Music

piątek, 25 marca 2016

Rozdział 33 "Nie mogłam dać mu się zdominować, nie teraz..."


- Rachel? Rachel, wróć do mnie... Rachel.- usłyszałam cichy głos Davida i jak na komendę otworzyłam szeroko oczy.- Dzięki ci Merlinie...
- David? Co...- podniosłam się na łokciach.- Co się stało?
- Straciłaś przytomność na chwilę.- powiadomił mnie już spokojniej i wystawił drżącą rękę. Chwyciłam ją niepewnie, jednak zanim postanowiłam wstać rozejrzałam się jeszcze dookoła.
- Kim był ten człowiek David... Czego on od ciebie chciał?- spytałam cicho.
- Rachel, nie mam pojęcia o co ci chodzi. No wstań już...- rozkazał, a ja pokiwałam głową i na słabych nogach podniosłam się
- Jak to nie masz? David, słyszałam człowieka... Chciał z tobą porozmawiać, tyle że...- przerwałam, ponieważ mój brzuch znowu się odezwał, a ja zgięłam się w pół.
- To nie czas na rozmowy, muszę cię odprowadzić do innych.- odparł poważnie i chwycił mnie pod pachę, tak żebym nie upadła.
- Innych? A nie do szpitala? David, ja ledwo co stoję na nogach.- odparłam słabo.
- No wiem, ale ja muszę jeszcze coś...- rozejrzał się.- ...załatwić. Twój chłopak pewnie się tobą zajmie.- powiedział pocieszająco.
Przyznaję, że zachowanie Davida było dziwne. Był on cały roztrzęsiony i po prawdzie zachowywał się tak jakby to on oberwał jakimś zaklęciem i stracił przytomność, ale nie mogłam oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że nie mówił całej prawdy. Oczywiście, byłam słaba i nawet nie wiedziałam z czego to się wzięło, ale wątpię czy ten głos był spowodowany moim osłabieniem. Wydawało mi się, że Ślizgon nie mówił mi całej prawdy, ale posłusznie ruszyłam za nim. Raz, że czułam się okropnie, a dwa, że po tej sytuacji bałam się, że ktoś nas napadnie.
W drodze powrotnej próbowałam jeszcze raz nawiązać dialog i ustosunkować się do tej sytuacji, ale zostałam skutecznie zignorowana przez chłopaka. Już wtedy miałam pewność, że coś się stało.
Przekroczyliśmy próg budynku, gdzie nadal odbywała się moja impreza. Nie minęło pięć sekund, a rozmowy ucichły.
- Rachel?- usłyszałam głos Freddiego, a po chwili znalazłam się w jego objęciach.- Wyglądasz strasznie, co się stało?- spytał, a ja nie odpowiedziałam, tylko jeszcze mocniej wtuliłam się w klatkę piersiową chłopaka.
- On musiał jej coś zrobić!- krzyknął jakiś głos z tyłu. Przez chwilę wydawało mi się, że to był George, ale później zorientowałam się, że był on zbyt donośny. Jednak wystarczająco przekonujący, aby móc zdenerwować Freddiego. Nim się obejrzałam, a mój chłopak wypuścił mnie z objęć i podszedł szybkim krokiem do Davida ściskając różdżkę.
- Jeśli to prawda, to obiecuję że pożałujesz tego.- warknął Fred, przykładając różdżkę do brzucha Ślizgona, aż zaparło mi dech w piersiach.
- Zabieraj to ode mnie Weasley.- rozkazał atakowany chłopak, odtrącając dłoń Freda.- Nic jej nie zrobiłem, jasne?
Chciałam potwierdzić słowa Ślizgona, ale zdania ugrzęzły mi w gardle. Nie potrafiłam nic powiedzieć, a bałam się, że za chwilę zrobi się gorąco. Dobrze znałam Ślizgoński charakterek Davida.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.- odpowiedział wściekle bliźniak.
- Gdybyś lepiej pilnował swojej dziewczyny, to nic by jej się nie stało.- odparł sucho David.
- Przesadziłeś. Sam wyciągnąłeś ją na zewnątrz, a teraz obwiniasz o to mnie?- Fred rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Chłopaki!- mruknęłam cicho, widząc, że sytuacja robi się nieciekawa.- To nie była wina Davida.- dodałam i spostrzegłam, jak Fred patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Nie broń go Rachel...- odezwał się George, który do tej pory przysłuchiwał się tej sytuacji.- Wszyscy wiemy do czego Stone jest zdolny.
- Możesz przestać się mnie o wszystko czepiać?- spytał poddenerwowany David.- Jeśli masz coś do mnie, to możemy to obgadać na zewnątrz.
- Wystarczy!- warknęłam, już głośniej.- Gdyby nie on to nadal leżałabym nieprzytomna na ziemi przy kontenerach, bo tak pięknie się złożyło że akurat wtedy zrobiło mi się słabo.
Przez chwilę na sali zrobiło się ciszej. Wszyscy wstrzymywali oddechy i czekali na dalszy rozwój tej akcji. Ja akurat wtedy nie zważając na wszechobecną ciszę lustrowałam groźnym wzrokiem Freda, próbując wymóc na nim coś na kształt poczucia winy.
- Naprawdę nic ci nie zrobił?- spytał Freddie, przerywając ciszę.
- Właściwie to uratował mi życie, ale to chyba nawet nieistotne.- powiedziałam ironicznie, zakładając ręce na piersi. W tym samym czasie bliźniak schował swoją różdżkę do tylnej kieszeni i odwrócił się niechętnie do Ślizgona. Wydawało mi się, że moje słowa niezbyt dotarły do rudzielca, a popierał to fakt, iż obie strony świdrowały się nawzajem wzrokiem.
- Dobra, nie mam ochoty na takie gierki.- powiedział sucho David i nie czekając na odpowiedź odwrócił się w stronę drzwi z zamiarem jak najszybszego ulotnienia się z pomieszczenia.
- Stone?- odezwał się Fred.
- Czego znowu chcesz Weasley?- spytał spokojniej David, odwracając się ponownie do bliźniaka.
- Dzięki.- odparł lekko rudzielec i wyciągnął dłoń do Ślizgona.
Tamten najwyraźniej zdziwił się zachowaniem mojego chłopaka, ponieważ przez chwilę stał jak wryty, obserwując dłoń Freddiego i zastanawiając się jak ma zareagować.
- Nie ma sprawy.- odpowiedział z lekkim uśmiechem i mocno uścisnął dłoń Freda.
Pomimo zaskoczonych szeptów moich przyjaciół, uśmiechnęłam się mimowolnie do siebie. Miałam dziwne wrażenie, że ten uścisk dłoni w niewielkim stopniu przełamał niechęć chłopaków do siebie.
Zadowolona podeszłam do Freddiego i z wyrazem aprobaty na twarzy, złapałam go mocno za rękę, na co bliźniak uśmiechnął się do mnie czule. Zaraz potem oboje przenieśliśmy zadowolone spojrzenia na Davida i dostrzegliśmy, że jego już nie było.
- Tak się cieszę, że jesteś cała, księżniczko.- powiedział przymilnie Fred i objął mnie w pasie.
- Nawet czuję się już lepiej.- odpowiedziałam z uśmiechem i czule pocałowałam chłopaka u usta. Jednak nadal niepokoiło mnie to, co działo się z Davidem, podczas mojej chwilowej utraty przytomności.



Początek października, początek kłopotów. Po skończonych zajęciach udałam się do Slughorna, aby usunąć skutki eliksiru zmieniającego kolor włosów. Profesor, wielce zaciekawiony, czy mój eliksir został uwarzony poprawnie kazał mi go przetestować na sobie, z początku nie byłam z tego zadowolona, ale później pod naciskami zgodziłam się na to. Podczas picia eliksiru, chciałam aby moje włosy zmieniły swój kolor na karmelowy. Jednak, w tym samym czasie ktoś na sali postanowił zrobić mi żart i krzyknął "fioletowe". Spodziewałam się któż to mógł być. Oczywiście nieświadomie pomyślałam o tym kolorze, co spowodowało natychmiastową zmianę koloru włosów na tę barwę. Czyż nie wyglądałam uroczo?



