziemi w pełnym skupieniu.
- Rachel...- rozległ się ochrypły głos tuż przy moim uchu.- Witaj.
Odwróciłam się jak na komendę i zauważyłam Hagrida, Jednak jego widok mnie przeraził, z nosa kapała mu krew, pod oczami miał czarne sińce. Przyjrzałam mu się z bliska, odkąd olbrzym wrócił do szkoły był bardzo potłuczony.
- Cześć Hagrid...- zaczęłam niepewnie.- Co ty tutaj robisz?
- Cholibka, szukam was... Ciebie i resztę. Musicie mi w czymś pomóc.
- Chętnie, ale w czym?- zapytałam podnosząc książki.
- Nie czas na pytania. Reszta pewnie jest na meczu.
- Jakim meczu?- zapytałam głupio.
- No quidditcha... Puchoni przeciw Gryfonom.- wyjaśnił mi gajowy.
Od razu mnie oświeciło. No przecież oni dzisiaj grają o finał... To dlatego nikogo nie było w szkole. Jak mogłam o tym zapomnieć... przecież wygrana drużyna zagra z nami o puchar.
- Ach no tak...- powiedziałam beznamiętnie, karcąc się w myślach za Alzheimer'a.
- No chodź szybko, kiedy wszyscy gapią się jeszcze na mecz.- pośpieszał mnie olbrzym.
- No lecę...


Komentatorem meczu jak zwykle był Lee Jordan, który bardzo przeżywał ostatnią porażkę Gryfonów na treningu ze względu na zawieszenie bliźniaków i Harry'ego. Czarnoskóry z mniejszym zapałem niż zwykle komentował mecz.
- Malcolm Preece natychmiast przejmuje kafla. Kapitan Puchonów ma kafla. ogrywa Johnson, mija Bell, mija Spinnet... pędzi prosto na bramkę Gryfonów... będzie strzelał i...i...- tu Lee zaklął głośno.- i zdobył gola.
Gryfoni wydali zbiorowy jęk. Przyjrzałam się tablicy wyników i dostrzegłam na nim widniejący na chwilę obecną wynik 50-20 dla Hufflepuffu. Westchnęłam, byłam przekonana, że walka o puchar odbędzie się pomiędzy Reprezentacją Ravenclaw'u a Gryffindoru. Jednak teraz moje przekonanie runęło szybciej niż strata kolejnego punktu przez drużynę domu lwa. Zwróciłam wzrok na Ginny.- jedyną nadzieję Gryfonów na wygrany mecz, ale nawet ona nie miała nawet najmniejszego pojęcia gdzie znajduje się znicz.
 Jak było do przewidzenia z sektora Ślizgonów rozbrzmiała pieśń, która męczyła Rona odkąd chłopak zaczął nieudolnie bronić goli.
Weasley wciąż puszcza gole
Oczy ma pełne łez...

Zrobiło mi się żal rudzielca, przecież wiedziałam że on potrafi grać, tylko jest bardzo zestresowany... nawet bardziej niż zwykle. I to mu nie pozwala pokazać na co tak naprawdę go stać.



