Music

sobota, 9 lipca 2016

Rozdział 36 "Upartość, inteligencja i nieco... chora ambicja"



Mordeczki!
Zapraszam na nieco chaotycznie napisany rozdział. Powoli zbliżamy się rozwiązywania poszczególnych wątków, mało wnoszących do fabuły i po całości skupiamy się na przeznaczeniu Rachel... ;)
Muszę się Wam pochwalić, że zdałam maturę i teraz naprawdę jestem szczęśliwa, że otrzymałam pomoc z nieba, bo z matmą było bardzo ciężko...
Zachęcam także do obejrzenia podstrony "Kartoteki Filcha", dodałam kilka "ozdób, a także nieco przybliżyłam Wam postacie rodziców Rachel ;) 
Także, nie przedłużając... zapraszam do lektury!



- Trust, orientuj się!- wrzasnął ktoś za mną, a ja jak na komendę odwróciłam się przodem do źródła dźwięku, a gdy zorientowałam się, że tłuczek leci na mnie z ogromną szybkością, od razu zrobiłam salto w locie, unikając nieprzyjemnego zderzenia.
- Zejdź ze mnie Burrow!- Krzyknęłam z oddala.- Gramy przecież w jednej drużynie!
- Długo tu nie zabawisz fioletowy łbie.- odparł kąśliwie, a ja zmarszczyłam brwi.
Zastanawiałam się czasem czy ktoś nie podmienił Randolpha z Malfoyem, od jakiegoś czasu Burrow drażnił mnie bardziej od Ślizgona. Rozumiałam, że oboje staramy się o stanowisko kapitana drużyny, ale to miała być zdrowa rywalizacja, opierająca się jedynie na podsumowaniu umiejętności potrzebnych na to stanowisko.
Reszta drużyny nie rozpamiętuje już ostatniego meczu i skupia się na kolejnej potyczce z graczami z domu węża, ale nie on. Czasami wydawało mi się, że to jego jedyny argument przemawiający za jego wygraną.
- Daj jej spokój Randolph.- odrzekł Davies.- Skup się na dopracowaniu strategii, bo głowa jastrzębia ostatnio i u ciebie leży.- zarządził oschle.
Burrow zmierzył go groźnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Udał się posłusznie na drugi koniec boiska.
- Dzięki Roger.- odparłam z lekkim uśmiechem.
- Muszę dbać o spokój w drużynie.- odpowiedział beznamiętnie i oddalił się w stronę boiska.
Wzięłam głęboki oddech. Jeszcze nigdy w życiu na treningu nie czułam się aż tak obco. Powody dla których to się stało są bardzo rozbieżne. Dzisiaj wybieramy nowego kapitana, nastąpi głosowanie, ale jest ono tylko formalnością, wiadomo, że ostatni głos należy do odchodzącego kapitana. Moje szanse na zwycięstwo zmalały niemalże do zera, dlatego postanowiłam robić swoje i nie zwracać uwagi na głupie zaczepki Randolpha. Martwiłam się jedynie tym, że gdy Burrow obejmie stanowisko kapitana, zostanę wylana z drużyny, a moje miejsce zajmie Cho.
Mimo zmartwień, nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy, mogły być to moje ostatnie chwile na tym boisku jako gracz i chciałam je w pełni wykorzystać. Pędziłam na miotle przez cały plac, znicz nie został wypuszczony tym razem, dlatego postanowiłam, że przećwiczę Zwód Wrońskiego.
Poderwałam się wysoko w górę i szybowałam bezwiednie wokół chmur. Chwilę później zatrzymałam się w miejscu, wzięłam głęboki oddech i spuściłam się na dół. Miotła przyśpieszała, a ja starałam się utrzymać równowagę. W tym celu zamknęłam oczy i starałam się zdać na własne wyczucie. Czułam, że miotła coraz bardziej przyśpiesza, a przez moje usta, nos i uszy przechodzi chłodne listopadowe powietrze. Kilka sekund zajęło mi rozpędzanie się do odpowiedniej szybkości a gdy to się stało otworzyłam oczy. Przeczekałam jeszcze chwilę... a w momencie, gdy moja odległość od ziemi była odpowiednia, chwyciłam mocno rękojeść mojego Zmiatacza 11 i podniosłam go mocno do góry. W ułamku sekundy pędziłam już wzdłuż boiska z zawrotną szybkością. Wtedy uznałam, że mam świetną okazję, aby wypróbować manewr Woollongong'a Shimmy'ego. Leciałam w stronę mojej drużyny i postanowiłam pokazać im, jak świetnie potrafię się bawić. Gdy zbliżyłam się do nich na kilkanaście stóp, zaczęłam zręcznie omijać wszystkich graczy, w zygzakowatym locie. Uśmiechnęłam się szeroko i miałam wtedy wrażenie, że stoję ponad nimi. Rzeczywiście Burrow, wraz z innymi mogli mnie pozbawić godności gracza, ale nikt nie zabierze mi pasji,