W każdym razie, rodzice dostaliby zawału, gdybym pokazała im się w takim stanie, dlatego szybkim krokiem wędrowałam korytarzem wprost do gabinetu Slughorna. Po drodze ignorowałam spojrzenia innych, byłam już do nich przyzwyczajona.
Stanęłam przed gabinetem i zapukałam do drzwi, a gdy pozwolono mi wejść, pierwszą rzeczą, jaka przykuła moją uwagę był piękny gramofon w stylu retro. Uwielbiałam takie starocie, dlatego nie mogłam się powstrzymać, aby nie podejść bliżej. Przypatrywałam się temu urządzeniu przez dłuższą chwilę, myśląc czy to jeszcze działa i czy coś by się stało, gdybym go uruchomiła. Postanowiłam to sprawdzić, jednak w tym samym czasie ktoś skutecznie odwrócił moją uwagę.
- Podoba się Panno Trust?- spytał Slughorn, stając obok mnie.
- Tak, jest piękny. Prawdziwe dzieło sztuki.- odparłam, przypatrując się bogato zdobionym wykończeniom na krawędziach.
- Wiąże się z nim wiele historii.- westchnął.- Widzisz te podpisy, o tutaj na pudełku?
Przykucnęłam, aby dokładniej przyjrzeć się czarnym plamkom, które widniały na drewnianej ścianie.
- Gwenog Jones, kapitan Harpii z Hollyhead.- Profesor wskazał na podpis.- Była naprawdę utalentowana, do teraz mam darmowe bilety na wszystkie jej mecze, tylko teraz jakoś nie miałem do tego głowy.- zakończył niepewnie, a ja uśmiechnęłam się nieśmiało.- Erdred Worple, autor książki "Bracia krwi: Moje życie wśród wampirów.". Miałem jego autograf, gdy stało się to modne.- zaśmiał się cicho.
- Lily Evans.- Odczytałam imię, które od razu rzuciło mi się w oczy.- Mama Harry'ego.- uśmiechnęłam się do sienie.
- Lily... słodka Lily. Żałuję, że nigdy nie zdążyłem się z nią pożegnać.- spojrzał na ścianę tęsknym wzrokiem, a ja zrozumiałam, że profesor nie miał ochoty o tym rozmawiać w tym momencie. 
- Regulus Black.- pośpiesznie podałam kolejne imię. 
- O tak!- Slughorn nagle się ożywił.- Wybitny talent o niespotykanych możliwościach. Jego brat umarł niedawno. Naprawdę wielka szkoda...- westchnął, a ja pokiwałam głową.- Bardzo sympatyczny młodzieniec. Tylko o nieciekawej słabości względem Czarnego Pana. 
- Co to oznacza, Profesorze?- spytałam zaciekawiona.
- Jeszcze jako nastolatek interesował się działalnością Voldemorta- zbierał wycinki prasowe związane z czarnoksiężnikiem i często o nim mówił, wierząc, że dzięki niemu czarodzieje wyjdą z ukrycia i zaczną rządzić mugolami.- wyjaśnił poważnie.- Plotki mówią, że już w wieku 16 lat został śmierciożercą.
- To okropne.- stwierdziłam z przestrachem, nie mogąc sobie wyobrazić jak można w tak młodym wieku, zostać poplecznikiem Czarnego Pana i zabijać ludzi.
- Masz do niego bardzo podobne usposobienie, Rachel.- odparł poważnie.
- Niech Profesor nie żartuje, ja w życiu nie przeszłabym na złą stronę.- zmarszczyłam brwi.- Profesor musiał się pomylić.
- Był jednym z moich ulubieńców, często rozmawialiśmy podczas jego nauki w Hogwarcie, bardzo dobrze znałem jego myśli, zachowania. Regulus próbował przekonać mnie do swoich racji, jednak ja nie chciałem o tym rozmawiać. W końcu kontakt się urwał.- wyjaśnił powątpiewająco, ignorując moje słowa.
- A spotkał go Profesor jeszcze kiedyś?- spytałam dociekliwym tonem, a Slughorn wbił wzrok w ścianę i przez chwilę myślał. Skarciłam się w myślach za moją ciekawość, mogłam wcześniej domyśleć się, że ten temat nie należał do jego ulubionych.
- Tak sądzę, ale...- przerwał.- No nie ważne, jestem przekonany że nie przyszłaś tutaj, aby powspominać ze mną dawne czasy.- uśmiechnął się lekko.- Gdzie ja mam tą miksturę...
Obserwowałam jak Slughorn  krąży wokół swoich półek z składnikami eliksirów i szuka czegoś, co pomogłoby mi zmienić mój obecny kolor włosów. W tym samym czasie zastanawiałam się nad słowami Profesora Slughorna, dotyczącymi brata Syriusza. Nie potrafiłam pojąć jak ktoś młody, kto jeszcze nie jest psychicznie przygotowany do życia, mógł dać się tak zaintrygować czarną magią i samą istotą, która głosi poglądy czystokrwiste. Przez chwilę przeleciało mi przez myśl to, że może jedno z drugiego wynikało.
- O mam, wypij to, a twoje włosy, Rachel wrócą to normalnego koloru.- odparł podając mi niewielki flakonik z żółtawą substancją.
- Dziękuję.- odparłam wdzięcznie i wypiłam całą zawartość jednym ciurkiem. Zaraz potem skrzywiłam się, czując w ustach ten ostry posmak mięty pieprzowej.
- No i gotowe. Teraz możesz już iść, bo zaraz spóźnisz się na obiad.- odparł przyjacielsko Profesor i wypchnął mnie za drzwi.



- Dobrze drużyno, jesteśmy bardzo dobrze przygotowani do tego meczu z Puchonami. Omówiliśmy wszystkie strategie, wiemy czego możemy się spodziewać po drużynie przeciwnej i z całą pewnością mamy wszyscy wystarczająco dużo energii, aby poprowadzić ten mecz dokładnie tak, jak chcemy. Czy się ze mną zgodzicie?!- krzyknął radośnie Roger, gdy mieliśmy wyjść na boisko.
W całej przebieralni rozległy się oklaski. Oczywiście ja, byłam jedną z osób którym bardzo spodobało się podsumowanie naszego kapitana. Cieszyłam się, a jednocześnie po raz kolejny poczułam dziwny ścisk w żołądku. W głowie nadal szumiały mi słowa Rogera, dotyczące mojej kandydatury na nowego kapitana naszej drużyny. Wątpliwość wylewała się ode mnie z wszystkich stron, dodatkowo sprawę pogarszał fakt, iż Burrow stał się ostatnio bardzo przykładnym zawodnikiem. Dyskutował on z kapitanem, proponował własne rozwiązania, jego gra jakiś dziwnym trafem poprawiła się i był się bardzo pomocny. No cóż, gdybym nie wiedziała, że chodzi mu tylko i wyłącznie o objęcie stanowiska kapitana, pewnie uwierzyłabym w jego przemianę, ale byłam pewna, że gdy tylko się nim stanie, wszystko wróci do aroganta i zrzędy Randolpha.  
- Słuchajcie, drużyna Hufflepuffu, nie jest tak  mocna jaka była w zeszłym roku, Odejście ich dwóch czołowych pałkarzy z pewnością doprowadzi nas do zwycięstwa. Cała reszta drużyny jest już trochę mniej doświadczona w grze, dlatego wstydem będzie jeśli z nimi przegramy. Zasada musi być tylko jedna: gramy i wygramy...- odezwał się wyżej wymieniony osobnik.
