Music

niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 27 "Tego nie powstrzymasz, nie ty... to jest twoja przyszłość."

"Bywają takie dni i noce, które zmieniają wszystko. Bywają takie rozmowy, które są w stanie wywrócić do góry nogami cały nasz świat. Nie możemy ich przewidzieć. Nie możemy się na nie przygotować. Czyhają gdzieś, zapisane w łańcuchu pozornych przypadków, nieuchronne jak świt po ciemności."


Oto kilka rze­czy które lubię: Za duże swe­try, roz­pusz­czone włosy, pio­senki Michela Jack­sona, adrena­lina, wiatr we wło­sach i cza­ro­dziej­skie mio­tły.
– Co się tak włó­czysz Rachel?! – zawo­łał Fred, który po raz kolejny wyprze­dził mnie w locie.
– Cze­kam aż spad­niesz z mio­tły! – odkrzyk­nę­łam żar­tu­jąc.
– Naprawdę aż tak źle życzysz swo­jemu chło­pakowi!? – Obru­szył się Weasley.
– Mój chło­pak powi­nien wie­dzieć, że jeśli cho­dzi o lata­nie to ja ni­gdy nie prze­gry­wam. – wrza­snę­łam i przy­śpie­szyłam. W prze­ciągu kilku sekund dogo­ni­łam Fred­diego i znaj­do­wa­łam się kilka stóp przed nim.
– Ja to wiem, ale mimo wszystko…– wes­tchnął.
Nie zdą­ży­łam się odwró­cić, a Fred leciał obok i wpa­try­wał się we mnie ze zło­śli­wym uśmie­chem.
– Ty chyba naprawdę chcesz się doigrać. – unio­słam lewą brew z chy­trym uśmie­chem.
– Też Cię kocham. – odbąk­nął i przy­śpie­szył.
Poki­wa­łam głową z poli­to­wa­niem i ruszy­łam za nim.

