Music

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 17 "Jestem mu to winna..."

Ten rozdział dedykuję niezastąpionej Johannie Malfoy w podzięce, za wytrzymywanie ze mną od samego początku, za te potoki pochwał jawiących się w jej komentarzach, które napędzają mnie do działania  <3



Po skończonych korepetycjach ze Stellą, udałam się dwa piętra wyżej do pokoju wspólnego Raveclaw'u. Przez całą drogę nie dawała mi spokoju sytuacja, która miała miejsce niespełna godzinę temu. Zawsze wydawało mi się, że Ślizgonka ma dobre kontakty z bratem... chociaż gdyby się głębiej nad tym zastanowić, David nie wspominał o niej za często, w ogóle... nic mi nie wspominał o swojej rodzinie, chociaż znamy się już od ponad roku. Nawet nie podał mi imion swoich rodziców...
Gdy podeszłam do drzwi i usłyszałam zagadkę niemal migiem podałam odpowiedz. Weszłam do pokoju wspólnego, ku mojemu zdziwieniu cała sala była wypełniona uczniami, którzy nie wiedzieć dlaczego nie wyszli na kolację. Zobaczyłam kilka znajomych twarzy. Jednak nigdzie nie potrafiłam dostrzec Cho, a chciałam z nią jeszcze porozmawiać. W pewnym momencie przed oczyma mignęła mi postać Rogera Davies'a, kapitana naszej drużyny w quidditchu. Krukon usiadł na swoim miejscu i przeglądał swoje notatki z historii magii. Pierwszy raz widziałam aby chłopak aż w takim skupieniu zapisywał coś co nie jest nową taktyką gry. Podeszłam do niego luźnym wzrokiem położyłam dłoń na jego ramieniu. Pod wpływem mojego dotyku, chłopak zwrócił swój nieobecny wzrok w moją stronę.
- Cześć Roger.- powiedziałam pogodnie.
- O Rachel, jak się masz?- zapytał
- Jakoś.- mruknęłam obojętnym tonem, odruchowo wlepiając wzrok w pracę brązowowłosego.- Tu masz błąd... ma być 1781 rok, nie 1780.- dodałam wskazując palcem błędną informację.
- Naprawdę?- zapytał
- Tak, spójrz do książki.
Krukon od razu sięgnął po książkę, przekartkował ją szybko w poszukiwaniu określonego rozdziału. A gdy znalazł interesującą go informację, uśmiechnął się pod nosem.
- No zobacz, rzeczywiście błąd.- przyznał.- Dzięki Ray.- zilustrował mnie wzrokiem.
- Co się tak gapisz?- zapytałam speszona jego zachowaniem.
- Piękna, mądra i utalentowana.- wyliczał.- Szkoda, że spotykasz się z Fredem.- zaśmiał się.
- Zabawne Davis.- zachichotałam.- Ty się tam lepiej skup na zadaniu, bo będziesz miał więcej błędów.
- No proszę, do tego troskliwa.- dodał, nawet nie zauważając, kiedy lekko uderzyłam go w ramię.- Dobra nie bij, już będę grzeczny.- odparł żartobliwie podnosząc ręce do góry w geście obronnym.
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Nie widziałeś Cho?- zapytałam, zmieniając temat.
- Hmm, chyba wchodziła do dormitorium.-odpowiedział poważnie.
No oczywiście... a gdzie indziej mogłaby być. Zamiast wcześniej o tym pomyśleć.
- Dzięki Roger.- uśmiechnęłam się do niego. Odwróciłam się i wbiegłam na podwyższenie pokryte schodami, które kierowały się wprost do mojego dormitorium. Wbiegłam do środka i zauważyłam Cho, tłumaczącą coś Lunie. Podeszłam bliżej i usłyszałam coś o skrzelozielu i jego właściwościach.
- Co się tak czaisz? -usłyszałam głos Chinki.
-Ja? wcale, że nie.- odpowiedziałam prostując się.- Nie chciałam wam przeszkadzać.
Podeszłam do biurka, jednym zwinnym ruchem, przyciągnęłam szufladę do siebie i wyciągnęłam z niej pergamin, pióro i kałamarz.
- Jak nastrój przed weekendową walką o puchar?- tym razem po pokoju rozszedł się rozmarzony głos Luny.
- A świetnie. Będzie się działo.- odpowiedziałam beznamiętnie, maczając pióro w atramencie.
- Gryfoni w nowym składzie dobrze sobie radzą.- opowiedziała Chang.
- Widziałam, są lepsi niż samosterowalne śliwki, wiedziałaś, że te owoce są bardzo zwinne?- odpowiedziała jej Luna.
Ja w tym samym czasie, próbowałam wyobrazić sobie jak będzie wygląda prośba skierowana do Ministerstwa o pozwolenie na spotkanie z Gregiem. Pierwszy raz pisałam taką formalną wiadomość, nie wiedziałam nawet od jakiego zwrotu grzecznościowego mam użyć. Może "Dzień dobry"? Nie dziwnie brzmi... "Drodzy Państwo"? Też niezbyt, w końcu nie wiem kto będzie mi odpowiadał na list...a "Witam"? Tak, ten będzie świetny. Uśmiechnęłam się do siebie i naskrobałam na pergaminie pierwsze słowo. Zaraz potem pisanie szło mi o wiele płynniej, bez problemu ujmowałam w zdania to co dokładnie chciałam przekazać.
- Rachel...- usłyszałam drżący głos, który nagle wyrwał mnie ze skupienia.- Ty na pewno chcesz spotkać się z Gregiem?
Podniosłam wzrok na Cho, która stała obok i przez moje ramię, z grymasem niepewności wlepiała swoje czarne oczy w treść zawartą w piśmie. Musiałam nie zauważyć kiedy dziewczyna podeszła do mnie.
- Dlaczego nie? Jestem mu to winna.- odpowiedziałam jej niepewnie.
- Przez fakt, że ostatnim razem domniemany wariat próbował wypchnąć Cię przez okno.
- Cho, proszę Cię...- przerwałam.- Greg jest chory, co jeszcze nie czyni z niego wariata.- odparłam z wyrzutem.
-  A czy normalny człowiek zachowuje się w taki sposób?- Chinka założyła ręce na piersi.
-  Pod wpływem impulsu człowiek przeważnie nie panuje nad sobą.- wyjaśniłam.
Doskonale pamiętałam jak pod koniec listopada w zeszłym roku, bez powodu rzuciłam się na Draco z różdżką z zamiarem poważnego uszkodzenia, tej jego Arystokratycznej mordy, a on... zignorował to. Do teraz nie potrafiłam zrozumieć jego reakcji na mój czyn. Który normalny człowiek pozbawiony jakiejkolwiek ochrony wyśmiewa kogoś, kto chce go zaatakować? No przecież... - odpowiedz przyszła od razu.- Arogancki, zbyt pewny siebie "nadczłowiek", o niemal obrzydliwej wręcz postawie, może.- przeleciało mi przez myśl, na co moje kąciki ust delikatnie się podniosły.
- Ray... podziwiam Twoją odwagę, ale zrozum... on tym razem może zrobić Ci coś gorszego.- rzekła lekko przerażona Krukonka.
Przez chwilę wpatrywałam się w Cho. Przez jej słowa zimny dreszcz przeszedł mnie po plecach, gdy przypomniałam sobie tamtą sytuację... ten gniew jarzący się w oczach Puchona, mocny uścisk, a w konsekwencji powstałe siniaki widniejące na moich rękach przez dłuższy czas. I ta świadomość, że mogłam wtedy utracić życie...
Spojrzałam ukradkiem na zatroskaną minę przyjaciółki.
- Ale...- westchnęłam.- Może rzeczywiście masz rację.- odparłam patrząc na pergamin zrezygnowana.
- A może warto spróbować.- usłyszałam głos Luny.
- Co takiego?- odwróciłam się w jej stronę. To samo zrobiła Cho.
- No... chodzi mi o to, że jeżeli wyślesz wiadomość wszystko stanie się jasne.- odparła zamykając podręcznik do zielarstwa.
- Możesz jaśniej?- wtrąciła się czarnowłosa.
- Według mnie, wysłanie wiadomości nic nie kosztuje, a możesz dowiedzieć się czy z Parkerem jest lepiej.- wyjaśniła blondynka.- magomedycy przeważnie badają stan pacjenta, przed ewentualną zgodą na spotkanie.
- Luno, skąd o tym wiesz?- zapytała zaciekawiona Chang.
- Mój tatko kiedyś pisał artykuł na temat magomedyków dla żonglera. Dużo mi o nich opowiadał.- po tych słowach Lovegood wbiła wzrok w ścianie, jakby właśnie doświadczając krótkiej retrospekcji.- Chyba chciał, abym nim została...
- Ej Cho... może ona ma rację.- zaczepiłam przyjaciółkę nie odrywając wzroku od młodszej Krukonki.
- Bardzo możliwe...- przyznała dziewczyna, chociaż jej głos nadal brzmiał niezbyt przekonująco.
Zignorowałam to... - Jestem mu to winna.- pomyślałam, po tym odwróciłam się w stronę pergaminu, ponownie zamoczyłam je w czarnym jak smoła atramencie i złożyłam mój podpis pod treścią.
Ostatni raz posłałam pocieszające spojrzenie starszej Krukonce i udałam się w stronę drzwi
Po drodze mijałam kilku uczniów, którzy właśnie skończyli jeść kolację. Na szczęście nie byłam głodna. Poza tym za chwilę mam spotkanie z David'em. Szubko wbiegłam do sowiarni, wybrałam losową sowę. Przywiązałam jej do nóżki list i podałam lokalizację. Ptak niespokojnie się poruszył, rozłożył swoje majestatyczne brązowo- szare skrzydła, poleciał w stronę okna, a po chwili zniknął gdzieś za horyzontem. Wyjrzałam przez okno, pomachałam radośnie sówce na pożegnanie, a mój wzrok, przykuł fakt iż zauważyłam dwie męskie, czarne postacie niespokojnie biegnące po dworze. Nie potrafiłam dostrzec kim są tajemniczy włóczyciele. Wytężyłam wzrok, jednak i to nic nie dało. Obserwowałam mężczyzn póki nie znikli gdzieś pomiędzy drzewami. Odwróciłam się od okna, poruszyłam ramionami i przypadkowo spojrzałam na zegarek, miałam około dziesięciu minut na dotarcie na błonie. Dlatego migiem zapomniałam o ciemnych postaciach i ruszyłam luzackim krokiem na zewnątrz.