- A nawet jeśli nie...- weszłam mu w słowo.- Pamiętajcie, że i tak jesteśmy najlepsi, a możliwy Puchar będzie tego potwierdzeniem. Jednak nigdy nie wolno bagatelizować przeciwnika. Może się on okazać zdolniejszy niż nam się wydaje, a przez naszą próżność możemy stracić na przewadze. 
- Ja, w przeciwieństwie do niektórych fioletowych głów, nie przyjmuję porażki, ponieważ wierzę w naszą drużynę.- Randolph spojrzał na mnie złośliwe, a kilka osób parsknęło śmiechem.
Mówiłam, że podejrzewałam kto mi wyciął ten żart? Teraz się to potwierdziło...
- Ważne jest to, aby trzymać się razem i nie kopać żadnych dołków pod sobą.- wyraźnie zaakcentowałam to zdanie.- Wsparcie jest tym, co obecnie u nas leży, dlatego postarajmy się w tym meczu, grać jako jedność, jako drużyna. Kto jest ze mną?- spytałam radośnie, ignorując zaczepkę Burrowa. W jednym momencie po przebieralni rozeszły się gwizdy, które miały oznaczać aprobatę. Dlatego spojrzałam ukradkiem na mojego konkurenta i posłałam mu zjadliwy uśmieszek.
- Święte słowa, Rachel.- ucieszył się Roger.- Za chwilę zaczynamy mecz. Naprzód!
Pełna pozytywnej energii, udałam się za kapitanem na boisko. Jeszcze nigdy nie byłam tak spokojna przed meczem. Intuicja podpowiadała mi, że wszyscy są w pełni przygotowani do gry.
- 1:0 dla ciebie, fioletowy łbie.- szepnął Burrow, doganiając mnie.- Póki co...- dodał zimno.
Przez chwilę przeszedł mnie zimny dreszcz po plecach, ale zaraz potem skarciłam się w myślach za taką reakcję. Nie mogłam dać się mu zdominować, nie teraz...
Gdy weszliśmy na boisko, usłyszeliśmy wesołe krzyki osób, które pofatygowały się, aby obejrzeć pierwszy w tym sezonie mecz Krukonów. Trybuny były przepełnione uczniami z różnych domów. Plotki o rezygnacji Rogera z stanowiska, spotkały się z wieloma opiniami, ponieważ każdy wiedział, że był on jednym z najlepszych kapitanów, jakich Reprezentacja Raveclaw'u kiedykolwiek miała.
- Dobra drużyno, to jest mój ostatni mecz, dlatego chcę zakończyć moją kadencję z przytupem. Zrozumiano?- zapytał Davies, na co wszyscy zgodnie kiwnęli głowami.- No to jazda!
Po całym boisku rozległ się głos gwizdka. Wzięłam głęboki oddech i już latałam w powietrzu. Obiecałam sobie, że postaram się w miarę szybko odnaleźć uskrzydloną piłeczkę i jeszcze szybciej zakończyć mecz. Mijałam poszczególnych zawodników drużyn jednym okiem szukając złotego znicza, a drugim bacznie obserwując zachowanie szukającego Hufflepuffu.
Zanim się obejrzałam, mecz trwał w najlepsze. Tablica wyników pokazywała dwupunktową przewagę Krukonów. Nie był to jakiś zdumiewający wynik, ale jak na początek był dobry.
- Heidi Macavoy, przejmuje piłkę. Brnie przed siebie niczym torpeda, ale zaraz... co się stało? Heidi została zaatakowana przez Strettona i Burrowa, którzy zbliżyli się do niej z boku, a Davies szarżuje wprost na ścigającą Puchonów. Cóż za piękne kleszcze Parkina.- zdumiał się komentator. McManuse- Jednak to jej nie przeszkodziło. Macavoy przerzuciła kafla do Preece'a. Preece jak strzała leci do obręczy Krukonów.... rzuca! I goool! 20:30. Wspaniałe rozegranie Puchonów!
Przeklęłam w myślach i przyśpieszyłam. Chciałam jak najszybciej złapać tego znicza. Kątem oka dostrzegłam, jak zbliża się do mnie tłuczek. Miał on niesamowitą szybkość, w ostatniej sekundzie wyhamowałam i zdążyłam zrobić unik.
- Przy piłce Burrow... Burrow robi szybki unik i rusza przed siebie... ale co to... O'Farethy i Rickett, jednocześnie odbili tłuczka w stronę ścigającego Krukonów. Co za piękny unik Burrowa... doprawdy wspaniały zakręt!- krzyczał komentator.- Burrow przygotowuje się do rzutu... rzuca i.. Gool! Kolejny punkt dla Krukonów.
Spojrzałam na tablicę wyników. Nadal mieliśmy dwa punkty przewagi, na moje nieszczęście były to punkty zdobyte przez mojego konkurenta. Pośpiesznie przetarłam oczy i próbując nie zwracać uwagi na jego wspaniałą grę, błądziłam wzrokiem po boisku.
- Applebee chwyta kafla. Unika tłuczka... brnie wprost na Obrońcę Krukonów... do niej szybkim lotem zbliża się Stretton, ścigający reprezentacji Ravenclaw'u, również unika tłuczka, odbitego w jego stronę przez Ricketta. Stretton próbuje wytrącać jej kafla z ręki, ale ona się nie daje, podlatuje do góry i spuszcza kafla do Preece'a. Preece znowu przy piłce. Rusza w stronę potrójnej obręczy Krukonów i... zostaje znokautowany przez tłuczka, posłanego do niego przez Samuelsa.- mówi komentator.- A piłkę przejmuje Davies.
Kątem oka spostrzegłam Burrowa, który bardzo dobrze współpracuje z Rogerem i razem zdobywają punkt. Uderzyłam miotłę pięścią, nie wiedziałam dlaczego zamiast skupiać się na swoim zadaniu, wkurzam się, za zdobywanie punktów dla mojej drużyny. Musiałam zadać sobie bardzo ważne pytanie: Mianowicie, co jest dla mnie ważniejsze? Moja duma, czy wygrany mecz... na całe szczęście odpowiedź przyszła bardzo szybko. Obok mojej głowy przeleciał złoty znicz. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam za nim w pogoń.
- Davies zmyla przeciwników i z kaflem w ręku mknie wprost na Fleet'a.  Naprzeciw niego, zygzakowatym ruchem nadlatują Macavoy i Applebee, które starają się wywrzeć na presję na kapitanie Krukonów. Jednak on nie daje się zaskoczyć... nad ramieniem przerzuca kafla do Randolpha Burrowa. Teraz to on leci przed siebie... unika tłuczka, raz... rusza dalej... nokautuje ścigającą Puchonów, która spada z miotły, a tłuczek po raz kolejny mknie na niego, jednak ścigający Krukonów nie chce odpuścić, zwisł z miotły i skutecznie uchronił się przed atakiem upierdliwej piłki.- podsumował rozbawiony komentator.- Burrow rzuca kafla do Strettona, który nadleciał do niego z boku...
W uszach świszczało mi wystarczająco mocno, abym dodatkowo przejmowała się wspaniałymi wyczynami Jeremiego. Postanowiłam się skupić na bacznym obserwowaniu znicza. Tym bardziej teraz, kiedy na karku miałam szukającego Puchonów, który postanowił, na równi ze mną, potańczyć wraz z uskrzydloną piłeczką "taniec powietrzny". Teraz oboje próbowaliśmy dogonić nasz cel, który za każdym razem znikał nam z oczu na chwilę.
- Puchoni zdobywają punkt! 80:80. Wspaniała zmyłka Macavoy doprowadziła do remisu, więc chyba czas się przyjrzeć naszym szukającym!- krzyczał entuzjastycznie komentator.