Pogoda była przed­nia, gorące pro­mie­nie słońca odbi­jały się o nasze twa­rze. Wła­śnie zeszli­śmy z mio­teł i wol­nym kro­kiem trzy­ma­jąc się za ręce kie­ro­wa­li­śmy się w stronę nory. Oboje byli­śmy zmę­czeni, ale i szczę­śliwi.
– Ale przy­znaj, byłem lep­szy. – upie­rał się Fred.
– Dwie sekundy przy dobrych wia­trach to żaden wyczyn. – powie­działam dro­cząc się z chło­pakiem.
– Cze­kaj jak to było? „Jeśli cho­dzi o lata­nie, to ja ni­gdy nie prze­gry­wam”– zacy­to­wał moje słowa z sze­ro­kim uśmie­chem. Za co nie­mal od razu dostał ode mnie kuk­sańca pod żebro. – Żar­to­wa­łem, po pro­stu cie­szę się, że w końcu możemy spę­dzać czas jak chło­pak z dziew­czyną, bez głu­pich gie­rek.
– No pro­szę, Fry­de­ryk Weasley, jeden z naj­więk­szych żar­tow­ni­siów w Hogwar­cie nie chce się bawić w głu­pie gierki, sta­rze­jesz się. – zachi­cho­ta­łam.
– Nie wywo­łuj wilka z lasu, możesz się jesz­cze zdzi­wić. – powie­dział chy­trze.
– No dobrze, dobrze. – mruk­nęłam zawa­diacko.
– Panie przo­dem- odrzekł Fred­die szar­mancko i prze­pu­ścił mnie w drzwiach.
– Ależ dzię­kuję. – uśmiech­nę­łam się pro­mien­nie i weszłam do środka, a zaraz za mną chło­pak.
W jed­nym momen­cie wszyst­kie spoj­rze­nia domow­ni­ków skie­ro­wały się w naszą stronę. Nie wie­dząc dokład­nie jak mam na to zare­ago­wać, uśmiech­nę­łam się nie­śmiało i zada­łam naj­głup­sze pyta­nie jakie mogło paść w tym momen­cie.
– Wyniki SUMów już przy­szły?
– Mają dopiero przyjść jutro. – powie­działa pod­eks­cy­to­wana Her­miona, prze­ry­wa­jąc roz­mowę z Ronem. – Już nie mogę się docze­kać.
W tym momen­cie na twa­rzy chło­paka poja­wiło się zmie­sza­nie. Musiał on nie być pewny co do tego, czy je zdał, jed­nakże nikt, oprócz Her­miony nie był tak pewny swo­ich racji. Nawet ja, SUMy wypa­dły w najgor­szym momen­cie i naprawdę nie byłam prze­ko­nana czy oby sytu­acje, które miały miej­sce w tam­tym momen­cie nie zawa­żyły na moim zdro­wym roz­sądku.
– Tak, będzie cie­ka­wie. – mru­gnę­łam do niej.
– Nudy! – krzyk­nął George. Rozej­rza­łam się po pokoju ale ni­gdzie nie potra­fiłam go dostrzec. – Chodź bra­cie, zanim nas wcią­gną do tej dys­ku­sji, a lepiej żeby Twoja dziew­czyna nie dowie­działa się z jakim dur­niem się zwią­zała. – zażar­to­wał wychy­la­jąc się zza kanapy.
– Dla Two­jej wia­do­mo­ści bra­cie, mie­li­śmy takie same oceny. Więc prak­tycz­nie rzecz bio­rąc, ty także jesteś dur­niem. – odgryzł się Fred­die, na co ja zachi­cho­ta­łam.
– Rachel, mogę wypo­ży­czyć tego dur­nia na jakiś czas. – bliź­niak zwró­cił się teraz do mnie.
– A bierz tylko oddaj w nie­na­ru­szo­nym sta­nie. – zaśmia­łam się, tak samo jak bliź­niacy i Ron.
– Obie­cuję, że wyczysz­czę. – dodał George na odchodne i pocią­gnął roz­ba­wio­nego Fred­diego na zewnątrz. Posła­łam im jesz­cze buziaka na poże­gna­nie i uda­łam się w stronę Rona i Her­miony.
– Ej, a gdzie Harry? – zapy­tałam w końcu zauwa­ża­jąc, że ni­gdzie nie potra­fię dostrzec zie­lo­no­okiego.
– Poszedł na górę, chciał zostać sam. – przy­znał Ron.
– Cie­kawe co znowu się stało. – wes­tchnę­łam.
– Może z nim poroz­ma­wiamy? – zapy­tała Her­miona wle­pia­jąc wzrok w podłogę.
– No dobra. – mruk­nął Ron pod nosem i wstał z sofy, to samo zro­biła Her­miona.
Gdy weszli­śmy do pokoju Rona, zauwa­ży­li­śmy jak Harry prze­gląda stary album rodzi­ców, który dostał po koniec pierw­szego roku od Hagrida. Wyglą­dał on tak, jakby przed chwilą się nad czymś zasta­na­wiał.
– Cześć Harry- zaczę­łam łagod­nie- dla­czego sie­dzisz tutaj sam?
– Wszystko dobrze? – zapy­tał Ron szcze­rząc do niego zęby.
– Jak ni­gdy. – odrzekł Harry, roz­cie­ra­jąc sobie zmę­czone powieki.
– Nie chciał­byś nam o czymś opowie­dzieć? – zapy­tała Her­miona, suchym tonem.
Pot­ter wpa­try­wał się w nią bar­dzo uważ­nie, podej­rze­wam, że musiał zdzi­wić się pyta­niem brą­zo­wo­okiej.
– To co się dzieje? – zapy­tał Ron spo­glą­da­jąc wymow­nie na przy­ja­ciela.
– A skąd mam wie­dzieć, prze­cież tkwi­łem u wujo­stwa. – odrzekł.
– Nie ściem­niaj, byłeś gdzież z Dum­ble­dore’em! – pod­su­mo­wał Gry­fon.
Popa­trzy­łam zacie­ka­wiona na Rona, nie sądzi­łam, że to Dum­ble­dore go tutaj prze­niósł.
Wie­dzia­łam, że dyrek­tor jest dobrym kom­bi­na­to­rem, jed­nakże cza­sami nie­po­ko­iła mnie jego pew­ność sie­bie.
– Nic nad­zwy­czaj­nego, chciał tylko abym pomógł mu prze­ko­nać jed­nego z byłych nauczy­cieli Hogwartu, do powrotu na sta­no­wi­sko. – odparł w końcu czar­no­włosy.
– Pow­rotu? – zdzi­wi­łam się. – jak nazywa się ten nauczy­ciel?
– Chyba Horacy Slu­ghorn. – wes­tchnął zmę­czony.
To imię wyda­wało mi się zna­jome, jed­nak nie potra­fiłam sobie przy­po­mnieć, gdzie je usły­sza­łam. Podra­pa­łam się po gło­wie, aby pobu­dzić swoje szare komórki do życia, jed­nak i to nic nie dawało.
– A czego ma nas uczyć? – zapy­tał Ron
Harry już otwie­rał usta, aby coś odpowie­dzieć, ale Her­miona była szyb­sza.
– Skoro Umbridge ode­szła, to raczej Obrony przed czarną magią. – pod­su­mo­wała. – Jaki on jest?
– Wygląda tro­chę jak mops, no i był opie­ku­nem Sly­the­rinu.
– Miejmy nadzieję, że będzie dobrym nauczy­cielem. – powie­działam cicho, na­dal zasta­na­wia­jąc się nad tym, kim ten cały Slu­ghorn jest.
– No raczej nie będzie gor­szy niż Umbridge- powie­dział z uśmie­chem zie­lo­no­oki.
Zachi­cho­ta­łam, a w pokoju poja­wiła się wyraź­nie nabur­mu­szona Ginny.
– O jesteś Rachel. – mruk­nęła,
– Wszystko dobrze? – zapy­tała tro­skli­wie Her­miona.
– Został ostatni tydzień waka­cji, a Wy sie­dzi­cie w domu i nic. – powie­działa, zakła­da­jąc ręce na piersi.
– A co według Cie­bie mamy robić. – zapy­tał jado­wi­cie Ron.
– Może pój­dziemy na jakiś spa­cer, albo cho­ciaż zagramy w quid­dit­cha, sie­dzi­cie tutaj zamu­ro­wani. – obu­rzyła się naj­młod­sza z Weasleyów.
Spoj­rze­li­śmy po sobie, rze­czy­wi­ście zaj­mu­jemy się takimi spra­wami, zamiast cie­szyć się z ostat­nich dni waka­cji i jakoś się roze­rwać.
– No w sumie możemy pograć. – uśmiech­nął się Harry.
Ginny zda­wała się być zachwy­cona sło­wami zie­lo­no­okiego, wie­dzia­łam że dla Gry­fonki per­spek­tywa spę­dze­nia czasu z Wybrań­cem była bar­dzo istotna. Tylko w gło­wie kłę­biło mi się pyta­nie, kiedy ona w końcu wyzna, że coś do niego czuje.
– Wspa­niale! – kla­snęła w dło­nie. – Mio­tły są w garażu,
– To Wy idź­cie. Rachel, muszę z Tobą poroz­ma­wiać. – Harry zła­pał mnie za ramię. – Zaraz do Was dołą­czymy.
Na te słowa cała trójka nie­pew­nie kiw­nęła gło­wami i wyszła zosta­wia­jąc nas samych.
– O co cho­dzi Harry? – zapy­tałam, gdy tylko drzwi pokoju zamknęły się.
Chło­pak przez chwilę bił się z myślami. Nie potra­fił zacząć roz­mowy. Podej­rze­wa­łam, że musi być to coś poważ­nego, ina­czej chło­pak nie zacho­wy­wałby się w taki spo­sób.
– Harry? – spy­ta­łam ponow­nie, nie­mal mat­czy­nym tonem.
– Chyba musimy im powie­dzieć prawdę. – wypa­lił.
– Jaką prawdę? – zapy­tałam wytrzesz­cza­jąc oczy.
– No o nas, o naszym prze­zna­cze­niu. – przy­znał.
– Żar­tu­jesz?! – zapy­tałam krzy­cząc. – Kate­go­rycz­nie nie powin­ni­śmy.
To było dla mnie nie do pomy­śle­nia, dla­czego Harry tak nagle zmie­nił zda­nie, prze­cież mie­li­śmy ich teraz nie mar­twić, a poza tym… będą chcieli nam pomóc, narażą się na nie­bez­pie­czeń­stwo…
– Nie krzycz- uspo­ka­jał mnie- Mnie też się to nie podoba, ale Dum­ble­dore, uznał że musimy.
– Dum­ble­dore? – zapy­tałam ostro. – Harry, nie wydaje Ci się, że głu­potą jest tak bez­wa­run­kowo mu ufać? – zmarsz­czy­łam brwi.
– Rachel, on jest teraz jedyną osobą, która może nam pomóc. Powin­ni­śmy go posłu­chać. Ja sobie to wszystko prze­my­śla­łem. – stwier­dził cicho.
– Coraz bar­dziej w to wąt­pię Harry. – powie­działam zre­zy­gno­wana. – Ja po pro­stu się o nich mar­twię.
– Ja też, ale cho­ciaż Ron i Her­miona powinni wie­dzieć. – spoj­rzał na mnie pocie­sza­jąco. – I Fred też, jeśli tylko…
– Nie Harry- prze­rwałam mu- Fred nie może się o tym dowie­dzieć, będzie chciał mi pomóc i zrobi coś głu­piego, nie można tak ryzy­ko­wać.
Wie­dzia­łam, że postę­puję nie fair w sto­sunku do bliź­niaka, jed­nak uzna­łam, że gdy nadej­dzie czas, sam się o tym dowie. Prze­cież nie mogłam go teraz obar­czać swo­imi pro­ble­mami, gdy ma na gło­wie sklep i gdy wszystko się na nowo uło­żyło.
– No dobrze, jeśli uwa­żasz, że tak będzie naj­bez­piecz­niej…– prze­rwał– ale zaufajmy intu­icji Dum­ble­dore’a i naszym przy­ja­cio­łom, zgoda?
– Niech będzie, ten jeden raz zro­bię wyją­tek. – odpar­łam nie­chęt­nie. – Ale dopiero gdy wró­cimy, nie chcemy psuć zabawy. – uśmiech­nę­łam się.
– Jasne. – odwza­jem­nił uśmiech. – Chodźmy, bo zaczną nas szu­kać.
Po tych sło­wach wspól­nie i w poro­zu­mie­niu zbie­gli­śmy na dół, aby dołą­czyć do przy­ja­ciół we wspólnej zaba­wie.