Po chwili dotarłam na miejsce. Rozejrzałam się niespokojnie po ciemnej przestrzeni, jedyną rzeczą jaką dawało mi światło był księżyc niemal w pełni, słabo świecące pochodnie znajdując się na dziedzińcu i żółto-pomarańczowy blask wydobywający się z okien murów Hogwartu.
Wyciągnęłam różdżkę, mruknęłam- Lumos Maxima. Od razu gdy z końca mojej różdżki wydobył się mocny szaro-biały blask, zrobiło się o wiele jaśniej. Szłam przed siebie, prawie na sam skraj zakazanego lasu próbując dostrzec Davida. Pomyślałam, że najlepiej będzie przełożyć nasze kolejne spotkanie na jakąś wcześniejszą porę, ponieważ ciągłe spacery w mroku stawały się męczące.
W jednym momencie, kątem oka dostrzegłam leżącego na ziemi mężczyznę. Od razu pobiegłam w tamtą stronę, modląc się aby to nie był David. Jednak myliłam się, z każdym nowo przebytym krokiem, byłam coraz to bardziej przekonana, że to mój przyjaciel. Jak dobiegłam na miejsce rzuciłam się na kolana, oszołomiona tym widokiem.
- David? Słyszysz mnie?- zapytałam cicho, podnosząc głowę leżącego Ślizgona i kładąc ją sobie na kolanach.- David, żyjesz?- kontynuowałam. Nawet nie zauważyłam kiedy z oczu poleciało mi kilka łez. Przybliżyłam moją twarz do jego klatki piersiowej, a po chwili ciszy mogłam stwierdzić, że chłopak jest tylko nieprzytomny. Od razu mi ulżyło. Spojrzałam na jego przymrużone powieki, uderzyłam go lekko policzki... zimne policzki. Raz w jeden, potem w drugi.- David, no otwórz oczy...- prosiłam błagalnym tonem.- POMOCY!- krzyknęłam z nadziei, że ktoś mnie usłyszy, ale nie było odzewu. Na szczęście i w takich sytuacjach potrafiłam zachować zimną krew, przypomniałam sobie co należało zrobić. Ściągnęłam z siebie wiosenny płaszczyk i przykryłam nim Ślizgona. Podniosłam różdżkę, wypowiedziałam regułkę zaklęcia, a białawy blask ustąpił miejsca czerwonym iskierkom, które wydały z siebie głośny dźwięk zimnych ogni, po czym wzbiły się mocno w powietrze. Odłożyłam różdżkę, ciągle jednak monitorując puls chłopaka. Wolną ręką po raz kolejny uderzyłam go nieco mocniej. Na całe szczęście, ten cios zadziałał. Ponieważ w jednym momencie nieprzytomny ocknął się. Otworzył swoje zielone oczy i popatrzył się na mnie słabym wzrokiem.
- Rachel? To ty?- zapytał niewyraźnie.
- David, ty żyjesz.- powiedziałam pełnym ulgi głosem i pogładziłam go po czarnych włosach.
- Co się stało?
- Nic, leżałeś... byłeś nieprzytomny. Na szczęście Cię znalazłam.- przybliżyłam głowę do jego torsu, żałośnie łkając, ale chłopak próbował się podnieść na łokciach. Jednak jego organizm był zbyt osłabiony, dlatego ponownie upadł on na ziemię.- David, nie ruszaj się.- rozkazałam.- Pomoc jest w drodze. Na co przyjaciel, jedynie przytaknął.
Po chwili, zobaczyłam przybliżające się do nas dwa cienie. W jednym z nich rozpoznałam Snape'a, a w drugim McGonagall.
- Na Merlina, co się stało?- zapytała przerażona nauczycielka, gdy już do nas dobiegła.
- Nie wiem pani profesor. Znalazłam go tutj nieprzytomnego.- próbowałam się tłumaczyć.
- Odsuń się panno Trust.- zarządziła kobieta, po czym wypowiedziała formułkę zaklęcia, a ciało Davida zaczęło delikatnie się podnosić. Na szczęście chłopak był na tyle osłabiony, aby nie protestować.- Severusie, zaprowadź pannę Trust do dyrektorki, teraz.
- Nie! Tylko nie do niej!- niemal krzyknęłam.
- Przykro mi.- powiedziała McGonagall spokojnym głosem.- To jest konieczne.
Pokiwałam głową, znowu będę musiała patrzeć w oczy tej jędzy. Nie miałam na to ochoty. Obserwowałam oddalającą się panią profesor, a za nią delikatnie podnoszące się ciało Davida. Dlaczego zawsze mnie muszą się zdarzać takie rzeczy?- zapytałam sama siebie po czym schyliłam głowę.
- Panno Trust, czy zamierza pani stać tutaj bezsensownie całą noc?- Usłyszałam nad sobą ponury głos Snape'a. Podniosłam wzrok w górę, i zobaczyłam jego kamienną twarz.- Proszę za mną.- kontynuował.
- Tak jest.- odparłam cicho i ruszyłam w stronę Hogwartu za nauczycielem.
Szliśmy tak w milczeniu, aż pod kamienny posąg feniksa. Snape jednym ruchem ręki wskazał mi schody otaczające tego kamiennego ptaka, weszłam do środka i stanęłam na najniższym schodku. Usłyszałam poważny ton głosu profesora, wypowiadającego hasło, a posąg niebezpieczne się poruszył i zrobił kilka okrążeń wokół własnej osi. Przy ostatnim już okrążeniu lekko zawróciło mi się w głowie. Gdy wyszłam spod skrzydła owego kamiennego ptaka, ruszyłam krótkim korytarzem w stronę drzwi prowadzących do gabinetu pani dyrektor. Chwyciłam delikatnie klamkę, ale przed pociągnięciem za nią zrobiłam dwa głębokie oddechy, aby się uspokoić. 
- Usiądź panno Trust.- rozkazała Umbridge podnosząc swój żabi wzrok w moją stronę. Podeszłam do ławki rozglądając się wokoło, na moję szczęście gabinet Dumbledore'a nie przeszedł żadnych gruntownych zmian pod róż, tylko dostrzegłam więcej książek poukładanych na szafach ogromnej wielości i kaktusy w doniczkach porozrzucane po kątach. Po odchyleniu krzesła lekko do tyłu, usiadłam na nim i wlepiłam wzrok w podłogę.