- Trzymaj się Ron!- krzyknęłam dostrzegając go przy obręczy ale pewnie mnie nie usłyszał.
Przeciskałam się przez tłum pierwszo- i drugoroczniaków siedzących w rzędzie z Harrym i Hermioną. Nie było to proste, ponieważ jak przystało na mecz półfinałowy, każdy chciał uważnie obserwować to co się działo na boisku, śledzić każdy ruch graczy i w sprzyjających okolicznościach pochwalić, albo opieprzyć poszczególnych zawodników. Jednak najbardziej było mi żal Hagrida, olbrzym do najchudszych nie należał, a przeciskanie się przez uczniów zwykle kończyło się uszkodzeniem niektórych dolnych kończyn u poszczególnych osób poprzez zdeptanie.
- Harry, Hermiono...- usłyszałam głos Hagrida, gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce. Gryfoni jak na komendę odwrócili się w naszą stronę.- Posłuchajcie...- szepnął do nich.- Moglibyście pójść ze mną? Teraz?
- Eee, czy nie można z tym poczekać, Hagridzie.- odpowiedział mu Harry.- Aż skończy się mecz?
- Nie. Nie, Harry trzeba zaraz... kiedy wszyscy gapią się na mecz... Proszę...
- Dobra.- zgodził się Harry.- Już idziemy.
 Na te słowa ja w towarzystwie Wybrańca i Hermiony przepchaliśmy się przez ich rząd, nie zważając na niezadowolone sarkania innych uczniów, którzy musieli wstać, żeby nas przepuścić. Zwróciłam swój wzrok w stronę rzędu Hagrida, tamci nie uskarżali się głośno, ponieważ próbowali się gwałtownie skurczyć.
- Bardzo wam jestem wdzięczny, naprawdę- rzekł Hagrid, gdy całą trójką dotarliśmy do niego.- Tylko, żeby nas Umbridge nie przyuważyła,
- Nic nie zobaczy- odezwałam się.- siedzi na meczu z całą brygadą Inkwizycyjną i czeka na zamieszanie.- rzekłam, przypominając sobie obraz przeraźliwie różowego płaszczu, wyróżniającego się spośród innych ciemniejszych odzień nauczycieli.
- Dobrze...- odarł brodaty mężczyzna z nutką ulgi w głosie.
- O co chodzi, Hagridzie?- zapytała Hermiona, patrząc na niego z uwagą gdy zbliżaliśmy się do lasu.
Nagle usłyszeliśmy potężny ryk, dochodzący ze stadionu. Zatrzymaliśmy się w jednym momencie i zwróciliśmy swój wzrok w stronę widowni.
- Hej, czy ktoś strzelił gola.- zapytał olbrzym.
- Na pewno Puchoni.- westchnął Harry.
- Dobrze... dobrze.- mruknął niezbyt przytomnym głosem Hagrid.
Musieliśmy biec, aby dotrzymać mu kroku. Gdy byliśmy w pobliżu jego chatki, automatycznie skręciliśmy do drzwi, ale gajowy nie zatrzymał się tylko szedł dalej przez siebie. Odwrócił się w pewnym momencie i dostrzegając nasze niepewne miny przywołał nas do siebie ręką.
- Idziemy tam!- krzyknął.
- Do lasu?- zaniepokoiłam się.
- Tak, do lasu. Chodźcie szybko, bo ktoś nas przyuważy!
Popatrzyliśmy się po sobie i daliśmy nurka w cień drzew za Hagridem, który oddawał się szybkim krokiem.
- Hagridzie, zaczekaj.- krzyknął Harry potykając się o korzeń.
- Nie mamy na to czasu... uważajcie na centaury. Bo ostatnio jakoś krzywo się one patrzą na ludzi. Zupełnie nie wiem dlaczego.
- To dlatego nas tutaj prowadzisz?- zapytałam niepewnie.- Z powodu centaurów?
- Ależ skąd!- odrzekł Hagrid kręcąc głową.- sami zaraz zobaczycie o co mi chodzi.
I umilkł, a po chwili trochę nas wyprzedził, wydłużając krok tak, że mieliśmy duże trudności, by nie stracić go z oczu. Ścieżka była coraz bardziej zarośnięta, a drzewa rosły tak gęsto, że z każdym nowym krokiem robiło się ciemniej.
- Hagridzie!- zawołałam, próbując przedostać się przez splątane jeżyny, które olbrzym po prostu przekraczał, a których kolce w zetknięciu się w moją skórą, tworzyły na niej zadrapania i małe ranki.- Dokąd idziemy?
- Jeszcze troszkę- rzucił Hagrid przez ramię.- Musimy teraz trzymać się razem.