Przez cały mecz nie potra­fi­łam się sku­pić, cią­gle myśla­łam o tym, czy aby dobrze zro­bi­łam zga­dza­jąc się na pro­po­zy­cję Harry’ego, w końcu… oni w końcu nie są niczemu winni, wiem że nam pomogą jed­nak nie wyba­czy­ła­bym sobie tego, gdyby przez tą wie­dzę coś im się stało.
Zesz­li­śmy z mio­teł, było już ciemno. Dru­żyna, którą Harry dzie­lił z Ginny wygrała z nami trzema punk­tami, które przez nie­uwagę stra­ci­łam. Ron był na mnie zły, a Her­miona, która do tej pory obser­wo­wała grę pró­bo­wała roz­luź­nić napiętą atmos­ferę, miłą poga­wędką w któ­rej bar­dzo chęt­nie uczest­ni­czyła Ginny.
Pod­czas powrotu, co chwilę spo­glą­da­łam na Harry’ego, obser­wu­ją­cego z uwagą roze­śmianą rudą. Myśla­łam, że Wybra­niec jed­nak zmie­nił zda­nie, jed­nak nic na to nie wska­zy­wało. Nie pochwa­la­łam jego bez­gra­nicz­nego zaufa­nia Dum­ble­dore’owi i mia­łam nadzieję, że jed­nak się myli­łam.
Dotar­li­śmy nory, uprzed­nio zosta­wia­jąc w garażu Weasleyów nasze mio­tły. Wesz­li­śmy do środka, rze­czy­wi­ście było już późno. Rozglą­da­łam się po poko­jach chcąc odna­leźć Fred­diego, jed­nak ni­gdzie nie potra­fi­łam go dostrzec. Uzna­łam, że bliź­niacy jesz­cze nie wró­cili. Westch­nę­łam i uda­łam się do pokoju Ginny. Byłam zmę­czona, zdru­zgo­tana, od razu poło­ży­łam się na łóżku myśląc o tym jak zacząć roz­mowę z Her­mioną i Ronem.
Chcia­łam uciec od tych myśli. Pod­nio­słam się z łóżka i pode­szłam do mojego kufra z książ­kami. W sku­pie­niu prze­glą­da­łam wszyst­kie dzieła. Jed­nak musia­łam stwier­dzić, że książki, które zostały mi spa­ko­wane, były już od dawna prze­czy­tane. Nie chcia­łam pogrą­żać się znowu w tej samej lek­tu­rze, więc grze­ba­łam na­dal, aż się dogrze­ba­łam. Prze­je­cha­łam pal­cem po sza­rej okładce na któ­rej wid­niał sym­bol czaszki. Moje dło­nie w jed­nym momen­cie prze­biegł dreszcz, a ja niczym w ago­nii usia­dłam na fotelu i zaczę­łam powtór­nie ją prze­glą­dać. Więk­szość sta­no­wiły zaklę­cia już od dawna mi znane, jed­nak o nie­któ­rych z nich pierw­szy raz sły­sza­łam. Kart­ko­wa­łam strony po kolei, aż mój wzrok sku­pił się jed­nym zaklę­ciu. Odczy­ta­łam je pod nosem:
– „Inspi­ciendo"
Sły­sza­łam o tym zaklę­ciu, byłam pewna że two­rzy ono spot iskier, które tra­fione w ofiarę zamie­niają się w pokaźny ogień. Uśmiech­nę­łam się pod nosem zauwa­ża­jąc, że książka nie stwo­rzyła pro­jek­cji, która mogłaby poka­zać jego dzia­ła­nie. Na wszelki wypa­dek dosię­gnę­łam swo­jej różdżki znaj­du­ją­cej się w bucie, kiedy moją uwagę zwró­cił pewien obiekt, który poru­szał się po podwórku Weasleyów, pode­szłam do okna, aby zoba­czyć czy to nie aby bliź­niacy, jed­nak coś mi tutaj zgrzy­tało. Gdyby to byli bra­cia, zapewne apor­to­wa­liby się do nory. Więc jeśli to nie oni to kto?
Przy­bli­ży­łam się do okna, a w jed­nym momen­cie na dwo­rze zaczęły latać kolo­rowe świa­tła, będąc pewną iż to iskry z róż­dżek, pobie­głam na dół. Gdy przy­by­łam do salonu zauwa­ży­łam jak cały drew­niany budy­nek w jed­nym momen­cie zaczął pło­nąć. Kolo­rowe pło­mie­nie, szybko roz­pro­wa­dza­jące się po całym pokoju paliły wszystko co sta­wało im na dro­dze. Zaczę­łam się dusić. Dym który towa­rzy­szył palą­cemu się pomiesz­cze­niu, nie­mal wypeł­nił moje płuca w cało­ści. Kicha­łam, a ni­gdzie nie mogłam dostrzec wyj­ścia. Byłam prze­ra­żona, nie potra­fi­łam się ruszyć. Za sprawą ciem­nej „mgły” nie mogłam stwier­dzić czy ktoś jesz­cze został w pomiesz­cze­niu.
– Harry! Her­miono! Kto­kol­wiek! Jeste­ście tutaj!? – krzyk­nę­łam nie­wy­raź­nie pró­bu­jąc zatkać nos swoim wła­snym ręka­wem. – Pomocy!
Rozglą­da­łam się nie­spo­koj­nie po pomiesz­cze­niu w poszu­ki­wa­niu wyj­ścia na zewnątrz, jed­nak pło­mie­nie objęły już cały pokój. Coś obok mnie huk­nęło, chyba sufit zaczy­nał się walić. Bie­głam przed sie­bie prze­ska­ku­jąc pło­myki spa­la­jące podłogę. Robiło mi się słabo. Wbie­głam do kuchni, ale i tutaj nie odna­la­złam pomocy.
Bum!
Całe wej­ście do salonu zasło­niła paląca się drew­niana szafa, zosta­łam uwię­ziona.
Kicha­łam coraz inten­syw­niej, czu­jąc iż zaraz wykaszlę wnętrz­no­ści.
– Pomocy! – krzy­cza­łam. – Jest tu ktoś!
Nadal nie było odzewu, przez okno które prze­sło­nił ogień dostrze­głam róż­no­ko­lo­rowe świa­tła. Na dwo­rze toczyła się walka. Byłam bez­bronna. Ogień zbli­żał się w moją stronę. Przez ciemne mroczki, które zaczęły ogra­ni­czać mi widocz­ność dostrze­głam jed­nego z bliź­nia­ków wal­czą­cych z męż­czy­zną w czar­nej pele­ry­nie. –Śmier­cio­żercy- prze­le­ciało mi przez myśl.
Ogień był coraz bli­żej. Bie­ga­łam po całym pokoju, pró­bu­jąc uni­kać iskier. Lecz gdy utwo­rzył się wokół mnie krąg ognia, myśla­łam iż zaraz się spalę. Jed­nak w jed­nym momen­cie przy­po­mnia­łam sobie o różdżce, którą nie­mal od razu podnio­słam.
– Aqu­amenti! – wrzesz­cza­łam krę­cąc się na wszyst­kie strony.
Jed­nak stru­mień wody, który wydo­by­wał się z końca mojej różdżki był zbyt słaby aby uga­sić tak silny ogień, sufit zaczął się kru­szyć, a drewno które nim nie­gdyś było upa­dało na podłogę. Skar­ci­łam się w myślach za to iż nie potra­fi­łam się jesz­cze tele­por­to­wać. Byłoby szyb­ciej.
Ogień dosię­gnął mojego ramie­nia. Odsko­czy­łam z piskiem. Mimo bólu, musia­łam się sku­pić. Prze­cież nie mogłam zgi­nąć w taki spo­sób.
W jed­nym momen­cie wpadł mi do głowy pewien plan.
– Bom­barda Maxima! – wrza­snę­łam, a ściana zamie­niła się z drobny maczek. Uśmiech­nę­łam się nie­mal przez łzy. – Aqu­amenti- doda­łam, a pło­mień, który stał mi na dro­dze znik­nął. Szczę­śliwa
wybie­głam na podwórko.
Rozej­rza­łam się dookoła, kilku śmier­cio­żer­ców wal­czyło z całą rodziną Weasleyów, Har­rym i Her­mioną oraz kil­koma człon­kami Zakonu Feniksa. Musia­łam dołą­czyć do walki, jed­no­cze­śnie uni­ka­jąc zaklęć. Pró­bo­wałam odna­leźć Fred­diego, bie­ga­łam po podwórku poma­ga­jąc innym powa­lić poplecz­ni­ków Vol­de­morta.
– Depulso! – krzyk­nę­łam, a śmier­cio­żerca, który do tej pory wal­czył z Ronem wyle­ciał w powie­trze.
Bie­głam dalej, a przede mną wyrósł bar­czy­sty męż­czy­zna z wielką szopą mato­wych, sza­rych wło­sów na gło­wie, oraz z zmierz­wio­nymi boko­bro­dami.