Nie zwracałam uwagi na słowa McManuse'a. Skupiałam się jedynie na zniczu, który znowu pojawił się obok mojej głowy. Po raz kolejny ruszyłam w pogoń za moim celem, a za mną leciał Summerby. Oboje przeciskaliśmy się kolejno pomiędzy graczami, próbując wypchnąć się nawzajem z miotły. Niestety ja miałam ciężej. Szukający Puchonów był bardzo silny i gdyby tylko chciał, mógł jednym ruchem ręki zrzucić mnie z miotły. Dlatego musiałam zachować podwójną ostrożność.
- Kolejny punkt dla Krukonów! Burrow gra dzisiaj niesamowicie. Widzieliście tą piękną potrójną akcję w jego wykonaniu!?- wołał entuzjastycznie McManuse.
Leciałam zaraz za zniczem, gdy poczułam że moja miotła zbacza z kursu za sprawą mocnego uderzenia szukającego Puchonów. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz z niej spadnę, ale udało mi się odzyskać równowagę. Spojrzałam ukradkiem na Summerby'ego, który był bardzo blisko złapania znicza. Jednak nie mogłam na to pozwolić, chwyciłam się mocno miotły i ruszyłam z niesamowitą szybkością wprost na Puchona.
- Głowa Jastrzębia w wykonaniu ścigających Krukonów była bardzo trafnym pomysłem. W przeciągu pięciu minut, cała trójka zdobyła po jednym golu na głowę!- krzyczał radośnie komentator.- W tym momencie Ravenclaw prowadzi czterdziestoma punktami. Ciekawe, czy Puchonom uda się podnieść po tym okrutnym ciosie. Ale zaraz co tam się dzieje! O tak, dobrze widzę to Rachel, Rachel Trust... ścigająca Krukonów wyczynia wspaniałe rzeczy na swojej miotle... niesamowita równowaga precyzja i zawrotna szybkość... Summerby nie ma szans na swojej komecie...- dodał.
Po chwili wyprzedziłam ścigającego Puchonów i odpychając go na bok, zbliżałam się do znicza. Jednak, gdy zdążyłam wystawić rękę, piłeczka poleciała szybko w dół. Nie mając wyjścia zanurkowałam za zniczem do ziemi, a chwilę później poderwałam się w górę. Mój cel znajdował się na wyciągnięcie ręki, więc tak też zrobiłam...
- Trust jest bardzo blisko znicza...!- wołał Michael McManuse.- Czyżby miał to być koniec meczu...!?
Nie dałam się ponieść emocjom, wyciągnęłam rękę bardziej do przodu, nadwyrężając tym samym ramię, ale nie poddałam się.
- Jest blisko... Trust! To twoja szansa!- krzyczał komentator.
Mimo bólu dzielnie sięgałam znicza, ale gdy miałam zacisnąć na nim palce. Straciłam kontrolę na ręką, która w jednym momencie odsunęła się mimowolnie w bok. Zaskoczona dziwnym zachowaniem mojej dłoni, nawet nie zauważyłam, kiedy tłuczek uderzył w moje plecy, wypychając mnie tym samym kilkanaście stóp dalej.
- Co się stało!?- krzyknął przeraźliwie Michael.- Niebywałe, Rachel Trust była już tak blisko znicza... i dała mu uciec... ale zaraz... Tak! To Summerby, szukający Hufflepuffu ruszył w pogoń za złotym zniczem.- odparł entuzjastycznie.
Słysząc te słowa, odzyskałam równowagę i już chciałam polecieć za Puchonem, kilka stóp brakowało do tego, aby go dogonić, ale było już za późno. Grube palce Summerby'ego zacisnęły się na uskrzydlonej piłeczce, powodując tym samym koniec meczu.
- Patrick Summerby złapał znicz! Wygrali Puchoni!- krzyknęła pani Hooch.
Po całym boisku, rozległy się gromkie oklaski. Z sektora Puchonów dodatkowo dało się usłyszeć głośnie piski i gwizdy uczniów domu Borsuka. Jednak one nie zagłuszyły mojego poczucia winy. Nie mogłam w to uwierzyć. Tyle poświęcenia, energii, wspaniałej gry... na nic? I to wszystko było moją winą... Nie, to nie mogła być prawda...
- Wspaniale Trust...- Stretton, podlatując do mnie.- Przez ciebie przegraliśmy mecz. Jesteś z siebie zadowolona?!- krzyknął kpiąco, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa.
- Ej, Jeremy. Wystarczy.- odezwał się Roger, na co Stretton prychnął pogardliwie i oddalił się od nas. W tym samym momencie spojrzałam na twarz Daviesa. Mimo, że chciał on udawać, że nic się nie stało, ja i tak zauważyłam, że jest rozgoryczony. Tego uczucia nikt nie potrafi ukryć.
- Ja... ja, przecież to niemożliwe- odparłam smutno, chowając twarz w dłoniach i próbując zahamować łzy napływające mi do oczu.- Jak mogłam tak spartolić sprawę...
- Nie wiem, Rachel... ale chyba się pomyliłem.- odparł powątpiewająco odleciał w stronę ziemi.
- Oooo, patrz na niego.- odezwał się Burrow z naprzeciwka.- Tak bardzo go zawiodłaś...- wskazał na Daviesa. Spojrzałam ostatni raz na naszego kapitana, a zaraz potem przeniosłam wzrok na Randolpha, który uraczył mnie złośliwym uśmieszkiem. Nawet się nie odezwałam, nie chciałam dyskutować z moim konkurentem, on najwyraźniej to zauważył bo chwilę później zniknął z mojego pola widzenia.

niedziela, 20 marca 2016

Rozdział 32 "Nie udawaj głupiej Ray, w co ty się wpakowałaś?"


Szkoła opustoszała, tabuny uśmiechniętych uczniów przemierzało wesoło szlak prowadzący do pociągu, który miał nas zawieść do Hogsmeade.
Szłam wraz z Luną i Cho, które wesoło rozprawiały o swoich planach, dotyczących wycieczki do Hogsmeade. Ja nie włączałam się do dyskusji, marzyłam tylko o jednym. O Freddim, w głowie układały mi się różne scenariusze, począwszy od tych najpiękniejszych, do tych nieco gorszych. Stęskniłam się za nim, dlatego nie wiem, jak długo uda mi się jeszcze udawać, że ta rozłąka mnie nie boli, że jest to tak naprawdę tylko sprawdzian, który ma na celu przetestować, czy aby fundamenty, na których zbudowaliśmy własną relację są trwałe.
Tak głęboko pogrążyłam się w myślach, że nawet nie spostrzegłam, kiedy zaliczyłam zderzenie czołowe z pociągiem.
- Auu!- krzyknęłam, przykładając dłoń do czoła.
- Wszystko w porządku?- spytał rozbawiony Harry, wyrastając jak spod ziemi.
- Tak, w jak najlepszym.- odparłam ironicznie, karcąc się w myślach za swoją głupotę.
- Nie chciałabym nic mówić, Rachel, ale wejście jest tam.- dodała Cho, wskazując palcem drzwi, przez które w tym momencie przechodzili roześmiani uczniowie.
Uśmiechnęłam się do niej zjadliwie i ruszyłam przez siebie, czując na karku rozbawione spojrzenia innych.
Weszłam do pociągu i samotnie przemierzałam wagony szukając wolnego przedziału. Nie sądziłam, że maszyna jest taka długa, przeważnie podczas drogi rozmawiałam z którymś znajomym, a czas mijał bardzo szybko.
Gdy w końcu znalazłam wolny przedział, mieścił się on niedaleko miejsca, gdzie najczęściej przebywali Krukoni. Byłam zaintrygowana, przeważnie podczas podróży Hogwart Express przebywałam w przedziału Gryfonów wraz z Ginny. Nie wiem, czy po prostu to uderzenie mi zaszkodziło, ale ta część pociągu wydawała się inna. Może dlatego, że byłam wśród swoich.