Na te słowa, podeszłam bliżej do dwójki Gryfonów. Posłałam im pytające spojrzenie, jednak zauważyłam tylko ich zaniepokojone miny. Wgłębiliśmy się w puszczę tak głęboko, że panowała tu złowroga cisza. Każdy odgłos brzmiał groźnie. Trzask złamanej gałęzi wydawał się hukiem. A ja słysząc najlżejszy szelest wbijałam oczy w mrok. Na całe szczęście nie było tutaj żadnych groźnych stworzeń, które po prostu mogłyby jednym ruchem szczęki rozszarpać nasze kruche ciała na kawałeczki... Jednak ich nieobecność wydawała się być podejrzana.
- Hagridzie, możemy pozapalać różdżki?- zapytała cicho Hermiona.
- No dobra... Fakt, że...- zatrzymał się nagle tak, że Gryfonka wpadła na niego i odbiła się od tyłu. Na szczęście Harry był w pogotowiu i złapał ją nad ziemią.
- Wspaniale!- ucieszyłam się.
Gdy Harry postawił Hermionę na nogi wszyscy troje mruknęliśmy zgodnie "Lumos!" podnosząc różdżki, a na ich końcu zapłonęły małe płomyki, które w tym momencie były dla nas jak zbawienie.
- Może będzie lepij, jakbyśmy się tutaj na chwilę zatrzymali, żebym was trochę oświecił.- powiedział Hagrid.- Więc tak... lada dzień... ona mnie chyba wyleje. Od samego początku planuje jak by mnie tu wylać na zbity pysk, a teraz ma ku temu świetny powód...- przerwał
- Kontynuuj.- zachęcałam go.
- Jednak nie mogę odejść... - tu olbrzym wyciągnął z kieszeni szarą chusteczkę i wysmarkał w nią nos.- póki... nie... powiem nikomu o nim...
- O kim?- zapytał troskliwie Harry i poklepał go po ramieniu.
- Zaraz zobaczycie...- głos mu się złamał.- Będziecie... musieli mu... pomóc i... i oczywiście Ron jeśli będzie chciał...- Hagrid przetarł oczy chusteczką.
- Oczywiście, że pomożemy!- powiedziała natychmiast Hermiona.- Co mamy zrobić?
- Wiedziałem, że się zgodzicie.- mruknął w chusteczkę.- Nie zapomnę wam tego. Jeszcze chwila... chodźcie.
Szliśmy w milczeniu przez piętnaście minut. Już chciałam otworzyć usta, zapytać się jak daleko jeszcze, ale Hagrid zatrzymał się w pewnym momencie i wskazał owłosioną ręką duży pagórek prawie tak wysoki jak sam gajowy. Musiała to być kryjówka jakiegoś dużego zwierzęcia. Na tą myśl przeszedł mnie zimny dreszcz po plecach. Podeszłam bliżej na palcach a zauważyłam, że naokoło pagórka walały się powyrywane drzewa i pnie, które tworzyły coś na kształt zagrody. Wytrzeszczyłam wzrok i zauważyłam, że to nie był żaden pagórek, to był grzbiet. Od razu nerwowo zrobiłam kilka kroków w tył i spojrzałam przerażona na Hagrida.
- Czy to nie jest przypadkowo... olbrzym?- powiedziałam cicho.- Ale mówiłeś, że żaden z nich nie chciał tu przyjść.- zwątpiłam, a różdżka trzęsła mi się w ręce.
- Musiałem go tutaj ściągnąć... Rachel musiałem... inne olbrzymy znęcały się nad nim bo jest taki mały...- odparł zrozpaczony.
- Mały?- powtórzyłam nie dowierzając- MAŁY?!
-  Rachel, zrozum... musiałem to zrobić...- powiedział przez płacz.- To jest mój brat...
- Twój brat!?- krzyknęliśmy zgodnie całą trójką.
- Przybrany... rzecz jasna...- przyznał Hagrid.- Wyszło na to, że moja mamusia po rozstaniu z ojcem związała się z innym olbrzymem i urodziła... no tego... Graupa.
- Graupa?- zapytałam spokojniej, patrząc na Harry'ego i Hermionę którzy stali naprzeciw tej istoty z otwartymi ustami.
- U olbrzymów liczą się duże dzieciaki... tu się okazało..., że on jest mały... ma tylko szesnaście stóp.- kontynuował gajowy.
- O tak, jest Maleńki!.- powiedziałam niemal z histeryczną ironią.- Więc czego od nas oczekujesz?
- Żebyście się nim zaopiekowali.- wychrypiał Hagrid.- Jak mnie już nie będzie.