- Panno Trust, dlaczego jeżeli coś złego się dzieje, zawsze jest pani w pobliżu?- zapytała kładąc ręce na biurku.
- Nie wiem.- odpowiedziałam ściszonym głosem.
- Ach tak. W takim razie co pani robiła o tak późnej porze w okolicach zakazanego lasu?
- Chciałam porozmawiać z Davidem.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Dlaczego na zewnątrz?- zapytała Umbridge podejrzliwie.
- Właśnie tam się z nim umówiłam. David nie chciał, aby ktoś na podsłuchiwał.- rzuciłam szybko podnosząc twarz, a gdy dostrzegam w oczach dyrektorki znajome iskierki, od razu chciałam się ugryźć w język. Dobrze wiedziałam, że od ujawnienia działań związanych z GD, Umbridge robi wszystko, aby odkryć jej własne urojone działania niektórych uczniów Hogwartu na szkodę Ministerstwa.
- Na osobności tak?- przetrwała- Czy domyślasz się o co mogło chodzić panu Stone'owi?
- Nie...- mruknęłam.
- Rzeczywiście wiarygodnie to brzmi.- odparła kpiąco kobieta.- Ale skoro tak, czy masz podejrzenia, albo czy widziałaś kogoś wałęsającego się w pobliżu miejsca znalezienia Pana Stone'a?
- Nie... raczej nie...- burknęłam.- Chyba, że...- przerwałam przypominając sobie dwie tajemnicze postacie mężczyzn.
- Tak...?
- Przed moim spotkaniem z Davidem, byłam w sowiarni. Wysyłałam list...
- List? A do kogo jeśli można wiedzieć?- zapytała coraz to bardziej zaciekawiona moimi słowami dyrektorka.
- Nie, nie można.- rzekłam stanowczo. Postanowiłam, że najlepiej będzie się teraz nie wychylać, a poza tym nie odczuwałam potrzeby zwierzania się tej jędzy z moich planów. Mogłaby po raz kolejny przekręcić moje słowa, aby udowodnić sobie, że jej działania nijak nie krzywdzą innych uczniów, a jedynie służą dobru tej szkoły... no poza krwawym piórem, cóż za nonsens.
- A to dlaczego?- zapytała lekko zbita z tropu nauczycielka.
- Ponieważ to moje sprawy i nie będę nikomu o nich mówić, chyba że uznam, iż ta osoba jest tego godna.- mówiąc to specjalnie nałożyłam nacisk na to ostatnie słowo. Spojrzałam w oczy kobiecie, a w nich nie dostrzegłam niczego innego, poza lekko zmrużonymi powiekami, co świadczyło tylko o tym, że moje słowa niezbyt się jej spodobały. Kobieta poddenerwowana opadła na oparcie krzesła i zacisnęła usta w wąskie linie.
- Kontynuuj...
-  Z okna sowiarni zobaczyłam dwie męskie sylwetki, jednak nie poznałam twarzy żadnego z nich. Mogłabym przysiąc, że biegli takim tempem jakby przed czymś uciekali i za wszelką cenę nie chcieli zostać zauważeni. To może być ich sprawka.- zakończyłam również opierając się o obręcz krzesła.
- Tajemniczy mężczyźni na terenie szkoły? Nie brzmi zbyt realnie, nie sądzisz?- i znowu ten jej przesłodzony ton.
- Dlaczego nie?- zapytałam poddenerwowana.- Wiadomo, że teraz szkoła bez profesora Dumbledore'a nie jest już tym samym bezpiecznym miejscem co kiedyś.
- O czym ty mówisz słonko, Hogwart jest nadal bardzo bezpieczną placówką szkolno-wychowawczą.- głos nauczycielki brzmiał tak jakby, własnie prowadziła ona rozmowę z kilkuletnim dzieckiem.
- Tak? Ja mam dokładnie inne odczucia co do bezpieczeństwa na terenie szkoły.
- Co to miało znaczyć?- zapytała ostro.
- Dlaczego Ministerstwo umorzyło śledztwo w sprawie śmierci Zachariasza? Dlaczego śmierciożercy latają sobie na wolności i krzywdzą bezbronnych ludzi i dlaczego Voldemort znajduje się tak blisko szkoły, zagrażając nam wszystkim?!- prawie krzyknęłam, zażenowana obecną postawą ministerstwa wobec całej tej beznadziejnej sytuacji. 
- Młoda damo.- zaczęła ostro.- Nie wiem kto Ci wbił do małej główki tyle bredni, ale zapewniam Cię, że Voldemorta nie ma i nie będzie.
- To Pani opowiada brednie.- wstałam nagle.- Widziałam go całego i żywego. Jeden z jego śmierciożerców, dokładnie to Lucjusz Malfoy zaatakował mnie Cruciatusem dwa razy i niech pani nie zaprzecza, bo nie ma pani ku temu żadnych dowodów!- założyłam ręce na piersi wciąż jednak patrząc w na twarz mojej rozmówczyni. W jednej sekundzie jej skóra zmieniła barwę z czerwonej na białą, niemal przypominającą śnieg.- Davida zapewne też dopadli jego ludzie i wcale się nie dziwię skoro...
- ...Dosyć! Nie chcę więcej o tym słyszeć.- nauczycielka wstała impulsywnie.
- Bo co?! Wyrzuci mnie pani ze szkoły? A proszę bardzo, jednak zrobiłaby pani wielki błąd biorąc pod uwagę, to że wiele osób wie o ataku na mnie. Mogłoby to wydać się podejrzane... nie sądzi pani? Ministerstwo straciłoby wtedy na wiarygodności, a Knotowi zapewne by się to nie spodobało.
- Szlaban panno Trust! Dodatkowo Ravenclaw traci 50 punktów, aby tego rodzaju sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła.- powiedziała oschle.
Prychnęłam pod nosem i nie zwracając uwagi na jej sprzeciwy wyszłam z sali, uprzednio trzaskając drzwiami.