Odłożyłam swoje rzeczy w kącie i usiadłam naprzeciwko niego. Rozejrzałam się jeszcze niespokojnie i wbiłam wzrok w okno. Obserwowałam uważnie jak wszystko znika za horyzontem, myśląc o wszystkim, ale tak naprawdę o niczym. Próbowałam utrzymać moje myśli w porządku, nie chciałam, póki co- myśleć o spotkaniu. Z drugiej strony była to przekomiczna sytuacja. Normalna dziewczyna, która jedzie się spotkać z swoim chłopakiem, którego nie widziała przez dłuższy okres czasu, chodzi od rana jak w zegarku, żeby wszystko było idealne. A ja co? Jasne, że ubrałam się nieco elegancko, ale poza tym, że wyczuwałam żadnej zmiany. Zachowywałam się co najmniej tak, jakbym miała coś na sumieniu...
- Hej Rachel.- usłyszałam męski głos, który wyrwał mnie z zamyślenia.
- Cześć Roger.- odparłam z uśmiechem.- Cóż za niecodzienna wizyta.
- No już nie przesadzaj Ray.- pokręcił głową siadając naprzeciwko.- Mam dla ciebie propozycję.
- Oczywiście.- westchnęłam.
- Ej...- przerwał.- Co to miało oznaczać?
- Nie nic, więc mów. Co to za propozycja.- uśmiechnęłam się sztucznie,
- Jak dobrze wiesz. W tym roku zdaję Owutemy, no i nie jestem przekonany czy uda mi się pogodzić naukę z obowiązkami kapitana drużyny. - przyznał niechętnie, a ja wytrzeszczyłam oczy.
- Żartujesz sobie?- zapytałam z przestrachem.
- Chciałbym, ale postanowiłem skupić się teraz na nauce. Dlatego sądzę, że najlepiej będzie jeśli zrezygnuję.- pokiwał głową, wpatrując się podłogę.
- Nawet nie mów... Roger! Przecież bez ciebie nie uda nam się wygrać pucharu. Dobrze o tym wiesz.- oburzyłam się, zakładając ręce na piersi.
Nastąpiła chwila ciszy. Davies nadal beznamiętnie patrzył na podłogę, a ja wprost na niego. Rozumiałam, że egzaminy są ważne dla niego, z resztą tak samo jak dla każdego, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że z historii Reprezentacji Raveclaw'u nie było jeszcze aż tak utalentowanego kapitana.
- Przecież drużyna, to nie tylko kapitan. Wszyscy jesteście świetni, dlatego wiem, że poradzicie bez problemu z grą.- przerwał milczenie, a ja przeniosłam wzrok na swoje dłonie.- Wiesz dlaczego Ci to mówię?
- Żeby mnie zdenerwować?- spytałam ironicznie.- Jeśli tak, to ci się udało.
- Nie. Zaraz po moim odejściu, będziecie musieli wybrać nowego kapitana. Rozmawiałem z resztą drużyny i doszliśmy do wniosku, że to ty powinnaś nim zostać.- spojrzał na mnie.
Przez chwilę poczułam się tak jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na twarz. Przypatrywałam się w chłopaka przez dłuższy czas zastanawiając się, co mam mu odpowiedzieć. Ja miałabym zostać kapitanem? Ja...? Ale przecież...
- Rachel?- spytał lekko rozbawiony Davies.
- Ty chyba nie mówisz poważnie Roger... nie śmiałabym zająć twojego miejsca.- odparłam otrząsając się z szoku.- Przecież ja się do tego kompletnie nie nadaję.- dodałam cicho, przybliżając się do niego.
- Spodziewałem się nieco innej reakcji.- powiedział skonsternowany Krukon.
- Ach przeeepraszam.- westchnęłam.- Miałam ci się rzucić w ramiona, przez to, że robisz jedną z największych głupot swojego życia?- spytałam.- Nie sądzę, że jest to powód do jakiejkolwiek aprobaty.
- Ja już postanowiłem i nie zmienię tego... ale skoro nie chcesz, to Stretton z całą pewnością przyjmie to stanowisko.- odparł oschle chłopak i już chciał wyjść, ale w ostatniej chwili złapałam go za rękę
- Roger. przepraszam. Byłam w szoku, porozmawiajmy jeszcze raz na spokojnie. Dobrze?- spytałam patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Chłopak przez chwilę przyglądał mi się w skupieniu, a potem promiennie się uśmiechnął.
- Wiedziałem, że dasz się namówić.- mrugnął do mnie, a zaraz potem usiadł obok.

Przez całą drogę rozmawialiśmy o moich możliwościach, szansach i słabościach, czyli cechach, które mogą zaważyć na tym, czy przejmę stanowisko kapitana drużyny Ravenclaw'u. Okazało się, że mam poparcie większości drużyny, jednak moim przeciwnikiem może okazać się Burrow, który ostrzy sobie zęby na tą szansę od dwóch lat. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Randolph, jest stworzony do gry, ale podejrzewałam, że nie byłby on dobrym materiałem na kapitana...
Właśnie przemierzałam Hogsmeade wraz z Cho, którą spotkałam przy wyjściu z pociągu. Miałam mieszane uczucia, co do tej sytuacji, a także do tej niecodzienne propozycji Davies'a. Wątpliwości szargały mną na wszystkie strony, jednak chciałam z kimś o tym porozmawiać, tylko musiałam być delikatna, dobrze pamiętam tą sytuację, gdy sprzątnęłam sprzed nosa dziewczyny szansę na bycie w drużynie Quidditcha. Długo nie potrafiła mi tego wybaczyć, ale koniec końców, przyzwyczaiła się do tej myśli i została powołana na moją zastępczynię.
- Po co niesiesz ze sobą ten kufer?- spytałam, wskazując na obiekt.
- Och, już Ci mówiłam, że jest mi potrzebny.- westchnęła, a ja posłusznie kiwnęłam głową.
- Musimy porozmawiać.- teraz spoważniałam.
- Znowu się w coś wplątałaś Ray?- spytała, lustrując mnie wzrokiem.
- Można tak powiedzieć...- przerwałam, zastanawiając się, jak ubrać to w słowa.- Wiesz, że Roger Davies pisze w tym roku Owutemy, nie?
 - Coś wspominał...
- I ma teraz bardzo dużo nauki na głowie...- znowu przerwałam.
- Wyduś to z siebie.- odparła uszczypliwie Cho, najwyraźniej mając dość moich stęków.
- Dostałam propozycję zostania kapitanem drużyny, mam zastąpić Rogera.- powiedziałam zdecydowanie za szybko jak na mój gust, ale wystarczająco wolno, aby przyjaciółka zdołała mnie zrozumieć. Spojrzałam niepewnie na jej twarz, z której mało co mogłam wyczytać. Na pewno była to mieszanka złości z czymś na kształt obojętności. Odruchowo splotłam swoje dłonie i niecierpliwie czekałam na odpowiedź dziewczyny.
- Co dostałaś?- spytała Cho, zaciekawionym tonem.
- Roger poprosił mnie, abym kandydowała na stanowisko kapitana drużyny w Quidditchu. Uważa, że się nadaję. Z resztą nie tylko on. Tylko musiałabym w jakiś sposób wygrać z Burrow'em.- wyjaśniłam, już wolniej.
- To wspaniale Rachel.- odparła Cho z sztucznym uśmiechem.
- Jesteś zła?- zapytałam, bojąc się odpowiedzi.
- Nieee, nie mam chyba nawet o co.- powiedziała spokojnie dziewczyna, mimo tego wydawało mi się, że ta informacja nieźle nią wstrząsnęła.- Zasługujesz na to, w końcu od czterech lat dzielnie ratujesz nasz tyłek w sytuacjach zagrożenia.
- Cieszę się, że to rozumiesz.- odparłam ciepło i przytuliłam delikatnie dziewczynę.