Wtedy zrozumiałam, że ślepe zgadzanie się na pomoc Hagridowi, było najgłupszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłam. Spojrzałam rozpaczliwie na Hermionę i Harry'ego.
- A na czym dokładnie ma to polegać?- zapytała Gryfonka.
- Nie musicie go karmić.- zapewnił nas gorliwie olbrzym.- Sam sobie zdobywa żarcie. Tylko chciałbym mieć pewność, że ktoś tu co jakiś czas przyjdzie, dotrzyma mu towarzystwa i nauczy go czegoś.
- Mamy go UCZYĆ?- zapytałam pustym głosem.
- Wystarczy jakbyście do niego coś mówili, żeby zrozumiał, że ludzie nie są tacy źli...- powiedział Hagrid z nadzieją w głosie.
Zrezygnowana usiadłam na korzeniu i zasłoniłam twarz dłońmi, zerkając na olbrzyma przez palce.
- To co zrobicie to, tak?- zapytał Hagrid, udając że nie widział mojej reakcji na jego prośby.
- No więc...- zaczął Harry, pamiętając o swoim przyrzeczeniu- spróbujemy Hagridzie...
- Wiedziałem, że mogę na was liczyć.- rzekł gajowy ucieszonym głosem.- Czekajcie obudzę go, musicie się poznać...
- Co?! Nie!- krzyknęła cicho Hermiona.
Ale Hagrid już przelazł przez pień leżący niedaleko swojego brata, chwycił w dłonie długą gałąź, uśmiechnął się i dźgnął Graupa w plecy końcem gałęzi. Olbrzym ryknął, a przez naszymi twarzami istota podniosła się z ziemi. Całą trójką uciekliśmy do tyłu jak najdalej, nie tracąc go z oczu. Patrzyłam na jest przerażająco wielką twarz porośniętą gęstymi, poskręcanymi jak runo baranka włosami koloru paproci. Miał on krzywe usta, brak szyi, wielkie żółte zęby i mętne oczy barwy szlamu.
W pewnym momencie olbrzym chwycił za sosnę, rosnącą nieopodal. Wyrwał ją z korzeniem, z nadzieją, że gdzieś tam między liśćmi znajdzie jakieś pożywienie.
- Mam dla Ciebie towarzystwo!- krzyknął Hagrid.- Popatrz tutaj ty wielki pajacu!
- Nie rób tego.- powiedziałam cicho, błagalnym tonem. Jednak Hagrid nie dawał za wygraną, za wszelką cenę chciał zwrócić na siebie uwagę olbrzyma.
- Graupku popatrz na mnie!- krzyknął głośniej.
 W jednym momencie olbrzym wypuścił w rąk sosnę, która upadła na ziemię i zwrócił wzrok w naszą stronę.
- Popatrz... to jest Harry Potter, będzie się z Tobą bawił...- odparł Hagrid podchodząc do Wybrańca. A za nim jest Rachel i Herm...- przerwał.- Przepraszam Hermiono mogę Cię przedstawić jako Herma? Masz za długie imię...- zwrócił się do Gryfonki.
- Ależ proszę...- jęknęła dziewczyna.
- No właśnie Graupku... Harry, Rachel i Herma... będą z Tobą spędzać czas. Fajnie nie? Będziesz miał trójkę nowych przyjaciół... GRAUPKU NIE!
Ramię Graupa wystrzeliło ku Hermionie. Razem z Harrym złapaliśmy Gryfonkę i odciągnęliśmy za drzewo, tak że palce olbrzyma musnęły pień, ale zacisnęły się w powietrzu.
- BRZYDKI GRAUPEK!- wrzeszczał Hagrid. A Hermiona w tym samym czasie przywarła do pnia drżąc i łkając. Przytuliłam się do niej aby móc ją uspokoić.- BRZYDKI, NIE WOLNO ŁAPAĆ LUDZI...!
Harry wyjrzał za pień i powiadomił nas, że olbrzym przestał się nami interesować, ponieważ wyprostował się i znowu wyrwał kolejne drzewo w poszukiwaniu pożywienia.
- Po krzyku... poznał was i następnym razem skojarzy wasz wygląd.- rzekł Hagrid.- To już i tak za dużo jak na jeden dzień. Będzie lepiej jeśli już pójdziemy...
Pokiwaliśmy głowami i weszliśmy głębiej w las. Przez całą drogę nikt się nie odzywał. Spojrzałam na zdenerwowanego Hagrida, który szedł przodem. Potem na bladą i napiętą twarz Hermiony, a Harry... on prostu nie odzywał się bo nie wiedział co powiedzieć, z resztą tak samo jak ja. Kto mógł się spodziewać tego, że strażnik kluczy trzyma w zakazanym lesie olbrzyma... a ja? Harry, Hermiona i Ron obiecaliśmy, że będziemy kontynuowali bezsensowne próby ucywilizowania olbrzyma... jak Hagrid mógł tak zgłupieć...