- Ustaliliśmy taktykę, rozplanowaliśmy wszystkie ruchy od samego początku, każdy z nas zna obecne umiejętności Gryfonów. Jeśli dobrze zaczniemy powtórzymy sukces sprzed trzech lat.- poinstruował nas Roger łapiąc za swoją miotłę.- Finał jest nasz!
Przytaknęłam, tak samo jak reszta drużyny. Złapałam za swoją miotłę, wzięłam trzy głębokie wdechy i ruszyłam sztywnym krokiem za resztą drużyny.  Finał, długo upragniona rozgrywka, mecz o puchar Quidditcha pomiędzy Gryffindorem a Ravenclaw'em. Szłam przez długi ciemny korytarz, droga ciągnęła się w nieskończoność, a z każdym kolejnym krokiem moje nogi robiły się cięższe. Spojrzałam na członków mojej drużyny, aby uciszyć stres, jednak dostrzegając ich blade, pełne napięć twarze. Czułam się tak jakbym miała za chwilę zwymiotować. Z trudnością przełknęłam ślinę, która stanęła mi w gardle niczym ogromna gula. Ukradkiem spojrzałam na naszego kapitana. On jako jedyny wydawał się pewny naszego zwycięstwa. A gdy chłopak posłał mi pocieszający wyraz twarzy, niemalże od razu zrobiło mi się lżej na żołądku. Przypomniał mi się wtedy mój pierwszy mecz, kiedy złapałam złotego znicza. Jednak bez pomocy Rogera i jego wsparcia, nie dokonałabym tego. W odpowiedzi posłałam mu lekki uśmiech, a chwilę potem korytarz się skończył.
Gdy całą drużyną weszliśmy na boisko zobaczyliśmy większość uczniów Hogwartu, którzy siedzieli uciśnięci na trybunach. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie widziałam jeszcze takiej ilości uczniów na którymkolwiek meczu w którym grałam lub który obserwowałam. Przeniosłam wzrok na drużynę Gryffindoru, kierującą się w naszą stronę. Moją uwagę zwróciła opanowana Ginny, uśmiechnęłam się do niej, a ona zrobiła to samo. Podeszłam bliżej, aby życzyć przyjaciółce powodzenia.
- Cześć Ginny, wszystko gra?- zapytałam.
- Tak, chociaż trochę się denerwuję.- przyznała i przeniosła wzrok na moje ręce, które w tym momencie lekko drżały.- Widzę, że ty także.
- A kto by się nie denerwował w takiej sytuacji.- powiedziałam z uśmiechem.- Gdybyś widziała, co działo się w naszej szatni godzinę temu.- zachichotałam.
- Pewnie to samo co u nas.- roześmiała się, a ja zaraz za nią.
- Posłuchaj.- spoważniałam.- Obiecaj mi, że niezależnie od tego która pierwsza złapie znicza, nie będziemy chować do siebie urazy, zgoda?- zapytałam wyciągając do niej dłoń w iście sportowym geście.
- Zgoda.- uścisnęła mi dłoń.- Niech wygra lepsza.
Przytaknęłam, a gdy usłyszałam, że Roger przywołuje mnie do siebie, posłałam Gryfonce ostatnie spojrzenie i udałam się w stronę swojej drużyny. W tym samym momencie na boisko weszła pani Hooch. Poinformowała nas po raz kolejny o zasadach panujących na boisku. A gdy po rozległ się dźwięk gwizdka, mecz się rozpoczął.
Wznosząc się w powietrzu, zamknęłam na chwilę oczy, po czym otworzyłam je i zaczęłam krążyć po całym boisku w zamiarze jak najszybszego znalezienia znicza.
Po chwili zatrzymałam się w jednym miejscu, próbując w taki sposób dostrzec, czy gdzieś w pobliżu nie ma uskrzydlonej piłeczki. Jednak nigdzie jej nie było. Z oddali zobaczyłam Ginny, podleciałam do niej bliżej, aby w razie czego być w pogotowiu. W jednym momencie nie zauważyłam kiedy tłuczek odbity w moją stronę uderzył mnie w tył miotły. Usłyszałam jedynie przerażone jęki uczniów i świst przelatującego obok mnie tłuczka. Pod wpływem uderzenia moja miotła niebezpiecznie zatoczyła koło, a ja próbując utrzymać się na miotle, usłyszałam jedynie donośny głos komentatora który opisywał sytuację po drugiej stronie stadionu.
- Teraz kafla ma Bell, tak Bell, cóż za wspaniały gracz z tej dziewczyny, powtarzałem jej to od samego początku, ale ona wciąż nie chce ze mną chodzić...
- JORDAN!- ryknęła profesor McGonngall, a ja w tym samym momencie zdołałam zapanować nad miotłą.
- To fakt, pani profesor, staram się ubarwić relację... teraz minęła Stretton'a, ograła Davies'a... oj!... Jason Samuels trafił ją tłuczkiem... Burrow przejmuje kafla, Burrow nabiera wysokości iii... tak to Andrew Kirke, odbił celnie tłuczka, który trafił Burrow'a... Krukon wypuszcza kafla, chwyta go Alicja Spinnet, Alicja Spinnet z Gryffndoru podaje Katie Bell, Bell z nim ucieka...
Głos Lee Jordana toczył się gromko po stadionie, a ja starałam się wyłapać słowa wśród gwizdu wiatru u uszach i ryku tłumu który wył, gwizdał, śpiewał. Kątem oka po raz kolejny dostrzegłam Ginny, która wyszukiwała rozbłysku złota pośród mgły, która jakby znikąd pojawiła się na zewnątrz.
-... ogrywa Burrow'a, wspaniały unik przed tłuczkiem... zaledwie o włos, Katie... widzowie to uwielbiają, ale zaraz co dzieje się z Trust?
Kiedy głos Lee umilkł, ja próbowałam uciekać na wszystkie strony przed tłuczkiem, który za każdym razem z nieznajomych przyczyn został odbijany w moją stronę, przez pałkarzy z Gryffindoru.
- ... teraz Katie podaje do Angeliny!- krzyknął Lee. - Do przodu, Angelino... chyba będzie strzelać... tak... strzela... aaaach!- usłyszałam zawiedziony głos czarnoskórego. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nasz obrońca zdołał ochronić tego gola, uśmiechnęłam się pod nosem i dostrzegłam, że Ginny goni znicza. Odchyliłam się i zaraz ruszyłam wprost na rudowłosą, unikając tłuczka.
-... Davies ma kafla, leci po gola... jest poza zasięgiem tłuczka, który ciągle atakuje szukającą Krukonów, Rachel Trust, co tam się do cholery dzieje!... Davies jest sam na sam z obrońcą... trzymaj się Ron!