Od razu roz­po­zna­łam tego czło­wieka. Jego morda wisiała na każ­dym budynku znaj­du­ją­cym się przy ulicy Pokąt­nej.
– Fen­rir Grey­back! – krzyk­nę­łam.
– Czyżby to Rachel Trust? – zapy­tał gło­sem przy­wo­dzą­cym na myśl ochry­płe szcze­ka­nie psa.
– Czego tu chce­cie? – spy­ta­łam uno­sząc różdżkę.
– Drę­twota! – wrza­snął kie­ru­jąc swoją różdżkę w moją stronę
– Pro­tego- obro­ni­łam się.
Skoro nie chce roz­ma­wiać, to trudno.
– Petri­fi­kus Tota­lus!
Odsko­czył nie­mal ze zwie­rzęcą zwin­no­ścią.
– Cru­cio!
– Reduc­tio! – Wrza­snę­łam, jed­nak ugo­dzi­łam jedy­nie drzewo, które upa­dło przed wil­ko­łakiem, pra­wie go przy­gnia­ta­jąc.
– Sądzisz, że uda Ci się wygrać? – zapy­tał zło­śli­wie, a z jego ust zaczęła się toczyć się ślina.
– Dla­czego spa­li­li­ście norę? – spy­ta­łam nie spusz­cza­jąc wzroku ze śmier­cio­żercy.
– A dla­czego nie? Zabawy z ogniem należą do naszych ulu­bio­nych. – odparł kapry­śnie.
Skoro lubi zabawy z ogniem, to dam mu tego czego chce…
– Inspi­ciendo! – wrza­snę­łam, a z różdżki zamiast iskier, wyle­ciało sre­brzy­ste świa­tło, które odbiło się od klaty męż­czy­zny unie­ru­cha­mia­jąc go, a zaraz potem ruszyło w moją stronę. Zasko­czona dziw­nym efek­tem zaklę­cia nie zdo­ła­łam się obro­nić, zaklę­cie tra­fiło i mnie. Wyle­cia­łam do tyłu, ude­rza­jąc ple­cami garaż. Poczu­łam okropny ból roz­cho­dzący się po całym ciele i koń­czący się na czubku głowy. Świat znie­ru­cho­miał, a ja usły­sza­łam tylko dziwne szepty krą­żące po mojej gło­wie.
– Ona musi poczuć się zagro­żona Fen­ri­rze. – usły­sza­łam pierw­szy, zimny głos.
– Co tylko roz­ka­żesz Panie…– odpo­wie­dział mu drugi, ochryp­nięty.
– Spró­buj tra­fić w jej słaby punkt…