- Dobra! Wszyscy na dół!- zawołał Roger lekko dosłyszalnym dla mnie głosem, obwieszczając tym samym koniec treningu.
 Westchnęłam i zrobiłam jeszcze jedno okrążenie wokół boiska, a gdy moje stopy dotknęły ziemi, zauważyłam, iż wszyscy gracze czekają na mnie zniecierpliwieni. Uśmiechnęłam się lekko, a chwilę potem podążałam już za drużyną do szatni. Przez całą drogę czułam na karku oddech Burrowa. Ten człowiek prześladował mnie jak jakieś starożytne sacrum, ale starałam się zachować niezbędny spokój i dzielnie przemierzać korytarz.
Gdy dotarliśmy do szatni, Davies musiał- po raz ostatni- dokonać podsumowania treningu, dlatego wszyscy czekaliśmy jak na szpilkach, na opinię kapitana.
- W mojej ocenie trening wypadł dobrze...- zaczął Roger, stając na środku szatni.- Oczywiście kilka niedociągnięć było, wielu z was nie zdaje sobie sprawy, że błądzi po boisku jak głodny Hipogryf, w poszukiwaniu pożywienia. Mówię oczywiście o nierównym locie i zbyt ostrych zakrętach, szczególnie jeśli chodzi o wykonanie manewru "głowy jastrzębia"... prawda?- kapitan spiorunował wzrokiem Burrowa i Strettona.- Oboje tracicie na tym cenne sekundy, które mogą zadecydować o zwycięstwie. Jeśli chodzi o pałkarzy, to zbyt dużo siły przykładacie do uderzania w tłuczka, a przez to narażacie na niebezpieczeństwo członków swojej drużyny. W momencie, kiedy tłuczek dotknie przeciwnika powinien nieco zwolnić, a nic takiego się nie dzieje. Odbicie do tyłu wychodzi wam całkiem dobre, lecz można je dopracować pod względem technicznym. Radziłbym podlecenie do niego dołem.- Krukon mrugnął do Ingleebe'ego i Samuelsa.- Jeśli chodzi o Ciebie Page... jako obrońca masz spore pole do popisu, bardzo podobała mi się ta rozgwiazda, ale w jednym momencie obracasz się zbyt szybko odsłaniając tym samym sporą część obręczy.- uśmiechnął się.- A na sam koniec Trust...- Roger przerwał, wlepiając we mnie swój wzrok, na co poczułam ciarki na plecach.- Z tobą jest największy problem, jedne rzeczy wychodzą ci perfekcyjnie, z drugimi jest gorzej... zygzakowaty lot podczas rozpędzania miotły robił wrażenie, ale w mojej ocenie był zbyt ryzykowny... mogłaś nie wyhamować w jednym momencie i uderzyć któregoś z graczy...Zwód Wrońskiego był całkiem przyjemny dla oka, jednak sądzę, że poderwanie się tak wysoko w górę mogło skończyć się tragicznie. Spróbuj następnym razem poświęcić mniej czasu na lot w chmury, a na wyczuciu, lądujesz zbyt blisko ziemi...- dodał, a ja pokiwałam twierdząco głową.- To wszystko co miałem do powiedzenia, sądzę że wyciągniecie z tego naukę, a moje słowa będą towarzyszyły wam przez następne mecze w których już nie będę towarzyszył.- po całej szatni rozeszły się pomruki niezadowolenia.- A teraz idźcie się przebrać, zaraz później odbędzie się głosowanie, które wyłoni mojego zastępcę.- zakończył smutnie.
Zaraz po przemowie kapitana wszyscy zgodnie przytaknęli i zaczęli przebierać swoje ubrania. Ja, jako jedyna kobieta w drużynie, musiałam robić to w łazience. Na początku było mi trochę głupio, ale z czasem przyzwyczaiłam się do tego.
Gd wyszłam z łazienki, chłopcy już uzupełniali kartki, na których widoczne były dwa nazwiska "Randolph Burrow" i "Rachel Trust" oraz miejsce na podkreślenie kandydata, który ich zdaniem lepiej sprawdziłby się w roli kapitana.
Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na jednej z ławek, niedaleko mojego konkurenta, który cały rozjuszony czekał na koniec głosowania. Jako, że tylko sześć osób, wraz z rezerwową Cho, oddawało swoje głosy, cała sprawa minęła w mgnieniu oka. Niecierpliwie czekałam na werdykt, kiedy Roger ekspresowo policzył głosy i stanął na ławce. W tym momencie wielka gula stanęła mi w gardle.
- Nie powiem, że jestem zaskoczony wynikiem głosowania...- odparł Roger, a ja przeczuwałam najgorsze- Według Waszego uznania, nowym kapitanem Reprezentacji Ravenclawu w Quidditchu ma zostać... przewagą dwóch kluczowych głosów... Randolph!- krzyknął Krukon, a w jednym momencie po sali rozeszły się gwizdy, krzyki i oklaski. Wszyscy zgodnie rzucili się na rozradowanego Burrowa, jedni szeptali mu coś do ucha, drudzy ściskali dłonie, a jeszcze inni klepali go po plecach.
A ja? Stałam jak pień, nie potrafiłam przetworzyć tego, co właśnie się stało. Patrzyłam nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. Dziwne to było uczucie... spodziewałam się tego, ale żal był silniejszy.
- Rachel...- odezwała się Cho, która jako jedyna nie gratulowała Randolphowi.- Nie przejmuj się, nie są tego warci.
Nie słuchałam jej, podeszłam do otoczonego przez przyjaciół Krukona i stanęłam naprzeciw niego z kamienną twarzą, oraz z ściśniętymi pięściami.
- Uważaj Burrow, bo ci jeszcze da w twarz!- zażartował Stretton, a na sali rozległy się chichoty.
Tymczasem ja nadal stałam naprzeciw mojego konkurenta i zamiast coś powiedzieć, w iście sportowym geście wyciągnęłam przed siebie rękę.
- Co tam jest?- spytał ogłupiały Burrow.
- Gratulacje. Wygrałeś uczciwie.- mruknęłam cicho, nie spuszczając dłoni.
- Dzięki Trust... i ej nie przejmuj się. To było do przewidzenia, kobieta w historii Ravenclawu, nigdy nie była kapitanem reprezentacji.- podsumował zadziornie, ściskając mocno moją dłoń.
Nie odpowiedziałam mu, puściłam tą zniewagę mimo uszu. W końcu co miałam zrobić? Awanturować się? Uznałam, że to głupi pomysł, dlatego kiwnęłam porozumiewawczo głową i z resztką godności udałam się w stronę wyjścia. Byłam już blisko niego, ale w ostatnim momencie usłyszałam głos Rogera.
- Miło Randolphie, że zajrzałeś w końcu wgłąb historii naszej reprezentacji. Niestety źle odczytałeś informacje... W historii Reprezentacji Ravenclawu było kilka wartościowych graczy- kobiet. Jedna z nich... niejaka  Eunice Murray była kapitanem drużyny tutaj, w szkole, a później grała na pozycji szukającej Srok z Montrose. Wiecie czym się wyróżniała?- spytał Krukon.
- Domagała się szybszego znicza, ponieważ uważała, że ten obecny jest za wolny.- odpowiedziała Cho, a ja zdziwiona zrobiłam kilka kroków w przód.
- Dokładnie Chang.- odparł przymilnie Davies.- Z charakteru nieco przypominała mi naszą Trust, upartość, inteligencja i nieco... chora ambicja.- uśmiechnął się pod nosem.- A także łagodność i dobroć. Te cechy przysłużyły się jej w przyszłości i sprawiły, że stała tam, gdzie stała... Była w czołówce. I pomimo braku akceptacji ze strony społeczeństwa, nie załamywała się i brnęła wprost przed siebie...
- Roger, do czego ty zmierzasz?- spytał nieco zbity z tropu Burrow.
- Otóż do tego, że... według mnie, to Trust powinna zostać kapitanem.- odparł łagodnie kapitan, a ja wytrzeszczyłam oczy.- Nie raz ratowała nam tyłki, podczas chwil grozy... ma o wiele większy staż i doświadczenie od ciebie Burrow. A ostatni mecz... spójrzmy prawdzie w oczy.  Wszyscy się wyłożyliśmy.- Po szatni rozeszły się niezadowolone szepty.- W każdym razie, jako odchodzący kapitan... mam ostatnie słowo. Z tego tytułu, nowym kapitanem Reprezentacji Ravenclawu w Quidditchu wedle wyboru odchodzącego już kapitana, zostaje Rachel Trust...!