Ale z sektora Krukonów buchnął teraz krzyk radości.- 0:10. Pierwszy punkt dla Ravenclaw'u - ledwo usłyszałam ryk Lee Jordana, który miał trudności z przedarciem się przez wiwaty.
Byłam już coraz bliżej Ginny, która zbliżała się do uskrzydlonej piłeczki, ustawiłam się przy Gryfonce, a ona dostrzegając mnie obok siebie, lekko pokiwała głową.
- Gryfoni znowu mają piłkę, teraz Alicja Spinnet rusza do ataku...
Obie w tym momencie dostrzegłyśmy, że znicz przyśpieszył i ruszył w stronę widowni. Zrobiłam ostry zakręt i tym samym sposobem znalazłam się zaraz za zniczem, wyciągnęłam rękę aby złapać piłeczkę, ale w tym samym czasie tłuczek uderzył mnie w brzuch. W jednym momencie poczułam okropny ból, pod wpływem potężnego uderzenia odrzuciło mnie do tyłu, tym samym potrącając Ginny, lecącą za mną...
- ...Teraz kafla ma znowu Davies, podaje do Strettona, Stretton mija Angelinę, śmiało, Bell przecież możesz go ograć... a jednak nie... znowu Davies... no proszę piękny atak, pojawiającym się w końcu tłuczkiem... to Slopper... Davies puszcza kafla, a Alicja Spinnet... eee... też go wypuszcza z niewiadomych przyczyn...
Mimo tak celnego ataku razem z Ginny utrzymałyśmy się na miotle. Chwyciłam ją prawą ręką, ponieważ drugą nadal trzymałam się za brzuch, w który przez momentem uderzył mnie tłuczek. Wiedziałam, że przy następnym takim uderzeniu spadnę na ziemię, dlatego musiałam bardziej uważać...
-... kafla przejmuje Burrow, tak ścigający Krukonów ma kafla, nikt go nie zatrzymuje... no dalej Gryfoni zablokujcie go!
Zrobiłam wiraż pomiędzy bramkami Krukonów, rozglądałam się nerwowo po całym boisku, jednak nigdzie nie potrafiłam dostrzec piłeczki ani Ginny.
- ... i... tak Burrow ogrywa Alicję, będzie strzelać... i goool! Krukoni zdobywają kolejny punkt.- usłyszałam głośny głos Jordana.
Podniosłam głowę i dostrzegłam jakiś błysk podnoszący się wysoko w górę. Pomknęłam w tym kierunku, zręcznie omijając kilku zawodników w tym Alicję, która aż kipiała ze złości.
- ... i Katie Bell z Gryffindoru mija Strettona, wspaniałym zwodem ogrywa kapitana Krukonów, brawo Katie, teraz podaje do Johnson, która z kolei mija tłuczka i Burrow'a , już mknie w stronę bramek Krukonów, znakomicie... Angelino... Goool! Goool dla Gryffindoru, jest 20:10.. a kafla ma teraz Davies...
Byłam już tak blisko znicza, kiedy musiałam zahamować z powodu tłuczka. Po raz kolejny wzniosłam się do góry. Usłyszałam, że Ginny leci zaraz za mną. Popatrzyłam się przez ramię w dół. Na szczęście miałam bardzo wyczulony słuch i blokowałam Gryfonkę, kiedy ta chciała polecieć obok mnie. Nie mogłam do tego dopuścić, tym bardziej że złota piłeczka wnosiła się wyżej w górę. Nawet nie zauważyłam, kiedy stadion zniknął za horyzontem, a głosy jakby ucichły. Zwróciłam wzrok w stronę przyjaciółki która wykorzystała moją chwilę nieuwagi i znalazła się ze mną ramię w ramię. Teraz obie walczyłyśmy o to która poleci zaraz za piłeczką, zwiększając swoją szansę na złapanie jej. Tym razem ruda wygrała, wystawiła rękę i już prawie chwyciła w dłonie swój cel, gdy przed naszymi oczami przeleciała ciemna postać w czarnym postrzępionym płaszczu. Niemal od razu zatrzymałyśmy się w jednym miejscu. Spojrzałyśmy przerażone po sobie.
- Rachel! Co to było- zapytała niepewnie Gryfonka.
- Nie mam pojęcia.- odpowiedziałam jej cicho.
Przez chwilę rozglądałyśmy się wokół siebie, jednak nic nie zauważyłyśmy.
W jednym momencie poczułam się słabo, tak jakby nagle ulatywało ze mnie życie, a wszystkie moje myśli zanikały w mgnieniu oka. Spojrzałam nieprzytomnym wzrokiem na Ginny, aby upewnić się czy tylko ja mam takie dziwne dolegliwości. Okazało się, że nie ponieważ Weasleyówna ukrywała twarz w dłoniach i niebezpiecznie kiwała się na boki.
- Ginny?- powiedziałam cicho, próbując zapanować nad smutkiem, nawiedzającym moje myśli, jednak dziewczyna mnie nie usłyszała. Z wielkim trudem podleciałam do niej na miotle i poklepałam lekko po jej ramieniu. Na ten gest przyjaciółka spojrzała na mnie nieobecnymi oczyma, już chciała coś powiedzieć, ale naszą uwagę zwrócił dementor, który niebezpiecznie mknął wprost na nas. Krzyknęłyśmy cicho i obie jak na komendę ruszyłyśmy w przeciwną stronę, z zamiarem uniknięcia tak zwanego "pocałunku dementora".
Jednak nie wiadomo skąd otoczyło nas co najmniej kilkanaście takich istot. Przerażona odwróciłam się w stronę Ginny, z nadzieją, że ona ma jakiś plan na wydostanie się z tej pułapki. Nie było to zbyt proste ponieważ obraz migających z dużą szybkością stworów skutecznie przesłaniał mi widok, a przeraźliwe wrzaski kobiety rozniosły się echem po mojej głowie. W pewnym momencie spostrzegłam, że Gryfonka spadła z miotły. Resztką sił wraz z towarzyszącym mi krzykiem tajemniczej kobiety, ruszyłam w stronę przyjaciółki, aby ją uratować. Jednak drogę zablokował mi dementor, który skutecznie odebrał mi szansę na złapanie dziewczyny.
- Ginny...- szepnęłam przez łzy patrząc na spadającą w dół Gryfonkę, gdyż tylko na to było mnie stać. Zatkałam uszy, aby ten przeraźliwy dźwięk ustał, jednak to nic nie dało. A coraz to głośniejszy pisk przeszywał mają głowę na wskroś. Każda kolejna zjawa podlatywała do mnie i wysysała ze mnie duszę rozrywając ją na kawałki.