Głosy uci­chły, a ja mia­łam wra­że­nie jakby głowa miała mi eks­plo­do­wać. Leża­łam na podło­dze jak wryta. Pod­nio­słam głowę tylko po to, aby obser­wo­wać, czy mój prze­ciw­nik się nie podnosi, jed­nak nic takiego nie miało miej­sca. Zamiast tego dostrze­głam jedy­nie jakąś postać bie­gnącą w moją stronę.
– Rachel, księż­niczko… wszystko dobrze? – zapy­tał Fred­die uno­sząc moją głowę.
– Fred, uwa­żaj…– wymam­ro­ta­łam…– tam jest wil­ko­łak.
Chło­pak jak na komendę zła­pał za swoją różdżkę i ruszył w ówcze­śnie wska­zane przeze mnie miej­sce. Nie minęło pięć minut gdy usły­sza­łam ponow­nie jego głos.
– Tutaj nikogo nie ma! – zawo­łał, a ja w tym samym momen­cie cudem podnio­słam się na łok­ciach go góry i dostrze­głam Gry­fona bie­gną­cego w moją stronę.
– Prze­cież przed chwilą tam był. – powie­dzia­łam łapiąc się za popa­rzone ramię, gdy tylko znalazł się obok, po czym przytulił mnie mocno do sie­bie, pró­bu­jąc dodać mi otu­chy.
– Na szczę­ście znik­nął. – wyszep­tał gdy przy­ci­snę­łam głowę do jego torsu.
– Co się tutaj stało? – zapy­tałam.
– Nie wiem, kilku śmier­cio­żer­ców nas zaata­ko­wało. – powia­do­mił mnie z cięż­kim wes­tchnie­niem- Razem z Geor­giem przy­by­li­śmy w odpo­wied­nim momen­cie.
– Ale dla­czego to zro­bili…– jęk­nę­łam.
– Nie wiem, na szczę­ście znik­nęli, nikt poważ­nie nie ucier­piał.
– Fred…– prze­rwa­łam odłą­cza­jąc się od niego.– Cała nora się spa­liła… Patrz…– wska­za­łam pal­cem.