-  Witaj Stello.- Odparłam siadając obok.- Po co chciałaś mnie widzieć?
- Coś ty taka zmarnowana?- spytała Ślizgonka, dostrzegając moją twarz.
- Zmęczona. Sporo się ostatnio wydarzyło.- wyjaśniłam, poprawiając się na ławce.
- Słyszałam. Gratulacje awansu na kapitana.- Stella, aż zadrżała.- Wiedziałam, że tak się musi zdarzyć. Jesteś w drużynie najdłużej z nich.
- Chyba nie tylko to zdecydowało. Gdyby nie Roger, to pewnie wyleciałabym z drużyny.- pokiwałam głową.- Ale chyba nie poprosiłabyś mnie o spotkanie, żeby rozprawiać o awansie?
- Niee, właściwie chciałam się ciebie o coś zapytać, tylko nie wiem... czy powinnam zawracać ci tym głowę.- mruknęła przyjaciółka.
- Jedna informacja więcej mi nie zaszkodzi.- odparłam z lekkim uśmiechem.
- Nie rozmawiałaś przypadkowo z Davidem ostatnio?- spytała Stella, lustrując mnie wzrokiem.
Spojrzałam na podłogę, próbując przypomnieć sobie kiedy ja z nim ostatnio rozmawiałam. Skojarzyłam wtedy, że nasza ostatnia dyskusja miała miejsce podczas moich urodzin, czyli jakiś miesiąc temu, wtedy kiedy tak nagle osłabłam. Momentalnie zrobiło mi się głupio... nie potrafiłam zrozumieć, tego jak mogłam tak go zaniedbać.
- Ostatnio jakoś nie...- mruknęłam pełna żalu do samej siebie.
- Nawet ty?
- Co masz na myśli...?- spytałam zaciekawiona.
- Wiem, że czasami się kłócimy, ale teraz naprawdę zaczynam się o niego martwić. Odcina się od innych i często znika. Raz go nakryłam włóczącego się nocami po lasach, a w ogóle patrz jak wygląda.- odparła Stella, wskazując palcem na coś za mną.
Spojrzałam na nią ogłupiała i spojrzałam za siebie. Dostrzegłam wtedy Davida który bacznie się nam przyglądał. Jego mina, rzeczywiście budziła niepokój. Wyglądał naprawdę fatalnie. Oczy miał podkrążone i z miną zbitego szczeniaczka próbował unikać mojego wzroku.