- Rzeczywiście.- westchnęła.- Posłuchaj, ja muszę iść kupić nowe pióro, a ty przecież jesteś umówiona w Herbaciarni Pani Puddifoot. Na twoim miejscu, wolałabym się nie spóźnić.
- No taak, przecież Fred.- uderzyłam się w czoło otwartą dłonią, a zaraz potem pomachałam Cho i ruszyłam przed siebie.

Gdy znajdowałam się coraz bliżej miejsca, w którym miałam spotkać się z Fredem, czułam jak moje serce przyśpiesza rytm. Było to uczucie cudowne, a zarazem uciążliwe, kpiło ono sobie z rozsądku i zapewne w tym tkwi jego urok.
Stanęłam przed Herbaciarnią, poprawiłam fryzurę i luźnym krokiem weszłam do budynku. Jak zwykle, w całym wnętrzu było tłoczno. Rozejrzałam się naokoło, dostrzegłam kilka znajomych twarzy, ale jakoś nigdzie nie potrafiłam dostrzec tej jednej, najważniejszej. Uznałam, że Freddie jeszcze nie przyszedł i zaczęłam szukać wolnego miejsca, żeby moc sobie spokojnie usiąść. Uśmiechałam się promiennie do każdego znajomego na powitanie, a swoim zachowaniem przykuwałam wzrok innych. 
Sekundę później zobaczyłam go. Siedział na jednym z pobliskich krzeseł i szeroko uśmiechnięty, przywoływał mnie do siebie. Odpowiedziałam mu takim samym uśmiechem i pobiegłam w jego stronę.



Chłopak wstał, a ja rzuciłam mu się w ramiona. Trwaliśmy przytuleni do siebie przez pewien czas, nie byłam przekonana ile, ale z każdą nową sekundą robiło mi się cieplej. Z resztą nie tylko mnie, Freddie nie chciał wypuścić mnie z objęć, dlatego dosyć długo trwaliśmy w takim stanie. Mimo moich problemów, ta jedna rzecz została nie zmieniona. No, prawie... Czyżby Fred używał nowych perfum?
- Freddie?- powiedziałam cicho.
- Tak księżniczko?- spytał ciepłym tonem, aż mnie ciarki przeszły po plecach.
- Mógłbyś mnie wypuścić? Chyba, że chcesz aby została ze mnie mokra plama.- odparłam słodko, wprost do jego klatki piersiowej.
- Nie przeszkadza mi to...- przerwał łobuzersko, ale poluzował uścisk.
Mogłam w końcu spojrzeć wprost w jego oczy, a po chwili wpiłam się w jego usta. W pocałunkach także nie było żadnej zmiany, cieszyłam się z tego powodu. Znaczyło to, że przez ten miesiąc nasze uczucie było takie same, a nawet bardziej płomienne niż wcześniej.
- Tak się za tobą stęskniłam.- odparłam, łapiąc go za ręce.- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Nie musisz nic mówić Ray, widzę to po oczkach.- mrugnął do mnie i posadził sobie na kolanach.
Rozmawialiśmy ze sobą przez cały czas, brakowało mi naszych wspólnych rozmów, nawet na tematy szkoły, pracy, a nawet wzajemnych problemów. Zawsze myślałam, że po moim Fredzie, wszystko spływało. Nawet nie potrafiłam dostrzec, kiedy stał się on dojrzalszy, a przy tym słodko- dowcipny, co jeszcze bardziej mi imponowało. W przerwach pomiędzy dialogami, wtulałam się w jego klatkę piersiową i mocno obejmowałam, dokładnie tak, jakbym nie chciała go wypuścić z rąk. Patrząc sobie w oczy zapominaliśmy o całym Bożym świecie, nie widzieliśmy świata poza sobą. Czy byłą to miłość? Na pewno. Nie zwracaliśmy na nic uwagi, a jedyne co zmuszało nas do jakiegokolwiek ruchu były pocałunki.
- Czy mogę coś podać?- usłyszeliśmy łagodny głos, na co niemal od razu odłączyliśmy nasze wargi od siebie. Zaraz potem spojrzeliśmy w bok i dostrzegliśmy Madame Puddifoot.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Oboje musieliśmy się zorientować, że siedzieliśmy w herbaciarni od dłuższego czasu, a jeszcze nic nie zamówiliśmy.
- Więc poprosimy...- zaczęłam.
- Poprosimy dwa duże koktajle truskawkowe z śmietanką i...- przerwał, spoglądając na mnie łobuzersko- kawałkami czekolady.- dodał, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Podobało mi się to, że Fred pamiętał o kawałkach czekolady, które uwielbiałam.
- Zaraz podam.- odparła łagodnie kobieta i odeszła od stołu.
- Chyba nie myślałaś, że mógłbym zapomnieć o czekoladzie.- powiedział chłopak, lustrując mnie  rozbawionym wzrokiem.
- Ależ skąd, kochanie.- odparłam ironicznie i cmoknęłam do w policzek.- Dobrze wiemy, że masz doskonałą pamięć.
- Czemu mam wrażenie, że nie mówisz poważnie?- spytał chytrze, marszcząc brwi.
Pokiwałam głową z politowaniem i pogładziłam Gryfona po włosach, a on chwycił mnie za plecy i przybliżył do siebie. Poczułam dziwne drganie w okolicach serca, ale oddałam się jego dotykowi.
- Zgadnij.- wyszeptałam mu wprost do ucha i uniosłam znacząco brew.
Fred uśmiechnął się do mnie łobuzersko i przybliżył do siebie. Nasze usta muskały się wzajemnie, jakby chcąc udowodnić, które kocha bardziej. Trwało to przez jakieś pięć sekund, a ja przez fakt, że siedziałam na kolanach Weasley'a poczułam, jak coś okrągłego, znajdującego się w kieszeni chłopaka, zaczęło niespokojnie się poruszać. Freddie jak na komendę oderwał się ode mnie i sięgnął po tajemniczy obiekt do kieszeni. Nie rozumiałam tego zachowania, ale bałam się, że może to być powiązane z jakimś problemem w sklepie bliźniaków.
- Coś mi się wydaje, że musimy skoczyć w jedno miejsce.- odparł Fred, nie odrywając wzroku od monety, która- jak później okazało się, była używana do informowania członków Gwardii Dumbledore'a o datach i godzinach spotkań.
- No dobrze.- westchnęłam niepewnie.- Ale czy coś się stało?
- Wyglądasz uroczo, jak się denerwujesz, złośnico.- uśmiechnął się łagodnie i przejechał palcem po moim nosie.- Wszystko w porządku, ale muszę załatwić jedną sprawę.
Pokiwałam głową, a chłopak pociągnął mnie za sobą. Mimo zapewnień, że wszystko jest w porządku, czułam dziwny niepokój. Może bałam się, że coś może zakłócić naszą sielankę, a tego bym nie chciała.
Szliśmy drogą wzdłuż Hogsmeade, mijaliśmy tłumy Czarodziei, którzy spacerowali energicznie po całym miasteczku. Błądziłam wzrokiem naokoło, i zorientowałam się, że przez całą drogę nie potrafiłam dostrzec nikogo znajomego. Oczywiście, dostrzegałam twarze uczniów z Hogwartu, których na co dzień widywałam na korytarzach, ale było ich stosunkowo mało.
Doszliśmy do Miodowego Królestwa, zdziwiłam się tym, że akurat tutaj się znaleźliśmy. Rozejrzałam się naokoło, tam również nie dostrzegłam żadnej znajomej twarzy, ale nie to było najdziwniejsze. Najdziwniejsze było to, że Fred rozmawiał z Panem Flumem, tak jakby oboje znali się od dawna. Przynajmniej tak to wyglądało z boku, ponieważ stałam kilka stóp dalej.
- Fryderyku, możesz mi odpowiedzieć, o co chodzi?- spytałam ostro, gdy tylko chłopak podszedł do mnie.