Weasley poki­wał żało­śnie głową. Podej­rze­wa­łam, że nawet nie odwa­żyłby się spoj­rzeć w tamtą stronę. Świet­nie go rozu­mia­łam, prze­cież w tym momen­cie on i jego rodzina stra­cili dach nad głową. – Chodź musimy opa­trzyć Ci to opa­rze­nie. – rzu­cił wymi­ja­jąco i pocią­gnął mnie za rękę.
Przez całą drogę nie ode­zwa­li­śmy się do sie­bie ani jed­nym sło­wem. Wie­dzia­łam, że rudzie­lec musi czuć się w tym momen­cie okrop­nie. Chcia­łam mu pomóc, lecz nie wie­dzia­łam co mia­ła­bym mu prze­ka­zać. Było mi tak bar­dzo szkoda całej rodziny, niczemu nie byli winni… Wła­śnie dla­tego chcia­łam zacho­wać tajem­nicę o moim prze­zna­cze­niu dla sie­bie i tego od teraz będę się trzy­mać.
– Cie­szę się, że jeste­ście cali. – powie­dział uśmiech­nięty pan Weasley gdy tylko pode­szli­śmy do reszty.
Były to tylko pozory, wie­dzia­łam że chce tylko roz­ła­do­wać atmos­ferę, robić dobrą minę do złej gry i swoim wymu­szo­nym uśmie­chem doda­wać wspar­cia.
– Rachel jest ranna. – odpowie­dział poważ­nie Fred­die wska­zu­jąc pal­cem popa­rze­nie na moim ramie­niu.
– Naprawdę? Pokaż mi to tylko. – Pan Weasley zwró­cił się do mnie.
– Nie to nic takiego. – odpar­łam wymi­ja­jąco. – Z autop­sji wiem, że lepiej się upew­nić. – rzu­cił rudo­włosy męż­czy­zna ojcow­skim tonem.
Poki­wa­łam nie­pew­nie głową i odwra­ca­jąc się uka­za­łam mu popa­rze­nie wid­nie­jące na moim ramie­niu.
– Rze­czy­wi­ście nic takiego. – odparł po krót­kim namy­śle. – Ale lepiej to zabez­pie­czyć. Ferula. – dodał uno­sząc różdżkę.
– Dzię­kuję. – powie­dzia­łam z lek­kim uśmie­chem, gdy tylko moje ramię oto­czył nie­ska­zi­tel­nie czy­sty ban­daż, przy­no­sząc mi tym samym ulgę.
– Pro­szę. – odparł szar­mancko.
– Artu­rze. – prze­rwał nam King­sley. – Jeśli pozwo­lisz, razem z Zako­nem usta­li­li­śmy, że naj­le­piej będzie gdy cała Wasza rodzina będzie od teraz chro­niona. Dla­tego uwa­żamy, że tym­cza­sowo powin­ni­ście zamiesz­kać w naszej sie­dzi­bie przy Grim­mu­ald Place.
– To bar­dzo szla­chetne z waszej strony, jed­nakże osta­teczna decy­zja należy do Harry’ego. Z tego co wiem, Syriusz prze­pi­sał na niego całą posia­dłość.
– Już roz­ma­wia­li­śmy. Harry musiał poczu­wać się do winy z powodu tego co tutaj zaszło, dla­tego sam zapro­po­no­wał takie roz­wią­za­nie. – czar­no­skóry uśmiech­nął się.
– Słu­cham? Prze­cież Harry nie może odpo­wia­dać za to co wypra­wiają poplecz­nicy Czar­nego Pana. – wtrą­ci­łam.
– My o tym wiemy Panno Trust, jed­nak Pot­ter upar­cie trzyma się swo­jej wer­sji. – spro­sto­wał King­sley, uno­sząc brew.
Spoj­rza­łam na norę, która sta­nąw­szy w pło­mie­niach zamie­niła się w ruderę. Chcia­łam, żeby był to jedy­nie zły sen, kosz­mar wręcz. Jed­nak dom, który słu­żył Pań­stwu Weasley przez tyle lat, został im ode­brany w taki bru­talny spo­sób. Nigdy tak bar­dzo nie pra­gnę­łam zemsty, jed­no­cze­śnie nie mogłam się oprzeć dziw­nemu wra­że­niu iż musiał być powód tego zama­chu. Odpo­wiedź nasu­nęła się sama, lecz nie chcia­łam o tym myśleć…
– Gdzie jest Harry? – zapy­ta­łam nagle.
– Pewnie gdzieś na tyłach, ostat­nio roz­ma­wiał z Remu­sem i Nim­fa­dorą. – powie­dział Pan Weasley i odda­lił wraz z Shec­kle­bolt’em w stronę swo­jej rodziny.
Prze­nio­słam wzrok na Freda, był bar­dzo nie­obecny. Jesz­cze ni­gdy nie widzia­łam, aby chło­pak tak długo nic nie mówił. No jasne prze­cież jego poczu­cie bez­pie­czeń­stwa zostało teraz zachwiane.
– Fred­die, bar­dzo mi przy­kro z tego powodu co się tutaj stało.
– To nie Twoja wina Ray. – powie­dział gdy wtu­li­łam się w jego tors.
– W takim razie dla­czego czuję się tak paskud­nie? – spy­ta­łam żało­śnie.
– To minie. – pocie­szał mnie tro­skli­wie, głasz­cząc po gło­wie.
– Muszę zna­leźć George'a, a Ty lepiej nie zosta­waj tutaj sama, póki Zakon nie stwier­dzi, że wszy­scy śmier­cio­żercy ucie­kli.
Odłą­czy­łam się od niego i poki­wa­łam twier­dząco głową. Zaraz potem oboje ruszy­li­śmy w prze­ciwne strony. W mroku nocy pró­bo­wa­łam dostrzec kogoś z moich przy­ja­ciół. Destruk­cyjne pło­mie­nie zani­kały pod wpły­wem zaklęć rzu­ca­nych na posia­dłość Weasleyów. Był to nie­co­dzienny widok. Gdy­bym mogła znać to zaklę­cie szyb­ciej zapewne ura­to­wa­ła­bym sporą część nory, gdy jesz­cze znaj­do­wa­łam się w środku.
– Panno Trust…-usły­sza­łam zna­jomy męski głos.– Muszę dopro­wa­dzić Cię na Grim­mu­ald Place.
Odw­ró­ci­łam się i dostrze­głam Seve­rusa Snape’a który przy­pa­try­wał mi się swo­imi pustymi oczyma.
– Tak jest pro­fe­so­rze.– odpar­łam nie­śmiało i chwy­ci­łam go za zimną, bla­dawą dłoń.
Świat zawi­ro­wał…