Gdy dotarliśmy na miejsce, usłyszeliśmy słowa doskonale znanej nam piosenki.

Weasley jest naszym królem,
bramkarzem jest na fest!
Więc zaśpiewajmy chórem
On naszym królem jest.

- Mogliby przestać śpiewać tą żałosną piosenkę...- jęknęłam.- Nie mają już tego dość?
Miałam powyżej uszu tej piosenki... najgorsze jest to, że Ślizgoni ją wymyślili, a teraz śpiewają to "dzieło" od tak na innych meczach, nawet tych w których Reprezentacja domu węża nie gra po to, aby poniżyć Rona i pozbawić go wiary w siebie. 
- Ej, czy nie wydaje wam się, że ta piosenka brzmiała nieco inaczej?- zapytał Harry z nadzieją w głosie. Złapał mnie i Hermionę za ramię i pociągnął nas w stronę stadionu. Pieśń rozbrzmiewała coraz głośniej.

Weasley nie puszcza goli!
Bramkarzem jest na fest!
Więc śpiewają Gryfoni
On naszym królem jest!

- Harry...- powiedziała powoli Hermiona. 
Zwróciłam wzrok z stronę żółto-czarnego tłumu, który wolnym krokiem zbliżał się w naszą stronę. Jednak musiałam stwierdzić, że piosenka nie wydobywa się stamtąd tylko z czerwono-złotej masy, niosącą na ramionach samotną postać...

Weasley jest naszym królem,
nie będzie więcej łez!
Trzech pętli broni murem, 
On naszym królem jest!

- Nie!- szepnęłam
- TAK!- powiedział głośno Harry.
- HARRY, HERMIONO, RACHEL!- krzyknął Ron.- UDAŁO NAM SIĘ, GRYFONI SĄ W FINALE!...

14 komentarzy:

  1. Ach, nowy rozdział... Jak dobrze ;)
    Co ta Stella knuje? Jest dobrą aktorką, to trzeba jej przyznać, ale mam coraz gorsze obawy, co do tego, jaki jest jej plan...
    No i to zaklęcie - z pewnością i ono ma jakieś znaczenie...
    Podoba mi się jak połączyłaś kanoniczny wątek Graupka i maczu z Rachel. Stawiam na to, że i olbrzym będzie miał jakieś znaczenie w fabule ;)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział (mam nadzieję, że będzie w nim dużo Freda *.*).
    Gorąco pozdrawiam i życzę dużo weny i powrotu do zdrowia :* Johanna Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście zaniedbałam Freda w tym rozdziale... ale ma on teraz poważniejsze rzeczy i DECYZJE na głowie ;)
      W dalszych rozdziałach dowiesz się, jak znajomość z Stellą będzie miała wpływ na dalsze losy Rachel (Bądź na odwrót ;))
      Zaklęcie... rzeczywiście będzie ono miało jakieś znaczenie ;D
      Cieszę się, że Ci się to podobało ^^ takie połączenia będą zdarzać się coraz częściej ;) (w końcu głównie na tym ma być oparta opowieść) ;)

      Dziękuję :*

      Usuń
  2. I znowu nie mam pojęcia co napisać. Napewno dużo zdrowia i weny. Rozdział świetny, zmieniłaś oststnią scenę. I właśnie to że odbiegłaś od książki wyszło mu na dobre. Lekcja ciekawa. Plan Voldka musi chyba zaczynać działać. Ale jak dla mnie Weasley jest zbyt dobry. Nie lubię go. Zabrakło mi tu mojego Draco❤❤❤ Czekam na następny rozdział :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach tak... ta zmiana ostatniej sceny... zastanawiałam się czy w ogóle dołączyć ją do opowiadania. Ryzykowałam zniszczeniem jej i naprawdę cieszy mnie to, że wyszło mu to na dobrze ^^, ponieważ chcę częściej takie połączenia opisywać, co nie zmienia faktu iż nie będę dołączała własnych wątków i historii ;)
      Niewiele osób lubi Rona, no ale cóż... dla mnie on jest obojętny ;)
      Dracona będzie więcej, zapewniam ;3