 Nie potrafiłam się ruszyć, czułam się tak jakby nagle nigdy nie miałabym być szczęśliwa. Nie potrafiłam sprecyzować ile to trwało, ale każda kolejna sekunda spędzona twarzą w "twarz" z tym czymś, raniła głębiej niż klątwa Cruciatusa.
 W pewnym momencie poczułam, jak z nosa poleciała mi krew, a moje ręce rozluźniły uścisk na miotle. Zamazał mi się obraz, a ja osłabiona puściłam ten przedmiot i tak samo jak przed chwilą Ginny,  zaczęłam upadać z dużą szybkością na ziemię. Próbowałam krzyczeć, ale nawet nie potrafiłam otworzyć ust, tak jakby moje wargi nagle zdrętwiały . Moją ostatnią myślą przed całkowitym zaćmieniem, było to że właśnie umieram...

14 komentarzy:

  1. Dementorzy i wizja śmierci, teraz to dopiero robi się ciekawie :D
    Nieźle ci też wyszło komentowanie meczu ;)
    Ogólnie robi się coraz mroczniejszy, bardziej tajemniczy klimat.......................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................I OBY TAK DALEJ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i owszem, teraz wszystko przeleci jak grom z jasnego nieba ^^
      Komentowanie... w połowie to zasługa książek ;) Musiałam się na nich oprzeć i ogarnąć niektór momenty dotyczące gry ;)