Paryż...
Miasto zakochanych
Wieża Eiffla...
Jeden z cudów
I My... Razem
Wokół pełno świec, stół zapełniony smakołykami pośrodku którego stoi "fontanna czekolady".
Obok niej "leżą" truskawki. Z uśmiechem pałaszuję je wszystkie.
Po drugiej stronie, on...
Czarujący jak zwykle. Ma na sobie elegancki garnitur.
Ale chwila? Co on robi? Przyzywa róże...!
Wącha je... muszą pięknie pachnieć.
Uśmiecha się.
O tak, rzeczywiście pięknie pachną.
Patrzy na mnie, o nie!
On patrzy...! Chyba mi je wręczy.
Zatrzymuje jedną... resztę mi oddaje.
Chwila mi? Kim ja w tym momencie jestem... uczestnikiem czy obserwatorem...?
Posyłam mu buziaka...
W tle piękna Francuska muzyka.
Przybliża się...
No całuj, tak jak tylko ty potrafisz.
Nadal nie wiem nic...
Podnoszę różę i patrzę w jego oczy.
Oooo, jego twarz jest coraz bliżej.
Auuuu!- krzyczę.
Chyba się skaleczyłam...
Ale to nic, jego twarz jest bliżej...
Zamykam oczy, nadstawiam wargę...
- Rachel.- popatrz na mnie.
Otwieram oczy...
- Kim jesteś!- wrzasnęłam przerażona.
Co się stało...!
Zauważyłam czarną, chudą postać w poszarpanym płaszczu.
Sceneria uległa zmianie, piękny Paryż zamienił się w czarne opustoszałe miasteczko.
Wszystko było przygaszone... umarłe... martwe... Ta muzyka?

Trupi mrok... jeszcze gorsze powietrze, stęchłe zwłoki i zapach krwi...
Boję się, piszczę i krzyczę! Pusto...
Strach całkowicie mną zawładnął...
Chciałam wstać- nie potrafiłam...
O nie! Postać się do mnie zbliża! Jak mam siebie uratować...!Wygina nienaturalnie dłoń, wskazuje na coś...
Co to jest...!?
- Bardziej kto...
No nie! Freddie, kochanie! Co on robi... dlaczego leży i się nie rusza!
Piszczę, wołam!
- Kochanie! Fryderyku, ratuj! Nie leż! Wstań!
"Moje" próby nic nie dawały... strużka krwi, ciągnąca się od nieruchomego ciała chłopaka dotarła pod moje stopy... Czy on żyje?
Istota uśmiechnęła się ponuro, jej zęby... kły? Miały nienaturalnie żółty kolor. Zapach... odór.
Czyżby szczątki? Przekrwione oczy, twarz pokryta bliznami.
Nachyla się nade mną...
Na twarz spadło mi kilka kropel krwi, toczących się po "głowie" istoty... parzy!
Zamykam oczy... dławię się łzami, to koniec.
Jęczę, krzyczę... ginę?
Co ona robi? Wyciąga dłoń?
Obrazy, wszędzie obrazy. Zobaczyłam wiele zła jakie zostało wyrządzone na świecie, śmierć małych niewinnych dzieci, katastrofy i tragedie rodzinne.
Nadal parzy! Matka zjadające niemowlę...? Co to ma być!- sama krzyknęłam.
- Wszelkie zło... cierpienie i śmierć.- wychrypiała istota.- Tego nie powstrzymasz, nie ty... To jest twoja przyszłość!
Leżące ciało... czyżby?- powiedziałam. Wyciągam dłoń, obracam zwłoki twarzą do mnie... co widzę?
To ja... blada, zimna i opleciona ciasno zakrwawionymi łańcuchami...
Wszystko się rozmywa.. bardziej i bardziej... Czuję, że tonę... próbuję łapać powietrze w płuca.
Tracę przytomność, ze stoickim spokojem przyjmuję mój los...

12 komentarzy:

  1. Powiem tak: to, co się działo od słowa "Paryż" chyba najbardziej przykuło moją uwagę i autentycznie mnie zaskoczyło XD Czułam się normalnie jakbym czytała Stephena Kinga, bo ten klimat, ten mrok i ta śmierć w tle...genialnie ci to wyszło!
    "Bywają takie rozmowy, które są w stanie wywrócić do góry nogami cały nasz świat." - no aż przez chwilę szarpnęło mną sumienie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, trochę jego dzieł się czytało ^^'
      Tutaj akurat masz rację, ha!
      Miło mi ;)