      Dziękuję :*

      Usuń
  3. Czekałam na coś z Fredem, a tu mi nic z nim nie dałaś :c mam nadzieję, że w następnym rozdziale dasz coś o moim drugim kochanym bliźniakiem :3 Część z Stellą mi się bardzo podoba xD jestem ciekawa co ta mała wymyśli :p
    Czekam na kolejny i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję więcej Freda i to w następnym rozdziale ^^
      Chociaż rudzielec ma teraz sporo rzeczy do przemyślenia ;>
      Stella... ona jest do wszystkiego zdolna... z resztą jak widać ;)
      Dziękuję :*

      Usuń
  4. - Czy to nie jest przypadkowo... olbrzym?- powiedziałam cicho.- Ale mówiłeś, że żaden z nich nie chciał tu przyjść.- zwątpiłam, a różdżka trzęsła mi się w ręce.
    - Musiałem go tutaj ściągnąć... Rachel musiałem... inne olbrzymy znęcały się nad nim bo jest taki mały...- odparł zrozpaczony.
    - Mały?- powtórzyłam nie dowierzając- MAŁY?!


    UMARŁAM <3 hahaha
    Nie mam więcej pytań :D
    Jak czytam Twoje opisy to mam wrażenie, że kolejny raz czytam Harry'ego Pottera. Te sceny lekcji, w lesie i to wszystko po prostu lodzio miodzio, brak słów. Zazdroszczę, że potrafisz pisać tak długie rozdziały i nie są one żmudne i męczące, czyta się je z przyjemnością.
    No i oczywiście mój ukochany Ron bohtaer <3 <3 <3
    Czekam na więcej :D
    Pozdrawiam cieplusio w tren październikowy wieczór i życzę duuuużo weny i zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej <3 Dziękuję!

      Naprawdę masz takie wrażenie? ^^ Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wspaniale się teraz czuję! ^^
      Noo... w końcu poznałam kogoś kto lubi Rona ;) Na szczęście myślałam, że nasz ukochany Łasic zraził do siebie wszystkich (Kurcze, nawet nie wiem czemu...)

      Usuń
  5. Ten rozdział trochę mnie zaskoczył , bo wreszcie napisałaś co nie co o Hagridzie, a jest on jest jedną z moich ulubionych postaci ;) Za każdym razem, gdy o nim czytam, robi mi się go żal, bo chyba nikt tak nie kochał magicznych istot i nie oddał się im jak on, a mimo to przez niektórych jest postrzegany za dziwaka i głupca. Owszem, może nie jest tak istotną i uzdolnioną magicznie postacią jak np. Dumbledore, ale tak wielkiego i dobrego serca jak on, według mnie nie miał nikt. A rozdział jeszcze raz świetny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, rzadko co piszę o Hagridzie, ale mam także inne postacie do opisywania ^^
      Nie chcę o nikim zapomnieć ;p
      A i wiadomo, że prawdziwa moc i potęga bierze się z serca ;)

      Usuń
  6. Śliczny rozdział, przeczytałam już wczoraj, ale nie miałam czasu napisać. Po prostu umierałam po wykańczającym tygodniu xd
    No cóż tu można powiedzieć... masz ogromny talent. Oczywiście masz świetne pomysły i tak jak ktoś napisał : u Ciebie długie rozdziały to nie katorga. Czytam je jednym tchem i jeszcze długo po ich przeczytaniu myślę o nich.
    Co prawda Fred'a było mało, ale u mnie Ron też jakoś ujdzie. Jak był mały to jeszcze uszedł, ale już w ostatnich częściach coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że określenie Draco było trafne.
    Dużo, dużo, dużo weny, żebyś jak najszybciej dodała rozdział.
    Strasznie się niecierpliwię ^^
    Pozdrawiam cieplutko ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, kolejna osoba która upomina się o Freda... Rudzielec ma sporo fanek widzę ^^
      Obiecuję go więcej ;) i to w następnym rozdziale :3
      Dziękuję za Twoją opinię ;* i nominację

      Usuń
  7. Ja też. Co prawda jestem druga ale u mnie też zostałaś nominowana do LA.
    Daruj, napisałam pod ostatnim postem, że jesteś niebezpieczna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję ^^ Bardzo mi miło ;)
    Chętnie zajrzę też na Twojego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Melody