      Dziękuję ;)

      Usuń
  2. Ojej, dziękuję za dedykację ;* Aż się wzruszyłam...
    Umbridge znów wkracza do akcji. Nienawidzę tej landryny, ale z niewiadomych przyczyn lubię o niej czytać :P
    Jestem ciekawa, czy Rachel spotka się z Gregiem i jeżeli tak, jak przebiegnie to spotkanie . Może kolejne próba morderstwa? ^^
    Aaa, i ten koniec! Nie no, naprawdę przez niego nie będę mogła doczekać się kolejnego rozdziału bardziej niż zwykle! Mam tyle różnych pomysłów na to, co może się stać...
    Podoba mi się, że Twoje opowiadanie nie opiera się tylko na związkach. Jestem fanką mhrocznych fanfików (ale z happy endem! koniecznie!) i obojętnie, jak słodko zaczynam którekolwiek z moich wypocin, zawsze kończę z kilkoma zgonami na koncie. Mam więc nadzieję, że i Twoje zostanie dopisane do tej listy najlepszych mhrocznych fanfików.
    Zaraz obaczę filmik o Fredzie i Rachel, obiecuję :*
    Gorąco pozdrawiam i życzę duuuużo weny! Johanna Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle pomysłów? tak... hahaha, wiadomo że najlepsze są te prostsze, zazwyczaj... ;D
      To się cieszę, bo ten fanfick ma się właśnie zaczynać robić mroczniejszy ;) (ale za happy end nie ręczę ^^)
      U mnie niczym u Martina będzie o wiele więcej zgonów niż w oryginalnej wersji Harry'ego Pottera :)
      Ja też mam taką nadzieję!