- Zaraz zobaczysz.- odparł pośpiesznie.- Tylko musisz to założyć.- dodał, wyciągając do mnie dłoń.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, a zaraz potem przeniosłam wzrok na jego rękę. Trzymał on czerwoną opaskę na oczy.
- Co to jest?- zapytałam, głupio.
- Wydaje mi się, że opaska, ale ręki nie dam sobie uciąć.- zażartował Fred, uśmiechając się chytrze.
- Zabawne Freddie...- westchnęłam.- Co ty znowu kombinujesz?
- Nie dowiesz się, póki nie założysz?- stwierdził chytrze chłopak, ignorując moje pytanie
- Ale Fred, ja...
- Zaufaj mi.- powiedział ciepło, łapiąc mnie za dłonie. Spojrzałam w jego czy i po raz kolejny dałam się na coś namówić na coś głupiego, ale nie potrafiłam tego kontrolować. Pokiwałam głową, a Weasley, wyraźnie zadowolony zaczął obwiązywać mi ją wokół głowy. Uśmiechnęłam się mimowolnie, tak bardzo lubiłam jego delikatny dotyk.
- Widzisz coś?- usłyszałam głos bliźniaka.
- Ciemność... i to w sumie tyle.- odpowiedziałam beznamiętnie i poczułam jak Fred, delikatnie cmoknął mnie w usta, a zaraz potem pociągnął za sobą.
Szliśmy tak przez kilka minut, miałam co do tego mieszane uczucia, wiedziałam że Fred bardzo lubi niespodzianki, tylko nie byłam przekonana jakiego rodzaju była to niespodzianka.
Gdy wreszcie zatrzymaliśmy się w jednym miejscu, do mojego nosa dobiegł smakowity zapach, już wtedy nabrałam podejrzeń, o co może chodzić.
- Możesz zdjąć opaskę.- usłyszałam głos Freda i niemal natychmiast sięgnęłam na tył głowy, dotknęłam palcami, jej dwóch końców i pociągnęłam za nie. Od razu odzyskałam wzrok...
- Wszystkiego Najlepszego!- kilka głosów zgodnie krzyknęło to jedno zdanie, a zaraz potem znaleźliśmy się w kręgu osób, które otoczyły nas niczym ogień. W pierwszym momencie nie wiedziałam o co chodzi, jednak później zorientowałam się, przecież był 28 września,,,
- Wszystkiego najlepszego księżniczko.- powiedział Freddie, całując mnie w czoło.- To że ty zapomniałaś o swoich urodzinach, to nie znaczy, że my też.
Poczułam jak do oczu napływa mi kilka pojedynczych łez, był to wspaniały gest. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
- Mówiłem ci bracie, że lepiej byłoby gdybyś nie robił takich niespodzianek, patrz, teraz Rachel przez ciebie płacze.- zażartował George, opierając się na ramieniu Angeliny, która na żart swojego chłopaka cicho zachichotała.
- A nie sądzisz, bracie, że to twój widok mógł ją doprowadzić do takiego stanu?- spytał złośliwie atakujący bliźniak.
- Wszystkiego najlepszego Ray.- odparł Wybraniec, ignorując dyskusję braci i podając mi prezent.- I dużo, naprawdę, dużo szczęścia.- mrugnął do mnie.
- Dziękuję Harry.- odebrałam prezent i przytuliłam mocno Gryfona.
Chwilę potem wszyscy moi przyjaciele podchodzili kolejno do mnie, składali życzenia i dawali prezenty. Dziwnie było być w centrum uwagi, ale uznałam, że to w końcu mój dzień, więc mogłam sobie na to pozwolić.
Gdy w końcu, przyjaciele zaczęli się rozchodzić, mogłam się rozejrzeć. Znajdowaliśmy się w dużym pomieszczeniu, wszędzie wisiały balony w różnych odcieniach niebieskiego i czerwonego. Stoły były poukładane po jednej stronie sali, a po drugiej znajdował się barek, miejsce do tańczenia i niewielka scena. Dodatkowo z sufitu sypało się confetti i jakiś dziwny srebrny, ledwo widoczny proch. Całość dopełniała skoczna muzyka, grająca w tle.
Nie mogłam długo nacieszyć się tym widokiem, ponieważ zostałam pchnięta na scenę przez Rona i Ginny, nie wiedziałam o co chodzi, ale widząc jak wszyscy nagle ucichli i zwrócili wzrok w moją stronę, zaczęłam mówić.
- Bardzo cieszę się, że o mnie pamiętaliście, naprawdę nie spodziewałam się, że mam tylu oddanych przyjaciół. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Tak samo nie wiem, co mam powiedzieć, a sądzę, że najzwyklejsze "dziękuję" nie wystarczy. Więc powiem tyle, że jesteście wspaniali. Kocham was wszystkich.- tyli słowami zakończyłam, ten niezbyt długi wywód.
Po sali rozległy się oklaski. Ukłoniłam się niczym prawdziwa dama i zeszłam czym prędzej ze sceny.
Chciałam odnaleźć bliźniaków, bo coś mi się wydawało, że to im należą się największe podziękowania. Jednak nim zdążyłam któregokolwiek z nich dostrzec, Roger poprosił mnie do tańca, nie mogłam odmówić, dlatego przytaknęłam przymilnie, a sekundę później dołączyliśmy do tańca wraz z innymi. Kręciliśmy się tak w rytm piosenki, śmiejąc się wzajemnie. Zawsze znałam Daviesa od strony człowieka nieco sztywnego, ukierunkowanego tylko i wyłącznie na wyznaczony cel, ale tym razem miałam kolejny powód, aby móc stwierdzić, że się pomyliłam. Ale była to przyjemna pomyłka, może zacznę patrzeć na Krukona bardziej przychylnym okiem.
- Masz zadatki na prawdziwego tancerza Roger.- odparłam pociesznie, obracając się wokół własnej osi.- Chyba nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.- dodałam, gdy tylko po raz kolejny znalazłam się naprzeciw chłopaka.
- A jak myślisz, dlaczego Fleur, poszła ze mną na bal dwa lata temu?- spytał, sugestywnie poruszając brwiami.- Bo na pewno nie ze względu na mój wygląd.- roześmiał się.
- Odbijany!- krzyknął, dobrze znany mi głos, a zaraz potem zostałam odwrócona w stronę nadawcy.
- Szukałam cię, gdzie się podziewałeś?- spytałam, zaraz potem, gdy zostałam przysunięta do klatki piersiowej Freddiego.
- Musiałem poustalać kilka rzeczy, Ray, ale teraz jestem do Twojej dyspozycji.- wyjaśnił.
- Mam taką nadzieję.- odparłam zalotnie i cmoknęłam Freddiego w usta.
Chłopak uśmiechnął się szeroko, co zapewne miało oznaczać potwierdzenie i zaczął okręcać mnie wokół własnej osi. Cieszyłam się w tym momencie, że nie jadłam tego dnia zbyt dużo.
- To wszystko to był twój pomysł Freddie?- spytałam, gdy tylko z powrotem znalazłam się w objęciach bliźniaka.
- Pewnie wiesz, że nikt inny nie miałby takiego szalonego pomysłu, żeby urządzić imprezę urodzinową podczas wycieczki do Hogsmeade, prócz twojego ukochanego chłopaka.- uniósł brew, a ja pokręciłam z politowaniem głową.
- Wariat.- odparłam tak, jakbym dopiero stwierdzała, już od dawna istotny fakt.
- I tak mnie kochasz.- mrugnął do mnie i po raz kolejny namiętnie pocałował. Wplotłam wolną dłoń w jego rudawe włosy i oddawałam pocałunki. Chłopak delikatnie przesuwał swoją ręką po moich plecach, tworząc na nich coś w rodzaju okręgów, tak, że aż przeszły mnie dreszcze.