Nie podobał mi się taki układ dlatego, wstałam z ławki i chciałam stopniowo podchodziłam do Ślizgona, by pogadać, ale on dostrzegając moje działania odwrócił się na pięcie i odszedł, a ja zostałam w bezruchu.
- Widziałaś to?- spytałam z wyrzutem, wskazując palcem na miejsce, gdzie przez sekundą stał  David.- Kompletnie mnie olał...- wróciłam do Ślizgonki.
- Mówiłam ci Ray, że z nim jest coś nie tak.- odparła poważnie Stella.- Myślałam, że chociaż tobie coś powie.- dodała zrezygnowana, a ja usiadłam z powrotem na ławce próbując zrozumieć zaistniałą sytuację. Nie wiedziałam o co chodziło... miałam cichą nadzieję, że nie chodziło tutaj o olewanie go.
- Dowiem się o co chodzi.- odparłam ostro, przyrzekając sobie w duchu, że tego dotrzymam.- Mam nadzieję, że nie wpakował się w żadne kłopoty...



Następnego dnia odbyła wycieczka do Hogsmeade, w normalnych warunkach pewnie cieszyłabym się z tego powodu. Od rana chodziłabym jak na szpilkach, mając świadomość, że spędzę cały dzień w towarzystwie Freda, którego odwiedzałam przy każdym wyjeździe... niestety nie teraz.
Włóczyłam się po Hogsmeade bez celu, oczywiście... mogłam wejść do pierwszego lepszego sklepu bądź kawiarni, ale nie miałam na to ochoty.
Po raz trzeci szłam tą samą trasą jak w amoku, odmrażałam sobie policzki... temperatura w ostatnich dniach spadła poniżej zero, a z nieba zaczął padać śnieg. Pod moimi stopami szmerał biały puch, a ja myślałam wspominałam czasy, kiedy wraz z Goldem trio i Ginny próbowaliśmy odciągnąć pijanych bliźniaków. Kilka dni później w święta doszło do naszego pierwszego pocałunku.
Zawsze marzyłam, że rocznica będzie wyjątkowa, a teraz szanse na to są niewielkie.
- Oooo panienka Trust.- usłyszałam głos.
Od razu odwróciłam się do źródła tego dźwięku i  dostrzegłam Profesora Slughorna, który wychodził z Pub pod trzema miotłami i w tym momencie podchodził do mnie.
- Dzień dobry Profesorze.- odparłam uprzejmie.
- Jak dobrze, że się na ciebie natknąłem.- powiedział, stając obok.- Jako jedna z członków klubu ślimaka, chciałbym abyś zaszczyciła mnie swoją obecnością na malutkim przyjęciu, organizowanym przeze mnie z okazji świąt Bożonarodzeniowych.
- Przyjęciu?- powtórzyłam.
- Bardziej w takim spotkaniu z muzyką w tle. Prawda?- spytał, a ja uśmiechnęłam się lekko.- W takim razie proszę wyczekiwać mojej sowy.- powiadomił mnie, a ja przytaknęłam.
Chwilę później ruszyłam z miejsca i dalej bezcelowo poruszałam się o całym Hogsmeade, tym razem myśląc o zaproszeniu profesora.
Moje rozmyślania nie trwały długo, ponieważ zauważyłam Harry'ego, Rona i Hermionę idących po ścieżce. Podbiegłam do nich, aby zapytać się czy oni także zostali zaproszeni na przyjęcie u Slughorna, ale w tym samym momencie usłyszałam dziewczęcy krzyk przepełniony strachem. Wszyscy czworo spojrzeliśmy po sobie i pobiegliśmy w tą stronę, skąd dochodził pisk, a gdy zatrzymaliśmy się na miejscu dostrzegliśmy Leannie, która jak w amoku stała obok sparaliżowanej Katie Bell i krzyczała, że "ostrzegała ją, aby tego nie dotykała".
Nie wiedzieliśmy o co chodzi, wystraszeni obserwowaliśmy dziwne zachowanie bezwiednego ciała Gryfonki. Poruszało się ono po ziemi na wszystkie strony, przez jakąś niewidzialną siłę. Odniosłam wrażenie, że ta siła wywodziła się gdzieś z wnętrza ciała Katie.
Chwilę później uniosło się ono do góry, ukazując bladą twarz dziewczyny. Wisiała w powietrzu z
otwartymi ustami, z których wydobywał się cichy szmer, jakby wydawany przez demona.