      Również pozdrawiam gorąco ;)

      Usuń
  3. Mam teorię, mam teorię, mam teorię! Bo Rachel słyszała krzyk kobiety, tak jak Harry! I jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to tamtym krzykiem u Harry'ego był krzyk Lily. Czyli możliwe, że Rachel jest siostrą Harry'ego i kiedy Syriusz gadał, że mu kogoś przypomina, to chodziło o Jamesa! I mam nawet dowód na to, że są rodzeństwem! Kolor włosów! (cicho, to wcale nie tak, że sporo osób ma ciemne włosy...)
    Świetny rozdział. W ogóle zazdro, że potrafisz opisać mecze quidditcha. Bardzo podziwiam osoby, które to potrafią zrobić... w dodatku dobrze.
    Kurde, coraz bardziej uwielbiam to opowiadanie, no. I tak jak osobie wyżej - też mi się podoba to, że ta historia nie opiera się tylko na związkach. Ale chyba Ci to mówiłam/pisałam. XD
    No nic, czekam na kolejny rozdział i spotkanie z naszym szalonym Puchonkiem!
    Pozdro, A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahahha... uff łezka poleciała mi policzku... świetna teoria, nawet bardzo prawdopodobna (zamierzony efekt, czekałam tylko aż ktoś poda taką teorię xD), ale no cóż... coś tak trafiłaś, lecz nie wszystko ( ale ciii... ;D)
      Jak mówiłam, musiałam najpierw poczytać o komentowaniu meczów, potem wzięłam się za pisane tej części ^^
      Spotkanie... może okazać się bardzo... ciekawe ;>
      Również pozdrawiam ^^

      Usuń
  4. Świetnie napisane :3
    a filmik bardzo udany, tylko gryzie mnie ciekawość.. uśmiercisz Freda podczas bitwy o Hogwart?
    Wyśmienicie udała Ci się postać Umbridge. Jestem ciekawa kto zaatakował Davida. Naprawdę zaczyna robić się bardzo.. intrygująco. Życzę weny i liczę na następny, napisany błyskawicznie xD :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy uśmiercę, czy nie to już pozostanie tajemnicą ;) Ot tak po prostu ^^
      Intrygująco tak? Cieszę się, na to liczę :) heheha

      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  5. A więc! Najpierw Cię bardzo przepraszam, że dopiero dzisiaj przeczytałam rozdział :( Ale gdybym tylko mogła zrobiłabym to szybciej...
    W życiu nie wysnułabym takiej teorii jak teoria tej dziewczyny co pisała z anonima i podpisała się "A"! Ona jest genialna!!! Jak Ty do tego doszłaś kobieto!?!?
    Ja nawet nie pamiętam że Harry słyszał jakiś głos O.o'
    Ale , ale.... Ty nawet nie pamiętałaś , że Elsa ma u mnie białe włosy, więc jesteśmy kwita XD
    Co do rozdziału! To czytałam go strasznie szybko. Bałam się , że będziesz przedłużać na siłę nudne fragmenty i rozdział będzie się ciągnął jak flaki z olejem ale, jak zwykle z resztą, moje przypuszczenia okazały się niezbyt trafne ^^
    I znów "Landryna w akcji" xd Ona jest po prostu świetna. I jeszcze wczoraj oglądałam Harrego na tvn'ie to już wgl... Nie że ją lubię tylko uwielbiam jej przesłodzony ton głosu "dzieciaczki... ktoś nagadał Wam bzdur...." hahaha xd
    Ostatnia część - epicka! Lubię takie mroczne klimaty, końcówkę bym jeszcze bardziej wyciągnęła, ale i tak spisałaś się na medal!
    Też jestem strasznie ciekawa tej wizyty u Greg'a... Wgl jestem ciekawa jak on będzie się zachowywał. Aż mi się przypomniała końcówka ostatniej części Igrzysk Śmierci xd
    No więc rozdział jak zwykle świetny, gratuluję z całego serduszka i składam soczystego buziaka w policzek na dobry początek męczącego tygodnia :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładne. Ta dziewczyna jest genialna ^^ Mogę z czystym serduchem potwierdzić, znam ją z reala ;D
      Przedłużać? Bo ja wiem... raczej nie. Chociaż jestem zdania, że akcja nie może się toczyć tak szybko, bo to męczy czytelnika. Dlatego takie "nudnawe momenty" muszą się czasami zdarzać, sprawia to wtedy taką odskocznię od ciągłej akcji. A poza tym, bez takich fragmentów moja historia trwałaby o wiele krócej niż planuję ^^ (strasznie nie lubię jak coś koliduje z moimi planami xd)
      Widać, że moje mroczne klimaty spodobały się wszystkim... spokojnie, jeszcze się nimi nacieszysz ;P
      Dziękuję :* i wzajemnie <3

      Usuń
  6. przepraszam, przepraszam, przepraszam. Dopiero teraz piszę komentarz bo mi się po prostu nie chciało. Przez kilka dni miałam takiego lenia że szok. Oczywiście przeczytałam i piszę dopiero teraz. rozdział cudowny, zresztą jak zawsze. Nowe tajemnice. Mroczne klimaty nie są w moim stylu ale może być ciekawie. Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam. Życzę dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic się nie stało ^^

      No niestety nie we wszystkie gusta można trafić, ale mam nadzieję że zostaniesz ze mną nadal :3

      Usuń
  7. Cudny !
    Komentuje , bo jest mi po prostu bardzo przykro Rachel. Ciągle spotyka ją coś złego i jej przyjaciół. Najpierw Zachariasz, póżniej Greg no i teraz David.
    I jeszcze ten mecz z tłuczkiem i dementorami w roli głównej :(
    Dobra to ja lecę czytać dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okrutny los, cóż zrobić. Nie każdy może mieć lekkie życie. Rachel, jeszcze nie raz się o tym przekona, ale takie jest jej przeznaczenie, nie ucieknie przed nim...

      Bardzo się cieszę, Twoim zainteresowaniem moim blogiem :3
      Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę ;*

      Usuń

Szablon wykonany przez Melody