Impreza trwała w najlepsze. Nie przejmowałam się uciekającym czasem, ponieważ powiadomiono mnie, że bliźniaki zajęli się sprawą naszego powrotu. Okazało się, że znaleziono sposób na to, abyśmy niepostrzeżenie bawili się przez całą noc, nie narażając się na szybki powrót pociągiem wraz z innymi uczniami. Z początku nie chciałam się na to zgodzić, uważałam, że moi przyjaciele nie mogą narażać się na takie ryzyko z mojego powodu, ale oczywiście, siła argumentów bliźniaków i kilka innych... czynników, przekonało mnie do tego.
Było już ciemno, w głośnikach grała już muzyka typowo imprezowa. Na stołach coraz częściej zaczęła pojawiać się ognista. I właściwie z tego powodu, sporo osób pozwoliło sobie, na grubszą balangę. Mieliśmy ubaw z osób, które już dawno upiły się w najlepsze. W końcu również na imprezie zaczęły pojawiać się osoby, z którymi nie utrzymywałam bliższych kontaktów. Ale nikt ich nie pilnował, plotki o imprezie bliźniaków szybko się rozeszły.
Właśnie tańczyłam z Harrym, który trochę nieudolnie poruszał się po parkiecie. Na pierwszy rzut oka, było widać, iż nie uczęszczał on za często na imprezy tego rodzaju. Właściwie to, dopiero uczył się tańczyć, ale to akurat było urocze jak na mój gust. Po za tym, cieszyłam się, że widząc go uśmiechniętego. kto jak kto, ale to właśnie Wybraniec najbardziej mnie wspierał, od czasu gdy dowiedział się o mojej przepowiedni. Sam miał nad sobą podobny problem, ale starał się zachowywać normalnie.
Właśnie miałam pochwalić Harry'ego za jego poprawę w tańcu, gdy rozmowy nagle ucichły. Wydało mi się dziwne, dlatego wraz z innymi odwróciłam się w stronę drzwi. Rozszerzyłam oczy, gdy tylko spostrzegłam, że powodem tej ciszy był David.
- Rachel, tutaj jesteś...- odparł, dostrzegając mnie w tłumie.
- David... co ty tutaj robisz?
- Chciałbym to samo wiedzieć.- mruknął sucho George, obejmując w tali Angelinę.- To zamknięta impreza. Nie masz tu wstępu.
- Odczep się Weasley.- warknął David.- Mnie również nie sprawia radości przebywanie w towarzystwie zapchlonych łasic.
- David!- krzyknęłam, próbując go uspokoić.
Chłopak, który do tej pory patrzył gniewnie na George'a, zwrócił się w moją stronę i posłał mi zakłopotane spojrzenie, uznałam, że Ślizgon dopiero teraz przypomniał sobie o swojej obietnicy.
- Możemy pogadać? Mam sprawę.- powiedział cicho, przybliżając się.
- Jasne mów...
- Ale nie tutaj, wyjdźmy na zewnątrz.- wskazał palcem drzwi, a ja od razy skinęłam głową.
- Iść z Tobą Rachel?- spytał Fred, który obdarzał Ślizgona podejrzliwym spojrzeniem.
- Zaraz wrócę, bawcie się.- odparłam łagodnym tonem i ruszyłam za Davidem do wyjścia.
Oddaliliśmy się nieznacznie od miejsca, gdzie odbywała się moja impreza. Musiałam przyznać, że Hogsmeade spowity mrokiem nie wygląda już tak samo pięknie. Było tutaj... inaczej. Opustoszałe ulice, na których jeszcze tak niedawno wędrowali uczniowie Hogwartu, napawały niepokojem. Miażdżąca cisza pozwalała mi na to, aby dokładniej przysłuchać się mojemu nierównemu biciu serca. Nie podobał mi się taki układ, dlatego pierwsza postanowiłam przerwać milczenie.
- David, powiesz mi o co chodzi?- spytałam skonsternowana.
- Cii...- chłopak przybliżył palec do swoich ust, dając mi jasno do zrozumienia, że mam się zamknąć, na co ja przewróciłam teatralnie oczami. Później jeszcze przez chwilę obserwowałam jak Ślizgon upewnia się, że nikogo w pobliżu nie ma, rozglądając się dookoła.
- Rachel, możesz mi powiedzieć o co biega?- spytał, gdy tylko zrozumiał, że nikt nas nie obserwuje.
- To raczej ja powinnam się o to zapytać, David.- odparłam pełnym wyrzutu głosem.- To ty wyciągasz mnie z imprezy i karzesz mi łazić po Hogsme...
- Dlaczego Czarny Pan cię szuka...?- zapytał, przerywając mi zdanie.
W jednym momencie poczułam jakby ktoś mnie spoliczkował. Nie spodziewałam się takiego pytania, w ogóle nie spodziewałam się że Ślizgon może cokolwiek wiedzieć o... tym wszystkim.
- Słucham?- zapytałam cicho.
- Nie udawaj głupiej Ray, w co ty się wpakowałaś?
- Ależ ja nic...- chciałam zaprzeczyć, ale dostrzegając to, że do David i tak nie uwierzy w moje słowa, spuściłam wzrok na ziemię.- Skąd o tym wiesz?
- Podsłuchałem rozmowę Draco z Blaise'm. Rachel, powiedz mi o co chodzi, dobrze wiesz, że możesz mi zaufać...
Zastanawiałam się nad tym, co tak właściwie mam mu odpowiedzieć. To nie było tak, że mu nie ufałam. Wiedziałam, że mogłam mu zaufać, ale miałam obawy, to, że Harry, Ron i Hermiona o tym wiedzą i w miarę to akceptują nie oznacza, że i David tak zareaguje...
- No wiesz, ja...
Nie dokończyłam, ponieważ poczułam jakieś dziwne szamotanie w okolicach brzucha. Nie było to spowodowane zwyczajnym stresem, tego byłam pewna. Ale skoro to nie było to, więc co...?
- Wszystko gra?- usłyszałam zatroskany głos Ślizgona.
Ból nasilał się bardziej, a ja skupiłam swój wzrok na podłodze. Miałam problemy z oddychaniem, a przed oczyma pojawiły mi się szare plamki. Z wielką trudnością, jedną ręką złapałam się za brzuch, a drugą chwyciłam za kontener, aby nie upaść.
- Rachel? Rachel, co się dzieje?!
Nie potrafiłam skupić się na słowach przyjaciela. Czułam się tak, jakby wykręcano mi kiszki od środka. Mroczki robiły się coraz wyraźniejsze, a ja miałam problemy z ustaniem na nogach. David musiał to zauważyć, ponieważ od razu chwycił mnie pod rękę. Dziwne uczucie pustki ogarnęło moje myśli. Jedyne co potrafiłam sobie wyobrazić to biel... nieskazitelna biel, a pośrodku niej, mocne czerwone światło, niezadowolone pomruki i głośnie wrzaski, odbijające się echem w moich uszach.
- No proszę kogo my tu mamy?- spytał jakiś trzeci głos.
Nie mogłam zidentyfikować, do kogo należy. Wrzaski bólu skutecznie maskowały odgłosy rozmowy. Próbowałam podnieść głowę, ale kark zrobił mi się sztywny. Czułam jak powoli odpływam, moje nogi tracą czucie, a ja tracę panowanie nad resztą ciała.
- Czego tu chcesz!?- warknął David, zniekształconym głosem.
- Jaki to fatalny widok, ona musi cierpieć...- podsumował ten sam trzeci głos, a ja poczułam jak uścisk Davida wzmocnił się.
- Czego chcesz?- spytał Ślizgon drżącym głosem.
- Porozmawiać z tobą o jednej na pozór nieistotnej sprawie... ale bez świadków...- odpowiedział oschle. Zdążyłam usłyszeć jedynie, krótki wrzask, który brzmiał jak co na kształt: "niee!", a chwilę potem kątem oka spostrzegłam mocne białe światło, które przyniosło za sobą natychmiastowy mrok...   
Szablon wykonany przez Melody