- Idę poszukać kogoś!- krzyknął Harry, gdy tylko wyszliśmy z szoku.
Na te słowa Ron i Hermiona podbiegli odważnie do unoszącej się w powietrzu Gryfonki i próbowali ściągnąć jej ciało na ziemię. Ja także nie zostałam dłużna, podeszłam szybko do przerażonej Puchonki i przytuliłam ją mocno, aby dodać jej otuchy.
Próbowałam również dowiedzieć się czegoś więcej, ale Leannie majaczyła coś o tym, że Katie wróciła z łazienki z tym przedmiotem w dłoni.
- Leannie, spokojnie, wszystko będzie dobrze.- pocieszałam ją, a moją uwagę zwrócił jakiś chłopak, który przyglądał się tej sytuacji. Wydawał mi się znajomy, dlatego wyostrzyłam wzrok i nie potrafiłam uwierzyć własnym oczom. Był to David przyglądający się beznamiętnie całej tej sytuacji. Wydawał się być nieporuszony tym co właśnie się stało... tak jakby to była jego sprawka.
- David!- krzyknęłam za nim, ale on po raz kolejny uciekł z mojego pola widzenia.- Czekaj!- wypuściłam z objęć Leannie i pobiegłam za nim.
Ślizgon kierował się w stronę- jak mi się zadawało.- wrzeszczącej chaty. Wbiegłam do niej za nim, próbując nie stracić chłopaka z pola widzenia. Jednak gdy tylko znalazłam się we wnętrzu budynku, nawiedziły mnie egipskie ciemności. Miałam problemy z dostrzeżeniem czegokolwiek, dlatego jak głupia uderzałam się ramieniem po ścianach, wchodząc do innych pokoi i uparcie szukając Davida. Nie mogłam uwierzyć, że to była jego sprawka... za dobrze go znałam i liczyłam na to, że wyjaśni mi swoje wcześniejsze zachowanie.
Podczas "zwiedzania" potknęłam się o dosyć strome schody i jak głupia, zamiast zawrócić z miejsca, szłam dalej przed siebie. Przypomniałam sobie wtedy mój zeszłoroczny spacer po tej chacie i ból, spowodowany uderzeniem cruciatusa. Miałam wrażenie, że idę tą samą trasą co wcześniej.
Zastanawiałam się równocześnie nad sensem tej sytuacji... sądziłam, że ten przedmiot, który zaczarował Kate był przeklęty... symptomy się zgadzały, ale nie potrafiłam pojąć dlaczego. Z tego co wiedziałam, Gryfonka nie miała zbyt wielu wrogów... była ogólnie lubiana w Hogwarcie...
Moje przemyślenia przerwał cichy szmer dochodzący gdzieś za mną. Odwróciłam się nerwowo za siebie, ale nie zwalniałam mimo to kroku.
- David?- spytałam, mając nadzieję, że to Ślizgon.- Jesteś tutaj?
Odpowiedziała mi cisza.
- Jeśli to ty, to pokaż się... chcę tylko porozmawiać. Zaufaj mi!- krzyknęłam błagalnym tonem, wyciągając różdżkę by móc oświetlić sobie drogę.
W jednym momencie usłyszałam tylko jakiś pomruk, który brzmiał trochę jak "przykro mi" i głośniejszy głos, który wołał moje imię.
- Rachel! Rachel! Jesteś tutaj!?
- Tak!- odkrzyknęłam, poznając jego właściciela.- Ron, chodźże tu.- zarządziłam, a sekundę później Weasley znalazł się obok mnie- Słyszałeś?
- Co?- mruknął przerażony chłopak.
- Szmery, ktoś tutaj musi być...
- Może to duchy?- spytał głupio.
- To nie mogą być duchy, to David... On coś wie. Musimy go znaleźć.- odparłam poważnie.
- Ten Ślizgon?- spytał niechętnie.- Ray! Nie baw się teraz z bohaterkę, musimy stąd wyjść... bo nie dotrwamy świąt.- pociągnął mnie za rękę.
- Uważaj!- krzyknęłam ostrzegawczo, zauważając czerwone światło, które mknęło na nas z przerażającą szybkością, jednak spodziewałam się innej reakcji ze strony Gryfona. Zamiast uciec z pola rażenia, chłopak stanął przede mną i... jakież było moje zdziwienie, gdy czerwony strumień światła uderzył w potężną tarczę Rona i rozbił się tym samym na kilkadziesiąt małych "świetlików".
- Chyba nie jesteśmy tu mile widziani.- odparł sucho rudzielec i pociągnął mnie za ramię. Tym razem zgodziłam się z przyjacielem i ruszyłam wraz z nim w stronę wyjścia.
Jednak, gdy byliśmy już prawie na miejscu, kolejna drętwota została posłana w naszą stronę, jednak zanim zdążyliśmy się odwrócić, aby się ochronić. Czerwone światło musnęło plecy przyjaciela, a ten w sekundzie upadł sparaliżowany na trawę, robiąc tym samym okropny hałas.
- Ron, niee!- krzyknęłam histerycznie, zauważając co się stało i rzucając się bezbronnie na ziemię... 