      Usuń
  2. Aww, Rachel lubi za duże swetry tak samo jak ja!
    Uwielbiam kiedy pewne siebie osoby przegrywają. Zawsze mnie to bawiło. X'D
    Jak Ginny weszła do pokoju, to byłam święcie przekonana, że zaproponuje sprzątanie! A tu taka niespodzianka.
    Smutno mi przez tę norę. :c Postawię jej znicz: [*]
    Bardzo mi się podoba, jak opisałaś ten... sen? Bo podejrzewam, że to sen. Ewentualnie jakaś wizja. Te urywane zdania. Takie typowe do snów. I w ogóle muzyka w śnie! Jak ktoś uzna, że to raczej nierealne, to ja już piszę, że kilka razy zdarzyły mi się sny ze soundtrackiem. X'D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co! Ja też lubię się z takich postaci pośmiać ;D Są wielce przekomiczni ;)
      Bez przesady, aż taka wyczulona na sprzątanie to ona nie jest... Bardziej jej matka ;)
      Ja również... ale chyba wolę: /*
      Sen, wizja... w sumie na jedno wychodzi ^^ ;)
      Taak, mnie też soundtracki lecą w snach... Ostatnio kaczuszki przeplatały się z tańcem robotów, także tego... Powinnam się udać do psychologa ;3

      Usuń
  3. Weź mnie nie strasz z tym pożarem, ok? :D Już myślałam, że coś jej się stanie i co z tego, że główny bohater nigdy nie umiera. XD Szkoda mi tej Nory, ale widocznie tak musi być! :3 Słowa od "Paryż" do "los" trochę mnie zaniepokoiły. Jak zwykle genialnie napisane, genialnie przemyślane i genialnie ... skończyły mi się pomysły XD Czekam na next :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Dobra, obiecuję, nie będzie więcej pożarów ^^ hah

      Usuń
  4. Kurde... od słowa "Paryż" już mi się mordka cieszy, że będzie tak słodko i romantycznie. A tu "NOPE" pelny mroku, ciemności i śmierci sen ;-;. Moje klimaty xD. Sen z muzyką Oczywiście, że istnieje coś takiego. Szczególnie w "świadomym śnie". Raz miałam taki sen, ustalałam sobie co będzie na danym miejscu, usuwałam postacie jak mi przeszkadzały. Ogólnie bardzo polecam! ;)
    Biedna nora :(. Tak kocham to miejsce. Jest takie.. hmm... magiczne! XD Ale w innym tego słowa znaczeniu.
    Ten sen rozwalił mnie psychicznie. Mam tylko jedną prośbę. Proszę Cię ( mogę się tak zwzwracać?) Nie zabijaj Freda! Już przeżyłam ten koszmar w oryginale. Uważam, że on i George to najlepsze postacie. Wiem,że do walki jeszcze długo i to tylko i wyłącznie twoja decyzja. Chociaż pewnie większość czytelników jest za zostawieniem Freda w spokoju :D.
    Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia przede wszystkim. Teraz bardzo się przydaje. :)
    PS: Czekam z niecierpliwością na następny.


    Ale

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, celowe wprowadzenie w błąd... ^^
      Zapewne nie tylko ty dałaś się tak podejść ;) Na luuzie. Gdyby to nie było moje opowiadanie, sama dałbym się wrobić ;D
      No cóż... "starcie gigantów się rozpoczęło"- Muszą być ofiary, nawet budynki.
      Taak, nie tylko ty mnie prosisz abym nie zabijała Freddiego, ale zobaczę ^^ Póki co będę się ściśle trzymać kanonu ;)

      Wzajemnie <3

      Usuń
  5. Słodko, fajnie, sielanka...
    Zazwyczaj tak zaczynaką się rozdziały, w których umieszczone zostają psychodeliczne wizje, pożary oraz walki. Brakowało mi tylko jakiegoś zgonu, ale może tylko ja mam obsesję na punkcie zabijania bohaterów (sama muszę pilnować się, by w moim opowiadniu ktokolwiek został w epilogu...).
    Widać, że napad na Norę miał jedynie wystraszyć Rachel i Harry'ego. Voldemort zapewne sądził, że po takiej akcji dobrowolnie oddadzą się w jego ręce (eh, ci Gryfoni i ich odwaga).
    Wizja, sen, czy cokolwiek to było, bo jeszcze nie rozgryzłam, interesujący. Już widać, że wojna w Twoim wydaniu będzie krwawa. Jestem tylko ciekawa, czy ten sen/wizja łączy się z poprzednimi, które miewała Rachel. No i czy Voldek jest ich sprawcą?
    Widzę, że wynikła niezła dyskusja na temat snów z soundtrackiem :D przyznam się, że i ja takie miewam... ale nie radzę wchodzić w szczegóły xD
    Gorąco pozdrawiam, życzę duuużo weny i zapraszam do siebie :* Johanna Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam się Ciebie bać o.O
      Coś mi się wydaje, że jeżeli o zgony chodzi, to gdy wydasz książkę będziesz taką "naszą" wersją George'a RR Martina ;3
      Tak, rzeczywiście... dosyć porządnie miał ich nastraszyć ;)
      Oj, będzie krwawa... będzie, już ja się o to postaram ;D (ale tak na serio to muszę do psychologa iść xD)
      Czy jest? Sądzę, że tak ;>

      Wzajemnie <3
      Na pewno zajrzę, gdy znajdę czas aby się skupić ;)

      Usuń
  6. Zaskakujesz mnie! Jestem ciekawa jak dalej się to potoczy i co będzie z Fredem. Zawiodłam się tą spaloną Norą. Naprawdę miałam nadzieję, że pójdziesz w książkę, a nie film. Trudno, cóż mogę powiedzieć... Czekam na kolejny!
    pozdrawiam i życzę weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się wydaje, że i w książce nora została spalona, podczas ataku na weselu Bill'a i Fleur, tylko nie było to tak gruntownie pokazane, jak na filmie. A poza tym z tego co wiem, pomieszałam jedynie chronologię, ponieważ w filmie nora była spalona podczas świąt na szóstym roku. Ale mówi się trudno, nie każdemu można przypasować...

      Wzajemnie <3

      Usuń

Szablon wykonany przez Melody