6 komentarzy:

  1. Takiej akcji, to jeszcze nie było! Serio, rodem z egzorcyzmów...
    Wątek Davida w ruchu, więc teraz czekać tylko na Grega xd
    I po raz kolejny końcówka typu "co było dalej?", ale cóż, ty w takich gustujesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scenę z Katie przerobiłam tylko na swoje kopyto, chyba nikt pretensji o to do mnie nie będzie miał xd
      Wątek Davida, będzie bardziej rozległy niż wątek Grega... który pojawi się w kolejnym rozdziale.
      Jaa? Zawsze... ;)

      Pozdrawiam!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń
  2. Wiedziałam, że Rachel zostanie kapitanem :D teraz tylko trzeba czekać jak dalej potoczy się ten wątek, bo coś mi się wydaje, że Burrow nie będzie z tego zbyt zadowolony.
    Po raz kolejny świetnie udało Ci się przepleść wydarzenia z książki z Twoją własną historią! Jestem ciekawa, czy rzeczywiście to David przekazał Katie ten pakunek. Może w tym opowiadaniu zastąpi Draco i Malfoy nie będzie sługą Voldemorta? Ale to tylko moje marzenia... ;P
    Końcówka taka, że naprawdę nie wiem, jak wytrzymałabym, gdybyś przez miesiąc nie dodawała rozdziału xD
    Gorąco pozdrawiam, życzę dużo weny i czasu! Johanna Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Któż by tego nie podejrzewał, czyż nie? :D
      A sam wątek kapitana... no cóż, nie będzie nic za bardzo wnosił do opowieści.. tzn. Można by rozwinąć go bardziej, ale teraz muszę nadrobić inne i zając się naszym głównym wątkiem :)
      Marzenia? No cóż, na pewno takie rozwiązanie byłoby ciekawą sprawą, jednak wolałabym za bardzo nie najeżdżać na kanon ;)

      Również pozdrawiam!
      ~ MonaVeerax3

      Usuń
  3. Ah, jak ja uwielbiam te końcówki rodem z polsatu! XD Akcja, fabuła i wiątki są tak wciągajęce, że nie da się nie czekać na kolejny, noo! Muszę przyznać, że twój styl pisania jest świetny i płynnie się wsystko czyta! Nie mam pomysłu co więcej mogłabym napisać, więc życzę jak zwykle weny i pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też je uwielbiam <3
      Staram się, aby moje opowiadanie nie było zawiłe i opierało się na luźnym języku. Cieszę się, że ktoś to zauważył ;d

      Również pozdrawiam <3
      ~ MonaVeerax3

      Usuń

Szablon wykonany przez Melody